Nauka i gospodarka (el)
- Autor: Krystyna Hanyga
- Odsłon: 4978
„Bezpieczeństwo i fałszowanie żywności – stary problem czy wyzwanie współczesności” – taki był temat seminarium, które odbyło się (2.02.15) w Instytucie Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN.
To bardzo stare zjawisko, mówił na wstępie gość seminarium prof. Stanisław Kowalczyk z SGH, pełniący funkcję Głównego Inspektora Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych. Na wielką skalę fałszowano żywność zwłaszcza w XIX wieku, kiedy było jej za mało, a temu procederowi sprzyjała rewolucja przemysłowa i pojawienie się anonimowych konsumentów. Co gorsza, stosowano wówczas substancje szkodliwe dla zdrowia, a nawet zagrażające życiu, często zapewne nie do końca zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa.
Pionierem walki z fałszowaniem żywności był mieszkający w Londynie niemiecki chemik Frederick Accum, który sięgnął do argumentów naukowych. W 1820 roku ukazał się jego Traktat o fałszowaniu żywności opisujący stosowane sposoby; pierwszy raz też zostały upublicznione nazwy firm uprawiających taki proceder. Podobną działalność 30 lat później prowadził medyk Arthur Hassall, który w piśmie The Lancet zamieszczał - wydane potem w książce - raporty analityczne o fałszowaniu żywności, sporządzone na podstawie badań produktów sprzedawanych w londyńskich sklepach.
Do regulacji prawnych droga była jeszcze długa, ale przynajmniej zaczęła się narodowa dyskusja na ten temat, uświadamiająca skalę zagrożeń; odbyła się także debata w parlamencie brytyjskim. Jednak przyjęta w 1860 roku uchwała, ze względu m.in. na finansowe wymogi stawiane zgłaszającym problem, praktycznie była niemożliwa do stosowania. W każdym razie pierwsze akty prawne zmierzające do eliminacji tego zjawiska pojawiły się w Anglii w połowie XIX wieku, w USA na przełomie XIX i XX wieku.
Globalna żywność
Druga fala fałszerstw żywności jest związana z globalizacją i wydłużeniem łańcucha dostaw. Zmienił się natomiast sposób fałszowania, stosuje się w mniejszym stopniu substancje szkodliwe dla zdrowia, a raczej metody obciążające dla portfela, czyli związane z jakością oferowanych produktów – zwrócił uwagę prof. Kowalczyk.
Fałszowaniu żywności, oszustwom żywnościowym sprzyja obecnie postęp technologiczny, masowa produkcja i unifikacja żywności, a równocześnie degradacja ekonomiczna małych firm i ekologiczna obszarów wiejskich. Często trudno zidentyfikować wszystkie ogniwa łańcucha żywnościowego, rozpoznać składniki przetworów.
Wyzwaniem naszych czasów stało się zapewnienie pojawiania się na rynku tylko produktów spełniających wszelkie standardy jakościowe, ochrona interesów konsumentów i ich zdrowia. Bodźcem do stworzenia systemu szybkiego ostrzegania o niebezpiecznej żywności było wykrycie w 1978 roku rtęci w izraelskich pomarańczach sprowadzonych do Holandii. Rok później w Europie zaczął się proces tworzenia RASFF (Rapid Alert System for Food and Feed), w następnych latach doskonalono system łączności, stworzono uregulowania prawne, by zapobiegać wprowadzaniu na rynek, ewentualnie szybko wycofywać z niego produkty stanowiące zagrożenie zdrowia dla konsumentów.
Obecnie rocznie odnotowuje się około 8 – 9 tys. zgłoszeń takich przypadków. Do RASFF przystąpiły wszystkie państwa UE. W Polsce analogicznie powstał Krajowy System Ostrzegania, który od 2003 roku jest częścią RASFF. Parlament Europejski tworzył od początku XXI wieku fundamenty prawa żywnościowego, dotyczącego norm i kontroli żywności, odpowiadającego na wyzwania współczesności. Prawodawstwo Unii do 2013 roku nie zajmowało się jednak żywnością zafałszowaną, nie było nawet definicji takiego zjawiska, dopiero wykrycie końskiego DNA w rzekomo wołowych hamburgerach sprzedawanych w supermarketach w W. Brytanii, mocno zaniepokoiło unijnych urzędników – przypomniał prof. Stanisław Kowalczyk.
Oszustwa ułatwia transgraniczny charakter łańcucha dostaw żywności, jednolity rynek Unii, ograniczenie barier celnych, globalizacja. Bywa, że na przykład jedna partia mięsa, a raczej dotyczące jej dokumenty, bo są to operacje w dużej mierze papierowe, nie rzeczywiste, wędrują przez wiele państw i firm, więc na końcu trudno wykryć, na jakim etapie produkt został zafałszowany. Nie ułatwiają tego kontrole, które mają charakter krajowy.
Ocenia się, że nawet co czwarty produkt żywnościowy znajdujący się w obrocie może być zafałszowany, a jest to szczególnie odczuwalne w takich branżach, jak mięsna, rybna, mleczarska, cukiernicza, piekarska. Kryzys gospodarczy, ubożenie ludzi spowodowały presję ze strony handlu detalicznego, który chciałby produkcji maksymalnie taniej żywności i jest to niewątpliwie zachętą do zamiany składników na gorsze, różnych dodatków, zwiększających masę a zmniejszających np. wartość odżywczą produktu, ukrywania rzeczywistego składu produktów przetworzonych, ich trwałości, terminu przydatności do spożycia. Producenci często sami naruszają zadeklarowane przez siebie normy.
Prawo i kontrole
Z drugiej strony, zbyt małe środki przeznacza się na organizację systemu kontroli żywności i nie jest to tylko polskim problemem. Komisja Europejska, mając na uwadze skalę tego procederu w całej Europie, chce większych kar za fałszowanie żywności, wzmocnienia nadzoru, kontroli tematycznych. Tak więc od 2013 roku trwają prace nad stworzeniem systemu zwalczania oszustw w branży spożywczej – od ram instytucjonalnych, ustawodawstwa, zasad kontroli i egzekwowania prawa po sankcje finansowe.
O ile zapewnienie bezpieczeństwa zdrowotnego konsumentów należy do RASFF, to walka z żywnością zafałszowaną jest związana z organizowanym drugim, równoległym systemem: AAC (Administrative Assistance and Cooperation). We wszystkich państwach członkowskich UE powołano punkty kontaktowe do spraw oszustw dotyczących żywności – w Polsce działa on w Głównym Inspektoracie JHARS (Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych). Jeśli chodzi o badania żywności, mamy wieloinstytucjonalny system kontroli. Sprawuje ją pięć wyspecjalizowanych inspekcji: Państwowa Inspekcja Sanitarna, Inspekcja Weterynaryjna, Ochrony Roślin i Nasiennictwa – w zakresie ochrony zdrowotnej, natomiast Inspekcja Handlowa i wspomniana JHARS sprawują pieczę nad przestrzeganiem standardów w zakresie parametrów fizyko-chemicznych czy organoleptycznych oferowanej na rynku żywności. Jest jeszcze Inspekcja Ochrony Środowiska, służby celne, ale i tak są spory kompetencyjne i luki.
W prawodawstwie krajowym uregulowane są kwestie bezpieczeństwa i jakości żywności, odpowiedzialność producentów wprowadzających do obrotu środki spożywcze, zasady nadzoru nad jakością i bezpieczeństwem żywności przez organy urzędowej kontroli.
Jeszcze bardziej skomplikowany jest problem bezpieczeństwa żywności na szczeblu globalnym, w relacjach z państwami pozaeuropejskimi. Na przykład, najwięcej incydentów związanych z fałszowaniem żywności i żywnością szkodliwą dla zdrowia (stosowanie substancji toksycznych, jak w XIX wieku w Europie) notuje się w Chinach. Pomijając już skrajne przypadki, w poszczególnych krajach obowiązują bardzo zróżnicowane standardy żywnościowe, inne są nawyki i obawy konsumenckie, różne lokalne tradycje żywieniowe, stąd ustalenie globalnego konsensusu w sprawach bezpieczeństwa żywności nie jest łatwe.
Z tymi problemami musi mierzyć się nieustannie komisja ds. Kodeksu Żywnościowego FAO/WHO. Codex Alimentarius utworzony w 1960 roku ma na celu nie tylko ochronę zdrowia konsumentów, ale także skodyfikowanie standardów żywnościowych ułatwiających międzynarodowy obrót żywnością oraz stworzenie gwarancji uczciwych praktyk w branży żywnościowej w skali lokalnej i międzynarodowej. W permanentnych pracach nad kodeksem - bo ciągle trzeba ustalać zasady postępowania wobec zgłaszanych nowych problemów żywnościowych -uczestniczy ponad 160 państw.
