Prognozowanie (el)
- Autor: Lech Zacher
- Odsłon: 2435
Cywilizacja rolnicza, przemysłowa, obecna naukowo-techniczna odzwierciedlają charakter tych zmian. Ta obecna bardzo gwałtowna zmiana, jest jednak rozciągnięta w czasie, co jest pewnym novum, bo zwykle o rewolucjach mawiano jako o krótkookresowym zjawisku. Teraz jest inaczej. Widzimy pewną transformację – nie wiemy ku czemu ona zdąża i nie bardzo mamy na nią wpływ. Możemy, co prawda, nieco posterować tymi procesami, co czynią rządy, organizacje międzynarodowe, korporacje ponadnarodowe, ale i one nie znają ostatecznego rezultatu zachodzących zmian. A zmiany dotyczą wszystkiego i są na ogół stymulowane przez naukę i technologie. Ta transformacja kieruje tę rewolucje ku pełniejszej formie, co jest związane z okresem tranzycyjnym, choć trzeba pamiętać, że nie przebiega ona jednakowo na każdym polu i obszarze. To są wyspy zmian. W krajach czołówki istnieją głównie sektory najbardziej innowacyjne, odkrywcze, dynamiczne. Reszta jest tradycyjna, mniej nowoczesna. Czyli nie jest wszędzie równo, bodźce rewolucyjne i wielka potencja nie występują we wszystkich obszarach wiedzy i dziedzinach działalności ludzi. I nie we wszystkich krajach.
Cechą tej rewolucji jest więc wyspowość także pod względem geograficznym. Jest pewna jej dyfuzja związana z rynkiem i handlem, także z dostępnością do informacji, ale mimo to zróżnicowanie jest ogromne i przeważa nad uniwersalizacją zmian.
I nie wiadomo, co w tym jest ważniejsze: czy rewolucja w czołówce świata, czy też to ogromne zróżnicowanie, dysproporcje. To drugie stanowi jednak wielkie zagrożenie dla utrzymania pokoju na świecie.
Kraje przodujące są ekspansjonistyczne, zapatrzone w siebie i uprawiają – co prawda w rękawiczkach – pewien rodzaj neokolonizacji reszty świata. Jedną z jej cech jest np. wyciąganie z peryferii do centrum najlepszych umysłów (tzw. drenaż mózgów) oraz taniej siły roboczej. A co bardziej widoczne – zawładnięcie rynków, zwłaszcza wielkich, masowych, na których można sprzedać te najnowocześniejsze wyroby. To zjawisko można zresztą wytłumaczyć zasadą termodynamiki. To, co wydaje się obecnie bardzo ważne to skala zmian. Obecnie myślimy i działamy w innej niż kiedyś skali, i to nie tylko dzięki technikom informatycznym, ale i skali innowacji, które stają się natychmiast globalne i są coraz trudniejsze do powszechnego rozumienia. Ta skala trudności jest ważna, bowiem w systemach demokratycznych to obywatele chcą decydować o podziale pieniędzy budżetowych i wiedzieć oraz rozumieć na co je przeznaczają. Skala zmian obecnie – patrząc na to historycznie – jest bezprecedensowa. Gdyby uwzględnić tysiące lat naszej cywilizacji, to poza wielką skalą angielskiej rewolucji przemysłowej z XVIII-XIX wieku, nie znamy zjawiska o podobnym zasięgu globalnym. Ale drugą cechą obecnej rewolucji jest narastająca szybkość zmian i ogromne przyspieszenie wszystkich procesów. A człowiek jest w środku tych przyspieszających procesów – tak, jakbyśmy byli na jakiejś taśmie coraz szybciej poruszającej się.
Konsekwencją szybkości i przyspieszania zmian jest niepewność oceny ryzyka. Nie mamy pewności ani co do kierunku zmian, ani ich trwałości, ani skutków dla pojedynczego człowieka, nie mówiąc o całych społeczeństwach. O planowaniu już nie wspominając. Ryzyko w niektórych dziedzinach możemy przy pomocy rachunku prawdopodobieństwa z grubsza wyliczyć, ale w wielu jest to bardzo trudne. Dobrze to ilustruje termin społeczeństwo ryzyka wprowadzony przez Becka. Z tym wiążą się nowe elementy świadomości człowieka, przynajmniej takie, które powinny być teraz rozwijane a dotyczącego tego jak widzimy te zachodzące zmiany, jak widzimy świat współczesny. Kolejną cechą czasów, w jakich żyjemy jest rosnąca złożoność oraz chaotyczność. Możliwe, że to było wcześniej, ale dzisiaj chaotyczności jest więcej, choćby z uwagi na sploty działań, sprzężenia, interakcje różnych procesów i ich „zagęszczenie”. I myślenie o przyszłości, o wynikach tych oddziaływań jest bardzo trudne z uwagi na niespodziewane bifurkacje. Nawet, jeśli posiłkujemy się teorią chaosu. Mamy też Talebowskie „czarne łabędzie”, czyli niespodzianki. A tych nie lubimy – obojętnie czy są dobre czy złe, bo te dobre też nam psują plan działania, widzenie świata. A niespodzianek będzie więcej. Idąc za Habermasem, który pisał o „nowej nieprzejrzystości” – dla naszego wzroku intelektualnego, umysłu, sytuacja jest nieprzejrzysta. Nie widać jasno, co jest, poza tym, że jest szybciej, ale o ile szybciej – nie wiemy. A jeśli jeszcze dodamy usieciowanie i cyberprzestrzeń, to opis świata niezwykle się komplikuje. Nie ma przejrzystej sytuacji nie tylko dla badań, polityki, gospodarki, ale i człowieka. W dodatku sytuację zaciemniają media z reguły mało kompetentne.
