Nauka i sztuka (el)
- Autor: ANNA LESZKOWSKA
- Odsłon: 1635
Z Hanką Bielicką rozmawia Anna Leszkowska
Pani z pewnością wie najlepiej: śmiech to zdrowie?
Humor i śmiech jest najlepszą terapią. Daje wewnętrzną radość temu, kto go wyzwala, ale i tym, którzy go słuchają. Na moje występy ludzie przychodzą smutni, a ja wygłupiam się, bzdury różne opowiadam, śmieję się z siebie, robię klownadę, opowiadam o swoich perypetiach, o tym co inni o mnie myślą i widzę, że kiedy wychodzą mają dwadzieścia lat mniej. Widocznie śmiech odmładza, co ja wiem sama najlepiej. Nawet zmuszanie się do śmiechu też zmienia człowieka na lepsze, bo śmiech coś tam w nas porusza, jest motorem naszego życia.
Trudno zmusić się do śmiechu?
Cóż, zawód to zawód. A aktorski – dodatkowo trudny. Sztuką jest wywołać śmiech, kiedy jest się najsmutniejszym z ludzi. Umarła mi matka – a ja występowałam w śmiesznych monologach, żartowałam. Nie ma na to rady. W takich przypadkach aktor blokuje swoja psychikę, zostawia poza sceną swoje życie prywatne i wchodzi w inną rzeczywistość. I kiedy gra – te stresy go nie sięgają. Jest tak, jak mówił nam w szkole Zelwerowicz: „precz ode mnie doczesność wszelka”. Dopiero później, po zakończeniu spektaklu, ma się dyskomfort psychiczny, poczucie winy, że np. nie pomyślało się o matce, umierającej siostrze, chorym zwierzęciu. Im jestem starsza, tym częściej i mocniej odczuwam takie sprawy. Ale mimo wszystko sądzę, że trzeba mówić o humorze i śmiechu, a przede wszystkim – śmiać się. Polacy się strasznie zesmucili.
Z czego ludzie się śmieją?
Jeśli chodzi o mnie – z dobrych tekstów, które piszą mi Marek Groński i Zbigniew Korpolewski; ze zbitki powiedzonek, z samych siebie, tak jak to robię sama. Opowiadam np. jak po operacji oka obudziłam się, patrzę – mam plamy na rękach. Pytam więc pielęgniarkę: kotku, czy dawaliście mi jakieś zastrzyki, że mam takie plamy? A ona wytrzeszcza na mnie swoje błękitki i mówi: pani Haniu, wszystko jest tak jak było, tylko pani teraz lepiej widzi! Więc ja takie rzeczy opowiadam, a ludzie się śmieją. I ja się śmieję.
Ale pani ma dar szczególny: obracania wszystkiego w żart.
To prawda. Podobno rzadkością jest spotkanie człowieka, który umie śmiać się z siebie. Poczucie humoru nie jest częste u aktorów, bo zmuszanie się do śmiechu wywołuje na ogół stres. Ja nie zawsze mówię o sobie, mówię o zbitkach sytuacji, jakie spotykają innych ludzi. Wydaje mi się, że jest bardzo ważne, aby nie bać się otworzyć i nie bać śmieszności, pokazać je. Powiem tu anegdotkę: stoję przed lustrem, ubrana w piękną czerwoną spódnicę, czarny żakiet, piękny kapelusz z dużą kokardą. I śmieję się do siebie. Koleżanki pytają, co mnie śmieszy, a ja na to „widziałyście starą Barbie?” I one pełne podziwu mówią: to wielka rzadkość, aby ktoś tak satyrycznie umiał spojrzeć na siebie. A ja naprawdę się sobą bawię. Jeżdżę już bez przerwy 60 lat i sama sobie się dziwię, że to robię tyle czasu. Kiedyś moja mama poprosiła mnie, abym usiadła naprzeciw niej przy stole. Zapytałam, dlaczego? - Bo ty tylko wchodzisz i wychodzisz i przez cały rok widzę cię wyłącznie z profilu!
To dowodzi, że jestem trochę nietypowa, ale pokazywanie tego jest jakimś nowym działaniem, tworzeniem następnych opowieści do śmiechu. Bardzo istotne jest to, aby nie tylko się przejmować życiem, ale też bawić się nim. Bo ono bardzo szybko nam ucieka. Na końcu każdego spotkania z widzami zawsze mówię: żyjcie szybko, grzeszcie, przepraszajcie, ale idźcie do przodu, bo życie mija tak szybko, że nie macie pojęcia. Nawet jeśli trwa 80 lat – o czym was zapewnia kochająca Hanka Bielicka.
Kogo najłatwiej rozbawić?
