Ochrona środowiska
- Autor: Anna Mazerant
- Odsłon: 11202
Z prof. Szymonem P. Malinowskim z Instytutu Geofizyki Uniwersytetu Warszawskiego rozmawia Anna Mazerant
- Panie profesorze, czy teoria spiskowa dotycząca rozpylania w atmosferze bliżej niezidentyfikowanych substancji, na co mają wskazywać długo utrzymujące się smugi kondensacyjne, ma jakikolwiek sens z punktu widzenia nauki? Internet niezmiennie od paru lat aż huczy od doniesień na temat chemtrails … Czy jest to na tyle poważne, żeby o tym rozmawiać?
- To, co na ten temat znajduje się w sieci jest wybitnie niepoważne, ale to nie znaczy, żeby o tym nie rozmawiać. Procesy, jakie zachodzą w atmosferze są bowiem skomplikowane i potencjalnie dla nas niebezpieczne, stąd warto odsiewać cały czas ziarno od plew. Dyskusję o chemtrails trzeba jednak traktować jako niepoważną, bo te wszystkie smugi, jakie widzimy na niebie są smugami kondensacyjnymi. One są oczywiście bardzo istotne ze względu na różne procesy klimatyczne; mówimy nawet o specjalnym rodzaju chmur – aviation induced cirrus - które są efektem wielkiej liczby lotów. Niemniej wszelkie dywagacje dotyczące światowego spisku – czy to rządu światowego (NWO), czy naukowców - polegającego na rozpylaniu nad światem bliżej nieokreślonych substancji w celu zniewolenia ludzkości czy ochrony przed globalnym ociepleniem są nonsensem.
- Jednak ludzie powołują się na swoje doświadczenie życiowe – że nigdy wcześniej takich chmur nie widzieli, że smugi kondensacyjne szybko znikały, a obecnie utrzymują się wiele godzin na niebie, że słońce jest przymglone, nie ma już tak czystego nieba jak kiedyś...
-
Te wszystkie spostrzeżenia są prawdziwe, tyle, że ich wyjaśnienie jest błędne. W czasie życia większości z nas ruch lotniczy zwiększył się tak znacznie, że wpływa na obraz naszego nieba. I to szczególnie w tych regionach, gdzie mieszka dużo ludzi, jest wiele lotnisk. Można to prześledzić choćby na stronie www.flightradar24.com.
Jak wiadomo, paliwo lotnicze zawiera węglowodory, które spalane tworzą wodę i dwutlenek węgla. Mieszanie dwóch warstw powietrza o różnych temperaturach i wilgotnościach często prowadzi do kondensacji – ciepłe, bardzo wilgotne spaliny z silników samolotu, które dostają się w potężny wir za skrzydłami samolotu tworzą podwójną smugę kondensacyjną. -
Ale teoria spiskowa mówi, że te szkodliwe substancje - w skali nano - są rozpylane właśnie ze skrzydeł samolotów, przez umieszczone w nich maleńkie dysze...
-
Takiego działania w żaden sposób nie dałoby się ukryć. Samolot zużywa tony paliwa, które jest w dodatku badane i to przez różne zespoły badawcze. Aby poznać powstawanie chmur za samolotem, robi się nawet badania polegające na tym, że samolot badawczy leci za pasażerskim i mierzy własności smugi kondensacyjnej.
Zgodnie z brzytwą Ockhama – nie należy szukać skomplikowanych wyjaśnień, skoro są prostsze.Mamy samoloty badawcze, które mierzą różnorakie parametry chmur. Sam nimi latam. Te samoloty – a dysponują nimi ośrodki w wielu krajach – na potrzeby konkretnych projektów wyposaża się w liczne przyrządy, za które odpowiadają różne grupy naukowców. Do jednej kampanii pomiarowej zbiera się kilkanaście grup badawczych z różnych krajów na świecie, z których każda zajmuje się jednym przyrządem. A są to przyrządy, którymi można zmierzyć np. rozmiar i właściwości każdej kropelki i każdego kryształka w polu widzenia. Umiemy takie kropelki i kryształki łapać i badać je fizycznie, chemicznie, precyzyjnie określać cechy takich aerozoli w atmosferze jak pyły wulkaniczne, efekty emisji z powierzchni Ziemi czy innych samolotów.
To są bardzo drogie badania – w Polsce nie mamy samolotu do badań atmosferycznych, a jedyną polską grupą uczestniczącą regularnie w lotniczych badaniach atmosfery jest zespół naszego instytutu. My akurat nie robimy analiz chemicznych, jesteśmy specjalistami od pomiarów temperatury – umiemy to robić najlepiej w świecie. Dzięki posiadanym przyrządom umiemy zbadać temperaturę między poszczególnymi kropelkami w chmurach. Analizujemy też wyniki pomiarów mikrofizycznych i aerozolowych wykonywanych przez współpracujące grupy z innych krajów. Wszystko po to, żeby zrozumieć chmury. I rozumiemy je coraz lepiej, nie zauważając żadnych śladów spisku na niebie.
-
Zatem skoro tak wielkie grupy badawcze robią pomiary właściwości atmosfery, to trudno przypuścić, aby możliwe było utrzymanie w tajemnicy działań szkodliwych dla ludzi...
-
Wszystkie informacje, po kalibracji, przetworzeniu, kontroli jakości, są dostępne np. na stronach European Facility for Airborne Research (EUFAR), którego jesteśmy członkiem, National Center for Atmospheric (NCAR) w USA, NASA i innych ośrodków koordynujących, czy prowadzących badania lotnicze.
-
Ale już od lat 50. powszechnie wiedziano o zasiewaniu chmur jodkiem srebra przez Rosjan. Mniej znany był fakt zasiewania chmur przez Amerykanów w latach 1967 - 1972 w Wietnamie, gdzie udawało im się przedłużenie sezonu monsunowego o 15 dni. Czyli sterowanie pogodą – przynajmniej na małym obszarze, jest praktykowane od kilkudziesięciu lat. Dzisiaj zasiewanie chmur prowadzą 24 państwa!
-
Historia zasiewania chmur jest jeszcze starsza, teoria uzasadniająca takie działania sięga lat 20. XX wieku. Jeśli chodzi o pierwsze badania w atmosferze, prowadzono je w USA w latach 40. ub. wieku. Ciekawostką jest, że jednym z pionierów był Bernard Vonnegut, brat słynnego pisarza, Kurta Vonneguta. Badania na ten temat prowadzone są do tej pory. Jednak nasze umiejętności sztucznego wywoływania deszczu są na tyle ograniczone, że skuteczność tego rodzaju działań jest znikoma.
Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że typowa kropla deszczu nie tworzy się w wyniku kondensacji pary wodnej, ale wskutek zderzenia malutkich kropelek czy kryształków lodu, które powstały w chmurach w wyniku kondensacji. Typowa kropla deszczu powstaje ze zderzenia miliona takich kropelek chmurowych.Teoretycznie, zasiewanie chmur miałoby doprowadzić do tego, żeby niektóre z kropelek powstałych w procesie kondensacji szybko zamarzły w temperaturach niewiele poniżej 0oC (typowe małe kropelki są przechłodzone i zamarzają dopiero w temperaturach poniżej -15oC). Jednoczesna obecność w chmurze kryształków lodu i kropelek wody powoduje wzrost kryształków kosztem kropelek, ułatwia zderzenia rosnących kryształków z kropelkami i w efekcie powstanie opadu. Aby ułatwić zamarzanie, wprowadza się substancje, które pozwalają w kropelkach zbudować strukturę krystaliczną – należą do nich jodek srebra czy zestalony dwutlenek węgla, tzw. suchy lód. Ale działanie bywa skuteczne tylko w niektórych chmurach – np. w cumulusach i tylko w pewnym stadium rozwoju chmur, temperatur, warunków atmosferycznych.
Innymi słowy: szansę na wcześniejsze wywołanie opadu możemy mieć tylko wówczas, jeśli zadziałamy na określoną chmurę w ściśle określonym momencie. Nie przekłada się to na żadne panowanie nad opadem. Liczne badania prowadzone na całym świecie pokazały, że nawet jeśli możemy wpłynąć na część procesów w jednej chmurze, to nie jesteśmy w stanie spowodować, aby w danym miejscu wystąpił opad, a w innym nie. Nie jesteśmy też w stanie sprawić, że w dłuższym okresie w jakimś miejscu spadnie więcej opadów. -
Czyli od kilkudziesięciu lat w sprawie sterowania pogodą nic się nie zmieniło?
-
Zmieniło się wiele – rozumiemy o wiele więcej i lepiej rozumiemy, dlaczego nie potrafimy jeszcze - i pewnie długo nie będziemy umieć - pogodą sterować. Jednym z czynników jest np. brak znajomości niektórych procesów na poziomie teorii. Często mówię o „wstydliwej stronie fizyki” – braku skutecznej umiejętności opisania zjawiska turbulencji, powszechnego w przepływach hydrodynamicznych, w szczególności w atmosferze. Mamy oczywiście piękne teorie turbulencji w przepływach wyidealizowanych, mamy też fundamentalny problem matematyczny dotyczący równań hydrodynamiki– twierdzenia o istnieniu i jednoznaczności rozwiązań Naviera – Stokesa opisującego te przepływy. W efekcie np. fizycy atmosfery mają problem ze ścisłym opisem procesów, jakie występują dokoła nas.
-
Ale mimo to, Rosjanom od wielu lat na defiladzie majowej dopisuje pogoda!
-
Myślę, że nie zawsze. A w dodatku u nas na 11 listopada od lat nie pada.
-
U nas może często nie pada, ale 11 listopada naznaczone jest śmiercią lotników – właśnie z powodu pogody.
-
Tyle, że wynikało to z lekceważenia faktu, że w chmurach o temperaturze niewiele poniżej 0o C woda występuje w postaci przechłodzonych kropelek. To jest bardzo poważny problem dla lotnictwa – z tego samego powodu omal nie zginął w katastrofie premier Miller.
-
A też snuto wówczas teorie spiskowe...
-
My lekceważymy podstawowe zjawiska, jakie zachodzą w atmosferze, zapominając o elementarnej fizyce, od której zależą i próbujemy kompensować ten brak wiedzy jakimiś niestworzonymi historiami. W Polsce brak podstawowej wiedzy o atmosferze jest poważnym problemem, większym niż w wielu innych krajach. Przyczyną jest słabość zarówno dziennikarstwa naukowego, jak i nauki w tej dziedzinie - niewielu badaczy potrafi prostować błędne doniesienia. Słabość polskich nauk atmosferycznych łatwo udowodnić, analizując np. w bazie danych Scimago cytowalność polskich publikacji naukowych w tej dziedzinie. Zajmujemy miejsce na szarym końcu, daleko nie tylko za czołówką, ale i za krajami na podobnym poziomie rozwoju czy finansowania nauki.
-
Geofizycy z PAN twierdzą**, że powodem tego jest m. in. słabe finansowanie nauk o Ziemi. Dla dziedzin interdyscyplinarnych nasi decydenci nie mają zrozumienia.
-
I w przypadku nauk o Ziemi są na to twarde dowody. Na przykład, nie ma nas w Europejskim Centrum Prognoz Średnioterminowych (European Centre for Medium-Range Weather Forecasts, ECMWF). Polska jest jedynym krajem europejskim, który do tego konsorcjum nie przystąpił, choć dla meteorologów jest ono tym, czym CERN dla fizyków. W efekcie, np. państwowy instytut badawczy, jakim jest IMGW - de facto rządowe centrum analiz i ostrzegania o zjawiskach meteorologicznych i klimatycznych - odcięty jest od najlepszego źródła wiedzy o prognozowaniu pogody i klimatu.
Co ciekawe, i na poziomie krajowym IMGW nie wygląda dobrze - nie ma np. uprawnień do nadawania stopni naukowych w naukach atmosferycznych: meteorologii, klimatologii, fizyce atmosfery. Konsekwencje takiego stanu rzeczy sięgają dalej: w Polsce nie ma żadnej jednostki akademickiej, która kształciłaby meteorologów według nowoczesnych wymogów Światowej Organizacji Meteorologicznej (The World Meteorological Organization, WMO). Program studiów na kierunku fizyka na Wydziale Fizyki UW dla studentów fizyki atmosfery jest najbliżej wymagań WMO, przynajmniej w zakresie przygotowania matematyczno-fizycznego, ale studiowanie fizyki jest trudne i liczba studentów oraz absolwentów niewielka.
Niewielkie są też możliwości rozwoju, gdyż IMGW kształci adeptów meteorologii we własnym zakresie, w oderwaniu od nielicznych krajowych grup akademickich, które w tej dziedzinie reprezentują poziom międzynarodowy. Kolejnym przykładem na oderwanie naszego kraju od standardów międzynarodowych w dziedzinie nauk atmosferycznych jest to, że Polska jest też jedynym krajem na świecie, który nie zezwolił na otwarcie dostępu do oryginalnych serii pomiarowych ze swojego obszaru, wykorzystywanych w badaniach zmian klimatu. (Pozwolę sobie nie przedstawiać komentarzy kolegów z zagranicy na ten temat). -
Wróćmy jednak do teorii spiskowej – istnieją podejrzenia, iż Amerykanie potajemnie sprawdzają, czy można szybko obniżyć temperaturę na Ziemi, gdyby dotychczas podejmowane próby z ograniczeniem emisji CO2 nie przyniosły rezultatów klimatycznych. Mieliby też z tego powodu próbować zwiększać albedo. -
O geoinżynierii dyskutowano np. dwa lata temu na konferencji fizyki chmur Amerykańskiego Towarzystwa Meteorologicznego (American Meteorological Society, AMS) w Portland w Oregonie, czy w tym roku na światowej konferencji fizyki chmur.
