Nauka i sztuka (el)
- Autor: Justyna Hofman-Wiśniewska
- Odsłon: 2550
Firma to moja praca, malarstwo to moje życie – wyznaje Elżbieta Murawska.
- Kiedyś przyszedł do mojej firmy pewien Francuz, rozejrzał się po ścianach zawieszonych obrazami i powiedział: „To niebywale bogata firma!” Dlaczego? – spytałam zaskoczona. – Wisi tu tyle oryginalnych obrazów, a rzadko się zdarza, nawet we Francji, żeby w jednym miejscu w jednej firmie było tak dużo obrazów.. – Bo chyba rzadko się zdarza, że właściciel firmy jest artystą – odpowiedziałam. Elżbieta Murawska jest właścicielką firmy…farmaceutycznej.
Niebiańskie przestrzenie dostępne w Galerii Dostępna w Warszawie. Można się w nich zanurzyć, zatonąć, zasnąć. Działają kojąco. I mają w sobie wiele poezji, wręcz liryzmu. Delikatne, subtelne, wyryte w pamięci. Niebiańskiej… Wszystko oscyluje gdzieś w kierunku nie tyle nieba, co owej przestrzeni szczęścia. Szczęścia, jakie dane jest artyście, gdy na płótnach może nie tylko budować, ale stwarzać świat własny, po swojemu, jedyny, niepowtarzalny.
W obrazach Elżbiety Murawskiej jest poczucie szczęścia, jakie daje radość tworzenia. Jest jakaś promienność i radość. Trochę przypomina to rozigrane dziecko rozbawione niemal do utraty tchu spontanicznym osadzaniem plam, barw, kształtów, form w przestrzeni płótna. „Najważniejsze jest umieć wyłuskać z tych wszystkich zależności, konwenansów, zwyczajów, układów, jakimi przez lata życia nasiąkamy i życie nas nasącza spontaniczną, niczym nieskrępowaną radość dziecka” – mówił Adam Hanuszkiewicz. To jest w malarstwie Elżbiety Murawskiej. Mimo bardzo precyzyjnie i konsekwentnie przemyślanym układom kolorów i rytmów w każdym obrazie artystka jest rozbawiona tym, co stworzyła na płótnie. I to jej malarskie rozbawienie nam, widzom, się udziela.
Pragniemy igrać razem z nią tymi kolorami, kreską, rytmami, natłoczeniem ludzi – ludzików w przestrzeni. Niektóre z jej obrazów są tak nasycone formami, postaciami, przedmiotami, że aż przywodzą na myśl skojarzenie odległe, ale jednak niemal narzucające się z „Przyrostem naturalnym” Tadeusza Różewicza. Zwłaszcza z inscenizacją Kazimierza Brauna w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu (np. obraz Każdy chciałby się wcisnąć). To, co się w nim dzieje rozsadza przestrzeń płótna, pragnie się z niej wyrwać, wylać nieokiełznaną, rozszalałą falą na zewnątrz zagarniając wszystko po drodze. Nie ma tu Różewiczowskiej grozy, a jeżeli, to tkwi ona gdzieś w odległej refleksji, ale jest podobny dynamizm, podobne napięcie, jakie tworzy nadmierne zagęszczanie form, linii, rytmów, odcieni kolorów, emocji...
