Nauka i gospodarka (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 369
Dotąd napisałem już sześć odcinków „Byłem pracownikiem ITME” (ostatni, szósty, Byłem pracownikiem ITME (Requiescat In Pace) ukazał się w SN 6-7/22 – red.). Nie mogę, jak widać, zakończyć i zabieram się za odcinek siódmy, mimo że ITME już dawno nie ma. Obawiam się, że to raczej „życie” dopisuje coraz dalsze odcinki, a ja co najwyżej je rejestruję.
Dwa zdarzenia spowodowały, że teraz znów powracam do tej tematyki. Pierwsze, to o ile pamiętam 18 kwietnia br. w audycji „W punkt” tv Republika wystąpił p. Janusz Piechociński. Ze swadą i standardowym (a obecnie tak modnym) uśmiechem na ustach grzmiał o konieczności ścigania tych, którzy dopuścili się niegospodarności i spowodowali, albo dopuścili do powstania w gospodarce jakichkolwiek strat.
Drugie, to treść hasła w Google odnosząca się do adresu byłego ITME, czyli „Wólczyńska 133”. Nie ma w nim już słowa o ITME, jest to dziś bowiem tylko adres budowanych apartamentowców reklamowanych z uwagi na wyjątkowo korzystne położenie, w pobliżu stacji metra, itp. Zdarzenie drugie niestety przewidziałem, co nie było znowu takie trudne. Wiadomo, że zawsze chodzi o pieniądze, a na Wólczyńskiej w Warszawie są cenne budowlane tereny, na których można dobrze zarobić.
Jeżeli chodzi o p. Janusza Piechocińskiego, to pragnę powrócić do odcinka czwartego –(Byłem pracownikiem ITME (4) – SN 5/21) - moich wspomnień o pracy w ITME i przypomnieć, że w roku 2014 był Pan, Panie Januszu, ministrem gospodarki i wicepremierem, a Instytut (ITME) bezpośrednio Panu podlegał. To wtedy nie zatwierdził Pan dokonanego już wyboru dr. Zygmunta Łuczyńskiego na kolejną kadencję dyrektora instytutu i z naruszeniem obowiązującego wtedy prawa zarządził przeprowadzenie ponownego konkursu na wybór dyrektora. Tym razem wygrał go już przysłany przez Pana inny kandydat. To wtedy rozpoczęła się karuzela kilku kolejnych niekompetentnych osób na stanowisku dyrektora tego instytutu. W kolejnych odcinkach „Byłem pracownikiem ITME” są oni przywoływani i opisane są straty, jakie poczynili. Do tych opisów kieruję ewentualnych zainteresowanych.
Znaczenie ITME
W dziedzinie technologii materiałów dla elektroniki i optoelektroniki (główny zakres zainteresowań ITME) niełatwo o sukcesy. Tak jest na całym świecie. Do wytworzenia materiałów, a z nich elementów i urządzeń o parametrach porównywalnych z najlepszymi, potrzebne są nie tylko bardzo drogie i czasem trudno dostępne urządzenia, ale także kompetentna, latami zdobywająca umiejętności i doświadczenie ich obsługa. Wcale niełatwo jednocześnie spełnić te dwa warunki. Jeżeli tak się zdarzy, jest szansa, że uda się osiągnąć powtarzalny, dobrej jakości końcowy produkt. Na dodatek taki produkt przeważnie jest kosztowny, wymaga stosunkowo dużych nakładów pieniężnych, ale i jego cena rynkowa jest odpowiednia. Nie do przecenienia są takie zdarzenia i trzeba umieć je docenić.
Jak to było w ITME? Spokojna i stosunkowo długa merytoryczna działalność za czasów kierowania instytutem przez odpowiedzialnych i kompetentnych dyrektorów prof. Wiesława Marciniaka i dr. Zygmunta Łuczyńskiego zaowocowała tym, że wiele zakładów naukowych instytutu wyposażono w dobrej jakości aparaturę technologiczną (zdobyto na nie środki), dzięki której otrzymano niezłe rezultaty w tworzonych materiałach i podzespołach. Było tak w przypadku niektórych kryształów (o specyficznych parametrach krzem – sprzedawany między innymi do USA, domieszkowany neodymem granat itrowo aluminiowy - Nd:YAG, fosforek indu - InP, półprzewodniki szeroko-przerwowe: azotek galu - GaN i węglik krzemu - SiC oraz grafen). Ten ostatni zrobił wyjątkową, choć moim zdaniem nie w pełni zasłużoną karierę po wyróżnieniu jego odkrywców i badaczy Nagrodą Nobla. Prace te opisałem wcześniej, tu je jedynie wymieniam.
Szczególną uwagę chcę zwrócić na inne technologie i osiągnięte w ich zakresie kompetencje. Chodzi mi o niezbędne technologie przy wytwarzaniu półprzewodnikowych struktur elektronicznych i półprzewodnikowych urządzeń optoelektronicznych.
Do tych technologii należy zaliczyć techniki epitaksji oraz wycinanie i ewentualnie reprodukcję zaprojektowanych struktur (np. tranzystorów lub układów scalonych, diod elektroluminescencyjnych - LED lub diod laserowych - DL).
W tej kwestii, moim zdaniem, pierwszą lokatę winienem oddać dr. Andrzejowi Kowalikowi i jego elektronolitografom. Pierwsze stosunkowo proste urządzenie (ZBA produkcji NRD z lat 80.) p. A. Kowalik przejął praktycznie bezpłatnie z WAT. W WAT mogło ono być co najwyżej demonstrowane studentom. W ITME zostało prawidłowo i zgodnie z wymogami zainstalowane (siedmiometrowy fundament) i zaistniało jako ważne i często wykorzystywane urządzenie technologiczne. To dlatego zostało z WAT przejęte.
Elektronolitograf ZBA ciągle modernizowany (np. wyposażany w odpowiednie komputery) przetrwał w ITME do 2013 r. tzn. do czasu zakupu nowego urządzenia produkcji amerykańsko – niemieckiej firmy VISTEC. Jak łatwo stwierdzić, p. dr A. Kowalik nieprzerwanie pracował na urządzeniu ZBA przez blisko 30 lat. W tym czasie potrafił poznać wszelkie jego możliwości i osiągać wyniki, o których inni nawet nie mogli marzyć. Z drugiej strony, poznał także wszystkie jego ograniczenia i zdawał sobie sprawę z tego, czego na nim osiągnąć nie może. Technika elektronolitografii bowiem nie stała w miejscu. Potrzeby elektroniki scalonej na coraz krótsze zakresy fal elektromagnetycznych i półprzewodnikowej optoelektroniki wymuszały osiąganie coraz lepszych parametrów tych urządzeń.
Kontakty p. dr. Kowalika z firmą VISTEC spowodowały, że nowe urządzenie budowane na potrzeby ITME miało parametry doświadczalne przekraczające stosowane w urządzeniach wytwarzanych seryjnie. Dotyczyło to między innymi „wyostrzenia” profilu wiązki elektronów w stosunku do powszechnie stosowanego profilu gaussowskiego. Nic dziwnego, że warunki instalacyjne urządzenia były wyjątkowo restrykcyjne. Ponadto między dyrekcją firmy i dr. A. Kowalikiem została zawarta niepisana umowa o informowaniu ich o osiąganiu ekstremalnych rezultatów w budowanych przez niego elementach i urządzeniach.
Sto milionów w błoto
Dlaczego o tym piszę? Elektronolitograf VISTEC kosztował 8 mln euro, a przygotowanie całej infrastruktury do jego instalacji było także kosztowne. W sumie wartość zainstalowanego urządzenia grubo przekraczała wartość 100 mln. zł. Urządzenia tego nie można zdemontować i przenieść. Jeżeli budowane są w tym miejscu apartamentowce, to urządzenie to zostanie złomowane. Nie tylko to. Złomowane będą też tam zainstalowane urządzenia MOCVD do epitaksji. Z pewnością jest ich ok. dziesięciu, a każde kosztowało przeszło 1 mln. zł nie licząc instalacji i kosztu infrastruktury. Nie chodzi jednak wyłącznie o pieniądze. Tam złomowany zostanie życiowy dorobek i starania p. dr. Andrzeja Kowalika i innych. Używam jego nazwiska przykładowo. Takich nazwisk mógłbym w tym miejscu przytoczyć co najmniej kilka. Tam, także złomowane zostaną marzenia o polskiej półprzewodnikowej elektronice i optoelektronice.
Skąd o tym wiem? Nie tylko dlatego, że zgodnie z tytułem tego artykułu tam pracowałem. Był w historii ITME taki moment, gdy dyrektor Departamentu Innowacji ARP (Agencji Rozwoju Przemysłu) Romuald Zadrożny ogłosił konkurs (2014 r.) na budowę mikrofalowego tranzystora na zakres długości fal 3 cm (9 GHz). Zespół pracowników ITME dr inż. Lech Dobrzański, dr inż. Włodzimierz Strupiński i dr inż. Andrzej Kowalik wyposażeni w stosowną aparaturę wzięli udział w konkursie i nie tylko pokazali możliwość wykonania tranzystora na ten zakres częstotliwości, ale także układów scalonych. Zadanie to było więc w zasięgu możliwości polskich specjalistów dysponujących istniejącymi wówczas urządzeniami technicznymi.
Pomiary parametrów zbudowanych elementów prowadzone były tzw. metodą ostrzową, bez ich wycinania. Możliwości naszych urządzeń były jednak znacznie większe.
Za pomocą elektronolitografu VISTEC można było reprodukować zaprojektowane struktury na płytkach 2- lub 4- calowych, uzyskując w trakcie jednego procesu technologicznego tysiące elementów.
