Nauka i gospodarka (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 763
Na portalu Global Research zamieszczono 16.03.23 wystąpienie Marcela de Graaffa, posła do Parlamentu Europejskiego, w sprawie ogłoszonej 11.03.20 przez WHO pandemii Covid-19. Redakcja opatrzyła je tytułem: Oszustwo Covid - największy skandal stulecia? Czy kwalifikuje się jako zbrodnia przeciwko ludzkości?
Do tej pory Redakcja SN powściągliwie relacjonowała rozwój sytuacji związanej z pochodzeniem wirusa, jego właściwościami oraz wątpliwym sposobem leczenia chorych narzuconym przez WHO, czy nowych, nie przedyskutowanych przez świat naukowy reguł epidemiologii. Nie zajmowaliśmy się też od strony naukowej zachowaniem rządów odnośnie zdrowia publicznego czekając aż opadnie histeria i kurz bitwy. Sporadycznie zamieszczaliśmy jednak informacje związane z walką niezależnych od korporacji lekarzy o prawo leczenia chorych na covid według ich najlepszej wiedzy medycznej i sprawdzonymi lekami przeciwwirusowymi, co wywoływało agresję wobec nas w mediach społecznościowych (z tego powodu opuściliśmy Fb).
Czekaliśmy na wyniki badań naukowych pokazujących kto mówił prawdę, a kto oszukiwał i kłamał. Pokazywały się one stopniowo i ujawniały wielki szwindel będący wspólnym dziełem wielu naukowców, Big Pharmy oraz polityków, którzy w wielu przypadkach nawet nie kryli się z lekceważeniem przepisów sanitarnych, jakie sami ustanowili – oczywiście, dla innych. Niczym nie ryzykowali, gdyż korporacyjne media światowe, z którymi są zbratani, zastosowały totalną blokadę informacji odmiennych niż narracja przyjęta przez tych, którzy mieli wymierny, finansowy i polityczny interes w narzuconej ludzkości „jednej prawdy”. „Prawda” ta – jak pokazują coraz liczniejsze wyniki badań niezależnych naukowców, do dzisiaj prześladowanych, oraz śledztw dotyczących korupcji w korporacjach czy najważniejszych instytucjach międzynarodowych - należy do trzeciego rodzaju prawdy według filozofii góralskiej, którą spopularyzował ks. prof. Józef Tischner. I choć śledztwo w tym największym oszustwie świata -operacji psychologicznej uznanej za arcydzieło propagandy - nie zostało jeszcze zakończone, niemniej z tego co już wiemy wyłania się nieciekawy obraz znacznej części środowiska naukowego, które w obliczu możliwości apanaży porzuciło ideały nauki (a nawet metodologię badań). Zapomniało o tym, że istotą nauki jest wolna wymiana poglądów, spór i walka na argumenty, a nie tłumienie – korporacyjne czy sądowe – krytyki naukowej. Zapomniało nawet o przysiędze doktorskiej, w której każdy z nich ślubował rozwijać badania naukowe nie z żądzy zysku i nie dla próżnej chwały, ale dla odkrywania i upowszechniania prawdy – największego skarbu ludzkości. (al.)
Poniżej publikujemy wystąpienie Marcela de Graaffa:
W 2021 roku ujawniono e-maile z niemieckiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, z których wynikało, że zwerbowało ono naukowców do straszenia ludności.
W zeszłym roku ujawniono, że statystyki Covid zostały sfałszowane przez holenderskiego ministra zdrowia Hugo de Jonge poprzez zawyżanie liczb.
A teraz mamy ujawnienie ponad 100 000 wiadomości WhatsApp od byłego brytyjskiego ministra zdrowia, Matta Hancocka. Brytyjski „Daily Telegraph” umieścił je w Internecie jako „The Lockdown Files”.
Ze wszystkich tych rewelacji wielokrotnie wynikało, że koronawirus nie był bardziej śmiercionośny niż inne wirusy wywołujące grypę. Jak wiemy, grypa i przeziębienie mogą być śmiertelne dla wrażliwych, bardzo starych ludzi. Dla osób poniżej 80. roku życia te wirusy prawie nigdy nie są śmiertelne. Tak było z Covid-19.
Minister Matt Hancock rozmawiał za pośrednictwem WhatsApp z ówczesnym premierem Wielkiej Brytanii Borisem Johnsonem na temat niskiego wskaźnika śmiertelności tego wirusa. Napisał, że jest to problem, ponieważ oznacza to, że cele szczepień nie zostaną osiągnięte.
Pliki „Lockdown” pokazują również, że oprócz szczepionek, inne środki Covid miały głównie na celu wzbudzenie strachu przed wirusem w populacji.
Rewelacje w Niemczech, Holandii, a teraz zwłaszcza w Wielkiej Brytanii pokazują, że we wszystkich tych krajach celowo stosowano tę samą politykę Covid – politykę, która nie miała nic wspólnego z naturą koronawirusa. Akta Lockdown pokazują, że żadne specjalne środki nie były potrzebne, biorąc pod uwagę niską śmiertelność wirusa. Rząd brytyjski przeszedł z publikowania wskaźników śmiertelności na publikowanie liczby infekcji. Następnie cała UE przestawiła się i relacjonowała Covid w ten sam sposób.
Prawdziwym celem było przeforsowanie szczepionek i wprowadzenie odpowiedniej cyfrowej przepustki Covid. W tym celu nie uchylono się od żadnych środków.
Osoby nieszczepione były przedstawiane nie tylko jako nieodpowiedzialne, ale jako aspołeczni, niebezpieczni wrogowie państwa. Groziło im więzienie i przymusowe szczepienia. Zwolniano z pracy osoby nieszczepione. Ludzie zostali zamknięci w swoich domach wskutek wprowadzenia godziny policyjnej. Szpitale i domy opieki zabraniały partnerom i dzieciom odwiedzania chorych małżonków lub rodziców, nawet gdy ci umierali.
Od początku byli eksperci medyczni, którzy naukowo argumentowali, że narzucone środki są daremne i ostrzegali przed szczepieniami.
Lekarze, którzy protestowali, zostali uciszeni w mediach społecznościowych. Lekarze przepisujący skuteczne leki byli karani wysokimi grzywnami i cofaniem licencji.
Akta Lockdown pokazują, że nieszczepieni i krytyczni wobec Covid lekarze mieli rację – i że w polityce rządu nie było absolutnie nic dobrego.
To, co wyłania się również z Lockdown Files, to zaangażowanie Billa Gatesa. Matt Hancock dosłownie pisze o Billu Gatesie: „Jest mi to winien”. Innymi słowy, Bill Gates jest mu coś winien, ponieważ Hancock zlecił zaszczepienie milionów ludzi jego szczepionkami.
Ten tak zwany filantrop kupił udziały w Big Pharma za 50 milionów dolarów, a po tym, jak powstał covidowy szum, te same akcje sprzedał za 500 milionów dolarów.
Kontrakty na ogromne sumy pieniędzy, podpisane przez rządy z międzynarodowymi koncernami farmaceutycznymi, wciąż nie są jawne. Korespondencja między firmą Pfizer a przewodniczącą UE Ursulą von der Leyen jest nadal tajna. Wiadomości między holenderskim ministrem Hugo de Jonge a premierem Markiem Rutte na temat Covid zostały rzekomo usunięte.