Obrazy Elżbiety Murawskiej przypominają rzucone na papier luźne notatki. Zapiski chwil. Próby utrwalenia tego, co ulotne i zwiewne. Delikatna kreska, która zatrzymuje w przestrzeni płótna chwile, natłok kształtów pragnących niekiedy ową przestrzeń rozsadzić. Wszystko jakieś takie rozświetlone, jasne, promienne, rozplotkowane. Tak, właśnie są to najbardziej rozplotkowane obrazy świata. Rozmawiające o sprawach drobnych i ważnych, przerzucające się formami, rysunkiem, kolorem. Artystka z nami, patrzącymi na jej obrazy, rozmawia. Lekko, chociaż nie zawsze łatwo i przyjemnie. Bo jest to takie malarskie plotkowanie o tym i o owym, typowo kobiece plotkowanie, ale też i grzebanie w tej kobiecej duszy nieznanej, tajemnic pełnej, niepokornej, nieustannie się gdzieś wyrywającej. W przestrzeń niebiańską? Być może…
Jest w jej malarstwie wiele teatru. W każdym obrazie rozgrywa się cały spektakl. Spraw kobiecych i malarskich. Sztuki i życia. Człowiek w obrazie Elżbiety Murawskiej jest wplątany w swoje wewnętrzne ja, poszukujący tego, co prawdziwe i tylko zewnętrzne, usiłujący z owego rozproszenia i rozedrgania form, barw, linii wyłuskać siebie. Bardzo ważny jest w jej obrazach kolor, rysunek, rytm. Jeden obraz jest skomponowany z wielu obrazów przedstawiających jakby ten sam temat, ale w różnych konfiguracjach, aspektach, przestrzeniach, wyrazach, formach, odcieniach.
To jakby nieustanne malowanie jednego obrazu w tym samym rytmie powtarzalnych fraz. To rytm dzieli kolor, nadaje tempo, tworzy klimat. Kolor go wypełnia, rozświetla, rozjaśnia. Daje moc terapeutyczną. Patrząc na to malowanie doznajemy pewnego oczyszczenia, katharsis. Artystka przemawia własnym językiem malarskim, stawia na swoją wrażliwość, oryginalność, swój styl. To malarstwo z duszą kobiety (jakżeby mogło być inaczej!). Jej wrażliwością, delikatnością i rozedrganiem widocznym w prowadzeniu rysunku, kompozycji płaszczyzn, ale i siłą.
Kobiece zmyślenia i zamyślenia malarskie Elżbiety Murawskiej nie tylko tworzą własny świat, ale też łączą świat realny z pewną fantasmagorią stwarzaną na płótnie, w której wszystko drży jakby na granicy jawy i snu. Są w nim jakby cienie i odcienie tego, co rzeczywiste zanurzone w tym, co malarskie, odmienne, inne, własne. Świat, w którym gubiąc się artystka może najgłębiej i najprawdziwiej się odnajduje. Sylwetki skonstruowane linią, prowadzone w sposób linearny, miękki zapełniają małe i wielkie przestrzenie obrazów, w subtelnym rysunku powtarzają się rytmicznie, choć niespokojnie. Nie ma w tym malarstwie wyrachowania. Do przepływających przez przestrzeń obrazu linii, cieni, kolorów i form artystka podchodzi z jednakowym emocjonalnym napięciem. Fragmenty obrazu rozbijają świat na kawałki, ale te kawałki tworzą zwartą, przemyślaną, bardzo konsekwentnie skonstruowaną kompozycyjnie przestrzeń. Malarstwo z rysunkiem wzajemnie się dopowiadają, dopełniają. Gdyby malarstwo Elżbiety Murawskiej porównać do muzyki (układają się w jej obrazach rytmy i kolory jak frazy muzyczne), to najbliżej byłoby im chyba do „Clair de lune” Debussy`ego. Kompozytor mawiał, że „muzyka zaczyna się tam, gdzie słowo jest bezsilne – nie potrafi oddać wyrazu; muzyka jest tworzona dla niewyrażalnego”. Podobnie malarstwo.
Sztalugi, płaszczyzna płótna, pędzel i paleta, a za chwilę widzimy ją wessaną w grę interesów, wsuniętą w świat biznesu jak w wygodny fotel. Co łączy te dwa światy? Wyobraźnia – niezbędna w sztuce i w biznesie. Biorąc pędzel do ręki coraz wyraźniej widzi cel, który zamierza osiągnąć. W biznesie tymi pociągnięciami pędzla jest znajomość rynku, rozmowy, spotkania. I malarstwo, i biznes, opierają się na pewnych rytmach. Wyobraźnia wyłapując je tworzy określony ich układ. Dwa światy niby odległe, a w gruncie rzeczy spójne i sobie bliskie. Niektórzy są klientami jej firmy i kupują kapsułki oraz tabletki, by wspomóc swój organizm i zadbać o zdrowie, inni są koneserami jej sztuki i kupują obrazy, by zanurzyć się w świat piękna.