W sprzedaży (USA) dostępne były ceramiczne obudowy (zakupiono ich 100 sztuk), w których można było montować wykonywane struktury. Zamierzano wtedy w ITME ręcznie zmontować partię kilkudziesięciu tranzystorów i przekazać je do PIT Radwar do badań aplikacyjnych. Pozytywny wynik takiego testu mógłby stanowić przesłankę dla podjęcia w warunkach instytutowych małoseryjnej produkcji tranzystorów. Możliwa była produkcja na poziomie 100 tys. tranzystorów rocznie, co początkowo zapewne zabezpieczałoby krajowe zapotrzebowanie.
Pozostanie tajemnicą, dlaczego prace te nie miały ciągu dalszego, a ludzie z tym zagadnieniem związani (dyr. R. Zadrożny i dr inż. Zygmunt Łuczyński – dyr. ITME) stracili zatrudnienie.
Brak zgody dla dr. inż. Z. Łuczyńskiego na przedłużenie kadencji dyrektora ITME miało jeszcze głębsze konsekwencje. Doprowadziło praktycznie do likwidacji Instytutu. O tym też już napisałem w poprzednich odcinkach „Byłem pracownikiem ITME”*.
A może komisja śledcza?
Obecnie stało się modne powoływanie sejmowych komisji śledczych. Powołana została takowa np. do prześledzenia, w jaki sposób powstały straty podobno ok. 70 mln. zł związane z nieodbytymi w wyznaczonym terminie wyborami prezydenckimi.
Idąc tym śladem można w sprawie nominacji dyrektorskich i ich skutków w instytutach badawczych powoływać identyczne sejmowe komisje śledcze. Komisja w sprawie nominacji dyrektora ITME miałaby do czynienia z nieporównanie większymi stratami niż ta, zajmująca się nieodbytymi w terminie wyborami Prezydenta RP. Śmiem twierdzić na dodatek, że decyzja o braku zgody dla dyrektora ITME była niezwykle słabo uzasadniona.
Spróbujmy zapytać byłego ministra gospodarki Janusza Piechocińskiego, czym uzasadniał zastąpienie Zygmunta Łuczyńskiego przez Ireneusza Marciniaka. Mnie, mimo najlepszych chęci, nic rozsądnego do głowy nie przychodzi. To, że się z pewnością znali nie może być miarodajnym powodem jego nominacji. Na dodatek prawie jestem pewny, że minister nie przepytał przyszłego dyrektora, z jakimi urządzeniami technologicznymi będzie miał do czynienia i czy wie co z nimi zrobi? A czy on sam wiedział? Z podobnego rodzaju pytaniami nie możemy iść za daleko. Jako przełożony dyrektora instytutu powinien orientować się w możliwościach instytutu i jego zaplecza technicznego oraz przeprowadzić stosowną rozmowę z nowo mianowanym dyrektorem. Tak uważam i od tego nie odstąpię. Każde odstępstwo zmuszony jestem uznać za patologię, która winna być ścigana przez komisję śledczą.
Byłoby naprawdę nieźle taką komisję powołać. Wtedy przed jej oblicze można by zaprosić także wicepremiera w rządzie PiS Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego Pana Jarosława Gowina. Dałem się zwieść zapowiedzi o reorganizacji przez min. J. Gowina instytutów badawczych. Może nie tyle dałem się zwieść, ile chciałem dać się zwieść po przeczytaniu informacji, że przy Centrum Sieci Badawczej Łukasiewicz powstaje Rada złożona z wiceministrów ważniejszych resortów, w tym głównie resortów związanych z gospodarką. Rada miała wyznaczać główne kierunki działalności Instytutów Sieci zgodnie z potrzebami resortów.
Chciałem w to uwierzyć. Chciałem zobaczyć te kierunki badań potrzebne resortom. Nie wątpię, że takowe istnieją i wiele z nich mogło być zrealizowane. Przecież instytutów badawczych było wiele i pracowało w nich liczne grono pracowników. Nie musieliby wtedy wymyślać dla siebie tematyki podejmowanych zadań, a takowe otrzymywać łącznie z ich zakresem. Przede wszystkim jednak zadania te byłyby potrzebne innym, byłyby one konkretnie rozliczane i wykorzystywane. Dla mnie też wyglądało to rozsądnie.
Może podobnie myślał min. J. Gowin? Jeżeli tak, to Sieć Badawcza Łukasiewicz pod kierownictwem kiedyś najbliższego współpracownika Pana Ministra Gowina, Piotra Dardzińskiego jest od realizacji tych zamierzeń daleka.
Dałem się zwieść tej wizji. Niestety nie zauważyłem później, by kiedykolwiek generowana była potrzebna dla resortów tematyka badań dla poszczególnych instytutów, za to dały o sobie znać inne, mniej korzystne dla Sieci zapisy prawne przy jej tworzeniu. Jako przykład można podać znaczące ograniczanie tematyki instytutów przy ich przekształcaniu, np. łączeniu. Powstały z połączenia ITE i ITME Łukasiewicz IMiF (Instytut Mikroelektroniki i Fotoniki) praktycznie przestał zajmować się materiałami dla tych dziedzin. To wielka strata nie tylko dla nich, także dla gospodarki i kraju. Dlaczego tak się stało? Przekształcenia instytutów badawczych stały się zagadnieniem wewnętrznym powstałej Sieci. Zabrakło szerszego forum dyskusyjnego nad ogólnymi potrzebami (gospodarki, nauki, przemysłu). Uwidoczniły się partykularne punkty widzenia ludzi dalekich od odpowiedzialności za wspomniany powyżej szerszy ogląd. To ten partykularny punkt widzenia jest, jak sądzę, główną przyczyną powstałych w byłym ITME strat aparaturowych i nie tylko.
W rezultacie Instytuty Badawcze nie zyskały w wyniku połączenia ich w Sieć Łukasiewicz. Wystarczy prześledzić ich awans naukowy w bazie danych Scopus.
Zajmowane miejsca w latach 2020 – 2022 w tym rankingu IMiF Łukasiewicz i instytutów składowych (ITE I ITME) pokazałem w części szóstej „Byłem pracownikiem ITME. Requiescat in pace”(30.05.22). Do tej pory (mamy rok 2024) nic się w tej sprawie nie zmieniło. IMiF Łukasiewicz jak dotąd nawet nie zakwalifikował się do oceny.
Nie wiem jak inne instytuty Sieci Łukasiewicz mieszczą się w rankingu Scopus. Jeżeli z nimi jest podobnie, widzę dla Pana ministra J. Gowina wyższy rodzaj (stopień) odpowiedzialności niż sejmowa komisja śledcza. Za swoją reformę instytutów badawczych winien stanąć przed Trybunałem Stanu.
MON daje nadzieję
Było jeszcze jedno zdarzenie, które zdawało się czynić nadzieję na odmianę apokalipsy związanej ze stratami bazy technologicznej w ITME. Było to wystąpienie Ministra Obrony Narodowej do Sieci Łukasiewicz z listem intencyjnym, w którym MON zgłosił zainteresowanie uczestnictwa Centrum Łukasiewicz w wielu opracowaniach przydatnych w wojsku. Wymienione w nim zostało między innymi opracowaniu tranzystora mikrofalowego dla radiolokatorów i teletransmisji mikrofalowej.
W Wojskowej Akademii Technicznej odbyło się ponadto Forum Innowacyjności Sił Zbrojnych – B+R+Armia, na którym sformułowano podstawowe wymogi na sprzęt i technologie potrzebne dla naszej armii. To naprawdę wyglądało poważnie. Znów uwierzyłem. Mieliśmy nadzieję (mówię to także w imieniu byłego dyrektora ITME – dr. Zygmunta Łuczyńskiego, z którym wymieniłem poglądy), że tym razem chodzi o poważną akcję ożywienia tej problematyki. Nie przypuszczałem, że można podpisać umowy z najważniejszymi instytucjami w państwie i nic nie robić. Oczekiwaliśmy zatem zwrotu w przygotowaniu aparatury niezbędnej do tych prac, ale przede wszystkim aktywizację ludzi, którzy już wcześniej wykazali się umiejętnością opracowań w tym względzie.
O dziwo, nic takiego nie następowało. Wszystko pozostawało po staremu. Wspomnę tylko, że jedyny specjalista zdolny do wykorzystania elektronolitografu VISTEC do tego celu, dr A. Kowalik spokojnie przeszedł na wcześniejszą emeryturę.
To wtedy, jak się wyraziłem w części szóstej serii artykułów „Byłem pracownikiem ITME” postanowiliśmy uczynić desperackie kroki i 2 listopada 2021 napisaliśmy pisma do decydujących w tych sprawach osób: Jarosława Kaczyńskiego i ministra ON Mariusza Błaszczaka.
Merytorycznej odpowiedzi na obydwa pisma (22 lutego 2022) udzielił nam Sekretarza Stanu w MON Marcin Ociepa. List jest wyjątkowo obszerny. Zdaje się, że p. minister M. Ociepa chciał mnie przekonać o wyjątkowo głębokim przemyśleniu odpowiedzi.
Składa się ona jakby z trzech części. W pierwszej p. minister M. Ociepa powiadamia mnie, o misji jaką spełnia Sieć Badawcza Łukasiewicz i do niej przekonuje. Nie wiem, w jakiej relacji są względem siebie panowie J. Gowin i M. Ociepa, ale z tego co pozostało po Sieci Łukasiewicz widać, że nie wytrzymała ona próby czasu. Mimo zapewnień obydwu panów, Sieć Łukasiewicz nie zapewniła rozwoju instytutom badawczym poprzez planowane i skoordynowane prowadzenie w nich badań. Przynajmniej nie widać tego po pierwszych czterech latach ich przynależności do tej organizacji i miejsc zajmowanych w rankingu Scopus.
