Filozofia (el)
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 3738
>
>
Co jakiś czas, przeważnie w sytuacjach kryzysowych, wprowadza się – a robią to filozofowie, politycy, ideolodzy, dziennikarze itp., dokładnie nie wiadomo kto - do publicznego obiegu jakieś słowa-zaklęcia, które zazwyczaj mają sens mistyczny i funkcjonują jak hipostazy.
W czasach nowożytnych takimi słowami były wolność, równość i braterstwo, zaś w najnowszych - socjalizm odmieniany przez wszystkie przypadki i formy a także solidarność. Stopniowo wychodziły one z obiegu – przestawały być modne – kiedy okazywały się zwykłymi pustosłowiami.
Niemniej jednak, w odpowiednim czasie spełniały one swoją rolę dziejową, ponieważ podrywały masy społeczne do działań rewolucyjnych na rzecz transformacji ustrojów politycznych oraz sposobów gospodarowania, na przykład w wyniku rewolucji antymonarchistycznej we Francji, Wiosny Ludów w Europie, rewolucji październikowej w Rosji, czy rewolucji „solidarnościowej” w Polsce.
Przyczyniały się one do likwidacji jednych sprzeczności i napięć społecznych, a więc do rzeczywistego lub pozornego zażegnywania kryzysów wskutek transformacji ustrojowych, ale nie chroniły przed powstawaniem nowych, które wkrótce narastały.
Chociaż ludzie zawodzili się na tych hasłach czy ideach, bo przekonywali się, że nie da się ich w pełni zrealizować, to do dziś znajdują one zwolenników na zasadzie jakiejś inercji poglądów i dziedziczenia ich.
Trzy zaklęcia
Niestety, ludzie wciąż są niepoprawnie naiwni i wierzą, że nowe słowa-zaklęcia i slogany na pewno zlikwidują aktualne trudności i polepszą ich życie. Dlatego ulegają propagandzie głoszącej nowe pustosłowia i idee, zwłaszcza, kiedy odzwierciedlają one ich oczekiwania. Ostatnio, modne stały się trzy słowa i odpowiadające im idee: demokracja, nie do końca ani jednoznacznie zdefiniowana – każdy rozumie ją na swój sposób, jak mu wygodnie, ekologia – przedrostek „eko” doczepiany jest często absurdalnie do wszystkiego – oraz rozwój zrównoważony - w wielu wypadkach odnoszony bezsensownie do czego się da i przyczyniający się do nadużyć semantycznych.
Krótko mówiąc, świat ma być demokratyczny, ekologiczny i zrównoważony. Ale dlaczego ma być właśnie taki, a jeśli tak, to, czy w ogóle da się go takim uczynić?
Na pierwsze pytanie trudno odpowiedzieć w sposób jednoznaczny. Trzeba by zrobić jakieś ogólnoświatowe referendum, w którym ludzie wypowiedzieliby się, jaki model świata im odpowiada i czy chcieliby go kształtować. Oczywiście, jest to zadanie praktycznie niewykonalne z wielu powodów. A zatem, pozostaje tylko zdać się na pomysły różnych uszczęśliwiaczy ludzkości, a przede wszystkim ich samych.
Pozostaje jednak otwarta kwestia, czy ich pomysły na szczęśliwy świat odpowiadają na tyle licznej populacji, żeby można ją było uznać za reprezentatywną dla całego świata.
Jak dotychczas, jesteśmy skazani na dyktaturę tych pomysłodawców - uszczęśliwiaczy na siłę. Oni uzurpują sobie prawo do narzucania całej ludzkości takich modeli świata, które uznają za najlepsze - chyba dlatego, że najlepiej służą ich interesom. (Czy przypadkiem nie potwierdza to w jakimś stopniu spiskowej teorii dziejów?) A każdy z tych modeli przedstawia się jako najlepszy ze wszystkich światów, jak mawiał Leibniz.
W tym przejawia się jedna z form współczesnej tyranii globalnej. Dywagacjami na ten temat - skądinąd ciekawymi - nie będę się tutaj zajmować. Przypuśćmy, że faktycznie należy realizować ideę doskonałego świata za pomocą rozwoju zrównoważonego, ale zastanówmy się nad jego istotą i możliwością realizacji.
Błędne koło
W artykule Czy rozwój zrównoważony jest fikcją, utopią, iluzją czy oszustwem?, opublikowanym w „Problemach Ekorozwoju” (2008, vol. 3, Nr 2; http://ekorozwoj.pol.lublin.pl) wyraziłem pogląd, iż idea rozwoju zrównoważonego, która jest zarazem po części iluzją, utopią i oszustwem, jest zdroworozsądkową reakcją obronną na wyniszczającą ludzi ideologię konsumpcjonizmu i jakąś alternatywą dla niej.
Dziś mam pewne zastrzeżenia co do tego. Wydawało mi się, że dzięki tej idei zostanie przyhamowane tempo rozwoju gospodarczego narastającego od połowy XX wieku gwałtownie i w sposób niekontrolowany, w wyniku którego równie szybko postępuje niszczenie zasobów surowcowych jak i organizmów ludzi.
W bogatej literaturze z zakresu ekologii i w wielu raportach o stanie środowiska udokumentowano, że skutkiem postępu społecznego czy cywilizacyjnego (w wyniku niezwykle szybkiego rozwoju nauki i techniki) jest pustoszenie środowiska przyrodniczego, społecznego i duchowego. A coraz liczniejsze i dociekliwsze badania w zakresie biologii, medycyny i psychologii potwierdzają również niszczenie organizmów ludzi. Narasta ono proporcjonalnie do zmian kontekstu ich życia, czyli całokształtu uwarunkowań środowiskowych spowodowanych przez postęp cywilizacyjny.
Wyniszczanie wszystkiego naokoło i samego siebie jest ceną, jaką ludzie płacą za to, żeby mogli wygodniej żyć i wydłużać swój średni czas życia dzięki temu postępowi.
Inna sprawa: komfort nie zapewnia człowiekowi szczęścia i degraduje go jako istotę biologiczną – osłabia układ immunologiczny i dlatego czyni go mniej odpornym na działanie czynników przyrodniczych zagrażających jego zdrowiu fizycznemu i psychicznemu. Chyba też osłabia jego odporność na zmiany zachodzące w społeczeństwie.
W konsekwencji, czyni go istotą coraz bardziej ułomną, która, by utrzymywać się przy życiu i poprawnie funkcjonować, musi w coraz większym stopniu korzystać z wciąż wymyślniejszych farmaceutyków oraz protez. Tym samym ludzie stają się coraz bardziej zależni od techniki – wyzwalaniu się człowieka od sił przyrody towarzyszy popadanie w niewolę techniki.
To nasuwa obiekcję odnośnie do sensu wydłużania czasu życia wspomaganego przez technikę. Wątpliwości te są natury ekonomicznej, etycznej i biologicznej.
Koszty ulepszeń
Urządzenia techniczne (protezy) i leki podtrzymujące życie są coraz droższe – ich koszt produkcji stale wzrasta z różnych przyczyn - nieproporcjonalnie do wzrostu siły nabywczej mas społecznych. W związku z tym, nie każdego stać na nie.
Jeśli uwzględni się fakt rażącej dysproporcji dochodów ludności - przeciętnie jedna piąta ludzi w poszczególnych krajach (niezależnie od ich gospodarki) i na całym świecie żyje na skraju ubóstwa, to czy naprawdę cieszą wielkie osiągnięcia techniki, która w pierwszym rzędzie, najpierw i przeważnie wspomaga życie ludzi bogatych?