Wygląda na to, że Komisja Europejska i rządy państw członkowskich UE były równie świadome niskiej śmiertelności Covida, jak rząd brytyjski. Ich zasady były prawie identyczne, wadliwy test PCR został zaakceptowany w całej UE, przepustka Digital Covid stała się międzynarodowym dokumentem podróży, nawet treść była prawie identyczna. Kilka krajów zaczęło jednocześnie używać tych samych zwrotów: „z sąsiedztwa do sąsiedztwa, z domu do domu, z ramienia na ramię”.
Środki te nie miały racjonalnych podstaw, ale naruszały podstawowe prawa człowieka i podstawowe wolności. Nietykalność fizyczna i psychiczna została naruszona bez uzasadnienia.
W każdym stanie musi być za to odpowiedzialny rząd. Jako poseł do Parlamentu Europejskiego żądam, aby Komisja Europejska stanęła przed Parlamentem, aby to wyjaśnić. Dlatego proszę przewodniczącego Parlamentu Europejskiego o pilne umieszczenie w porządku obrad następnej sesji w Strasburgu debaty z Ursulą von der Leyen na temat akt lockdownu.
Zobaczymy, czy Parlament Europejski zechce podjąć się kontrolnego zadania, czy też jest współwinny największego skandalu stulecia.
Marcel de Graaff
Źródło: Global Research, 16.03.23
https://www.globalresearch.ca/biggest-scandal-century-does-it-qualify-crime-against-humanity-demanding-accountability-covid-scam/5812152
Od Redakcji: W tej sprawie istnieje już mnóstwo publikacji dobrze udokumentowanych oraz filmy z przesłuchań w Kongresie USA, m.in. b. dyrektora CDC (Centrum Kontroli i Prewencji Chorób) Roberta Redfielda (8.03.23) - https://twitter.com/VigilantFox/status/1633485180840058883
https://www.youtube.com/watch?v=g4rF91BeSJU
Ponadto: https://emigrant19.neon24.org/post/171318,pandemia-ktorej-nigdy-nie-bylo
https://www-newsweek-com.translate.goog/america-covid-response-was-based-lies-opinion-1785177?_x_tr_sl=en&_x_tr_tl=pl&_x_tr_hl=pl&_x_tr_pto=sc
https://unlimitedhangout.com/2022/11/investigative-reports/covid-19-mass-formation-or-mass-atrocity/
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1803
Z prof. Krzysztofem Szamałkiem, geologiem z Państwowego Instytutu Geologicznego , byłym Głównym Geologiem Kraju, rozmawia Anna Leszkowska
- Panie Profesorze, tworzeniu Polskiej Agencji Geologicznej towarzyszą głośne protesty naukowców z Państwowego Instytutu Geologicznego mającego status Państwowego Instytutu Badawczego. Obawiają się oni spadku znaczenia instytutu pełniącego państwową służbę geologiczną i hydrogeologiczną, a nawet jego cichej likwidacji, nie mówiąc już o możliwym wywłaszczeniu go z posiadanych budynków i gruntu w centrum Warszawy.
Jednym z argumentów za odebraniem PIG uprawnień służby państwowej w zakresie geologii jest to, że instytut winien zajmować się nauką, a nie służbą geologiczną. Jednak instytutów pełniących podobną jak PIG rolę: naukową i służby państwowej jest więcej (np. IMGW, IOŚ, IG PAN) i – jak na razie – nikt nie kwestionuje zakresu ich zadań. Jaką zatem – pana zdaniem – powinien pełnić rolę PIG i tego typu instytuty a jak winna być zorganizowana państwowa służba geologiczna?
- W debacie publicznej związanej ze zmianą organizacji służby geologicznej w Polsce zaczęły przeważać argumenty emocjonalne nad merytorycznymi. Nie wróży to dobrze przyszłości polskiej geologii. Chciałbym oprzeć swój pogląd na racjonalnej analizie problemu.
Zacznę od odpowiedzi na pytanie czy PIG po stu latach swojej działalności nie powinien działać inaczej niż wcześniej. Odpowiadam od razu - tak.
PIG powinien dokonać wewnętrznych zmian organizacyjnych, strukturalnych i kadrowych. Istotą tych zmian powinna być głęboka analiza dotychczasowego działania i wyciągnięcie z niej wniosków.
Nie sam fakt długowieczności istnienia PIG jest powodem potrzeby zmian. Istnieją znacznie starsze, bo mające rodowód w XIX wieku służby geologiczne (amerykańska i brytyjska), które nie dokonywały głębokich przemian strukturalnych. Powodem ewentualnych zmian w PIG powinno być dostosowanie do odmiennych warunków funkcjonowania w otoczeniu politycznym i gospodarczym.
Powinna być to jednak ewolucja struktury i zasad działania, a nie rewolucja, a zwłaszcza działania podważające sens istnienia PIG.
Nawet najbardziej głębokie przemyślenia jednej osoby czy instytucji nie mogą zastąpić profesjonalnej analizy funkcjonalnej. Takiej analizy nie przeprowadzono, o czym choćby świadczy OSR (ocena skutków regulacji projektu ustawy o Polskiej Agencji Geologicznej). Większość wiodących służb geologicznych świata łączy funkcje służby geologicznej z silnie zintegrowanymi działaniami naukowymi w obszarze geologii. Tymczasem w Polsce pojawiają się w przestrzeni publicznej głosy - szczególnie młodych osób, które się po raz pierwszy tym zajmują – próbujące udowodnić, iż jest inaczej, że tylko nieliczne służby geologiczne na świecie są związane z nauką.
I oczywiście, wobec takiego przedstawiania sprawy, niezgodnego z faktami, spór o te relacje między nauką a służbą geologiczną toczy się między stroną naukową, a administracją państwa odpowiadającą za działalność służby geologicznej. Mimo, iż w tym obszarze – faktów - nie powinno być sporu. Spór może dotyczyć tylko interpretacji. Powtarzam, powinno się tutaj wyjść od głębokiej analizy tego stanu na świecie i analizy efektywności.
Druga sprawa dotyczy potrzeby zmian, reformy działalności PIG-PIB. One są potrzebne. Kiedy byłem Głównym Geologiem Kraju (1994-1998, 2001-2005), dostrzegałem pewne słabości funkcjonowania instytutu wynikłe z dojrzałości instytucji, stereotypów, zmian zewnętrznych silnie na niego oddziałujących. Ale co innego jest doskonalić instytucję, która mając 100 lat ma wielkie zasługi w rozwoju gospodarczym kraju i stanowi trwały dorobek kultury naukowej w Polsce, a co innego – rozmontowywanie jej.
PIG powinien optymalizować swoją działalność, doskonalić ją. Tymczasem proponuje się „doskonalenie” poprzez unicestwienie, co nie jest akceptowane ani przez pracowników instytutu, ani byłych pracowników, ani środowisko geologów. Oczywiście, instytut mógł być postrzegany, jako majoryzujący działania w geologii, ale z racji potencjału, wielkości i liczby zadań, jakie wykonywał, nie mógł być mniejszą jednostką. Cały instytut, wraz z oddziałami, liczy ok. tysiąca osób – są to i naukowcy, i pracownicy pełniący służbę geologiczną i hydrogeologiczną.
Proponowane obecnie przez ministerstwo rozwiązanie polegające na wyłączeniu z działalności instytutu zadań służby geologicznej i utworzenie w tym celu agencji rządowej postrzegam jako rozwiązanie radykalne, z którym się nie zgadzam. I mimo, że są zapowiedzi ministrów nadzorujących instytut, że to nie chodzi o likwidację PIG, tylko o jego zmiany funkcjonalne, to jednak wynik końcowy jest taki sam. To, co się proponuje, ogranicza bowiem możliwości funkcjonowania PIG w przyszłości.