Normy tworzone przez komisję, szeroko konsultowane i akceptowane przez poszczególne państwa, nie mają wprawdzie mocy prawnej, tworzą standardy do fakultatywnego stosowania, są jednak respektowane w wielu krajach i wprowadzane do miejscowego prawa, są także często punktem odniesienia w sprawach arbitrażowych. Ale nie wszędzie. Na przykład w Rosji w praktyce nie są przestrzegane żadne normy. Co prawda dość dużo wiemy o aferach żywnościowych w krajach rozwiniętych, ale do tego przyczynia się rozbudowany system kontroli i upublicznianie wykrytych praktyk.
Nie wiemy, co jemy
Wszystkie rodzaje żywności są zafałszowywane – przyznał prof. St. Kowalczyk w dyskusji z uczestnikami seminarium. Kwestia tylko, w jakiej skali. Niekiedy brakuje szczegółowych unijnych przepisów, bądź są nieprecyzyjne, co dotyczy np. przetwórstwa mięsa. W ocenie prof. Kowalczyka, najwięcej fałszerstw jest w przedsiębiorstwach średniej wielkości. Prawdopodobnie dlatego, że duże boją się o reputację, mali wytwórcy mają bezpośredni kontakt z konsumentem i są przez niego wprost kontrolowani i oceniani.
Na cenzurowanym jest zwłaszcza przetwórstwo, w którym najczęściej dochodzi do fałszerstw i są one trudne do wykrycia. Niepokój polskich konsumentów budzi rozszerzenie kryteriów dopuszczalności substancji szkodliwych, niełatwych często do zidentyfikowania, kiedy ich minimalne ilości są traktowane jako konieczne w procesie produkcyjnym. Polacy są szczególnie wyczuleni na dodatki do żywności, mające poprawiać smak, zapach czy wygląd produktów. Denaturalizacja żywności zaszła tak daleko, że niedługo oryginalne właściwości surowców będą już nieznane, zwracali uwagę uczestnicy seminarium. Do problemów gorących nie tylko w Polsce należy obecność GMO w żywności przetworzonej. Nie da się już tego uniknąć, przestrzegana musi być jednak wymagana prawem unijnym zasada wyraźnego informowania konsumentów o składzie oferowanych produktów.
W Polsce nie jest jednak najgorzej, zauważył prof. Kowalczyk. Po prostu najrzadziej fałszowane są produkty najmniej przetworzone, a u nas, w porównaniu do krajów wysoko rozwiniętych, tego rodzaju żywności jest zdecydowanie więcej. Pozytywnym zjawiskiem jest też tendencja do skracania łańcucha dostaw, redukowania pośredników, a więc i ograniczenie możliwości fałszerstw. Najlepiej stosować zasadę, że najzdrowsze jest to, co rośnie blisko domu. Niepokoi jednak fakt, że na nasz rynek trafiają np. owoce, jarzyny, produkty z naszej strefy klimatycznej, ale wytworzone gdzie indziej. Produkcja lokalna, czy marginalna powinna być popierana i objęta innymi regulacjami, przyznał prof. Kowalczyk. W pewnym stopniu tak jest, ale spotyka się to z ostrym sprzeciwem wielkich producentów żywności.
Czy jest w ogóle możliwe stworzenie takiego systemu kontroli, który w pełni zabezpieczy nas przed nieuczciwością producentów żywności? Trudno na to liczyć, zawsze pozostanie jakiś margines, który wykorzystany zostanie przez dążących za wszelką cenę do powiększenia zysków. W łańcuchu dostaw obecnie najważniejszy stał się handel i to on kreuje konsumenta oraz stawia wymagania producentom. Tak samo jak trudno liczyć, by odwoływanie się do etyki producentów mogło wiele zmienić. Znamienne zresztą jest to, że kodeksy żywnościowe raczej nie odnoszą się do etyki.
Na poziomie globalnym niezbędnych jest szereg działań. Prof. Kowalczyk zaliczył do nich stworzenie obligatoryjnego globalnego prawa żywnościowego, zaznaczając, że to rozwiązanie rodzi szereg problemów natury organizacyjnej, zarządzania, egzekwowania przepisów. Konieczna jest ścisła współpraca międzynarodowa instytucji monitorujących i kontrolujących żywność. Nie do przecenienia pozostaje edukacja konsumentów i wzmocnienie ciągle bardzo słabych ruchów konsumenckich, promowanie żywności lokalnej, skracanie łańcuchów żywnościowych, rozwój systemów jakości żywności. Nie może być tak, że konsument ma najmniej do powiedzenia.
Krystyna Hanyga
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 507
Studium przypadku w imperium farmaceutycznym i korupcji korporacyjnej
Obszerna historia przemysłu farmaceutycznego pełna jest opowieści i czynów o przygodach, nieszczęściach, czerpaniu zysków, czerpaniu zysków, oszustwach, przekupstwach, fałszywych twierdzeniach, obietnicach mesjanistycznych i zachowaniach przestępczych. Niewielu firmom w historii medycyny poświęcono tyle uwagi, ile firmie Pfizer Inc. przez ostatnie trzy lata kryzysu związanego z koronawirusem.
Dzięki nieustannemu relacjonowaniu w mediach, pośród całego wrzawy i wściekłości, firmie Pfizer udało się uniknąć kontroli swojego wcześniejszego przestępczego postępowania i jest powszechnie przedstawiana w mediach głównego nurtu jako dobroczynne przedsiębiorstwo, którego misją jest szlachetna służba ludzkości.
Aby wyjaśnić sprawę, przystępujemy do wszechstronnej analizy historycznej tej firmy, która od skromnych początków wyrosła na jednego z najbardziej wpływowych gigantów korporacyjnych chodzących po Ziemi.
Historia
Historia firmy Pfizer rozpoczyna się w Nowym Jorku w 1849 r., kiedy para niemieckich imigrantów, kuzyni Charles Pfizer i Charles F. Erhart , otrzymała pożyczkę w wysokości 2500 USD od ojca Charlesa Pfizera na zakup budynku komercyjnego w Williamsburgu na Brooklynie, gdzie mieli rozpocząć wspólne przedsięwzięcie biznesowe w rodzącym się przemyśle chemicznym.
Charles Pfizer był praktykantem farmaceuty w Niemczech i posiadał wykształcenie handlowe jako chemik. Charles Erhart był cukiernikiem.
Pierwotnie nazwana Charles Pfizer and Company, firma początkowo koncentrowała się na produkcji związków chemicznych. Ich pierwszym produktem był środek farmaceutyczny o nazwie Santonin, używany do leczenia chorób pasożytniczych.
Łącząc swoje talenty, kuzyni umieścili swój produkt w smacznych słodyczach, takich jak cukierki do ssania i rożki cukrowe o smaku toffi. Strategia ta okazała się sukcesem, przygotowując grunt pod przyszły rozwój firmy.
Lek Santonin był używany jako środek przeciw robakom aż do lat pięćdziesiątych XX wieku, kiedy to wypadł z łask z powodu zauważonych efektów toksycznych , które stanowiły poważne zagrożenie dla pacjentów.
Pfizer szybko rozszerzył swoją działalność na sferę wysokowartościowych chemikaliów przeznaczonych do komercyjnej sprzedaży hurtowej i detalicznej.
W 1862 roku Pfizer stał się pierwszą amerykańską firmą produkującą w kraju kwas winowy i krem do usuwania kamienia nazębnego.
Wraz z wybuchem wojny secesyjnej pojawiło się ogromne zapotrzebowanie na środki przeciwbólowe i antyseptyczne, co stworzyło „szansę” dla przemysłu farmaceutycznego. Pfizer szybko rozszerzył swoją produkcję zarówno jodu, morfiny, chloroformu, kamfory, jak i rtęci. Do 1868 roku przychody firmy Pfizer podwoiły się, a linia produktów znacznie się powiększyła.
Największy sukces firma osiągnęła w latach osiemdziesiątych XIX wieku wraz z produkcją przemysłowego kwasu cytrynowego, szeroko stosowanego w napojach bezalkoholowych, takich jak Coca-Cola i Dr. Pepper. Stało się to centralnym elementem firmy i napędzało jej rozwój przez dziesięciolecia.
Kolejna szczęśliwa zmiana dla „małej nowojorskiej firmy” nastąpiła w 1919 r., kiedy jej naukowcy jako pierwsi opracowali proces fermentacji w głębokim zbiorniku, którego zasady zostały później zastosowane do produkcji penicyliny.
Ta sprawność w fermentacji i produkcji farmaceutycznej na dużą skalę postawiła firmę Pfizer na czołowej pozycji podczas drugiej wojny światowej, kiedy rząd USA zaapelował do przemysłu farmaceutycznego o wsparcie w produkcji penicyliny na potrzeby działań wojennych.
Współpracując z rządowymi naukowcami, firma Pfizer rozpoczęła masową produkcję penicyliny z wykorzystaniem technologii fermentacji w głębokim zbiorniku, a w 1944 roku jako pierwsza zaczęła masowo produkować penicylinę.
Z chwilą, kiedy zużycie penicyliny i jej cena po drugiej wojnie światowej spadły, firma Pfizer zaczęła szukać bardziej dochodowych antybiotyków. Przejście do komercyjnej produkcji antybiotyków zasygnalizowało zwrot w modelu biznesowym firmy. Jej działalność przeniosła się z produkcji wysokowartościowych chemikaliów do farmaceutyków opartych na badaniach, dając początek nowemu programowi tworzenia leków, który koncentrował się na syntezie in vitro. W 1950 roku firma Pfizer opracowała swój pierwszy zastrzeżony produkt farmaceutyczny, Terramycynę , antybiotyk o szerokim spektrum działania.