Geoinżynierii wszyscy się bardzo boją, bo skoro nie umiemy sterować nawet poszczególnymi chmurami, to jak mieć zaufanie do działań na znacznie większą skalę? Ale może być i tak, że będzie to jedyny ratunek przed dramatycznymi skutkami antropogenicznej zmiany klimatu.
To kwestia oszacowania ryzyka. Na razie nie wiemy, co przyniesie gorsze skutki: ocieplenie klimatu, czy zwiększenie albedo planety? Uważamy jednak że lepiej mieć wiedzę, która pomogłaby w razie poważnego zagrożenia podjąć świadomą decyzję.
Specjaliści (niekoniecznie politycy) mają świadomość, że metod geoinżynieryjnych można użyć tylko w ostateczności. I tego, że koszty takich decyzji mogą być niewyobrażalne. Nie w sensie kosztów użycia, a kosztów środowiskowych.
Ale jeżeli będą one mniejsze od kosztów zmian klimatu, to użycie tej metody będzie uzasadnione.Kolejnym zagrożeniem są, paradoksalnie, stosunkowo niewielkie koszty bezpośrednie niektórych przedsięwzięć geoinżynieryjnych. Na przykład, zwiększenie albedo Ziemi wskutek dostarczenia do stratosfery aerozolu siarkowego jest możliwe wskutek działania tylko jednego kraju.
Efekty takiego unilateralnego działania byłyby jednak światowe, co niosłoby poważne konsekwencje polityczne. Ludzie przy zdrowych zmysłach boją się takich scenariuszy. -
Ale zdrowe zmysły w historii ludzkości nie zawsze brały górę...W Moskwie, 17 czerwca 2008 roku samoloty transportowe Rosyjskich Sił Powietrznych próbowały zasiewać chmury cementem. Jeden z worków nie rozproszył się, lecz spadł w całości na dom mieszkalny przebijając dach.
-
To zabawnie ilustruje do czego może prowadzić próba wpływania na procesy atmosferyczne w oderwaniu od rzetelnej wiedzy naukowej. Trzeba propagować tę wiedzę. Przykro, że w Polsce jesteśmy na tej drodze nie tylko daleko za czołówką, co na szarym końcu.
-
Zasiewanie chmur powoduje coraz częstsze oskarżenia o kradzież opadu. To rodzi zupełnie nowe konflikty wewnętrzne i zewnętrzne dla państw...
-
W USA istnieją prywatne firmy ogłaszające się jako te, które potrafią wywołać deszcz. Zarabiają na tym prawnicy, którzy występują w imieniu sąsiadów o odszkodowania za zabór wody. W ten sposób niektórzy płacą za mity o skuteczności tej technologii.
Odzwyczailiśmy się od tego, że na nasze życie mają wpływ przebiegające w atmosferze procesy fizyczne, biologiczne i chemiczne. W doniesieniach medialnych sprzedają się najlepiej informacje sensacyjne i ciekawe, a nie takie, które podają jakiekolwiek liczby i wartości. Z wypiekami czytamy te doniesienia i zaczynamy żyć w rzeczywistości wirtualnej opowieściami o chemtrails, o zasiewaniu chmur na skalę globalną, o kontroli klimatu globalnego, kradzieży opadu. To świetnie pomaga snuć teorie spiskowe. Jeśli ktoś nie ma elementarnej wiedzy o fizycznej naturze rzeczywistości za oknem, to tłumaczenie zjawisk teorią spiskową łatwo akceptuje. -
Dziękuję za rozmowę.
* Chemtrails (chemiczne ślady) - termin chemtrails jest skrótem od chemical trails i grą słów na contrails. Teoria spiskowa zakładająca, że smuga kondensacyjna powstająca za lecącym samolotem jest w niektórych przypadkach wytworem mającym utajony cel, na przykład skraplanie i dystrybucję na wielkich obszarach dużych ilości szkodliwych substancji. (za Wikipedią)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1456
Katastrofalny deficyt światowych rezerw surowców niekopalnych
The real danger to the Earth lies in the escessive consumption
(Prawdziwym zagrożeniem dla Ziemi jest nadmierna konsumpcja)
Yehuda Levi, izraelski aktor
Bardzo dużo pisze się o wyczerpywaniu rezerw surowców kopalnych - węgla, ropy naftowej i gazu ziemnego. Szacuje się, że znikną one w ciągu kilkudziesięciu lat w przypadku ropy naftowej, stu pięćdziesięciu lat w przypadku gazu ziemnego i czterystu lat w przypadku węgla kamiennego. Natomiast za mało nagłaśnia się sprawę kończenia się rezerw surowców niekopalnych, takich, jak na przykład drewna, piasku i wody. A one znikną szybciej.
Mimo apeli o zrównoważony rozwój, popyt na te surowce coraz mniej bilansuje się z ich podażą. Stale wzrastające wylesianie, wydobywanie piasku i czerpanie wody pitnej, które poważnie zagraża środowisku, faunie i florze oraz ludziom zamieszkującym tereny górnicze, leśne i wysuszone, nie jest w stanie nadążać za jeszcze szybciej rosnącym zapotrzebowaniem na te surowce.
Spirala wzrostu popytu i podaży na te surowce może w krótkim czasie doprowadzić do kompletnego zużycia ich rezerw - do świata pozbawionego lasów, piasku i wody, czyli do kolapsu cywilizacji zachodniej i gatunku ludzkiego.
Odejście od gospodarki bazującej na nieograniczonym wzroście produkcji i konsumpcji, ideologii konsumpcjonizmu i niekontrolowanym wydobyciu mogłoby uratować ludzkość od zagłady.
Niedobór drewna i wylesianie
If man doesn't learn to treat the oceans and the rain forest with respect, man will become extinct
(Jeśli człowiek nie nauczy się z szacunkiem traktować oceanów i lasów deszczowych, to człowiek wyginie)
Peter Banchley, amerykański pisarz, aktywista oceaniczny
Zanim zaczął się rozwój cywilizacji, naszą planetę pokrywało 60 mln km2 lasów. W latach 2000 -2012 wycięto na świecie 2,3 mln km2 lasów, co wynosi 2.105 km2 rocznie. W tym tempie wszystkie lasy znikną w przybliżeniu za 100-200 lat. Trudno sobie wyobrazić, żeby ludzkość doświadczyła skutków wylesiania dopiero po wycięciu ostatniego drzewa. (Podobno ostatni człowiek zginie wraz z ostatnim drzewem).
