Prognozowanie (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2183
Problem cyfryzacji pracy zwany jest też czwartą rewolucją przemysłową, epoką sztucznej inteligencji itp. Jest on często jest niedostrzegany lub lekceważony. Tymczasem cyfryzacja pracy jest megatrendem napędzanym poprzez podaż nowych technik i narzędzi cyfrowych z jednej strony, zaś z drugiej strony, przez podstawowy mechanizm kapitalizmu – zastępowanie pracy przez kapitał, a raczej maszyny, urządzenia i narzędzia przez ten kapitał kupione.
Historycznie mechanizm ten przynosił pozytywne rezultaty eliminacji pracy ciężkiej i uciążliwej, ale zawiera on w sobie dodatnie sprzężenie zwrotne, stąd megatrend cyfryzacji pracy nadmiernie przyspiesza i grozi eliminacją pracy, jaką znamy.
Trzeba przy tym starannie rozróżnić pomiędzy inteligencją cyfrową (tzw. sztuczną inteligencją) a pełną inteligencją człowieka, gdyż właśnie to rozróżnienie określi odpowiedź na pytanie, jakie to zawody oprą się cyfryzacji pracy. Tym niemniej, tempo eliminacji pracy dającej się zautomatyzować i zrobotyzować może okazać się zbyt szybkie, grozić wielkimi napięciami społecznymi. Dla ograniczenia tempa zmian niezbędne okażą się jednak pewne korekty podstawowych mechanizmów kapitalizmu.
Gołym okiem widoczne jest, że następuje eliminacja wszelkich stanowisk roboczych, które dadzą się zautomatyzować lub zrobotyzować, bądź zastąpić komputerem, co nazywam łącznie cyfryzacją pracy. W statystykach wyraża się to przede wszystkim w udziale funduszu wypłat pracowniczych w całkowitym dochodzie firmy; wśród przedsiębiorstw produkcyjnych w Polsce udział ten zmalał od ok. 50% w roku 1990 do ok. 10% w roku 2010. Przechodziliśmy wprawdzie w tych latach transformację systemową, ale spadek ten jest wstrząsający i odbył się w dużym stopniu przez wysyłanie pracowników na samozatrudnienie, tzw. umowy śmieciowe oraz powstawanie tzw. prekariatu. Podobne tendencje obserwowano w tym czasie na całym świecie (zob. G. Standing The Precariat. The New Dangerous Class (Bloomsbury Academic, 2011).
Tymczasem zarówno w Polsce, jak i na całym świecie, unika się analizy tego zjawiska, natomiast koncentruje się uwagę na sporach doktrynalnych pomiędzy dwoma bieżącymi paradygmatami, a mianowicie doktrynami neoliberalnymi oraz skrajnie prawicowymi, niebezpiecznie zbliżającymi się do neofaszyzmu. Z jeszcze innych pozycji – lewicowo-chrześcijańskich – dostrzega zmniejszającą się podaż pracy (A. Zwoliński, „Wojna o pracę”, Petrus 2017), ale ogranicza się do rozwinięcia opinii Jana Pawła II, że to praca powinna mieć pierwszeństwo przed kapitałem; nie analizuje się natomiast głębiej mechanizmów cyfryzacji pracy.
Zjawisko trwałe
Zjawisko cyfryzacji pracy jest megatrendem, czyli długotrwałym trendem o dużym znaczeniu społecznym. Zastępowanie pracy przez maszyny, urządzenia i narzędzia zakupione przez kapitalistę (w języku ekonomistów – zastępowanie pracy przez kapitał) jest jednym z podstawowych mechanizmów kapitalizmu od czasu pierwszej rewolucji przemysłowej i miało efekty w sumie pozytywne: wprawdzie pracownicy musieli się nauczyć wykorzystania tych narzędzi, ale praca z nimi stawała się lżejsza i mniej monotonna.
Sytuacja zmieniła się po rewolucji informacyjnej, gdy podaż różnych technik automatyzacji, robotyzacji, cyfryzacji pracy znacznie się zwiększyła. Natomiast sam mechanizm zastępowania pracy przez kapitał zawiera w sobie dodatnie sprzężenie zwrotne – im więcej kapitalista zyska na wprowadzaniu nowych technik, tym bardziej jest skłonny dalej inwestować w techniki te lub podobne.
Tym samym procesy z dodatnim sprzężeniem zwrotnym nieuchronnie przyśpieszają. Wobec dużej podaży technik cyfrowych, proces cyfryzacji pracy przyspieszył tak znacznie, że pracownicy już nie nadążają z dostosowaniem się do nowych metod pracy. Dlatego też cyfryzacja pracy dzisiaj nie ma już efektów społecznie pozytywnych. Oparta na tak podstawowych mechanizmach cyfryzacja pracy doprowadzi natomiast do całkowitej likwidacji pracy wytwórczej i usługowej nadającej się do automatyzacji – chyba, że napięcia społeczne z tym związane spowodują zasadniczą rewizję podstawowych mechanizmów kapitalizmu.
Z odmiennych analiz (p. A. P. Wierzbicki, Techne: Elementy niedawnej historii technik informacyjnych i wnioski naukoznawcze, Instytut Łączności 2011) wynika, że likwidacja pracy wytwórczej i usługowej potrwa przez cały okres rewolucji informacyjnej, czyli jeszcze około 100 lat. Jedne zawody będą likwidowane szybciej, inne wolniej, zaś niektóre się oprą cyfryzacji pracy.
Stąd też aktualne jest pytanie, jakie to zawody przetrwają, oprą się megatrendowi cyfryzacji pracy? Oczywiście, przede wszystkim te, w których praca nie da się zautomatyzować. Ale żeby odpowiedzieć bardziej szczegółowo, trzeba najpierw wprowadzić rozróżnienie pomiędzy inteligencją cyfrową a pełną inteligencją człowieka.
Inteligencja cyfrowa („sztuczna”) a człowiecza
Mam wielkie zastrzeżenia co do terminu „sztuczna inteligencja”, ponieważ sugeruje on, że inteligencja komputerowa jest porównywalna z inteligencją człowieka, a nawet może ją przewyższać. Tymczasem już od prac K. Gödla (Über formal unentscheidbare Sätze der Principia Mathematica und verwandter Systeme, 1931) oraz A. Tarskiego („Pojęcie prawdy w językach nauk dedukcyjnych”, 1933) wiadomo, że osądzanie o prawdzie, zatem cała wiedza ludzka, nie jest redukowalne logicznie, natomiast komputer w swej istocie jest urządzeniem numerycznym i logicznym. W swojej dziedzinie komputer może działać szybciej, niż człowiek, ale nie dokonał jak dotąd samodzielnie żadnego wynalazku technicznego, ani odkrycia naukowego. Komputer bowiem nie wykazuje intuicji, ani empatii czy fantazji – a te przymioty są niezbędne w wynalazczości. Dlatego też preferuję termin „inteligencja cyfrowa”.