Czy powinny cieszyć osiągnięcia techniki, jeśli przyczyniają się one do degradacji środowiska, nadmiernej chemizacji żywności i produkcji żywności genetycznie zmodyfikowanej, co w końcu niekorzystnie odbija się na zdrowiu ludzi i przyczynia się do powstawania nowych chorób? Chorób, z którymi medycyna radzi sobie coraz trudniej i które wymagają wytwarzania nowych leków o rozleglejszych i groźniejszych skutkach ubocznych. W dodatku coraz droższych.
Do tego należy dodać wzrastające koszty leczenia wymagającego drogiego sprzętu medycznego i drogich lekarstw. Nie jest w stanie ich pokryć ani większość społeczeństwa, ani państwo w ramach różnych form ubezpieczeń zdrowotnych.
Być może dlatego coraz więcej krajów redukuje wydatki na opiekę zdrowotną, albo chyłkiem wycofuje się z ubezpieczeń państwowych. Dalszy postęp w dziedzinie medycyny wymaga wzrostu nakładów na badania, a powszechna dostępność do nowoczesnej medycyny, nawet nie najwyżej rozwiniętej i do skutecznych leków najnowszych generacji wymaga wzrostu zamożności społeczeństwa.
Jedno i drugie można realizować tylko w wyniku maksymalizacji wzrostu gospodarczego, bo on jest źródłem bogacenia się, a więc zupełnie na przekór idei rozwoju zrównoważonego.
To tak, jak z ochroną środowiska, która w miarę postępu techniki wymaga coraz większych nakładów finansowych na utylizację, rekultywację, rewitalizację i podobne zabiegi, a środki te może zapewnić niezrównoważony rozwój gospodarczy zorientowany na maksymalizację zysku.
Jak długo wszystko będzie zależeć od ilości pieniędzy i bogactwa, tak długo rozwój w sferze gospodarki - a w ślad za nim w innych obszarach - nie powinien być zrównoważony.
Wspomniane kwestie ekonomiczne rodzą wątpliwość etyczną: jak realizować podstawowe zasady etyki - sprawiedliwości społecznej, solidaryzmu, równości, altruizmu itp. w obecnych warunkach społecznych.
I wreszcie istotne zastrzeżenie natury biologicznej: czy życie ludzi coraz słabszych pod względem fizycznym i psychicznym, mniej odpornych na pogarszające się parametry fizyczne i narastające wraz z postępującą degradacją środowiska stresy, ludzi chorych i ułomnych, czyli kalek utrzymywanych sztucznie przy życiu i funkcjonujących dzięki protezom oraz syntetycznym lekarstwom, a także ludzi karmionych żywnością chemicznie preparowaną, nie odbije się negatywnie na kondycji biologicznej gatunku ludzkiego w przyszłości?
Już teraz notuje się wzrost tzw. chorób cywilizacyjnych spowodowanych anormalnym rytmem życia i pracy (choroby układu krążenia, nowotwory, nerwice, alergie, depresje), sposobem odżywiania się (otyłość, choroby układu trawiennego) i poruszania się (choroby układu mięśniowo-kostnego). Coraz liczniejsze wypadki drogowe przyczyniają się do lawinowego wzrostu liczby ludzi niepełnosprawnych.
Odpowiedzi mogą być różne, w zależności od tego, czy jest się zwolennikiem postępu cywilizacyjnego realizowanego dotychczas, czy też jest się eko-optymistą, bądź eko-pesymistą.
Po nas choćby potop
Dzisiaj nie jesteśmy w stanie stwierdzić, komu przyznać rację. O tym, przekonają się dopiero przyszłe pokolenia, które nic nam nie zrobią, co najwyżej będą psioczyć na to, że zgotowaliśmy im taki los. Oby tylko nie było już za późno, kiedy nie będą mogły zawrócić z ślepego zaułka postępu, w jaki nieuchronnie brniemy, gnani chęcią życia w komforcie i bogacenia się.
Richard von Weizsäcker napisał kiedyś: W tym świecie, jaki jest, tylko wtedy można nadal żyć, jeśli się głęboko wierzy, że nie pozostanie on taki, lecz stanie się takim, jakim powinien być. (Carl Friedrich v. Weizsäcker: www.aphorismen.de/Zitat/178280; 20.8.2013).)
To piękny aforyzm, ale kto z nas dzisiaj wie, jakim powinien być świat dobry dla przyszłych pokoleń? Nie tylko nie wie, ale nawet nie potrafi sobie go wyobrazić.
W tej sprawie bardziej przekonuje mnie przyziemny realizm założeń ekologii człowieka (human ecology), aniżeli uduchowiony czy religijny surrealizm ekohumanistów (ekohumanizm oznacza partnerskie współdziałanie na rzecz środowiska przyrodniczego i dla dobra wspólnego wszystkich ludzi żyjących teraz i później, oparte na zasadzie miłości bliźniego) i dlatego bardziej optuję za eko-pozytywizmem niż za eko-romantyzmem.
Tym bardziej, że od tysiącleci religia nakazuje ludziom częściej spoglądać na Niebo niż na Ziemię, więcej być w Niebie niż na Ziemi. Wskutek tego ludzie wierzący, a ich jest przytłaczająca większość - bardziej troszczą się o sprawy Nieba z całym panteonem bóstw, świętych, aniołów itd. oraz o duszę, aniżeli o warunki życia na Ziemi i o ciało.
Religia – niezależnie od tego, jak bardzo angażuje się w sprawy ekologii – w rzeczy samej bardziej sytuuje człowieka w niebie niż na Ziemi. Wobec tego, ludzie traktują sprawy ziemskie jako drugorzędne.
Taką relacje między człowiekiem, Niebem i Ziemią dosadnie odzwierciedla aforyzm R. Delavy’ego: Człowiek w niebie – Ziemia w d… ("Human being in Heaven -The planet Earth in the ass."- http: //www.rene-delavy.com; dostęp: 15.7.2013)
Uznawanie prymatu świata przyrody nad kulturą duchową nie wyklucza jej wpływu na życie ludzi. W wielu przypadkach jest on znaczący i dlatego nie wolno go lekceważyć, ale nie powinno się go przeceniać. A skądinąd, nikt nie udowodnił racjonalnie ani empirycznie, że przyrodniczo uwarunkowane przez niezmienne prawa przyrody (w szczególności przez prawa biologii) myślenie, postawy i działania ludzi są - ze względu na interesy jednostek, społeczeństwa i gatunku – gorsze od tych, które narzucają ludziom często zmieniające się normy kulturowe.
Historia dowodzi, że to raczej odchodzenie od przyrody i kierowanie się zasadami kultury nie wychodziło ludziom na dobre - ani im, ani ich środowisku życia. Postęp techniczny, który jest narzędziem i przyczyną dominacji kultury nad przyrodą, prowadzi do coraz większej degradacji środowiska i dehumanizacji społeczeństwa. Z tej racji, co jakiś czas, w momentach opamiętania, odżywają idee powrotu do natury, ostatnio idea szeroko rozumianej ekologizacji.
Rozwój zrównoważony? Ważniejszy zysk!
Wiadomo, jak z gwałtownym postępem cywilizacji, jaki dokonuje się od około stu lat, równie gwałtownie ulega degradacji nasze środowisko i maleją zasoby ziemskie. W końcu do świadomości ludzi dotarło, że jak tak dalej pójdzie, to stosunkowo szybko ludzkość stanie w obliczu globalnej katastrofy ekologicznej, której prawdopodobnie nie przeżyje. To dało asumpt do powstawania różnych ruchów społecznych - organizacji ekologów i partii „zielonych” - które starają się wywrzeć skuteczny wpływ na decydentów politycznych i gospodarczych w poszczególnych krajach. Okazuje się jednak, że nie jest on tak wielki, jak trzeba.
