Prognozowanie (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1790
Z dr. nauk prawnych, konstytucjonalistą Ryszardem Piotrowskim, profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, rozmawia Anna Leszkowska
- Panie Profesorze, prof. Andrzej Wierzbicki z Komitetu Prognoz PAN w opublikowanym w nr. 1/18 Spraw Nauki artykule Czym się zająć? twierdzi, że rewolucja informatyczna doprowadzi do całkowitej likwidacji pracy usługowej człowieka, którą będą wykonywać roboty. Czy zawody prawnicze mogą zostać zautomatyzowane? Czy będą nas sądzić roboty?
- Ale autor tego artykułu stwierdza też, że przetrwają zawody wymagające intuicji i fantazji, czyli wszystkie zawody rozumianej szeroko pracy twórczej, twórczości artystycznej i humanistycznej. Otóż w moim przekonaniu, do tych zawodów wymagających także empatii, do których autor zalicza zawody medyczne i nauczyciela, należy też dodać prawnika. Prawo bowiem nie jest sztuką czytania. Profesja prawnika nie polega na umiejętności czytania, ani umiejętności „chytrego” czytania. Bardzo wielu współczesnych prawników uważa, że prawo jest to umiejętność takiego czytania, aby uzyskać potrzebny rezultat. Według nich prawo to mistrzostwo wykrętów chytrych, jak napisał Tuwim.
Otóż nie, prawo nie polega na tym, że tylko czytamy, ani na tym, że jesteśmy chytrzy z natury i potrafimy wykręcać kota ogonem. Prawo polega na tym, co Rzymianie określali jako sztukę – sztukę sądzenia o tym, co dobre i słuszne – Ius est ars boni et aequi. I żeby taką sztukę uprawiać, trzeba być człowiekiem z intuicją i fantazją, jak zauważa prof. Wierzbicki, ale trzeba też wielkiej kultury, kultury humanistycznej. A żeby empatia mogła się przejawiać, trzeba być człowiekiem. Zatem to, że profesja prawnika może być zastąpiona przez automat jest wykluczone, bo wówczas nie będziemy mieć do czynienia z człowiekiem.
Obecnie prawo do sądu, tzn. prawo do sądzenia przez człowieka gwarantuje nam konstytucja.
- Ale to nie jest wyrażone expressis verbis…
- Na tym polega wykładnia konstytucji, że trzeba się odwoływać do pojęć w niej zawartych. Jednak nie wszystkie pojęcia zawarte w konstytucji są w niej zdefiniowane. Te niezdefiniowane określa się mianem zastanych - ich znaczenie ukształtowało się w kulturze prawnej i w prawie pozytywnym obowiązującym. Pojęcia zastane to np. sąd, sędzia - odnoszące się do ludzi, a nie automatów.
Kiedy mówimy o konstytucji, mówimy także o godności człowieka. Z tego pojęcia wynika bardzo ważne prawo człowieka, które należy dostrzec i promować – prawo do tego, aby decyzje dotyczące człowieka były podejmowane przez ludzi, a nie przez maszyny.
- Prawo jest jednak coraz bardziej rozbudowywane, idzie za życiem, a człowiek nie zawsze wszystko ogarnia. Powstały już przecież firmy prawnicze, które wykorzystują programy komputerowe w swojej pracy, co pozwala im nie tylko obniżać koszty porad prawnych, ale i rezygnować ze specjalizacji. Nietrudno sobie wyobrazić, że wkrótce w procesie sądowym orzekać będzie robot…
- Po pierwsze, prawo nie idzie za życiem, ale przeciwko życiu. Im bardziej jest skomplikowane, wewnętrznie sprzeczne, idiotyczne – tym gorzej dla życia. Prawo oparte na automatycznym wyszukiwaniu, bezrefleksyjnym stosowaniu informacji prawnych idzie przeciwko życiu. Ale oczywiście te wszystkie automaty, urządzenia, o jakich pisze np. Richard Susskind w swojej książce o prawnikach przyszłości – mogą być bardzo użyteczne, choć nie są w stanie zastąpić człowieka. Z pewnością dzięki dostępowi do rozmaitych baz danych jego praca może ulec skróceniu, uproszczeniu. Korzystanie z baz danych, rozmaitych wyszukiwarek, aplikacji – to wszystko jest elementem warsztatu prawnika, jednak trzeba przy tym być ostrożnym, bo nie wiadomo, czy aplikacje nie zawierają ukrytych programów dostarczających prawnikowi informacji niekoniecznie najistotniejszych w danej sprawie. Zawsze więc wyboru będzie dokonywał prawnik, także z uwagi na swoje kwalifikacje i wiedzę.
Po drugie, prawo zapisane w formie elektronicznej jest naruszaniem konstytucji, w której używa się słowa ogłaszanie.
Od roku 1506 ogłaszanie ma formę papierową i forma ta winna być nadal podstawową, bo jeśli zabrakłoby prądu, nie byłoby prawa. W przypadku nośnika papierowego nie ma takiego zagrożenia. Tymczasem teraz urzędową postacią ogłaszania prawa jest nośnik elektroniczny, co oznacza, że prawa - poza przestrzenią wirtualną - w zasadzie nie mamy.
Istnienie prawa w postaci elektronicznej umożliwiło też ciągłe zmienianie przepisów. Gdybyśmy chcieli to robić na papierze, posługując się setkami tysięcy stron dzienników ustaw, nie bylibyśmy w stanie posługiwać się prawem i prawdopodobnie tworzyć nowych przepisów – co byłoby z ogromnym dla nas pożytkiem. Podzielam tu XIX-wieczny pogląd Adhemara Esmeina, że pożytek z nieuchwalenia jednej ustawy może być większy niż z uchwalenia stu innych. Przekonują nas o tym doświadczenia bieżące.
- Czy nie istnieją obawy, że sztuczna inteligencja stanie się mocnym orężem do „chytrego” używania prawa? Przychodzi mi tu na myśl prawo budowlane, w którym ponoć można znaleźć wiele przepisów wzajemnie wykluczających się – zastosowanie odpowiedniego zależy tylko od wiedzy i sprytu prawników…
- Z jednej strony mamy do czynienia z ułatwieniem, ale z drugiej – mogą tu być i zagrożenia, bo ułatwienie może prowadzić do tego, że posługujący się automatami odwykną od myślenia. Zwraca na to uwagę Henry Kissinger w swojej ostatniej książce „Porządek świata”, w której pisze: „Technologie informacyjno-komunikacyjne grożą regresem jednostkowej umiejętności samodzielnego myślenia poprzez nasilenie zależności jednostki od technologii jako narzędzia ułatwiającego myślenie i w nim pośredniczącego. Łatwy i szybki dostęp do informacji zachęca do przyjmowania postaw badawczych, ale może utrudnić wykształcenie sposobu myślenia charakteryzującego przywódcę”. Także sędziego. Sędzia, który z jednej strony jest nieustannie przyuczany przez technologie komunikacyjno-informacyjne do tego, żeby myśleć tak jak w Internecie, żeby postępować tak, jak każą ze wszystkich ekranów, jest sędzią coraz mniej niezawisłym – podobnie jak każdy człowiek staje się coraz mniej niezależny.
Platon już twierdził, że chodzi o to, żeby nikt nigdy nie ważył się myśleć samodzielnie, żeby mył się kiedy każą, żeby jadł to, co każą, żeby ubierał się jak każą, żeby biegał, kiedy każą. Dokładnie z tym mamy do czynienia współcześnie i dlatego ten świat składający się z coraz bardziej bezmyślnych ludzi jest coraz mniej zdolny do samonaprawy, coraz bliższy samozagładzie.
Przecież to, jak ten świat wygląda urąga w ogóle pojęciu ludzkiej inteligencji, a mimo to on tak wyglądać będzie dalej, aż wreszcie jakaś sztuczna inteligencja postanowi zrobić z tym porządek. Cena w postaci nieogarnionego cierpienia, które planeta wyzwala jest chyba zbyt wysoka, żeby podtrzymywać ten eksperyment dalej.