Nie ma takiej sfery rzeczywistości, która mogłaby zapewnić komfort pewności. Zygmunt Bauman mówi tu o płynności, falowaniu, czy przypomina starożytne panta rei – „wszystko płynie”. Nie można więc opisać świata, który zmienia się w każdej chwili. Do lamusa trzeba odłożyć wszystkie opisy świata, jakie tworzyły religie, czy filozofie, bądź ideologie – dzisiaj świat jest ulotny i trudny do zobrazowania. I postmoderniści dość dobrze to zdefiniowali (stąd ich ostra krytyka przez tradycjonalistów). Warto ciągle pamiętać o ogromnej różnorodności świata: ludzi, procesów, państw, pomysłów, strategii, polityk, czego nie docenialiśmy wcześniej. Bo wydawało się nam (naukowcom, filozofom społecznym) kiedyś, że następuje uładzenie wszystkiego, utrwalanie podobnych struktur, wartości, uniwersalizacja, o której mieli, oczywiście, decydować zachodni Europejczycy, czyli dawni kolonialiści, którzy skolonizowali świat nie tylko zbrojnie, ale umysłowo, intelektualnie. I wydawało się, że świat byłych kolonii pójdzie tą samą drogą - będzie naśladować, kupować towary, będzie służyć swoimi mózgami i tanią siłą roboczą, czyli będzie rynkiem dla Zachodniej Europy. Ale okazało się, że odprysk Europy – Stany Zjednoczone są jeszcze silniejsze i dynamiczne, bo historycznie młode, bo we wszystkich dziedzinach poszli szybciej i dalej, bo startowali z wyższego pułapu. Nastąpiła więc nie tylko westernizacja, ale i amerykanizacja. Jednak transfer wzorców był dość powierzchowny (jeansy, Cola, McDonald itp.). Warto też zauważyć, że występują takie zjawiska jak wielopoziomowość i wielotrajektoryjność rozwojowa, czego też nie docenialiśmy w ramach tego uniwersalistycznego spojrzenia. W danym państwie mogą istnieć obszary dobrze rozwinięte obok zacofanych, w ośrodkach naukowych mogą pracować wysoko wykształceni specjaliści, a we wsi obok ludzie mogą nie mieć dostępu do wody. Nie wszyscy też prowadzą podobną politykę, bo są różne uwarunkowania, okoliczności, kultura. To pokazuje wielką złożoność świata, którą trzeba uwzględniać przy jego opisie. Naukowcy próbują to rozgryźć poprzez teorie systemów, cybernetykę, która pokazuje sprzężenia, wzajemne oddziaływania, wcześniej niedoceniane.
Nie doceniano też poziomu życia jednostek, zajmując się społeczeństwem. Jednostki zostawiono psychologom i psychiatrom. Ciekawsze były duże grupy ludzi i procesy niż życie jednostki. A człowiek to przecież konkretna jednostka i jego życie jest przez te procesy kształtowane w sposób przemożny. Podlega sile formatującej, którą jest dziś Internet, w mniejszym stopniu telewizja.
Ale tymi sprawami mało kto się zajmuje, bo socjologia jest nauką o społeczeństwie, którego obecnie w tradycyjnym ujęciu (jak społeczeństwo przemysłowe) już nie ma – z wyjątkiem krajów mniej rozwiniętych. Z kolei psychologia zajmuje się często odchyleniami, mniej normalnym życiem codziennym. A ważne jest jak człowiek w tym świecie, który jest radykalnie inny niż kiedyś, sobie radzi. Z jednej strony bowiem on ten świat sobie konstruuje, ale jest sprzężenie zwrotne i to silniejsze – człowiek może być konstruowany przez wytwory swojej myśli i swojego działania. Człowiek sieciowy to coś innego. Niestety w naukach społecznych w Polsce techniką i jej performatywnością prawie nikt się nie zajmuje.
To dotyczy też oddziaływania grup, w tym społeczności (czy plemnion) internetowych, zdecydowanie innych niż w realu, w których przynależność do grupy może być ściśle określona czasowo, a więzi są płytkie i zmienne. Jednostki i grupy się jednak zmieniły, one istnieją inaczej, społeczeństwo znaczy dziś coś innego niż kiedyś. Jest wielokulturowość, inne są więzi i relacje między ludźmi, możliwa jest wielotożsamość, anonimowość. I jest jeszcze ludzkość, nie tylko jako kategoria, ale która istnieje w rzeczywistości. Ludzkość to jest zbiór konkretnych jednostek, ludzi, o określonych życiorysach, nazwiskach i nickach, którzy w danym momencie żyją na planecie hic et nunc. To nie jest nieokreślona „masa”. Warto zobaczyć nasz świat takim, jakim on jest, choć to bardzo trudne, bo trudne jest jego badanie. Niby jest telewizja, film, Internet, ale to obrazowanie jest z reguły wycinkowe i niekoniecznie reprezentatywne. Badanie nowego świata przez pryzmat dawnych teorii (czyli z nieistniejącego świata) niewiele daje.
Patrząc na wspomniane wyżej zmiany z pozycji ekonomicznych widać, że rewolucja dotyczy również działalności ekonomicznej człowieka, gospodarek. W krajach wysoko rozwiniętych mamy turbokapitalizm, kapitalizm technologiczny, kapitalizm cyfrowy itd., Nazwy te odzwierciedlają ogromną rolę techniki, ale i konkurencji, ekspansji, wielkości działań w gospodarce; mamy transnarodowe korporacje, jako zupełnie nowe podmioty o skali globalnej, także procesy integracji i globalizacji oraz współzależności – a wszystko wspomagane czy generowane przez technologie info-komunikacyjne. Owe zmiany dotyczą także państwa, jako struktury organizacyjnej i politycznej. Państwa są – mimo dawnych przepowiedni – ciągle silne, ciągle jeszcze żywa jest tradycja relacji de facto kolonialna. Co więcej, powstają nowe twory, jak np. ISIS czy republika Doniecka, nie mówiąc o państwotwórczych tendencjach Szkotów, Kurdów, Basków, Katalończyków i in. Przyszłość pokaże czy to jedynie byty tranzycyjne.
Nowymi bytami są zatem organizacje różnego typu i różne struktury ponadnarodowe, o wielkiej skali, korporacyjne, czy polityczno – gospodarcze jak UE, NAFTA. Wcześniej takich bytów nie było, a jeśli były to wynikały z podboju, dominacji. Natomiast dzisiejsze są oparte także na kooperacji i współzależności, dobrowolnym zrzeszeniu, na transferze technologii. Co zatem można powiedzieć o przyszłości świata i gatunku homo sapiens? Świata nie w sensie ludzkości, ale globu czyli ludzkości z jej habitatem, który też inaczej wygląda niż kiedyś. Dzisiejszy świat widziany z kosmosu to infrastruktura, mega miasta, obszary zniszczonej przyrody – wszystko podlegające ciągłym zmianom.
Te zmiany dotyczą też gatunku ludzkiego – homo sapiens nie jest ten sam co dwa tysiące lat temu. Jeśli uwzględnić radykalnie i przeważnie nieodwracalnie zmienione środowisko, w jakim żyje – z wieloma czynnikami chemicznymi i fizycznymi oddziałującymi na jego organizm - człowiek stał się usztuczniony, zmedykalizowany. Podlega technicyzacji – protezowaniu, wymianie narządów. Niektóre procedury medyczne, leki, zmieniają jego fizjologię, metabolizm, nie mówiąc o anatomii. To już jest skomputeryzowany i usieciowiony prawie cyborg funkcjonujący w świecie automatów, sztucznej inteligencji, robotów. Niestety, wielu trudnych i odwiecznych chyba problemów ludzkości, zwłaszcza jej biedniejszej części, technika nie rozwiązuje. Notowała: Anna Leszkowska
- Autor: Marek Chlebuś
- Odsłon: 3770
Ekonomia bez dogmatu
Dawna myśl społeczna oparta była na idei prawa naturalnego, czyli na przeświadczeniu o istnieniu uniwersalnych reguł, należących do natury rzeczy, wyrażających niezależny od ludzkiej woli porządek świata, możliwy do odkrycia wysiłkiem rozumu. Idea tak rozumianego prawa nie jest dziś zbyt często przywoływana, ale nie straciła mocy: prawem naturalnym jest choćby każde poprawne twierdzenie naukowe.