W części drugiej odpowiedzi p. minister M. Ociepa informuje mnie o własnościach elektronolitografu VISTEC i zapewnia o niemożności jego przenoszenia. Niepotrzebnie, jestem tego samego zdania i mógłbym jeszcze do jego argumentów dodać inne powody.
Część trzecią i najważniejszą p. minister poświęca konsultacjom z jednostkami badawczymi podległymi MON, kto ewentualnie na to urządzenie by reflektował. Okazuje się, że nikt. W tym momencie Pan minister zapomniał o liście intencyjnym, tranzystorach mikrofalowych, półprzewodnikach wysoko przerwowych dla elektroniki wysokonapięciowej odpornej na podwyższone temperatury, laserowych diodach półprzewodnikowych i co ważniejsze o Forum Innowacyjności Sił Zbrojnych – B+R+Armia w WAT, na którym wygłosił pogląd, iż „rozwój technologii kluczowych i przyszłościowych dla Wojska Polskiego jest priorytetem działania resortu”.
To dla tych „kluczowych i przyszłościowych dla wojska technologii” nie mógł Pan min. Ociepa znaleźć obecnie w MON miejsca. Gratulacje.
Arogancja urzędnicza
Jest jeszcze część czwarta w piśmie p. ministra M. Ociepy. Nie patrząc na mój wiek (90) i emeryturę, chyba przesadził, posądzając mnie o chęć zabierania czegokolwiek Sieci Łukasiewicz. Nie będę wdawał się w dyskusję z tym obrażającym mnie posądzeniem. Może jako odpowiedź przytoczę zdanie z pisma, jakie napisałem (z Z. Łukaszewskim) 2.11.21 do ministra ON M. Błaszczaka:
„Szanowny Panie Ministrze, naszym zdaniem dla osiągnięcia celów, jakie Panowie stawiają przed armią w projekcie ustawy o obronie ojczyzny i przed instytucjami naukowymi przez wspomniane forum innowacyjności sił zbrojnych, niezbędne jest przejęcie przez resort MON aparatury technologicznej zgromadzonej na terenie byłego ITME. Jest to celowe i pilne, gdyż wymaga ona bardzo skomplikowanej infrastruktury oraz kompetentnej obsługi. Dalsze trwanie obecnego stanu grozi bezpowrotną utratą tych niezwykle wartościowych urządzeń”.
Jak widać, chcieliśmy ratować niezwykle przydatną dla MON aparaturę technologiczną, której w Sieci Łukasiewicz z braku właściwej eksploatacji groziło zniszczenie. Obawiam się, że dziś nie ma już czego ratować. Aparatura ta prawdopodobnie nie jest już możliwa do użytku, a także nie ma jej kto użytkować. Zostanie rozebrana i złomowana razem z budynkiem, w którym jest zainstalowana. Ciekawy jestem, czy kiedykolwiek p. M. Ociepa pofatygował się, by zobaczyć, jak wyglądał elektronolitograf. Gdyby doszło do powołania w tej sprawie komisji śledczej chętnie bym wysłuchał zwierzeń min. M. Ociepy o postępach prac nad mikrofalowymi tranzystorami. Zainteresowanie się realizacją prac w ramach listu intencyjnego chyba leży w obowiązkach stron. Mam wrażenie, że podpisanie listu intencyjnego było jedynym aktem, który się odbył. Niestety.
Czytający ten tekst zapewne zadadzą mi pytanie, czego się spodziewałem, czego - pisząc te listy - oczekiwałem? To dobre pytanie. Chciałem, by uwierzono w moje słowa. Pisałem wyraźnie, że zależy mi na ratowaniu urządzeń technologicznych zgromadzonych w byłym ITME. Oczekiwałem zainteresowania się problemem i sprawdzenia tego, o czym pisałem. Zaproszenia ludzi znających zagadnienie i sprawdzenia, ile w tych pismach jest prawdy. Nawet nie oczekiwałem zaproszenia mnie na rozmowę, lecz z pewnością autorów, którzy wcześniej opracowali tranzystory i ten fakt opublikowali. Panów doktorów Lecha Dobrzańskiego, Włodzimierza, Strupińskiego i Andrzeja Kowalika. Oczekiwałem, że w wyniku tych rozmów zostanie podjęta decyzja o dalszych losach aparatury technologicznej byłego ITME. Może rzeczywiście pozostanie w IMiF Łukasiewicz, lecz rozpoczną się tam poważne prace dla wojska? Może co innego, ale konkretnego.
W rzeczywistości nie stało się nic.
Pisma o treści takiej, jakie otrzymałem od min. M. Ociepy nie spodziewałem się. Potraktował mnie jak jednego z politycznych przeciwników. Niesłusznie. Nie byłem nim i nie jestem. Więcej - uważam, że działania władz: prezydenta i rządu Morawieckiego w zakresie obronności kraju były jak najbardziej słuszne. Co najwyżej może spóźnione, ale to wina decyzji wcześniejszych, gdy nasza armia stawała się zawodowa, a jej liczebność istotnie zmniejszona. Nie taką armię powinien mieć nasz kraj. Dobrze, że zaczęło się zmieniać. Oby tak dalej.
Powracając do odpowiedzi min. M. Ociepy na moje pismo, to bardzo źle zostały ocenione moje intencje. Nikt nie chciał też tych intencji poznać. To świadczy, że min. M. Ociepa psychologiem jest miernym. To nie najgorsza ocena tego zdarzenia. W przypadku przeciwnym, gdyby świadomie zaniechano ochrony tych urządzeń technologicznych, musiałbym tu napisać, że p. M. Ociepa nie nadaje się na stanowisko, które przyszło mu piastować.
Appendix
Pod hasłem w Google „Wólczyńska 133” istnieje zapowiedź budowy apartamentowców. Zasadniczym pytaniem jest, kto jest właścicielem terenu, na którym apartamentowce są budowane. Kto zgarnie niezłą kasę, którą jest on wart. Podejrzewałem o to nowopowstały IMIF Łukasiewicz lub może Sieć Łukasiewicz. Dziwnym trafem można spotkać się także z nazwą Cemat 70, którego dawno nie ma. W takim razie IMiF Łukasiewicz może być jedynie właścicielem części tego terenu, a kto większej pozostałej jego części? To chyba wrażliwy temat. Pamiętam, kiedyś premier Morawiecki uzasadnił brakiem terenów niewywiązanie się z zapowiedzianego rozwoju budownictwa mieszkaniowego. Jak to się stało, że kiedyś użytkownicy terenów skarbu państwa, na których znajdowały się ich urzędy czy przedsiębiorstwa stali się do tego stopnia ich właścicielami, że mogli je np. sprzedać.
Pisałem już kiedyś, że sąsiedzi WAT, Instytut Fizyki Plazmy i Laserowej Mikrosyntezy hojnie wyposażony przez min. Kaliskiego w tereny należące wcześniej do wojska (WAT), kolejno je sprzedawali deweloperom i „przejadali”. Nic dziwnego, że później premier rządu uzasadniał niewykonanie rządowego planu budownictwa mieszkaniowego w Warszawie brakiem wolnych terenów pod zabudowę. Dziwny jest ten świat.
Tym razem chyba definitywnie zakończę pisanie kolejnych odcinków „Byłem pracownikiem ITME”. Dokonuje się rzecz, którą niestety przewidziałem. Definitywnie. Elektronolitografu VISTEC nie ma już kto uratować.
Na moim blogu (zdzislawjankiewicz.pl) po publikacji jego części trzeciej (Byłem pracownikiem ITME – RIP cz. 3) 13 listopada 2023 pojawił się wpis osoby o pseudonimie nick następującej treści:
„Elektronolitograf Raith został zakupiony do laboratorium IMiF w Piasecznie, które oddalone jest o ok. 40 kilometrów od ul. Wólczyńskiej i gdzie znajduje się osobna linia technologiczna z osobnym parkiem maszynowym”.
Wpis ten oznacza, że nowy elektronolitograf Raith został zakupiony do IMiF w Piasecznie. Wydaliśmy znów przeszło milion euro – stać nas. Nie będę dyskutował nad potrzebami „linii technologicznej z osobnym parkiem maszynowym”, chociaż są tacy, którzy przekonują mnie, że prościutki Elektronolitograf Raith do żadnej współpracy z linią technologiczną nie nadaje się.
Natomiast odległość 40 km przy istniejącej drodze S2 omijającej miasto i praktycznie łączącej Piaseczno z Wólczyńską nie stanowi żadnego problemu. Może, biorąc pod uwagę parametry obydwu elektronolitografów, byłby sens przenieść coś na Wólczyńską z Piaseczna? W każdym razie nie w pełni zostałem wpisem nicka przekonany.
Jedno jest pewne – elektronolitograf VISTEC, jak się wydaje, kończy swój żywot w polskiej technologii półprzewodnikowej, chociaż go na dobre nawet nie rozpoczął.
Zdzisław Jankiewicz
* Jest to siódma część wspomnień prof. Zdzisława Jankiewicza związanych z pracą Autora w ITME, obserwatora przez ostatnich ponad 20 lat wzrostu pozycji naukowej znaczącego dla polskiej nauki i gospodarki instytutu oraz jego niszczenia przez organ założycielski.
Pierwsza część - Byłem pracownikiem ITME (1) - ukazała się w numerze 2/21 SN; druga – Byłem pracownikiem ITME (2) - w numerze 3/21 SN, trzecia - Byłem pracownikiem ITME (3) w numerze 4/21 SN, a czwarta – Byłem pracownikiem ITME (4) - w numerze 5/21 SN, piąta -Byłem pracownikiem ITME (5) – w numerze 6-7/21 SN, szósta - Byłem pracownikiem ITME (Requiescat In Pace) w numerze 6-7/22 SN.