Ale wracając do spraw bardziej przyziemnych: profesja prawnika nie może być wykonywana skutecznie przez ludzi pozbawionych zdolności myślenia. W „Odysei kosmicznej 2001” Stanleya Kubricka komputer Hal wypowiada zdanie, że ta misja jest zbyt poważna, żeby powierzyć ją ludziom, dowodzenie winny objąć komputery. Otóż misja sędziego jest zbyt poważna, żeby powierzyć ją komputerom.
- Jednak świat analogowy, papieru, tradycji, kończy się na naszych oczach. Wkrótce będziemy żyć w świecie komputerów i maszyn. W takim świecie proces sądowy zapewne zostanie zautomatyzowany.
- Sprawiedliwość nie jest automatyczna. Sprawiedliwość jest sprawą bogów, a dopiero potem ludzi. To Salomon otrzymuje od boga dar dobrego sądzenia. Nie stworzono dotychczas takiego narzędzia, które by miało tę właściwość, którą mają ludzie i być może nie tylko oni, a i inne istoty żyjące, a mianowicie duszę. Automat nie ma duszy. Co to jest ta dusza, tego do końca nie wiem, ale Heraklit i Teilhard de Chardin uważali, że dusza ma w sobie coś kosmicznego, transcendentnego.
Otóż dotychczasowe sukcesy w dziedzinie stworzenia świadomości opartej na nośniku innym niż mózg polegają na tym, że ten partner człowieka jest w stanie wygrać z nim w szachy. Podobno też w pokera, a nawet w grę go, wymagającą fantazji, elastyczności, przewidywania.
Ale na tym nie polega sądzenie. Wymierzanie sprawiedliwości to nie jest gra w pokera czy szachy, ani nawet w go. To wymaga cech, których automaty nie mają: one nie cierpią, nie przeżywają zwątpienia.
Tutaj pojawia się problem transhumanizmu: czy istnieją takie byty, które są rezultatem wzmocnienia lub całkowitego zastąpienia świadomości, może inteligencji, tej właściwości człowieka określanej słowem dusza czy godność. Ta właściwość przysługuje tylko człowiekowi i nie tylko z tego względu, że mózg ludzki składa się z ogromnej liczby neuronów, ale że między nimi istnieje coś, czego nie da się policzyć, zmierzyć, zważyć, co czyni człowieka człowiekiem. Te nowe technologie, choć tworzą na świecie postęp, to zatrzymują się jednak ciągle na tej granicy, która oddziela świadomość maszyny od świadomości biologicznej, człowieka.
- Ale ponoć blisko już jesteśmy stworzenia takich algorytmów, które nauczą automat ludzkich uczuć: fantazji, empatii, miłości…
- Ale po co? Nick Bostrom w swojej książce o sztucznej inteligencji („Superinteligencja. Scenariusze, strategie, zagrożenia”) mówi, że znajdujemy się w sytuacji, kiedy widzimy dziecko trzymające w ręku bombę zegarową, której wybuch może znieść całą ludzkość i zagrozić istnieniu planety. A Bostrom należy przecież do nurtu nastawionego optymistycznie w stosunku do sztucznej inteligencji w przeciwieństwie do Leona Kassa czy Francisa Fukuyamy. List w sprawie sztucznej inteligencji, jaki napisali w 2015 roku m.in. Stephen Hawking i Elon Musk, jest kompromisowy, zachęca do umiaru. Oczywiście, żadnego umiaru nie będzie, bo te badania prowadzone są przez kompleks wojskowo-przemysłowo-wywiadowczy i my nawet nie wiemy o wielu ich rezultatach.
Rewolucja informatyczna zmierza w kierunku tworzenia hybryd: człowiek-maszyna, człowiek-komputer, żeby wzmocnić umysł człowieka zasobami komputerowymi, bądź stworzyć mózg od nowa, w sztuczny sposób, czy też nauczyć maszyny myślenia, o czym pisał Alan Turing.
Ale czy można przekazać wartości maszynie, skoro nie można przekazać ich niektórym ludziom? Czy można nauczyć prawa automat, skoro nie można nauczyć polityków? Automat nie ma takiej cechy jak przyzwoitość. Czy można nauczyć maszynę moralności?
To jest niekiedy w stosunku do ludzi niewykonalne. A jeżeli nawet stworzymy maszynę, która będzie zdolna do fantazji, a nawet empatii, to czy jesteśmy w stanie sprawić, żeby nasza moralność przetrwała? I czy wobec tego prace nad sztuczną inteligencją nie okażą się w skutkach bardziej niszczące niż prace nad bombą atomową, czy nie sprawią, że człowiek znajdzie się w pułapce technologicznej, o czym pisał Stanisław Lem?
Rozwiązanie powodujące początkowo trudne do uchwycenia i przewidzenia konsekwencje, z czasem zaczyna nieuchronnie zagrażać istnieniu całego systemu. Według pisarza, człowiek przewyższa wszystkie automaty, całą nekrosferę planety, „wznosi ład w niezmierzoną przestrzeń wszechświata, bo tworzy wartości”.
A jakie wartości może stworzyć maszyna? I jakimi wartościami można zastąpić dotychczasowe wartości, które co prawda zbyt często okazują się martwe – co widać w Europie od wieków. Ale mimo wszystko, te wartości są na tyle cenne, że nie warto ich poświęcać w imię nieznanej perspektywy moralnej, związanej z dobrowolną rezygnacją z człowieczeństwa na rzecz jakiejś alternatywy, która ma za sobą doraźne interesy koncernów zbrojeniowych czy innych.
Oczywiście, tam gdzie chodzi o wzmocnienie diagnozy lekarskiej, orzeczenia sądowego, czy innego rozstrzygnięcia, należy korzystać z takich możliwości, ale wydaje się, że nowe zjawiska wymagają również nowych praw. Takim nowym prawem jest prawo do bycia zapomnianym (choć z uwagi na interesy gospodarcze i polityczne tak sprofilowane, że niewiele z niego zostało), ale powinno też istnieć prawo do bycia sądzonym przez ludzi, aby decyzje dotyczące człowieka były podejmowane przez ludzi, nie maszyny. Decyzje np. o zakończeniu intensywnej terapii nie mogą być podejmowane przez automaty. Decyzje dotyczące ludzi muszą być – przynajmniej w założeniu – oparte na zasadzie godności przyrodzonej i niezbywalnej oraz na zasadzie równości.
Dziękuję za rozmowę.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1755
Z prof. Jerzy Kleerem, wiceprzewodniczącym Komitetu Prognoz PAN Polska 2000 plus rozmawia Anna Leszkowska
- Panie Profesorze, w jakim stopniu to, co się obecnie dzieje w Europie jest zgodne z przewidywaniami naukowców?
- W ostatnich 10 latach o podstawowym problemie współczesnego świata – w tym także Europy – właściwie nie mówiono. Mam tu na myśli przesilenia cywilizacyjne. Wprawdzie było sporo publikacji o cywilizacji postprzemyslowej, ale właściwie nikt nie próbował wyciągnąć z tego bardziej długofalowych wniosków i konsekwencji dla Europy czy europejskiego kręgu kulturowego.
Czym są właściwie te przesilenia cywilizacyjne? Celowo używam liczby mnogiej, bo mamy współcześnie dwa takie przesilenia. Jedno – o którym mówiło się w Europie i USA - to przechodzenie od cywilizacji przemysłowej do cywilizacji wiedzy. Ale zapomnieliśmy o 2/3 świata, gdzie następuje przechodzenie z cywilizacji agrarnej do przemysłowej z naskórkowym przechwyceniem pewnych rozwiązań z cywilizacji wiedzy.