Justyna Hofman-Wiśniewska
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 674
Blisko 90 artystek i artystów młodego pokolenia bierze udział w wystawie „Niepokój przychodzi o zmierzchu”, którą można oglądać w Zachęcie do 16.10.22.
Na wystawie zobaczymy prace twórców urodzonych w latach 80. i 90. XX wieku, zarówno niedawno debiutujących, jak i tych o ugruntowanej pozycji i rozpoznanej praktyce, których dzieła nie były jeszcze nigdy prezentowane w Zachęcie. Wystawa jest nie tylko obszerną prezentacją młodej polskiej sztuki, ale przede wszystkim opowieścią o niepokojach, emocjach i tkwiącym w nich potencjale zmiany.
Wchodzenie w dorosłość współczesnych dwudziesto- i trzydziestolatków przypadło na czas kumulacji kryzysów i momentów zwrotnych obniżających poczucie bezpieczeństwa. Wszystko wydaje się dziś groźne, podważana jest jakakolwiek pewność co do przyszłości: od rozwoju technologii wymykających się spod kontroli, poprzez niesprawiedliwości społeczne i wykluczenia, aż po pandemię.
Uczestnictwo w protestach, zaangażowanie polityczne oraz przeżywanie katastrofy klimatycznej i środowiskowej stały się wyróżnikami tożsamości młodych. Te pokoleniowe doświadczenia są źródłem silnych emocji, kumulują w sobie wszystkie rodzaje lęków: egzystencjalne, społeczne, nawet religijne. Wystawa „Niepokój przychodzi o zmierzchu” pozwala przyjrzeć się językom wyrażania tego, co tak trudno opisać — niepewności, braku wiary w przyszłość — oraz strategiom opowiadania o własnej traumie czy lęku.
Przedstawiane prace prezentują szeroki wachlarz tematów m.in. intymne opowieści o depresji, zdrowiu psychicznym, potrzebie bliskości i miłości, samotności. Duża część z nich porusza motyw przemocy – od indywidualnej, wymierzonej przeciwko sobie samemu, po systemową. W wielu można dostrzec ironię i humor, fetyszyzm popkulturowy, a także inspiracje cyberfuturyzmem i posthumanizmem. Inne ważne wątki to śmierć, żałoba, nihilizm, a wreszcie namysł nad ciałem i seksualnością. Finał wystawy budują prace czerpiące z poetyki katastrofy, poświęcone archeologii przyszłości, relacji człowieka z naturą, magii, ezoteryce i poszukiwaniu duchowości. Kościotrupy, zombie, centaury, wampiry, słodkie chłopaki, sprawcze kobiety, migranci, cyborgi — to tylko niektórzy z bohaterów prac prezentowanych w Zachęcie.
Choć wystawa swoją formą nawiązuje do tradycyjnie rozumianego przeglądu aktualnej sztuki, nie koncentruje się na mapowaniu zjawisk, tendencji i najważniejszych postaw oraz nie wskazuje kluczowych aktorów i aktorek sceny artystycznej. Zwraca uwagę na pokoleniową wrażliwość i różne sposoby reagowania na napięcia i zmiany. Jest szukaniem tego, co wspólne, a nie prezentacją indywidualności czy oryginalnych postaw.