Prawo naturalne, ponadczasowe, samoistnie prawdziwe i sprawiedliwe, przeciwstawiano prawu stanowionemu, zmiennemu, często stronniczemu i niesprawiedliwemu, wymagającemu kodyfikacji oraz przymusu. Prawo narzucane z pogwałceniem ludzkiego poczucia sprawiedliwości okazywało się zazwyczaj nieskuteczne i nietrwałe, a przy tym, w czasie swojego obowiązywania, szkodliwe moralnie i ekonomicznie. Oczywistym ideałem byłaby zgodność prawa stanowionego z naturalnym, ideałem moralnym – godzącym prawo ze sprawiedliwością, ideałem ekonomicznym – redukującym kosztowny przymus.
Przykładem zderzenia prawa naturalnego z prawem stanowionym są obecne próby narzucania sieci WWW sprzecznego z jej naturą systemu prawnego, służącego do tej pory gospodarce dobrami rzadkimi, którą zajmuje się tradycyjna ekonomia. Takie dobra trudno w sieci znaleźć, a zatem nie ma tam wprost zastosowania dotychczasowa myśl ekonomiczna. Substancją fizycznego świata jest materia, której przyrodzone są szczególne prawa, od dawna badane naukowo i oswojone legislacyjnie. Substancją świata sieci jest informacja, której prawa, odmienne od praw materii, są dość niedawno rozpoznane przez naukę i jeszcze obce dla systemu prawnego, który przez to, w zetknięciu z nimi, przyjmuje groteskowe i budzące sprzeciw formy.
Kompleksowej ekonomii sieci, zgodnej z jej naturalną gospodarką oraz jej naturalnym prawem, jeszcze nie sformułowano. Wprawdzie różni badacze uświadamiają sobie odmienność gospodarek sieci i Ziemi, lecz zazwyczaj opisują to w tradycyjnych, ziemskich kategoriach pojęciowych, w których sieć prezentuje się paradoksalnie, rewolucyjnie, a co najmniej egzotycznie. Nawet najodważniejsi autorzy, nie cofający się przed rewizją podstaw współczesnego kapitalizmu, raczej nie formułują nowych alternatyw, lecz szukają inspiracji w starych, jak ekonomia daru, kredyt społeczny czy komunizm.
W tej pracy, nie zamykając się w kategoriach którejkolwiek ze szkół ekonomicznych, lecz raczej w duchu prawa naturalnego, zarysujemy podstawy ekonomii, właściwej dla świata opartego bardziej na logice niż na fizyce, w którym dobrem rzadkim nie jest materia ani przestrzeń, lecz raczej inwencja lub czas, gdzie do stwarzania wartości nie jest konieczna ziemia czy kapitał, ale raczej kreatywność. Taka jest naturalna ekonomia sieci.
Nowy świat w opisie starej ekonomii
Sieć ma dwadzieścia parę lat i chociaż wciąż rośnie i rozwija się, widać już zarysy jej dojrzałej postaci. Opisywano je w najróżniejszych aspektach i w przeróżnych formach – od poetyckich manifestów po monumentalne tryptyki: literackie, filmowe i naukowe. Badano rozwój sieci jako medium i jako środowiska, jej wpływ na biznes, na stosunki gospodarcze, prawne, społeczne, na władze i na kulturę. Przewidywano też dalekie antropologiczne, religijne i ewolucyjne konsekwencje sieci.
Badano różnoraki wpływ sieci na gospodarkę, tę, jaką znamy. Budowano też w sieci i dla sieci rozmaite utopie oraz alternatywne modele gospodarcze. Tworzono sieciowe waluty i systemy rozliczeń. Dostrzegano nową filozofię gospodarczą sieci, nazywano ją wikinomią ekonomią wrażeń, ekonomią uwagi, ekonomią usieciowioną, ekonomią idei, cyber-komunizmem, commonizmem. Ekonomia mainstreamu uznaje jednak te opisy i projekty za egzotyczne lub marginalne.
Sieć traktowano jako komunikacyjną nakładkę na dotychczasową gospodarkę, jako jej uzupełnienie bądź też jako zjawisko pozagospodarcze. Sieć uważano przede wszystkim za medium, wzbogacające topologię społecznych sieci i zwiększające efektywność tradycyjnie rozumianych rynków, nie wymagające jednak dla swego opisu większej zmiany kategorii pojęciowych.
Gdyby nawet uznawać sieć za tylko medium, to trzeba by ją lokować wśród mediów kluczowych, jak mowa, pismo albo druk. Sieć powinna nieść zmianę cywilizacyjną podobną, jak one. Różnica pomiędzy człowiekiem sieci a człowiekiem sprzed sieci, mogłaby co do swej skali przypominać co najmniej różnicę między człowiekiem współczesnym a człowiekiem średniowiecza, jaką wiążemy z drukiem, zapewne różnicę między człowiekiem cywilizowanym a pierwotnym, jaką kojarzymy z pismem, najdalej różnicę między człowiekiem a małpoludem, którą łączymy z mową.
Podobnie, różnica między gospodarką ery sieci, a gospodarką sprzed tej ery powinna być porównywalna z różnicami, które dzielą prehistorię od antyku lub średniowiecze od współczesności. Tak wielkie różnice raczej nie definiują aberracji, niszy albo peryferiów, ale prędzej silną alternatywę. To może zapowiadać nową epokę gospodarczą, z inną ekonomią, z innymi pojęciami bogactwa, produkcji, konsumpcji, wartości, własności, dóbr rzadkich, dóbr publicznych, rynku.
Sieć niesie rewolucję, która obejmie nie tylko doktryny ekonomiczne i nie tylko prawa gospodarcze. Kapitalizm, komunizm, bogactwo, praca, demokracja – wszystkie te pojęcia muszą być na nowo i bez uprzedzeń przemyślane. Niektórzy nawet twierdzą, że trzeba będzie na nowo budować pojęcie człowieka, zresztą i samego człowieka też. Spodziewane zmiany będą raczej burzliwe, a ich skutki trudne dziś do ogarnięcia w ramach starych paradygmatów.