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 38
Wpadłem w nałóg. Mimo wcześniejszych zapewnień, że przestaję pisać o nieistniejącym już Instytucie Technologii Materiałów Elektronicznych (ITME), znów do tej tematyki powracam. Winnych, jak to zwykle bywa, poszukuję gdzie indziej. Tym razem uważam, że znów zawiniła p. redaktor Katarzyna Gójska prowadząca 3.10.24 w programie „W punkt” w TV Republika audycję pt. „Polska nauka tonie”.
Zastępowanie osób kierujących instytucjami naukowymi przez urzędników państwowych swoimi zasłużonymi znajomymi staje się tradycją. Chcę tu przywołać niezatwierdzenie wyboru właśnie dyrektora ITME przez ministra gospodarki Janusza Piechocińskiego. W wymienionej audycji dotknęło to zajmującej się zagadnieniami sztucznej inteligencji Spółki IDEAS utworzonej przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. Jej kompetentny prezes i twórca został zastąpiony przez obecnego ministra nauki Dariusza Wieczorka osobą nie gwarantującą właściwego jej prowadzenia. Zestawienie tych zdarzeń jest oczywiście przypadkowe. Nie porównuję tych instytucji. Mam też nadzieję, że ta ostatnia nie podzieli losu ITME – przetrwa, nie zniknie. Serdecznie tego jej życzę.
Tym razem nie będę rozpisywał się o marnotrawieniu środków. Przegrałem. Daję za wygraną. Warte setki milionów złotych urządzenia technologiczne trzeba już raczej spisać na straty. Tym bardziej, że o badaniach dla armii w zakresie tranzystorów mikrofalowych i elektroniki na bazie półprzewodników wysoko przerwowych nikt już nawet nie wspomina. Przestały być potrzebne? Osobiście obiecuję do tych zagadnień już nie wracać.
Teraz chcę napisać parę słów o ludziach. Właściwie o byłym dyrektorze instytutu dr. Zygmuncie Łuczyńskim – człowieku, z którym współpracowałem w ITME w czasie mego tam zatrudnienia. Skłania mnie do tego czysta ludzka solidarność.
To dość interesująca postać. Doktor chemii, zatrudniony kiedyś w Instytucie Badań Jądrowych (IBJ). Zamiast siedzieć spokojnie na „czterech literach” i wykonywać pracę habilitacyjną z czego byłby chleb, wplątał się w działalność Solidarnościową. Wszedł w nią na tyle głęboko, że w czasie stanu wojennym skończyło się to przeszło rocznym internowaniem. Tam na dostęp do fachowej literatury i możliwość dalszego pisania habilitacji, zgody nie uzyskał. Przyrostu wiedzy i habilitacji nie było. Zastąpił je widocznym przyrostem brody, którą może z przekory przestał golić. Przy jego niepozornej posturze (metr pięćdziesiąt w kapeluszu i sześćdziesiąt kilo wagi – jak mówiono kiedyś u nas na wsi) nie wyglądał okazale. Współpracownicy obdarzyli go pseudonimem Rumcajs.
Nasze losy dziwnie się splotły. On, wyrzucony z wilczym biletem z IBJ, znalazł w 1983 zatrudnienie w ITME, gdzie w 1994 wygrał konkurs na dyrektora tego instytutu. Ja w 1995 pojawiłem się w ITME z pomysłem wykonywania w nim kolejno dwóch PBZ (Projektów Badawczych Zamawianych).
Chyba nie skłamię, gdy będę twierdził, że nie tyle kierował tym instytutem, ile nim żył. Krążył po korytarzach i poszczególnych budynkach należących do instytutowego gospodarstwa rano i wieczorem. Zaliczony do kombatantów został odznaczony Krzyżem kawalerskim OOP przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Odznaczenie było raczej za działalność polityczną, chociaż ja oceniam wyjątkowo pozytywnie tę późniejszą, zawodową.
Czy wszyscy byli zadowoleni z jego „dyrektorowania”? Ależ skąd. Jak zwykle bywa, wielu było niezadowolonych. Ja też już jako doradca dyrektora niektórych decyzji nie popierałem. Decydowałbym inaczej i tak mu sugerowałem. Jednak dyrektorem był on. On ponosił odpowiedzialność za firmę i jego zdanie powinno i musiało być najważniejsze. Przede wszystkim musiał zapewnić finanse na działalność instytutu. Gdyby czytelnik zechciał spojrzeć na działania dyrektorów, którzy rządzili po odejściu Z. Łuczyńskiego mógłby z łatwością sprawdzić jak trudna to była sztuka. Proszę sprawdzić co stało się z finansami instytutu po odejściu Z. Łuczyńskiego. Pisałem o tym. W czasie jego zarzadzania instytut się rozwijał. Znajdował chętnych do finansowania ambitnej tematyki badawczej i zakupu niezbędnych do ich prowadzenia urządzeń technologicznych i pomiarowych. Miało to też swój oddźwięk w prestiżu instytutu a także mierzalnych wynikach prac. Przypomnę, że w 2015 roku ITME zajmował w bazie Skopus niezwykle wysoką, 9 pozycję wśród wszystkich polskich jednostek naukowych z uczelniami włącznie. Przyznaję, że byłem tym autentycznie zbudowany, a nawet zaskoczony.
ITME – instytut niezwyczajny
Warto pamiętać, może przypomnieć skąd wzięły się instytuty badawcze. To dawne laboratoria zakładów przemysłowych, później przekształcone w jednostki badawczo-rozwojowe, a następnie w instytuty badawcze, gdy poszczególne gałęzie polskiego przemysłu kolejno upadały. Zmiany nazwy pozwalały przetrwać tym jednostkom jako bytom samodzielnym, gdy powodu ich istnienia w postaci zakładów przemysłowych zabrakło. Dziwnym trafem w ITME pamięć o jego pochodzeniu nie zginęła. Podejmowano próby wykonywania niektórych, niezbędnych produktów w ramach instytutu, jeżeli takie potrzeby się pojawiały. Wiem o dwóch: filtry telewizyjne i pręty Nd:YAG do dalmierzy laserowych. Pewno były inne. Dodatkową, inną sferą działalnością było tworzenie związanych z instytutem organizacji produkcyjnych. Swego czasu duży sukces odniosła utworzona przy Instytucie spółka pracownicza Silicon.
Produkowała krzem o specyficznych parametrach, zgodnych z wymaganiami zamawiającego. Zatrudnienie w czasie jej działalności wzrosło w niej kilkukrotnie Została sprzedana duńskiej firmie Topsil Semiconductors Materials S. A, gdy jej akcje wzrosły 155 razy. Zarobili udziałowcy, swój udział miał również instytut. Była to udana transakcja, korzystna także dla Instytutu. Instytut w naturalny sposób stanowił dla niej zaplecze badawcze.
Ekspansja na rynek europejski firm azjatyckich i przejęcie jej przez firmę tajwańską Global Wafers stwarzało nowe możliwości. Jak wiadomo Tajwan to miejsce produkcji ok. 60% najnowocześniejszych półprzewodników na świecie. Pojawienie się takiej firmy w Polsce mogło tylko ożywić nasz przemysł. Pierwsze kontakty Instytutu z nabywcą tajwańskim były obiecujące. Niestety, zaczął się właśnie w Instytucie okres zmian kadrowych i następcy usuniętego dyr. Z. Łuczyńskiego tak dobrych stosunków z Tajwańczykami utrzymać nie potrafili lub nie chcieli. W rezultacie firma Global Wafers zrezygnowała z budowy swej filii w Polsce, a my, nasz kraj, stracił kompetencje w produkcji poszukiwanych specjalistycznych rodzajów krzemu.
Polski grafen w ITME
Na polu popierania powstawania firm produkcyjnych miał Instytut więcej dokonań. Muszę o nich napisać, gdyż skończyły się one niezbyt szczęśliwie dla dyr. Z. Łuczyńskiego. Został posądzony o działania niezgodne z prawem i w tej sprawie toczy się już od prawie czterech lat postępowanie karne.
Jak przypuszczam, dotyczy ono także długoletniego pracownika ITME Włodzimierza Strupińskiego. To nie tylko długoletni, ale także bardzo zasłużony pracownik tego Instytutu. W stopniu doktora nauk technicznych prowadził i nadzorował instytutowe laboratorium epitaksji. Stosunkowo wcześnie zainteresował się grafenem i jego wytwarzaniem znaną już metodą epitaksji na podkładach z węglika krzemu (SiC). Nawiązał kontakt z badającymi grafen A. Geimem i K. Novoselovem, pochodzącymi z Rosji uczonymi pracującymi w Anglii jeszcze przed uzyskaniem przez nich Nagrody Nobla. Między innymi dostarczał im wytwarzany przez siebie grafen.
Zainteresowanie grafenem dr. W. Strupińskiego było twórcze. Doprowadziło do złożenia patentu na nowelizację epitaksjalnej metody jego wytwarzania. Patent został przyjęty między innymi w USA. Warto zaznaczyć, że właścicielem patentu jest ITME.
Nagroda Nobla za badania grafenu spowodowała gwałtowny wzrost zainteresowania się tym materiałem ze strony nauki. W 2011 r. powołany został program europejski Graphene Flagship (środki ok. 1,5 mln Euro), a do jego naukowego Komitetu Doradczego z Polski zaproszono W. Strupińskiego.