Postępująca degradacja środowiska z powodu wylesiania zacznie dużo wcześniej prowadzić stopniowo do upadku ludzkości. Wyższy poziom techniki prowadzi do wzrostu populacji i w efekcie do większego zużycia lasów. Chociaż dzięki wyższemu poziomowi techniki można by w zasadzie opracować i implementować technologie, które mogłyby zapobiegać kolapsowi lub nawet uniknąć go, ale z różnych względów, głównie ekonomicznych, niewiele robi się w tym celu.
Jeśli tempo wylesiania nie zmniejszy się, to z czasem Ziemia nie będzie w stanie utrzymać rosnącej wciąż populacji ludzi, gdyż w pewnym momencie przekroczy swoją nośność. (W technice, termin „nośność" oznacza wytrzymałość na obciążenie. Tutaj, per analogiam, oznacza wytrzymałość stanu zalesienia Ziemi na obciążenia spowodowane liczbą ludności).
Nośność Ziemi ze względu na zapewnienie jej mieszkańcom warunków do życia przez lasy szacuje się na 10 miliardów. Po przekroczeniu tej liczby populacja ludzka nie będzie już w stanie utrzymać się. Wtedy nastąpi katastrofalny spadek populacji lub nawet wyginięcie gatunku ludzkiego. Dlatego ten moment nazywa się „krytycznym", albo „punktem bez powrotu".
Obecnie, liczba ludzi na Ziemi wynosi 7,88 miliardów. Do osiągnięcia tego punktu brakuje jeszcze 2,12 miliarda. To na pierwszy rzut oka wydaje się dużo. Jednak, jeśli średni roczny przyrost populacji, który wynosi obecnie 81 mln (1% populacji) utrzyma się nadal, to wartość krytyczną osiągnie się za ok. 26 lat, a więc już wkrótce. Ale to tempo przyrostu zmienia się. Na razie maleje do wartości poniżej 1%. Wobec tego „punkt bez powrotu" osiągnie się, być może, za około 40 lat, czyli jeszcze w tym stuleciu.(1)
Niszczyciele lasów pocieszają nas, że nie będzie tak źle, bo w miejsce wykarczowanych lasów tworzy się nowe szkółki leśne. To nie do końca rozwiązuje problem. Wycina się najokazalsze, ponad stuletni drzewa, a sadzi się młode, z których nie wiadomo, co i kiedy wyrośnie. Prócz tego, stare lasy mają urozmaiconą strukturę flory i fauny. Młodniki nie są w stanie zapewnić życia różnorakim gatunkom roślin i zwierząt.
Do negatywnych i w zasadzie nieodwracalnych skutków nadmiernej dewastacji starych lasów zalicza się niszczenie naturalnych siedlisk ssaków i ptaków, utratę środków utrzymania przez miliony ludzi, dla których las jest jedynym środowiskiem życia, obniżenie poziomu wód gruntowych, zakłócenie obiegu wody, przyspieszony proces erozji gleb, spadek ilości tlenu w atmosferze i wzrost ilości dwutlenku węgla, co między innymi przyczynia się do globalnego ocieplenia.
Niedobór piasku
A handful of sand is the anthology of the universe (Garść piasku to antologia wszechświata)
David McCord, poeta amerykański
W „epoce betonu" gwałtownie wzrasta zapotrzebowanie na piasek, proporcjonalnie do rozwoju budownictwa domów mieszkalnych, zakładów przemysłowych, centrów handlowych i dróg. Dlatego od niedawna zaczyna brakować piasku. Mówi się nawet o „globalnym kryzysie piaskowym". Może to dziwić, bo przecież „nieograniczone" zasoby piasku znajdują się na pustyniach. Skąd nagle wziął się kryzys?
Nie każdy piasek nadaje się do celów budowlanych, lecz tylko taki, który zapewnia dużą wytrzymałość materiałom budowlanym wytwarzanym z niego, np. betonowi. Ich wytrzymałość zależy od ścisłego przylegania do siebie ziaren kwarcu, wchodzących w skład piasku. Bardziej przylegają do siebie ziarna o ostrych kanciastych krawędziach. Takie ziarna ma piasek wydobywany ze złóż podziemnych lub z wody. Nie nadaje się do tego piasek pustynny, którego jest pod dostatkiem, ponieważ jego ziarna mają kształt obły.
Doszło już do tego, że piasek wydobywa się nielegalnie. Bagruje się całe wyspy, odsysa się ogromne obszary dna morskiego i zamula rafy koralowe. Piasek kradnie się z plaż, a nawet z cmentarzy znajdujących się w pobliżu rzek.
Piasek jest używany głównie do produkcji betonu i szkła, ale także implanty wykonuje się z silikonu, do którego używa się tego surowca. Również elementy elektroniczne i układy scalone stosowane w wielu urządzeniach (komputerach, telefonach komórkowych itp.) wytwarza się w tyglach kwarcowych o wysokiej czystości, które wymagają dużej ilości piasku.
Roczne światowe zużycie piasku wynosi się około 50 miliardów ton. Szacuje się, że Chiny, gwałtownie rozwijające swą infrastrukturę, zużyły w drugiej dekadzie obecnego stulecia więcej piasku niż USA w całym XX wieku, a w Indiach zużycie piasku budowlanego potroiło się przez ostatnie dwadzieścia lat.(2) Na każdą tonę zużywanego cementu przypada sześć - siedem ton piasku.
Dwadzieścia lat temu światowa produkcja cementu wynosiła 1,37 mld ton; dziś – 3,7 mld. Tak więc zapotrzebowanie na piasek wzrosło prawie trzykrotnie z 9 mld ton do 26 mld ton W ciągu roku zużywa się go tyle, że można by z niego usypać wzdłuż równika wał wysokości i szerokości 27 metrów. Takich ilości nie są w stanie nanieść wody rzek i mórz, więc zasoby uważane jeszcze niedawno za niewyczerpalne zaczęły się gwałtownie kruczyć. W związku z tym przyszłość może wyglądać jak na Florydzie, gdzie zniszczono i zabetonowano 90%. plaż. Teraz zwozi się tam na wybrzeże tony piasku z dna oceanu, by odtworzyć dawne plaże.
Najgorzej jest w Azji. W Dubaju, do usypania sztucznych wysp Palm Island, zużyto 600 mln ton importowanego piasku, gdyż miejscowy piasek jest zbyt miałki i sypki, więc szybko zostałby wypłukany przez wodę. Do wybudowania średniej wielkości domu potrzeba 200 ton piasku, do budowy szpitala 3 tys. ton, do wybudowania jednego kilometra autostrady 30 tys. ton, do budowy elektrowni atomowej 12 mln ton. Szacunkowa roczna wartość rynku piasku wynosi 70 mld dolarów.(3)
Eksperci sądzą, że gwałtowny wzrost wydobycia piasku doprowadził w niektórych miejscach świata do całkowitej katastrofy ekologicznej.(4) Według szacunków przytaczanych przez Japan Times, z powodu wydobycia piasku w latach 2005-2014 zniknęły pod wodą dwadzieścia cztery indonezyjskie wyspy, a osiemdziesięciu innym grozi zatopienie. Wydobycie piasku zagraża też delcie Mekongu, która dostarcza żywności dziesiątkom milionów ludzi. Pozyskiwanie piasku niszczy lasy namorzynowe, zamula wodę i powoduje śmierć morskich ryb i ptaków.