Zmienność gospodarki, zmienność ekonomii
W epoce antyku możliwe było budowanie piramid, w średniowieczu katedr, w sieci możliwa stała się Wikipedia. Każde z tych dzieł było powiązane ze specyficzną antropologią, kulturą i ekonomią, trudnymi do odtworzenia w innych epokach. W kategoriach dzisiejszej ekonomii niezrozumiałe, a przynajmniej nieuzasadnione, jest nie tylko wzniesienie piramidy, ale też utworzenie Wikipedii.
O ile pierwszą można by dzisiaj uznać za anachroniczne, nieracjonalne dzieło niewolnictwa, to druga jest jak najbardziej nowoczesna, a przecież również urąga wszelkim zasadom nauk ekonomicznych. Teoretycznie, naukowo rzecz biorąc, tak bez hierarchii, przepisów, kapitału, władzy – nie daje się przecież budować podobnie złożonych i rozległych dzieł, prawda? Cóż, tym razem to nie rzeczywistość, lecz nauka okazuje się anachroniczna.
Koczownik rozumie ekonomię stepu, rolnik ekonomię upraw, kupiec ekonomię handlu, rzemieślnik produkcji, fabrykant przemysłu, a bankier finansów. Nie ma jednej, wiecznie uniwersalnej ekonomii, a zmiany myśli ekonomicznej to nie tylko postęp metodologiczny, ale też podążanie wiedzy za zmieniającym się jej przedmiotem – gospodarką.
Kiedy gospodarka organizowała się wokół upraw, ekonomia zajmowała się ziemią oraz pracą na niej. Wraz z bogaceniem się społeczeństw i rozrostem miast, ekonomia zaczęła się skupiać na handlu oraz wytwórczości. Wynalazek maszyn i rozwój przemysłu doprowadził potem do całkowitej dominacji produkcji, co też ukształtowało ówczesną myśl ekonomiczną. I w końcu nastąpił rozrost finansów oraz powszechna fiksacja na nich, która ogarnęła też ekonomistów.
Teraz mamy nowość 21. wieku – sieć, która zdaje się zmieniać wszystko. Tworzy własną rzeczywistość, niezwiązaną geografią, geometrią, chemią. Trudno też oczekiwać, aby utrzymały w niej moc wszystkie stare prawa i pojęcia dotychczasowych nauk, również ekonomicznych.
Jaka zatem jest gospodarka sieci? Nie rola sieci w gospodarce, zwanej realną, lecz wewnętrzna rzeczywistość świata sieci. Nie epickie kreacje różnych gier, ale obiektywna rzeczywistość, zwana wirtualną, w której te gry funkcjonują. O tym właśnie jest ta rozprawa.
W sieci stale czuwa przeszło 200 milionów ludzi. Gdyby ten ich czas policzyć jako pracę, dawałoby to sześćset milionów roboczodniówek na dobę. To dwa razy więcej, niż trzydziestoletnia praca stu tysięcy osób, wykonywana w czasie trzech miesięcy wylewu Nilu, a tyle właśnie, według Herodota, starożytny Egipt zainwestował w budowę Wielkiej Piramidy. Gdyby praca internautów była w podobnym stopniu zorganizowana, jej potencjał odpowiadałby dwu piramidom dziennie, wliczając soboty, niedziele i święta.
Patrząc bliżej, czas poświęcany sieci jest już tylko jakieś cztery razy mniejszy od łącznego czasu poświęcanego przez wszystkich ludzi pracy zawodowej. Gdyby według tego kryterium szacować wielkość sieci, traktowanej jako część gospodarki, sieć stanowiłaby już największą branżę, zresztą też najszybciej rosnącą.
Największy sektor gospodarki nie doczekał się opisu ekonomicznego, który by uwzględniał jego specyfikę, akceptował ją i badał nie jako aberrację, patologię, folklor, ale jako nowy i coraz bardziej dominujący model środowiska, gospodarki, życia. Nie doczekał się też praw, które by nie gwałciły lub nie kryminalizowały jego tożsamości. Pora już zrozumieć, że nie mamy do czynienia z czarnym rynkiem, szarą strefą, sektą czy utopią, ale z nowym światem.
Marek Chlebuś
- Autor: Marek Chlebuś
- Odsłon: 2871
Sama ekonomia nie rządzi ludzkim życiem, zresztą sama przemoc, sama kultura i sama biologia też. W różnych aspektach życia ujawniają się są różne porządki. Zazwyczaj niewyłącznie. Rozważmy seksualizm. Kiedy go poddać porządkowi ekonomii, seks staje się prostytucją, kiedy przemocy – gwałtem, gdy indoktrynacji – uwiedzeniem, gdy biologii – prokreacją. I bywa tym wszystkim po trochu, ale o ileż chętniej go postrzegamy jako przejaw adoracji, afirmacji lub szczodrości, prawda?
Zawierzenie prymatowi rynku stało się ostatnio obowiązkowe i przybrało formę superprawa, manifestującego się jako kategoryczne wytyczne organizacji globalnych, narzucane wszystkim państwom pod groźbą finansowych i handlowych represji. W ślad za tym idzie powszechna indoktrynacja, przyjmująca nawet parareligijną formę dekalogu, jak Konsensus Waszyngtoński. Największa presja jest kierowana na komercjalizację i monetyzację życia zbiorowego oraz na ideologiczną osłonę monstrualnie rozdętych praw własności intelektualnej.
Niewiele umysłów i niewiele szkół opiera się naciskowi globalnej machiny propagandowej, a byłoby to konieczne dla zrozumienia specyfiki sieci. Stosunkowo najłatwiej można znaleźć krytyczne prace, oparte na alternatywnych fundamentach ideologicznych, z natury obciążone pewną stronniczością. Najpowszechniejsza jest krytyka praw własności intelektualnej, w ogóle lub tylko w odniesieniu do Internetu, prowadzona z pozycji chrześcijańskich, konserwatywnych, libertariańskich, anarchistycznych lub cyberkulturowych. Prawa własności idei są bądź w całości odrzucane, podobnie jak prawo własności do ludzi, fundament niewolnictwa, bądź sprowadzane do porządku prywatnoprawnego, jak zobowiązania handlowe.
Podważana jest zasada wywodzenia wartości dóbr z ich rzadkości. W świecie idei wartości buduje nie rzadkość, lecz przeciwnie: popularność. Jedynym dobrem naprawdę rzadkim jest ludzka uwaga. Cała sieć traktowana jest jako uniwersalne dobro wspólne, umykające regułom konkurencyjności, prywatności i komercji.
Mottem swej pracy uczynił Barlow słowa Tomasza Jeffersona, autora Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych Ameryki:
„Jeśli istnieje jakaś rzecz, którą natura uczyniła mniej niż inne podatną na wyłączne posiadanie, to jest nią działanie władzy myślenia zwanej ideą. Jednostka może ją posiadać jako swoją wyłączną własność dopóty, dopóki zachowuje ją dla siebie. Atoli w chwili, kiedy wyjawi ją innym, idea narzuca się im i przechodzi w ich posiadanie. Ten zaś, który ją otrzymuje, nie może się jej pozbyć.