Poprzez intuicję nie rozumiem bynajmniej cechy nadnaturalnej, danej człowiekowi z góry, jak to sądziło wielu filozofów od Platona do Kanta. Istnieje bowiem także naturalistyczna, ewolucyjna teoria intuicji (zob. A.P. Wierzbicki, On the Role of Intuition in Decision Making and Some Ways of Multicriteria Aid of Intuition, 1997, oraz op.cit., 2011). Opiera się ona na stwierdzeniu, że wszystkie zwierzęta rozumne, w szczególności koty, psy, małpy, w pewnym sensie wykazują intuicję, przetwarzając informacje pozyskane poprzez swoje postrzeganie immanentne, wszystkimi zmysłami.
Człowiek też tak postępował przed ewolucyjnym etapem rozwoju mowy. Po tym etapie skoncentrował się na przetwarzaniu słownym, logicznym, niejako cyfrowym, ale dawne umiejętności przetwarzania sygnałów postrzegania immanentnego pozostały z nami i to one właśnie obejmują intuicję i empatię czy fantazję.
Nie oznacza to oczywiście, że wraz z wzrostem mocy obliczeniowej komputerów nie udałoby się stworzyć programów symulujących intuicję, empatię czy fantazję, ale po pierwsze, jak dotąd żaden z informatyków się tym problemem nie zajmował (być może, na szczęście), po drugie zaś, byłaby to ewolucja komputera zaprogramowana przez człowieka.
Inne umiejętności pozasłowne to empatia i inne odczucia emocjonalne, oraz fantazja. Niedawne doświadczenia komputerowego wspomagania diagnoz lekarskich wskazują, że pacjenci nie są zadowoleni, jeśli o diagnozie rozstrzyga komputer, potrzebują bowiem emocjonalnego kontaktu z lekarzem, poczucia jego empatii - nawet jeśli diagnozy wspomagane komputerem są bardziej trafne.
Jakie zawody przetrwają?
Wynika stąd, że przetrwają przede wszystkim zawody wymagające intuicji i fantazji, czyli wszystkie zawody szeroko rozumianej pracy twórczej. Zaliczam do nich zawody twórczości humanistycznej i artystycznej, włącznie z show-biznesem - chociaż wykształcenie w tych zawodach powinno przygotowywać do pracy w epoce rewolucji informacyjnej, zatem obejmować także elementy techniki cyfrowej. Zaliczam do nich także zawody twórczości technicznej, sztuki tworzenia narzędzi - w tym twórczość związaną z techniką cyfrową, jak programowanie komputerów, ale także każdą inną twórczość techniczną, nie tylko architekturę, ale także np. sztukę konstrukcji pojazdów czy sieci energetycznych.
Zaliczam do nich także twórczość naukową, we wszelkich dziedzinach.
Cyfryzacji pracy opierać się będą, choć z większym trudem, zawody wymagające empatii, jak zawód lekarza czy nauczyciela - bowiem nauczyciel musi być wychowawcą, współodczuwać z uczniem. Nie znaczy to, że roboty nie mogą pełnić funkcji pomocniczych w nauczaniu, podobnie jak w lecznictwie. Zawód pielęgniarek będzie długo opierał się robotyzacji, chociaż stopniowo mogą go przejmować roboty, jednakże pod nadzorem doświadczonej pielęgniarki; mogą tutaj występować też silne opory społeczne, zarówno ze strony pacjentów, jak i związków zawodowych.
Silnego oporu należy się spodziewać także przy cyfryzacji pracy administracji rządowej czy lokalnej oraz w zarządzaniu. Można przy tym argumentować, że jest to częściowo praca twórcza oraz wymagająca empatii.
Praca czysto wytwórcza będzie ulegać cyfryzacji szybciej, niż praca usługowa, w której niezbędny będzie rozwój specyficznych umiejętności robotów. Np. zawód konserwatora jakiejkolwiek sieci usługowej - energetycznej, wodociągowej, itp. - wymaga umiejętności z odpowiedniej dziedziny, ale także innowacyjności w reagowaniu na różne awarie. Dlatego też, nawet jeśli taki zawód może być stopniowo przejmowany przez roboty, ich praca będzie wymagała nadzoru człowieka - specjalisty w tym zakresie. Nadzór nad pracą robotów - czy to wytwórczych, czy usługowych, czy pielęgniarskich, czy uczących - będzie niewątpliwie zawodem przyszłości.
Przy tych wszystkich możliwościach, po pełnej automatyzacji i robotyzacji pracy wytwórczej i usługowej, zatrudnienie znajdzie tylko ok. 30-40% ludzi w wieku produkcyjnym. Jeśli proces ten rozciągnie się na 100 lat, to należy się spodziewać, że brak zatrudnienia będzie się powiększał w tempie 4-5% na dekadę. Może to spowodować tak poważne napięcia społeczne, że niezbędne okaże się ograniczenie tempa zmian.
Jak ograniczyć tempo zmian?
Ci, którzy dostrzegają problem cyfryzacji pracy, proponują przede wszystkim wprowadzenie obywatelskiego dochodu podstawowego (zwanego też rentą obywatelską itp.), czyli dość pokaźnego dochodu dla każdego obywatela, niezależnie od wieku czy zatrudnienia, finansowanego ze zwiększonych podatków. Jest to, z jednej strony, niezbędne dla utrzymania gospodarki rynkowej - bo opiera się ona na stałym popycie ze strony klasy średniej, zaś eliminacja pracy taki popyt ogranicza. Z drugiej strony jednak, oznaczałoby to poważną modyfikację kapitalizmu, gdyż wymagałoby znacznego podwyższenia podatków, zwłaszcza podatków od najbogatszych oraz od dochodów przedsiębiorstw.
Wprowadzenie obywatelskiego dochodu podstawowego nie ograniczy jednak tempa zmian, tylko złagodzi ich skutki społeczne. Nie rozwiąże ono także problemów psychologicznych związanych z utratą pracy. Od dawna bowiem wiadomo (p. B. Suchodolski, „Praca i samorealizacja”, 1984), że praca ma wartości autoteliczne, jest niezbędna dla samorealizacji człowieka, a jej utrata grozi poważnymi problemami psychologicznymi. Dlatego też należy traktować obywatelski dochód podstawowy jako paliatyw, łagodzący napięcia społeczne i pewne problemy ekonomiczne, takie jak kryzys popytu, ale nie ograniczający tempa zmian i wynikających stąd innych problemów.