Do 1951 roku firma Pfizer założyła biura w Belgii, Brazylii, Kanadzie, Kubie, Anglii, Meksyku, Panamie i Puerto Rico. W miarę jak jej władza i zyski rosły jak grzyby po deszczu, Pfizer powiększał swoje portfolio poprzez różne przejęcia i wejścia w wiele obszarów badań i rozwoju, w tym dział zdrowia zwierząt.
Jednak wraz z rozwojem farmaceutycznego królestwa firmy Pfizer zaczęły pojawiać się pytania dotyczące nieczystych praktyk biznesowych.
Naruszenia
Pomimo przedstawiania siebie jako przestrzegającej prawa korporacji, firmie Pfizer nie są obce kontrowersje i skandale. Już w 1958 roku była jedną z sześciu firm farmaceutycznych oskarżonych przez Federalną Komisję Handlu o zmowy cenowe .
W 1961 roku Departament Sprawiedliwości wniósł oskarżenie o naruszenie prawa antymonopolowego przeciwko firmom Pfizer, American Cyanamid i Bristol-Myers, oskarżając kierownictwo każdej z nich o rażąco wysokie ceny i monopolizację produkcji i dystrybucji leków od 1953 roku.
W 1963 roku FTC orzekła , że oskarżone firmy w swojej skardze z 1958 roku w rzeczywistości manipulowały cenami antybiotyków. FTC zauważyła również, że „nieczyste ręce i zła wiara odegrały główną rolę” w przyznaniu firmie Pfizer patentu na tetracyklinę.
W latach sześćdziesiątych firma Pfizer była najbardziej zdywersyfikowana w swojej historii, a jej zainteresowania sięgały od pigułek, przez perfumy, produkty petrochemiczne, po produkty dla zwierząt.
Przejście firmy w kierunku wprowadzania nowych produktów osiągnęło punkt kulminacyjny wraz z utworzeniem Centralnego Oddziału Badawczego na początku lat siedemdziesiątych. Do tego działu badawczego kierowano pełne 15% przychodów firmy Pfizer.
Skupienie się na innowacjach zaowocowało opracowaniem przez firmę Pfizer przełomowych leków , które są określane jako „leki, które generują co najmniej 1 miliard dolarów dochodu rocznie dla firm farmaceutycznych, które je produkują”.
Chociaż leki te mogą być niezwykle dochodowe dla firm farmaceutycznych, model biznesowy odnoszący sukcesy w branży leków wiąże się z pewnymi długoterminowymi problemami. Oprócz czasu i pieniędzy włożonych w ich rozwój, istnieją wymogi związane z kwestiami patentowymi. Firmy farmaceutyczne postrzegają „okno patentowe” wynoszące 20 lat jako poważne ograniczenie, ponieważ wprowadzenie nowego leku na rynek często zajmuje im całą dekadę, skracając w ten sposób zarówno czas odzyskania jego kosztów, jak i czas czerpania maksymalnych zysków z nowego produktu.
Ze względu na prawa patentowe sukces przebojowych leków jest często krótkotrwały. Poleganie na hitach oznacza również, że jeśli produkt zawiedzie, konsekwencje dla producenta mogą być katastrofalne.
Korzystając z tego modelu biznesowego, trudno więc przecenić potrzebę ciągłego poszukiwania przez firmy farmaceutyczne przełomowych leków. Oczywiście dokładają one wszelkich starań, aby chronić swoją złotą gęś.
Szeregowi hitów firmy Pfizer towarzyszył ogromny wzrost fortuny firmy w połączeniu z szeregiem kontrowersyjnych produktów, przestępstw i wielu grzywien — w tym największej grzywny karnej w historii Stanów Zjednoczonych.
Weźmy na przykład pierwszy przebojowy lek firmy Pfizer, przeciwzapalnyFeldene , który również stał się jednym z pierwszych kontrowersyjnych produktów.
Firma Pfizer złożyła wniosek do FDA dotyczący nowego leku Feldene w marcu 1978 r. I ponownie w maju 1980 r. Wnioski zostały odrzucone z powodu złych protokołów testowych. We wrześniu 1981 roku firma Pfizer ponownie złożyła wniosek do FDA, korzystając ze starych danych.
Wiele pytań dotyczących Feldene, w tym droga podjęta do ostatecznego zatwierdzenia, sprawiły, że był to jeden z najpopularniejszych https://www.projectcensored.org/19-felbene-pfizers-best-selling-deadly-drug/ newsów Project Censored w 2015 roku.
W tej historii Project Censored zauważył:
„Gdy FDA wciąż rozważała wniosek, firma Pfizer sponsorowała przyjęcie na spotkaniu Amerykańskiego Stowarzyszenia Reumatyzmu w Bostonie i pokazała film promujący Feldene, który zdaniem FDA był nielegalny. Niemniej jednak 6 kwietnia 1982 r. FDA zatwierdziła Feldene do użytku w USA”
Firma Pfizer ma długą historię oszustw, korupcji i wykorzystywania dzieci jako królików doświadczalnych
Mimo, że Feldene stał się najbardziej lukratywnym produktem firmy Pfizer, szybko pojawiły się pytania dotyczące leku. Do 1986 roku zwrócono się do FDA o zmianę etykiety leku z powodu poważnych obaw dotyczących jego długiego okresu półtrwania i tendencji do gromadzenia się we krwi.
Organizacja nadzorująca Public Citizen Health Research Group (PCHRG) oskarżyła później producenta, że ten szeroko przepisywany lek na zapalenie stawów stwarza ryzyko krwawienia z przewodu pokarmowego wśród osób starszych.
Powołując się na doniesienia o 2621 zdarzeniach niepożądanych i aż 182 zgonach wśród pacjentów przyjmujących lek, PCHRG zażądał, aby FDA zakazał Feldene pacjentom w wieku 60 lat i starszym, „jako bezpośrednie zagrożenie dla zdrowia publicznego”.
Dr Sidney Wolfe, dyrektor PCHRG, stwierdził: „Co najmniej 1,75 miliona starszych Amerykanów otrzymujących ten lek jest narażonych na ryzyko wystąpienia zagrażających życiu reakcji żołądkowo-jelitowych”.
Tymczasem Krajowa Rada Seniorów wezwała FDA do całkowitego wycofania leku z rynku. Wolfe z PCHRG zacytował później wewnętrzne dokumenty firmy Pfizer , które wyrażały obawy dotyczące leku. Do 1995 roku wezwał do całkowitego zakazu używania tego narkotyku dla osób w każdym wieku.
To był dopiero początek serii głośnych skandali i problemów prawnych, które zdefiniowały zwyczajowe praktyki firmy Pfizer.
Na przykład, firmę zaczęły nękać doniesienia o poważnych problemach związanych z zastawką serca wyprodukowaną przez oddział firmy Pfizer w Shiley. Ten problem doprowadziłby do zaprzestania produkcji wszystkich modeli wadliwych zaworów do 1986 roku.
Grupa zadaniowa FDA w 1991 roku oskarżyła Shiley o ukrywanie informacji o problemach z bezpieczeństwem przed organami regulacyjnymi w celu uzyskania wstępnej zgody na swoje zawory. Dochodzenie z 7 listopada 1991 r. w The Wall Street Journal wykazało, że Shiley celowo sfałszował dokumentację produkcyjną dotyczącą pęknięć zastawek.
Pęknięcia te miały katastrofalne skutki dla wielu pacjentów. Do 2012 roku zgłoszono, że 663 osoby zmarły w wyniku wadliwych zastawek.
Firma Pfizer ostatecznie zgodziła się zapłacić od 165 do 215 milionów dolarów w ramach rozstrzygnięcia pozwów związanych z zastawką serca Björk-Shiley Convexo-Concave Heart Valve.
Zgodziła się również zapłacić 10,75 miliona dolarów, aby uregulować zarzuty Departamentu Sprawiedliwości USA, że okłamała organy regulacyjne, starając się o zatwierdzenie zaworów.
Parada praktyk korupcyjnych i problemów prawnych, które zaczęły definiować tego farmaceutycznego Lewiatana, właśnie się rozpoczynała. Od tego czasu firma Pfizer była oskarżana i ścigana za szereg nielegalnych czynów, począwszy od ustalania cen, bezpieczeństwa produktów, przekupstwa, skandali reklamowych i marketingowych, aż po łamanie praw człowieka i środowiska.
W 1999 roku Pfizer przyznał się do zarzutów antymonopolowych i zgodził się zapłacić grzywny w łącznej wysokości 20 milionów dolarów. W tej sprawie firma Pfizer została oskarżona o „uczestnictwo w spisku mającym na celu podniesienie i ustalenie cen oraz podział udziałów w rynku w USA dla środka konserwującego żywność o nazwie erytrobinian sodu oraz przydział klientów i terytoriów dla środka aromatyzującego o nazwie maltol”.