W kraju NCBiR również powołało program nazwany GRAFTECH, przeznaczając na jego realizację 60 mln. zł. Przedziwnym trafem w jego ramach nie znalazły się środki na badania w zakresie produkcji grafenu (stosowny projekt ITME złożył). NCBiR takiej potrzeby nie widziało. To dziwne. Jako nie fachowcowi w zakresie technologii materiałowych trudno mi się autorytatywnie wypowiadać w tym względzie, ale o ile wiem patent W. Strupińskiego wszechstronnie nie został przebadany, a jego możliwości sprawdzone. Było więc ewentualnie czym się zająć.
Jeszcze jedna krajowa inicjatywa jest warta odnotowania. Agencja Rozwoju Przemysłu (ARP) i jej prezes W. Dąbrowski widzieli możliwość komercjalizacji technologii grafenu (poparcia tej idei udzielił Marszałek woj. Mazowieckiego A. Struzik). W tym celu powołana została spółka celowa NANOCARBON. Część udziałów spółki została przekazana do KGHM, a wkrótce W. Dąbrowski objął obowiązki Prezesa Polskiej Grupy Zbrojeniowej. W ten sposób, jak przypuszczam, grono zainteresowanych rozwojem grafenu znakomicie się powiększyło.
NANOCARBON postanowiło utworzyć przy ITME Centrum Grafenu i Nanotechnologii i w jednym z budynków należących do Instytutu w ramach pierwszego etapu budowy Centrum powstało duże laboratorium technologiczne. Jeszcze wtedy pracowałem w ITME i budowę laboratorium mogłem obserwować. To właściwie w tym Centrum miała być realizowana i sprawdzana opatentowana przez W Strupińskiego metoda wytwarzania grafenu, ale nie tylko - także innych struktur dwuwymiarowych. Nie muszę nadmieniać, że budowę Centrum nadzorował dr W. Strupiński, chociaż było ono pod specjalnym nadzorem dyr. Łuczyńskiego.
Za pieniądze NANOCARBON-u do Centrum zakupiony został reaktor do epitaksji grafenu (ponad 3 mln euro) z przystosowanym w tym celu specjalnym dawkowaniem reagentów. Ponadto zakupiono spektrometr Ramana (ok. 300 000 euro) niezbędny do prawidłowej oceny wykonanych struktur.
Jak widać, zamierzeniem NANOCARBON było utworzenie przy ITME dobrze wyposażonego ośrodka nanotechnologii. Pokrywały się one z zamierzeniami Instytutu i jego dyrektora. Zbudowane Centrum Grafenu i Nanotechnologii mogło w przyszłości odgrywać istotną rolę w także w technologii półprzewodnikowej. Podjęte zamierzenia należy ocenić jako prowadzone z rozmachem inwestycje w nowe kierunki nie tylko badań, ale także wytwarzania struktur nanotechnologicznych.
We wszystkich tych działaniach inspirującą rolę miał dyrektor, ale podkreślić też trzeba wiodącą rolę merytoryczną dr. W. Strupińskiego. Jak widać, pozycja dr. W. Strupińskiego była w Instytucie wyjątkowa. Dysponował wiedzą nie tylko wyjątkowo przydatną instytutowi, ale docenianą także na globalnym rynku. Założył własną firmę EpiLab i aby móc wykonywać niewielkie, ale bardzo specyficzne zamówienia zewnętrzne uzyskał zgodę dyr. Z. Łuczyńskiego na korzystanie z instytutowych urządzeń do epitaksji w czasie, gdy nie były one przez pracowników instytutu wykorzystywane tzn. w weekendy: soboty i niedziele. Zagadnienia bliżej nie znam, ale znając nieco obydwu panów sądzę, że zawarta została w tym względzie formalna umowa i firma W. Strupińskiego ponosiła koszty użytkowania aparatury technologicznej. Nie były one wygórowane. Reaktory do epitaksji w weekendy musiały mieć włączone urządzenia utrzymujące właściwe parametry infrastruktury (czystość powietrza, chłodzenie itp.) niezależnie od tego, czy były aktualnie wykorzystywane czy nie.
„Najlepiej, żeby nic nie było”
Działanie w tym właśnie czasie min. Janusza Piechocińskiego, powodującego usunięcie z Instytutu dyr. Łuczyńskiego należy odczytać jako wyjątkowo destrukcyjne. Nie chodzi tylko o usunięcie dyr. Z. Łuczyńskiego zaangażowanego we wspomniane wyżej działania. Chodzi o to, że jego następcy nie mieli nawet wiedzy, czego podejmowane działania dotyczyły. Nie widzieli oni także potrzeby ich kontynuowania. Chyba uprzywilejowana pozycja dr W. Strupińskiego w Instytucie uznana została za nadużycie i ukarana dyscyplinarnym zwolnieniem zainteresowanego z pracy.
Na skutki tej decyzji oczekiwano niezbyt długo. Niewłaściwa obsługa pozostawionej bez nadzoru załogi pracującej na reaktorze do epitaksji NANOCARBON-u doprowadziła do poważnej jego awarii. Szczegółów nie znam, ale skończyło się interwencją producenta. Właściwie nie wiem, jaki jest obecnie stan aparatury zakupionej dla NANOCARBON-u. Pewnie podzieli los innej aparatury technologicznej zgromadzonej w byłym ITME. Tkwi nie używana i zostanie wybrakowana. Może jednak PGZ lub KGHM znajdą dla niej zastosowanie. Może.
Pisząc o sprawach dość ogólnych zaniedbałem temat, który uznałem wcześniej za kluczowy i który właściwie jest powodem tego artykułu. Chodzi o prokuratorskie dochodzenie w stosunku do dyr. Z. Łuczyńskiego. Zawsze mi się wydawało, że gdy nie nasz tzw. „lepkich rąk” i nie sięgniesz po cudze, także państwowe, pieniądze możesz spać spokojnie. Dziś, słuchając aktualnych wiadomości i doświadczeń innych ludzi już takiego przekonania nie mam. Co prawda, w takim instytucie jak ITME nie ma co ukraść. Są tam tylko koszty lub amortyzacje. Wyrażane są w złotówkach, ale pieniędzmi nie są. W takich organizacjach można zatem mówić co najwyżej o zaniedbaniach, braku właściwego nadzoru lub o niewłaściwej eksploatacji posiadanej aparatury.
Pisząc kolejne odcinki „Byłem pracownikiem ITME” poruszałem zawsze ten temat. Ponieważ nigdy nie spowodowałem zainteresowania władz tym zagadnieniem, trudno by w stosunku do dyr. Z. Łuczyńskiego uczyniony był wyjątek. W takim razie cóż tak zdrożnego uczynił, że zainteresowała się nim prokuratura? Zapewne państwo się zdziwią, ale nie wiem. Nie wiem, jakie zarzuty ciążą na dyrektorze, ponieważ ma zakaz kontaktowania się w tej sprawie i skrzętnie go przestrzega. Odmówił mi informacji w tym względzie. Ma jeszcze inne dodatkowe sankcje. W celu dyscyplinowania podejrzanych prokuratura wprowadza środki zapobiegawcze dotyczące poręczenia majątkowego w postaci cennych dóbr, jakie posiada. Z dóbr cennych dyrektor miał Samsona - psa ze schroniska i mieszkanie. Mieszkanie zostało uznane, ale na wszelki wypadek - jako dodatkowy środek zapobiegawczy - nałożono na Z. Łuczyńskiego comiesięczny obowiązek meldowania się w wybranej komendzie policji.
Trwa to już czwarty rok, gdy zasłużony działacz KOR i Solidarności, kawaler Orderu Polonia Restituta odznaczony przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego co miesiąc zgłasza się na policję, by udowodnić, że nie uciekł na Białoruś, ani nie wyjechał do swojej nieistniejącej rezydencji we Włoszech. Jest po prostu zwykłym, szarym obywatelem RP. Miał tylko nieszczęście jako dyrektor Instytutu Badawczego być o coś tam posądzony. Ktoś coś na niego pewno doniósł.
Ostał nam się tylko Samson
Dlaczego to tak długo trwa? W Polsce sprawiedliwość jest „nierychliwa”. O innych jej cechach nie mówi się szczególnie teraz. W dodatku instytucje działające w tej branży rozmnożyły się. Mamy teraz prokuraturę „prawdziwą” i „rządową” aktualnie działającą. Podobnie w sądach. Sprawa dotycząca dyrektora miała się odbyć na początku roku. Nie odbyła się podobno z powodu wyznaczenia niewłaściwego sędziego, a może niewyznaczenia żadnego. Kiedy się odbędzie - nie wiadomo. A kawaler OOP co miesiąc biegnie meldować się na policję. Biegnie, bo dwudziestoparoletnia skoda zdecydowanie odmówiła jazdy. Ma też dalej na posterunek niż kiedyś, bo mieszka w lokalu zastępczym.
Nieszczęścia jak wiadomo chodzą parami. Sąsiad p. dyrektora wywołał pożar i mieszkanie Z. Łuczyńskiego kompletnie spłonęło. Nie ma dachu i sufitu. Jesienne deszcze swobodnie skrapiają to, co jeszcze tam pozostało po gaszeniu ognia przez straż pożarną. Nie wiem, czy wartość tego, co pozostało po mieszkaniu jest wystarczająca dla prokuratury jako poręczenie majątkowe. Cenną własnością jaka mu jeszcze pozostała jest, jak już wspomniałem, pies. Na wiadomość o pożarze Samson dostał od Towarzystwa Przyjaciół Zwierząt nowe legowisko. Nie ma go jednak gdzie umieścić, bo towarzystwa przyjaciół ludzi nie utworzono.
Czeka więc karnie co przyniesie przyszłość. Stan zdrowia dyrektora jest raczej godny pożałowania. Może końca działań sprawiedliwości przy obecnej kondycji nie doczekać.