Niemal wszyscy zgadzają się, że ekolodzy mają rację i że coś należy zrobić, aby zapobiec grożącej katastrofie. Ale za deklaracjami za mało idzie czynów, ponieważ politycy są zależni od biznesu, biznes rozkręca się w miarę wzrostu gospodarczego, ten zaś musi dokonywać się kosztem degradacji środowiska i uszczuplania zasobów ziemskich, a decydenci ekonomiczni nie mogą działać wbrew interesom finansjery światowej.
Dopóki pieniądz rządzi światem, aktywność polityczna i gospodarcza będzie kontrolowana przez biznes, a apele ekologów będą tylko w takim stopniu respektowane, w jakim nie tylko nie zaszkodzą interesom biznesmenów, tzn. nie zredukują ich profitów, ale przyczynią się do ich wzrostu (na wytwarzaniu „ekologicznych” towarów można dużo zarobić).
Granicę działań proekologicznych wytycza wielkość zysku finansjery światowej.
„Cnota” marnotrawstwa
Apele ekologów sprowadzają się do tego, żeby zapobiegać dalszemu zatruwaniu środowiska, a pryncypia zawarte w koncepcji rozwoju zrównoważonego nakazują kierować się w ekonomii - w zakresie produkcji i konsumpcji – zasadą ograniczania (najlepiej całkowitej likwidacji) marnotrawstwa substancji i energii. Należy zużywać ich tyle, ile tego wymaga zaspokajanie rozsądnie uzasadnionych potrzeb konsumentów.
To znaczy, nie powinno się niczego produkować na wyrost, tylko tyle, ile jest się w stanie skonsumować, mimo że produkować można, ile się chce i na ile pozwalają siły wytwórcze, a konsumować tylko tyle, ile można.
Nie ulega wątpliwości, że planowanie produkcji musi też uwzględniać wytwarzanie pewnej ilości produktów zbytecznych, ale takich, które mogą być skonsumowane dzięki różnym chwytom marketingowym, a nie takich, o których niejako z góry wiadomo, że nigdy nie znajdą nabywców i które tworzy się po to, by zapewnić korzyści wynikające z ciągłej produkcji.
Uniknąć marnotrawstwa w gospodarce nie da się. Można je redukować do sensownych granic, ale z pewnością nie w warunkach współczesnego systemu ekonomicznego, który zakłada, że rozwój gospodarzy może dokonywać się wyłącznie w wyniku maksymalizacji zysku, czyli nakręcania spirali produkcji i konsumpcji.
Nie zważa się na to, że realizacja tego założenia jest bezsensowna, ponieważ maksymalizacja zysku powoduje spadek realnej wartości pieniądza - pomnaża ilość pieniędzy pustych, bo bez rzeczywistego pokrycia, a wskutek maksymalizacji produkcji postępuje wzrost marnotrawstwa. Jest ono potwierdzane masowo na co dzień i jakby wkomponowane w naturę teraźniejszej ekonomii; stanowi cechę wyróżniającą dzisiejszych snobów, których naśladuje ogół społeczeństwa. Teraz nie oszczędność, lecz marnotrawstwo uchodzi za cnotę – człowiek racjonalnie, czyli oszczędnie gospodarujący szybko przekształca się w człowieka rozrzutnego. (Pisałem o tym w artykule Od homo rationalis do homo prodigus, „Sprawy Nauki” Nr 1, 2013)
Brak umiaru, czyli samozagłada
Warunkiem zachowania równowagi we wszystkich systemach, nie tylko gospodarczych jest przestrzeganie miary. Również rozwój zrównoważony wymaga zachowania określonej miary. Ale tego wymogu nie da się spełnić w warunkach dzisiejszych, kiedy niepodzielnie panuje ideologia niepohamowanego konsumpcjonizmu i powszechna gonitwa za zyskiem. Rozwój zrównoważony dotyczy przede wszystkim gospodarki, ale rozciąga się na inne sfery życia społecznego, bo dopiero wespół z nimi może w efekcie ukształtować zrównoważony ekosystem. A o to właśnie chodzi w zrównoważonym rozwoju, jeśli ma on zagwarantować szansę na przeżycie następnym pokoleniom.
Gdyby nawet rozwój zrównoważony polegał na równowadze dynamicznej – a tylko taka ma miejsce w układach dynamicznych, jakimi jest gospodarka i inne obszary działań społecznych – to w tego rodzaju równowadze pojawia się przewaga raz jednych, raz drugich działań przeciwstawnych, czyli asymetria. Ale jest ona krótkotrwała, ponieważ po stosunkowo krótkim czasie te przeciwstawne dążenia wyrównują się.
Tymczasem asymetria rozwoju zrównoważonego - tak jak on faktycznie dokonuje się w naszych czasach – jest cechą tak poszczególnych faz jak i całego jego przebiegu. I nic nie wskazuje na to, żeby ta asymetria i dysharmonia kiedyś znikła w wyniku stosowania się do zasady złotego środka. (Zob. G. Zecha, The Golden Rule and Sustainable Development, w: „Problemy Ekorozwoju”, vol. 6. Nr 1, 2011)
Jednym z podstawowych zadań ekologii jest poznanie miar immanentnych systemom przyrody i społeczeństwa, a ostatecznym celem wdrażania idei rozwoju zrównoważonego - jak go rozumiem - jest zachowanie miary w ekosystemie ziemskim po to, żeby zapewnić przetrwanie żywym istotom, a wśród nich przede wszystkim gatunkowi ludzkiemu. (Pojęcie miary kryje w sobie równowagę, symetrię i harmonię - wszystko to, co odzwierciedla relacje między całością ekosystemu i jego częściami i co składa się na porządek, albo ład panujący w nim. (G. Picht, Zum Begriff des Maßes, w: C. Eisenbart, red., Humanökologie und Frieden, Forschungen und Berichte der Evangelischen Studiengemeinschaft, Bd. 34, Stuttgart: Klett-Cotta 1979, s. 420.)
Bowiem przetrwać może to, co zachowuje miarę i dopóty może przetrwać, dopóki jej nie naruszy w sposób nieodwracalny.
Stałe naruszanie miary w odniesieniu do produkcji, konsumpcji, potrzeb, żądań i odnoszenia się do swego otoczenia prowadzi nieuchronnie do zniszczenia przez ludzi swego oikos i do ich samozagłady. Zachowanie miary ekosystemu jest warunkiem koniecznym do utrzymania jego stabilności, a rozwój zrównoważony ma zapewnić tę stabilność. Jednak tego żądania on nie spełnia i dlatego nasz ekosystem wciąż oddala się od stanu równowagi - coraz bardziej staje się dysypatywny i kruchy, co skutkuje licznymi kryzysami w różnych obszarach życia społecznego, głównie w gospodarce.
I tak długo nie będzie go spełniać, jak długo będzie podporządkowany prawom neoliberalnej ekonomii funkcjonującej w warunkach narastającego konsumpcjonizmu. I dopóki osiągnięcia nauki i techniki będą służyć do inicjowania nieodwracalnych procesów systematycznego burzenia równowagi w ekosystemie, a postęp ekonomiczny będzie zakłócać działanie mechanizmów homeostazy, jakie w nim funkcjonują.
Do czasu zastąpienia obecnego modelu rozwoju gospodarczego przez inny, w którym względy ekologiczne będą tak samo ważne jak ekonomiczne, społeczeństwo będzie musiało rozwijać się w sposób nie do końca zrównoważony.
Wiesław Sztumski
26 sierpnia 2013
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 601
Władza to służba honorowa, misja, czy…?
Wiedzcie: kto pragnie ludowi przewodzić,
Ten dobro wszystkich musi mieć na względzie.