W uzasadnieniu do projektu ustawy o PAG pisze się, jakie to obecne problemy rozwiąże przyszła agencja. Uważam, że twierdzenia te opierają się na błędnym przekonaniu. Można to porównać do nawoływań ekologów o przesiadanie się z aut zasilanych benzyną czy ropą do elektrycznych. To słuszne nawoływanie, ale zapomina się, że energia elektryczna do napędzania tych aut jeszcze przez długi czas pochodzić będzie ze spalania węgla. Przy inicjatywie powołania PAG jest podobnie. PAG ma usunąć różne niedostatki funkcjonowania PIG. Jednak kadra PAG to będą ludzie dotychczas pracujący w instytucie. Jak zatem tym samym potencjałem ludzi uzyska się nowe lepsze rezultaty? Samą poprawą jakości zarządzania (a skąd pewność, że tak będzie?) nie uzyska się poprawy wyników pracy służby geologicznej.
- Jak się czyta uzasadnienie powołania PAG, to odnosi się wrażenie, iż ustawodawca zamierza wziąć tych ludzi z PIG…
- Właśnie, to będzie PIG-bis, czyli ludzie z PIG plus młode zaciągi, jednak gorzej wykształcone i nie mające doświadczenia zawodowego obecnych pracowników. W konsekwencji PIG upadnie. Zanim ci nowi osiągną doświadczenie zawodowe, miną lata.
- Zwłaszcza, że w projekcie ustawy przewidziano, że agencja będzie prowadzić także badania naukowe.
- Czyli to, co dzisiaj robi PIG. Poprzedni dyrektor instytutu, prawnik, prawda że z nadania, nie z konkursu, jednak po pewnym czasie pełnienia tej funkcji doszedł do wniosku, że ustawa o PAG nie ma sensu, że wczytując się literalnie w zakres i cele, jakie przyświecają PAG, lepiej jest przekształcić PIG niż tworzyć nową agencję. Dodać instytutowi niewielkie kompetencje, jakich nie ma obecnie i pieniędzy na realizację nowych zadań.
- Rzecz wydaje się przesądzona, bo projekt utworzenia PAG z 2016 roku jest na ostatnim etapie procedowania. Odrzucić go może tylko sejm. A i nie widać takich sił, które mogłyby go zatrzymać.
- Układ sił w sejmie jest oczywisty. Wiekszość sejmowa może przyjąć błędne rozwiązanie, bo ma wystarczająco dużo głosów. Czy jednak nie należy myśleć w tej sprawie pro publico bono? Jarosław Kaczyński wielokrotnie wykazywał, że kategoria interesu państwa jest dla niego bardzo ważna. Może i tym razem posłucha głosów płynących przecież także z jego środowiska politycznego o zaniechaniu powoływania PAG. W innym przypadku sprawcze mogą być tylko siły wewnętrzne PIG, gdyż pracownicy PIG doszli do skraju przepaści i wiedzą, że determinacja utworzenia PAG zaczyna być jeszcze większa z powodu nadchodzących wyborów parlamentarnych i że jeżeli teraz się nie sprzeciwią demontażowi instytutu, to później będą ratować instytut ze zgliszcz. A ratowanie ze zgliszcz jest zawsze trudniejsze niż uchronienie przed katastrofą. Stąd się wzięły protesty, wiece przed PIG i Ministerstwem Środowiska. Do jakiego stanu determinacji dojdą pracownicy PIG trudno ocenić, ale żadna władza nie jest odporna całkowicie na wydarzenia typu strajk okupacyjny, czy inne formy protestu, jakie sobie można wyobrazić.
- Z lektury uzasadnienia do ustawy o PAG wynika, iż Polska jest potęgą surowcową, że mamy wszystkie surowce, tyle że z nich nie korzystamy. W domyśle – z powodu zaniedbań m.in. PIG.
- Taki pogląd jest sprzeczny wewnętrznie. Bo jeżeli Polska jest tak zasobna w kopaliny – a ja twierdzę, że w porównaniu z innymi krajami europejskimi jest bardzo zasobna – to nie wynika to z czyjegoś przekonania czy intuicji, ale z badań. A kto prowadził te badania? – PIG. To na podstawie dokonań instytutu, czasem hipotez badawczych, jakie w PIG powstawały, a później były weryfikowane przez wiercenia, hipotezy te potwierdzały się, bądź nie. Polska w istocie jest krajem wyposażonym bogato, co wynika m.in. z tego, że leży na styku dwóch wielkich struktur geotektonicznych, gdzie dzieją się ciekawe procesy geologiczne. Jest oczywiście kwestia wyczerpywania się niektórych złóż, ale wiedza i technika powodują, iż nawet mało zasobne złoża można obecnie efektywnie eksploatować i powiększać bazę zasobową surowców.
W zasadzie w wyobrażalnym horyzoncie czasowym ludzkości – 500 lat - nie ma problemu, że nie wystarczy nam jakichś zasobów. Bo rozwój cywilizacyjny, technika i technologia pozwala surowce oszczędzać, ale i eksploatować złoża ubogie, wcześniej ignorowane z uwagi na niską koncentrację składnika użytecznego. Np. kiedyś decydowano się na wydobywanie miedzi, jeżeli jej zawartość procentowa w złożu nie była mniejsza niż 2-2,5%, a teraz prowadzi się niekiedy eksploatację, nawet jeśli w złożu jest 0,5% miedzi. A będzie się w przyszłości eksploatować złoża o jeszcze mniejszej koncentracji, bo miedź jest niezbędna w wyrobach elektrotechnicznych. Więc jeśli umie się i opłaca wydobywać surowce ze złóż o ich niskiej zawartości skłądnika, to baza zasobowa się nie kurczy, a powiększa. Tym samym powinniśmy dalej dokumentować nasze złoża, wykonując wiercenia głębsze.
- Ale na to nie było dotąd pieniędzy…
- One jednak muszą się znaleźć, bo to stanowi o bezpieczeństwie surowcowym państwa, na które – poza bezpieczeństwem energetycznym - składa się dostęp do surowców. Lepiej jest je posiadać i wydobywać niż tylko kupować na międzynarodowych rynkach i być narażonym na różne ich zawirowania.
- Kiedy czyta się uzasadnienie do projektu ustawy o PAG, nasuwa się myśl, iż koncepcja takiej agencji powstała podczas gorączki gazu łupkowego w Polsce, a teraz została wzmocniona dyskusją na temat naszych działek podwodnych na Atlantyku i Pacyfiku, które chcemy eksploatować. O możliwości występowania gazu z łupków w Polsce PIG wypowiadał się krytycznie cały czas, o konkrecjach wypowiadać się nie może, bo nie mamy takiej technologii, żeby zbadać dno morskie.
- Co do gazu łupkowego: nie wykluczam, że w Polsce istnieją jego złoża, tylko trzeba je najpierw odkryć i udokumentować. Obecnie nie ma żadnych przekonujących przesłanek. Być może pojawią się w przyszłości. Ani w sprawie gazu łupkowego, ani w sprawie złóż na oceanie nie ma zero-jedynkowych odpowiedzi. Błędem, jaki popełniają politycy jest to, że pewną wstępną informację, mówiącą o możliwości, perspektywie pozytywnego rezultatu badań przyjmują za etap skończony i mnożą dochody, jakie zyskają w przyszłości z eksploatacji niepotwierdzonych złóż. Czyli są bogaci na etapie myślenia.