Zdzisław Jankiewicz
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 636
Przedstawiamy ostatnią, czwartą część analizy* Gabrieli Wojciechowskiej dotyczącej wprowadzanego w Chinach systemu zaufania społecznego. Odnosi się ona do recepcji SCS w krajach Zachodu.
Idea wprowadzenia w Chinach systemu oceny społecznej, jakim jest SCS, spotkała się z powszechną krytyką w społeczeństwach zachodnich. System niejednokrotnie przyrównywany jest do orwellowskiej dystopii, społeczeństwa nadzorowanego przez Wielkiego Brata, jednego z odcinków popularnej serii platformy Netflix pt. Czarne lustro, czy opartej na koncepcji benthamowskiego panoptikonu wszechobecnej władzy i kontroli.
Należy jednak zauważyć, iż pomimo wielkiego potencjału do stania się narzędziem totalnej inwigilacji i sprawowania kontroli nad obywatelami, chiński system państwowy nie jest jeszcze w pełni operatywny. Tym samym, zachowując czujność dla kolejnych wprowadzanych przez chińskie władze zmian i ulepszeń, nie należy wpadać w panikę, a bogate, obrazowe przedstawienia systemu pozostawić na razie w sferze artystycznych wyobrażeń.
Pomimo powszechnej tendencji do demonizowania systemu, należy również zaznaczyć, że system w pierwszej kolejności skupia się na ocenianiu przedsiębiorstw i egzekwowaniu praworządności. Największy nacisk kładzie się na zwiększenie poziomu zaufania oraz stosowania się do przepisów, co w długiej perspektywie może zaowocować podniesieniem poziomu bezpieczeństwa oraz większy komfort prowadzenia działalności w Państwie Środka.
Jednocześnie warto zwrócić uwagę na fakt, iż SCS ma szansę stać się światowym fenomenem i pierwowzorem dla innych krajów, które już teraz przejawiają wielkie zainteresowanie dla rozwijającego się projektu. Przykładowo w Rosji do 2025 roku, w ramach projektu cyfryzacji gospodarki rosyjskiej, planuje się wprowadzenie portali cyfrowych dla przynajmniej 80% wszystkich obywateli. Kreml podkreśla jednak, iż system działający w Rosji nie będzie funkcjonował na takich samych zasadach jak chiński system SCS. Ponadto Rosja krytykuje projekt wdrażany przez Chiny, nazywając go wielkim zagrożeniem dla Federacji.
Innym przykładem jest Wenezuela. Chińska firma ZTE pomaga tam wprowadzić specjalny dowód tożsamości, carnet de la patria, który, podobnie jak wprowadzony w Chinach system, ma służyć do monitorowania i zapisywania informacji na temat obywateli.
Należy także zaznaczyć, że zabiegi takie jak śledzenie zachowania użytkownika w sieci, profilowanie w celu dobrania najlepszych ofert, śledzenie za pomocą kart kredytowych czy lojalnościowych, oraz wreszcie dobrowolne dzielenie się przez ludzi niezliczoną ilością informacji o nich samych w mediach społecznościowych, stanowi w społeczeństwach zachodnich rzeczywistość od lat.
Chociaż pozostaje mało prawdopodobnym, aby demokratyczne państwa zachodnie chciały w całości przejąć system system taki jak SCS, nie można wykluczać możliwości zastosowania pewnych jego elementów. Widać to wyraźnie w związku z wybuchem pandemii koronawirusa SARS – CoV-2, podczas której rządy państw na całym świecie zdecydowały się na wprowadzenie często bardzo radykalnych rozwiązań, które godzą niejednokrotnie w podstawowe wolności jednostki oraz zagrażają prawu do prywatności. Coraz więcej państw decyduje się na instalowanie kamer monitoringu miejskiego z wykorzystaniem technologii rozpoznawania twarzy. W czasie pandemii proceder ten powszechnie usprawiedliwia się walką z koronawirusem oraz dbaniem o bezpieczeństwo publiczne. Zachodzi jednak istotne pytanie – czy po zakończeniu pandemii wprowadzone środki nadzoru zostaną wycofane?
W Chinach tuż po tym, jak wirus zaczął się szerzyć, w mieście Wuhan zaczęto wykorzystywać drony, które miały nadzorować ulice miasta i sprawdzać, czy wszyscy stosują się do rozporządzeń (warto zaznaczyć, że obecnie na liście najbardziej monitorowanych miast świata Chiny zajmują osiem pierwszych miejsc (najbardziej monitorowane miasta to Chongqing, Shenzhen i Szanghaj).
SCS także adaptuje się do nowych potrzeb, m.in. na poziomach lokalnych. Przykładowo w przypadku firm zmagających się z problemami finansowymi i nie spłacających w terminie zobowiązań, system obniżania wyników punktowych został pośrednio wstrzymany. Firmy, które pracowały nad poprawą swojej sytuacji, ale przez koronawirusa ponownie popadły w problemy finansowe, są łagodniej oceniane. Ponadto osoby, które z uwagi na pandemię utraciły źródło dochodów i spóźniają się z zapłaceniem podatków po złożeniu odpowiedniego wyjaśnienia także podlegają łagodniejszej ocenie, a informacja o zaległościach w płatnościach nie będzie uwzględniana w ich historii. Środki te stosowane są jednak tylko w uzasadnionych przypadkach, kiedy koronawirus faktycznie wpłynął na znaczne pogorszenie się sytuacji firmy lub sytuacji finansowej jednostki (np. w wyniku utraty pracy).
Systemy przewidują także nagrody dla firm i jednostek, które w sposób szczególny przyczyniają się do zwalczania wirusa, jak i kary dla firm i jednostek, które są związane z rozprzestrzenianiem wirusa lub nie stosują się to wydanych rozporządzeń. Należy jednak pamiętać, że są to najczęściej rozwiązania jedynie na poziomach lokalnych.
Zakończenie
Social Credit System to pierwszy taki system oceny obywateli i firm na świecie, zakrojony na tak szeroką skalę. Prace nad jego rozwojem i wprowadzaniem ciągle trwają. Trudno zatem wyrokować o tym, jakie długofalowe skutki będzie mieć wprowadzenie systemu. Bez wątpienia pełne jego wprowadzenie doprowadzi do wielu gruntownych przemian, zarówno w sferze gospodarczej jak i społecznej. Ponadto, działanie systemu nie będzie ograniczać się jedynie do samych Chin, ale także będzie pośrednio oddziaływać na globalną gospodarkę oraz stosunki Chin z innymi państwami.
Najważniejsze wnioski dotyczące systemu można podsumować w następujący sposób:
• główny dokument określający ramy pracy nad wprowadzeniem systemu, „Zarys planu budowy systemu oceny wiarygodności społecznej na lata 2014-2020”, przewidywał wprowadzenie w pełni operacyjnego systemu do końca 2020 roku. Obecnie (połowa 2021 roku) nie funkcjonuje jeszcze jeden, zunifikowany system oceny społecznej. Działa natomiast wiele mniejszych systemów;
• systemy dzielą się ze względu na to kto nimi zarządza (państwowe oraz prywatne) oraz ze względu na obiekt poddawany przez nie pod ocenę (systemy dla firm, obywateli oraz systemy oceniające instytucje rządowe);
• systemy gromadzą dane o użytkownikach zarówno w oparciu o źródła tradycyjne (dane przechowywane w archiwach, kontrole, audyty etc.) jak i najnowocześniejsze technologie (analiza big data, sztuczna inteligencja, kamery wyposażone w technologię face recognition);
• zarejestrowanie się w systemie prywatnym nie jest obowiązkowe i wiąże się głównie z korzyściami. Systemy państwowe są obligatoryjne. Uzyskany w nich wynik punktowy może wiązać się z ułatwieniami (np. niższe podatki dla firm, preferencyjne traktowanie dla obywateli) jak i z karami;
• system skupia się na czterech głównych sferach: rządzie i administracji, sądownictwie, gospodarce i społeczeństwie. Główne cele wprowadzenia systemu to odpowiednio: wyeliminowanie korupcji oraz usprawnienie działania administracji państwowej, zapewnienie przestrzegania przepisów, zwiększenie transparentności na rynku oraz podniesienie się poziomu zaufania społecznego i bezpieczeństwa;
• od 2013 roku, w oparciu o wydaną przez Ludowy Bank Chin decyzję, publikowane są czarne i czerwone listy. Na czarną listę mogą zostać wpisane jednostki lub firmy, które nie przestrzegają przepisów i w związku z tym podlegają karze. Na czerwone listy wpisane są jednostki i firmy modelowe. Należy jednocześnie zaznaczyć, że nie można mówić o jednej czarnej i czerwonej liście, a o wielu takich listach, często ograniczonych do jednego typu wykroczenia, na przykład przechodzenia przez ulicę w miejscu niedozwolonym;
• pomimo tego, że SCS ma wielki potencjał do stania się groźnym narzędziem w rękach chińskiego rządu, nie ma obecnie powodów do niepokoju. Należy podchodzić z dużą rezerwą do nastawionych na szokowanie Czytelnika artykułów w mediach oraz przerysowanego przedstawienia problemu. Niemniej jednak nie oznacza to, że kwestia może zostać zbagatelizowana. Zachodzi potrzeba stałego monitorowania rozwoju programu jak i zmian w chińskich przepisach. Jest to szczególnie ważne z punktu widzenia prowadzenia relacji dyplomatycznych z ChRL jak i prowadzenia biznesu na terytorium Chin.