W celu ograniczenia tempa zmian nie wystarczy hasło pierwszeństwa pracy przed kapitałem, niezbędne tu jest hasło kreowania miejsc pracy jako podstawowego obowiązku etycznego kapitalisty. Wprowadzenie i egzekwowanie takiego hasła nie jest nierealne. Przykładem może tu być dziwny charakter gospodarki japońskiej, wynikający właśnie z tego hasła, interpretowanego i egzekwowanego w japońskiej opinii społecznej jako wymaganie etyczne unikania zwalniania z pracy starszych pracowników i obyczaj tworzenia dla nich (czasem sztucznych) nowych miejsc pracy.
Chociaż w kulturze zachodniej odwołanie się do nakazów etyki nie wystarczy, możliwe jest jednak takie ukształtowanie systemu podatkowego przedsiębiorstw, aby tworzenie nowych miejsc pracy obniżało podatki - wystarczy w tym celu zastosować podatek obniżający się wraz ze wzrostem wskaźnika zatrudnienia, czyli stosunku funduszu wypłat pracowniczych do całkowitego dochodu przedsiębiorstwa (p. A.P. Wierzbicki, „Przyszłość pracy w społeczeństwie informacyjnym”, 2015).
Andrzej P. Wierzbicki
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji
- Autor: Lech Zacher
- Odsłon: 2619
.jpg)
Cywilizacja rolnicza, przemysłowa, obecna naukowo-techniczna odzwierciedlają charakter tych zmian. Ta obecna bardzo gwałtowna zmiana, jest jednak rozciągnięta w czasie, co jest pewnym novum, bo zwykle o rewolucjach mawiano jako o krótkookresowym zjawisku. Teraz jest inaczej. Widzimy pewną transformację – nie wiemy ku czemu ona zdąża i nie bardzo mamy na nią wpływ. Możemy, co prawda, nieco posterować tymi procesami, co czynią rządy, organizacje międzynarodowe, korporacje ponadnarodowe, ale i one nie znają ostatecznego rezultatu zachodzących zmian. A zmiany dotyczą wszystkiego i są na ogół stymulowane przez naukę i technologie. Ta transformacja kieruje tę rewolucje ku pełniejszej formie, co jest związane z okresem tranzycyjnym, choć trzeba pamiętać, że nie przebiega ona jednakowo na każdym polu i obszarze. To są wyspy zmian. W krajach czołówki istnieją głównie sektory najbardziej innowacyjne, odkrywcze, dynamiczne. Reszta jest tradycyjna, mniej nowoczesna. Czyli nie jest wszędzie równo, bodźce rewolucyjne i wielka potencja nie występują we wszystkich obszarach wiedzy i dziedzinach działalności ludzi. I nie we wszystkich krajach.
Cechą tej rewolucji jest więc wyspowość także pod względem geograficznym. Jest pewna jej dyfuzja związana z rynkiem i handlem, także z dostępnością do informacji, ale mimo to zróżnicowanie jest ogromne i przeważa nad uniwersalizacją zmian.
I nie wiadomo, co w tym jest ważniejsze: czy rewolucja w czołówce świata, czy też to ogromne zróżnicowanie, dysproporcje. To drugie stanowi jednak wielkie zagrożenie dla utrzymania pokoju na świecie.
Kraje przodujące są ekspansjonistyczne, zapatrzone w siebie i uprawiają – co prawda w rękawiczkach – pewien rodzaj neokolonizacji reszty świata. Jedną z jej cech jest np. wyciąganie z peryferii do centrum najlepszych umysłów (tzw. drenaż mózgów) oraz taniej siły roboczej. A co bardziej widoczne – zawładnięcie rynków, zwłaszcza wielkich, masowych, na których można sprzedać te najnowocześniejsze wyroby. To zjawisko można zresztą wytłumaczyć zasadą termodynamiki. To, co wydaje się obecnie bardzo ważne to skala zmian. Obecnie myślimy i działamy w innej niż kiedyś skali, i to nie tylko dzięki technikom informatycznym, ale i skali innowacji, które stają się natychmiast globalne i są coraz trudniejsze do powszechnego rozumienia. Ta skala trudności jest ważna, bowiem w systemach demokratycznych to obywatele chcą decydować o podziale pieniędzy budżetowych i wiedzieć oraz rozumieć na co je przeznaczają. Skala zmian obecnie – patrząc na to historycznie – jest bezprecedensowa. Gdyby uwzględnić tysiące lat naszej cywilizacji, to poza wielką skalą angielskiej rewolucji przemysłowej z XVIII-XIX wieku, nie znamy zjawiska o podobnym zasięgu globalnym. Ale drugą cechą obecnej rewolucji jest narastająca szybkość zmian i ogromne przyspieszenie wszystkich procesów. A człowiek jest w środku tych przyspieszających procesów – tak, jakbyśmy byli na jakiejś taśmie coraz szybciej poruszającej się.
Konsekwencją szybkości i przyspieszania zmian jest niepewność oceny ryzyka. Nie mamy pewności ani co do kierunku zmian, ani ich trwałości, ani skutków dla pojedynczego człowieka, nie mówiąc o całych społeczeństwach. O planowaniu już nie wspominając. Ryzyko w niektórych dziedzinach możemy przy pomocy rachunku prawdopodobieństwa z grubsza wyliczyć, ale w wielu jest to bardzo trudne. Dobrze to ilustruje termin społeczeństwo ryzyka wprowadzony przez Becka. Z tym wiążą się nowe elementy świadomości człowieka, przynajmniej takie, które powinny być teraz rozwijane a dotyczącego tego jak widzimy te zachodzące zmiany, jak widzimy świat współczesny. Kolejną cechą czasów, w jakich żyjemy jest rosnąca złożoność oraz chaotyczność. Możliwe, że to było wcześniej, ale dzisiaj chaotyczności jest więcej, choćby z uwagi na sploty działań, sprzężenia, interakcje różnych procesów i ich „zagęszczenie”. I myślenie o przyszłości, o wynikach tych oddziaływań jest bardzo trudne z uwagi na niespodziewane bifurkacje. Nawet, jeśli posiłkujemy się teorią chaosu. Mamy też Talebowskie „czarne łabędzie”, czyli niespodzianki. A tych nie lubimy – obojętnie czy są dobre czy złe, bo te dobre też nam psują plan działania, widzenie świata. A niespodzianek będzie więcej. Idąc za Habermasem, który pisał o „nowej nieprzejrzystości” – dla naszego wzroku intelektualnego, umysłu, sytuacja jest nieprzejrzysta. Nie widać jasno, co jest, poza tym, że jest szybciej, ale o ile szybciej – nie wiemy. A jeśli jeszcze dodamy usieciowanie i cyberprzestrzeń, to opis świata niezwykle się komplikuje. Nie ma przejrzystej sytuacji nie tylko dla badań, polityki, gospodarki, ale i człowieka. W dodatku sytuację zaciemniają media z reguły mało kompetentne.