Cechą charakterystyczną idei jest to, iż nie można posiadać jej w części, bowiem każdy posiada ją w całości. Człowiek, który otrzymuje ją ode mnie, sam zdobywa wiedzę, nie pomniejszając mojej; wszak jeśli ktoś zapala ode mnie swój kaganek, otrzymuje światło, wcale nie umniejszając mojego.
Idee winny zatem swobodnie rozprzestrzeniać się pomiędzy ludźmi dla ich moralnego i wzajemnego zbudowania, poprawy ich warunków życia, tak bowiem – jak się wydaje – w swej łaskawości zrządziła natura. Ona to sprawiła, że idee rozchodzą się wzdłuż i wszerz jak ogień, nigdzie nie tracąc nic ze swej intensywności. Są one jak powietrze, którym oddychamy, w którym poruszamy się i jesteśmy; nie ograniczają i nie zezwalają na wyłączne przywłaszczenie. Wynalazki zatem, z natury, nie mogą być przedmiotem własności.”
(Tłum. Jan Kłos, cytat za http://www.kulturaihistoria.umcs.lublin.pl/archives/326)
Bogacić się, nie zubażając innych
W świecie idei trudno znaleźć dobra rzadkie, bo cokolwiek jest, to po prostu jest; nie może być mniej lub bardziej. W świecie idei trudno też o dobra prywatne, bo posiadanie jest niekonkurencyjne, jeśli ktoś coś wie, nie ma to arytmetycznego związku z wiedzą innych. Literalnie biorąc, do świata idei nie bardzo przystają pojęcia ekonomii, przynajmniej takiej, jaką się dziś formułuje. Dotyczy to również świata sieci.
>
Kiedyś, na żyznej Ukrainie, ludzie umierali z głodu obok pól pełnych zboża, strzeżonych przez kagiebistów, którzy ich rozstrzeliwali za zerwanie pięciu kłosów. Być może, można byłoby taki model zastosować w sieci, chociaż byłby trudny do uzasadnienia ekonomicznego, kiedy pola Internetu same dają plon, za darmo. Tu kosztują tylko kagiebiści. Tylko ich obecność tworzy niezerowe ceny. Potrzebna byłaby pewnie zmasowana propaganda i wyjątkowo pokrętne doktryny (choć czy bardziej pokrętne, niż patentowanie roślin?), ale przez reglamentację może dałoby się wprowadzić do świata obfitości ekonomię świata braku, z wszystkimi jej instytucjami prawnymi i wszystkimi korzyściami dla wybranych. Tak można by odwlec nieuniknioną, jak się dzisiaj zdaje, cywilizacyjną rewolucję.Wymagałoby to chyba równie silnej i okrutnej władzy, jak ta stalinowska, ale kagiebistów nie trzeba byłoby już tak wielu. Wystarczający terror może zapewnić masowe oczipowanie ludzi. Dlatego perspektywa jakiejkolwiek ingerencji jakichkolwiek instytucji w biologię mózgu, niezależnie od jej uzasadnień medycznych lub edukacyjnych, względów logistyki czy bezpieczeństwa, może i powinna wzbudzać wielką nieufność.
>
Traktowanie wiedzy czy kultury jako dobra prywatnego wymaga ograniczania i represjonowania, aby z utworów czynić dobra rzadkie. To próbują dziś robić niektóre koncerny i rządy. Jest to sprzeczne z naturą sieci takiej, jaką znamy i raczej będzie nieskuteczne. Jest to też sprzeczne z naturą samej kultury i wiedzy: ludzie chcą tworzyć, bo to wyraża ich człowieczeństwo, ludzie chcą dzielić się wiedzą, wrażeniami czy choćby plotkami, bo taka jest ich społeczna natura.
Informacja chce się propagować i reprodukować. Wiedza chce się mnożyć, idee chcą się szerzyć, sztuka chce być podziwiana, geny pragną się kopiować, tak samo jak memy. Prawa własności i tajemnice są przeciwne naturze informacji. Są też sprzeczne nawet z interesem twórcy, w którym leży raczej większa popularność dzieł, niż ich wyższa cena. Ta druga cieszy pośredników i sprzedawców, to ich misją jest bogacić się. Misja twórcy to tworzenie. Oczywiście, niekoniecznie za darmo, ale na pewno nie dla milionów dolarów, które ktoś komuś może wypłaci pół wieku po śmierci autora.
Twórca chce i uznania, i popularności, i wynagrodzenia też, lecz na pewno nie chce tego, aby jego dzieła były pogrzebane w skarbcach. Pewnie by je wolał oddać darmo do domeny publicznej, najpóźniej w dniu śmierci. Rynek dóbr intelektualnych i rozciąganie na stulecie prawnych uzurpacji nie leżą ani w interesie twórców, ani odbiorców, tylko pośredników. A ponieważ sieć łączy twórców z odbiorcami bezpośrednio, nie ma sensu uwzględniać interesu pośredników, których status staje się w ogóle dość wątpliwy.
Dobra rzadkie istnieją w sieci naprawdę. Nie trzeba sztucznie wytwarzać ich braku. W ekonomicznym łańcuchu produkcji, dystrybucji i konsumpcji, dobra rzadkie są na obu jego końcach. Jednym jest oryginalna twórczość, drugim ludzka uwaga. Są to też dobra z natury prywatne, przypisane do człowieka, który nimi może dysponować. Stanowią oczywistą i niekontrowersyjną własność, naturalną i różnorako zbywalną.
Własność w sieci znajduje uzasadnienie w odniesieniu do relacji twórcy i jego dzieła oraz konsumenta i jego czasu. Zarówno jeden, jak drugi, zużywają swoje dobra nieodwracalnie. Zasada entropii jest nieubłagana. Czasu raz przeżytego nie da się cofnąć, a dzieła raz opublikowanego z powrotem schować do szuflady. Decyzja o publikacji jest ze swej natury jednorazowa, dzieło może być rozpowszechniane albo nie. Skala rozpowszechnienia jest już raczej poza władzą twórcy.
>Idee zamiast materii, logika zamiast fizyki
Wyobraźmy sobie świat, w którym ludzie żyją w sieci. Jak to: w sieci? – obruszy się ktoś. To już nie będą potrzebować domów, komputerów, energii, jedzenia czy picia? Podobnie też mógłby oburzać się ktoś tysiąc lat temu, słysząc o wizji świata, w którym większość ludzi nie uprawia roli, ale je i pije. To kto ich wyżywi, skoro każde dziecko wie, że chłopów musi być co najmniej dziesięć razy więcej niż darmozjadów?