Należy także pamiętać, że inne kraje świata również mogą być zainteresowane wprowadzeniem podobnych systemów nadzoru lub jego elementów. Dotyczy to jednak szczególnie krajów niedemokratycznych, gdzie jeszcze większe zaostrzenie nadzoru i kontroli mogłoby stanowić kolejny krok w stronę umocnienia władzy. W przypadku demokratycznych krajów zachodnich mało prawdopodobnym jest wprowadzenie systemu oceny takiego jak SCS. Istnieją jednak przesłanki, na podstawie których można wnioskować, że wprowadzenie elementów charakterystycznych dla systemu jest już całkiem możliwe, szczególnie w sytuacjach kryzysowych, takich jak pandemia koronawirusa, która stanowi dla rządzących pretekst dla zwiększenia nadzoru nad obywatelami i wprowadzenie nowych środków kontroli.
Gabriela Wojciechowska
*Jest to ostatnia, czwarta część analizy Gabrieli Wojciechowskiej (absolwentki Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych UJ i Uniwersytetu Weseda w Tokio), dotyczącej wprowadzanego w Chinach systemu zaufania społecznego, noszącego znamiona inżynierii społecznej i przyjmowanego z obawami w innych państwach. To obszerne opracowanie (z bogatymi przypisami) pt. Social Credit System – inteligentny panoptykon z chińską charakterystyką czy sposób na zbudowanie społeczeństwa przyszłości? ukazało się na portalu Instytutu Boyma pod linkiem:
https://instytutboyma.org/pl/social-credit-system-inteligentny-panoptykon-z-chinska-charakterystyka-czy-sposob-na-zbudowanie-spoleczenstwa-przyszlosci/
oraz w Kwartalniku Boyma nr 3(9)/2021
Część pierwsza analizy – Chiński system zaufania społecznego ukazała się w SN Nr 10/22, druga – Chiński system oceny przedsiębiorstw - w SN 11/22, trzecia - Chiński system zaufania społecznego - Komercja i nadzór (3) w SN 12/22.
Wyróżnienia w tekście pochodzą od Redakcji SN.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1069
Corporate Social Credit System (CSCS) to system oceny, pod który podlegają wszystkie przedsiębiorstwa, firmy i korporacje, które prowadzą działalność na terytorium Chin.
Pod ocenę systemu podlegają także firmy zagraniczne. Prace nad wprowadzeniem programu trwają od lat, a ich ramy wyznaczają plany pięcioletnie oraz rozporządzenia wprowadzane przez KPCh. W dalszym ciągu system nie jest jeszcze w pełni zunifikowany, a dane, w oparciu o które wystawiany jest rating przedsiębiorstwa, pochodzą z wielu różnych instytucji i podmiotów.
Można mówić o gromadzeniu olbrzymich ilości danych na różnych poziomach – dane dostarczane są przez instytucje rządowe, instytucje prywatne, a także pochodzą z audytu wewnętrznego przeprowadzanego przez przedsiębiorstwa.
Prace nad powstawaniem CSCS koordynowane są przez Central Leading Small Group for Comprehensively Deepening Reforms, która zleciła nadzór nad wprowadzeniem projektu Narodowej Komisji Rozwoju i Reform Chińskiej Republiki Ludowej (NDRC), współpracującej z Ludowym Bankiem Chin. W październiku 2015 roku została utworzona Narodowa Platforma Wymiany Informacji Kredytowej (The National Credit Information Sharing Platform, NCISP), która stanowi podstawę do gromadzenie danych na temat działalności przedsiębiorstw i obywateli. Ponadto innymi ważnymi podmiotami są platformy takie jak Credit China Platform.
Swoją własną bazą dysponuje także Ludowy Bank Chin, który informacje na temat finansów przechowuje w Centrum Referencji Kredytowej, które z kolei dysponuje swoją własną bazą informacji finansowych (Financial Credit Information Database).
Dane gromadzone są dzięki współpracy pomiędzy ministerstwami, z których należy wymienić przede wszystkim NDRC, Ministerstwo Przemysłu i Technologii Informacyjnych (MIIT) oraz Ministerstwo Finansów. Firmy dokonują audytu wewnętrznego i zdają raporty. Przewidziane są także inspekcje rządowe. Przykładowo, w celu przeprowadzania dokładniejszej i bardziej obiektywnej kontroli nad firmami, wprowadzono system polegający na losowym dobieraniu firmy i kontrolera w taki sposób, aby wybór był przypadkowy i zminimalizowane zostało ryzyko preferencyjnego traktowania nadzorowanej firmy, zaniedbywania kontroli nad niektórymi firmami przez kontrolerów, a poddawania innych firm zbyt częstym kontrolom.
Wyniki inspekcji są publikowane. Informacje pozyskane w ten sposób są zbierane przez lokalne władze, a następnie wgrywane do bazy danych NCIPS, która podlega bezpośrednio rządowej kontroli. Ostatnim segmentem są oceny pochodzące z systemów komercyjnych czy innych podmiotów prywatnych.
Możliwość sprawdzenia przez przedsiębiorców zebranych przez system danych o firmie jest ograniczona. Dostęp do części informacji jest możliwy za pośrednictwem Narodowej Platformy Wymiany Informacji Kredytowej dla Przedsiębiorstw (National Enterprise Credit Information Publicity System, NECIPS). Informacje możliwe do pozyskania z platformy to dane o głównych akcjonariuszach i personelu, zezwoleniach i licencjach, wynikach przeprowadzanych inspekcji oraz ewentualnych wykazanych nieprawidłowościach czy wcześniejszych naruszeniach.
W celu pozyskania tych danych, aby wyszukać firmę oraz sprawdzić informacje o niej, należy skorzystać z przypisanego do firmy numeru lub inaczej zunifikowanego identyfikatora kredytu społecznego (Social Credit Number lub Unified Social Credit Identifier). Przymiotnik „zunifikowany” oznacza w tym kontekście, że ten sam numer jest wykorzystywany zarówno jako numer rejestracji firmy, wykorzystywany przez State Administration for Market Regulation (SAMR) jak i numer identyfikacji podatkowej, wykorzystywany przez State Taxation Administration (SAT). Ten osiemnastocyfrowy numer nadawany jest przez władze od 2015 roku i złożony jest z numerów trzech różnych dokumentów, które wcześniej były wydawane osobno, tj. numeru zezwolenia na prowadzenie działalności, numeru identyfikacji podatkowej oraz kod organizacji.
Obecnie prowadzenie firmy bez wcześniejszego uzyskania numeru nie jest możliwe. Większość informacji jest dostępna publicznie. Wgląd do niektórych danych na temat firmy na podstawie jej numeru jest jednak możliwy tylko częściowo, albo całkowicie zablokowany i możliwy wyłącznie dla podmiotów rządowych.
Za co są punkty
W procesie wystawiania wyniku punktowego gromadzone są rozmaite dane. Przede wszystkim informacje dotyczące profilu i historii działalności przedsiębiorstwa. Istotne są osobiste oceny założycieli, prezesów, dyrektorów, osób zajmujących wyższe stanowiska kierownicze oraz przedstawicieli firmy. Sprawdza się czy osoby te były w przeszłości karane oraz to jak wywiązują się ze swoich obowiązków.
Kluczowe informacje dla wystawienia oceny firmie to przede wszystkim informacje dotyczące przestrzegania przez firmę prawa, wdrażania tworzonych przez rząd polityk oraz płacenia podatków, ogólna ocena projektów, które firma realizowała w przeszłości (w szczególności duży nacisk kładzie się na projekty rządowe) oraz roczne raporty i sprawozdania.
Ponadto istotne są posiadane przez firmę licencje, dbałość o środowisko naturalne, przestrzeganie praw pracowników, zdobyte nagrody i wyróżnienia oraz ocena aktywności firmy w sieci internetowej (w szczególności jeśli firma działa w branży e-commerce).
Jednocześnie zapewnia się, że gromadzenie informacji na temat przekonań pracowników (a w szczególności zarządu), danych biometrycznych, przekonań religijnych itd. jest zabronione.
Rząd zapowiada także, że systematyczna rozbudowa sieci kamer CCTV oraz pełne wprowadzenie sieci 5G umożliwi monitorowanie działalności firmy w czasie rzeczywistym. Za przykład można podać firmy transportowe, które będą monitorowane i sprawdzane przez kamery miejskie, dzięki czemu możliwe będzie precyzyjne śledzenie całej sieci dostaw, sprawdzanie stosowania się kierowców do przepisów czy kontrola emisji spalin, wytwarzanych przez samochody należące do danej firmy. Tym samym, nadzorem objęte mogą być instytucje prowadzące działalność w każdej branży, zarówno duże firmy prywatne, międzynarodowe korporacje, instytucje pozarządowe, ale także drobne firmy czy jednoosobowa działalność gospodarcza. Obecnie priorytetem jest jednak objęcie nadzorem branż określanych jako kluczowe, do których należą przemysł motoryzacyjny, żywieniowy, farmaceutyczny, transport i logistyka oraz branża usług telekomunikacyjnych i e-commerce.
Skutki kategoryzacji
Na podstawie uzyskanych wyników firmy grupowane są w cztery kategorie: 1. najwyższa yōu, oznaczająca doskonałość, 2. druga kategoria, dobra liáng 3. trzecia średnia zhōng, 4. czwarta niedostateczna chà. Uzyskana przez przedsiębiorstwo ocena przekłada się bezpośrednio na pozycję firmy oraz możliwości, jakie ma ona na rynku. Firmy, w oparciu o uzyskane punkty, są grupowane w kategorie, od najwyższej do najniższej.