Jeśli mówiliśmy o przesileniach, to na ogół mieliśmy na uwadze dobre strony tych procesów; pomijaliśmy, jakie niosą one zagrożenia, jakie są tego konsekwencje i negatywne skutki.
Natomiast podstawowym problemem, z jakim zetknęła się Europa to trwający od trzech lat napływ imigrantów – głównie z Afryki.
Wiemy, że w warunkach przesileń cywilizacyjnych występują olbrzymie ruchy mas ludzkich, tyle, że Europa jest szczególnym przypadkiem: żadnych wielkich rewolucyjnych zmian w tym czasie na naszym kontynencie nie było i nie ma. Nie ma też boomu demograficznego, a wręcz przeciwnie – następuje starzenie się społeczeństw i zmniejszanie liczby ludności etnicznej Europy.
Nie zdarzyło się tu nic szczególnego, jeżeli pominąć niewypłacalność Grecji i paru innych państw.
Sytuacja, w jakiej znalazła się Europa powstała więc na jej własne życzenie, bo każdy racjonalnie zarządzający państwem winien znać elementarne prawidłowości i zasady ekonomii. Przede wszystkim nie można w długim okresie wydawać więcej niż się zarabia. W gruncie rzeczy, przyzwoitej prognozy, czy wizji jak będzie funkcjonować świat w cywilizacji wiedzy, nikt nie ma. Nie robiono nawet takich badań, bo nie było niczego, co stanowiłoby punkt wyjścia do takowych.
Wiedzieliśmy o dwóch sprawach: że przesunie się udział zatrudnionych ze sfery przemysłu do sfery usług, co już następuje – w Europie prawie 80% ludności pracuje w usługach. Natomiast nie mieliśmy specjalnej wizji, gdzie ci ludzie będą mieszkać i jak będą mieszkać.
Wiedzieliśmy też, że telewizja i Internet doprowadziły do wizualności świata. A to oznacza, że ludzie na najniższym szczeblu drabiny społecznej chcą być tacy sami jak ci z najwyższych szczebli. To spowodowało nadmierną konsumpcję dóbr luksusowych – cokolwiek będziemy do nich zaliczać, bo pojęcie luksusu zmienia się w zależności od zamożności.
Bo choć naśladownictwo istnieje od zawsze, to nowe narzędzia i mechanizmy je ułatwiające spowodowały, że ok. 90% społeczeństw Europy, ale nie tylko – przekracza granice swojej wydolności płatniczej.
- Europa przez kilkadziesiąt ostatnich lat czerpała wzorce z gospodarki USA, więc pewne procesy były znane…
- To naśladownictwo wynikało z dwóch przesłanek. Pierwsza, to wynik powojennej odbudowy Europy Zachodniej dzięki USA. Plan Marshalla dał Europie kilkadziesiąt mld dolarów, ale i narzucił pewien wzorzec kulturowy, którym było USA.
Druga, to rywalizacja między USA a ZSRR. Ten podział do końca lat 70. wynikał z konkurowania dwóch systemów, stąd też problemy naśladownictwa miały nieco inny charakter.
Wraz z transformacją ustrojową w części państw europejskich nastąpiło daleko idące naśladownictwo – może nawet nie w rozwiązaniach ustrojowych, transformacyjnych, ale w stylu życia. Była to próba przeskoczenia 50 lat życia w innym systemie.
- Przez te 50 lat w USA niezmiernie rozwinęła się nauka, powstały nowe jej dziedziny – informatyka, biotechnologia, nanotechnologia. Europa Zachodnia też nie zasypiała gruszek w popiele, zatem była wiedza, w jakim kierunku idzie rozwój świata, w tym Europy, i jak może wyglądać przyszłość…
- Co do wyprzedzania Europy przez USA, to stało się to możliwe nie tylko z powodu wysokich w ostatnich 30-40 latach nakładów Amerykanów na naukę, ale i dzięki temu, że począwszy od lat 30. XX w. USA stosowały drenaż mózgów na całym świecie. USA stały się więc światowym liderem w dużej mierze dzięki Europie.
Z tego punktu widzenia, między Europą a USA istnieje coś, co nazwałbym pewnym załamaniem modelu współczesnego kapitalizmu. Jest ono związane nie tylko z rozwiązaniami w sensie rynkowym, ale przede wszystkim poprzez powstanie Unii Europejskiej.
Unia jest najdoskonalszym projektem jednoczenia Europy w całej jej historii, bo pokojowym. Europa w przeszłości jednoczyła się bowiem poprzez wojny. Uważam, że UE – niezależnie od kłopotów, jakie pewnie będzie jeszcze mieć – przeżyje, bo idea pewnego solidaryzmu i pokojowego jednoczenia pozostanie forever.
- Wychwala pan UE, ale w swoich scenariuszach dla Europy skłania się ku scenariuszowi pesymistycznemu. Dlaczego?
- Bo pojawia się narastająca wrogość między państwami. Ona jak sądzę nie skończy się wojną, ale co najmniej dwa pokolenia będą musiały przezwyciężać narastający populizm, szowinizm, nacjonalizm, ksenofobię. Wiemy, skąd się to wzięło: ewolucja społeczna nie może być zbyt szybka. Stworzenie UE oznaczało przekazanie pewnych funkcji władczych państw narodowych na rzecz ugrupowania innego, ponadnarodowego. W każdym państwie zawsze znajdą się grupy, które z jakichś powodów były dyskryminowane, spychane na bok i nie mogły korzystać z narastającego bogactwa, które powiedzą: no pasaran! Otóż, jeśli się zgodzimy, że wszystkie te wymienione wcześniej zjawiska są niebezpieczne dla społeczeństwa, to nie da się ich szybko opanować.
- Zwłaszcza, że jak pan podkreśla - elity polityczne są coraz gorszej jakości…
- Kiedyś elity były emanacją grup dobrze wykształconych, obytych w świecie, znających świat. Dzisiaj Internet, nie mówiąc o telewizji, spłycił naukę, stworzył wrażenie, że każdy człowiek jest mądry, wszystko może, a jak czegoś nie potrafi zrozumieć czy rozwiązać, to wpisze w internetową wyszukiwarkę i już będzie wiedzieć. W tym sensie obecne elity są znacznie gorsze – pod względem poziomu wiedzy i jakości. Niezależnie od tego, jakie te przeszłe elity były i jak często były wredne, były wykształcone.
Dzisiaj jednak, gdyby elity były dobrze wykształcone, nie miałyby kontaktu ze społeczeństwem. To jest pewna bariera, której nie umiemy przezwyciężać.
Demokratyczny wybór elit powoduje, że wybiera się elity gorsze. Bardzo powszechna demokracja w jakimś stopniu oparta jest na populizmie, a populizm jest antysystemowy. Jeżeli się mówi, że głos ludu to głos boga, to kto się bogu sprzeciwi? To jest problem co najmniej na dwa pokolenia. Uważam, że scenariusz pesymistyczny wynika nie z braku postępu technicznego, zasobów, innowacyjności czy kreatywności, ale z populizmu.
- Podziały społeczne nie są groźniejsze?
- Zajmowałem się ostatnio 9 państwami Europy Wschodniej, które weszły do UE. 10% ludności najbogatszej w tych państwach ma ok. ¼ majątku. To duże zróżnicowanie, ale nie najwyższe (najwyższe ma Rosja) -współczynnik Giniego (który nie uwzględnia majątku) dla niektórych państw wynosi ok. 30.
Jednak nie ulega wątpliwości, że w ostatnim ćwierćwieczu społeczeństwa Europy znacznie podniosły swój standard życiowy. Można powiedzieć, że to wynik gwałtownego przesunięcia ludności ze wsi do miast (ok. 75% ludności Europy żyje w miastach), choć w miastach następuje degradacja przestrzeni publicznej (co jest efektem złej działalności elit). Uważam, że te podziały społeczne mają istotne znaczenie, ale nie w tym kontekście, o jakim pani mówi. One wynikają z systemów kulturowych.
