Nauka i gospodarka (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 4777
Z prof. Krzysztofem Jasieckim, socjologiem gospodarki z Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego rozmawia Anna Leszkowska
- Panie Profesorze, czy wiadomo, co się stało z wszystkimi polskimi firmami po 89 roku, bo ile upadło – wiemy, ile zlikwidowano – wiemy, ile sprzedano też wiemy i znamy ich los. Czy jednak mamy jakieś analizy tego, co zostało, czyli dawnych przedsiębiorstw państwowych? Nie mówię tu o tych 19 przedsiębiorstwach, których wyłącznym właścicielem jest państwo (m.in. PP Porty Lotnicze, Drukarnia Ministerstwa Sprawiedliwości, Zakład Unieszkodliwiania Odpadów Promieniotwórczych w Otwocku-Świerku, Polska Żegluga Morska w Szczecinie), bo ich sytuacja też jest znana.- Odpowiem na to pytanie od innej strony: w całym regionie Europy Środkowo-Wschodniej Polska ma najwięcej dużych firm państwowych. Czyli ta grupa przetrwała i co więcej – badacze zachodni twierdzą, że w wielu obszarach one są kluczowe dla gospodarki. Dotyczy to głównie takich dziedzin jak przemysł wydobywczy, energetyka, infrastruktura, koleje, banki. Wbrew założeniom – nie zostały one szybko sprywatyzowane, m.in. dlatego, że o sile polskiego kapitału decydowały małe i średnie przedsiębiorstwa (MSP), a te potęgą nie są…
- Choć jak wynika z ostatniego raportu PARP - MSP, których jest najwięcej, mają też największy udział w tworzeniu PKB – ponad 50%; duże firmy – tylko 23%.
- Problem polega na tym, że MSP mogą dostarczać znaczących wpływów podatkowych, zatrudniać wielu pracowników, ale ogólnie są mało innowacyjne i niespecjalnie konkurencyjne. Ze względu na słabości kapitałowe i duże rozdrobnienie wydajność pracy jest w nich kilkukrotnie niższa niż w zachodnich MSP. Najczęściej są to mikroprzedsiębiorstwa zatrudniające do 10 osób, działające głównie w usługach i handlu, budownictwie i przetwórstwie przemysłowym. Skutek jest taki, że sieci biznesowe skupione są wokół zachodnich korporacji lub dużych przedsiębiorstw państwowych obudowanych małymi spółkami, jak w górnictwie, energetyce i innych sektorach (postnomenklaturowych, „dyrektorskich”, powiązanych z partiami rządzącymi itd.).
- Czy wśród MSP są firmy państwowe, czy zdecydowanie prywatne?
- Zdecydowana większość to przedsiębiorstwa prywatne. Wynika to z faktu, że ze względu na możliwości kapitałowe w latach 90-tych prywatyzacja przebiegała najszybciej w małych i średnich firmach. Te mniejsze firmy, a zwłaszcza średnie, próbowano przekształcać w spółki pracownicze, bądź pracowniczo-menedżerskie - w szczytowym okresie rozwoju tej formy własności było w nich zatrudnionych około 300 tysięcy pracowników.
Jednak w końcu lat 90. firmy te zetknęły się z logiką kapitalizmu korporacyjnego i generalnie upadły, lub zostały sprywatyzowane, m.in. dlatego, że banki ich nie finansowały; wolały dużego „inwestora strategicznego” (najlepiej zachodniego) z dużymi pieniędzmi niż firmy o niejasnym statusie własnościowym. Innym powodem ich upadłości było wykupywanie akcji przez management.
Polska ma najwięcej w regionie dużych firm państwowych (15) notowanych na listach 100 największych przedsiębiorstw w Europie Środkowej i Wschodniej (poza Rosją). Warto przywołać Michała Kaleckiego, który wskazywał, że typową strukturą gospodarek „trzecioświatowych” jest dominacja przedsiębiorstw państwowych i inwestorów zagranicznych. Resztę tworzy „drobnica” małych firm uzależnionych od dużych graczy. I co jest niepokojące, my taką strukturę wytworzyliśmy.
- To z jakiego powodu po roku 2000 firmy ponadnarodowe zaczynają się obawiać, iż przedsiębiorstwa państwowe zagrażają ich pozycji rynkowej? To kolejny przejaw neoliberalizmu, czy chodzi o pomoc publiczną dla przedsiębiorstw państwowych?
- Jedno nie wyklucza drugiego. Po roku 2008 okazało się, że są ryzyka, których nie brano pod uwagę, związane z dominacją kapitału zagranicznego - inwestycje mogą być łatwo przenoszone gdzie indziej, albo jak w sektorze bankowym – ograniczane może być kredytowanie rozwoju lokalnej gospodarki ze względu na inne preferencje central.
Stąd pojawiła się koncepcja odejścia od tego, co robiono w sferze prywatyzacji także w środowiskach liberalnych. Niektórzy bankowcy i finansiści zaczęli mówić o „repolonizacji” instytucji, które wcześniej sprzedali inwestorom zagranicznym z nadzieją, że to rozwiąże problemy naszej gospodarki. Jednak pracując w tych instytucjach (a zwłaszcza kiedy zostali z nich zwolnieni po otrzymaniu odpowiedniej odprawy), nagle zauważali, że to nie jest ścieżka perspektywiczna.
Ten problem wystąpił nie tylko w Polsce, bo o wzroście interwencjonizmu państwowego mówi się w wielu krajach. Udział państwa - regulacyjny, własnościowy, finansowy rośnie zwłaszcza w krajach, które mają słabsze struktury rodzimego kapitału. Jeśli mamy rozproszone MSP, które nie stanowią konkurencji dla wielkich korporacji, to kto ma finansować rozwój? W rządowej Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju w 2016 roku założono, że trzeba to robić w oparciu głównie o duże przedsiębiorstwa państwowe, które miałyby stymulować rozwój innych firm. Ale czy do takiej stymulacji dojdzie, nie wiadomo, bo te wielkie spółki skarbu państwa, jak na razie, nie finansują znacząco gospodarki. Media zwracają jednak uwagę na inne formy ich aktywności – wspieranie działań o charakterze politycznym, kongresów biznesowych, fundacji promujących działania rządu krytykujące sądownictwo, itd.