- Jak w bajce „Dzban z mlekiem” La Fontaine’a …
- Albo jak przy zakupie losu w totolotku. Tyle, że główna wygrana przypada zwykle tylko jednej osobie. Podobnie było z gazem łupkowym. Wstępne informacje o tym, że my również mamy potencjalne złoża, które na świecie są już eksploatowane, spowodowały potrzebę polityczną konsumpcji tej informacji. Pierwszy w tej sprawie wypowiedział się premier Tusk. Czyli nie specjalista. Można mu tylko współczuć, że dał się nabrać, przyjmując za dobrą monetę niesprawdzone i wyolbrzymione informacje od osób, które mu podpowiadały. Premier szybko pojechał na zapalenie pochodni na otworze wiertniczym, w którym gazu było tyle, aby ta pochodnia się paliła, ale nie więcej ….
Więc policzyliśmy wówczas zasoby, jakie moglibyśmy mieć i po ile moglibyśmy je sprzedać. W ten sposób „zabezpieczyliśmy” sobie jako społeczeństwo przyszłość na 100 lat, dzieląc przyszłe zyski na emerytów, dzieci, wnuki itd.
Podobnie jest z zasobami oceanicznymi. Przecież to nie dzisiaj czy wczoraj dowiedzieliśmy się o ich istnieniu i zaczęliśmy nad tym pracować. Przypomnę, że od 30 lat (1987) Polska jest współuczestnikiem badań międzynarodowych w ramach konsorcjum Interoceanmetal i nie jest tak, że jesteśmy jedynymi szaleńcami na świecie, którzy topią własne pieniądze w morzu.
Prawdą jest natomiast stwierdzenie, że znajdujemy się w ekskluzywnym klubie niewielu państw świata, które prowadzą badania zasobów mineralnych oceanu światowego i uzyskują bardzo ciekawe rezultaty o zasobach surowcowych oceanu. Bo dzisiaj można powątpiewać o eksploatacji konkrecji manganowo-żelazistych, ale wyłącznie z powodów ekonomicznych, relacji kosztów wydobycia surowców z dna morza i z lądu.
Ale czy ktoś na początku ery eksploatacji złóż ropy naftowej na lądzie z pokładów płytko położonych, myślał o eksploatacji złóż podmorskich? Nie. A przecież weszliśmy najpierw na płytkie szelfy, a potem jeszcze niżej. W tej chwili największe na świecie odkrycia złóż ropy naftowej, choćby na Atlantyku, brazylijskie, są na głębokości od 2 do 4 tys. m od lustra wody i ok. 1,5 km pod dnem. To pokazuje skalę trudności, a przecież nikt się nie uchyla od ich zagospodarowania.
Coś, co się wydawało dawniej fantazją, dzisiaj okazuje się realnością. Dlaczego te super głębokie złoża są dziś możliwe do eksploatacji na takich głębokościach? – bo w przemyśle metalurgicznym wynaleziono sposób na wytworzenie długiej stalowej giętkiej rury, którą można odwijać ze szpuli i tak głęboko wwiercać się w górotwór. Wcześniej wiercenia na głębokość 3 km trwały trzy lata, dzisiaj – trzy miesiące. Każde z tych badań oceanicznych ma głęboki sens, bo bada obiekty, których do tej pory nie znaliśmy, a po wtóre – prowadzi do niesamowitej rewolucji w usprzętowieniu. Cały ten najnowocześniejszy sprzęt można w dodatku kupić.
- Jak zatem winna być zorganizowana służba geologiczna w Polsce?
- Od wielu lat uważam, że PIG winien funkcjonować w postaci takiej, jak do tej pory, choć oczywiście z pewnymi zmianami wewnętrznymi, doskonaleniu, itd. Czyli winien być placówką naukową i pełnić służbę geologiczną, podobnie jak to jest w większości istotnych krajów na świecie. Natomiast to, czego nie jest w stanie spełnić PIG, to kwestia nadzoru - nad realizacją prac związanych z koncesjami, uprawnieniami, prawidłowością prowadzonych w terenie prac geologicznych. Nadzoru nie może też zapewnić ministerstwo środowiska, bo nie ma dostatecznej liczby merytorycznych pracowników – w kilku departamentach geologicznych pracuje ich ok. 50-60.
Czyli struktura winna być taka: PIG, ministerstwo, i urząd nadzoru geologiczno-górniczego. W tym celu Wyższy Urząd Górniczy winien zostać przekształcony w urząd nadzoru geologiczno-górniczego (UNGG), czyli powinna mu być przydana funkcja geologiczna. Bo jak przeanalizować zadania dla WUG, to jest tam ochrona środowiska i racjonalna gospodarka złożami, bardzo silnie związane z geologią, a jedyną kwestią, która różni UWG od proponowanego UNGG jest sprawa bezpieczeństwa i higieny pracy. Ale akurat w tym obszarze mamy agencję państwową – Państwową Inspekcję Pracy (PIP). Ciągle nie rozumiem, dlaczego przez tyle lat, ci pracownicy, którzy zajmują się bezpieczeństwem i higieną pracy w urzędach górniczych nie stanowią odrębnego departamentu w PIP.
- Tyle, że po 89 roku PIP została ubezwłasnowolniona…
- No to trzeba doprowadzić do tego, żeby PIP była skutecznym urzędem kontrolnym i egzekucyjnym w przypadku łamania prawa. Na czele tego nowego urzędu UNGG winni stać na przemian geolog i górnik – jeśli prezesem będzie górnik to wiceprezesem geolog i odwrotnie. Taki urząd w sposób harmonijny zapewniałby nadzór nad tym obszarem, który jest niezbędny. Czyli minister środowiska z głównym geologiem kraju jako organem koncesyjnym miałby PIG jako służbę geologiczną, następnie nadzorowałby UNGG, i w ten sposób miałby zapewnione i merytoryczno- naukowe wsparcie, i wsparcie administracyjno-kontrolne.
- W tej koncepcji, tak jak i projekcie agencji brakuje nam wody…
- Woda podziemna jest związana z geologią, natomiast wody powierzchniowe – z hydrologią i meteorologią. Tu winno być tak, jak do tej pory: wody powierzchniowe winny być domeną służb IMGW. Utworzone Państwowe Gospodarstwo Wody Polskie uważam za koncepcję błędną i niezrozumiałą, bez żadnego uzasadnienia.
Widać, że nic z tego dobrego nie wyniknęło poza bałaganem. Nadzorowałem w ministerstwie środowiska przez 8 lat gospodarkę wodną w Polsce i wiem, jak to trudne zagadnienie, więc byłem bardzo ostrożny we wprowadzaniu zmian. Raczej próbowałem doprowadzić do racjonalizacji istniejących struktur zarządzania wodami powierzchniowymi, czyli Regionalnych Zarządów Gospodarki Wodnej, które realizowały zarówno funkcje właścicielskie, inwestycyjne, nadzorcze jak i kontrolne. Uważam, że było to słuszne rozwiązanie.
Natomiast Wody Polskie to koncepcja zasadzająca się na prostych analogiach z lasami państwowymi. Stworzono z tego kolejne niezależne od państwa księstwo, za chwilę może powstanie Powietrze Polskie, i w ten sposób sobie podzielimy wszystkie elementy środowiska i każdy będzie zarządzany w inny sposób niż do tej pory.