Niedawno pojawił się nowy konsument-pożeracz piasku: szczelinowanie podziemnych złóż gazu i ropy naftowej w celu utrzymania przepuszczalności sztucznie robionych pęknięć. Z tego powodu znikają tysiące hektarów gruntów rolnych i ostoi ptaków. A w miejscach, gdzie zbierany jest piasek do szczelinowania, ludzie, którzy wdychają dużo drobnego pyłu chorują na płuca.
Wydobywanie piasku przyczynia się do niszczenia środowiska. Podczas wydobywania piasku wielu robotników ginie w wypadkach. Dlatego obecnie w wielu krajach uprzemysłowionych zabronione jest wydobywanie piasku. Wskutek tego wydobywa się go tam nielegalnie i w krajach, gdzie przepisy prawa pozwalają na to. Nielegalne wydobywanie tego kluczowego surowca powoduje większe szkody dla środowiska naturalnego, aniżeli legalne.(5)
Wskutek deficytu piasku i trudności związanych z jego wydobyciem rośnie jego cena i w konsekwencji drożeją materiały budowlane, budowle, domy mieszkalne mieszkania.
Gwałtownie rośnie popyt na piasek używany w budownictwie. Nawet pustynne państwa Bliskiego Wschodu muszą go sprowadzać z odległej Australii czy Kanady. Działają już rywalizujące ze sobą „mafie piaskowe", a w wojnach między nimi ginie coraz więcej ludzi. Media donoszą też o setkach zabójstw dziennikarzy, aktywistów ekologicznych, funkcjonariuszy policji i innych osób m.in. w Meksyku, Kenii, RPA, Gambii i Indonezji. Za tymi morderstwami stoją grupy przestępcze zajmujące się nielegalnym wydobyciem piasku i handlem nim.(6) Nic dziwnego, że w Japonii chce się uruchomić produkcję sztucznego piasku.(7)
Malejące zasoby wody pitnej
The next World War will be over water
(Następna wojna światowa będzie toczyć się o wodę)
Ismail Serageldin, egipski naukowiec i polityk
Jeszcze nie tak dawno temu w wielu krajach woda była dobrem powszechnie dostępnym i zużywanym w dowolnych ilościach. Nikomu nie przyszłoby wtedy na myśl, że po około stu latach intensywnej industrializacji przekształci się ona w dobro reglamentowane, trudno dostępne i coraz droższe. Niestety, tak się stało. Dzisiaj, eksperci hydrologii i inżynierii środowiska biją już na alarm, nawołują do maksymalnego oszczędzania wody pitnej i prognozują szybkie wyczerpanie jej zasobów, co niewątpliwie doprowadzi do końca ludzkości na „Błękitnej Planecie" - Ziemi. W sukurs im idą ekolodzy nawołujący do racjonalnego zarządzania wodą i ściekami jak i ekofilozofowie apelujący o ochronę zasobów wody nadającej się do konsumpcji przez ludzi.
Problematyka ochrony wody była dyskutowana na wielu konferencjach międzynarodowych (np. „Danube river bonds" zorganizowana przez Biopolitic International Organization w 1997 r.), a także krajowych (np. Młodzieżowa Konferencja Ekofilozoficzna „Woda, przyrody wielka łza” organizowana cyklicznie przez UAM, “Woda w aspekcie fizykalnym, filozoficznym i teologicznym” zorganizowana przez Wydział Teologiczny Uniwersytetu Szczecińskiego w 2005 r. i inne, organizowane przez różne ośrodki akademickie i organizacje).
Co stało się z wodą w tym czasie? Przede wszystkim gwałtownie wzrosło jej spożycie w wyniku rozwoju produkcji przemysłowej i rolnictwa, urbanizacji, przyrostu ludności oraz wzrostu komfortu życia. W latach 1930-2002 zużycie wody wzrosło sześciokrotnie w z powodu potrojenia światowej populacji i podwojenia średniego zużycia wody na mieszkańca.(8)
Na Ziemi są bardzo duże zasoby wody. W oceanach i morzach znajduje się jej około 97,5% zasobów wodnych Ziemi. Ale jest to woda słona. Reszta, zaledwie 2,5%, przypada na wodę słodką zgromadzoną na powierzchni i w zbiornikach podziemnych. Z tego tylko 1% to woda pitna. Według różnych badaczy, zasoby wody słodkiej na Ziemi szacuje się na około 35 mln km³ (35 bilionów litrów). Z tego 70% to woda zamrożona w lodowcach i pokrywach śnieżnych, najwięcej na Antarktydzie (69%). Reszta to wody gruntowe do głębokości 100 m oraz rzeki, słodkie jeziora, bagna i płytkie wody podziemne.
Minimalne zapotrzebowanie na wodę dla człowieka wynosi 20 litrów dziennie. Jednak ponad miliard osób w 43 krajach ma do zużycia zaledwie 5 litrów ciągu doby. Przewiduje się, że za około 40 lat dwie trzecie mieszkańców Ziemi będzie odczuwać brak wody pitnej.(9)
Z danych GUS (2020 r.) wynika, że przeciętny mieszkaniec Polski zużywa dziennie 3900 litrów wody, w tym ok. 92 litry bezpośrednio (do picia, mycia, prania i sprzątania) i 3808 litrów pośrednio, (wody zużywanej w procesach produkcji towarów i w świadczeniu usług). Dla porównania, mieszkaniec USA zużywa 7800 litrów na osobę, Australii i Włoch po 6300 litrów. Największym konsumentem wody jest rolnictwo, które zużywa około 70% światowych zasobów przede wszystkim do hodowli i nawadniania pól. (Do wyprodukowania kilograma mięsa potrzeba 15 tys. litrów wody, a kilograma ziemniaków - 500 litrów.) Przemysł zużywa kolejne 20%, a gospodarstwa domowe pozostałe 10%.
Gospodarką światową rządzi zasada wzrostu produkcji i spożycia. A zatem, zapotrzebowanie na wodę będzie nadal rosnąć z rozwojem przemysłu, który musi nie tylko zaspokajać rzeczywiste aktualne potrzeby coraz większej liczby konsumentów na świecie, ale także produkować „na wyrost" w celu zaspokajania potrzeb sztucznie kreowanych i nieuzasadnionych racjonalnie. Rolnictwo musi ich wyżywić i dostarczać środków spożywczych ponad rzeczywiste potrzeby.