Nie ma takiej sfery rzeczywistości, która mogłaby zapewnić komfort pewności. Zygmunt Bauman mówi tu o płynności, falowaniu, czy przypomina starożytne panta rei – „wszystko płynie”. Nie można więc opisać świata, który zmienia się w każdej chwili. Do lamusa trzeba odłożyć wszystkie opisy świata, jakie tworzyły religie, czy filozofie, bądź ideologie – dzisiaj świat jest ulotny i trudny do zobrazowania. I postmoderniści dość dobrze to zdefiniowali (stąd ich ostra krytyka przez tradycjonalistów). Warto ciągle pamiętać o ogromnej różnorodności świata: ludzi, procesów, państw, pomysłów, strategii, polityk, czego nie docenialiśmy wcześniej. Bo wydawało się nam (naukowcom, filozofom społecznym) kiedyś, że następuje uładzenie wszystkiego, utrwalanie podobnych struktur, wartości, uniwersalizacja, o której mieli, oczywiście, decydować zachodni Europejczycy, czyli dawni kolonialiści, którzy skolonizowali świat nie tylko zbrojnie, ale umysłowo, intelektualnie. I wydawało się, że świat byłych kolonii pójdzie tą samą drogą - będzie naśladować, kupować towary, będzie służyć swoimi mózgami i tanią siłą roboczą, czyli będzie rynkiem dla Zachodniej Europy. Ale okazało się, że odprysk Europy – Stany Zjednoczone są jeszcze silniejsze i dynamiczne, bo historycznie młode, bo we wszystkich dziedzinach poszli szybciej i dalej, bo startowali z wyższego pułapu. Nastąpiła więc nie tylko westernizacja, ale i amerykanizacja. Jednak transfer wzorców był dość powierzchowny (jeansy, Cola, McDonald itp.). Warto też zauważyć, że występują takie zjawiska jak wielopoziomowość i wielotrajektoryjność rozwojowa, czego też nie docenialiśmy w ramach tego uniwersalistycznego spojrzenia. W danym państwie mogą istnieć obszary dobrze rozwinięte obok zacofanych, w ośrodkach naukowych mogą pracować wysoko wykształceni specjaliści, a we wsi obok ludzie mogą nie mieć dostępu do wody. Nie wszyscy też prowadzą podobną politykę, bo są różne uwarunkowania, okoliczności, kultura. To pokazuje wielką złożoność świata, którą trzeba uwzględniać przy jego opisie. Naukowcy próbują to rozgryźć poprzez teorie systemów, cybernetykę, która pokazuje sprzężenia, wzajemne oddziaływania, wcześniej niedoceniane.
Nie doceniano też poziomu życia jednostek, zajmując się społeczeństwem. Jednostki zostawiono psychologom i psychiatrom. Ciekawsze były duże grupy ludzi i procesy niż życie jednostki. A człowiek to przecież konkretna jednostka i jego życie jest przez te procesy kształtowane w sposób przemożny. Podlega sile formatującej, którą jest dziś Internet, w mniejszym stopniu telewizja.
Ale tymi sprawami mało kto się zajmuje, bo socjologia jest nauką o społeczeństwie, którego obecnie w tradycyjnym ujęciu (jak społeczeństwo przemysłowe) już nie ma – z wyjątkiem krajów mniej rozwiniętych. Z kolei psychologia zajmuje się często odchyleniami, mniej normalnym życiem codziennym. A ważne jest jak człowiek w tym świecie, który jest radykalnie inny niż kiedyś, sobie radzi. Z jednej strony bowiem on ten świat sobie konstruuje, ale jest sprzężenie zwrotne i to silniejsze – człowiek może być konstruowany przez wytwory swojej myśli i swojego działania. Człowiek sieciowy to coś innego. Niestety w naukach społecznych w Polsce techniką i jej performatywnością prawie nikt się nie zajmuje.
To dotyczy też oddziaływania grup, w tym społeczności (czy plemnion) internetowych, zdecydowanie innych niż w realu, w których przynależność do grupy może być ściśle określona czasowo, a więzi są płytkie i zmienne. Jednostki i grupy się jednak zmieniły, one istnieją inaczej, społeczeństwo znaczy dziś coś innego niż kiedyś. Jest wielokulturowość, inne są więzi i relacje między ludźmi, możliwa jest wielotożsamość, anonimowość. I jest jeszcze ludzkość, nie tylko jako kategoria, ale która istnieje w rzeczywistości. Ludzkość to jest zbiór konkretnych jednostek, ludzi, o określonych życiorysach, nazwiskach i nickach, którzy w danym momencie żyją na planecie hic et nunc. To nie jest nieokreślona „masa”. Warto zobaczyć nasz świat takim, jakim on jest, choć to bardzo trudne, bo trudne jest jego badanie. Niby jest telewizja, film, Internet, ale to obrazowanie jest z reguły wycinkowe i niekoniecznie reprezentatywne. Badanie nowego świata przez pryzmat dawnych teorii (czyli z nieistniejącego świata) niewiele daje.
Patrząc na wspomniane wyżej zmiany z pozycji ekonomicznych widać, że rewolucja dotyczy również działalności ekonomicznej człowieka, gospodarek. W krajach wysoko rozwiniętych mamy turbokapitalizm, kapitalizm technologiczny, kapitalizm cyfrowy itd., Nazwy te odzwierciedlają ogromną rolę techniki, ale i konkurencji, ekspansji, wielkości działań w gospodarce; mamy transnarodowe korporacje, jako zupełnie nowe podmioty o skali globalnej, także procesy integracji i globalizacji oraz współzależności – a wszystko wspomagane czy generowane przez technologie info-komunikacyjne. Owe zmiany dotyczą także państwa, jako struktury organizacyjnej i politycznej. Państwa są – mimo dawnych przepowiedni – ciągle silne, ciągle jeszcze żywa jest tradycja relacji de facto kolonialna. Co więcej, powstają nowe twory, jak np. ISIS czy republika Doniecka, nie mówiąc o państwotwórczych tendencjach Szkotów, Kurdów, Basków, Katalończyków i in. Przyszłość pokaże czy to jedynie byty tranzycyjne.