Nie mam z tym specjalnie trudności, ale wydaje mi się, że młodzież. Na moich koncertach młodzież stanowi ok. 20% publiczności i młodzi mówią mi, że przychodzą na moje występy dlatego, że ja umiem się śmiać z siebie i to autentycznie, nic nie udając. Bo ja tkwię w naszym społeczeństwie, nie w wyimaginowanym świecie.
Czy Polacy mają coraz mniejsze poczucie humoru?
Zmienił się nasz naród i to na co dzień. Nie wiem, dlaczego zabrakło zwykłych uśmiechów – może dlatego, że nie spotykamy się, że nie ma kolejek? Zmieniło się życie i to gdzieś od środka. Nie zadbaliśmy o młodzież, która nie ma co robić, tylko zbija bąki, pije, ćpa i kroi się nożami. Ale to jest nasza wina, starszych. Z chwilą, kiedy ktoś jest zły na całe społeczeństwo – trudno o uśmiech i grzeczność. Brakuje życzliwości – może dlatego, że zmagamy się ze sprawami, które nas przerastają? Nie ma ludzi, którzy dają dobry przykład. Ale to należy zacząć od wychowania dzieci.
Tyle lat obserwuje Pani swoją publiczność – jak Pani by ją oceniła? Czy poczucie humoru jest związane z wiekiem, profesją, miejscem zamieszkania?
Na pewno tak, choć w tej chwili chyba te różnice nie są tak duże. W dużych miastach jest wyraźny podział na maleńką grupkę ludzi bardzo bogatych i biedniejsza resztę. Bogaci nie komunikują się z pozostałymi – zamykają się w swoich lokalach, bywają na swoich przyjęciach, w innych hotelach, kasynach. Nie chcą też pokazywać swojego bogactwa, bo nie są to ludzie, którzy dorabiają się latami, ale dzięki jednej wielkiej transakcji. Dawniej nie było takiej przepaści między grupami społecznymi, co było widać także w teatrze, gdzie bogaci siedzieli na miejscach droższych, a biedniejsi na tańszych, ale bawili się razem, śmiali i płakali, a w przerwie spotykali w foyer i bufecie. To ich łączyło. Dziś tego nie ma, ale to nie tylko wina polityki, a czasów kultury masowej, kultu telewizji, upadku teatru, który jest ostoją tradycji.
Czy zdarzyła się pani sytuacja występowania w okolicznościach nie do śmiechu?
Tak, w stanie wojennym. W środowisku sugerowano mi, abym przynajmniej mówiła jakieś poważne rzeczy, ale jak ja mogłabym mówić np. Redutę Ordona? Przecież przez 30 lat mówiłam na scenie i estradzie tylko teksty śmieszne: Wiecha, Tuwima i tylko takie będę dalej mówić. Nie chcę mówić tekstów politycznych. Chcę być aktorką od humoru, bawić i rozbawiać ludzi, aby nabrali ochoty do życia. Gdyby u nas decydenci więcej działali, mniej mówili, mniej myśleli o sobie, a więcej o ludziach – byłoby na pewno nieźle.
Czy był taki występ, który panią rozbawił, śmieszna sytuacja?
Tak, było to wówczas, kiedy Sempoliński zaprosił mnie do Żołnierza królowej Madagaskaru. Koniec I aktu to sytuacja, kiedy ja, tancerka kabaretowa, przychodzę z półgłuchą swoją garderobianą do małej garderoby, a Sempoliński grający Mazurkiewicza przychodzi ze swoim Kaziem, czyli Zofią Grabińską w tej roli. Na wspaniałej kolacji z Olszą w roli kelnera ja wskakiwałam na stół, tańczyłam i śpiewałam: „Nie będę ja taka jak moja mamusia, piętnaście lat miała, wyszła za tatusia” , Sempoliński biegał za Kaziem, a Olsza ciągle powtarzał: „nie wypada, nie uchodzi”. Ludzie tak się śmiali, że wstawali i siadali. Dobrze, że był to koniec aktu!
Zdarzało się pani rozmawiać z publicznością podczas koncertu?
Oj, nie. Ja jestem wówczas jak w amoku, w pewnym transie. Nie widzę też publiczności, choćbym sprawiała swoim zachowaniem takie wrażenie. Kiedy mówię monolog nie jestem sobą – jestem kimś innym.
A jaka jest Hanka Bielicka?