(…) Życie szlachetne wieść, bo tak się godzi,
Ważny dla ludu przykład jego będzie;
(…) Stron siły równać, by bunt się nie zrodził,
Chciwości, zbytku wystrzegać się wszędzie.
Przystępny, miły wydawać się winien:
Sługą, sług swoich władca być powinien.
(Lorenzo di Piero de’ Medici, 1449–1492)
Czym jest władza?Władza sprowadza się do kontrolowania ludzi, wpływania na nich oraz zarządzania nimi - grupami, organizacjami lub instytucjami. Można ją sprawować na różne sposoby w obszarach polityki, ekonomii, komunikacji, oświaty, zdrowia, sił zbrojnych, spraw socjalnych oraz personalnych i pozostałych.
Władza może być formalna, kiedy na przykład wynika z posiadania określonego stanowiska w strukturze społecznej, organizacji lub instytucji, albo nieformalna, kiedy bierze się z charakteru danego człowieka, jego charyzmy, kultu, prestiżu, autorytetu, wiedzy lub innego rodzaju oddziaływania na ludzi.
Posiadanie władzy można wykorzystywać pozytywnie do osiągania dobrych celów, albo negatywnie do wykorzystywania innych osób, organizacji i instytucji w celu zapewnienia korzyści sobie lub swojej grupy. Władzę często utożsamiana się z możliwością podejmowania decyzji oraz kontrolowania procesów decyzyjnych w różnych podobszarach życia społecznego, zwłaszcza finansów i mediów.
Osoby posiadające władzę nazywa się władcami. Szczególnym ich przypadkiem są przywódcy polityczni.
Idealny i realny wizerunek władcy
Wyobrażenia o dobrym władcy zmieniały się w dziejach wraz z warunkami społecznymi, kulturowymi i politycznymi. Początkowo, szczególnie w starożytności, idea dobrego władcy często była związana z silną władzą autokratyczną, gdzie władca był uważany za niekwestionowany autorytet, często utożsamiany z postacią boską lub półboską.
W starożytnym Egipcie, na przykład, faraon był postrzegany jako uosobienie bogów na ziemi, co oznaczało, że musiał zachowywać się w sposób godny podziwu i dbać o dobro ludu.
Podobnie w starożytnym Rzymie, cezar miał być ojcem ojczyzny i jego władza była często podtrzymywana przez silne atrybuty militarne i administracyjne.
W średniowieczu, wzorem dobrego władcy stał się monarcha, który kierował się chrześcijańskimi zasadami moralnymi i dbał o dobro swoich poddanych. W Europie średniowiecznej pojawiło się pojęcie „króla-rycerza", który był zarówno wojownikiem, jak i opiekunem ludu, a jego legitymizacja opierała się często na roli, jaką pełnił w chrześcijańskim porządku społecznym.
W epoce oświecenia, zwłaszcza w kontekście rewolucji francuskiej i amerykańskiej, pojawiła się idea władcy jako służebnika społecznego. Dobry władca był tym, który działał w interesie ludu, respektując prawa jednostki i podnosząc dobrostan społeczny.
W każdym okresie dziejów dobrym władcą by ten, kto posiadał ogromny i niekwestionowany autorytet, troszczył się o podwładnych i dbał o dobro kraju, którym rządził.
Aktualnie, w świecie zdominowanym przez ustroje demokratyczne, dobrego władcę powinny przede wszystkim cechować takie wartości demokratyczne, jak poszanowanie praw człowieka, równość społeczna i dbałość o dobro ogółu. Wymarzony dobry władca to taki, który jest odpowiedzialny, uczciwy, kompetentny i reprezentuje interesy społeczeństwa, a nie tylko własne lub wybranych grup. W dobie globalizacji i postępu technicznego powinien on być zdolny do rozwiązywania najważniejszych problemów globalnych, takich jak zmiany klimatyczne, nierówności społeczne i zachowanie pokoju w świecie.
Z wyników badań ankietowych publikowanych w Internecie wynika, że w opinii społecznej dobry władca kojarzy się z osobą mądrą, prawą, uczciwą, rozsądną, sprawiedliwą, obowiązkową, odpowiedzialną, przystępną, troszczącą się o podwładnych, zapewniającą im pracę, dobrobyt, bezpieczeństwo i spokój. W swoim postępowaniu kieruje się rozwagą i honorem i dobrem współobywateli i kraju.
Natomiast cechami złych władców są arogancja, niesprawiedliwość, nieodpowiedzialność, despotyzm, chciwość, pyszałkowatość, zarozumialstwo, głupota, niekompetencja, samouwielbienie, nieuczciwość, brutalność, samolubność, tchórzliwość, wymądrzanie się, przemądrzałość, zachłanność, amoralność, hipokryzja, przesadne rządzenie się, egoizm oraz brak poczucia obowiązku za losy swojego kraju.
Na podstawie tych cech dobrego i złego władcy zbudowano odpowiadające im stereotypy oraz wzorce. Z nich ukształtowały się ideały dobrego i złego władcy. W realnym (sensorycznym) świecie, ideałów jednak nie ma. Wizerunek władcy tworzy się w wyniku bezpośredniej obserwacji jego zachowań, działań (czynów), komunikowania się z podwładnymi i odnoszenia się do nich oraz ewaluacji jego cech osobowościowych.
Oprócz czynników racjonalnych duży wpływ na image władcy mają czynniki emocjonalne, jak na przykład górnolotne wypowiedzi, obietnice składane publicznie przez niego, zaufanie do niego oraz nadzieje wiązane z nim.
Ocena władcy: „dobry czy zły” jest niezwykle skomplikowana, bo wielokryterialna i odwołująca się do świadomości i podświadomości oceniającego oraz do stopnia jego podatności na czynniki racjonalne i irracjonalne. Toteż dużo ludzi ankietowanych przez instytucje badań opinii publicznej odpowiada, że w ogóle nie są w stanie podjąć się oceny lub czują się niekompetentni. Między innymi z tego względu wyniki badań są mało przekonujące. Oprócz tego w dużym stopniu ocena władcy zależy od aktualnego kontekstu społecznego i tradycyjnych uwarunkowań historycznych.
Komodyfikacja władzy
Od niedawna faktyczny wizerunek władcy zmienił się radykalnie in minus. W coraz większym stopniu rozwijają się cechy negatywne władców, wskutek czego źli władcy stają się jeszcze gorszymi. Również kandydaci do władzy, czyli władcy in spe, eksponują bez żenady swoje najgorsze cechy charakteru, być może po to, by zaszokować elektorat i pozyskać sobie zwolenników i fanów.
Jakby nagle zaczęło obowiązywać tu prawo Kopernika-Greshama, tj. zasada mówiąca, że jeśli jednocześnie istnieją dwa rodzaje pieniądza, pod względem prawnym równowartościowe, ale jeden z nich jest postrzegany jako lepszy, to on będzie gromadzony, a w obiegu pozostanie głównie ten „gorszy”.W efekcie, dobrzy władcy idą w odstawkę do lamusa, a w obiegu pozostają gorsi.
Wydaje się, że winien temu jest rozwój cywilizacji zachodniej, który zmierza do zaniku myślenia logicznego u polityków, czego dowiódł prof. Walenty Nowacki w książce Civilization and Logic. Sądzę, że jest wystarczająca podstawa do tego, by twierdzić, że zanik myślenia logicznego odnosi się nie tylko do polityków, ale do całej populacji będącej w okowach zachodniej cywilizacji.
Dlaczego tak się stało? Nie znamy wszystkich przyczyn i okoliczności tego zjawiska. Być może największy udział w tym ma wszechobecny terroryzm głupoty szerzącej się za sprawą mass mediów. A rozwojowi głupoty idzie w sukurs redukcja rozumowania logicznego, zgodnie ze znanym, choć zapomnianym, powiedzeniem: „Co głupiemu po rozumie?”.