Nowymi bytami są zatem organizacje różnego typu i różne struktury ponadnarodowe, o wielkiej skali, korporacyjne, czy polityczno – gospodarcze jak UE, NAFTA. Wcześniej takich bytów nie było, a jeśli były to wynikały z podboju, dominacji. Natomiast dzisiejsze są oparte także na kooperacji i współzależności, dobrowolnym zrzeszeniu, na transferze technologii. Co zatem można powiedzieć o przyszłości świata i gatunku homo sapiens? Świata nie w sensie ludzkości, ale globu czyli ludzkości z jej habitatem, który też inaczej wygląda niż kiedyś. Dzisiejszy świat widziany z kosmosu to infrastruktura, mega miasta, obszary zniszczonej przyrody – wszystko podlegające ciągłym zmianom.
Te zmiany dotyczą też gatunku ludzkiego – homo sapiens nie jest ten sam co dwa tysiące lat temu. Jeśli uwzględnić radykalnie i przeważnie nieodwracalnie zmienione środowisko, w jakim żyje – z wieloma czynnikami chemicznymi i fizycznymi oddziałującymi na jego organizm - człowiek stał się usztuczniony, zmedykalizowany. Podlega technicyzacji – protezowaniu, wymianie narządów. Niektóre procedury medyczne, leki, zmieniają jego fizjologię, metabolizm, nie mówiąc o anatomii. To już jest skomputeryzowany i usieciowiony prawie cyborg funkcjonujący w świecie automatów, sztucznej inteligencji, robotów. Niestety, wielu trudnych i odwiecznych chyba problemów ludzkości, zwłaszcza jej biedniejszej części, technika nie rozwiązuje. Notowała: Anna Leszkowska
- Autor: Marek Chlebuś
- Odsłon: 3951
Ekonomia bez dogmatu
Dawna myśl społeczna oparta była na idei prawa naturalnego, czyli na przeświadczeniu o istnieniu uniwersalnych reguł, należących do natury rzeczy, wyrażających niezależny od ludzkiej woli porządek świata, możliwy do odkrycia wysiłkiem rozumu. Idea tak rozumianego prawa nie jest dziś zbyt często przywoływana, ale nie straciła mocy: prawem naturalnym jest choćby każde poprawne twierdzenie naukowe.
Prawo naturalne, ponadczasowe, samoistnie prawdziwe i sprawiedliwe, przeciwstawiano prawu stanowionemu, zmiennemu, często stronniczemu i niesprawiedliwemu, wymagającemu kodyfikacji oraz przymusu. Prawo narzucane z pogwałceniem ludzkiego poczucia sprawiedliwości okazywało się zazwyczaj nieskuteczne i nietrwałe, a przy tym, w czasie swojego obowiązywania, szkodliwe moralnie i ekonomicznie. Oczywistym ideałem byłaby zgodność prawa stanowionego z naturalnym, ideałem moralnym – godzącym prawo ze sprawiedliwością, ideałem ekonomicznym – redukującym kosztowny przymus.
Przykładem zderzenia prawa naturalnego z prawem stanowionym są obecne próby narzucania sieci WWW sprzecznego z jej naturą systemu prawnego, służącego do tej pory gospodarce dobrami rzadkimi, którą zajmuje się tradycyjna ekonomia. Takie dobra trudno w sieci znaleźć, a zatem nie ma tam wprost zastosowania dotychczasowa myśl ekonomiczna. Substancją fizycznego świata jest materia, której przyrodzone są szczególne prawa, od dawna badane naukowo i oswojone legislacyjnie. Substancją świata sieci jest informacja, której prawa, odmienne od praw materii, są dość niedawno rozpoznane przez naukę i jeszcze obce dla systemu prawnego, który przez to, w zetknięciu z nimi, przyjmuje groteskowe i budzące sprzeciw formy.
Kompleksowej ekonomii sieci, zgodnej z jej naturalną gospodarką oraz jej naturalnym prawem, jeszcze nie sformułowano. Wprawdzie różni badacze uświadamiają sobie odmienność gospodarek sieci i Ziemi, lecz zazwyczaj opisują to w tradycyjnych, ziemskich kategoriach pojęciowych, w których sieć prezentuje się paradoksalnie, rewolucyjnie, a co najmniej egzotycznie. Nawet najodważniejsi autorzy, nie cofający się przed rewizją podstaw współczesnego kapitalizmu, raczej nie formułują nowych alternatyw, lecz szukają inspiracji w starych, jak ekonomia daru, kredyt społeczny czy komunizm.
W tej pracy, nie zamykając się w kategoriach którejkolwiek ze szkół ekonomicznych, lecz raczej w duchu prawa naturalnego, zarysujemy podstawy ekonomii, właściwej dla świata opartego bardziej na logice niż na fizyce, w którym dobrem rzadkim nie jest materia ani przestrzeń, lecz raczej inwencja lub czas, gdzie do stwarzania wartości nie jest konieczna ziemia czy kapitał, ale raczej kreatywność. Taka jest naturalna ekonomia sieci.
Nowy świat w opisie starej ekonomii
Sieć ma dwadzieścia parę lat i chociaż wciąż rośnie i rozwija się, widać już zarysy jej dojrzałej postaci. Opisywano je w najróżniejszych aspektach i w przeróżnych formach – od poetyckich manifestów po monumentalne tryptyki: literackie, filmowe i naukowe. Badano rozwój sieci jako medium i jako środowiska, jej wpływ na biznes, na stosunki gospodarcze, prawne, społeczne, na władze i na kulturę. Przewidywano też dalekie antropologiczne, religijne i ewolucyjne konsekwencje sieci.
Badano różnoraki wpływ sieci na gospodarkę, tę, jaką znamy. Budowano też w sieci i dla sieci rozmaite utopie oraz alternatywne modele gospodarcze. Tworzono sieciowe waluty i systemy rozliczeń. Dostrzegano nową filozofię gospodarczą sieci, nazywano ją wikinomią ekonomią wrażeń, ekonomią uwagi, ekonomią usieciowioną, ekonomią idei, cyber-komunizmem, commonizmem. Ekonomia mainstreamu uznaje jednak te opisy i projekty za egzotyczne lub marginalne.
Sieć traktowano jako komunikacyjną nakładkę na dotychczasową gospodarkę, jako jej uzupełnienie bądź też jako zjawisko pozagospodarcze. Sieć uważano przede wszystkim za medium, wzbogacające topologię społecznych sieci i zwiększające efektywność tradycyjnie rozumianych rynków, nie wymagające jednak dla swego opisu większej zmiany kategorii pojęciowych.