Tytuł wystawy został zaczerpnięty z powieści Marieke Lucas Rijneveld (Niepokój przychodzi o zmierzchu, Wydawnictwo Literackie, 2021), której dziesięcioletnia bohaterka pewnego dnia postanawia „nie wypuścić z siebie niczego” i przestaje zdejmować kurtkę. Kurtka staje się jej pancerzem i symbolicznym znakiem traumy. Rijneveld niezwykle sugestywnie opowiada o deficytach emocjonalnych, o żałobie, o końcu świata utożsamianego z dzieciństwem. Tytułowy niepokój wydaje się podstawową emocją, towarzyszącą na co dzień nie tylko bohaterce książki, ale także i nam.
W Zachęcie można zobaczyć prace powstałe przede wszystkim w ostatnich trzech latach (2020 –2022), reprezentujące wszelkie media: od ogromnie popularnego w ostatnim czasie malarstwa, przez rysunek, instalacje rzeźbiarskie, wideo, fotografię, ceramikę, tkaninę, performans i działania. Częścią wystawy będzie jesienny (wrzesień–październik) program wydarzeń na placu Małachowskiego oraz program performatywny.
Kuratorka wystawy: Magdalena Komornicka
Więcej informacji: https://zacheta.art.pl/pl/wystawy/niepokoj-przychodzi-o-zmierzchu-the-discomfort-of-evening
- Autor: Bożena Czubak
- Odsłon: 2590
W warszawskiej Zachęcie można oglądać (do 18.11.12) wystawę pn. "Nieprzekupne oko".
Wystawa jest próbą przedstawienia historii galerii, która przez 18 lat działalności była niekomercyjną przestrzenią prezentacji sztuki artystów z całego świata. Wystawy i dyskusje inicjowane w galerii, analityczny i krytyczny dyskurs rozwijany zarówno na gruncie teorii, jak i praktyki artystycznej sytuują ją pośród najbardziej znaczących punktów na mapie ówczesnej światowej geografii artystycznej.
Funkcjonująca wbrew geopolitycznym podziałom Galeria Akumulatory 2 była miejscem, w którym publiczność miała kontakt ze sztuką twórców ze Wschodu i Zachodu, artystów z Europy Wschodniej i Zachodniej, Stanów Zjednoczonych i Kanady, Ameryki Południowej i Azji.
Początki galerii wiążą się z ideą Sieci (NET), sformułowaną w 1971 przez Jarosława Kozłowskiego i Andrzeja Kostołowskiego, oraz manifestem rozesłanym do ok. 350 artystów i krytyków sztuki z Polski i ze świata, zachęcającym do współpracy i wolnej wymiany faktów artystycznych.
Idea stworzenia antyinstytucjonalnej, wymykającej się Sieci mimo represji ze strony ówczesnych władz była kontynuowana i rozwijana w założonej przez Jarosława Kozłowskiego w 1972 roku w Poznaniu Galerii Akumulatory 2. Funkcjonująca do 1990 roku galeria była przestrzenią, w której krzyżowały się różne idee i postawy artystyczne, gdzie prezentowano i debatowano nad różnymi formami i sposobami funkcjonowania sztuki. Pokazywano prace artystów związanych ze sztuką konceptualną, minimal artem, land artem, sztuką poczty, poezją konkretną, twórców z kręgu Fluxusu, działania realizowane na pograniczu sztuk wizualnych i muzyki.
W latach 1972–1990 w Galerii Akumulatory 2 zorganizowano 195 prezentacji (wystaw, performansów, akcji, działań muzycznych, odczytów). Galeria funkcjonowała na zasadzie quasi-instytucji, pozbawionej zaplecza instytucjonalnego, zmieniając często miejsca pokazów. Prowadzona i w dużej mierze finansowana przez Jarosława Kozłowskiego, była przestrzenią oddaną do dyspozycji zapraszanych artystów niezobligowanych jakimkolwiek narzuconym im programem.
Materiał zgromadzony na wystawie w Zachęcie i w towarzyszącej wystawie publikacji daje wgląd w praktyki artystyczne rozwijane poza oficjalnym, uznanym obiegiem sztuki, poza osiami podziałów na centra i peryferie, w rozległy obszar artystycznych strategii realizowanych w niewielkiej, alternatywnej galerii współpracującej z artystami z całego świata, mimo funkcjonowania w restrykcyjnej rzeczywistości realnego socjalizmu.