- Nie finansują nawet innowacji…
- Jest pytanie, czy one są do tego zdolne, bo większość z nich wyrosła z innej kultury organizacyjnej, a skala ich działalności jest głównie krajowa, jakość kadr na ogół odbiega od czołówki firm prywatnych, a mechanizmy zarządzania są zwykle upolitycznione i często mało efektywne (chociażby ze względu na kryteria rekrutacji kadr kierowniczych).
Efektywne wspieranie innowacyjności wymaga innego typu kompetencji i otoczenia instytucjonalnego. Można sobie wyobrazić, że wielkie przedsiębiorstwa energetyczne, czy spółki paliwowe, będą umiały profesjonalnie ocenić start-upy. Do tego niezbędna jest infrastruktura i zasoby, jakich w Polsce nigdy nie było.
Nie jesteśmy jednak w tym zakresie bez szans. W niedawno opublikowanym raporcie Banku Światowego uznano, że nasz kraj to jedno z najlepszych miejsc do prowadzenia działalności przez młode firmy. Wyprzedziliśmy m.in. Australię i Wielką Brytanię. Polska znalazła się także na trzecim miejscu w przygotowanym przez Hacker Rank ogólnoświatowym rankingu krajów z najlepszymi programistami. Nasz kraj (według innego rankingu) jest lokowany w pierwszej dziesiątce państw z najlepszą znajomością języka angielskiego.
Mamy zatem szanse, by zostać liderem innowacyjności w regionie. Jednak na innowacyjność składa się wiele elementów. Na przykład, niezbędne jest tworzenie funduszy venture capital, które w znaczącej skali dopiero powstają. Polski rynek jest jednak dość płytki i wymaga przyciągania zagranicznych inwestorów o globalnym zasięgu, jak również know-how. Pojawia się jednak pytanie: czy nacisk na patriotyzm gospodarczy, niekiedy przekształcany politycznie w niechęć wobec kapitału zagranicznego, nie jest przeszkodą w rozwoju nowoczesnych firm?
Z jednej strony, agencje rządowe zachęcają międzynarodowe fundusze, by inwestowały w Polsce. Równocześnie oskarżamy państwa, które są naszymi głównymi partnerami gospodarczymi w UE (jak Niemcy) o wrogie działania wobec rządu polskiego, a opinie Komisji Weneckiej czy amerykańskich prawników krytykujących zmiany w naszym sądownictwie odrzucamy jako nieuzasadnione. Trudno takie podejście traktować jako przejaw spójnej polityki, co wpływa na kształtowanie wizerunku polskiej gospodarki.
- Czy zatem warto mieć przedsiębiorstwa państwowe i co dzisiaj znaczy określenie „przedsiębiorstwo państwowe”?
- By odpowiedzieć na to pytanie potrzebujemy rzetelnych badań. Przedsiębiorstwo określamy jako państwowe, jeśli agendy państwa sprawują nad nim kontrolę właścicielską, tzn. mają zasadniczy wpływ na decyzje udziałowców. W praktyce, w zależności od formy prawnej firmy i zapisów statutowych, do sprawowania takiej kontroli może wystarczyć od ¼ do 1/3 udziałów we własności. Niestety, od momentu likwidacji Ministerstwa Skarbu Państwa w grudniu 2016 roku, nie są już publikowane dane dotyczące podejmowanych i zamierzonych przez rząd przekształceń własnościowych.
- Skąd my to znamy…
- Badania porównawcze zespołu prof. Barbary Błaszczyk z Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN wskazują wyraźnie, że w polskiej gospodarce (podobnie jak na Węgrzech i w Rosji), rośnie zakres sektora państwowego, kosztem sektora prywatnego. Wzrost etatyzacji gospodarki postępuje m.in. poprzez wzrost udziału skarbu państwa w akcjonariacie przedsiębiorstw, ich konsolidację, bądź renacjonalizację, ekspansję państwa poprzez tworzenie nowych podmiotów gospodarczych, tworzenie hybryd własnościowych, wzmacnianie lub przywracanie monopoli państwowych, regulacje osłabiające pozycję firm prywatnych, zmniejszanie roli mniejszościowych akcjonariuszy w spółkach skarbu państwa, itd.
W rezultacie powstaje coraz więcej hybrydowych instytucji gospodarczych o niedookreślonej formie własności i niejasnych zależnościach wzajemnych, które stopniowo ograniczają rolę i znaczenie sektora prywatnego.
Z badań amerykańskich wynika, że jedynie ok. 20% spółek skarbu państwa w państwach postsocjalistycznych to firmy dynamiczne, konkurencyjne i nowoczesne. Czyli w gruncie rzeczy nowoczesne firmy to margines, który w niektórych branżach może być wszakże znaczący. Na przykład do nowoczesnych przedsiębiorstw zwykle zaliczają się telekomy, bo to nowa dziedzina i w mniejszym zakresie obciążona praktykami z przeszłości.
W krajach postsocjalistycznych przedsiębiorstwa państwowe to zwykle firmy o znaczeniu sieciowym, np. infrastruktura transportowa, jak koleje, lotnictwo, przemysł energetyczny czy zbrojeniowy; mogą być, potencjalnie, także firmy hi-tech, ale wszystkie one mogą też wyciągać z budżetu ogromne pieniądze, czego przykładów mamy sporo. Takich firm może być niedużo, ale w lokalnej skali są one wielkie i wpływają na cały rynek. Niektóre z nich były bardzo ważne i odegrały istotną rolę w polskiej gospodarce, ale czy tak będzie dalej, nie wiadomo, zwłaszcza, że rośnie upolitycznienie w tych firmach i zmniejsza się waga kryteriów merytorycznych.
- Z 2000 największych firm światowych, firmy państwowe stanowią powyżej 10%. Najwięcej z nich jest w Chinach (ok. 80%), Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Rosji, Indonezji, Malezji, Brazylii, Francji, Niemczech.
- The Economist opublikował w 2012 roku raport na ten temat, ale problemem jest, że wymienione kraje cechuje mała przejrzystość rynku, niejasność funkcjonowania tych firm i zasady podległości. Np. Chiny mają znaczący udział dużych przedsiębiorstw państwowych, o których nie wiadomo, czy są rentowne. Jest ryzyko, że do nich budżet państwa dopłaca, utrzymując je przy życiu - trochę tak, jak u nas w przypadku kopalń.