Gdyby nawet uznawać sieć za tylko medium, to trzeba by ją lokować wśród mediów kluczowych, jak mowa, pismo albo druk. Sieć powinna nieść zmianę cywilizacyjną podobną, jak one. Różnica pomiędzy człowiekiem sieci a człowiekiem sprzed sieci, mogłaby co do swej skali przypominać co najmniej różnicę między człowiekiem współczesnym a człowiekiem średniowiecza, jaką wiążemy z drukiem, zapewne różnicę między człowiekiem cywilizowanym a pierwotnym, jaką kojarzymy z pismem, najdalej różnicę między człowiekiem a małpoludem, którą łączymy z mową.
Podobnie, różnica między gospodarką ery sieci, a gospodarką sprzed tej ery powinna być porównywalna z różnicami, które dzielą prehistorię od antyku lub średniowiecze od współczesności. Tak wielkie różnice raczej nie definiują aberracji, niszy albo peryferiów, ale prędzej silną alternatywę. To może zapowiadać nową epokę gospodarczą, z inną ekonomią, z innymi pojęciami bogactwa, produkcji, konsumpcji, wartości, własności, dóbr rzadkich, dóbr publicznych, rynku.
Sieć niesie rewolucję, która obejmie nie tylko doktryny ekonomiczne i nie tylko prawa gospodarcze. Kapitalizm, komunizm, bogactwo, praca, demokracja – wszystkie te pojęcia muszą być na nowo i bez uprzedzeń przemyślane. Niektórzy nawet twierdzą, że trzeba będzie na nowo budować pojęcie człowieka, zresztą i samego człowieka też. Spodziewane zmiany będą raczej burzliwe, a ich skutki trudne dziś do ogarnięcia w ramach starych paradygmatów.
Zmienność gospodarki, zmienność ekonomii
W epoce antyku możliwe było budowanie piramid, w średniowieczu katedr, w sieci możliwa stała się Wikipedia. Każde z tych dzieł było powiązane ze specyficzną antropologią, kulturą i ekonomią, trudnymi do odtworzenia w innych epokach. W kategoriach dzisiejszej ekonomii niezrozumiałe, a przynajmniej nieuzasadnione, jest nie tylko wzniesienie piramidy, ale też utworzenie Wikipedii.
O ile pierwszą można by dzisiaj uznać za anachroniczne, nieracjonalne dzieło niewolnictwa, to druga jest jak najbardziej nowoczesna, a przecież również urąga wszelkim zasadom nauk ekonomicznych. Teoretycznie, naukowo rzecz biorąc, tak bez hierarchii, przepisów, kapitału, władzy – nie daje się przecież budować podobnie złożonych i rozległych dzieł, prawda? Cóż, tym razem to nie rzeczywistość, lecz nauka okazuje się anachroniczna.
Koczownik rozumie ekonomię stepu, rolnik ekonomię upraw, kupiec ekonomię handlu, rzemieślnik produkcji, fabrykant przemysłu, a bankier finansów. Nie ma jednej, wiecznie uniwersalnej ekonomii, a zmiany myśli ekonomicznej to nie tylko postęp metodologiczny, ale też podążanie wiedzy za zmieniającym się jej przedmiotem – gospodarką.
Kiedy gospodarka organizowała się wokół upraw, ekonomia zajmowała się ziemią oraz pracą na niej. Wraz z bogaceniem się społeczeństw i rozrostem miast, ekonomia zaczęła się skupiać na handlu oraz wytwórczości. Wynalazek maszyn i rozwój przemysłu doprowadził potem do całkowitej dominacji produkcji, co też ukształtowało ówczesną myśl ekonomiczną. I w końcu nastąpił rozrost finansów oraz powszechna fiksacja na nich, która ogarnęła też ekonomistów.
Teraz mamy nowość 21. wieku – sieć, która zdaje się zmieniać wszystko. Tworzy własną rzeczywistość, niezwiązaną geografią, geometrią, chemią. Trudno też oczekiwać, aby utrzymały w niej moc wszystkie stare prawa i pojęcia dotychczasowych nauk, również ekonomicznych.
Jaka zatem jest gospodarka sieci? Nie rola sieci w gospodarce, zwanej realną, lecz wewnętrzna rzeczywistość świata sieci. Nie epickie kreacje różnych gier, ale obiektywna rzeczywistość, zwana wirtualną, w której te gry funkcjonują. O tym właśnie jest ta rozprawa.
W sieci stale czuwa przeszło 200 milionów ludzi. Gdyby ten ich czas policzyć jako pracę, dawałoby to sześćset milionów roboczodniówek na dobę. To dwa razy więcej, niż trzydziestoletnia praca stu tysięcy osób, wykonywana w czasie trzech miesięcy wylewu Nilu, a tyle właśnie, według Herodota, starożytny Egipt zainwestował w budowę Wielkiej Piramidy. Gdyby praca internautów była w podobnym stopniu zorganizowana, jej potencjał odpowiadałby dwu piramidom dziennie, wliczając soboty, niedziele i święta.
Patrząc bliżej, czas poświęcany sieci jest już tylko jakieś cztery razy mniejszy od łącznego czasu poświęcanego przez wszystkich ludzi pracy zawodowej. Gdyby według tego kryterium szacować wielkość sieci, traktowanej jako część gospodarki, sieć stanowiłaby już największą branżę, zresztą też najszybciej rosnącą.
Największy sektor gospodarki nie doczekał się opisu ekonomicznego, który by uwzględniał jego specyfikę, akceptował ją i badał nie jako aberrację, patologię, folklor, ale jako nowy i coraz bardziej dominujący model środowiska, gospodarki, życia. Nie doczekał się też praw, które by nie gwałciły lub nie kryminalizowały jego tożsamości. Pora już zrozumieć, że nie mamy do czynienia z czarnym rynkiem, szarą strefą, sektą czy utopią, ale z nowym światem.
Marek Chlebuś
- Autor: Marek Chlebuś
- Odsłon: 3031
Sama ekonomia nie rządzi ludzkim życiem, zresztą sama przemoc, sama kultura i sama biologia też. W różnych aspektach życia ujawniają się są różne porządki. Zazwyczaj niewyłącznie. Rozważmy seksualizm. Kiedy go poddać porządkowi ekonomii, seks staje się prostytucją, kiedy przemocy – gwałtem, gdy indoktrynacji – uwiedzeniem, gdy biologii – prokreacją. I bywa tym wszystkim po trochu, ale o ileż chętniej go postrzegamy jako przejaw adoracji, afirmacji lub szczodrości, prawda?