W 2000 roku The Washington Post opublikował sześcioczęściowe exposé , w którym oskarżył firmę Pfizer o testowanie niebezpiecznego eksperymentalnego antybiotyku Trovafloxacin (nazwa handlowa Trovan) na dzieciach w Nigerii bez uzyskania odpowiedniej zgody rodziców.
Według analityków z Wall Street, Trovan miał stać się kolejnym przebojem firmy Pfizer, a jeden z nich stwierdził: „Pfizer mógłby zarobić 1 miliard dolarów rocznie, gdyby Trovan uzyskał zgodę na wszystkie potencjalne zastosowania”. Ale kiedy firma nie była w stanie znaleźć wystarczającej liczby pacjentów w Stanach Zjednoczonych, jej badacze udali się na poszukiwanie nowych pacjentów do Kano w Nigerii.
To niezatwierdzone badanie kliniczne na 200 nigeryjskich dzieciach spowodowało śmierć 11 dzieci . Zarzuca się, że później znacznie więcej dzieci cierpiało z powodu „poważnych skutków ubocznych, począwszy od niewydolności narządów, a skończywszy na uszkodzeniu mózgu”.
W 2001 roku Pfizer został pozwany przez 30 nigeryjskich rodzin , które oskarżyły firmę o wykorzystywanie ich dzieci jako „ludzkich królików doświadczalnych”. Rodziny twierdziły, że „firma Pfizer naruszyła Kodeks Norymberski, a także standardy praw człowieka ONZ i inne wytyczne etyczne” oraz twierdziły, że firma Pfizer naraziła dzieci na „okrutne, nieludzkie i poniżające traktowanie”.
Po latach batalii prawnych Pfizer zgodził się w 2009 roku zapłacić 75 milionów dolarów w ramach rozstrzygnięcia niektórych pozwów wniesionych do nigeryjskich sądów.
Trovan nigdy nie stał się hitem, o którym marzyła firma Pfizer. Firma przyznała akcjonariuszom, że „doznała rozczarowania” tym eksperymentalnym lekiem na zapalenie opon mózgowych. Trovan nigdy nie został zatwierdzony do użytku przez dzieci w Stanach Zjednoczonych, więc produkcja została wstrzymana. Unia Europejska zakazała tego w 1999 roku.
Poniżej znajduje się chronologia kolejnych nieszczęść firmy Pfizer.
— W 2002 roku firma Pfizer zgodziła się zapłacić 49 milionów dolarów , aby uregulować zarzuty, że jedna z jej spółek zależnych oszukała federalny program Medicaid, pobierając zawyżone opłaty za swój lek obniżający poziom cholesterolu Lipitor.
— W 2003 roku Pfizer zapłacił 6 milionów dolarów w ramach ugody z 19 stanami, które oskarżyły go o stosowanie wprowadzających w błąd reklam w celu promowania antybiotyku Zithromax (zwanego także Z-Pak), stosowanego przy infekcjach ucha u dzieci. W twierdzeniu zarzucano, że firma Pfizer „zawyżyła korzyści i skuteczność Zithromax w porównaniu z innymi porównywalnymi antybiotykami”.
— W 2004 roku firma Pfizer zgodziła się na ugodę w wysokości 60 milionów dolarów w ramach pozwu zbiorowego wniesionego przez użytkowników leku na cukrzycę opracowanego przez firmę Warner-Lambert, którą firma Pfizer nabyła w 2000 roku. Lek Rezulin został wycofany z rynku po tym, jak wielu pacjentów zmarło z powodu ostrej niewydolność wątroby, która miała być spowodowana przez lek.
— W 2004 roku firma Pfizer zgodziła się wstrzymać reklamy swojego środka przeciwbólowego Celebrex, aw następnym roku przyznała, że badania kliniczne z 1999 roku wykazały, że starsi pacjenci przyjmujący ten lek byli znacznie bardziej narażeni na ryzyko wystąpienia chorób serca.
— W 2004 roku firma Pfizer przyznała się do dwóch przestępstw i zapłaciła 430 milionów dolarów kary za oszukańcze promowanie leku na epilepsję Neurontin do niezatwierdzonych zastosowań. Pfizer twierdził, że może być również stosowany w przypadku „zaburzenia afektywnego dwubiegunowego, bólu, migrenowych bólów głowy oraz odstawienia narkotyków i alkoholu”.
Podstępna taktyka firmy Pfizer z udziałem Neurontin obejmowała również przekupywanie lekarzy luksusowymi wycieczkami i pieniędzmi w celu promowania leku oraz umieszczania agentów na imprezach związanych z edukacją medyczną.
Później wyszły na jaw dokumenty sugerujące, że firma Pfizer zorganizowała opóźnienia w publikacji badań naukowych, co podważyło jej twierdzenia dotyczące innych zastosowań Neurontin. W jednym z tych dokumentów stwierdzono, że lider zespołu Neurontin w firmie Pfizer powiedział: „Myślę, że możemy ograniczyć potencjalne wady badania 224, opóźniając publikację tak długo, jak to możliwe”.
Wreszcie w 2010 r. federalne jury stwierdziło, że firma Pfizer dopuściła się oszustwa wymuszającego haracze podczas marketingu Neurontin; sędzia w tej sprawie nakazał następnie firmie zapłacić 142 miliony dolarów odszkodowania.
— W 2005 roku firma Pfizer wycofała z rynku swój środek przeciwbólowy Bextra po tym, jak FDA przytoczyła „niewystarczające informacje na temat możliwego ryzyka dla serca wynikającego z długotrwałego stosowania leku, a także „zagrażających życiu” reakcji skórnych, w tym zgonów”.
— W tym samym roku FDA zatwierdziła ostrzeżenie o czarnej skrzynce dotyczące innego przebojowego środka przeciwbólowego firmy Pfizer, Celebrex , powołując się na podwyższone ryzyko „zdarzeń sercowo-naczyniowych i zagrażających życiu krwawień z przewodu pokarmowego”.
— W 2007 roku firma Pfizer zgodziła się zapłacić 34,7 miliona dolarów na uregulowanie opłat federalnych związanych z marketingiem ludzkiego hormonu wzrostu Genotropin. Pharmacia & Upjohn Co., spółka zależna Pfizera, zgodziła się zapłacić 19,7 miliona dolarów za „zaoferowanie łapówki menedżerowi świadczeń aptecznych w celu sprzedaży większej ilości leku", podczas gdy Pfizer zgodził się zapłacić kolejne 15 milionów dolarów za "promocję preparatu Genotropin do zastosowań niezatwierdzonych przez Agencję ds. Żywności i Leków". ds. przez Agencję ds. Żywności i Leków”.
— W 2008 roku firma Pfizer wypłaciła gigantyczną grzywnę w wysokości 894 milionów dolarów , aby uregulować pozwy sądowe, „zarzucające, że wycofany przez nią środek przeciwbólowy Bextra i szeroko stosowany lek Celebrex na zapalenie stawów zaszkodziły amerykańskim pacjentom i oszukały konsumentów”. Z całkowitej grzywny 745 milionów dolarów przeznaczono na „rozstrzygnięcie roszczeń z tytułu obrażeń ciała”.
— Już w następnym roku, 2009, firma Pfizer została ukarana grzywną w wysokości 2,3 miliarda dolarów, zyskując wątpliwe wyróżnienie związane z największą ugodą w historii opieki zdrowotnej . GlaxoSmithKline podbiło stawkę dzięki ugodzie w wysokości 3 miliardów dolarów w 2012 roku.
Grzywna była połączeniem ugód cywilnych i karnych związanych z „rzekomo nielegalną promocją niektórych leków przez firmę Pfizer, w szczególności Bextra”. Pfizer przyznał się do „ niewłaściwego oznakowania środka przeciwbólowego Bextra z zamiarem oszukania lub wprowadzenia w błąd, promowania leku do leczenia ostrego bólu w dawkach, które FDA wcześniej uznała za niebezpiecznie wysokie”.
Departament Sprawiedliwości zauważył również, że firma Pfizer „rzekomo płaciła łapówki przestrzegającym przepisów lekarzom i nielegalnie promowała trzy inne leki: przeciwpsychotyczny Geodon, antybiotyk Zyvox i lek przeciwpadaczkowy Lyrica”.
W rozmowie z The New York Times były przedstawiciel handlowy firmy Pfizer, John Kopchinski, który pomógł wszczęciu dochodzenia federalnego, stwierdził: „Cała kultura firmy Pfizer opiera się na sprzedaży, a jeśli nie sprzedawałeś narkotyków nielegalnie, nie byłeś postrzegany jako gracz zespołowy."
Grzywna w wysokości 1,195 miliarda dolarów nałożona w tej ugodzie nadal stanowi największą grzywnę karną, jaką kiedykolwiek nałożono w Stanach Zjednoczonych w jakiejkolwiek sprawie.
Nawet po zawarciu szeroko zakrojonej umowy o uczciwości korporacyjnej z Biurem Inspektora Generalnego Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej w ramach ugody z 2009 r., pozbawione zasad i szkodliwe zachowanie firmy Pfizer było kontynuowane. Zespół grał dalej.