-Ten problem dotyczy też instytutów badawczych wykonujących zadania służby państwowej. Można przypuszczać, iż kolejnym krokiem będzie utworzenie np. państwowej agencji meteorologii, agencji sejsmologii, nie licząc państwowej agencji ochrony środowiska, której projekt przygotował min. Szyszko w końcu 2017 roku. Czyli agencji przejmujących zadania służb państwowych będących dotychczas w zakresie działania kilku instytutów badawczych.
- Czy grozi nam taka wizja „agencyjna”? Tu trzeba zastanowić się, czy są takie zadania, które ciążą na państwie, bądź na samorządzie, czy sektorze publicznym, które muszą być przez nie wykonywane. Oczywiście są, np. w zakresie publicznej ochrony zdrowia, bezpieczeństwa epidemiologicznego, przygotowania osnowy geodezyjnej kraju i podkładów topograficznych, badań (wstępnych czy bardziej dokładnych) złóż zasobów naturalnych itd.
Nie mówię tu o ochronie terytorium kraju i takich służbach jak armia, czy policja. Ale to znaczy, że ktoś musi to robić. I jeżeli np. PIG będzie się zajmować tylko nauką, to ktoś inny będzie musiał wykonywać pozostałe zadania wykonywane przez PIG. Ale czy można założyć, iż ktoś nie związany z nauką będzie mógł zaplanować badania geologiczne, aby sprawdzić, czy w danym miejscu jest określone złoże? Do tego potrzebna jest przecież wiedza naukowa.
Jeśli więc dokonywalibyśmy analizy racjonalnej, a nie emocjonalnej, która dominuje od trzech lat, co się przejawia i w dyskusjach, i w intuicyjno-emocjonalnej argumentacji, to oddzielnie takich zadań państwa od nauki jest błędem. Model ten sprawdził się w Wielkiej Brytanii, USA, Australii, RPA i powinniśmy w dalszym ciągu iść tym tropem.
Dziękuję za rozmowę.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 4684
Z prof. Krzysztofem Jasieckim, socjologiem gospodarki z Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego rozmawia Anna Leszkowska
- Panie Profesorze, czy wiadomo, co się stało z wszystkimi polskimi firmami po 89 roku, bo ile upadło – wiemy, ile zlikwidowano – wiemy, ile sprzedano też wiemy i znamy ich los. Czy jednak mamy jakieś analizy tego, co zostało, czyli dawnych przedsiębiorstw państwowych? Nie mówię tu o tych 19 przedsiębiorstwach, których wyłącznym właścicielem jest państwo (m.in. PP Porty Lotnicze, Drukarnia Ministerstwa Sprawiedliwości, Zakład Unieszkodliwiania Odpadów Promieniotwórczych w Otwocku-Świerku, Polska Żegluga Morska w Szczecinie), bo ich sytuacja też jest znana.
- Odpowiem na to pytanie od innej strony: w całym regionie Europy Środkowo-Wschodniej Polska ma najwięcej dużych firm państwowych. Czyli ta grupa przetrwała i co więcej – badacze zachodni twierdzą, że w wielu obszarach one są kluczowe dla gospodarki. Dotyczy to głównie takich dziedzin jak przemysł wydobywczy, energetyka, infrastruktura, koleje, banki. Wbrew założeniom – nie zostały one szybko sprywatyzowane, m.in. dlatego, że o sile polskiego kapitału decydowały małe i średnie przedsiębiorstwa (MSP), a te potęgą nie są…
- Choć jak wynika z ostatniego raportu PARP - MSP, których jest najwięcej, mają też największy udział w tworzeniu PKB – ponad 50%; duże firmy – tylko 23%.
- Problem polega na tym, że MSP mogą dostarczać znaczących wpływów podatkowych, zatrudniać wielu pracowników, ale ogólnie są mało innowacyjne i niespecjalnie konkurencyjne. Ze względu na słabości kapitałowe i duże rozdrobnienie wydajność pracy jest w nich kilkukrotnie niższa niż w zachodnich MSP. Najczęściej są to mikroprzedsiębiorstwa zatrudniające do 10 osób, działające głównie w usługach i handlu, budownictwie i przetwórstwie przemysłowym. Skutek jest taki, że sieci biznesowe skupione są wokół zachodnich korporacji lub dużych przedsiębiorstw państwowych obudowanych małymi spółkami, jak w górnictwie, energetyce i innych sektorach (postnomenklaturowych, „dyrektorskich”, powiązanych z partiami rządzącymi itd.).
- Czy wśród MSP są firmy państwowe, czy zdecydowanie prywatne?
- Zdecydowana większość to przedsiębiorstwa prywatne. Wynika to z faktu, że ze względu na możliwości kapitałowe w latach 90-tych prywatyzacja przebiegała najszybciej w małych i średnich firmach. Te mniejsze firmy, a zwłaszcza średnie, próbowano przekształcać w spółki pracownicze, bądź pracowniczo-menedżerskie - w szczytowym okresie rozwoju tej formy własności było w nich zatrudnionych około 300 tysięcy pracowników.
Jednak w końcu lat 90. firmy te zetknęły się z logiką kapitalizmu korporacyjnego i generalnie upadły, lub zostały sprywatyzowane, m.in. dlatego, że banki ich nie finansowały; wolały dużego „inwestora strategicznego” (najlepiej zachodniego) z dużymi pieniędzmi niż firmy o niejasnym statusie własnościowym. Innym powodem ich upadłości było wykupywanie akcji przez management.
Polska ma najwięcej w regionie dużych firm państwowych (15) notowanych na listach 100 największych przedsiębiorstw w Europie Środkowej i Wschodniej (poza Rosją). Warto przywołać Michała Kaleckiego, który wskazywał, że typową strukturą gospodarek „trzecioświatowych” jest dominacja przedsiębiorstw państwowych i inwestorów zagranicznych. Resztę tworzy „drobnica” małych firm uzależnionych od dużych graczy. I co jest niepokojące, my taką strukturę wytworzyliśmy.
- To z jakiego powodu po roku 2000 firmy ponadnarodowe zaczynają się obawiać, iż przedsiębiorstwa państwowe zagrażają ich pozycji rynkowej? To kolejny przejaw neoliberalizmu, czy chodzi o pomoc publiczną dla przedsiębiorstw państwowych?
- Jedno nie wyklucza drugiego. Po roku 2008 okazało się, że są ryzyka, których nie brano pod uwagę, związane z dominacją kapitału zagranicznego - inwestycje mogą być łatwo przenoszone gdzie indziej, albo jak w sektorze bankowym – ograniczane może być kredytowanie rozwoju lokalnej gospodarki ze względu na inne preferencje central.
Stąd pojawiła się koncepcja odejścia od tego, co robiono w sferze prywatyzacji także w środowiskach liberalnych. Niektórzy bankowcy i finansiści zaczęli mówić o „repolonizacji” instytucji, które wcześniej sprzedali inwestorom zagranicznym z nadzieją, że to rozwiąże problemy naszej gospodarki. Jednak pracując w tych instytucjach (a zwłaszcza kiedy zostali z nich zwolnieni po otrzymaniu odpowiedniej odprawy), nagle zauważali, że to nie jest ścieżka perspektywiczna.