Podobnie zapewne obruszyłby się ktoś sprzed stu lat, gdyby mówić mu o świecie, w którym większość ludzi nie wytwarza materialnych dóbr. No to na kim mieliby pasożytować? Kto by za nich pracował na roli, w warsztatach i manufakturach? Jakieś duchy czy machiny?
Wyobraźmy sobie świat, w którym większość ludzi żyje w sieci. Jedni nie opuszczają jej wcale, drudzy odchodzą czasami po zaopatrzenie dla siebie oraz dla tych pierwszych, pozyskując je u trzecich, żyjących raczej poza siecią i wytwarzających tam fizyczne dobra. Nawet ci pierwsi nie muszą być całkiem wyłączeni z życia, które dzisiaj nazywamy rzeczywistym. Kiedy ich umysły będą zanurzone w cyberprzestrzeni, ich ciała mogą się poruszać w świecie materialnym i wykonywać w nim różne zadania, sterowane przez czip lub mały i niekoniecznie świadomy ułamek mocy umysłowych, bo przecież więcej nie potrzeba w typowych zawodach.
A ci ostatni, cyberwykluczeni, mogą być po prostu tymi, których organizm nie przyjął dostatecznie wcześnie implantu włączającego umysł do noosfery. W ten sposób ludzkość może dość samorzutnie podzielić się na podgatunki, z których co najmniej jeden będzie jednak żył w sieci.
Wyobraźmy sobie świat sieci, w której żyją ludzie. Nie tworzy jej materia, tylko informacja. Nie rządzą tam prawa fizyki, lecz prawa logiki. Dobrem rzadkim nie jest tam przestrzeń, ale czas, nie substancja, tylko forma, nie materia, lecz idee. Oczywiście, świat sieci będzie wymieniał dobra ze światem Ziemi, zaopatrując się w żywność i energię, dostarczając w zamian informacji czy rozrywki, ale byłoby absurdem żądać, by oba te światy stosowały u siebie te same nauki, te same prawa, albo te same rachunkowości. Ich gospodarki będą przecież całkiem różne.
>
>W sieci nie ma sformalizowanych struktur gospodarczych. Za gospodarkę sieci trzeba uznać po prostu wszystko to, co ludzie w sieci robią, niekoniecznie zarobkowo, bo z reguły nie, niekoniecznie za darmo, bo zwykle płacą za dostęp do sieci, niekoniecznie na zasadach wymiany czy wzajemności, bo często dla samej ekspresji, niekoniecznie też w ramach formalnych uzależnień, bo zazwyczaj spontanicznie.
>
>Mimo tej anarchii, czy jak kto woli komunizmu, mimo przyrodzonej wirtualności, mimo braku sformalizowanego rynku lub waluty, gospodarka sieci wytwarza rzeczywiste dobra. Bezdyskusyjny przykład to Wikipedia, inny przykład to baza danych Google; obie w zasadzie nie do pomyślenia bez udziału sieci.
>
>Już zresztą także sama sieć wychodzi poza dotychczasowe modele biznesowe. Nie było i nie ma na świecie organizacji, zdolnej zaprojektować i zbudować miliard węzłów i tyleż łącz między nimi, wszystko to zasilać, konserwować, utrzymywać w ruchu. Nawet nie ma takiej księgowości, która byłaby to w stanie ewidencjonować.
>
>Sieć funkcjonuje nie jak urządzenie czy organizacja, ale bardziej jak złożony system biologiczny. Ma swoich założycieli i pionierów, nawet w jakimś sensie kontrolerów oraz dysponentów, ale są oni bardziej sprawcami niż projektantami cyfrowej lawiny i nie tyle nią władają, co raczej z nią płyną.
>
Sieć to świat umysłu. Niektórym może przypominać wielką bibliotekę, ale jest czymś innym. Jest bardziej procesem niż kolekcją, bardziej ekosystemem niż konstruktem, należy bardziej do świata idei niż świata materii i przez to podlega innym regułom oraz ma inne cechy niż ten świat, do którego się przyzwyczailiśmy.
Co nie najmniej ważne, sieć nie może być spalona, jak Biblioteka w Aleksandrii, trudno też ją zamknąć, jak Archiwum Watykańskie, i nie sposób wyłączyć, jak telefony w stanie wojennym. Z tą siecią trzeba będzie żyć. Tym bardziej trzeba by ją rozumieć.
>Marek Chlebuś
>
Całość tekstu znajduje się pod adresem:http://chlebus.eco.pl/CYBER/EkonomiaSieci.htm
- Autor: Marek Chlebuś
- Odsłon: 2852
>
>
>Perpetuum mobile dla każdego
W sieci nie ma materii. Żadne materialne składniki nie powinny być włączane do bogactwa sieci. Także energia, potrzebna do jej zasilania, nie należy do porządku sieci i nie jest z jej wnętrza widzialna. Substancją wewnętrznej rzeczywistości sieci jest tylko informacja. W niej też musi wyrażać się bogactwo sieci, a przynajmniej jakoś się z nią wiązać, bo przecież w sieci pustej, pozbawionej informacji, nie byłoby żadnego bogactwa.
Granice pojemności sieci odsuwają się mniej więcej tak szybko, jak do nich zmierzamy. Z punktu widzenia internauty, granice te są iluzoryczne niczym horyzont na Ziemi. Dlatego można przyjąć, że redundancja – czy zewnętrzna, polegająca na wielości kopii, czy wewnętrzna, polegająca na rozwlekłości zapisu – nie zmienia bogactwa sieci. Z informacyjnego punktu widzenia, bogactwo tworzyłyby tylko oryginały, w mierze pozostałej po maksymalnej bezstratnej kompresji. Inaczej mówiąc – treść.
Treść jest esencją informacji, tworzy wyższe piętro abstrakcji. Treści jest mniej niż informacji, bo każda treść jest informacją, nie każda zaś informacja niesie nową treść. Jest to bardziej skondensowana miara bogactwa, całkowicie konieczna do jego zaistnienia: bez treści sieć byłaby logiczną próżnią.
Same jednak treści, nie propagujące się, swoją obecnością nadawałyby sieci status tylko pamięci, niepustej, lecz martwej. To mało. Taka pamięć byłaby obojętna na wyłączenie zasilania i odcięcie wszystkich łącz. Nie potrzebowałaby też ludzi. Sieć musi być czymś więcej.
Może powróćmy do najprostszych kategorii zewnętrznych: po co sieć istnieje, dlaczego i jak? Tu odpowiedź nasuwa się sama: istnieje i po to, i dlatego, i w ten sposób, że ludzie się komunikują. Sieć jest medium. A co z tego miałoby wynikać? Ano, kultura, czyli to, co różni milion albo miliard ludzi izolowanych od ludzi połączonych – przez to medium właśnie.