- Zatem stąd się bierze obawa koncernów ponadnarodowych?
- Nie ma możliwości sprawdzenia, czy firmy państwowe - np. Gazprom lub porównywalne przedsiębiorstwa w Chinach - są zarządzane według reguł, na które może wpłynąć WTO. Nie podlegają one też regułom przejrzystości, otwartości i równości dla wszystkich inwestorów propagowanym przez OECD. W państwach wysoko rozwiniętych wiadomo, że takie firmy są często rozwiązaniem przejściowym na czas kryzysu, np. jako inwestorzy ostatniej szansy. Jednak (poza nielicznymi wyjątkami, jak norweski fundusz emerytalny) trudno znaleźć w długim okresie państwowe firmy, które weszłyby do światowej czołówki i przebywały w niej dłuższy czas.
- Czy w świetle danych o przedsiębiorstwach państwowych nadal podtrzymywany jest mit gorszego w nich zarządzania?
- Poglądy na temat efektywności przedsiębiorstw państwowych są podzielone. Teoretycznie można udowodnić, że państwowe przedsiębiorstwa w odpowiednim otoczeniu rynkowym przy dobrym zarządzaniu mogą nieźle funkcjonować. Jednak badania empiryczne pokazują, że w gospodarkach rozwiniętych przedsiębiorstwa państwowe stanowią statystyczny margines.
OECD w raporcie z 2012 roku wykazało, że spółki skarbu państwa w krajach członkowskich tej organizacji zatrudniają średnio 2,9% ogółu zatrudnionych – najwięcej w Norwegii – 11%, we Francji - 9,8%, a w Finlandii – 9%. Przeciętnie wartość takich przedsiębiorstw wynosi około 15% dochodu narodowego.
W Polsce była ona jednak wyższa, szacowana na 22% (przy zatrudnieniu 1,4% pracujących). Działało wtedy u nas 336 spółek skarbu państwa, a więcej takich firm było tylko na Węgrzech - 376. Warto też uwzględniać, że w krajach o silnych instytucjach, dominacji rynku utrwalonej pokoleniowo, w których przeważa profesjonalny management nie podlegający szybkim i masowym rotacjom politycznym, takie przedsiębiorstwa działają inaczej niż w krajach, gdzie silne są wzorce nomenklatury partyjnej. Jak pokazują przykłady Polski i innych państw Europy Środkowej i Wschodniej tego rodzaju wzorce trudno zmienić.
- Czy w dalszym ciągu jest tak, że przedsiębiorstwa państwowe są jakimś gwarantem stabilności socjalnej?
- Za pierwsze przedsiębiorstwa państwowe uważa się królewskie manufaktury utworzone we Francji przez Colberta. Założenia socjalne przyświecały takim przedsiębiorstwom później. Pomysł warsztatów pracy, który się zrodził podczas rewolucji francuskiej, a był kontynuowany podczas Komuny Paryskiej, wynikał z prób ograniczenia bezrobocia.
Z kolei w ideologii komunistycznej i praktyce gospodarki nakazowo-rozdzielczej przedsiębiorstwo państwowe pełniło także ważne funkcje socjalne, będące swoistym substytutem zachodniego państwa dobrobytu. Teraz działamy w warunkach kapitalizmu globalnego, więc pojawiły się jeszcze inne wyzwania, np. nasze państwowe przedsiębiorstwa są ostoją rdzennej polskości. Proszę zwrócić uwagę, ilu jest w nich obcokrajowców - znacznie mniej niż w ponadnarodowych korporacjach. Ale to sprawia, że w większości wyróżniają się one także inną kulturą organizacyjną, w tym -odmiennym nastawieniem do konkurencji i umiędzynarodowienia biznesu.
- Ale z kolei największe firmy państwowe na świecie należą do najszybciej się rozwijających, umieją skutecznie konkurować z prywatnymi o zasoby i pomysły i o konsumentów, jak wynika z analizy sporządzonej przez portal Obserwator finansowy.pl.
- I tutaj dotykamy problemu kapitalizmu politycznego. Można przyjąć hipotezę, że one rzeczywiście bardzo dobrze się rozwijają, ale w jakich krajach, o jakich systemach politycznych? Bo jeśli jest to np. Arabia Saudyjska, to są to firmy będące własnością rodziny rządzącej. Czy tam może odnieść sukces firma nie akceptowana politycznie? Czy do Chin wchodzą firmy konkurencyjne dla dużych państwowych przedsiębiorstw, skoro przyjęto zasadę, że kapitał zagraniczny nie może mieć większościowych udziałów w przedsiębiorstwach?
Wysoka konkurencyjność przedsiębiorstw państwowych często jest produktem monopolu i powiązań z władzą, która może zaniechać poboru podatków lub innych należnych świadczeń. Jeśli mamy ręczne sterowanie i polityków na czele firm państwowych, to można wytypować pewną grupę przedsiębiorstw i wzmocnić ich pozycję konkurencyjną. Historycy opisują takie praktyki w początkach kapitalizmu w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, Francji i Niemczech, a współcześnie w wielu państwach pozaeuropejskich.
- To samo można zrobić wobec firm zagranicznych, korporacji, zwalniając je z płacenia należnych podatków lub przymykając oko na ich wyprowadzanie z kraju ich działalności.
- To jest odmiana polityki przemysłowej stosowana w krajach z opóźnieniem wprowadzających reformy rynkowe w warunkach zglobalizowanego kapitalizmu. A do tego te korporacje zwykle uzyskują znaczące wsparcie w krajach pochodzenia, m.in. w postaci łatwiejszego dostępu do kapitału. Np. koncerny amerykańskie, choćby Boeing, dostają zamówienia w obszarze hi-tech ze środków budżetowych. Dlaczego budżet wojskowy Stanów Zjednoczonych jest większy niż wydatki militarne wszystkich krajów świata?
Natomiast w niektórych państwach Europy Centralnej i Wschodniej polityka rządów polega na tym, że w stosunkowo krótkim czasie zwiększa się w okresie kryzysu interwencję państwa w gospodarce nie tylko poprzez zamówienia publiczne lub regulacje korzystne dla biznesu, lecz strukturalnie, zwiększając zakres sektora publicznego i pozycję spółek kontrolowanych przez skarb państwa. Więc jeśli w Polsce zwiększamy znacząco sektor publiczny, a trudno uznać, że stworzyliśmy znaczącą warstwę profesjonalnych menedżerów i aparat państwowy ma trwały oraz społecznie dobrze zakorzeniony mandat do rządzenia, to obawiam się, że jego efektywność nie wzrośnie, bo nie dopracowaliśmy się w nim wzorców efektywnego działania.