W 2010 roku The New York Times doniósł o przyznaniu się firmy Pfizer, że zapłaciła około „20 milionów dolarów 4500 lekarzom i innym pracownikom medycznym za konsultacje i przemawianie w jej imieniu w ciągu ostatnich sześciu miesięcy 2009 roku”.
The Times wspomniał również, że firma Pfizer zapłaciła „15,3 miliona dolarów 250 akademickim centrom medycznym i innym grupom badawczym za badania kliniczne w tym samym okresie”.
W odniesieniu do kwot ujawnionych przez firmę Pfizer, dr Marcia Angell , była redaktor naczelna The New England Journal of Medicine i autorka książki The Truth About the Drug Companies: How They Deceive Us and What to Do About It , przyznała, że chociaż nie miała szczegółowej wiedzy w tej sprawie, uważała, że ujawnione publicznie kwoty przez firmę Pfizer „wydawały się niskie”. Dodała: „Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że coś uciekło”.
W 2011 roku firma Pfizer zgodziła się zapłacić 14,5 miliona dolarów w celu rozstrzygnięcia zarzutów wynikających z ustawy o fałszywych roszczeniach , że nielegalnie sprzedawała swój lek na zapalenie pęcherza Detrol.
W 2012 roku amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełd ogłosiła, że osiągnęła ugodę w wysokości 45 milionów dolarów z firmą Pfizer w celu rozstrzygnięcia zarzutów, że jej spółki zależne przekupiły zagranicznych lekarzy i innych pracowników służby zdrowia.
SEC zarzuciła, że „pracownicy i agenci spółek zależnych firmy Pfizer w Bułgarii, Chinach, Chorwacji, Czechach, Włoszech, Kazachstanie, Rosji i Serbii dokonywali niewłaściwych płatności na rzecz zagranicznych urzędników w celu uzyskania zezwoleń regulacyjnych i formularzy, sprzedaży i zwiększonej liczby recept na produkty farmaceutyczne firmy."
Według Kara Brockmeyer, szefa działu ds. zagranicznych praktyk korupcyjnych w SEC Enforcement Division, „Spółki zależne firmy Pfizer w kilku krajach miały przekupstwo tak mocno wplecione w swoją kulturę sprzedaży, że oferowały punkty i programy premiowe w celu niewłaściwego nagradzania zagranicznych urzędników, którzy okazali się ich najlepszymi klientami”.
W 2012 roku firma Pfizer została ukarana kolejną ogromną grzywną – tym razem w celu uregulowania roszczeń, zgodnie z którymi skutki uboczne leku Prempro stosowanego w hormonalnej terapii zastępczej (HTZ) powodują raka piersi. Około 10 000 kobiet złożyło pozew przeciwko firmie, twierdząc, że producent leku zataił informacje o potencjalnym ryzyku raka piersi podczas stosowania HTZ. Ugoda w wysokości 1,2 miliarda dolarów nastąpiła po sześciu latach prób.
W 2013 roku firma Pfizer zgodziła się na ugodę w wysokości 288 milionów dolarów za roszczenia 2700 osób, które twierdziły, że jej lek na rzucanie palenia Chantix powodował myśli samobójcze i poważne zaburzenia psychiczne.
FDA umieściła ostrzeżenie o czarnej skrzynce na Chantix, najwyższe ostrzeżenie związane z bezpieczeństwem przypisane przez FDA, „aby ostrzec pacjentów i lekarzy o ryzyku wystąpienia psychiatrycznych skutków ubocznych” i zauważyła, że lek jest „prawdopodobnie związany z wyższym ryzykiem zawału serca”.
Firmy farmaceutyczne dokładają wszelkich starań, aby obejść ostrzeżenia o czarnej skrzynce. Generują one bowiem zły rozgłos i negatywnie wpływają na sprzedaż danego leku, co prowadzi do niekorzystnych konsekwencji finansowych dla firmy.
W 2016 roku, po latach lobbowania, firmie Pfizer udało się skłonić FDA do zniesienia oznaczenia Chantrix jako czarnej skrzynki w głosowaniu 10:9 , dając kontrowersyjnemu przebojowi lekowemu „nowe życie”.
W 2013 roku firma Pfizer osiągnęła ugodę w wysokości 35 milionów dolarów w związku z rzekomym niewłaściwym marketingiem i promocją leku immunosupresyjnego Rapamune. Kiedy prokurator generalny Nowego Jorku, Eric T. Schneiderman, ogłosił, że on i 40 innych prokuratorów stanowych przybyło do ugody, zauważył: „Musi istnieć jeden zestaw zasad dla wszystkich, bez względu na to, jak są bogaci czy potężni, i obejmuje to duże firmy farmaceutyczne, które przedstawiają niezatwierdzone i bezpodstawne twierdzenia na temat produktów w celu zwiększenia zysków”.
Chociaż lista przestępstw korporacyjnych firmy Pfizer w tym artykule jest imponująca pod każdym względem, biorąc pod uwagę podejrzane praktyki biznesowe nie jest ona wyczerpująca. W sumie od 2000 roku firma Pfizer zgromadziła kary w wysokości 10 945 838 549 USD i dopuściła się 96 naruszeń obejmujących szeroki zakres przestępstw.
Firma, której można zaufać?
Portfel przestępstw korporacyjnych firmy Pfizer dorównuje portfelowi najbardziej skorumpowanych firm w historii. Ale to nie powstrzymało firmy Pfizer od zostania korporacyjną gwiazdą dzięki szczepionce na COVID-19. Rzeczywiście, firma odniosła znaczne korzyści z tego produktu, którego sprzedaż w wysokości 36,8 miliarda dolarów w 2021 roku uczyniła go najlepiej sprzedającym się produktem farmaceutycznym w historii.
Kiedy przychody firmy farmaceutycznej w 2022 roku osiągnęły rekordowy poziom 100,3 miliarda dolarów , sprzedaż szczepionek przeciwko COVID-19 stanowiła prawie 38 procent tych przychodów.
Jednak podczas gdy Pfizer pławił się w blasku cheerleaderek i rekordowych zysków w mediach głównego nurtu, szczere śledztwo w sprawie jego nieustającej historii korupcji było ukrywane przed opinią publiczną.
Powiedziano nam, że musimy „zaufać firmie Pfizer”, aby zaszczepić świat i uratować ludzkość przed tak zwanym kryzysem COVID.
Biorąc pod uwagę udokumentowaną historię występków firmy Pfizer, każda rozsądna osoba zapytałaby:
„Czy to firma, która stoi za kierownicą najbardziej rozpowszechnionej kampanii masowych szczepień w historii?”
„Czy to firma, której powinniśmy zaufać w zakresie eksperymentalnej technologii medycznej?”
„Czy to jest firma, która chce kontrolować najbardziej radykalny masowy eksperyment medyczny w historii ludzkości?”
„Jak to możliwe, że firma, która na co dzień dopuszczała się takich nielegalnych praktyk, mogła na nowo odkryć siebie jako zbawcę ludzkości?”
Podczas ceremonii, która odbyła się 12 czerwca 2008 r. w pierwotnym zakładzie produkcyjnym firmy Pfizer na Brooklynie w stanie Nowy Jork, Amerykańskie Towarzystwo Chemiczne uznało opracowanie firmy Pfizer w zakresie fermentacji w głębokich zbiornikach za National Historic Chemical Landmark.
Na tej uroczystości ówczesny prezes Pfizer Global Manufacturing, Natale Ricciardi, powiedział uczestnikom: „Zawsze mieliśmy bardzo szlachetną misję”. Pomimo tajemniczych lamentów: „Wiele rzeczy zmieniło się w Pfizer i niestety musieliśmy podjąć pewne decyzje”, Ricciardi kontynuował: „Ale szlachetność tego, co robimy, szlachetność tego, co zostało zrobione i nadal jest do zrobienia, nigdy się nie zmieniło i nigdy się nie zmieni”.
Po tylu latach – i pomimo nalegań Ricciardiego na wielkoduszność firmy Pfizer – myśląca osoba może przejrzeć katalog przestępstw i grzywien firmy i stwierdzić, że szlachetne eksperymenty nie są domeną „rzekomych” seryjnych przestępców, takich jak Pfizer .
Powyższy tekst (tłumaczenie maszynowe) pochodzi z portalu Global Research z 19 lipca 2023 r.
https://www.globalresearch.ca/story-pfizer-inc-case-study-pharmaceutical-empire-corporate-corruption/5824794
- Autor: Bogdan Zygmunt
- Odsłon: 3295
Od dwóch dekad trwają w Polsce gorące dyskusje w sprawie stanu i przyszłości istotnego elementu sił zbrojnych jakim są wojska obrony powietrznej oraz przeciwrakietowej (WOPP). Na świecie przez ten czas dokonał się istotny postęp w zrozumieniu znaczenia tego komponentu sił zbrojnych dla potencjału obronnego państwa.