Bo co tworzy system kulturowy? Tradycja, historia, religia, stosunek człowieka do państwa i państwa do obywatela.
Najbardziej konfliktogenna jest tradycja, bo tworzą ją mity, z którymi trudno dyskutować. Dyskusja jest możliwa tylko przy uczciwości dyskutujących wobec faktów.
W Europie ponadto większość dzisiejszych państw miało przerwaną ciągłość bytu, a w przypadku państw socjalistycznych – nie raz. Do takiego państwa nie ma się zaufania. W Europie przeprowadzano też eksperymenty społeczne na wielką skalę – nie tylko socjalistyczny, ale i eksperymenty z modelem ekonomicznym, co widzimy np. w Skandynawii, gdzie życie społeczne jest ściśle regulowane. Ta wielka różnorodność systemów kulturowych na naszym kontynencie jest przyczyną problemów w funkcjonowaniu UE.
- Ale Chiny mają kilkadziesiąt narodowości i nie rozpadają się…
- Bo jak w całej Azji – istnieje tam kultura ryżowa – wymagająca zaufania i współdziałania. Europa rozwijała się głównie w oparciu o kulturę zbożową, nie wymagającą współdziałania zbiorowości. To skutkuje diametralnie różnymi skutkami społecznymi.
- To jak można wyjaśnić fenomen Rosji z ponad 100 narodowościami?
- W Rosji wielką rolę odgrywa przestrzeń. Ludność żyje głównie w miastach, z czego najwięcej w Moskwie (ok. 12 mln) i Petersburgu (ok. 5 mln) – inne duże miasta mają po ok. 1 mln mieszkańców. Na pozostałych obszarach są powiązania plemienne, rodzinne, klanowe – to ciągle nie jest cywilizacja w sensie zachowań. I być nie może właśnie z powodu przestrzeni. Natomiast w Chinach cywilizacja ryżowa uczyła wspólnej pracy, cenienia czynnika czasu i roli państwa – bo o nawadnianiu decydował urzędnik państwowy.
- Czy można więc się dziwić państwom narodowym w Europie, że chcą być suwerenne?
- W Europie istnieją państwa o różnej wielkości – także małe, liczące po kilka mln ludzi. W dodatku prawie wszystkie były zniewalane. A im mniejszy naród, tym własne ego jest większe i większy nacjonalizm wynikający z obawy, że więksi go zdominują. W Europie jest za dużo państw i zbyt zróżnicowanych ekonomicznie, stąd społeczeństwa europejskie mają ograniczoność zdolność do współdziałania. A pojawienie się nowych państw, często okrojonych terytorialnie, wykształciło w niektórych swoistą zaściankowość zachowań.
- To niezbyt dobrze wróży trwałości UE…
- Nie twierdzę, że tego nie można przezwyciężyć, ale tu potrzeba czasu. Jeżeli np. 40% młodzieży będzie jeździć po całej Europie, zacznie rozumieć Innego - bo teraz go nie znają, albo znają powierzchownie, albo źle. Jeśli przyjmujemy UE jako pewien długofalowy projekt , to musimy brać pod uwagę przeszłość poszczególnych państw. W związku z tym możemy wprowadzać tylko takie instytucje, które są dostosowane do wszystkich, przez wszystkie państwa akceptowane, nie powodują podziałów, nikogo nie urażają.
- Czyli to, co stanowi największe zagrożenie dla Europy i decyduje o pesymistycznym spojrzeniu na los Europy to jej społeczeństwa…
- Dzisiaj dominują społeczne ideologie i w tej sytuacji trudno o porozumienie i tolerancję. Łagodzenie czy eliminacja tych procesów jest zabiegiem trudnym, i co ważniejsze – czasochłonnym. Głównie dlatego, że ich źródeł należy się doszukiwać w systemach kulturowych, powszechności gospodarki rynkowej oraz wizualności procesów społecznych, politycznych oraz gospodarczych.
To, co wydaje się sprawą najważniejszą, to zminimalizowanie - zarówno w mentalności społecznej poszczególnych państw, a przede wszystkim w elitach władzy - różnego rodzaju wrogości oraz pretensji za istniejące w przeszłości relacje między państwami czy narodami. Nie chodzi przy tym o wymazywanie historii, ale stworzenie warunków, by nie stanowiły ważnego składnika wpływającego na bieżącą politykę.
Dziękuję za rozmowę.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2679
Z prof. Lechem W. Zacherem, dyrektorem Centrum Badań Ewolucyjnych i Prognostycznych w Akademii Leona Koźmińskiego, członkiem Komitetu Prognoz PAN Polska 2000 Plus, rozmawia Anna Leszkowska
- Panie profesorze, czego należałoby oczekiwać w exposè premiera w dzisiejszych czasach? Co w nim powinno się znaleźć?
- To jest polityka, a ta w dzisiejszych czasach nie ma nic wspólnego ze sprawami merytorycznymi. W erze tzw. postpolityczności najważniejsze są: wizerunek, prezencja, obietnice i optymistyczne słowa pocieszenia. Natomiast politycy na tak wysokim szczeblu nie mówią o meritum. Pewne decyzje, które dotyczą rzeczywistości są podejmowane – o ile w ogóle – raczej w ciszy gabinetów. Myślę, że tutaj jest pewne nieporozumienie w mediach, które chcą, żeby w każdej sprawie była pełna transparentność, jak w Internecie. Tylko że polityka polega na tym, iż pewne sprawy się ukrywa, nie ujawnia ich z różnych powodów.
- Pan uważa, że na kształt obecnej polskiej polityki wpływa także formalne wykształcenie rządzących, od 20 lat w większości historyków, zajętych głównie narracją historyczną, a nie budowaniem np. autostrad, czy organizacją służby zdrowia, likwidacją bezrobocia i biedy...
- Pierwszym elementem niemerytoryczności jest właśnie postpolityczność, czasem o posmaku orwellowskim, kiedy polityk niczego konkretnego nie obiecuje, jedynie mówi, że jest lepszy od innych, a zatem obywatele w wyborach mogą wybrać co najwyżej gorszych. Ale jest i element drugi niemerytoryczności – kwestia pewnego profilu intelektualnego. Ktoś, kto nie wie, że wiele rzeczy trzeba liczyć, mierzyć, że są twarde dane, decyzje, które mają poważne konsekwencje, może się nawet starać, ale to mu nie wychodzi. Tu są różnice zasobu intelektualnego i pewnej wiedzy praktycznej - równie ważnej.
- Mówi się, że politycy, przywódcy państw, nie muszą mieć wiedzy merytorycznej, bo otaczają ich grona fachowców.
- To stara teza, słuszna pod jednym warunkiem: że mają takich merytorycznych doradców, wysoko wykwalifikowanych ekspertów. Ale ci politycy, którzy funkcjonują w sferze czystej polityki, czyli gry politycznej – widzimy to w telewizji, gdzie przecież nie ma miejsca dla meritum – mają zaplecze merytoryczne złożone np. z polityków, albo z ludzi wygodnych, acz niekoniecznie kompetentnych. Teraz jest moda na doradców młodzieżowych, układnych, noszących teczki za politykiem. Oni mogą mieć nawet dobre chęci, pewną wiedzę, ale chodzi o to, aby ekspert był kompetentny, potrafił być samodzielny i umiał wychodzić poza grę polityczną. Eksperci nie muszą też być jawni. I choć w polityce ważne są ekspertyzy, to dyskusja, która dotyczy wstępnych rozważań, projektów, opcji, itp. nie musi być prowadzona publicznie, zwłaszcza kiedy dotyczy etapu studiów i projektów. To jest nie tylko sprawa niefachowości obywateli, ale gier różnych partii, opcji, które mogą wywołać zamęt, szum informacyjny, czy też kłótnię. Grozi to też miałkością dyskusji. Lepiej jest pewne sprawy przygotowywać w ciszy gabinetów niż ujawniać w medialnym chaosie, jaki obecnie mamy.