Zużycie wody będzie musiało rosnąć, podczas gdy zasoby wody coraz bardziej się kurczą. W związku z tym będzie powiększać się nierównowaga między rezerwami wody a jej zużyciem. Doprowadziła ona do wysokiego „stresu wodnego" w siedemnastu krajach, gdzie wyczerpano już 80% ich wód powierzchniowych i podziemnych. Są to głównie kraje Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej oraz Indie, Pakistan, Turkmenistan, San Marino, Hiszpania, Włochy, Grecja, Macedonia i Belgia.
Jednak, zdaniem Andrew Steera, dyrektora World Resources Institute, mało kto mówi o jednym z największych kryzysów współczesnego świata, jakim jest stres wodny i o jego konsekwencjach - głodzie, konfliktach, migracji i niepewności finansowej.
Wskutek rosnącego wyczerpywania zasobów wody słodkiej, jednej czwartej populacji świata grozi stały i coraz bardziej dotkliwy jej brak. Wiele megamiast czeka wkrótce „Day Zero”, kiedy wyłącza się dopływ wody do mieszkań. W 2017 r. Rzym musiał po raz pierwszy racjonować wodę, w 2018 r. Kapsztad był u progu „Dnia Zerowego”, a w ubiegłym roku milionowe miasto indyjskie Ćennaj (prowincja Madras) stanęło w obliczu pustych zbiorników wodnych. Coraz więcej regionów na całym świecie, nie tylko tradycyjnie suchych, znajduje się w sytuacji zagrożenia brakiem wody. Głównym powodem tego jest nadmiernie rosnąca eksploatacja wód podziemnych i powierzchniowych przez nawadnianie, przemysł i miasta.
Naukowcy z World Resources Institute w Waszyngtonie przewidują dramatyczny spadek dostępności wody od 2025 r. w wyniku stale rosnącego jej zużycia, spowodowanego zarówno globalnym wzrostem gospodarczym, jak i rozprzestrzenianiem się konsumpcyjnego stylu życia w państwach Trzeciego Świata. W wyniku analizy tempa wyczerpywania się wód powierzchniowych w 167 krajach wytypowano 33 z nich, które do 2040 roku będą narażone na ekstremalnie wysokie obciążenie zasobów wody, a co za tym idzie, na jej skrajny deficyt.
Do 2050 roku zapotrzebowanie na wodę pitną ma wzrosnąć o 55%.(10) Oprócz tego, deficytowi wody towarzyszy rosnący spadek jej jakości wskutek zanieczyszczania jej ściekami, odpadami i różnymi substancjami toksycznymi. Deficyt wody można by zredukować, gdyby czerpano ją z zasobów znajdujących się na głębokościach poniżej 200 km od powierzchni Ziemi, ale jest to zbyt kosztowne i nieopłacalne. Rozważa się też możliwość sprowadzania wody w przyszłości z innych planet, ale to należy traktować na razie jako science fiction.
Brak wody odbija się na coraz gorszym stanie higieny, zwłaszcza w krajach ubogich, a w konsekwencji - na złym stanie zdrowia i pojawianiu się epidemii różnych chorób. (Między innymi przyczynia się do tego „otwarta defekacja”, która jest bardziej rozpowszechniona niż mogłoby się wydawać. Około 673 milionów ludzi, tj. 11% populacji świata, wypróżnia się codziennie na świeżym powietrzu - na polach i poboczach dróg i w krzakach.(11)
Brak czystej wody i higieny należą do głównych przyczyn śmierci dzieci poniżej piątego roku życia. Ponad 700 dzieci umiera każdego dnia z powodu chorób spowodowanych skażoną wodą lub złą higieną. Niezliczone ilości dzieci rodzi się w niehigienicznych warunkach. Według ONZ w 2019 r. jeden na cztery szpitale na całym świecie nie posiadał bieżącej wody i mydła do mycia rąk, a 21% nie posiadało prostych toalet. W takich okolicznościach bezpieczne porody są prawie niemożliwe.
Brak wody uniemożliwia naukę w szkole. Kiedy dzieci muszą codziennie pokonywać duże odległości, aby przynieść rodzinie wodę, często tracą szansę na pójście do szkoły. Ponadto, jeśli szkoły nie mają bezpiecznej wody pitnej i toalet, dzieci nie mogą uczyć się w odpowiednim środowisku. W 2019 r. tylko około 69% szkół na całym świecie miało podstawowy dostęp do wody pitnej, a tylko 66% posiadało urządzenia sanitarne. Około 900 milionów dzieci nie ma dostępu do higieny w swojej szkole. Szczególnie dotyczy to krajów afrykańskich, które są źródłem wielu pandemii.
Do niedoboru wody przyczyniają się także zmiany klimatyczne (np. skrócenie wiosny i jesieni), które wpływają na intensywność, czas trwania i rozkład opadów. Postępiający deficyt wody zaostrza konkurencję o ograniczone zasoby wodne i powoduje wzrost emigracji do krajów zasobniejszych w wodę. W związku z tym na coraz większą skalę mamy do czynienia z podkradaniem wody i z konfliktami zbrojnymi o wodę. Tym bardziej, że 60% światowych zasobów wody pitnej jest kontrolowana tylko przez dziewięć państw - Kanadę, Rosję, Chiny, Indie, Brazylię, Indonezję, Kongo, Kolumbię, i USA.
Indie i Pakistan rywalizują ze sobą o wody Indusu, Etiopia i Egipt o wody Nilu, Turcja, Syria i Irak o wody Eufratu i Tygrysu, Botswana i Namibia o wody Okawango, a Izrael z Palestyną i Jordanią o wody Jordanu. O podkradanie sobie wody oskarżają się nawzajem Indie, Pakistan, Nepal i Butan, także Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan i Turkmenistan. Chiny zbudowały dwie zapory na rzece Mekong i planują kaskadę ośmiu zbiorników na tej rzece, co spowoduje odcięcie od wody Wietnamu, Laosu, Kambodży i Tajlandii. Te oskarżenia prowadzą do konfliktów, często zbrojnych.
Nie da się wykluczyć globalnego konfliktu zbrojnego o wodę za kilkadziesiąt lat, gdy stres wodny będzie boleśnie odczuwalny w całym świecie, również w krajach wysoce rozwiniętych. Walka o wodę jest walką o „być, albo nie być" krajów, które już teraz przeżywają wysoki stres wodny, a za kilkadziesiąt lat dołączą do nich pozostałe kraje. Wówczas może wybuchnąć kolejna wojna światowa - nie jak poprzednie wojny o ropę naftową, gaz ziemny, węgiel, złoto, diamenty i inne surowce naturalne: energetyczne, strategiczne i drogocenne - ale o wodę. Energię pozyskiwaną z surowców kopalnych (nafty, gazu i węgla) można pozyskiwać z innych źródeł. Surowce naturalne można zastąpić substancjami sztucznymi, ale nie wodę. Nikt jeszcze nie wynalazł sztucznej wody i chyba nikomu się to nie uda.