Dzięki burzliwemu rozwojowi technologicznemu, zwłaszcza elektroniki, informatyki oraz inżynierii materiałowej, podstawowym sprzętem obrony powietrznej są zestawy rakietowe o różnym zasięgu i pułapie. Nowoczesny system OPP jest w stanie zatrzymać napad powietrzny nieprzyjaciela, stanowiący pierwsze uderzenie w konflikcie zbrojnym na współczesnym polu walki.
Dotychczas będące w służbie posowieckie rakietowe zestawy przeciwlotnicze krótkiego i średniego zasięgu (OSA, KUB, NEWA) miały być wycofane ze służby na początku XXI w. Dzięki staraniom wojskowych zakładów remontowych (WZU Grudziądz i WZE Zielonka) oraz specjalistów z WAT udało się przeprowadzić takie modernizacje techniczne, które pozwalają przenieść horyzont czasowy eksploatacji bojowej tego sprzętu poza rok 2020. Żadne z państw członków dawnego bloku wschodniego nie zdobyło się na taki intelektualny i technologiczny wyczyn.
Szeroko zakrojone prace modernizacyjne pozwoliły dostosować zestawy do nowych wymagań. W ramach prac rozwojowych zastąpiono technikę lampową techniką półprzewodnikową. Znacząco poprawiona została odporność na zakłócenia elektromagnetyczne. Zintegrowane zostały nowe urządzenia IFF (rozpoznanie swój-obcy), zgodne ze stosowanymi w innych armiach NATO.
Dużym osiągnięciem była integracja zmodernizowanych zestawów rakietowych z nowymi systemami dowodzenia polskimi siłami zbrojnymi. Nie można jednak wymagać od ponad 30-letniego sprzętu rakietowego efektywnego zwalczania nowoczesnych śmigłowców, samolotów i pocisków rakietowych.
Dzięki wyłącznie krajowej inicjatywie i realizacji oraz niewspółmiernie niskim kosztom w relacji do modernizacji lub zakupów nowego sprzętu za granicą, decydenci uzyskali cenny czas na wypracowanie koncepcji odnośnie kierunku i warunków pozyskania nowoczesnych zestawów przeciwlotniczych.
Ostatnie kilka lat obfitujących w negocjacje z potencjalnymi dostawcami oraz publiczne dyskusje, nie przybliżyły jednak decyzji ostatecznej z podaniem terminu i rodzaju nowego sprzętu przeciwlotniczego krótkiego i średniego zasięgu.
Nasz złoty róg
Bezdyskusyjnym osiągnięciem polskiej nauki i przemysłu obronnego w wolnej Polsce jest zaawansowany technologicznie przenośny przeciwlotniczy zestaw rakietowy GROM – b. krótkiego zasięgu, którego odpowiednikami są Igła (FR) i Stinger (USA).
W końcu lat 90-tych XX w., po kilkuletnich badaniach rozwojowych finansowanych przez budżet państwa (Strategiczny Program Rządowy), uruchomiono produkcję dla Wojska Polskiego. W ciągu 15 lat Grom zdobył światowe uznanie, czego efektem jest eksport do kilku krajów. GROM wykazał wysoką skuteczność bojową w wojnie rosyjsko-gruzińskiej w sierpniu 2008 r. Spowodował główne straty lotnictwa rosyjskiego.
Należy nadmienić, że wszystkie gruzińskie radiolokacyjne zestawy przeciwlotnicze (posowieckie i importowane) zostały praktycznie obezwładnione w wyniku zakłóceń zastosowanych przez wojska rosyjskie. W tej sytuacji jedyną realną bronią przeciwlotniczą pozostały przenośne zestawy rakietowe GROM.
Zbudowane w trakcie realizacji GROM zespoły badawcze, opracowane innowacyjne technologie, zdobyte doświadczenie poligonowe i eksploatacyjne oraz funkcjonujące instalacje produkcyjne, są narodowym „złotym rogiem”, oceniając sytuację cytatem z Wyspiańskiego, miejmy nadzieję, że bez jego ponurego zakończenia. Polska jest jednym z nielicznych krajów na świecie produkujących samodzielnie inteligentną broń tej klasy, wykorzystującą najnowsze światowe technologie i dlatego możemy uczynić z niej jeden z zasadniczych elementów systemu obrony wojsk i terytorium kraju.
Najnowszym osiągnięciem w tej dziedzinie jest ostatnio opracowany zestaw przeciwlotniczy PIORUN. Ze względu na dwukrotnie zwiększony zasięg wykrycia celu, precyzyjną dokładność trafienia i odporność na zakłócenia, stanowi wyjątkowo skuteczną broń nowej generacji.
Podstawa Tarczy - krajowa
W obecnej sytuacji politycznej w naszym regionie za najpilniejsze i zarazem realne do zrealizowania w krótkim okresie, jest zadanie stworzenia w oparciu o przenośne zestawy GROM/PIORUN najniższego piętra tzw. Tarczy Polski do odstraszania agresora i jako głównego elementu obrony terytorium kraju w konflikcie lokalnym.
Portal Defence24 w styczniu 2016 r. relacjonował dyskusję, przeprowadzoną w ograniczonym kręgu specjalistów, dotyczącą modernizacji polskiego parku śmigłowców wojskowych. Dowódca lotnictwa wojsk lądowych Ukrainy podał szczegóły taktyki i straty ukraińskich śmigłowców szturmowych i transportowych w trakcie walk w Donbasie. Otóż ukraińskie lotnictwo, zarówno śmigłowce jaki i samoloty szturmowe, poniosły tak poważne straty w pierwszych tygodniach konfliktu, że zostały praktycznie wyeliminowane z działań bojowych w strefie walk.
Tenże wysokiej rangi dowódca stwierdził, że siły separatystyczne wspierane sprzętowo i kadrowo przez Federację Rosyjską wykorzystywały głównie systemy przeciwlotnicze bardzo krótkiego zasięgu, w tym nowoczesne zestawy artyleryjsko-rakietowe Pancyr-S1 oraz przenośne rakietowe Igła i nową jej generację - Vierba, a także artylerię przeciwlotniczą.
Nietrudno dostrzec w tym przypadku zastosowanie taktyki, która zadecydowała o losach konfliktu w Afganistanie, gdzie wyłączono z walki sowieckie lotnictwo bojowe i transportowe wskutek użycia przez afgańskich partyzantów przenośnych pocisków przeciwlotniczych Stinger produkcji amerykańskiej. Separatyści z Donbasu, wykorzystując rosyjską broń przeciwlotniczą przeciw lotnictwu armii ukraińskiej, wykorzystali wnioski z tej bolesnej porażki, jakiej doświadczyły sowieckie siły zbrojne w czasie interwencji w Afganistanie trzy dekady temu.
Wyciągając wnioski z ostatnich konfliktów zbrojnych, celowe jest rozważenie korekty planów modernizacji sił zbrojnych w oczywistym kierunku: budowa potencjału realnego odstraszania. Nie są nimi eskadry samolotów wielozadaniowych, bo ich nie mamy w dostatecznej ilości. Nie są też nimi i nie będą horrendalnie drogie rakiety średniego zasięgu.
Czy nie należy odwrócić kolejność budowy „Tarczy Polski”?
Zacząć konstrukcję nie od zagranicznego dachu, lecz od polskich fundamentów. Zwłaszcza, że można to zrobić w krótkim czasie za kilka procent kosztów realizacji programu „Wisła”.
Potencjalnemu agresorowi trudno byłoby zniszczyć tysiące rozproszonych, przenośnych, łatwych do ukrycia zestawów GROM/PIORUN w rękach przeszkolonych operatorów zarówno wojsk regularnych jak i oddziałów obrony terytorialnej. Zgodnie z założeniami taktyki FR, samoloty szturmowe atakują z małych wysokości, a helikoptery nawet z wysokości rzędu 10 metrów (!). Dziś i w najbliższej przyszłości żadne inne zestawy rakietowe z wyjątkiem GROMA i PIORUNA nie są w stanie niszczyć celów na tej wysokości.
Wniosek jest prosty - musimy nasycić kraj przenośnymi rakietami typu ziemia-powietrze. Mała, neutralna, otoczona przyjaznymi krajami Szwajcaria dysponuje 2,5 tysiącem tego typu rakiet. Finlandia uruchomiła program nasycenia pogranicza zestawami przeciwlotniczymi bardzo krótkiego zasięgu.
Nam potrzeba kilka tysięcy wyrzutni i co najmniej 6 tysięcy pocisków dla obrony terytorium kraju. Bez zmuszenia przeciwnika do poruszania się na większych wysokościach, miliardy inwestowane w systemy krótkiego i średniego zasięgu – w ramach programów NAREW i WISŁA – pójdą w dużej mierze na marne.
Przybliżony koszt zbudowania „przeciwlotniczej zapory ogniowej” opartej o GROMY/PIORUNY wyniósłby do 2022 roku ok. 2 mld PLN co stanowi kilka procent środków przeznaczonych na plan modernizacji armii opracowany przez MON do 2022.