Drugą przyczyną jest przyspieszony postęp techniczny w zakresie automatyzacji i robotyki. Dzięki niemu rozwija się sztuczne myślenie i sztuczna inteligencja. Coraz wymyślniejsze urządzenia techniczne przejmują funkcje myślenia logicznego ludzi i coraz głupsi ludzie potrafią posługiwać się nimi.
Jest jeszcze inna istotna przyczyna, chyba nieodkryta, bo dotychczas nikt o niej nie pisał: komodyfikacja władzy. W trakcie rozwoju kapitalistycznej gospodarki rynkowej stopniowo wszystko przekształca się w towar, czyli ulega komodyfikacji, zaczyna funkcjonować na rynku i coraz bardziej podporządkowywać jego prawom.
Od niewielu lat towarem stała się władza. A to oznacza, że władzę można nabywać za pieniądze i kupczyć nią. Władza staje się coraz bardziej pożądanym towarem, ponieważ posiadanie jej, czyli bycie władcą, jest wielce intratne z różnych powodów, głównie ekonomicznych (materialnych) i politycznych (ambicjonalnych).
Z tego względu notuje się wzrost popytu na władzę do tego stopnia, że dziś można już mówić o funkcjonowaniu specyficznego rynku władzy w wymiarze lokalnym, a nawet globalnym. Nie wiadomo, jaka jest jego szacunkowa wartość. Gdyby rynki te wycenić choćby na podstawie kosztów kampanii wyborczych, to okazałoby się, że wartość rynku władzy sięgałaby wielu miliardów dolarów. Na tym rynku działają różne organizacje. Ci, którzy nim zarządzają lub w inny sposób są na nim aktywni, dorabiają się niezłych fortun.
Skutkiem utowarowienia władzy jest wypaczone pojęcie o jej sprawowaniu i o władcach. Tradycyjnie bycie władcą było traktowane jako praca honorowa, zaszczytna służba społeczna, jako misja, a więc coś więcej niż zwyczajna profesja, albo jako poświęcenie się dla dobra kraju i obywateli. Byli nimi ludzie bogaci, którzy nie musieli dbać o wysokie zarobki, albo biedni, którzy nie domagali się wysokich apanaży. Obecnie takich władców rzadko można spotkać. Najrzadziej - w krajach wysoko rozwiniętych.
Aktualni władcy są zaprzeczeniem władców tradycyjnych. W walce konkurencyjnej na rynku władzy zwyciężają najbogatsi, zazwyczaj nowobogaccy, którzy dysponują miliardami zwykle zdobytymi w nielegalny sposób. Kiedy zdobędą władzę, będą chcieli jeszcze bardziej powiększyć swoje majątki. W końcu przeważa u nich myślenie ekonomiczne – inwestycja musi szybko zwrócić się i przynosić coraz większe zyski. Zwyciężają też cwaniacy, którzy potrafią przechytrzyć innych. Jedni i drudzy nie zawahają się przed żadnym czynem nikczemnym dla realizacji swoich egoistycznych celów. Prawdopodobnie takimi, albo gorszymi, będą także przyszli władcy. Należy współczuć przyszłym generacjom, które znajdą się pod ich rządami.
Wiesław Sztumski
06.02.2024
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1472
And, we must reject a culture in which facts are manipulated and even manufactured (…)
Lies told for power and for profit.*
Joe Biden
Prawda, fakt, mit i fałsz
Fakt jest tym, co istnieje, co jest rzeczywiste, weryfikowalne i uznawane za prawdziwe. Pojęcia: „istnienie, rzeczywiste, weryfikowalne i prawdziwe" są różnie rozumiane i definiowane w zależności od poglądów i wyboru kryteriów. W związku z tym, dla jednych coś jest faktem, a dla innych - nie.
W masowym (potocznym) odczuciu faktem jest to, co jest niepodważalne, bo istnieje obiektywnie.
Prawdą jest jakakolwiek wypowiedź o fakcie. W istocie to, co jest prawdą, zależy również od poglądów i innych czynników, np. od tego, czemu ta wypowiedź ma służyć. Jednak kłopot w tym, że „obiektywne istnienie" i „prawda" odwołują się do tzw. obiektywnej rzeczywistości, której nie ma. (1)
Bowiem rzeczywistością dla ludzi jest to, co znajduje się wokół każdego z nich, (albo każdej grupy), w otoczeniu, którego doświadczają zmysłowo lub myślowo. W takim razie ma się do czynienia z rzeczywistościami subiektywnymi lub intersubiektywnymi - tyle jest rzeczywistości, ilu ludzi i zbiorowości ludzkich (W. S., Tyle prawd, ile rzeczywistości, SN 5/2009).
Rzeczywistością intersubiektywną jest superpozycja rzeczywistości subiektywnych, a rzeczywistość obiektywna - rzeczywistości intersubiektywnych. A więc „rzeczywistość obiektywna" jest nazwą ogólną. Uznawanie jej za coś istniejącego w sensie przedmiotowym jest efektem hipostazowania.
Przeciwieństwem prawdy jest fałsz. Mit to niezgodna z prawdą opowieść (historia), opinia, wymysł (fantazja, konfabulacja, mrzonka) lub narracja (subiektywny sposób przedstawienia faktu).
W obecnych czasach, coraz bardziej zacierają się granice między faktem, prawdą, mitem i fałszem przede wszystkim wskutek ignorowania zasady referencji semantycznej, wprowadzania nadmiernej wieloznaczności nazw i manipulacji interpretacyjnych. Zasada referencji (jednoznaczne przypisywanie desygnatów do nazw oraz zgodność wypowiedzi autorów z ich przekonaniami) jest osłabiana i wypierana przez zasadę relatywizmu znaczeniowego.
W myśl tej zasady można przypisywać słowom dowolne znaczenia w zależności od czynników społecznych w kontekście przestrzennym i czasowym. W pierwszym przypadku - od języków etnicznych, kultur, wierzeń, ideologii, a w drugim - od sytuacji historycznej, w której wypowiada się te słowa. To dało asumpt do manipulacji znaczeniami słów, zazwyczaj po to, by celowo wprowadzać ludzi w błąd, by fałsz uznawali za prawdę, a zmyślenie - za fakt.
Z tej możliwości korzysta się coraz bardziej. Wielu specjalistów z psychologii społecznej, reklamy i propagandy, głowi się nad tym, jak najskuteczniej wprowadzać ludzi w błąd (ogłupiać ich) za pomocą manipulacji znaczeniami słów. Wskutek tego szybko postępuje budowa „społeczeństwa zakłamanego" w skali światowej (W. S., Język narzędziem kłamstwa, SN 6-7/2009). Uczestniczy w niej nie tylko mitologia, religia, kabalistyka itp., ale również nauka i wysoko rozwinięta technika wraz z sztuczną inteligencją.
Zagrożona prawda
Zagrożeń dla prawdy upatruję w wychodzeniu jej z mody, niechęci do poznawania jej, coraz trudniejszej obrony jej przed atakami kłamców, coraz mniejszej przydatności w życiu i postępującej deprecjacji.
Tradycyjne wartości etyczne (cnoty) zaczęły od połowy XX wieku odchodzić do lamusa, proporcjonalnie do postępu tzw. rewolucji naukowo-technicznej. Odkąd technika i ekonomia stały się najważniejszymi determinantami życia ludzi, w ich miejsce wchodziły antywartości, czyli wartości negatywne, ponieważ z różnych względów lepiej pasowały do nowych sytuacji społecznych.