- Czy można powiedzieć, że mamy kapitalizm państwowy?
- Współcześnie Musacchio i Lazzarini definiują kapitalizm państwowy jako architekturę instytucjonalną, która umożliwia rządowi aktywne angażowanie się w działalność rodzimych przedsiębiorstw i czerpanie dywidendy z ich wyników na rynkach krajowych i międzynarodowych. W Europie Środkowej i Wschodniej tradycja tak rozumianego kapitalizmu była obecna w dużym zakresie już po I wojnie światowej, a po 1945 roku państwo było głównym aktorem w gospodarce w postaci komunistycznego etatyzmu.
Po 1989 państwo budowało odgórnie liberalną gospodarkę, inicjując tworzenie lub odbudowę instytucji sektora prywatnego. Procesem tworzenia postkomunistycznego kapitalizmu kierowała „stara” i „nowa” klasa polityczna, która sprzyjała również procesom oddolnych, spontanicznych reform rynkowych, np. prywatyzacji założycielskiej w sektorze małych przedsiębiorstw. Nie mogło być inaczej - deregulacja, prywatyzacja, otwarcie na kapitał zagraniczny czy akcesja do UE wymagały przecież decyzji na poziomie kluczowych instytucji państwa.
Dziękuję za rozmowę.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 780
USA to od wielu lat najważniejszy strategiczny partner dla Polski. Pod względem gospodarczym relacje Polska-USA nie wyglądają jednak zbyt dobrze. W 2021 r. USA były zaledwie dziewiątym państwem na liście państw importerów polskich produktów (2,7% krajowego eksportu).
Ja sam byłem zawsze sceptykiem co do perspektyw polskiego eksportu na amerykański rynek, pomimo medialnych obietnic co do wspaniałych możliwości dla polskich firm na tamtejszym rynku. Miałem też jeszcze bardziej negatywną opinię co do perspektyw dla małych polskich firm high-tech (sam taką firmę reprezentuję), ponieważ do mniej więcej 2017-18 roku kierowana przeze mnie firma miała tylko marginalną sprzedaż na tamten rynek w stosunku do sprzedaży na rynek europejski lub rynek chiński.
Ale w przeciągu ostatnich kilku lat zmieniłem radykalnie swoją negatywną opinię co do amerykańskiego rynku na podstawie doświadczeń własnej firmy. Zaczęliśmy dostawać systematyczne znaczące zamówienia od amerykańskich firm. Do tego rosnąca liczba zapytań ofertowych z tamtego rynku. To nie jest wciąż poziom zamówień rynku europejskiego czy chińskiego, ale wzrost sprzedaży jest duży i są perspektywy co do kontynuacji tego trendu.
Co się stało? Dlaczego teraz amerykańskie firmy chcą składać zamówienia w jakieś tam małej firmie high-tech w dalekiej Polsce, którą to firmę wcześniej ignorowały?
Nie ma prostych i stuprocentowo pewnych odpowiedzi na to pytanie. Ale w mojej ocenie ta poprawa możliwości eksportu polskich produktów high-tech na amerykański rynek nastąpiła na skutek czterech przyczyn.
Po pierwsze, USA autentycznie próbuje odbudować swój własny przemysł, a szczególnie przemysł w zakresie zaawansowanych technologii do których zaliczają się też optoelektroniczne urządzenia obrazujące i laserowe. W praktyce to oznacza powstawanie nowych fabryk, które mają zastąpić produkcję chińskich firm, których to komponenty (w tym optyczne) były do niedawna stosowane masowo w amerykańskich urządzeniach (niekiedy nawet w amerykańskim sprzęcie wojskowym). Te fabryki potrzebują wyspecjalizowanej aparatury pomiarowej. Potencjalnych zamówień jest sporo i nasi amerykańscy konkurenci nie są w stanie technicznie ich zrealizować w krótkim czasie.
Po drugie, realizacja ogromnego programu reindustrializacji generuje też zamówienia na unikalną aparaturę, której nie mogą dostarczyć duże firmy amerykańskie. To ze względu na tę unikalność na rynku amerykański koncern złamał własne biurokratyczne zasady i dał nam proste bezpośrednie zamówienie, kiedy nie wierząc w realność zamówienia odmówiłem wypełnienia długich kwestionariuszy dotyczących firmy. Dopiero później z doniesień medialnych zrozumiałem, że byliśmy potrzebni jako maleńka cząstka wielkiego przetargu.
Po trzecie, polskie towary stały się bardziej atrakcyjne cenowo. W przeciągu ostatnich pięciu lat znacznie zmieniły się kursy walut. Polski złoty jest obecnie tańszy względem amerykańskiej waluty o co najmniej 30% względem sytuacji pięć lat wcześniej. Ta zmiana parytetu jest przekleństwem przy imporcie, ale staje się pewną zaletą w eksporcie na rynki, gdzie dominuje amerykański dolar.
Po czwarte, wydaje się że nastąpiła zmiana postrzegania świata zewnętrznego (w tym Polski) przez przeciętnych obywateli USA. Zdają sobie oni już sprawę, że świat się zmienił i towary amerykańskie nie muszą już być najlepsze jakościowo. Polska przestała też być postrzegana jako zacofany technologicznie kraj z dalekiej wschodniej Europy, a stała się jednym z krajów Unii Europejskiej – najważniejszego partnera handlowego dla USA. W ostatnim zaś czasie nagłośnione przez amerykańskie media dobre przyjęcie w Polsce ogromnej liczby uchodźców ukraińskich znacznie ociepliło wizerunek Polski w oczach amerykańskiej opinii publicznej.
Wszystkie te zmiany tworzą w USA sprzyjający klimat dla podjęcia decyzji zakupowych towarów zaawansowanych technologii w naszym kraju. Można dyskutować, czy na podstawie doświadczeń pojedynczej firmy można wyciągać wnioski dotyczące całego polskiego sektora firm high-tech. Wydaje się jednak, że ze względu na wyżej opisane cztery przyczyny możliwe jest obecnie autentyczne zwiększenie polskiego eksportu produktów high-tech na rynek amerykański.