Samotnica, chodzę sobie po pokojach, towarzyszy mi kot, telewizor otwieram tylko na dziennik i jeśli jest dobry film. Jestem inną osobą niż ludzie myślą. Wszyscy i w każdej sytuacji spodziewają się po mnie, że będę ich bawić. A ja chciałabym normalnie posłuchać, co oni mają do powiedzenia. Ludzie uważają, że skoro ciągle opowiadam śmieszne historie, to znaczy, że taka już jestem, że one są we mnie. Wówczas opowiadam im anegdotę zasłyszaną od reżysera Meliny, dyrektora Teatru Współczesnego, który występował kiedyś w kabarecie razem z artystami cyrkowymi. Otóż rzecz działa się przed I wojną światową: był słynny cyrk, a w nim – równie słynny klown, Grock, który umiał się tak wbić w stołek, że później nie mógł się z niego wyplątać. Publiczność uwielbiała ten numer. I zdarzyło się, że w Szwecji przyszedł do psychologa starszy pan, który skarżył się, że brakuje mu chęci do życia, cierpi na apatię i depresję. Lekarz poradził mu: niech pan pójdzie do cyrku, na występ klowna Grocka. A na to pacjent: ten Grock to ja.
A co panią rozbawia?
Ja jestem łatwa do śmiechu, nie pozbyłam się wrażliwości przez te lata pracy „w humorze”. Lubię dobry dowcip, ale sama na co dzień nie umiem być zabawą. Bo ludzie na ogół zapominają, że ja nie z siebie tak mówię, a cudzymi tekstami. Oczywiście, nie wszyscy lubią gatunek, jaki pokazuję. Słyszę, że za łatwy ten humor, za bliski ludziom prostym, kiedy jestem np. Dziunią Pietrusińską, która nagle mówi: „jak cię, cholero, rąbnę”. Ale to jest aktorstwo, bo prywatnie wygląda na to, że jestem okropnie pretensjonalna. Bo przecież znam i łacinę, francuski, angielski, hiszpański, włoski, kończyłam uniwersytet, byłam na stypendium, wiec jeśli mnie ktoś dotknie osobiście, to ja nie przepuszczę!
Czy zdarzyło się pani spotkanie z publicznością ciężką do rozbawienia?
O, tak i to dwukrotnie. We Wrocławiu i Warszawie, w klubie medyków.
Już myślałam, że powie pani o inżynierach...
O, nie! Bardzo dobrze wspominam wszystkie moje występy w gmachu NOT na Czackiego, choć jest tam trudna akustycznie sala, z bardzo wysoką sceną. Mimo to bawili się tam wszyscy znakomicie. Wydaje mi się, że inżynierowie, kiedy odkładają te swoje instrumenty do pracy – zaczynają być normalnymi ludźmi i bardzo się śmieją. Natomiast lekarze chyba są skażeni cierpieniami swoich pacjentów i nie mogą się od tego uwolnić. I przez to robią się pretensjonalni, chcą czegoś wielkiego, co ich powali, albo gardzą humorem – że on taki tani...Wówczas ratuje mnie tylko dobra szkoła, dobra dykcja – żeby ocenili fach, a nie wnętrze. To jest moja druga broń - umiejętności techniczne.
Dziękuję za rozmowę.
21.11.2001
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 466
W elbląskim Centrum Sztuki Galeria EL do 25.06.23 można oglądać wystawę pn. Retrowersje: Sobie mieszkania – miastu Starówkę.
Zapoczątkowana w latach 80-tych XX wieku odbudowa zniszczonego w czasie wojny Starego Miasta w Elblągu powszechnie utożsamiana jest z koncepcją retrowersji, czyli autorską doktryną konserwatorską opracowaną przez prof. Marię Lubocką-Hoffmann. Jednak Starówka nie odrodziłaby się bez udziału architektów, archeologów, historyków, społeczników, budowlańców, którzy brali udział w powojennych procesach przywracania jej do życia. Historia odbudowy to także opowieści mieszkańców i mieszkanek – o ich marzeniach, planach i zaangażowaniu.
Retrowersja
Kolorowym fasadom elbląskiej Starówki daleko do naśladowczego rekonstruowania form i ornamentów z przeszłości, wtórnej dosłowności czy tandetnej imitacji. Jaka jest geneza powstania tych zjawiskowych pierzei? Retrowersja stworzyła ramy dla powojennej odbudowy Starego Miasta, na rozpoczęcie którego Elbląg czekał ponad 40 lat, bo aż do drugiej połowy lat 80-tych. W założeniach konserwatorki, retrowersja to próba powrotu do dawnego, utraconego charakteru przedwojennego miasta wraz z jego niemierzalnymi, ulotnymi wartościami: atmosferą, duchem, nastrojem, tożsamością.