Ten los spotkał też cnotę prawdy, która wydaje się najbardziej stabilną. Wprawdzie bronią jej jeszcze społeczności tradycjonalistów, konserwatystów i ortodoksyjnych wyznawców religijnych, ale ich liczebność zmniejsza się. Nazywa się je pejoratywnie „zacofanymi", gdyż nie chcą podporządkować się standardom etycznym i światopoglądowym „społeczności postępowych". (Po cichu zakłada się, że to, co postępowe, jest lepsze, chociaż nie zawsze tak jest).
Obrońcy prawdy - jak innych cnót tradycyjnych - są coraz bardziej marginalizowani w życiu publicznym. Mimo to, wszyscy budują swoje ideologie na fundamencie prawdy, niezależnie od tego, jaki mają do niej stosunek. Pewnie dlatego, że „zacofanych" jest o wiele więcej niż „postępowych" i trzeba się z nimi poważnie liczyć, choćby np. w kampaniach wyborczych. Tu wyraźnie daje znać o sobie zjawisko hipokryzji, przede wszystkim u polityków, którzy na pokaz wielbią prawdę, a w istocie głoszą fałsz i kłamstwa.
Bycie kimś „postępowym", który bałwochwalczo, albo w wyniku małpowania hołduje nowym trendom, nobilituje człowieka i wyróżnia go w grupie, a często też mu się opłaci. To wystarczy, by sprzeniewierzać się prawdzie i zasilać szeregi kłamców.
Ludzie, z wyjątkiem hobbystów i bezinteresownych (niezależnych) badaczy, coraz mniej chcą dociekać prawdy. Po pierwsze, wymaga to sporego wysiłku intelektualnego, a po drugie, co im z tego przyjdzie. Jeśli nawet uda się komuś znaleźć lub odkryć jakąś prawdę, to napotyka na trudności w głoszeniu jej i przekonywaniu do niej.
Łatwiej propagować fałsz i znajdywać zwolenników dla kłamstwa. Tym bardziej, że prawdy giną w mrowiu kłamstw. Wszak żyjemy w cywilizacji zakłamania, która rozwija się głównie w krajach wysoko rozwiniętych pod względem ekonomicznym i technologicznym. Tu wszyscy bez żenady, odpowiedzialności prawnej i oporów wewnętrznych (głosu sumienia) okłamują się nawzajem, a kłamstwo stało się modne i jest sposobem na przeżycie, robienie kariery, bogacenie się i powszechny szacunek.
Hasła: „kłamię, więc jestem" i „kłam, by przeżyć" są imperatywami w czasach współczesnych. Kłamią ludzie należący do różnych kategorii społecznych i zawodowych - osoby powszechnego zaufania, politycy, nawet prezydenci (2), duchowni, prawnicy, reklamiarze, handlowcy, ajenci, finansiści itp., a nawet doradcy, eksperci i naukowcy, zwłaszcza ekonomiści, statystycy i historycy.(3)
Kłamstwa upowszechniają klasyczne mass media (radio, telewizja, prasa) i wirtualne (portale internetowe). Przede wszystkim podporządkowane rządzącej partii i władzy państwowej media, które zmyślone fakty i kłamstwa powtarzają wielokrotnie, jak mantrę, zgodnie z regułą Josepha Goebelsa: „wielokrotnie powtarzane kłamstwo staje się z czasem prawdą".
Trudno jest, a często nie da się, obronić prawdy wielokrotnie atakowanej ze wszech stron przez kłamców, zwłaszcza, gdy należą oni do władz, są dysponentami mass mediów, tworzą programy nauczania historii w szkołach i są nieoficjalnymi cenzorami przekazywanych wiadomości.
To wszystko przyczynia się do spadku wartości i znaczenia prawdy, umniejszania jej roli jako fundamentu systemów wartości etycznych i postępującej eliminacji jej z życia społecznego.
O prawdę trzeba dbać i chronić ją, jak każde dobro wspólne
Zagrożenia prawdy biorą się z przyczyn obiektywnych i subiektywnych. Do pierwszych należy głównie rozwój cywilizacji zachodniej, w której największą rolę odgrywa gospodarka nastawiona na maksymalizację zysku, a temu sprzyja przede wszystkim kłamstwo i oszustwo. Mało kto dorobił się uczciwą pracą milionowych fortun. Siłą napędową tej cywilizacji jest liberalizacja ustroju społecznego i w konsekwencji łagodzenie nakazów moralnych w wyniku relatywizacji norm prawnych. Temu sprzyja również postępująca relatywizacja prawdy - zacieranie się linii demarkacyjnej między prawdą a fałszem - i stopniowe odchodzenie od niej.
Rozwój tej cywilizacji prowadzi do coraz ściślejszego sprzęgania się władzy państwowej z finansjerą (polityki z ekonomią), przy czym prym wiedzie finansjera, a nie politycy. To poniekąd zmusza polityków do głoszenia nieprawdy, nawet wbrew ich woli.
A drugą przyczyną jest przede wszystkim naturalna skłonność ludzi do samookłamywania się i do tego, by być okłamywanym przez innych. Bezpodstawne pochwały, komplementy i pochlebstwa mile są uszom każdego. Wielu ludzi nie chce znać prawdy, zwłaszcza o sobie, i boi się jej. W zakłamanym świecie (baśniowym) żyje się bardziej komfortowo niż w prawdziwym.
Życie w obecnych warunkach pokazuje, że nie warto znać prawdy ani jej głosić, bo to po prostu nie popłaca. Lepiej wychodzi się na kłamstwie. Dzięki kłamstwom łatwiej można osiągać cele życiowe aniżeli dzięki prawdzie. Toteż stopniowo obojętnieje się na degradację prawdy i zatruwanie umysłów kłamstwami.
Od niedawna prawda znajduje się w stanie wysokiego zagrożenia. A przecież jest ona jednym z ważnych elementów środowiska społecznego i kulturowego, w szczególności duchowego.
Prawda ulega degradacji tak samo, jak inne składniki środowiska i jest jej coraz mniej. Już teraz widać, jak przekształca się w dobro deficytowe i luksusowe, coraz mniej dostępne dla mas, podobnie, jak inne dobra naturalne: nieskażone powietrze, nietoksyczna żywność („ekologiczna"), czysta woda i niezdewastowany krajobraz. Dlatego umniejszanie znaczenia prawdy, ucieczka od niej, stopniowe marginalizowanie jej i wypieranie przez fałsz skutkuje degradacją środowiska.
Czy należy być obojętnym wobec niszczenia kolejnego składnika środowiska, jakim jest prawda? Z pewnością nie. Dlatego, póki nie jest za późno, należy powołać do istnienia naukę o prawdzie jako składniku środowiska społecznego – „ekologię prawdy" i naukę o jej ochronie – „sozologię prawdy". Oprócz tego dobrze by było, gdyby organizacje społeczne ekologów włączyły do swych programów troskę o prawdę i niedopuszczenie do jej degradacji. Tym bardziej, że przeważająca część populacji świata wciąż jeszcze uznaje prawdę za wartość fundamentalną, na której zbudowano trwałe struktury społeczne, systemy wartości etycznych, ideologie, ustroje polityczne, wierzenia religijne, porządek społeczny i dobre relacje między ludźmi.
Wiesław Sztumski
*Musimy odrzucić kulturę, w której fakty padają ofiarą manipulacji, albo wręcz są tworzone. (…) Kłamstwa opowiada się w celu zdobycia władzy i zysku., J. Biden, Przemówienie inauguracyjne
(1) Według klasycznej definicji Arystotelesa prawdą jest wypowiedź zgodna z rzeczywistością - w domyśle: obiektywną.
(2) Rekordzistą jest b. prezydent USA, D. Trump, który notorycznie kłamał, jakby miał kłamstwo w krwi.