Można dyskutować, czy amerykańska reindustrializacja przemysłu high-tech zakończy się pełnym sukcesem (zdolność masowej produkcji towarów o wysokim stosunku jakości do ceny, które potrafią konkurować na światowym rynku na komercyjnych zasadach), ale na pewno ta reindustrializacja stwarza szansę dla polskich firm high-tech.
Przy wszelkich planach dotyczących tamtego rynku, należy pamiętać o zmianach w amerykańskiej geografii ekonomicznej. Kalifornia ze słynną Doliną Krzemową to już przeszłość amerykańskiego przemysłu zaawansowanych technologii. Teraz gwiazdami w rozwoju nowoczesnych technologii są Teksas i Floryda. Te ostatnie dwa stany oferują bardzo dobre warunki (bardzo dobra infrastruktura, niskie koszty gruntów, oraz podatki) do przenoszenia tam firm zaawansowanych technologii. Te warunki są tak dobre, że sam bym się zastanawiał nad inwestycją w tym stanie gdyby firma, którą kieruję była większa. Ale być może za pięć - dziesięć lat taka opcja będzie możliwa.
Na koniec dodam, że popularny w kraju wizerunek Teksańczyków jako ludzi nie rozstających się z bronią jest prawdziwy – przynajmniej w przypadku naszych klientów. Naszego inżyniera przywitał w biurze kierownik działu technicznego z pistoletem położonym na biurku. Na pożegnanie zaś nasz inżynier usłyszał, że gdyby z europejską unijną biurokracją było kiepsko, to niech nasza firma przenosi się do wolnego państwa Teksas. Te deklaracje o wolnym Teksasie należy traktować całkiem poważnie. Teksas prowadzi obecnie szeroko zakrojoną i udaną akcję przyciągania zarówno amerykańskich, jak i zagranicznych inwestycji, działając jak prawie niepodległy kraj, a poglądy że Teksas powinien uzyskać większą autonomię, czy wręcz niepodległość są tam całkiem popularne.
To, czy teksański sen o niepodległości/autonomii zostanie kiedyś zrealizowany, nie ma większego znaczenia dla świata zewnętrznego. Natomiast realizowana obecnie reindustrializacja USA to ogromne tektoniczne zmiany w światowej gospodarce, które będą już miały znaczny wpływ na sytuację gospodarczą w świecie i w naszym kraju. Miejmy nadzieję, że polskie firmy będą w stanie do tych zmian się dostosować i wykorzystać dla swojego rozwoju.
Krzysztof Chrzanowski
Inne teksty prof. Krzysztofa Chrzanowskiego w SN:
- Druga strona sankcji
- Refleksje naukowca
- Urodzony globalnie
- Polski przemysł high-tech – możliwości i bariery rozwoju
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 613
W 2022 roku Polska udzieliła Ukrainie pomocy w różnych formach o ogromnej wartości. Skala tej pomocy lokuje Polskę wśród światowych liderów wsparcia Ukrainy. To ogromne wsparcie zostało zrealizowane przy aprobacie zdecydowanej większości opinii społecznej i praktycznie wszystkich ugrupowań politycznych. Utrzymanie wysokiego poparcia społecznego dla dalszej pomocy Ukrainie (głównie bezzwrotnej) nie będzie jednak możliwe, jeżeli nie pokaże się społeczeństwu, że jest wciąż możliwy komercyjny eksport polskich produktów na Ukrainę, a w dłuższej perspektywie czasowej ten eksport może osiągnąć znaczne rozmiary i przynieść znaczące zyski dla polskiej gospodarki.
Czy jest jednak możliwy eksport produktów zwykłych firm spoza sektora wojskowego do tego kraju objętego obecnie wojną, w którym znaczna część zakładów produkcyjnych została zniszczona lub zajęta przez armię rosyjską? Czy rzeczywiście w dłuższej perspektywie czasowej może on osiągnąć znaczne rozmiary, a szczególnie dla polskiego sektora firm high-tech? Czy rynek ukraiński może zastąpić polskim eksporterom utracony na skutek sankcji UE rynek rosyjski?
Ja sam byłem zawsze sceptykiem co do perspektyw polskiego eksportu na ukraiński rynek, pomimo medialnych zachęt do podejmowania działań proeksportowych na tamtym rynku. Miałem też jeszcze bardziej negatywną opinię co do perspektyw małych polskich firm high-tech (sam taką firmę reprezentuję), ponieważ do 2020 roku kierowana przeze mnie firma miała praktycznie zerową bezpośrednią sprzedaż na tamten rynek. Na tę zerową sprzedaż nakładały się też negatywne doświadczenia z udziału w wystawie aparatury pomiarowej we Lwowie w ramach promocji firmy na tamtym rynku.
Ale w przeciągu ostatnich dwóch lat zmieniłem radykalnie swoją negatywną opinię co do możliwości ukraińskiego rynku na podstawie doświadczeń własnej firmy. W 2021 roku otrzymaliśmy pierwsze bezpośrednie zamówienia z Ukrainy. W 2022 roku odnotowaliśmy dalszy szybki wzrost sprzedaży i wartość zamówień z rynku ukraińskiego przekroczyła poziom zamówień z głównego rynku EU – rynku niemieckiego. Generalnie, lata 2021-2022 to okres dużego wzrostu sprzedaży na rynek ukraiński i są dobre perspektywy co do kontynuacji tego trendu.
Co się stało? Dlaczego ukraińskie firmy zaczęły składać zamówienia w polskiej firmie high-tech dopiero 2021 roku i dlaczego tego procesu nie przerwał wybuch wojny na początku 2022 roku?
Nie ma prostych i stuprocentowo pewnych odpowiedzi na to pytanie. Ale w mojej ocenie ta poprawa możliwości eksportu produktów high-tech kierowanej przeze mnie firmy (producent aparatury pomiarowej) na ukraiński rynek nastąpiła na skutek czterech przyczyn.
Po pierwsze, w latach 2021-2022 w miarę pogarszania się relacji ukraińsko-rosyjskich ukraiński przemysł był stopniowo odcinany od dostaw Rosji. Rozerwano więzi kooperacyjne zbudowane przez dziesięciolecia, w tym nawyki związane z aparaturą pomiarową. W ten sposób została wyeliminowana konkurencja ze strony rosyjskich firm/instytutów naukowych, które produkują podobną aparaturę.