Tytułowe „nieprzekupne oko” odnosi się zarówno do widzenia, jak i do widzialności. Z jednej strony, do widzenia niepoddającego się ideologicznym presjom i komercyjnym pokusom, z drugiej do zaburzenia podziałów na to, co widzialne i co z pola widzenia relegowane. Widzialność stawiająca opór estetycznym czy politycznym preferencjom to tylko jeden ze sposobów czytania historii Galerii Akumulatory 2. Dokumentacja zebrana na wystawie i w towarzyszącej jej książce, w dużej mierze obejmująca materiały dotąd niepublikowane, umożliwi bardziej wielostronną lekturę tej historii.
Bożena Czubak
- Autor: ANNA LESZKOWSKA
- Odsłon: 1908
Jako skandaliczne określano przedstawienie “Strasznego dworu” wyreżyserowane w Teatrze Narodowym przez znanego reżysera filmowego, Andrzeja Żurawskiego. Głosy oburzenia spowodowały jednak skutek pożądany: spektakl cieszy się ogromnym zainteresowaniem, czego reżyser z pewnością nie osiągnąłby, gdyby wystawił stuletnie dzieło “po bożemu”.
Czy rzeczywiście jest powód do oburzenia? Nie, jeśli dopuszczamy wolność artysty w odczytywaniu klasyki (czyż Hanuszkiewicz nie jest za to krytykowany?)
Żuławski nie rezygnując ze środków wyrazu właściwych swojej profesji, zrobił na operowej scenie przedstawienie filmowo-teatralno-plastyczne. Niestety, w tym kolażu formy zgubił operę, z jej dominacją muzyki i śpiewu.
Trudno bowiem koncentrować się na muzyce zepchniętej na plan dalszy przez ekran filmowy, na którym pojawiają się różne fakty i postacie historyczne nie związane z operą, ale z jej interpretacją reżyserską. Trudno też zaakceptować estetykę formy – niezwykle eklektyczną, gdzie jest miejsce i na historyczny kostium, i na plexi, czy Beckettowską brzydotę, czy wreszcie na kicz wyrażony tłumem kobiet pchających wózki z lalkami wyposażonymi w czerwono świecące serca...Taki miszmasz.
Collage formy jest, oczywiście, nierozerwalnie związany z treścią tego przedstawienia – generalną rozprawą Żuławskiego z naszą historią, począwszy od upadku powstania styczniowego. I ta warstwa przedstawienia jest najbardziej interesująca i można ją potraktować jako publicystykę operową. Jaka wolność wywalczyli sobie Polacy przez ostatnie 100 lat? W jakim zakresie była ona możliwa, a w jakim zależała tylko od nas? Czy mieliśmy i mamy szansę na pełną suwerenność? Mimo, że libretto stare – pytania wciąż aktualne.
Kto lubi eksperymenty – nawet bulwersujące – w sztuce, akceptuje prawo artysty do własnego spojrzenia na treść dzieła i jego formę, kto ceni sobie aluzje do współczesności i jej komentowanie – winien wyjść z tego spektaklu zadowolony. Kto natomiast oczekuje wiernego odtworzenia znanej narodowej opery, z pewnością będzie zawiedziony.
Jedno jest pewne: po tym wystawieniu , każdy inny “Straszny dwór” musi być inny niż wersje sprzed obecnej. Żuławski, przełamując tradycje, klasyki zmienił i zamknął tym przedstawieniem dotychczasowy kanon operowej klasyki narodowej.
Anna Leszkowska
“Straszny dwór” reżyseria: Andrzej Żuławski, kierownictwo muzyczne: Grzegorz Nowak, dekoracje: Boris Kudlicka, kostiumy: Magdalena Tesławska i Paweł Grabarczyk, choreografia: Hanna Chojnacka.(1998?)