(3) Historia zawsze była fałszywym opisem dziejów, ale nigdy w takim stopniu, jak obecnie. Partyjni i prorządowi historycy manipulują bezkarnie faktami - przeinaczają je i usuwają, albo tworzą zmyślone. Tak samo postępują z postaciami historycznymi. O niewygodnych „zapominają" z okazji różnych rocznic. Za to lansują takich, którzy żadnych zasług dla kraju nie mieli i tworzą ich kult. Dla przykładu: z okazji 40. rocznicy „Sierpnia 1980" na wystawie w Berlinie zdjęcie Lecha Wałęsy znalazło się w tle, a na pierwszym planie pokazano zdjęcie Lecha Kaczyńskiego, jakby to on był głównym bohaterem tamtych lat. A Premier Morawiecki (historyk) na otwarciu tej wystawy stwierdził kłamliwie, że bez Kaczyńskiego nie byłoby Solidarności. Poza tym, eksponowano przede wszystkim „Solidarność Walczącą" Kornela Morawieckiego, a nie „Solidarność" Lecha Wałęsy, chociaż powstała ona 38 lat temu, a nie 40 i - na szczęście - nie odegrała większej roli w okresie transformacji ustrojowej. Łatwo się domyśleć, dlaczego tak zrobiono.
Wyróżnienia w tekście pochodzą od Redakcji
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2245
Dyktatorzy chcą na swój sposób - zgodnie z ich ideologią i pojęciem szczęścia - koniecznie uszczęśliwiać ludzi, najpierw swojego kręgu, kraju, potem innych krajów, a w końcu - całą ludzkość (p. SN Nr 8-9/17 -Szczęście i uszczęśliwianie). Jakby mieli obsesję na tym punkcie.
Z historii wiedzą, że nie da się tego zrobić w krótkim czasie za pomocą łagodnej perswazji, tzn. stopniowego przekonywania społeczeństwa do swoich racji. A zależy im na czasie, ponieważ chcą pożyć w stworzonym przez siebie raju na Ziemi.
Innym powodem, dla którego przyspieszają, jest potrzeba uznania, powszechnej aprobaty dla swoich rządów i uwielbienia przez masy, stania się przedmiotem kultu. Są przekonani, że jedynym, uniwersalnym i skutecznym środkiem szybkiego osiągnięcia tego celu jest przemoc. Na przemocy opiera się ustrój dyktatorski lub autorytarny.
Przemoc wyraża się na różne sposoby. Może być fizyczna, psychiczna, emocjonalna, religijna, polityczna, seksualna, ekonomiczna, prawna, pozaprawna, jawna, skryta, domowa, cyberprzemoc itd. Definicja WHO z 1996 r., wciąż obowiązująca, określa przemoc jako „celowe użycie siły fizycznej lub władzy, przeciwko innej osobie lub grupie, które powoduje obrażenia cielesne, śmierć albo szkody psychiczne.
Ta definicja ogranicza się przede wszystkim do aspektu fizycznego (cielesnego). Lepsza jest inna definicja, zamieszczona na stronie Niebieskiej linii: „przemoc to intencjonalne działanie jednej osoby wobec drugiej, która wykorzystując swoją przewagę narusza jej prawa i dobra osobiste, powodując cierpienia i szkody”.
Właściwie ta definicja zawiera wszystkie rodzaje przemocy i cierpień wynikających z niej. Ważne jest zwrócenie uwagi na intencję działania – np. gdy jakiś człowiek, mając najlepsze intencje, chce spowodować, by było tak, jak on chce. Sądzi bowiem, że wie lepiej, co jest dla ludzi dobre. Dlatego przyznaje sobie prawo do decydowania o ich szczęściu, sprawach i losie. Przy tym jest święcie przekonany, że również inni ludzie powinni mu się bezwzględnie podporządkować i spełniać jego życzenia. Nie liczy się z ich zdaniem i potrzebami. Ma być tak jak on sobie życzy i to natychmiast, bez zbędnego gadania.
Dobre intencje biorą się z wiary, tak z prawdziwej, jak fałszywej.
Droga do monopolu
Najgorszym rodzajem jest przemoc skryta, ponieważ dopada ludzi znienacka. Szczególnie upodobali ją sobie dyktatorzy i dlatego najchętniej posługują się różnymi tajnymi służbami, współpracownikami i funkcjonariuszami, którzy dokonują aktów przemocy zaskakując swoje ofiary, najczęściej w nocy lub różnych miejscach, mając ku temu prawdziwe lub zmyślone powody. W rezultacie nikt nie może być pewny, że nie dosięgnie go przemoc, nawet, gdy nie poczuwa się do żadnej winy. Ale właśnie chodzi o to, by zastraszyć społeczeństwo, by było ono w permanentnym stanie zagrożenia oraz stresu i by w ten sposób sparaliżować je w maksymalnym stopniu. Wtedy bezsilna staje się jakakolwiek opozycja z ich strony w stosunku do dyktatora.
Tak tworzy się warunki dla sprawowania władzy przez jedną tylko partię, najlepszą z możliwych, bo rządzącą. A stąd krok do społeczeństwa homogenicznego, monopolitycznego i monoideologicznego, monowyznaniowego, jednomyślnego, zuniformizowanego według wzorców ustanowionych przez władcę, czyli najlepiej nadającego się do rządzenia przez autokratów, dyktatorów i satrapów.
„Monopol ideologiczny zapewnia powszechną kontrolę nad wszystkim i wszystkimi. Umysły i dusze redukuje do kategorii rzeczy. A dysydentów niszczy się lub izoluje. Nie istnieje wolna myśl, ani wolne słowo".( Zob. N. Berg, S. Kurtua, J.-L. Panne, A. Patshkovskij, K. Bartoshek, J.-L. Margolen, Ţshornaja kniga kommunizma. Prestuplenija, terror, represii, Moskwa 2001, s. 11)
Cenzurowane są środki przekazu masowego, Internet, portale społecznościowe; w przestrzeni publicznej i prywatnej podsłuchiwani są ludzie, i ich telefoniczne rozmowy; stosuje się różnego rodzaju prowokacje. „Zabrania się poszukiwania prawdy. Ideologizuje się kulturę, sztukę, przeszłość i naukę (nauki humanistyczne, przyrodnicze, techniczne, rolnicze i medyczne wtłacza się na siłę w ciasny gorset ideologii).
Dlatego postępuje potworne zniekształcenie rzeczywistości aż do jej całkowitego odwrócenia. Dyktatorzy postrzegają rzeczywistość społeczną odwracaną przez krzywe zwierciadło ideologii i wyobraźnię”.
W gruncie rzeczy jest to chora wyobraźnia, na której buduje się patologiczną wizję świata. (Przypuszczam, że dyktatorzy mają zaburzoną psychikę i cierpią na różne obsesje i fobie.)
„Normy prawa zastępuje się poleceniami partyjnymi i instrukcjami władzy zwierzchniej, a rządy prawa - rządami władzy politycznej, czyli partyjnej”. Pozorna jest samorządność, ponieważ organami samorządów kierują „namiestnicy" w postaci partyjnych funkcjonariuszy (z nomenklatury partyjnej). „Ta rzeczywistość iluzoryczna (życzeniowa) jest ważniejsza od faktycznej, a w celu urzeczywistnienia jej można stosować różne środki, także przemoc, nie zważając na ocenę moralną".