Ten problem wystąpił nie tylko w Polsce, bo o wzroście interwencjonizmu państwowego mówi się w wielu krajach. Udział państwa - regulacyjny, własnościowy, finansowy rośnie zwłaszcza w krajach, które mają słabsze struktury rodzimego kapitału. Jeśli mamy rozproszone MSP, które nie stanowią konkurencji dla wielkich korporacji, to kto ma finansować rozwój? W rządowej Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju w 2016 roku założono, że trzeba to robić w oparciu głównie o duże przedsiębiorstwa państwowe, które miałyby stymulować rozwój innych firm. Ale czy do takiej stymulacji dojdzie, nie wiadomo, bo te wielkie spółki skarbu państwa, jak na razie, nie finansują znacząco gospodarki. Media zwracają jednak uwagę na inne formy ich aktywności – wspieranie działań o charakterze politycznym, kongresów biznesowych, fundacji promujących działania rządu krytykujące sądownictwo, itd.
- Nie finansują nawet innowacji…
- Jest pytanie, czy one są do tego zdolne, bo większość z nich wyrosła z innej kultury organizacyjnej, a skala ich działalności jest głównie krajowa, jakość kadr na ogół odbiega od czołówki firm prywatnych, a mechanizmy zarządzania są zwykle upolitycznione i często mało efektywne (chociażby ze względu na kryteria rekrutacji kadr kierowniczych).
Efektywne wspieranie innowacyjności wymaga innego typu kompetencji i otoczenia instytucjonalnego. Można sobie wyobrazić, że wielkie przedsiębiorstwa energetyczne, czy spółki paliwowe, będą umiały profesjonalnie ocenić start-upy. Do tego niezbędna jest infrastruktura i zasoby, jakich w Polsce nigdy nie było.
Nie jesteśmy jednak w tym zakresie bez szans. W niedawno opublikowanym raporcie Banku Światowego uznano, że nasz kraj to jedno z najlepszych miejsc do prowadzenia działalności przez młode firmy. Wyprzedziliśmy m.in. Australię i Wielką Brytanię. Polska znalazła się także na trzecim miejscu w przygotowanym przez Hacker Rank ogólnoświatowym rankingu krajów z najlepszymi programistami. Nasz kraj (według innego rankingu) jest lokowany w pierwszej dziesiątce państw z najlepszą znajomością języka angielskiego.
Mamy zatem szanse, by zostać liderem innowacyjności w regionie. Jednak na innowacyjność składa się wiele elementów. Na przykład, niezbędne jest tworzenie funduszy venture capital, które w znaczącej skali dopiero powstają. Polski rynek jest jednak dość płytki i wymaga przyciągania zagranicznych inwestorów o globalnym zasięgu, jak również know-how. Pojawia się jednak pytanie: czy nacisk na patriotyzm gospodarczy, niekiedy przekształcany politycznie w niechęć wobec kapitału zagranicznego, nie jest przeszkodą w rozwoju nowoczesnych firm?
Z jednej strony, agencje rządowe zachęcają międzynarodowe fundusze, by inwestowały w Polsce. Równocześnie oskarżamy państwa, które są naszymi głównymi partnerami gospodarczymi w UE (jak Niemcy) o wrogie działania wobec rządu polskiego, a opinie Komisji Weneckiej czy amerykańskich prawników krytykujących zmiany w naszym sądownictwie odrzucamy jako nieuzasadnione. Trudno takie podejście traktować jako przejaw spójnej polityki, co wpływa na kształtowanie wizerunku polskiej gospodarki.
- Czy zatem warto mieć przedsiębiorstwa państwowe i co dzisiaj znaczy określenie „przedsiębiorstwo państwowe”?
- By odpowiedzieć na to pytanie potrzebujemy rzetelnych badań. Przedsiębiorstwo określamy jako państwowe, jeśli agendy państwa sprawują nad nim kontrolę właścicielską, tzn. mają zasadniczy wpływ na decyzje udziałowców. W praktyce, w zależności od formy prawnej firmy i zapisów statutowych, do sprawowania takiej kontroli może wystarczyć od ¼ do 1/3 udziałów we własności. Niestety, od momentu likwidacji Ministerstwa Skarbu Państwa w grudniu 2016 roku, nie są już publikowane dane dotyczące podejmowanych i zamierzonych przez rząd przekształceń własnościowych.
- Skąd my to znamy…
- Badania porównawcze zespołu prof. Barbary Błaszczyk z Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN wskazują wyraźnie, że w polskiej gospodarce (podobnie jak na Węgrzech i w Rosji), rośnie zakres sektora państwowego, kosztem sektora prywatnego. Wzrost etatyzacji gospodarki postępuje m.in. poprzez wzrost udziału skarbu państwa w akcjonariacie przedsiębiorstw, ich konsolidację, bądź renacjonalizację, ekspansję państwa poprzez tworzenie nowych podmiotów gospodarczych, tworzenie hybryd własnościowych, wzmacnianie lub przywracanie monopoli państwowych, regulacje osłabiające pozycję firm prywatnych, zmniejszanie roli mniejszościowych akcjonariuszy w spółkach skarbu państwa, itd.
W rezultacie powstaje coraz więcej hybrydowych instytucji gospodarczych o niedookreślonej formie własności i niejasnych zależnościach wzajemnych, które stopniowo ograniczają rolę i znaczenie sektora prywatnego.
Z badań amerykańskich wynika, że jedynie ok. 20% spółek skarbu państwa w państwach postsocjalistycznych to firmy dynamiczne, konkurencyjne i nowoczesne. Czyli w gruncie rzeczy nowoczesne firmy to margines, który w niektórych branżach może być wszakże znaczący. Na przykład do nowoczesnych przedsiębiorstw zwykle zaliczają się telekomy, bo to nowa dziedzina i w mniejszym zakresie obciążona praktykami z przeszłości.
W krajach postsocjalistycznych przedsiębiorstwa państwowe to zwykle firmy o znaczeniu sieciowym, np. infrastruktura transportowa, jak koleje, lotnictwo, przemysł energetyczny czy zbrojeniowy; mogą być, potencjalnie, także firmy hi-tech, ale wszystkie one mogą też wyciągać z budżetu ogromne pieniądze, czego przykładów mamy sporo. Takich firm może być niedużo, ale w lokalnej skali są one wielkie i wpływają na cały rynek. Niektóre z nich były bardzo ważne i odegrały istotną rolę w polskiej gospodarce, ale czy tak będzie dalej, nie wiadomo, zwłaszcza, że rośnie upolitycznienie w tych firmach i zmniejsza się waga kryteriów merytorycznych.
- Z 2000 największych firm światowych, firmy państwowe stanowią powyżej 10%. Najwięcej z nich jest w Chinach (ok. 80%), Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Rosji, Indonezji, Malezji, Brazylii, Francji, Niemczech.
- The Economist opublikował w 2012 roku raport na ten temat, ale problemem jest, że wymienione kraje cechuje mała przejrzystość rynku, niejasność funkcjonowania tych firm i zasady podległości. Np. Chiny mają znaczący udział dużych przedsiębiorstw państwowych, o których nie wiadomo, czy są rentowne. Jest ryzyko, że do nich budżet państwa dopłaca, utrzymując je przy życiu - trochę tak, jak u nas w przypadku kopalń.
- Zatem stąd się bierze obawa koncernów ponadnarodowych?
- Nie ma możliwości sprawdzenia, czy firmy państwowe - np. Gazprom lub porównywalne przedsiębiorstwa w Chinach - są zarządzane według reguł, na które może wpłynąć WTO. Nie podlegają one też regułom przejrzystości, otwartości i równości dla wszystkich inwestorów propagowanym przez OECD. W państwach wysoko rozwiniętych wiadomo, że takie firmy są często rozwiązaniem przejściowym na czas kryzysu, np. jako inwestorzy ostatniej szansy. Jednak (poza nielicznymi wyjątkami, jak norweski fundusz emerytalny) trudno znaleźć w długim okresie państwowe firmy, które weszłyby do światowej czołówki i przebywały w niej dłuższy czas.