Po drugie, Ukraina rozbudowuje własny przemysł poza najbardziej uprzemysłowionym, ale utraconym częściowo regionem Donbasu na wschodzie Ukrainy. W praktyce oznacza to rozbudowę lub powstawanie nowych fabryk w regionie centralnym czy zachodnim. Powstają też firmy w Polsce zakładane przez obywateli Ukrainy kooperujące z dużymi państwowymi firmami ukraińskimi. Te nowe lub rozbudowywane fabryki potrzebują różnorodnej zaawansowanej aparatury pomiarowej do kontroli procesów produkcyjnych.
Po trzecie, wydaje się, że nastąpiła zmiana postrzegania Polski przez przeciętnych obywateli Ukrainy. W obliczu zagrożenia rosyjskiego tradycyjne antypolskie poglądy tego społeczeństwa uległy znacznemu zmniejszeniu.
Po czwarte, wieloletni okres ukraińskiej emigracji zarobkowej plus ostatnia fala uchodźców spowodowały, że podejmująca decyzje zakupowe kadra ukraińskich firm ma znajomych, czy krewnych w Polsce.
Wszystkie te zmiany tworzą na Ukrainie sprzyjający klimat do podjęcia decyzji zakupowych w naszym kraju. Można dyskutować, czy na podstawie doświadczeń pojedynczej firmy high-tech na Ukrainie można wyciągać wnioski dotyczące perspektyw całego sektora na tamtym rynku. Wydaje się jednak, że zaprezentowane powyżej wnioski dotyczące dużego potencjału rynku ukraińskiego dla polskiego przemysłu high-tech są prawdziwe w skali całej polskiej gospodarki, ponieważ potwierdzają je dane statystyczne dotyczące polsko-ukraińskiego handlu zagranicznego.
Zgodnie z danymi Głównego Urzędu Statystycznego, polski eksport na rynek ukraiński w okresie styczeń-październik 2022 roku wzrósł o 38% w stosunku do analogicznego okresu poprzedniego roku (obroty towarowe handlu zagranicznego ogółem i według krajów w okresie styczeń – październik 2022 r.). Jednocześnie Ukraina stała się dziesiątym najważniejszym rynkiem dla polskich eksporterów (Niemcy, Czechy Francja, Wielka Brytania Holandia, Włochy, Stany Zjednoczone, Słowacja, Szwecja, Ukraina).
Ten bardzo wysoki wzrost polskiego eksportu w 2022 roku na rynek ukraiński sugeruje duży potencjał tego rynku nawet w warunkach trwającej wojny. W praktyce te suche dane statystyczne są nieco mylące i sytuacja nie jest aż tak dobra. Główne dwie grupy towarowe polskiego eksportu na rynek ukraiński w 2022 roku to paliwa oraz używane pojazdy, czyli towary o niskiej wartości dodanej przez polski przemysł. Jednak nawet po tej korekcie pozostaje faktem realny wzrost eksportu w 2022 roku obejmujący również towary wysoko przetworzone i to w warunkach trwającej wojny. Można w tej sytuacji oczekiwać, że Ukraina może stać się jednym z najważniejszych rynków dla polskich firm po zakończeniu działań wojennych na jej terenie. Potrzeby w zakresie odbudowy będą ogromne. Ukraina najprawdopodobniej pozyska duże środki finansowe od bloku państw zachodnich i będzie mogła sfinansować duży import.
Pozostaje jednak cały czas pytanie, czy eksport na rynek ukraiński może zrekompensować utracony ostatnio rynek rosyjski. Odpowiedź na takie pytanie będzie różna w różnych polskich firmach w zależności od wielkości ich sprzedaży na rynek rosyjski. Firma, którą kieruję, nigdy nie miała znaczącej sprzedaży na rynek rosyjski i wzrost sprzedaży na rynek ukraiński rekompensuje załamanie eksportu na rynek rosyjski. W Polsce jest jednak sporo firm, dla których rynek rosyjski miał strategiczne znaczenie i jego utrata jest nie do zastąpienia, przynajmniej w krótkim czasie. Jednakże, przy obecnym stanie prawnym (szybko rosnąca lista towarów objętych sankcjami UE oraz rosyjskimi kontrsankcjami) można oceniać, że rynek rosyjski jest praktycznie stracony dla polskich (a szerzej - unijnych) eksporterów przynajmniej w najbliższej przyszłości. Rynek ukraiński pewnie nie zastąpi rynku rosyjskiego w skali całej polskiej gospodarki, ale może przynajmniej zmniejszyć straty wywołane utratą rynku rosyjskiego.
Krzysztof Chrzanowski
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 4546
Z prof. Robertem Gałązką z Instytutu Fizyki PAN rozmawia Anna Leszkowska
- Panie Profesorze, obserwując doniesienia na temat badań nad grafenem w Polsce i planów komercjalizacji technologii jego otrzymywania mam poczucie déjà vu. Powtarza się to wszystko, co dotyczyło niebieskiego lasera – największego projektu badawczego finansowanego ze środków budżetowych, który nie przyniósł zapowiadanych efektów. W przypadku grafenu oczekiwania są równie wielkie – w obu przypadkach mówi się o rewolucji w informatyce, która miałaby być naszym dziełem, polskiej Dolinie grafenowej. Czy i w tym przypadku mamy dużo wody, mało mydła?
- W tym wszystkim na pewno jest dużo wody, ale jeśli chodzi o niebieski laser, to choć i wokół niego było sporo wody, to jednak laser zrobiono. W tej chwili w Instytucie Wysokich Ciśnień PAN robią lasery niebieskie i o innych długościach fali, dużej mocy, które mają tysiące godzin pracy ciągłej.
- To prawda, ale dokonano tego później niż zapowiadano i nie wszystko co zapowiadano się udało, choćby kryształy azotku galu.
- Tak, nadzieje były na produkcję, na wielkie zyski i to się nie udało. A jak będzie z grafenem - to jest, moim zdaniem, wielki znak zapytania. Wydaje mi się, że z grafenem jesteśmy jeszcze na dalekim etapie od sukcesu – mimo większego zespołu niż przy niebieskim laserze, lepszej aparatury, itd. czyli większych możliwości na powodzenie. Bo w tej chwili na całym świecie jest położony bardzo wielki nacisk na badania grafenu. Laureaci Nagrody Nobla za grafen dostali od rządu brytyjskiego 20 mln funtów na rozwijanie tej tematyki.