Niestosowanie się do rozporządzeń i wytycznych, a także wszelkie naruszenia przepisów i oszustwa, mają być odzwierciedlone w niskim wyniku przedsiębiorstwa. Niska punktacja ma utrudniać firmie prowadzenie działalności na rynku. Przede wszystkim czas załatwiania wszelkich spraw administracyjnych oraz formalności dla takich firm ulegnie znacznemu wydłużeniu. Urząd podatkowy może nałożyć na nieuczciwe przedsiębiorstwa wyższe podatki, ponadto firmy uznane za niegodne zaufania będą podlegać pod bardziej skrupulatny nadzór finansowy. Przedsiębiorcy tacy będą mieli problemy z otrzymaniem kredytów i pożyczek. Możliwość zawierania umów oraz współpracy z innymi firmami zostanie ograniczona. W skrajnych przypadkach firma może stracić możliwość brania udziału w przetargach, realizowania zamówień publicznych, bądź współpracy z firmami otrzymującymi dobre wyniki.
Z drugiej strony, firmy otrzymujące najwyższe noty mogą liczyć na przywileje, takie jak niższe podatki, skrócenie czasu potrzebnego na załatwienie formalności i spraw administracyjnych, pomoc oferowaną przez instytucje rządowe czy większe szanse na wygranie przetargu na ważne projekty, w szczególności te sygnowane przez rząd. Można wnioskować zatem, że chińskie władze za cel nadrzędny stawiają sobie wykształcenie w przedsiębiorcach, a co za tym idzie także w samych firmach, mechanizmów samokontroli i wewnętrznej potrzeby przestrzegania przepisów.
Zaprojektowany i wdrażany przez chiński rząd system oceny firm typu CSCS ma poddawać pod ocenę wszystkie aspekty działalności przedsiębiorstw. Władze zapewniają, że system zostanie wykorzystany tylko w celach przewidzianych przez oficjalne dokumenty, do których zalicza się zwiększenie transparentności na rynku czy przestrzeganie przepisów. W istocie wykorzystanie programu zgodnie z pierwotnymi założeniami mogłoby wpłynąć pozytywnie na stan chińskiej gospodarki oraz jakość oferowanych usług i produktów.
System podwójnego zastosowania
Z perspektywy uczciwej firmy, system może nieść wiele korzyści, zarówno materialnych, w postaci niższych opłat i podatków, jak i niematerialnych, takich jak spokój prowadzenia biznesu, bez konieczności martwienia się o ryzyko podpisania umowy z nieuczciwą firmą. Pozostaje jednak uzasadniona obawa, że SCS ma potencjał, aby stać się potężnym narzędziem kontroli w rękach chińskiego rządu.
Już teraz krytycy wskazują, iż system może stać się narzędziem opresji, zmniejszyć i tak już ograniczoną wolność obywateli i firm, oraz stanowić narzędzie dyskryminacji podmiotów zagranicznych. Ponadto sceptycy zwracają uwagę na to, że CSCS może stać się groźnym środkiem, a nawet jedną z kart przetargowych, w prowadzeniu przez Chiny wojen handlowych z innymi krajami. System jest ściśle związany z KPCh, która kreuje politykę ekonomiczną i gospodarczą państwa. Poprzez system partia będzie miała zatem jeszcze większy wpływ na decyzje biznesowe podejmowane przez przedsiębiorców. Kierowanie się ideologią może prowadzić w dłuższym czasie do podejmowania decyzji nie będących najbardziej intratnymi dla firmy.
Obawy budzi także kwestia przechowywania danych, jako że wiele informacji gromadzonych przez firmy może zostać uznana za informacje wrażliwe. Konsekwencje potencjalnego wycieku bądź kradzieży takich danych mogą okazać się katastrofalne w skutkach dla dalszej działalności przedsiębiorstwa. Inną istotną kwestią jest to, że algorytm, na podstawie którego liczone są punkty, a następnie przyznawane wyniki nie jest powszechnie znany, co wiąże się z ryzykiem podejmowania przez firmy niepewnych, a być może także błędnych, decyzji.
Wpływ CSCS na firmy zachodnie i perspektywę prowadzenia biznesu w Chinach
Obecnie nieznana jest jeszcze dokładnie sytuacja firm zagranicznych, które prowadzą swoją działalność w Chinach. Stale wprowadzane są nowe rozporządzenia i przepisy, które mają regulować tę kwestię. Wszystkie firmy zagraniczne, które będą chciały kontynuować działalność w Chinach, będą jednak zobowiązane do poddania się pod ocenę systemu. Budzi to wiele obaw i kontrowersji związanych przede wszystkim z koniecznością transferu danych do Chin oraz sposobem obliczenia wyniku przedsiębiorstwa.
W dalszym ciągu nie jest znany algorytm, na podstawie którego system oblicza wynik punktowy. Zachodzi więc pytanie, w jaki dokładnie sposób firma została oceniona.
Zachodni krytycy zwracają uwagę na to, że system może posłużyć do dyskryminowania firm zachodnich względem rodzimych firm chińskich i sprawić, że rynek chiński, do którego dostęp jest ograniczony już w tej chwili, stanie się jeszcze bardziej niedostępny.
System postrzega się także jako potencjalne narzędzie, które może zostać wykorzystane w prowadzeniu ewentualnych wojen handlowych z innymi krajami. Za przykład może posłużyć wprowadzona przez chińskie władze w dniu 31 maja 2019 roku lista podmiotów niezaufanych (The Unreliable Foreign Entities List). Była to odpowiedź na wprowadzenie przez Donalda Trumpa kolejnych ceł na chińskie produkty oraz ograniczenia dostaw produktów dla branży uważanych w Chinach za kluczowe. W szczególności dotknięta została branża telekomunikacyjna.
Przedstawiciele chińscy prezentują odmienne zdanie argumentując, że ocena w systemie jest powiązana z przestrzeganiem przepisów i stosowaniem się do rządowych polityk, co przyczyni się do zwiększenia transparentności, ułatwi znalezienie lokalnych partnerów, wpłynie na znaczne podniesienie poziomu bezpieczeństwa i w efekcie znacznie ułatwi prowadzenie działalności na chińskim rynku.
Informacja dla firm
Od 2018 roku wszystkie przedsiębiorstwa zagraniczne, które działają bądź planują rozpoczęcie działalności w Chinach, zobowiązane są do posiadania osiemnastocyfrowego kodu – zunifikowanego identyfikatora kredytu społecznego. Za jego pomocą można zalogować się do oficjalnej rządowej witryny (https://www.creditchina.gov.cn/ można korzystać także ze strony NECIPS: http://www.gsxt.gov.cn/index.html), gdzie przedsiębiorcy mogą uzyskać informacje na temat oceny wystawionej ich firmie. Na stronie ChinaCredit dostępne są podstawowe dane na temat firmy, wykaz wymierzonych kar administracyjnych, nieprawidłowości w płatnościach oraz wszelkie przypadki łamania przepisów. Za pomocą platformy można także sprawdzić historię firmy oraz to czy jest wpisana na czarną lub czerwoną listę. Dodatkowo firmy mogą sprawdzać specyficzne, lokalne bazy danych dotyczące podatków, płatności, ochrony środowiska etc. Znając identyfikatory innych firm możliwe jest sprawdzenie informacji na temat potencjalnych kontrahentów czy podwykonawców.
Należy jednak pamiętać o tym, że bardzo ważne jest dbanie także o wynik swojej firmy. Brak zainteresowania problemem może skutkować licznymi problemami, karami administracyjnymi, problemami z nawiązaniem współpracy z innymi firmami, wydłużeniem się procedur, wyższymi podatkami i wpisaniem na czarną listę. Jeśli przedsiębiorca zauważy, że jego wynik uległ pogorszeniu, powinien podjąć wszelkie kroki w celu wyjaśnienia sytuacji, a następnie zlikwidowania źródła problemu.
Firmy, które podejmują decyzję o wejściu na rynek chiński, bądź już na nim operują, muszą zatem uważnie zapoznać się ze sposobem działania systemu i zrozumieć go oraz wiedzieć za co przysługują nagrody, a za co kary. W związku z tym zaleca się ciągłe sprawdzanie zmian zachodzących w przepisach i upewnianie się, że firma działa w pełni zgodnie z prawem, regularne przeprowadzanie audytów wewnętrznych, sprawdzanie i dbanie o swój wynik w systemie oraz śledzenie działania i ewoluowania samego CSCS. Ponadto szczególnie uważnie należy podejść do wyboru partnerów biznesowych i przeanalizować sposób działania i ocenę przedsiębiorstwa z którym chce się rozpocząć współpracę, przykładowo przeanalizować obecny łańcuchy dostaw i sprawdzić opinie o firmach, z którymi firma współpracuje obecnie. Firmy, które nie zgodzą się na poddanie się ocenie przez system CSCS, mogą samodzielnie dokonać bilansu zysków i strat i dobrowolnie opuścić rynek.
Gabriela Wojciechowska
Jest to druga (z czterech) część analizy Gabrieli Wojciechowskiej (absolwentki Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych UJ i Uniwersytetu Waseda w Tokio), dotyczącej wprowadzanego w Chinach systemu zaufania społecznego, noszącego znamiona inżynierii społecznej i przyjmowanego z obawami w innych państwach. To obszerne opracowanie (z bogatymi przypisami) pt. „Social Credit System – inteligentny panoptykon z chińską charakterystyką czy sposób na zbudowanie społeczeństwa przyszłości?” ukazało się na portalu Instytutu Boyma pod linkiem:
https://instytutboyma.org/pl/social-credit-system-inteligentny-panoptykon-z-chinska-charakterystyka-czy-sposob-na-zbudowanie-spoleczenstwa-przyszlosci/
oraz w Kwartalniku Boyma nr 3(9)/2021
Wyróżnienia i niektóre śródtytuły pochodzą od Redakcji SN.
Część pierwsza – Chiński system zaufania społecznego - ukazała się w SN Nr 10/22, następne ukażą się w kolejnych numerach SN.