- Powinien chyba istnieć rządowy ośrodek myśli strategicznej, na wzór Rządowego Centrum Studiów Strategicznych (utworzonego w 1997 r., a zlikwidowanego za rządów PiS w 2006 r.), czy budowanego do niedawna przez min. Boniego...
- Zlikwidowanie tych ośrodków to wielka szkoda. W USA takich ośrodków studiów strategicznych jest kilkadziesiąt, w różnych miejscach - przy uczelniach, fundacjach. Są finansowane z różnych źródeł, w związku z tym są w znacznej mierze niezależne. Przy Kongresie np. istnieje kongresowa służba badawcza (CRS) , licząca kilka tysięcy osób, całkowicie skomputeryzowana, która odpowiada na setki tysięcy pytań członków Izby Reprezentantów oraz Senatu, gdyż legislacja w USA – w przeciwieństwie do Polski - jest bardzo ważna. Tam bowiem rząd inaczej rządzi – przez ustalanie norm, zasad, standardów w Kongresie, ma natomiast mniejsze możliwości egzekutywne - inaczej niż u nas.
- U nas obecnie jedynym niezależnym ośrodkiem takiej myśli jest Komitet Prognoz PAN Polska 2000 Plus, marginalizowany, jak i cała Akademia, przez rządy prawicy. Ale i ten rządowy zespól doradców, który zaczął tworzyć min. Boni, a obecnie kieruje nim były premier Bielecki, ma być zreorganizowany w kierunku naprawy finansów (sam ma gigantyczny budżet na 2012 r. - 24,9 mln zł !). Może naszym rządom prawicowym nie jest potrzebna ekspercka wiedza prognostyczna? Może rządy są genialne i wszystko wiedzą same z siebie?
- Ja głoszę od dawna coś, co jest znane w nauce - to postawa konsekwencjonalistyczna. Jeśli coś robimy, podejmujemy jakieś decyzje, to trzeba myśleć o konsekwencjach tego działania, skutkach i efektach – zwłaszcza o tych, które są niepożądane, negatywne, oddalone w czasie, trudno przewidywalne. Bo to, co jest negatywne, uboczne, czego nie chcemy widzieć, bądź nie widzimy, bo nie mamy instrumentów w postaci badań – jest ważne. Tutaj wielkie pole mają prognozy, gdyż badania nad przyszłością nie polegają na zgadywaniu co będzie i kiedy – bo to jest wróżenie. Chodzi o to, żebyśmy mieli wgląd w przyszłość poprzez myślenie o niej, tworzenie różnych scenariuszy, badanie istniejących trendów i konstruowanie rozmaitych opcji, które się mogą zdarzyć, choć nie muszą. Ale kiedy się coś zdarzy – dobrego, czy złego – będziemy już do tego przygotowani – nie tylko intelektualnie, bo możemy wcześniej zbudować pewne systemy bezpieczeństwa, ochrony przed ryzykiem, pewne bufory zabezpieczające nas przed negatywnymi zdarzeniami. Jeśli więc chcemy poznać konsekwencje swoich działań, trzeba wydłużyć spojrzenie w czasie. Premier oczywiście jest odpowiedzialny za to, co się dzieje tu i teraz, bo teraz jest politykiem i premierem, ale uważam, że jeszcze większą odpowiedzialność bierze za to, co będzie w przyszłości. Bo dzisiejsze decyzje skutkują w odległym czasie, dlatego konsekwencjonalizm jest tak ważny. I do takich symulacji jest dostępne całe analityczne instrumentarium, znane od pół wieku, związane nie tylko ze studiami nad przyszłością, czy prognozowaniem, tworzeniem scenariuszy, planowaniem, strategiami, ale i tym, co się nazywa oceną skutków (impact assessment). Jest wiele procedur, modeli, w epoce superkomputerów można to szybko i sprawnie liczyć.
- Jak można jednak badać i prognozować zjawiska, które obecnie są słabo określone, pewnie nieprzewidywalne, jak wirtualna rzeczywistość czy szara strefa – bardzo ważne dla przyszłości każdego kraju ?
- Istotnie, choć kwestia niepewności czy niewiedzy jest naturalną w życiu człowieka. Wielkie obszary są nam nieznane, w dodatku - paradoksalnie - im więcej odkrywamy, tym większe powstają obszary niewiedzy. Obszary trudne do zbadania szacuje się przy pomocy metod matematycznych – np. szarą strefę. Poza tym prognozowanie nie jest oderwane od rzeczywistości – ono jest związane z naszymi decyzjami, zachowaniami, które kształtują rzeczywistość. Mamy przecież wpływ – acz różny w różnych dziedzinach - na to, co się dzieje, np. gdy wywołujemy i prowadzimy wojnę, czy wysyłamy misję kosmiczną. Są też i takie obszary, gdzie sobie dobrze radzimy, np. w propagandzie, która jest skuteczna, mimo że bywa kłamliwa. Są prognozy myślicieli, futurologów, pisarzy s-f, dotyczące losów człowieka, cywilizacji - wszystko to może inspirować. Bo w myśleniu jesteśmy uwarunkowani mocno przez nasze doświadczenie, oraz przez to, czego doświadczamy obecnie, natomiast do przewidywania przyszłości potrzebna jest też wyobraźnia.
- Kiedy 20 lat temu zmieniono ustrój, mówiono że zrobimy skok technologiczny, dogonimy kraje wysoko cywilizowane. Okazało się, że są bariery, których nie umiemy, ani nie jesteśmy w stanie przekroczyć. Zatem zabrakło wyobraźni prognostom, czy takich rzeczy nie można przewidzieć?
- Tutaj problem jest w tym, że naukowcy, politycy często są pod działaniem ideologii i urzędowego optymizmu na życzenie. Uważam, że optymizm jest wyrazem głupoty, choć na pewno jest zdrowy, bo optymista niczym się nie przejmuje, nawet jak wpada w przepaść. Ja staję po stronie realizmu, bo z jednej strony jest optymizm, a z drugiej – zarządzanie strachem, co podtrzymują media, bombardując nas nieustannie informacjami o kryzysie, braku emerytur, etc. Media odgrywają bardzo złą rolę, bo weszły w kanał dyskursu bezrefleksyjnego, niekonstruktywnego, proponują tylko strach, kłótnie, walkę, ekstrema.
- Znamy tego przyczyny – media funkcjonują na rynku...
- Owszem, media są biznesem, są związane politycznie, współzaangażowane w rządzenie. Dlatego z tą modernizacją nie wychodzi nam najlepiej.
- Czy w takim społeczeństwie jak nasze – także z takimi mediami, jakie mamy - można robić skoki technologiczne?
- Można zrobić skok technologiczny, ale w USA, Japonii – bo już nie w Chinach. To zależy od natury procesów rozwoju technologii. Ten proces jest wyrazem takiej sytuacji, gdy istnieje pewna masa krytyczna w badaniach, nauce, związana ze sprzętem, kwalifikacjami, nowymi ideami, nakładami i talentami, geniuszami. A dzisiaj badania są kosztowne i jeśli wydaje się na nie w skali społecznej mniej niż na marketing i reklamę, to trudno oczekiwać przełomów. Jest wówczas albo stagnacja, albo „dłubanie”, czyli trochę się polepsza, są jakieś małe wynalazki, projekty, coś się poprawia. Ale jest pytanie jak to jest duże, jakie ten postęp ma skutki w sensie aplikacyjnym i transformującym resztę życia społecznego i gospodarczego – bo to jest ważne.
- Jak więc ocenić ostatnie 20 lat - czas skoku technologicznego, cywilizacyjnego, czy raczej mozolnej modernizacji?