- Czy w świetle danych o przedsiębiorstwach państwowych nadal podtrzymywany jest mit gorszego w nich zarządzania?
- Poglądy na temat efektywności przedsiębiorstw państwowych są podzielone. Teoretycznie można udowodnić, że państwowe przedsiębiorstwa w odpowiednim otoczeniu rynkowym przy dobrym zarządzaniu mogą nieźle funkcjonować. Jednak badania empiryczne pokazują, że w gospodarkach rozwiniętych przedsiębiorstwa państwowe stanowią statystyczny margines.
OECD w raporcie z 2012 roku wykazało, że spółki skarbu państwa w krajach członkowskich tej organizacji zatrudniają średnio 2,9% ogółu zatrudnionych – najwięcej w Norwegii – 11%, we Francji - 9,8%, a w Finlandii – 9%. Przeciętnie wartość takich przedsiębiorstw wynosi około 15% dochodu narodowego.
W Polsce była ona jednak wyższa, szacowana na 22% (przy zatrudnieniu 1,4% pracujących). Działało wtedy u nas 336 spółek skarbu państwa, a więcej takich firm było tylko na Węgrzech - 376. Warto też uwzględniać, że w krajach o silnych instytucjach, dominacji rynku utrwalonej pokoleniowo, w których przeważa profesjonalny management nie podlegający szybkim i masowym rotacjom politycznym, takie przedsiębiorstwa działają inaczej niż w krajach, gdzie silne są wzorce nomenklatury partyjnej. Jak pokazują przykłady Polski i innych państw Europy Środkowej i Wschodniej tego rodzaju wzorce trudno zmienić.
- Czy w dalszym ciągu jest tak, że przedsiębiorstwa państwowe są jakimś gwarantem stabilności socjalnej?
- Za pierwsze przedsiębiorstwa państwowe uważa się królewskie manufaktury utworzone we Francji przez Colberta. Założenia socjalne przyświecały takim przedsiębiorstwom później. Pomysł warsztatów pracy, który się zrodził podczas rewolucji francuskiej, a był kontynuowany podczas Komuny Paryskiej, wynikał z prób ograniczenia bezrobocia.
Z kolei w ideologii komunistycznej i praktyce gospodarki nakazowo-rozdzielczej przedsiębiorstwo państwowe pełniło także ważne funkcje socjalne, będące swoistym substytutem zachodniego państwa dobrobytu. Teraz działamy w warunkach kapitalizmu globalnego, więc pojawiły się jeszcze inne wyzwania, np. nasze państwowe przedsiębiorstwa są ostoją rdzennej polskości. Proszę zwrócić uwagę, ilu jest w nich obcokrajowców - znacznie mniej niż w ponadnarodowych korporacjach. Ale to sprawia, że w większości wyróżniają się one także inną kulturą organizacyjną, w tym -odmiennym nastawieniem do konkurencji i umiędzynarodowienia biznesu.
- Ale z kolei największe firmy państwowe na świecie należą do najszybciej się rozwijających, umieją skutecznie konkurować z prywatnymi o zasoby i pomysły i o konsumentów, jak wynika z analizy sporządzonej przez portal Obserwator finansowy.pl.
- I tutaj dotykamy problemu kapitalizmu politycznego. Można przyjąć hipotezę, że one rzeczywiście bardzo dobrze się rozwijają, ale w jakich krajach, o jakich systemach politycznych? Bo jeśli jest to np. Arabia Saudyjska, to są to firmy będące własnością rodziny rządzącej. Czy tam może odnieść sukces firma nie akceptowana politycznie? Czy do Chin wchodzą firmy konkurencyjne dla dużych państwowych przedsiębiorstw, skoro przyjęto zasadę, że kapitał zagraniczny nie może mieć większościowych udziałów w przedsiębiorstwach?
Wysoka konkurencyjność przedsiębiorstw państwowych często jest produktem monopolu i powiązań z władzą, która może zaniechać poboru podatków lub innych należnych świadczeń. Jeśli mamy ręczne sterowanie i polityków na czele firm państwowych, to można wytypować pewną grupę przedsiębiorstw i wzmocnić ich pozycję konkurencyjną. Historycy opisują takie praktyki w początkach kapitalizmu w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, Francji i Niemczech, a współcześnie w wielu państwach pozaeuropejskich.
- To samo można zrobić wobec firm zagranicznych, korporacji, zwalniając je z płacenia należnych podatków lub przymykając oko na ich wyprowadzanie z kraju ich działalności.
- To jest odmiana polityki przemysłowej stosowana w krajach z opóźnieniem wprowadzających reformy rynkowe w warunkach zglobalizowanego kapitalizmu. A do tego te korporacje zwykle uzyskują znaczące wsparcie w krajach pochodzenia, m.in. w postaci łatwiejszego dostępu do kapitału. Np. koncerny amerykańskie, choćby Boeing, dostają zamówienia w obszarze hi-tech ze środków budżetowych. Dlaczego budżet wojskowy Stanów Zjednoczonych jest większy niż wydatki militarne wszystkich krajów świata?
Natomiast w niektórych państwach Europy Centralnej i Wschodniej polityka rządów polega na tym, że w stosunkowo krótkim czasie zwiększa się w okresie kryzysu interwencję państwa w gospodarce nie tylko poprzez zamówienia publiczne lub regulacje korzystne dla biznesu, lecz strukturalnie, zwiększając zakres sektora publicznego i pozycję spółek kontrolowanych przez skarb państwa. Więc jeśli w Polsce zwiększamy znacząco sektor publiczny, a trudno uznać, że stworzyliśmy znaczącą warstwę profesjonalnych menedżerów i aparat państwowy ma trwały oraz społecznie dobrze zakorzeniony mandat do rządzenia, to obawiam się, że jego efektywność nie wzrośnie, bo nie dopracowaliśmy się w nim wzorców efektywnego działania.
- Czy można powiedzieć, że mamy kapitalizm państwowy?
- Współcześnie Musacchio i Lazzarini definiują kapitalizm państwowy jako architekturę instytucjonalną, która umożliwia rządowi aktywne angażowanie się w działalność rodzimych przedsiębiorstw i czerpanie dywidendy z ich wyników na rynkach krajowych i międzynarodowych. W Europie Środkowej i Wschodniej tradycja tak rozumianego kapitalizmu była obecna w dużym zakresie już po I wojnie światowej, a po 1945 roku państwo było głównym aktorem w gospodarce w postaci komunistycznego etatyzmu.
Po 1989 państwo budowało odgórnie liberalną gospodarkę, inicjując tworzenie lub odbudowę instytucji sektora prywatnego. Procesem tworzenia postkomunistycznego kapitalizmu kierowała „stara” i „nowa” klasa polityczna, która sprzyjała również procesom oddolnych, spontanicznych reform rynkowych, np. prywatyzacji założycielskiej w sektorze małych przedsiębiorstw. Nie mogło być inaczej - deregulacja, prywatyzacja, otwarcie na kapitał zagraniczny czy akcesja do UE wymagały przecież decyzji na poziomie kluczowych instytucji państwa.