>
Bogactwo = kreacja * czasCentralnym problemem ekonomii jest rozumienie źródeł bogactwa. Wywodzono je z ziemi, kruszcu, pracy, kapitału, ostatnio też z wiedzy. Jak to ma się do bogactwa sieci? Co stwarza to bogactwo? Ziemia raczej nie, sieć jej prawie nie potrzebuje. Praca w sieci występuje, choć w większości jest świadczona w sposób niezorganizowany i nierynkowy, poza porządkiem znanym ekonomii. Kapitał też tam jest: routery, serwery, hosty, łącza, protokoły i programy są niezbędne dla sieci i formalnie można by je zaliczać do kapitału. Tylko jak?
Kto to finansował, kto amortyzuje, kto i gdzie to spisał, kto to umie zliczyć? Czy to w ogóle jeszcze jest kapitał w rozumieniu finansów? Nawet gdyby był, to ma tak rozproszoną i tak zmienną tożsamość, wartość, własność, że nie można go zlokalizować w żadnym rejestrze, księdze ani spisie inwentarza.
Nawet, gdyby każdemu elementowi infrastruktury sieci przypisać konkretną wartość, wciąż nie będzie to możliwy do jednoznacznego określenia ułamek ogólnej wartości sieci. Jego wyjęcie nie zmienia wartości sieci o jakąkolwiek obliczalną część. Podobnie, wyjęcie tysiąca czy miliona takich elementów, gdyż na tym właśnie polega filozofia Internetu, że jest on odporny na utratę dowolnych części infrastruktury. Oczywiście, nie wszystkich naraz, bo w końcu, pomniejszana i ograniczana, sieć kiedyś traci swoją funkcjonalność.
Właściwa wartość sieci nie jest sumą wartości elementów jej infrastruktury. Sieć jest tym, co powstaje ponad jej składnikami. Jest emergencją. Nadwyżka wartości sieci nad sumą składników jej infrastruktury jest gigantyczna. Nikt rozsądny nie zamieniłby sieci na sto miliardów osobnych komputerów i tyleż niepołączonych zwojów drutu oraz kopii oprogramowania. Na sto bilionów zresztą też. A sieć tworzy przecież jakiś miliard komputerów. Ten jeden miliard okazuje się jakby większy od stu. To tylko wskazuje, jak małym ułamkiem wartości sieci jest zamknięty w hardwarze i softwarze kapitał, teoretycznie policzalny, chociaż praktycznie nie do podliczenia.
Sama infrastruktura techniczna sieci musi być traktowana bardziej jako środowisko niż kapitał, jako dobro wolne, publiczne, niepodzielne, niekonkurencyjne, którego konsumpcji niepodobna uniknąć. To uniwersalne dobro wspólne, niezbędne dla internautów, funkcjonuje poza siecią, bo opiera się na materii. Jest to dobro zewnętrzne, które razem z zasilaniem sprzętu i zaopatrzeniem organizmów internautów, gospodarka sieci musi importować, gdyż sama nie umie go wytwarzać.
>
A co z wiedzą? To źródło bogactwa pasuje do sieci najbardziej, lecz wcale nie w tym rozumieniu, do jakiego przyzwyczaja nas dzisiejsza ekonomia, która przez kapitał wiedzy, kapitał intelektualny, rozumie przede wszystkim różne tajemnice i monopolistyczne zastrzeżenia: patentowe, autorskie, licencyjne. W sieci praktycznie tego nie ma, panuje tam – na razie – kultura otwarta, mniej więcej taka, jak kiedyś w nauce, zanim zdominowała ją komercja. Zdominowała i prawie całkiem zatrzymała badania podstawowe, bezwartościowe w sensie i w czasie zrozumiałym dla finansów. Trudno powiedzieć, co komercja może zrobić z siecią. Stworzyć jej nie umiała, ale czy nie potrafi zniszczyć?
No to może odwróćmy problem: co by zubażało sieć? Z pewnością, ubytek internautów i ubytek treści. Zatem to oni oraz one muszą tworzyć bogactwo sieci. Oryginalne dzieła oraz nowi ich użytkownicy, a także w pewnym stopniu kolejne użycia przez wcześniejszych użytkowników. Bogactwo sieci mogłoby zatem być liczone w jednostkach informacji, mierzących (efektywną) objętość dzieła, zwielokrotnianych przez liczbę i krotność rozpowszechnień, z jakimiś zapewne współczynnikami. Sieć wzbogacałaby twórczość oraz jej percepcja, mniej więcej mnożone przez siebie.
>
>Stwarzanie bez tworzywa, używanie bez zużywania
Wielka encyklopedia sprzed ery sieci, Britannica, definiuje ekonomię jako naukę badającą produkcję, dystrybucję oraz konsumpcję bogactwa. Produkcja stwarza dobra, dystrybucja czyni je dostępnymi, konsumpcja je pożytkuje. Jak to się ma do gospodarki sieci?
Niewątpliwie, odpowiednikiem produkcji byłaby twórczość, wnosząca do sieci oryginalne dzieła. Nie kopiowanie, które błędnie bywa traktowane jako produkcja masowa, bo dowolne dzieło jest takie samo, jego wytworzenie kosztuje tyle samo i jego dostępność jest podobna, niezależnie od tego, w ilu istnieje egzemplarzach. Kolejne kopie tylko zwiększają redundancję w warstwie technicznej sieci, w ramach zwykłej fizyki i ekonomii.
Gdyby kopiowanie zwiększało bogactwo sieci, zbożnym dziełem byłoby piractwo, a wirus komputerowy byłyby niczym kamień filozoficzny, przemieniający bity w złoto. Produkcją jest stwarzanie nowych treści i nic innego.
Jeśli za dystrybucję uznać dostarczenie utworu odbiorcy, to taka działalność nie jest niezbędna, bo sama sieć jest dystrybucją. Ponieważ jednak sieć łatwo miesza dobra wartościowe ze śmieciami, oddzielenie jednych od drugich, jak praca Kopciuszka, już samo w sobie staje się pożyteczne dla świata, zmniejszając jego entropię.
Poza tym, z uwagi na konkurencyjność po stronie odbiorcy, dysponującego ograniczonym czasem, może i nawet musi istnieć akwizycja treści przy pomocy reklam, odsyłaczy czy wyszukiwarek.
Sektor zarządzania informacją tworzy w sieci odpowiednik wyrafinowanej dystrybucji, i bez wątpienia wzbogaca sieć, porządkując treści, personalizując je i kierując tam, gdzie mogą przynosić większy pożytek. Tu pojawia się miejsce na rozmaite usługi i aplikacje, których wartość przekłada się wprost na rozsiewanie bajtów oraz na oszczędność czasu internautów.