W najnowszej historii rządy wielkich dyktatorów kończyły się po jakimś czasie. Tak np. po kilkunastu lub kilkudziesięciu latach, upadły dyktatury występujące w różnych formach w III Rzeszy Niemieckiej, ZSRR, Wietnamie Północnym, Libii (za Kaddafiego), Chinach (za Mao Tse Tunga) i Kambodży (za Pol Pota). Czas utrzymywania się ich zależał od tego, w jakim stopniu były tam zastraszone, sparaliżowane i zniewolone społeczeństwa, jak wielka panowała w nich przemoc i samowola władców i jak wielki był kult dla nich.
Bez indywidualizmu
Dyktatura nie toleruje indywidualizmu. Jednostka musi rozpływać się w masie, bo wtedy się nie liczy i nie jest zdolna do stawiania oporu („Jednostka bzdurą, jednostka zerem" - jak pisał Włodzimierz Majakowski). Podobno w październiku 1919 r. wódz rewolucji socjalistycznej Włodzimierz Iljicz Lenin zjawił się w laboratorium słynnego rosyjskiego fizjologa, i noblisty Piotra Iwanowicza Pawłowa, odkrywcy odruchów bezwarunkowych u psów. Wizyta wywołała zdziwienie uczonego, ponieważ odbywała się w bardzo trudnym okresie sprawowania przez Lenina rządu w ZSRR.
Jak wspomina Pawłow w swoich prywatnych notatkach opublikowanych dopiero w latach 90-tych ub. wieku w rosyjskim tygodniku „Ogoniok”, (informacja z książki: I. T. Miecika, Katiusza z bagnetem. 14 sekretów ZSRR), Lenin oświadczył: „Chcę, aby rosyjskie masy naśladowały komunistyczny wzorzec reagowania i myślenia. W przeszłości w Rosji było zbyt dużo indywidualizmu. Komunizm nie toleruje indywidualistycznych tendencji. Są szkodliwe. Kolidują z naszymi planami. Musimy wyeliminować indywidualizm".
Ta wypowiedź wprawiła Pawłowa w zdziwienie: „Czyżby Lenin oczekiwał ode mnie uczynienia z ludźmi tego, czego dokonałem z psami?" A potem zapytał: „Chcecie ujednolicić ludność Rosji? Sprawić, by wszyscy zachowywali się jednakowo i przewidywalnie? Kontrolować odruchy mas?" Lenin odparł: „Właśnie tak. Jestem przekonany, że człowieka można poprawić, ukształtować wedle naszej woli, tak jak się nam podoba. Stworzyć człowieka nowej ery. Ery komunizmu".
Jednak Pawłow nie spełnił prośby Lenina. Był przeciwnikiem komunizmu.*
Za to inni naukowcy rosyjscy, korzystając z dorobku Pawłowa, podjęli próby realizacji tego wyzwania poprzez eksperymenty na ludziach, mające kształtować człowieka-komunistę. Odtąd zaczęły rozwijać się w ZSRR odpowiednie dyscypliny naukowe (neurogenetyka, psychologia tłumu) oraz badania nad możliwościami mózgu ludzkiego, telepatią, psychokinezą, psychosugestią, hipnozą, jasnowidztwem i zbiorowymi halucynacjami. Badania te zostały przerwane w okresie rządów Józefa Stalina, kiedy uznano, że najlepiej praca, a nie nauka, kształtuje człowieka. (Dlatego wychowywano przez pracę, najskuteczniej w obozach pracy). Po śmierci Stalina kontynuowano wcześniejsze badania na postawie nowopowstałych dyscyplin naukowych, jak np. cybernetyka, ale już nie w celu ukształtowania człowieka-komunisty, lecz dla celów militarnych. Postęp w tej dziedzinie nastąpił w okresie zimnej wojny i wyścigu zbrojeń. I trwa nadal, zresztą nie tylko w Rosji.
Trzeba przyznać, że Lenin miał jakiś szczególny dar prognozowania, skoro bardziej na gruncie intuicji i głębokiej wiary w ideały komunizmu niż wiedzy naukowej, przewidział, że w przyszłości możliwa będzie taka manipulacja masami i to w skali globalnej, z jaką teraz mamy do czynienia. W ostatnich dziesięcioleciach rozwija się w niesłychanym tempie manipulacja człowiekiem i społeczeństwem, kształtowanie postaw, zachowań i sposobów myślenia indywidualnego i zbiorowego, głównie na użytek ekonomii, ideologii i polityki. W tej dziedzinie dokonuje się fascynujący postęp nauki i techniki oraz wręcz niewyobrażalne osiągnięcia w kognitywistyce. Coraz bardziej przybliża się realizacja pomysłu budowy sztucznego mózgu.
Kijem, czy pałą…
Kształtowanie człowieka nowej ery nie jest - jak u Lenina - celem ideologii komunizmu, lecz neoliberalizmu. Ale jaka to różnica? Zamierzonym skutkiem jednej i drugiej jest ogłupianie i paraliżowanie mas, a niezamierzonym - ich cierpienie i milionowe ofiary.
W pierwszym przypadku, w wyniku krwawej rewolucji socjalistycznej, walki klasowej, terroru stalinowskiego – według szacunków autorów „Czarnej księgi komunizmu” -zginęło szacunkowo około 100 mln ludzi a 1,5 mln z głodu.
W drugim przypadku, w wyniku licznych konfliktów zbrojnych zginęło ponad 230 mln (z tego 70 mln w II Wojnie Światowej, 160 mln po II Wojnie Światowej i 350 tys. w wojnach w Afganistanie, Iraku i Pakistanie w latach 2001-2014), a z głodu umiera rocznie ok. 9 mln ludzi.
Są to dane szacunkowe, gdyż z różnych przyczyn nie da się określić pełnej listy ofiar, których wciąż przybywa. „Wiek dwudziesty nazywa się stuleciem mega-śmierci". (R. Artymiak, Wojny i konflikty w XX wieku, w: Konflikty współczesnego świata (red. R. Borkowski).
W ciągu 90 lat XX w. zanotowano 180 konfliktów zbrojnych, z czego ok. 160 po II wojnie światowej. Jeśli zestawić te liczby, to można mieć obiekcję, co jest gorsze: ideologia komunizmu czy neoliberalizmu, „skokowa" rewolucja, socjalistyczna czy pełzająca neoliberalistyczna. Jednak powszechnie, zgodnie z teraźniejszą poprawnością polityczną, pierwszą z nich uznaje się za „be", drugą za „cacy".
Naukowcy i technicy, przede wszystkim z zakresu kognitywistyki, neurofizjologii mózgu, sztucznej inteligencji, informatyki i robotyki, prześcigają się w pomysłach, odkryciach i wynalazkach, które najskuteczniej kształtowałyby człowieka ery neoliberalizmu. Do tego celu wykorzystuje się środki przekazu masowego i różne instytucje państwowe, oświatowe, kulturalne i wyznaniowe. Dzięki temu odnosi się wspaniałe efekty w formowaniu ludzi wedle wzorca najbardziej pożądanego przez dyktatorów. Toteż nic dziwnego, że w świecie powstaje coraz więcej rządów autorytarnych i zaczyna się „era dyktatorów". Możliwe, że jej zwieńczeniem będzie imperium jakiejś formy „dyktatury światowej" - jednego mocarstwa, jednego kościoła, jednej ideologii i jednej partii. Wtedy dopiero ludzie będą naprawdę szczęśliwi, a jeszcze bardziej - dyktatorzy.
Wiesław Sztumski
* Po powrocie z pierwszej wizyty w Stanach Zjednoczonych w 1923 r. publicznie potępił komunizm, stwierdził, że podstawa dla międzynarodowego marksizmu jest fałszywa, i powiedział: „Za rodzaj eksperymentu społecznego, który robicie, nie poświęciłbym tylnych nóg żaby!" (Zob. W. H. Gantt, Ivan Petrovich Pavlov Russian physiologist; https://www.britannica.com/biography/Ivan-Pavlov)