Nowe kamienice wyrosły na obrysie historycznych fundamentów, wiernie utrzymując urbanistyczny układ, siatkę ulic i skalę kwartałów. Jednak forma architektoniczna nowych, postmodernistycznych budynków nie rekonstruuje przeszłości dosłownie. Architekci Szczepan Baum i Ryszard Semka pod czujnym okiem konserwatorki, sięgając do lokalnej historii, stworzyli zupełnie nowy świat. Czym w takim razie jest ta cała retrowersja? Jak mówi prof. Maria Lubocka-Hoffmann - „to trzeba po prostu poczuć…
Spacerując uliczkami elbląskiej Starówki, zaglądając do kamienic, rozmawiając z mieszkańcami, poczuć można wielowątkowość historii tego wciąż nieukończonego, dzieła, jakim jest powojenna odbudowa. Ma ona bez wątpienia wiele matek i wielu ojców.
To sztab archeologów, który pod przewodnictwem małżeństwa Nawrolskich przekopywał, badał i misternie dokumentował gruzy zniszczonego Starego Miasta, które do połowy lat 80-tych całkowicie zdziczało, dając dom ruderalnej roślinności.
To architekci, snujący szalone wizje kosmopolitycznego powojennego modernizmu, by w latach 1974-76 pod kierownictwem profesora Wiesława Andersa, przy udziale architektów Bauma i Semki, w ramach seminarium SARP Wybrzeże zwrócić się w stronę spokojniejszych, osadzonych w historii rozwiązań w studium urbanistycznym.
To moderniści, którzy przebranżowili się na postmodernistów, czy może raczej… retrowersjuszy?
Sobie mieszkania – miastu Starówkę
Lokalne firmy budowlane, urzędnicy, lokalni aktywiści, związkowcy, pracownicy przedsiębiorstwa ZAMECH, bezrobotni, uczniowie, artyści, studenci, młodzież, członkowie półświatka… wszyscy zakasali rękawy w obliczu odbudowy. „Zamechowska młodzież buduje sobie mieszkania – miastu starówkę” głosi baner widoczny na archiwalnej fotografii, przedstawiającej Stare Miasto, będące wówczas wielkim placem budowy. Mieszkańcy i mieszkanki – dosłownie – własnymi rękami odbudowywali długo wyczekane Stare Miasto i swoje upragnione domy.
Głód mieszkaniowy lat 80-tych pokrył się z głodem urbanistycznej spójności miasta. W wielu lokalnych inicjatywach społecznych, w tym m.in. Jaszczurze i Stowarzyszeniu Starówka od dłuższego czasu żywo dyskutowano o potrzebie odbudowy.
Dla konserwator Lubockiej-Hoffmann kluczowe było, by odbudowano nie bloki, a kamienice. „Nowi patrycjusze na nowej Starówce” głosiły nagłówki gazet, choć na Starówce zamieszkali ludzie z różnych warstw społecznych, a działki i projekty architektoniczne były oddawane przez miasto na własność w zamian za czyn społeczny pomocy w pracach archeologicznych.
Elbląska odbudowa to zatem historia transformacji – zmian ekonomicznych, rodzącego się nowego społeczeństwa obywatelskiego – zmaterializowana w formie wyjątkowo spójnego założenia, które do dziś uzupełniane jest o nowe budynki.
Archiwa i nowe formy
Na wystawie zaprezentowano wiele niepublikowanych archiwalnych fotografii, dokumentów, rysunków, planów, ale i artykuły prasowe, materiały video. Powojenna historia obszaru Starego Miasta została opowiedziana także poprzez wywiady z osobami bezpośrednio zaangażowanymi w odbudowę.
By poszerzyć punkty widzenia na powojenną odbudowę, zespół kuratorski zaprosił do współpracy kilkunastu artystów, którzy w nawiązaniu do lokalnej tradycji biennale oraz poszczególnych wątków poruszanych na wystawie stworzyli autorskie formy przestrzenne. Artyści z całej Polski, tworzący w różnych technikach, podjęli takie tematy jak: zniszczenie i odrodzenie, dziczenie, gruzy, archeologia, modernistyczne wizje odbudowy, retrowersja, duch miejsca, zabudowa deweloperska, czy społeczne archiwum Starówki.
Więcej – http://galeria-el.pl/project/wkrotce-retrowersje-sobie-mieszkania-miastu-starowke-wystawa/
- Autor: red.
- Odsłon: 3716
W krakowskim Bunkrze Sztuki otwarto wystawę prac Olivera Resslera Socjalizm zawiódł, kapitalizm zbankrutował. Co dalej?
- Autor: Krystyna Kulig-Janarek
- Odsłon: 4506
Od 1 grudnia do 28 lutego w Gmachu Głównym Muzeum Narodowego w Krakowie czynna jest wystawa „Socrealizm. Grafika polska z lat 1949-1954"