- Odpowiedź jest dosyć trudna, bo mieliśmy do czynienia ze zmianą systemową, gwałtowną i skokową. W związku z tym i inne procesy miały charakter nieciągły. I przyszła technologia zagraniczna, bo trzeba pamiętać, że od 1949 roku na zachodnie technologie obowiązywało embargo, które się skończyło w latach 90...
- Osławiony COCOM...
- Który nie został przecież zlikwidowany, a jedynie przekształcony w Porozumienie Wassenaar, którego Polska jest członkiem.
- Czy dzisiaj, mając tak swobodny dostęp do wiedzy o świecie, można przewidzieć, w jakim kierunku będzie się rozwijać nasz kraj?
- Po pierwsze, niesłychanie wzrosła złożoność świata – być może my go lepiej, dokładniej widzimy. Dzisiaj patrzymy na świat trochę inaczej – nie poprzez jego struktury i funkcje, ale z systemowego punktu widzenia - pewnych systemów, komponentów, ich działania. Ale patrzymy na świat także sieciowo – widzimy powiązania, węzły, odległość między nimi, ich siłę, to, co decyduje o przyszłości. Kiedy mówi się o różnej prędkości rozwoju różnych krajów, trzeba pamiętać, że zawsze tak było. Mówienie o tym, że może być jedna prędkość, standaryzacja, uniwersalizm, to nonsens i prymitywne politycznie. Bo świat jest złożony i różnorodny. Zdawało nam się, że będą się integrować mniejszości narodowe, a okazuje się, że tak nie jest, że to było myślenie życzeniowe. Nie sądziliśmy też, że nastąpi kryzys finansowy w takiej skali i że będzie miał miejsce w USA – najpotężniejszym kraju świata. Wydawało się, że kryzysy są pokonane, że teoria Marksa jest nieważna, że wszystko się dzieje według teorii Keynesa, czy neoliberalnych wyobrażeń. Okazało się, że tak nie jest, a wielu ekonomistów zmieniło swoje poglądy na zupełnie przeciwne. Natomiast w przypadku Polski chodzi o budowanie tego, co się nazywa zdolnością kulturową do zmian. Ta zdolność kulturowa jest pewnym faktem społecznym - albo jest, albo jej nie ma, albo jest duża, albo mała. To jest wiedza, wyobraźnia, kultura techniczna, nauka, itd. W różnych społeczeństwach ona się różnie kształtuje. Tam, gdzie jest duża, reformy czy przeobrażenia dają się uskutecznić, a w innych – nie. Weźmy np. kraje afrykańskie, czy latynoamerykańskie, także azjatyckie – tam zdolność kulturowa do zmiany jest bardzo mała. Polacy są megalomanami, lubią mieć dobre samopoczucie, chwalić się swoimi osiągnięciami, tymczasem nasza zdolność kulturowa w stosunku do europejskich państw jest dużo niższa. W związku z tym, modernizacja i postęp też są wolniejsze. Można byłoby je przyspieszyć, zwiększyć, przez mądry rozwój nauki, innowacje, dobrą politykę. Może być jednak i odwrotnie. Degeneracja społeczna, wzrost przestępczości, oszustw, cwaniactwa, degeneracji szkolnictwa, bezrobocie, obniżenie kwalifikacji, rozgoryczenie, niezadowolenie, bieda – to wszystko obniża zdolność kulturową do przeprowadzania zmian. To jest nawet niebezpieczne dla polityki, jeśli jest dużo bezrobotnych, biednych, niezadowolonych. Bo nie chodzi wówczas o to, która partia wygra, tylko o to, co się stanie ze społeczeństwem. Tymczasem politycy myślą tylko kategoriami zwycięstwa w wyborach, co jest sprawą drugorzędną, bo z punktu widzenia ludzi ważny jest ich własny los, jakie mają szanse i możliwości, czy mogą wziąć udział w jakiejś naprawie i budowaniu lepszej przyszłości. Żeby nie było gorzej, bo lepiej już było.
- Dziękuję za rozmowę.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1618
Świat, jego państwa i populacje, coraz bardziej się różnicuje, i to na wszystkich możliwych poziomach. Począwszy od niewielkich skupisk, poprzez większe ośrodki, państwa, regiony, a także kontynenty.
Nie jest to zjawisko nowe, jednakże współcześnie nabrało szczególnej dynamiki wskutek globalizacji oraz nowych technologii, pozwalających na bieżąco śledzić bieguny biedy czy wręcz nędzy i porównywać je z biegunami niewyobrażalnego bogactwa.
Współcześnie zróżnicowanie dochodowe i społeczne są uznawane za jedno z najważniejszych, czy wręcz najważniejsze, zagrożeń w warunkach pokojowych. Za większe uznaje się jedynie skutki działań wojennych.
Dla zrozumienia istoty zróżnicowania, a także niemożliwości znaczącego jego zniwelowania, należy rozważyć dwa typy uwarunkowań, jakie istniały w przeszłości, i jakie istnieją również współcześnie.
Można pokusić się o twierdzenie dotyczące trwałości i powszechności zjawiska, jakim jest zróżnicowanie, będące uniwersalną prawidłowością, istniejące we wszystkich społeczeństwach i na wszystkich szczeblach rozwoju.
Współcześnie nauka, a zwłaszcza polityka, próbują wyjaśniać narastające zróżnicowania dochodowe i społeczne głównie przez czynniki systemowo- ustrojowe.
Na istniejące zróżnicowania należy jednak spojrzeć z szerszej perspektywy, uwzględniając dwa różne typy uwarunkowań przesądzających o tym zjawisku.
Pierwszy typ wynika z czynników pozaustrojowych i jest uwarunkowany środowiskiem przyrodniczym, w jakim konkretne społeczności żyją.
Drugi typ zróżnicowania jest związany z systemowymi uwarunkowaniami, zwłaszcza z powstawaniem cywilizacji przemysłowej, związanej ściśle z pojawieniem się nowoczesnego kształtu państwa oraz systemem społecznym i nowymi regułami gry oraz mechanizmami ekonomiczno- politycznymi.
Wskazując na dwa typy uwarunkowań różnicujących świat, państwa i społeczeństwa, należy pamiętać, że podziały te nie funkcjonują w izolacji. Niektóre z tych składników przynależą zarówno do pierwszego, jak i drugiego typu różnicującego się społeczeństwa.
W tym kontekście chciałbym sformułować hipotezę, którą traktuję jako uniwersalną prawidłowość, dotyczącą wszystkich społeczeństw oraz państw.
Społeczeństwa oraz państwa są skazane na nierównomierny rozwój, różnicujący poszczególne społeczeństwa nie tylko między sobą , ale również wewnętrznie, pod wpływem decyzji państwa czy władzy go reprezentującej. W pewnych sytuacjach zróżnicowanie można łagodzić, nie jest jednak możliwe pełna jego eliminacja.
Świat może się rozwijać tylko w sposób zróżnicowany, a dotyczy to nie tylko państw czy większych ugrupowań, ale także społeczeństw, które stale podlegają różnicowaniu.
Naturalno-przyrodniczy typ zróżnicowania
System naturalno-przyrodniczy należy rozpatrywać w swoistym pięciokącie, jaki tworzą: czynniki geograficzne; populacja umiejąca wykorzystać zasoby naturalne, zdolna do współdziałania z innymi grupami społecznymi, a także posiadająca umiejętność kumulacji i przekazywania wiedzy kolejnym pokoleniom, co zapewnia ciągłość ludzkości; wreszcie zalążki wspólnoty duchowej, kształtującej spoisty system kulturowy.
Pierwszy składnik określają takie czynniki geograficzne jak ląd i klimat, czyli ukształtowanie terenu, flora, fauna, charakter klimatu, a przede wszystkim – lokalizacja na globie. Ten zespół czynników, w najogólniejszym stopniu przesądza o charakterze danej społeczności i możliwościach dalszego jej rozwoju;
Drugim jest populacja, jej wielkość, umiejętność oraz zdolność do opanowania przyrody, a przede wszystkim stopień kreatywności poszczególnych jednostek, umiejących zmieniać przyrodę, co z reguły przekłada się na postęp w tworzeniu lepszych warunków życiowych. Ale tego typu jednostki siłą rzeczy zaczynają zajmować uprzywilejowaną pozycję w grupie czy nawet w społeczeństwie.