Wiesław Sztumski
(1) Dwaj profesorowie, Mauro Bologna (Universidad de Tarapacá, Arica, Chile) i Gerardo Aquino (University of Surrey, Imperial College London), którzy zbadali wpływ wylesienia na utrzymanie wzrostu populacji ludzi na Ziemi, wyliczyli na podstawie analizy statystycznej, że całkowity czas trwania współczesnej cywilizacji, począwszy od w pełni rozwiniętej epoki przemysłowej, zapoczątkowanej ok. 150 lat temu, wynosi ok. dwieście lat. (Mauro Bologna, Gerardo Aquino, Deforestation and world population sustainability: a quantitative analysis, „Scientific Reports” 2020, Nr 10)
(2) Ana Swanson, How China used more cement in 3 years than the U.S. did in the entire 20th Century, "Washington Post", 25.03.2015
(3) Kazimierz Pytko, Czy czeka nas globalna wojna o piasek? "Focus" 15.02. 2015
(4) Do takiego wniosku doszedł Pascal Peduzzi, dyrektor GRID-Genewa Programu Środowiskowego ONZ i profesor na Uniwersytecie Genewskim
(5) Vince Beiser, Sand. Wie uns eine wertvolle Ressource durch die Finger rinnt [Piasek. Jak cenny surowiec prześlizguje się przez nasze palce], Verlag: Oekom, München 2021
(6) Na świecie może zabraknąć piasku. (https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2021-06-04/na-swiecie-moze-zabraknac-piasku-zniknely-juz-24-wyspy/; Data dostępu: 17.08.2021)
(7) Japończycy chcą produkować ekologiczny plastik. Będzie wytwarzany z alg (https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2021-03-30/japonczycy-chca-produkowac-ekologiczny-plastik-bedzie-wytwarzany-z-alg/?ref=30.03.2021, 12:16; Data dostępu: 17.08.2021)
(8) Łukasz Madej, Jakie są zasoby wody pitnej na świecie?, Inżynieria.com (https: //inzynieria.com/wodkan/wiadomosci/53036,jakie-sa-zasoby-wody-pitnej-na-swiecie; 22-07-2018)
(9) Paweł Borek, Woda jako przyczyna konfliktów zbrojnych w XXI wieku, Państwowa Szkoła Wyższa im Papieża Jana Pawla II w Białej Podlaskiej, Rozprawy Społeczne, 12 (2), 2018.
(10) Nadja Podbregar, 17 Länder stehen kurz vor dem „Day Zero“ (https://www.scinexx.de/news/geowissen/17-laender-stehen-kurz-vor-dem-day-zero/12.08.2019)
(11) WHO and UNICEF (2019) Progress on household drinking water, sanitation and hygiene 2000-2017, Special focus on inequalities. Archieved 25 August 2020 at the Wayback Machine, Geneva, Switzerland.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 760
Od lat naukowcy pochylają się nad biogeografią różnych gatunków. Wykorzystując dane kopalne (np. skamieniałości) i dane genetyczne jesteśmy w stanie opowiedzieć historie, które dawno przeminęły, ale które miały olbrzymi wpływ na to, jak dziś wygląda bioróżnorodność gatunkowa na świecie. Nadal żyjemy w epoce lodowcowej, ale klimat drastycznie się ociepla i pozostałe jeszcze na Ziemi lodowce kurczą się nieubłagalnie. I zdecydowanie za szybko.
Fluktuacje klimatu nie są niczym nowym, ale jeszcze nigdy w historii Ziemi nie były tak gwałtowne. Cóż, ludzie nie są dla naszej planety zbyt łaskawi. A jeszcze nie tak dawno temu (w skali wieku Ziemi) lądolód pokrywał niemalże pół Europy (lodowiec Skandynawski) i sięgał bardzo daleko w głąb Ameryki Północnej.
Najzimniej było około 19-24 tysięcy lat temu i szacuje się, że lodowiec zajmował wtedy powierzchnię około 32,7-35,3 kilometrów kwadratowych. Gatunki strefy umiarkowanej chowały się w refugiach glacjalnych na południu Europy, z dala od lodu, natomiast gatunki zimnolubne rozszerzały swoje zasięgi. A gdy przychodziły cieplejsze czasy, lodowiec się cofał, zimnolubne gatunki podążały za nim, a te mniej odporne na zimno wychodziły z niewielkich obszarów refugialnych. Tak przynajmniej sugerował zaproponowany model „ekspansji i kurczenia się zasięgów” („expansion-contraction model”).
Okazuje się, że jednak w przypadku gatunków arktycznych sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana i model ten jest właściwy tylko w przypadku gatunków strefy umiarkowanej.
Ciężkie czasy
Jeśli prześledzimy przebieg zlodowacenia czwartorzędu, które trwa nieprzerwanie od około 2,6 milionów lat, zauważymy, że sprawa ocieplania i ochładzania się klimatu nie jest sinusoidą. Okazuje się bowiem, że klimat ochładzał się powoli, natomiast jego ocieplenie następowało bardzo szybko. Pociąga to za sobą wiele konsekwencji.
Po pierwsze, gatunki zimnolubne i strefy umiarkowanej nie miały równych szans. Powolne ochładzanie się klimatu umożliwiało gatunkom strefy umiarkowanej zareagowanie „na czas” i (kolokwialnie rzecz ujmując) znalezienie sobie wygodnego miejsca na zimowanie. Oczywiście wiele populacji wymierało lokalnie, jednak duża część puli genetycznej zdążyła się uratować. W przypadku gatunków arktycznych, gdy klimat ocieplał się gwałtownie, nie było czasu na marudzenie. Następowały masowe wymierania, a przetrwali tylko ci, którzy byli najbliżej lodowca lub na obszarach znajdujących się pod mniejszym wpływem zmian klimatu (lodowiec nigdy nie przekroczył gór Ural).
Po drugie, lodowiec narastał i posuwał się daleko w głąb lądu powoli, torując sobie drogę przez zajmowane obszary. Jego powstanie obniżyło poziom mórz o 140 metrów! Gwałtowne ocieplenie klimatu doprowadziło jednak do natychmiastowego topnienia czapy lądolodu i uwolnienia olbrzymich mas wody (megapowodzie).