Zignorowana perełka…
Dorobiliśmy się w Polsce narodowej „perełki” produktowej, w obszarze high-tech w branży zbrojeniowej, uniezależnionej od zagranicznych dostawców. Wszystkie pozostałe nowoczesne systemy uzbrojenia można policzyć na palcach jednej ręki. Istnieje w tym produkcie wysoki potencjał rozwojowy, o którym można podyskutować oddzielnie.
W skrócie, można realnie prognozować znaczne zwiększenie zasięgu i pułapu GROM-a, skuteczności bojowej oraz wyraźną poprawę przechwytywania celów powietrznych dzięki wpięciu każdej wyrzutni w sieciocentryczny system OPL.
Poprzedni wiceminister ON stwierdził, że ministerstwo nie będzie zamówieniami na nowe GROM-y finansować prac rozwojowych krajowego produktu.
Dopuszczalne jest natomiast finansowanie zagranicznych dostawców uzbrojenia wielomiliardowymi kontraktami negocjowanymi w tajemnicy przed opinią publiczną i jak się okazało po fakcie – mało profesjonalnie. Mam na myśli system „Wisła”.
Ze środowisk przemysłowych i naukowych płyną głosy krytyki wobec szczegółowych rozwiązań powstałej kilka lat temu koncepcji budowy „Tarczy Polski”. Oprócz zastrzeżeń do wysokości kosztów zakupów zagranicznych, sprzeciw budzi niezadowalający udział offsetu technologicznego ulokowanego w krajowych firmach. W przypadku dolnego piętra obrony powietrznej kraju, oba powyższe istotne czynniki oraz kilka innych, przemawiają za produktem krajowym. Nie do przecenienia są również ciągnione efekty produkcji w kraju zaawansowanego technologicznie produktu, jak realna możliwość eksportu wyrafinowanego produktu, budowa kapitału ludzkiego, rozwój innowacyjnych technologii, promocja kraju i in.
Niewykorzystane możliwości
Mamy w kraju własną nowoczesną broń przeciwlotniczą o dużym potencjale rozwoju. Nasycenie zestawami przeciwlotniczymi b. krótkiego zasięgu regularnych oddziałów zarówno wojska jak i obrony terytorialnej, wzmocni wyraźnie potencjał obronny państwa. Analogiczne działania należy uruchomić w obszarze obrony przeciwpancernej. Od czasu uruchomienia produkcji licencyjnego Spike’a (to już ponad 10 lat), nie prowadzono w kraju prac nad własną konstrukcją lub polonizacją zagranicznych. Można śmiało stwierdzić, że mamy w kraju takie możliwości, niestety nie wykorzystane.
Wielu krytyków zarzuci tezom tego artykułu zwykłe domaganie się finansowania prac B+R, wspomagania firm zbrojeniowych, uczelni, instytutów czy kooperujących licencjodawców zagranicznych. Odpowiedź równie demagogiczna jest taka: to krytycy lobbują za wielokrotnie droższymi zakupami zagranicznymi. Czy decydenci są świadomi, że rozwój krajowego uzbrojenia to podstawowy element suwerenności? Czy wiadomo im, że same koszty rozwoju systemów broni w kraju są wielokrotnie tańsze niż zakupy zagraniczne? Czy znany jest im rachunek ciągniony projektowania, produkcji i zakupów uzbrojenia w kraju? Czy znana jest praktyka światowych koncernów zbrojeniowych, że nowoczesne projekty zbrojeniowe realizuje się w wieloletnich programach o stabilnym finansowaniu? Czy decydenci wiedzą , że…. itp.
Czy potrafimy zatem utrzymać w naszych rękach grający złoty róg, czy zostanie nam jeno sznur? Bogdan Zygmunt
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji.
O zaangażowaniu środowiska naukowego w rozwój przemysłu obronnego prof. Bogdan Zygmunt wypowiadał się na łamach SN w numerze 8-9/14 - Armaty mamy
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 3980
Z Wiesławem Kaczmarkiem, ministrem skarbu, rozmawia Anna Leszkowska
- Co należałoby i co można zrobić, aby polska gospodarka stała się konkurencyjna, czyli innowacyjna ?
- Moja gorzka refleksja z ostatnich lat to spostrzeżenie, iż w Polsce zanikł optymizm inwestycyjny. Wynika to pewnie z bardzo trudnych warunków pozyskiwania środków na finansowanie. Mówienie więc obecnie o innowacyjności gospodarki, której brakuje źródeł finansowania, przypomina dyskusję o teologii w gospodarce.
W Polsce nie udało się parę przedsięwzięć z tego obszaru. Po pierwsze, nie zaistniały nigdzie na dużą skalę – tak aby było to odczuwalne w strukturze handlu zagranicznego – projekty, które wiążą się z parkami przemysłowymi. Nie umieliśmy też wykorzystać myśli naukowo – technicznej dużych ośrodków akademickich na potrzeby gospodarki. To wszystko jest w fazie projektów. Ale my dzisiaj nie badamy nawet efektywności wydawania naszych pieniędzy na rożnego rodzaju programy naukowe. Dla mnie taką twierdzą konserwatyzmu i nieefektywności wydawania pieniędzy jest KBN. Jestem w kilku kapitułach nagród gospodarczych, które dotyczą innowacyjności, nowoczesności rozwiązań naukowo – technicznych i nie zauważam nadmiaru propozycji. Mimo, że środków finansujących programy naukowe i badawcze jest – mimo wszystko – sporo. Oczywiście w relacji do PKB bardzo mało, ale z tego co jest winny być jakieś plony, które się nadają do implementacji w rzeczywistości rolniczej, czy przemysłowej. Myślę, że trzeba będzie kiedyś ocenić efektywności wydawania tych środków. Bo to jest sprawa kluczowa do osiągnięcia powodzenia – jeśli nie mamy własnej myśli technicznej to stajemy się wyłącznie zapleczem kooperacyjnym. Można, oczywiście, nastawić się na eksport odtwarzalny, tzw. przerób uszlachetniający, ale to nie powinien być mechanizm dominujący. Trzeba rozwijać własny eksport.
-
Naukowcy twierdzą, że nie oni powinni zajmować się wdrożeniami...
-To można przyrównać do makroekonomistów, którzy mają teorię, w ogóle nieodczuwalną na poziomie mikroekonomicznym, a jeśli już – to przynosi wiecej strat niż pożytków. Do Polski przez ostatnie lata – poza nielicznymi przypadkami sektora motoryzacyjnego, częściowo elektroniki, telefonii i e-commerce – nie było transferów poważnych technologii. Możemy tu jeszcze mówić o przemyśle oświetleniowym, przemyśle gumowym, szklarskim, chemii gospodarczej, ale tak naprawdę nie ma poważnego transferu rewolucji naukowo – technicznej. On, niestety, Polskę omija. To jest równie dotkliwe w przemysłach surowcowych, choć zasoby surowcowe winny być dobrą materią do poszukiwań rozwiązań innowacyjnych. Bo węgiel nie musi być wyłącznie paliwem, można go wykorzystać jako surowiec chemiczny, tymczasem przemysł karbochemiczny w Polsce jest w fazie studiów naukowych. Te studia są przydatne pod warunkiem, że kończą się konkretnymi rozwiązaniami. Natomiast jeśli innowacje odbywają się w świecie wirtualnym, dyskusji miedzy naukowcami, kiedy nie ma szans na ich techniczną realizację – to praca naukowców jest mało przydatna. Bo nie następuje konsumpcja.
Innowacyjność w Polsce nie ma jeszcze jednej sprężyny rozwojowej, jaką był kiedyś przemysł zbrojeniowy. Bo innowacyjność w tym zakresie mocno ujawniała się w potrzebach technik militarnych.
Sporo natomiast wydarzyło się w kraju w zakresie innowacyjności, ale w odniesieniu do technik zarządzania. Tu dokonał się znaczący postęp, którego rezultatami winna być zwiększona wydajność pracy. Natomiast są pewne obszary, w których ten postęp jest świadomie odpychany. Takim przykładem jest cały sektor energetyczny, który technicznie jest na wysokim poziomie, ale jeśli chodzi o innowacyjność w zarządzaniu – zastosowania takich mechanizmów, które spowodowałyby radykalne zmniejszenie zatrudnienia – pozostał daleko w tyle.
Liczyłem również na to, że pewną innowacyjność wymuszą programy certyfikujące, czyli cała rodzina ISO. Innowacyjność powinna też pojawić się w przemyśle związanym z ochroną środowiska. Myślę, że tu jest duże pole do działania, gdyż dotyczy interesów własnych przedsiębiorstw: redukcji ponoszonych kosztów na rzecz ochrony środowiska, jak i zagospodarowania odpadów przemysłowych. Tego nie umieliśmy dotąd rozwiązać.
-
Takie działania są wymuszane przez układy stowarzyszeniowe z UE, nie wynikają z naszych inicjatyw …
-
Ale ja nie widzę innej metody, bo dzisiaj nie można bazować na świadomości ekologicznej przedsiębiorcy. Trzeba, niestety, nadal stosować techniki motywujące do określonych zachowań. Przedsiębiorca musi zobaczyć premię za swoją innowacyjność na rynku.