Trzecim jest zdolność konkretnych populacji do tworzenia warunków oraz umiejętności współdziałania wszędzie tam, gdzie jednostka nie jest zdolna zrealizować wytyczonego celu. Jest to ważna cecha, jaka w poszczególnych populacjach przejawia się w różnym stopniu. Historycznie związana jest z pierwszą i zależy od formy zdobywania żywności, postępu w uprawie rolnictwa, a także innych form działalności gospodarczej, przesądzających nie tylko o warunkach życiowych, ale i możliwościach pewnej ekspansji gospodarczej, początkowo polegającej na wymianie nadwyżek.
Czwartym składnikiem jest zdolność kumulacji wiedzy i umiejętność przekazywania jej kolejnym pokoleniom, także nabytych doświadczeń życiowych, związanych zarówno z opanowaniem przyrody, jak i nowymi zawodami pozwalającymi coraz lepiej gospodarować. Jest to jedna z podstawowych cech przesądzających o tym, że pewnym społecznościom tego typu zdolności udało się lepiej opanować. A to w dużym stopniu przesądzało o postępującym różnicowaniu.
Piąty składnik stanowią związki, jakie wraz z rozwojem konkretnych społeczności, zaczynają się tworzyć i funkcjonować w postaci więzi duchowej czy egzystencjalnej, by stopniowo przekształcać się w system kulturowy, którego głównymi składnikami są zaufanie, uczciwość, stosunek do pracy, a zwłaszcza charakter powiązań w obrębie grupy społecznej, wyznającej wspólne zasady postępowania, w tym także w postaci mitów (tradycji) dotyczących przeszłości oraz wierzeń o charakterze religijnym.
System społeczno-ekonomiczny
Jeśli pierwszy typ uwarunkowań tworzący system zróżnicowania jest w przemożnym stopniu określony przez warunki naturalne, to druga grupa uwarunkowań przesądzająca o zróżnicowaniu, była i jest zależna od wyboru politycznych, społecznych i ekonomicznych systemów.
Również ten typ zróżnicowań można rozpatrywać w swoistym pięciokącie, jaki tworzą: państwo, model polityczny, model społeczno-ekonomiczny, charakter powiązań zewnętrznych oraz typ cywilizacji.
Pierwszy dotyczy państwa. Zróżnicowanie współczesnych państw można z tego punktu widzenia rozpatrywać na dwóch poziomach. Pierwszy poziom wiąże się z warunkami jego powstania, tzn. czasu historycznego, w jakim się ukształtowało; terytorium, jakie obejmuje, a także zakresu jego zmienności; ciągłości władzy czy utraty suwerenności, a także czasu ewentualnego jej odzyskania; wielkości populacji oraz jej charakteru, jednorodności etnicznej czy wielokulturowości, a także relacji wzajemnych między nimi.
Natomiast drugi poziom dotyczy relacji oraz powiązań zewnętrznych, zarówno z państwami ościennymi, jak również kontaktów czy związków z szerszym otoczeniem - regionalnym czy światowym.
Drugi składnik tego pięciokąta to model polityczny. Teoretycznie rzecz ujmując, model polityczny w dłuższej perspektywie charakteryzuje się następującymi cechami:
po pierwsze - zmiennością charakteru władzy (od monarchii, poprzez różne formy autorytarne, aż po różnorodne formy demokracji);
po drugie - model polityczny państwa suwerennego z reguły podlega pewnej ewolucji i dosyć częstej zmienności – z reguły o charakterze nieliniowym. Przejawiało się to w przejściu od bardziej do mniej opresyjnego państwa, ale często bywało odwrotnie - do większej opresyjności, gdyż problem wolności i praw obywateli to zawsze efekt modelu politycznego;
po trzecie wreszcie - model polityczny poszczególnych państw charakteryzował się często naśladownictwem, zwłaszcza w zakresie tworzenia czy modyfikowania instytucji.
Trzecim składnikiem jest model ekonomiczno-społeczny. Stanowi z reguły wypadkową wykształconej w przeszłości charakteru władzy, wywodzącej się z istniejącego modelu politycznego; poziomu ekonomicznego państwa; a także struktury społecznej. Podobnie jak model polityczny, również modele ekonomiczne mają zróżnicowany charakter.
Paradoks modelu ekonomiczno-społecznego polega na tym, że w przemożnym stopniu wpływ na jego kształt ma władza polityczna. Oddziałuje ona na kształt i charakter modelu ekonomiczno-społecznego poprzez tworzenie niezbędnych instytucji, które wpływają na rozwiązania w sferze gospodarki i w społeczeństwie.
Państwo, czy ściślej władza państwowa, dysponuje zarówno przemocą wynikającą z charakteru instytucjonalizacji, jak i narzędzi, jakich dostarcza jej sektor publiczny. Ale na model ten należy spojrzeć jeszcze przez pryzmat specyfiki gospodarki, ponieważ większość modeli ma charakter rynkowy, w którym zróżnicowanie jest wpisane w sposób jego funkcjonowania. Rynek nigdy nie jest do końca przejrzysty, a podejmowane decyzje zawsze są obarczone ryzykiem oraz różnymi efektami, co z kolei przekłada się na mniej lub bardziej gwałtowne różnicowanie.
Trwałym składnikiem określającym wzajemne relacje między państwem a społeczeństwem, a zwłaszcza między różnymi grupami społecznymi, jest system kulturowy. W większości współczesnych państw ma miejsce mniejsze lub większe zderzenie między odmiennymi systemami kulturowymi, różnicującymi poszczególne społeczeństwa. W wielu przypadkach ma to bezpośredni wpływ na kształtowanie hierarchii ważności, czasami symbolicznej, ale często realnej, między dominującą grupą etniczną, wyznającą określony system kulturowy, a pozostałymi grupami wyznającymi inne systemy.
Czwartym składnikiem są powiązania zewnętrzne. Kontakty czy powiązania zewnętrzne zawsze istniały między państwami, chociaż zakres otwartości i intensywności owych powiązań był zróżnicowany i często podlegał zmianie. Powiązania zewnętrzne pełnią różne funkcje i pociągają za sobą czasami pozytywne, a czasami negatywne skutki.
Z punktu widzenia poniższych rozważań należy przyjąć następującą tezę: im zakres owych kontaktów jest szerszy, tym szybszy może być rozwój, który czasami uruchamia procesy konwergencji, zwłaszcza w sferze ekonomicznej. Co nie znaczy, iż proces pełnej konwergencji może być możliwy. Podstawowe bariery zawsze będą związane z systemem kulturowym, a także z charakterem i zakresem gospodarki rynkowej. Niemniej powiązania zewnętrzne mogą łagodzić zróżnicowania, zarówno w porównaniu do innych państw, jak i wewnętrznie.
Ostatnim składnikiem są przesilenia cywilizacyjne. Jest to składnik specyficzny głównie dlatego, że dotyczy raczej zdarzeń rzadkich i co ważniejsze - charakteryzujących się nie tylko długim trwaniem, ale nigdy nie obejmujący jednocześnie wszystkich państw i całych społeczności. Główne cechy odróżniające jedną cywilizację od drugiej, to typ wytwórczości oraz specyfika charakteru ludzkiej pracy oraz formy zatrudnienia. I co szczególnie istotne, nowa cywilizacja nigdy nie pojawia się w postaci w pełni ukształtowanej. Charakteryzuje się długim okresem tworzenia i stałego wzbogacania jej cech, zwłaszcza w zakresie zdolności wytwórczych, stymulując postęp naukowy i edukacyjny, zapewniając rozwój gospodarczy, a także społeczny. Zmiany te nie zmniejszają, a czasami nawet zwiększają zróżnicowanie ekonomiczne i społeczne.