- Na czym polegają trudności w badaniach nad grafenem?
- Te wszystkie cudowne własności grafenu, które obiecują fantastyczne zastosowania są prawdziwe, jednak problem polega na tym, że takiego grafenu nie można zrobić. Już w latach 30. XX w. Landau pokazał, że grafen jest niestabilny termodynamicznie w temperaturze pokojowej. To oznacza, że jeśli atomy węgla będą się układać w sześciokątną siatkę – pojedynczą warstwę o grubości dziesiątych części nanometra - to nie utrzymają się w niej dłużej. Ta siatka w miarę wzrostu będzie pękać, będą się tworzyć polikryształy, nakładające się płatki. Ale taka struktura nie będzie miała tych wspaniałych własności grafenu, bo one dotyczą tylko warstwy monokrystalicznej węgla, bez defektów, pęknięć, bez wtrąceń innych pierwiastków.
To, co się udało zrobić do tej pory, to płatki, monokryształy o takich właśnie własnościach, ale o wymiarach zaledwie około 0,1 mm x 0,04 mm. Niestety, nie udaje się zrobić większych. Przede wszystkim przeszkadza sama przyroda – bo grafen, jako niestabilny termodynamicznie, samorzutnie pęka.
Próbuje się te płatki osadzić na jakimś podłożu, ale wówczas mnożymy problemy, bo podłoże ma wpływ na zachowanie się grafenu. Sprawdza się też różne podłoża – jednym ze sztandarowych, stosowanych w Polsce - jest węglik krzemu, SiC. Ale ciągle umiemy otrzymać tylko małe płatki grafenowe. Reszta to albo grafen polikrystaliczny, albo o zdefektowanych warstwach, które nie mają już takich własności.
W przypadku podłoża z węglika krzemu występują niemałe trudności technologiczne, gdyż krzem ma strukturę kubiczną, a grafen – heksagonalną, więc „sklejenie” takich warstw jest trudne nawet na niewielkich powierzchniach. Powstają wówczas naprężenia, pęknięcia, a zmuszenie grafenu do wzrostu w takiej strukturze jest strasznie trudne.
- Ale grafen hoduje się też na innych podłożach...
- Koreańczycy, którzy rozwinęli ogromną produkcję, robią go na miedziowym, ale nie jest to grafen, tylko bardzo cienki grafit. W materiałach reklamowych chwalą się warstwami o wymiarach metra kwadratowego, podają też grubość tego „grafenu” - najcieńszy ma 10 nm, tymczasem grubość czystego grafenu to 0,1 nm. Czyli oferują materiał złożony ze 100 warstw grafenu. On może się przydać do różnych rzeczy, niemniej nie jest to grafen. Gdyby tak było – mielibyśmy już na rynku grafenowe układy scalone,modulatory i inne układy elektroniczne.
Już zrobiono tranzystor na płatku grafenowym o wymiarach mniejszych niż 0,1 mm, zrobiono też modulator. Jednak jest to raczej demonstracja, że takie rzeczy są możliwe, nie jest to jeszcze produkcja przemysłowa. Do tego potrzebne są duże powierzchnie monokrystalicznego grafenu bez defektów, żeby takie urządzenia można było robić seryjnie w dużych ilościach.
- W sklepie internetowym utworzonym przez spółkę Nano Carbon można kupić grafen na miedzi, szkle, SiO2, folii PET i węgliku krzemu. I to w sporych kawałkach – np. 10x10 cm. To oczywiście też nie jest grafen, ale grafit?
- Może niezupełnie jest to grafit, bo w tym są jednak maleńkie płatki grafenu. Generalnie są to popękane warstwy grafenu, warstwa polikrystaliczna grafenu, zdefektowana. Nikt zresztą na świecie nie sprzedaje monokryształu grafenowego o takiej powierzchni - takiego jeszcze nie zrobiono. W tej chwili na całym świecie prowadzi się b. intensywnie badania grafenu i temu przede wszystkim służą produkty sprzedawane przez Nano Carbon. Ta technologia nie jest prosta i jeśli ktoś potrafi zrobić płytkę 1cm x 1cm z określoną liczbą dobrych płatków grafenu, to taki produkt jest już sprzedażny.
- Czyli można powiedzieć, że to jest sukces?
- Tak, to jest sukces. Bo cały wysiłek badawczy na świecie w tym obszarze nie byłby możliwy bez materiału badawczego, czyli grafenu. A takich ośrodków, które potrafią wyprodukować grafen na tyle duży, żeby można było te badania robić, nie jest dużo. Stąd polski udział jest niewątpliwie sukcesem.
- W przypadku lasera niebieskiego było podobnie. Też byliśmy w czołówce, ale szybko nas wyprzedzono. Na czym winniśmy się koncentrować, żeby tym razem pozostać w tej czołówce na dłużej? Tu jest przecież wyścig z czasem...
- To prawda, jest wyścig z czasem, ale niekiedy nie warto patentować pewnych osiągnięć. Jak się coś zrobi naprawdę dobrego, lepiej taką technologię trzymać w tajemnicy. W historii zdarzały się takie przypadki, że twórcy wynalazku go nie patentowali, ale przez lata robili na nim wielkie interesy. Klientów na grafen byłoby bardzo dużo – przede wszystkim – wielkie firmy, bo choć krzemu z elektroniki nic nie wyprze, to jednak grafen ma kolosalne zastosowania.
- W przypadku niebieskiego lasera problemy były na etapie technologii - badacze z IWC PAN nie mogli sobie poradzić z wyhodowaniem kryształów azotku galu bez dyslokacji (wyprzedziła ich na tym polu polska spółka Ammono). Teraz jest gotowa technologia otrzymywania – może nie doskonałych – płatków grafenu, ale jest problem z komercjalizacją technologii. Otóż barierą jest brak polskiego przemysłu – jako odbiorcy tego osiągnięcia naukowego. Jak stwierdził dyrektor ITME Zygmunt Łuczyński, są dwie drogi rozwoju tego osiągnięcia. W przypadku pójścia w kierunku uzyskania wysokiej jakości grafenu, nie mamy fabryk, które produkują układy scalone, pamięci, itd., więc pozostaje eksport surowca, albo półfabrykatu. W przypadku drugim jest to inżynieria materiałowa, gdzie jakość grafenu nie jest tak ważna, ale … także musi być jego producent.