Także sama konsumpcja, czyli po prostu otwarcie się odbiorcy na treści, bez wątpienia wzbogaca i tego odbiorcę, i całą sieć. Bogactwo powstaje zatem na wszystkich etapach procesu ekonomicznego. Koszty zresztą też. Kosztem produkcji jest wysiłek twórcy oraz jego czas. Kosztem dystrybucji jest czas oraz inwencja, włożone w przetwarzanie strumieni informacji – bezpośrednio przez internautów lub za pośrednictwem aplikacji. Kosztem konsumpcji jest czas odbiorcy i jego uwaga. Każdy z tych czasów jest w jakimś sensie rzadki i podlega konkurencyjności.
Z punktu widzenia tradycyjnej ekonomii, produkcja jest w sieci paradoksalna, choćby dlatego, że nie wymaga surowców. Podobnie konsumpcja, która nie zużywa bogactwa, a nawet, przeciwnie, pomnaża je. Dystrybucja też nie jest klasyczna, bo odbywa się przy darmowych procesach logistycznych. Trudno tu stosować starą ekonomię.
Dzieło raz stworzone, może wzbogacać sieć wielokrotnie, upowszechnianie rozmnaża jego wartość bez dalszego angażowania twórcy. Samo rozpowszechnianie też może się odbywać automatycznie i praktycznie za darmo. Tylko konsumpcji nie da się bezkosztowo mnożyć czy substytuować. Mimo, że treść nie zużywa się w trakcie konsumpcji, bezpowrotnie wydatkowany jest czas – najrzadsze dobro sieci.
Wycena i wymiana dóbr
>
Miarami wartości w sieci i naturalnymi dla niej jednostkami monetarnymi są informacja oraz czas. Są one powiązane ze sobą fizycznie, choćby przez przepustowość zmysłów: skoro człowiek nie może przyjąć więcej informacji, niż jakiś terabit na sekundę, to z antropologicznego punktu widzenia ta sekunda nie mogłaby być więcej warta. Ale to mało dogodny punkt odniesienia.
Minuta minucie nierówna. Człowiek bywa w różnych stanach podatności na wrażenia. Wrażenie wrażeniu też nie będzie równe. Inaczej odbiera się treść oryginalną, inaczej powtórzenie, jeszcze inaczej coś niezrozumiałego lub szokującego. A i odbiorca odbiorcy nierówny, inną wartość ma uwaga mędrca, inną prostaka.
Podobnie jest z bajtami. Ten sam utwór, powiedzmy że literacki, zapisany jako strumień wideo, może zająć gigabajt danych, jako strumień audio dziesięć razy mniej, jako obraz ze sto razy, a jako tekst już tysiące razy mniej. Tysiąckrotna rozpiętość objętości między jednym a drugim zapisem, niosącym tę samą treść, wynika tylko ze sposobu kodowania i nie ma nic wspólnego z wartością przekazu.
Bajt nie jest idealną miarą treści. Co gorsza, użyteczność treści jest zależna od kontekstu i dodatkowo od odbiorcy. Ten sam ciąg liter może być dla jednego niezrozumiałym bełkotem, a dla drugiego, znającego właściwy język, pięknym wierszem. Ten sam ciąg cyfr będzie albo pustym szumem, albo kodem dostępu do pełnego pieniędzy konta, kiedy się wie, w którym go szukać banku. Jak zatem wyceniać dzieła oraz ich recepcję?
>
Sieciowa działalność ludzi odbywa się w środowisku cyfrowym, deterministycznym, przynajmniej z technicznego punktu widzenia. Sieć jest wielkim, wiecznie aktywnym komputerem, najpotężniejszym z wszystkich, kontrolującym i rejestrującym wszystko, co tylko się w niej i wokół niej dzieje.
Może by uznać sieć za ten superkomputer, o którym marzył Oskar Lange, tak dalece rozbudowywany i udoskonalany, że w końcu doskonalszy od rynku i efektywniej od niego organizujący gospodarkę? Podążając za tą wizją, czemu by sieć, rozwijana dalej, nie miała spełnić także marzenia Laplace'a i stać się superumysłem, zdolnym zarejestrować cały stan Wszechświata w pewnej wybranej chwili, i mogącym potem, przy pomocy równań fizyki, obliczać ten stan w dowolnym innym momencie?
Cóż, świat nie jest ani w pełni deterministyczny, ani w pełni obliczalny. Uczciwie mówiąc, rzadko taki bywa, przynajmniej poza laboratoriami. Nawet sama sieć, mimo że utkana z bitów i zrozumiałych procesów fizycznych, z racji swojej złożoności, podlega procesom, wymagającym (dla pełnego ścisłego opisu) mocy obliczeniowej rosnącej szybciej niż ona sama. Zatem, rośnie szybciej jako przedmiot poznania niż jako poznający mózg. Ten cyfrowy maltuzjanizm wyklucza w ogóle samopoznawalność sieci. Wynikałoby z tego, że jednak nie unikniemy cyber-rynku, zresztą, prawdę mówiąc, po co?
>
>Podstawowa zasada rynku, prawo popytu i podaży, nie całkiem działa w sieci, a raczej działa skrajnie, bo w sytuacji, kiedy podaż jest właściwie nieskończona, cena zmierza do zera. Mimo to, jakkolwiek niska byłaby cena, nie zaburza to istotnie barterów, bo jeden równa się jeden – i po podzieleniu, i po pomnożeniu obu stron równania przez tysiąc. W obu przypadkach, tylko zmienia się jednostka miary, dostając przedrostek mili, albo kilo. Równoważność nie jest przy tym zaburzana.
>
>Płacenie bajtem za bajt może być regulowane przez rynek także w sytuacji zróżnicowanej wartości bajtów. Różne treści można gorzej lub lepiej skategoryzować, a najłatwiej dać ich dysponentom prawo samodzielnej wyceny. W końcu to oni pierwsi poniosą jej konsekwencje, jeśli przeszacują lub nie doszacują wartości swoich dzieł, w każdym wypadku zmniejszając swój dochód.
>Jak rozliczyć twórcę z konsumentem? Właściwie to nic prostszego, skoro prawie każdy twórca jest konsumentem treści, a prawie każdy konsument twórcą. Każdy coś do sieci wnosi, każdy coś z niej bierze. Każdy też płaci za dostęp do sieci jakiś abonament. Mamy więc naturalny rynek barterów i także stały strumień pieniędzy.
>
>W sieci i tak powstają rejestry stron, rejestry internautów oraz powiązań stron z internautami (jako ich dysponentami lub konsumentami). Nie potrzeba żadnych nowych technologii ani instytucji, aby rozdzielić wszystkie abonamenty za dostęp do sieci między tych, których strony są czytane, powiedzmy, po potrąceniu jakiejś kwoty na dystrybucję przez sieć. Jeśli potrzebne będzie zróżnicowanie treści oraz czasu, łatwo je zapewni rynek.
>Marek Chlebuś
>
>
Całość tekstu - http://chlebus.eco.pl/CYBER/EkonomiaSieci.htm