Z ekonomicznego punktu widzenia możemy wyróżnić trzy typy cywilizacji: cywilizację agrarną, przemysłową, i rodzącą się cywilizację wiedzy. Historycznie i teoretycznie istnieje między nimi następczość i ciągłość. Podstawowy jednak problem sprowadza się do tego, że rozwój w skali światowej nie był i praktycznie nie mógł być jednoczesny.
Jeśli cywilizacja agrarna rozwijała się w ciągu kilku tysiącleci, to przejście do cywilizacji przemysłowej trwało blisko wiek, i w osiemnastym stuleciu kilka państw w Europie Zachodniej, wkroczyło w epokę nowej cywilizacji. Do jej powstania niezbędne było z jednej strony państwo suwerenne, a z drugiej maszyna parowa, stwarzająca możliwość masowej produkcji rynkowej. Były to podstawowe koła zamachowe cywilizacji przemysłowej, wspierane przez naukę, postęp intelektualny w postaci myśli oświeceniowej, a także wojny napoleońskie, które umacniały suwerenny charakter państw.
Ale tym co napędzało ową cywilizację był nowy typ wytwarzania oraz gospodarka rynkowa. Skutkiem był rozwój ekonomiczny i cywilizacyjny, ale ograniczony głównie do Europy. Oznaczało to, iż wiele regionów, a przede wszystkim państw, pozostało poza głównym nurtem przemian cywilizacyjnych. A to skutkowało szybkim wzrostem zróżnicowania, pogłębiającym dystans w stosunku do tych państw, którym udało się wskoczyć w ramy cywilizacji przemysłowej.
Cywilizacja przemysłowa upowszechniała się nie tylko poprzez rozwój przemysłu, gospodarki rynkowej, ale także dzięki podbojom kolonialnym mocarstw europejskich. Przez blisko dwa wieki świat dzielił się na państwa przemysłowe i przytłaczającą większość obszarów pozostających ciągle w ramach cywilizacji agrarnej, bezpośrednio lub pośrednio podporządkowanych państwom szybko się uprzemysławiającym. Zróżnicowanie między państwami wzrastało nie tylko wśród państw zakotwiczonych w cywilizacji przemysłowej, ale także w obrębie państw podbitych. Wykształcały się w ich obrębie grupy czy elity miejscowe, korzystające na współpracy z państwami kolonialnymi i podmiotami zewnętrznymi.
To co zasługuje na szczególne podkreślenie, to długotrwałe współistnienie dwóch typów cywilizacji, jako formy dominującej. Jeśli u progu XX stulecia w cywilizacji przemysłowej żyło ok.20% ludności, to pozostałe 80% bytowało w ramach cywilizacji agrarnej.
Rytm zmian cywilizacyjnych nie uległ zmianie, i gdzieś od połowy XX w. daje się zauważyć przechodzenie od cywilizacji przemysłowej do cywilizacji wiedzy, której podstawowymi wyznacznikami stały się globalizacja oparta na gospodarce rynkowej oraz rewolucja informacyjna.
Jednakże współczesne przejście cywilizacyjne, ma kilka cech specyficznych, jeśli nawet nie pod względem charakteru, to zapewne skali. Można tu wskazać na kilka szczególnych wyznaczników. Kolejność ich wymienienia nie ma charakteru wartościującego, natomiast występowała tu po części różnica czasowa w ich pojawieniu.
- To co jest szczególnie ważne, wiąże się z destrukcją cywilizacji agrarnej, a po części również cywilizacji przemysłowej;
- Przeprowadzona została daleko posunięta dekolonizacja, która powołała do życia liczne państwa, podobnie jak nieco późniejszy upadek systemu socjalistycznego. W 1910 r. istniało na świecie 55 suwerennych państw, a w 2010 r. ponad 200;
- Powszechną formą gospodarowania oraz powiązań ekonomicznych stała się gospodarka rynkowa, głównie w wersji modelu neoliberalnego;
- Globalizacja, która stała się głównym systemem powiązań w skali światowej nie jest już oparta głownie na podmiotach państwowych, jak to miało miejsce w I etapie globalizacji, ale na korporacjach ponadnarodowych;
- Paradoks obecnego etapu polega na tym, że powstało sto kilkadziesiąt nowych państw, a jednocześnie następuje ich destrukcja;
- Rewolucja informacyjna ułatwiająca i sprzyjająca zarówno procesowi globalizacji, jak i ukorzenianiu się cywilizacji wiedzy, uruchomiła zjawisko wizualizacji, co obok licznych zalet naukowo-poznawczych stało się również ważnym narzędziem uświadamiania o stopniu zróżnicowania społeczeństw i to w skali światowej. Uruchomiło to proces zazdrości, wrogości i nienawiści.
Częściowy opis procesu przesileń cywilizacyjnych miał głównie na celu ukazanie, iż proces różnicowania społeczeństw oraz państw nie tylko nie maleje, ale wzrasta, zwłaszcza iż jednocześnie pojawiają się zdarzenia wzmacniające go, a także stanowiące samoistne zagrożenia. Są to liczne wojny i wojenki, terroryzm, różnego rodzaju patologie, a także narastający boom demograficzny w Afryce, Azji i po części Ameryce Środkowej, uruchamiający fale uchodźców, itp. itd.
Wszystko to sprzyja różnicowaniu się państw i społeczeństw.
Kilka uwag komentarza
Cały ten wywód koncentrował się głównie na negatywnych cechach związanych ze zróżnicowaniem ekonomicznym, politycznym, społecznym czy kulturowym, jak również na naturalnych jego uwarunkowaniach.
Czy rzeczywiście zróżnicowanie, jako kategoria ogólna, zasługuje jedynie na negatywną ocenę? Wydaje się, że można jednak w tym kontekście przedstawić argumenty uzasadniające, że zróżnicowania różnego typu były i są siłą napędową postępu społecznego, ekonomicznego, nie mówiąc już o naukowo-technicznym i intelektualnym.
Bez zróżnicowania nie byłoby rozwoju. Możliwość osiągnięcia sukcesu jednostkowego czy zbiorowego stanowi potężną siłę napędową zmian, a co zatem idzie, musi prowadzić jednocześnie do zróżnicowania przybierającego różny charakter.
Można zatem pokusić się o przedstawienie różnego typu podziału zróżnicowania, na racjonalne i nieracjonalne, czy uzasadnione i nieuzasadnione. Wszak sam podział pracy w społeczeństwie wprowadza jakąś formę zróżnicowania.
Problem zaczyna się pojawiać dopiero wówczas, kiedy zróżnicowanie staje się nadmierne i uruchamia spiralę napięć, sprzeczności, ruchów kontestacyjnych czy wręcz zamieszek zbrojnych, aż po rewolucje próbujące zmieniać istniejące systemy.
Pytanie zasadnicze brzmi zatem: czy można stworzyć modele dróg dojścia do minimalizacji nadmiernych nierówności, gwarantujące jednocześnie społecznie akceptowalny rozwój?
Dotychczasowa historia społeczeństw na powyższe pytanie odpowiada negatywnie, a przyszłość z tego punktu widzenia nie jawi się różowo. Z tym znakiem zapytania trzeba się jednak zmierzyć. Być może nie będzie to w pełni możliwe w obecnych pokoleniach, ale następne z tym wyzwaniem będą zmuszone się jakoś uporać.
Jerzy Kleer
Powyższy tekst został przygotowany na konferencję pt. „Zróżnicowanie dochodowe i społeczne Europy”, zorganizowaną przez Komitet Prognoz PAN Polska 2000 Plus, jaka odbyła się w Jabłonnie w dniach 21 i 22.06.17. Ukaże się w książce podsumowującej tę konferencję.