Zawierzenie prymatowi rynku stało się ostatnio obowiązkowe i przybrało formę superprawa, manifestującego się jako kategoryczne wytyczne organizacji globalnych, narzucane wszystkim państwom pod groźbą finansowych i handlowych represji. W ślad za tym idzie powszechna indoktrynacja, przyjmująca nawet parareligijną formę dekalogu, jak Konsensus Waszyngtoński. Największa presja jest kierowana na komercjalizację i monetyzację życia zbiorowego oraz na ideologiczną osłonę monstrualnie rozdętych praw własności intelektualnej.
Niewiele umysłów i niewiele szkół opiera się naciskowi globalnej machiny propagandowej, a byłoby to konieczne dla zrozumienia specyfiki sieci. Stosunkowo najłatwiej można znaleźć krytyczne prace, oparte na alternatywnych fundamentach ideologicznych, z natury obciążone pewną stronniczością. Najpowszechniejsza jest krytyka praw własności intelektualnej, w ogóle lub tylko w odniesieniu do Internetu, prowadzona z pozycji chrześcijańskich, konserwatywnych, libertariańskich, anarchistycznych lub cyberkulturowych. Prawa własności idei są bądź w całości odrzucane, podobnie jak prawo własności do ludzi, fundament niewolnictwa, bądź sprowadzane do porządku prywatnoprawnego, jak zobowiązania handlowe.
Podważana jest zasada wywodzenia wartości dóbr z ich rzadkości. W świecie idei wartości buduje nie rzadkość, lecz przeciwnie: popularność. Jedynym dobrem naprawdę rzadkim jest ludzka uwaga. Cała sieć traktowana jest jako uniwersalne dobro wspólne, umykające regułom konkurencyjności, prywatności i komercji.
Mottem swej pracy uczynił Barlow słowa Tomasza Jeffersona, autora Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych Ameryki:
„Jeśli istnieje jakaś rzecz, którą natura uczyniła mniej niż inne podatną na wyłączne posiadanie, to jest nią działanie władzy myślenia zwanej ideą. Jednostka może ją posiadać jako swoją wyłączną własność dopóty, dopóki zachowuje ją dla siebie. Atoli w chwili, kiedy wyjawi ją innym, idea narzuca się im i przechodzi w ich posiadanie. Ten zaś, który ją otrzymuje, nie może się jej pozbyć.
Cechą charakterystyczną idei jest to, iż nie można posiadać jej w części, bowiem każdy posiada ją w całości. Człowiek, który otrzymuje ją ode mnie, sam zdobywa wiedzę, nie pomniejszając mojej; wszak jeśli ktoś zapala ode mnie swój kaganek, otrzymuje światło, wcale nie umniejszając mojego.
Idee winny zatem swobodnie rozprzestrzeniać się pomiędzy ludźmi dla ich moralnego i wzajemnego zbudowania, poprawy ich warunków życia, tak bowiem – jak się wydaje – w swej łaskawości zrządziła natura. Ona to sprawiła, że idee rozchodzą się wzdłuż i wszerz jak ogień, nigdzie nie tracąc nic ze swej intensywności. Są one jak powietrze, którym oddychamy, w którym poruszamy się i jesteśmy; nie ograniczają i nie zezwalają na wyłączne przywłaszczenie. Wynalazki zatem, z natury, nie mogą być przedmiotem własności.”
(Tłum. Jan Kłos, cytat za http://www.kulturaihistoria.umcs.lublin.pl/archives/326)
Bogacić się, nie zubażając innych
W świecie idei trudno znaleźć dobra rzadkie, bo cokolwiek jest, to po prostu jest; nie może być mniej lub bardziej. W świecie idei trudno też o dobra prywatne, bo posiadanie jest niekonkurencyjne, jeśli ktoś coś wie, nie ma to arytmetycznego związku z wiedzą innych. Literalnie biorąc, do świata idei nie bardzo przystają pojęcia ekonomii, przynajmniej takiej, jaką się dziś formułuje. Dotyczy to również świata sieci.
>
Kiedyś, na żyznej Ukrainie, ludzie umierali z głodu obok pól pełnych zboża, strzeżonych przez kagiebistów, którzy ich rozstrzeliwali za zerwanie pięciu kłosów. Być może, można byłoby taki model zastosować w sieci, chociaż byłby trudny do uzasadnienia ekonomicznego, kiedy pola Internetu same dają plon, za darmo. Tu kosztują tylko kagiebiści. Tylko ich obecność tworzy niezerowe ceny. Potrzebna byłaby pewnie zmasowana propaganda i wyjątkowo pokrętne doktryny (choć czy bardziej pokrętne, niż patentowanie roślin?), ale przez reglamentację może dałoby się wprowadzić do świata obfitości ekonomię świata braku, z wszystkimi jej instytucjami prawnymi i wszystkimi korzyściami dla wybranych. Tak można by odwlec nieuniknioną, jak się dzisiaj zdaje, cywilizacyjną rewolucję.Wymagałoby to chyba równie silnej i okrutnej władzy, jak ta stalinowska, ale kagiebistów nie trzeba byłoby już tak wielu. Wystarczający terror może zapewnić masowe oczipowanie ludzi. Dlatego perspektywa jakiejkolwiek ingerencji jakichkolwiek instytucji w biologię mózgu, niezależnie od jej uzasadnień medycznych lub edukacyjnych, względów logistyki czy bezpieczeństwa, może i powinna wzbudzać wielką nieufność.
>
Traktowanie wiedzy czy kultury jako dobra prywatnego wymaga ograniczania i represjonowania, aby z utworów czynić dobra rzadkie. To próbują dziś robić niektóre koncerny i rządy. Jest to sprzeczne z naturą sieci takiej, jaką znamy i raczej będzie nieskuteczne. Jest to też sprzeczne z naturą samej kultury i wiedzy: ludzie chcą tworzyć, bo to wyraża ich człowieczeństwo, ludzie chcą dzielić się wiedzą, wrażeniami czy choćby plotkami, bo taka jest ich społeczna natura.
Informacja chce się propagować i reprodukować. Wiedza chce się mnożyć, idee chcą się szerzyć, sztuka chce być podziwiana, geny pragną się kopiować, tak samo jak memy. Prawa własności i tajemnice są przeciwne naturze informacji. Są też sprzeczne nawet z interesem twórcy, w którym leży raczej większa popularność dzieł, niż ich wyższa cena. Ta druga cieszy pośredników i sprzedawców, to ich misją jest bogacić się. Misja twórcy to tworzenie. Oczywiście, niekoniecznie za darmo, ale na pewno nie dla milionów dolarów, które ktoś komuś może wypłaci pół wieku po śmierci autora.