Dziękuję za rozmowę.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 720
USA to od wielu lat najważniejszy strategiczny partner dla Polski. Pod względem gospodarczym relacje Polska-USA nie wyglądają jednak zbyt dobrze. W 2021 r. USA były zaledwie dziewiątym państwem na liście państw importerów polskich produktów (2,7% krajowego eksportu).
Ja sam byłem zawsze sceptykiem co do perspektyw polskiego eksportu na amerykański rynek, pomimo medialnych obietnic co do wspaniałych możliwości dla polskich firm na tamtejszym rynku. Miałem też jeszcze bardziej negatywną opinię co do perspektyw dla małych polskich firm high-tech (sam taką firmę reprezentuję), ponieważ do mniej więcej 2017-18 roku kierowana przeze mnie firma miała tylko marginalną sprzedaż na tamten rynek w stosunku do sprzedaży na rynek europejski lub rynek chiński.
Ale w przeciągu ostatnich kilku lat zmieniłem radykalnie swoją negatywną opinię co do amerykańskiego rynku na podstawie doświadczeń własnej firmy. Zaczęliśmy dostawać systematyczne znaczące zamówienia od amerykańskich firm. Do tego rosnąca liczba zapytań ofertowych z tamtego rynku. To nie jest wciąż poziom zamówień rynku europejskiego czy chińskiego, ale wzrost sprzedaży jest duży i są perspektywy co do kontynuacji tego trendu.
Co się stało? Dlaczego teraz amerykańskie firmy chcą składać zamówienia w jakieś tam małej firmie high-tech w dalekiej Polsce, którą to firmę wcześniej ignorowały?
Nie ma prostych i stuprocentowo pewnych odpowiedzi na to pytanie. Ale w mojej ocenie ta poprawa możliwości eksportu polskich produktów high-tech na amerykański rynek nastąpiła na skutek czterech przyczyn.
Po pierwsze, USA autentycznie próbuje odbudować swój własny przemysł, a szczególnie przemysł w zakresie zaawansowanych technologii do których zaliczają się też optoelektroniczne urządzenia obrazujące i laserowe. W praktyce to oznacza powstawanie nowych fabryk, które mają zastąpić produkcję chińskich firm, których to komponenty (w tym optyczne) były do niedawna stosowane masowo w amerykańskich urządzeniach (niekiedy nawet w amerykańskim sprzęcie wojskowym). Te fabryki potrzebują wyspecjalizowanej aparatury pomiarowej. Potencjalnych zamówień jest sporo i nasi amerykańscy konkurenci nie są w stanie technicznie ich zrealizować w krótkim czasie.
Po drugie, realizacja ogromnego programu reindustrializacji generuje też zamówienia na unikalną aparaturę, której nie mogą dostarczyć duże firmy amerykańskie. To ze względu na tę unikalność na rynku amerykański koncern złamał własne biurokratyczne zasady i dał nam proste bezpośrednie zamówienie, kiedy nie wierząc w realność zamówienia odmówiłem wypełnienia długich kwestionariuszy dotyczących firmy. Dopiero później z doniesień medialnych zrozumiałem, że byliśmy potrzebni jako maleńka cząstka wielkiego przetargu.
Po trzecie, polskie towary stały się bardziej atrakcyjne cenowo. W przeciągu ostatnich pięciu lat znacznie zmieniły się kursy walut. Polski złoty jest obecnie tańszy względem amerykańskiej waluty o co najmniej 30% względem sytuacji pięć lat wcześniej. Ta zmiana parytetu jest przekleństwem przy imporcie, ale staje się pewną zaletą w eksporcie na rynki, gdzie dominuje amerykański dolar.
Po czwarte, wydaje się że nastąpiła zmiana postrzegania świata zewnętrznego (w tym Polski) przez przeciętnych obywateli USA. Zdają sobie oni już sprawę, że świat się zmienił i towary amerykańskie nie muszą już być najlepsze jakościowo. Polska przestała też być postrzegana jako zacofany technologicznie kraj z dalekiej wschodniej Europy, a stała się jednym z krajów Unii Europejskiej – najważniejszego partnera handlowego dla USA. W ostatnim zaś czasie nagłośnione przez amerykańskie media dobre przyjęcie w Polsce ogromnej liczby uchodźców ukraińskich znacznie ociepliło wizerunek Polski w oczach amerykańskiej opinii publicznej.
Wszystkie te zmiany tworzą w USA sprzyjający klimat dla podjęcia decyzji zakupowych towarów zaawansowanych technologii w naszym kraju. Można dyskutować, czy na podstawie doświadczeń pojedynczej firmy można wyciągać wnioski dotyczące całego polskiego sektora firm high-tech. Wydaje się jednak, że ze względu na wyżej opisane cztery przyczyny możliwe jest obecnie autentyczne zwiększenie polskiego eksportu produktów high-tech na rynek amerykański.
Można dyskutować, czy amerykańska reindustrializacja przemysłu high-tech zakończy się pełnym sukcesem (zdolność masowej produkcji towarów o wysokim stosunku jakości do ceny, które potrafią konkurować na światowym rynku na komercyjnych zasadach), ale na pewno ta reindustrializacja stwarza szansę dla polskich firm high-tech.
Przy wszelkich planach dotyczących tamtego rynku, należy pamiętać o zmianach w amerykańskiej geografii ekonomicznej. Kalifornia ze słynną Doliną Krzemową to już przeszłość amerykańskiego przemysłu zaawansowanych technologii. Teraz gwiazdami w rozwoju nowoczesnych technologii są Teksas i Floryda. Te ostatnie dwa stany oferują bardzo dobre warunki (bardzo dobra infrastruktura, niskie koszty gruntów, oraz podatki) do przenoszenia tam firm zaawansowanych technologii. Te warunki są tak dobre, że sam bym się zastanawiał nad inwestycją w tym stanie gdyby firma, którą kieruję była większa. Ale być może za pięć - dziesięć lat taka opcja będzie możliwa.
Na koniec dodam, że popularny w kraju wizerunek Teksańczyków jako ludzi nie rozstających się z bronią jest prawdziwy – przynajmniej w przypadku naszych klientów. Naszego inżyniera przywitał w biurze kierownik działu technicznego z pistoletem położonym na biurku. Na pożegnanie zaś nasz inżynier usłyszał, że gdyby z europejską unijną biurokracją było kiepsko, to niech nasza firma przenosi się do wolnego państwa Teksas. Te deklaracje o wolnym Teksasie należy traktować całkiem poważnie. Teksas prowadzi obecnie szeroko zakrojoną i udaną akcję przyciągania zarówno amerykańskich, jak i zagranicznych inwestycji, działając jak prawie niepodległy kraj, a poglądy że Teksas powinien uzyskać większą autonomię, czy wręcz niepodległość są tam całkiem popularne.
To, czy teksański sen o niepodległości/autonomii zostanie kiedyś zrealizowany, nie ma większego znaczenia dla świata zewnętrznego. Natomiast realizowana obecnie reindustrializacja USA to ogromne tektoniczne zmiany w światowej gospodarce, które będą już miały znaczny wpływ na sytuację gospodarczą w świecie i w naszym kraju. Miejmy nadzieję, że polskie firmy będą w stanie do tych zmian się dostosować i wykorzystać dla swojego rozwoju.
Krzysztof Chrzanowski
Inne teksty prof. Krzysztofa Chrzanowskiego w SN:
- Druga strona sankcji
- Refleksje naukowca
- Urodzony globalnie
- Polski przemysł high-tech – możliwości i bariery rozwoju