Takie megapowodzie miały miejsce na przykład na Suwalszczyźnie, gdzie około 19 tysięcy lat temu woda uwalniana z lodowca płynęła z prędkością 15-17 metrów na sekundę! Powstawały także megajeziora (największe, o powierzchni dwukrotnie większej niż Morze Kaspijskie, powstało na Nizinie Zachodniosyberyjskiej), które nie tylko zalewały olbrzymie obszary lądu, ale i zalegając na nim przez dłuższy czas, stanowiły barierę nie do pokonania zarówno w przypadku uciekinierów (gatunki arktyczne), jak i nowych kolonizatorów (gatunki strefy umiarkowanej, opuszczające refugia glacjalne).
Podniósł się również poziom mórz i zniknęły mosty lądowe, łączące wyspy brytyjskie z Europą oraz Danię ze Szwecją. Powstał Bałtyk i mnóstwo polodowcowych jezior. Populacje na wyspach zostały odcięte od reszty Europy, a do Skandynawii można było przejść tylko okrężną drogą. Wiele populacji zostało zalanych bezpowrotnie przez masy wody. Do dziś naukowcy znajdują kości różnych gatunków ssaków na dnie mórz przy brzegach Europy.
Nowe modele dla ssaków arktycznych
Wśród ssaków arktycznych znaleźć można różne gatunki – małe i duże, roślinożerców i drapieżniki, jedne zajmują większe tereny, inne ograniczają się tylko do małych obszarów. Wiele z nich znajduje się dziś w refugiach interglacjalnych, czyli bezpiecznych przyczółkach, pozwalających przetrwać cieplejszą erę.
W czasie glacjałów ich zasięgi i zróżnicowanie genetyczne były dużo większe, dziś nie mogą się czuć bezpieczne nawet w swoich refugiach. Klimat się ociepla, refugia interglacjalne się kurczą, bo i tam docierają wysokie temperatury, niszcząc specyficzne środowisko.
Wiele gatunków arktycznych, z których sztandarowym przykładem jest niedźwiedź polarny, walczy właśnie o przetrwanie. Natura wyposażyła je w różne mechanizmy pomocnicze, takie jak adaptacje i selekcję, ale przy obecnym tempie globalnego ocieplenia gatunki arktyczne nie mają szans.
Jak wspomniano wyżej, model „ekspansji i kurczenia się zasięgów” nie tłumaczy w pełni zdarzeń z biogeografii i historii ewolucyjnej ssaków arktycznych. Dlatego postanowiliśmy się przyjrzeć bliżej całemu procesowi. Okazuje się, że wyróżnić można trzy modele odpowiedzi gatunków arktycznych na ocieplanie klimatu.
Model „wymierania i zmniejszania puli genetycznej” odzwierciedla biogeografię między innymi leminga norweskiego, kiedyś obecnego w całej Europie, dziś zamieszkującego jedynie na północy Skandynawii. W przeszłości, gatunki arktyczne zajmowały duże obszary i miały bardzo zróżnicowaną pulę genetyczną.
Zmiany klimatu i fragmentacja siedlisk doprowadziły jednak do masowego wymierania i przetrwania tylko nielicznych populacji w Azji i w pobliżu lodowca. Oznaczało to nie tylko skurczenie zasięgu, ale i bezpowrotną utratę różnorodności genetycznej. Ten model dotyczy większości ssaków arktycznych.
Drugim modelem jest „wymieranie i zastępowanie”, charakterystycznym między innymi dla lisa polarnego, rosomaka czy renifera. Podczas gdy jedne linie genetyczne, niegdyś rozpowszechnione w Europie, wymarły, zastąpiły je inne, przybyłe z odległych terenów – z Syberii i z Beringii, mostu lądowego, obszaru łączącego podczas glacjałów Eurazję i Amerykę Północną. To właśnie przez Beringię przeszli nasi przodkowie w poszukiwaniu nowych terenów do zamieszkania. Z tej drogi korzystały także inne gatunki. Opustoszała Europa kusiła kolonizatorów z daleka.
Trzeci model, „kurczenia się zasięgów i transferu genów”, opisaliśmy w przypadku sobola, zająca bielaka i niedźwiedzia polarnego. Mimo iż współczesny zasięg sobola czy zająca bielaka są szerokie, jest to tylko część obszarów zajmowanych w przeszłości. Co więcej, nadal zasięg tych gatunków się kurczy.
Cofanie się gatunków arktycznych odbywało się w towarzystwie rozszerzania się zasięgów gatunków strefy umiarkowanej, w tym bliskich krewnych. W przypadku sobola była to kuna leśna, w przypadku zająca bielaka była to populacja zająca szaraka. Na niektórych obszarach można powiedzieć, że szli „łeb w łeb” i dzięki temu powstała sprytna strategia zmuszonych do ucieczki ssaków arktycznych.
Analiza genetyczna ujawnia bowiem, że na obszarach kiedyś zajmowanych przez gatunki zimnolubne, a dziś przez ich mniej odpornych na zimno kuzynów, doszło do introgresji! I tak oto zając szarak na Półwyspie Iberyjskim w swoim genomie mitochondrialnym ma geny zająca bielaka, kuna leśna w południowej Skandynawii i w regionie uralskim – geny sobola, a niedźwiedź polarny posiada geny niedźwiedzia brunatnego. Gatunki arktyczne musiały odejść, ale nie poddały się bez walki i pozostawiły swoim kuzynom „duchy przeszłości”.
Widoki na przyszłość
Kształt i wielkość Europy promowały wymieranie taksonów i/lub linii genetycznych. W skali geograficznej jest to część wielkiego lądu, niczym półwysep Eurazji. Główne łańcuchy górskie (Alpy, Karpaty) są ułożone na drodze migracji północ-południe, stanowiąc barierę dla przepływu populacji, a tym samym genów.
Wiedza o procesach z przeszłości, które ukształtowały współczesną biogeografię jest niezbędna do zrozumienia jak globalne zmiany klimatu wpływały na różne gatunki, ze szczególnym uwzględnieniem tych najbardziej dziś zagrożonych gatunków arktycznych. Zmiany klimatu znacząco wpływają na dostępność odpowiednich siedlisk, a tym samym na rozmieszczenie i przetrwanie lokalnych populacji i gatunków. Dzięki temu możliwe jest opracowanie strategii ochrony zarówno gatunków zagrożonych wymarciem, jak i zapobieganiu fragmentacji i zanikaniu środowisk.
Niszczenie bioróżnorodności przyrodniczej na Ziemi i obecnie obserwowane wielkie wymieranie w znacznej mierze są winą działań człowieka, chociaż przecież paradoksalnie od istnienia bioróżnorodności zależy także i nasz los. Za mojego życia wymrze bezpowrotnie co najmniej kilka gatunków zwierząt. Zdajemy się o tym zapominać.
Joanna Stojak
Literatura:
Stojak J, Jędrzejewska B. Extinction and replacement events shaped the historical biogeography of Arctic mammals in Europe: new models of species response. 2022. Mammal Review. https://doi.org/10.1111/mam.12298
- Autor: Elżbieta Niemirycz
- Odsłon: 3524