Twórca chce i uznania, i popularności, i wynagrodzenia też, lecz na pewno nie chce tego, aby jego dzieła były pogrzebane w skarbcach. Pewnie by je wolał oddać darmo do domeny publicznej, najpóźniej w dniu śmierci. Rynek dóbr intelektualnych i rozciąganie na stulecie prawnych uzurpacji nie leżą ani w interesie twórców, ani odbiorców, tylko pośredników. A ponieważ sieć łączy twórców z odbiorcami bezpośrednio, nie ma sensu uwzględniać interesu pośredników, których status staje się w ogóle dość wątpliwy.
Dobra rzadkie istnieją w sieci naprawdę. Nie trzeba sztucznie wytwarzać ich braku. W ekonomicznym łańcuchu produkcji, dystrybucji i konsumpcji, dobra rzadkie są na obu jego końcach. Jednym jest oryginalna twórczość, drugim ludzka uwaga. Są to też dobra z natury prywatne, przypisane do człowieka, który nimi może dysponować. Stanowią oczywistą i niekontrowersyjną własność, naturalną i różnorako zbywalną.
Własność w sieci znajduje uzasadnienie w odniesieniu do relacji twórcy i jego dzieła oraz konsumenta i jego czasu. Zarówno jeden, jak drugi, zużywają swoje dobra nieodwracalnie. Zasada entropii jest nieubłagana. Czasu raz przeżytego nie da się cofnąć, a dzieła raz opublikowanego z powrotem schować do szuflady. Decyzja o publikacji jest ze swej natury jednorazowa, dzieło może być rozpowszechniane albo nie. Skala rozpowszechnienia jest już raczej poza władzą twórcy.
>Idee zamiast materii, logika zamiast fizyki
Wyobraźmy sobie świat, w którym ludzie żyją w sieci. Jak to: w sieci? – obruszy się ktoś. To już nie będą potrzebować domów, komputerów, energii, jedzenia czy picia? Podobnie też mógłby oburzać się ktoś tysiąc lat temu, słysząc o wizji świata, w którym większość ludzi nie uprawia roli, ale je i pije. To kto ich wyżywi, skoro każde dziecko wie, że chłopów musi być co najmniej dziesięć razy więcej niż darmozjadów?
Podobnie zapewne obruszyłby się ktoś sprzed stu lat, gdyby mówić mu o świecie, w którym większość ludzi nie wytwarza materialnych dóbr. No to na kim mieliby pasożytować? Kto by za nich pracował na roli, w warsztatach i manufakturach? Jakieś duchy czy machiny?
Wyobraźmy sobie świat, w którym większość ludzi żyje w sieci. Jedni nie opuszczają jej wcale, drudzy odchodzą czasami po zaopatrzenie dla siebie oraz dla tych pierwszych, pozyskując je u trzecich, żyjących raczej poza siecią i wytwarzających tam fizyczne dobra. Nawet ci pierwsi nie muszą być całkiem wyłączeni z życia, które dzisiaj nazywamy rzeczywistym. Kiedy ich umysły będą zanurzone w cyberprzestrzeni, ich ciała mogą się poruszać w świecie materialnym i wykonywać w nim różne zadania, sterowane przez czip lub mały i niekoniecznie świadomy ułamek mocy umysłowych, bo przecież więcej nie potrzeba w typowych zawodach.
A ci ostatni, cyberwykluczeni, mogą być po prostu tymi, których organizm nie przyjął dostatecznie wcześnie implantu włączającego umysł do noosfery. W ten sposób ludzkość może dość samorzutnie podzielić się na podgatunki, z których co najmniej jeden będzie jednak żył w sieci.
Wyobraźmy sobie świat sieci, w której żyją ludzie. Nie tworzy jej materia, tylko informacja. Nie rządzą tam prawa fizyki, lecz prawa logiki. Dobrem rzadkim nie jest tam przestrzeń, ale czas, nie substancja, tylko forma, nie materia, lecz idee. Oczywiście, świat sieci będzie wymieniał dobra ze światem Ziemi, zaopatrując się w żywność i energię, dostarczając w zamian informacji czy rozrywki, ale byłoby absurdem żądać, by oba te światy stosowały u siebie te same nauki, te same prawa, albo te same rachunkowości. Ich gospodarki będą przecież całkiem różne.
>
>W sieci nie ma sformalizowanych struktur gospodarczych. Za gospodarkę sieci trzeba uznać po prostu wszystko to, co ludzie w sieci robią, niekoniecznie zarobkowo, bo z reguły nie, niekoniecznie za darmo, bo zwykle płacą za dostęp do sieci, niekoniecznie na zasadach wymiany czy wzajemności, bo często dla samej ekspresji, niekoniecznie też w ramach formalnych uzależnień, bo zazwyczaj spontanicznie.
>
>Mimo tej anarchii, czy jak kto woli komunizmu, mimo przyrodzonej wirtualności, mimo braku sformalizowanego rynku lub waluty, gospodarka sieci wytwarza rzeczywiste dobra. Bezdyskusyjny przykład to Wikipedia, inny przykład to baza danych Google; obie w zasadzie nie do pomyślenia bez udziału sieci.
>
>Już zresztą także sama sieć wychodzi poza dotychczasowe modele biznesowe. Nie było i nie ma na świecie organizacji, zdolnej zaprojektować i zbudować miliard węzłów i tyleż łącz między nimi, wszystko to zasilać, konserwować, utrzymywać w ruchu. Nawet nie ma takiej księgowości, która byłaby to w stanie ewidencjonować.
>
>Sieć funkcjonuje nie jak urządzenie czy organizacja, ale bardziej jak złożony system biologiczny. Ma swoich założycieli i pionierów, nawet w jakimś sensie kontrolerów oraz dysponentów, ale są oni bardziej sprawcami niż projektantami cyfrowej lawiny i nie tyle nią władają, co raczej z nią płyną.
>
Sieć to świat umysłu. Niektórym może przypominać wielką bibliotekę, ale jest czymś innym. Jest bardziej procesem niż kolekcją, bardziej ekosystemem niż konstruktem, należy bardziej do świata idei niż świata materii i przez to podlega innym regułom oraz ma inne cechy niż ten świat, do którego się przyzwyczailiśmy.
Co nie najmniej ważne, sieć nie może być spalona, jak Biblioteka w Aleksandrii, trudno też ją zamknąć, jak Archiwum Watykańskie, i nie sposób wyłączyć, jak telefony w stanie wojennym. Z tą siecią trzeba będzie żyć. Tym bardziej trzeba by ją rozumieć.
>Marek Chlebuś
>
Całość tekstu znajduje się pod adresem:http://chlebus.eco.pl/CYBER/EkonomiaSieci.htm