- To jest problem nie tylko polski, ale u nas szczególnie widoczny. Potrafimy zrobić opracowanie typu laboratoryjnego – nawet prototyp – i na tym się sprawa kończy. Nie ma przejścia do produkcji. W tej chwili nie widzę w Polsce takich możliwości, żeby powstała fabryka robiąca układy scalone na grafenie. I nie chodzi tyle o możliwości inwestycyjne, co o brak ludzi z odpowiednim doświadczeniem, umiejętnościami. Nasz przemysł elektroniczny – jaki był, ale był – zniknął. Nawet gdyby ktoś miał pieniądze i chciał zainwestować w taką fabrykę, to nie będzie tam kogo zatrudnić.
- Dr Włodzimierz Strupiński, twórca technologii grafenowej powiedział, że „w wielu sferach zastosowań grafenu nie mamy już szans dogonić innych krajów”.
- Bo wyścig jest światowy. Przy czym trzeba tu pamiętać, że znaleziono zastosowania nie tylko dla prawdziwego grafenu, ale i grafenowych materiałów, jak np. cienkowarstwowy grafit, składający się z 10, 100 warstw grafenu możliwie mało zdefektowanych o dużej powierzchni. Między te warstwy „wpycha się” bowiem różne związki chemiczne (perkolowany grafen), tworząc nowe materiały o różnych zastosowaniach.
- Dlatego sceptycy uważają grafen za passé, a nadziei upatrują w molibdenicie (dwusiarczku molibdenu), karbinie (odmianie węgla), silicenie (krzemowy odpowiednik grafenu) czy Ni3( HITP)2?
- Bez przerwy tworzy się nowe związki chemiczne, nowe materiały i szuka dla nich zastosowań. Tworzenie nowych związków to nie jest duża sztuka. Większą jest przewidywanie ich zastosowań, bo nie jest łatwo trafić w coś, co będzie potrzebne. Czy grafen jest passé? W fizyce półprzewodników było tak, że ktoś np. wpadł na pomysł, że najlepsze będą materiały amorficzne, które produkuje się b. tanio i łatwo. Na ten temat przez kilka lat organizowało się konferencje, a teraz nikt już o tym nie pamięta. Otóż tak w nauce jest, że coś wybucha, odkrywa się jakieś nowe zjawisko fizyczne, jak np. wysokotemperaturowe nadprzewodnictwo. Jednak teoretycznego wyjaśnienia jego mechanizmu nie ma do dzisiaj – jest ileś koncepcji, ale żadna z nich nie jest dostatecznie pełna.
Na nowe odkrycie zawsze wszyscy się rzucają: teoretycy, eksperymentatorzy. Pracują nad nim dłuższy czas i jeżeli nie osiągają zadowalających efektów, natrafią na barierę nie do przejścia a brakuje pomysłu na pokonanie trudności, przerzucają się na coś innego. Z grafenem jeszcze nie doszliśmy do takiej bariery, ale pewnie ona się pojawi – np. nie osiągniemy warstwy grafenu satysfakcjonującej wielkości i bez defektów w strukturze. Te trudności będą na tyle duże, że odejdzie od tych badań, a grafen stanie się niemodny. Ale to wcale nie będzie oznaczać, że straciliśmy czas i pieniądze, bo z tych technologii i badań wyłonią się inne zastosowania.
Historia grafenu ma przecież już 80 lat, a dopiero obecnie – wskutek Nagrody Nobla dla Gejma i Nowosiłowa - zaczęto widzieć w nim materiał możliwy do zastosowań na dużą skalę. Nota bene, Nagrodę Nobla winien otrzymać też niemiecki chemik, Hanns-Peter Boehm, bo to on pierwszy wyodrębnił i zidentyfikował grafen (w 1962 r.).
- Badania nad grafenem w Polsce – inaczej niż w przypadku niebieskiego lasera – nie są zbyt wysoko finansowane. Poza grantami z programu Graf-tech, badacze mogą brać udział w konkursach NCN, KE, czy sięgać po środki unijne z programów krajowych. Czy takie osiągnięcie, o którym premier Tusk mówi, że „po raz pierwszy tak szybko potrafiliśmy spiąć potęgę wynalazku, energię finansistów oraz pomoc państwa” winno być finansowane w sposób szczególny, jak niebieski laser, czy sposób finansowania przy pomocy grantów jest wystarczający?
- Myślę, że jeśli się chce osiągnąć sukces to muszą być duże pieniądze i duże zespoły. I działania nie mogą być rozproszone, bo wówczas każdy będzie robił coś pożytecznego, ale nie będzie efektu całości. Czy to powinien być program rządowy? ITME ma autentyczne osiągnięcia w technologii grafenowej, ale nie wiem, czy gdyby dostali większe pieniądze, byliby w stanie ścigać się ze światem.
Wydaje mi się, że w Polsce – nawet gdyby na grafen dano ogromne pieniądze, byłyby to pieniądze stracone, bo wyprodukujemy tylko surowiec. Przecież produkujemy bardzo dobrej jakości krzem, ale nie umieliśmy i nie umiemy wyprodukować tego, na czym się naprawdę zarabia, czyli układu scalonego o dużej skali integracji. Krzemu jest w nim tyle, co kot napłakał, a reszta to pomysł, technologia i technika. Zarabia się na myśli, nie na surowcach.
- Czyli w grafenie mamy szanse, ale z umiarkowanymi widokami na sukces?
- W grafen warto inwestować, ale na poziomie raczej większych niż pojedynczych grantów, bo typowy grant to ok. 300-400 tys. zł na trzy lata, a za takie pieniądze w technologii – zwłaszcza w tak trudnej – nic znaczącego się nie zrobi. Jak pokazuje przykład firmy Ammono, sukces - czyli technologia robienia dużych kryształów azotku galu - był możliwy dzięki odpowiednio wysokiemu sfinansowaniu badań przez Japończyków. W Polsce nie było wówczas na to szans.
Dziękuję za rozmowę.