-
Jednak podkreśla się, że polski eksport właśnie teraz, mimo złej sytuacji budżetu państwa – nad podziw się rozwija...
-
Teza o rozwijaniu polskiego eksportu jest przewrotna, bo głosi to ekipa, która wypowiedziała wojnę strefom ekonomicznym
- Chyba to były wymagania Unii?
- Przede wszystkim to my sami o to poprosiliśmy – taki jest mój pogląd. Natomiast mechanizm wzrostu eksportu jest dziś kreowany wyłącznie przez przedsięwzięcia, które zostały zrealizowane w latach 1995 – 98 w strefach ekonomicznych. Bo gdyby nie było Isuzu, General Motors, Toyoty, Volkswagena, grupy Delphi – nie byłoby takich wyników. Ten przemysł – głownie motoryzacyjny zlokalizowany jest w strefach ekonomicznych i to on napędza dziś eksport.
- Czyli nie małe i średnie przedsiębiorstwa, ale zagraniczne koncerny?
- Nie wiem, czy nas dzisiaj stać na innowacje w wielkiej skali. Hasło innowacja wiąże się bowiem z innym podejściem do procesu technologicznego, do samego produktu i z inną techniką marketingu, czy sprzedaży produktu. Możemy więc dzisiaj liczyć na innowacyjność w pewnych obszarach niszowych, które mamy do zagospodarowania.
- Ale nie umiemy ich najczęściej określić, ani znaleźć...
- Bo ich poszukiwanie zwykle kończy się na określeniu premii dla znajdującego: czy oznacza ona, że będzie większa sprzedaż, czy będzie w tym obszarze ochroną przed nieuczciwą konkurencją, czego doświadczają głównie producenci towarów konsumpcyjnych przegrywając z dumpingowo ustawionymi cenami konkurencyjnych firm. Najlepszy tego przykład stanowią wyroby z Dalekiego Wschodu, produkowane często pod markami znanych firm światowych. Innowacyjność bowiem jest ucieczką przed dość wysokimi kosztami pracy w Polsce i wysokimi kosztami prowadzenia u nas działalności gospodarczej.
Innowacyjność zatem ma wówczas sens, gdy zostanie sfinansowana. Problemem przedsiębiorców polskich dzisiaj jest nie tyle znalezienie produktu, ile jego sfinansowanie. Bowiem nie ma w Polsce banku, który chciałby finansować projekt podwyższonego ryzyka, czyli innowacyjny. Bo wiąże się to z nowym podejściem do projektu, inną technologią, czy nowym podejściem do nieznanego wcześniej na rynku produktu. Także państwo nie ma instytucji, które byłyby skłonne poręczać, czy partycypować w formie leasingu w tego typu zadaniach. Do tego konieczne byłoby stworzenie krajowego systemu poręczeń kredytowych, w którym byłoby miejsce na zajęcie się przedsięwzięciami o podwyższonym ryzyku, z debiutem produktów.
Utworzyliśmy kilka lat temu Agencję Techniki i Technologii, ale ona jest w stanie wspomóc kilkadziesiąt projektów rocznie. Gdy to porównać z 3 milionami podmiotów gospodarczych w Polsce to może ona pomóc wybranym z wybranych. Z tego widać, że wsparcie ze strony instytucji państwa jest wyłącznie werbalne.
- Ale skąd można wziąć pieniądze na takie przedsięwzięcia, skoro budżet państwa jest biedny?
- Banki z racji strategii właścicieli nie są skłonne do angażowania się w projekty o podwyższonym ryzyku, ale to po części jest wina pasywnej postawy instytucji państwa, które nie dba o to, aby sponsorować, czy promować tego typu przedsiębiorstwa, czy produkty. Mamy drugą grupę instytucji finansowych, typu ubezpieczeniowego jak fundusz emerytalny, które rosną w siłę, a którym z kolei prawo zabrania podejmowania ryzyka. I jedynym mechanizmem, który może to uruchomić jest próba odwrócenia pewnego standardu prywatyzacji, czyli filozofia sprzedaży majątku, a właściwie użycia tego kapitału jako dźwigni i stworzenia systemu poręczeń kredytowych, co dałoby przynajmniej gwarancję odbicia się od dna, na którym dzisiaj się znajdujemy.
Ale mechanizm innowacyjności można wywołać również wprowadzeniem do polskiego obiegu gospodarczego innych standardów, np. wynikających z umów offsetowych. Innowacyjność w Polsce bez udziału poważnych światowych partnerów nie jest wykreowana.
- Jak praktycznie miałoby wyglądać przekazywanie środków na innowacyjność z prywatyzacji?
Jeżeli udałoby się z tych środków utworzyć krajowy system poręczeń kredytowych, jeżeli te instytucje partycypowałyby maksymalnie w 80% ryzyka razem z przedsiębiorcą, to zostałaby usunięta główna przeszkoda – zabezpieczenie majątkowe, jakiego żądały banki udzielające pożyczek na takie inwestycje.
Oczywiście, banki muszą w tym dojrzeć swój interes. Dzis nie chcą tego robić, bo dbają o interes akcjonariuszy, ale i państwo nie jest też zupełnie bezsilne, bo choć dysponuje skromną liczbą banków, to może uda się je nakłonić do myślenia pozytywnego na rzecz innowacyjności i przedsiębiorczości.
- Czy w przypadku małych i średnich przedsiębiorstw państwo może pomóc?
- To, o czym mówię dotyczy prawie wyłącznie takich podmiotów, gdyż one stanowią 98% przedsiębiorstw w Polsce. Dyskutowanie dzisiaj o programie dla małych i średnich przedsiębiorstw to dyskusja o programie dla polskiej gospodarki. Misja państwa wobec tych przedsiębiorstw winna się przejawiać w utworzeniu krajowego systemu poręczeń kredytowych. Po drugie – w stosunku do tych przedsiębiorstw trzeba przełamać obstrukcję przy tworzeniu profesjonalnego samorządu gospodarczego – to musi być partner dla resortu gospodarki, a wówczas rząd będzie łatwiej trafiać w pewne oczekiwania. Trzeci element to zmiana strategii przetrwania na strategię ekspansji, co wiąże się z racjonalniejszym dostępem do finansowania działalności przedsiębiorstwa.
- Czy pieniądze pochodzące z zagranicy mogą przyczynić się do poprawy innowacyjności gospodarki, zwiększenia jej konkurencyjności?
- W to nie wierzę. Uważam, że jeśli już liczyć na pieniądze unijne, to działanie rządu winno kierować je przede wszystkim na wyrównywanie różnic regionalnych, głownie w obszarze infrastruktury. Pośrednio stworzy się wówczas lepsze warunki do prowadzenia działalności gospodarczej.
- Kilka lat temu mówił pan, że nowe technologie, które czynią gospodarkę konkurencyjną, nowoczesną, wprowadzane są do Polski tylko przez duże koncerny, w sprywatyzowanych, już niepaństwowych dużych koncernach. Czy inne przedsiębiorstwa nie mają wobec tego szans na nowoczesność?
- U nas niestety, od paru lat dominuje zasada marszu pod prąd. W strategiach makro w stosunku do poszczególnych sektorów poszliśmy na podział, zamiast na konsolidację. A gdy tworzy się większe grupy – jest większy potencjał finansowy, który można użyć do badań naukowych, definiowania i finansowania własnych badań rozwojowych, rozwiązań, czego przykładem jest choćby przemysł farmaceutyczny, energetyka. Tam nastąpiły procesy integracji wielkich z wielkimi. Natomiast w Polsce ciągle wygrywa strategia na rozbicie. A jeżeli ktoś zaczyna mówić o próbach konsolidacji, to jego antagoniści natychmiast oskarżają go o wywoływanie duchów PRL. To jest intelektualny horror.
W takim kraju jak Polska są dwie strategie. Pierwsza to konsolidacja, która pozwoli uzyskać wyższy poziom potencjału dla finansowania różnych żądań, nie tylko związanych z innowacyjnością. Druga – poszukiwanie partnerów, którzy gwarantują postęp, czyli nie traktują naszego terenu jako związanego wyłącznie z siecią dystrybucji i konsumpcji, ale są też gotowi do przesunięcia części inżynierskiej i produkcji na nasz teren. W ciągu 10 lat można na palcach jednej ręki wyliczyć ośrodki, które się pojawiły w Polsce wraz z dużymi korporacjami. Takim przykładem jest działalność firmy Delphi – Polska stała się dzięki niej centrum konstrukcyjnym amortyzatorów. Takie elementy były w strategii ABB – ale tam się dzisiaj układ zmienił. Podobnie było w koncernie Phillipsa, gdzie koncern przerzucił do nas część oświetleniówki. Można jeszcze wymienić wrocławski Polifarb i krakowski projekt Motoroli. Jeśli więc takich ośrodków nie pojawi się więcej – zdolność do tworzenia nowych rozwiązań będzie ograniczona. Bo kadra inżynierska kształcona na naszych uczelniach będzie zatrudniana do obsługi tych urządzeń, a nie do ich kreowania. Ale to w dużej mierze zależy od polityki państwa.
- Dziękuję za rozmowę.