Recenzje (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1226
Łukasz Lamża jest autorem książki pt. Wszechświat krok po kroku, którą wydała oficyna Copernicus Center Press.
Jest to opowieść o ewolucji Wszechświata: od ramion spiralnych galaktyk, przez zderzenia kontynentów, po tajemne życie pierwotniaków - jak podaje na stronie tytułowej książki wydawca.
Autor z kolei (doktor filozofii, specjalizujący się w filozofii przyrody, kosmologii i astrofizyce) charakteryzuje swoją książkę poprzez literaturę piękną, posługując się obficie metaforą literacką.
„Wyobraźmy sobie, że świat jest Powieścią – pisze. Długą, rozlaną, głęboką, mądrą, śmieszną, zaskakującą, harmonijną. Aby naprawdę docenić tę Powieść, trzeba po prostu wczytać się w historię, która ona opowiada. Trzeba spróbować zrozumieć, jaka właściwie opowieść została ulepiona z atomów języka?
Jest to opowieść o dwóch galaktykach, które już, już miały się ze sobą zderzyć, ale jednak tego nie zrobiły, i tylko ramię spiralne jednej z nich wyciągnęło się do postaci długiego węża, który potem rozjarzył się od młodych gwiazd, a następnie upstrzyły go bąble gorącego gazu.
O skarpie pewnego krateru, która długo wisiała nad kamienistą doliną, ale potem pojawiło się to jedno, niepozorne pęknięcie, które wcięło się promieniście w głąb skały, odczepiając potężny blok skalny, a język rumoszu pokrył dno krateru.
O kolonii bakterii, która przetrwała wiele pokoleń na jednym tylko wąsie oceanicznej krewetki, aż nagle wszystko pokryły ciemności i soki trawienne”.
Te metafory ujmują bardzo konkretne naukowo treści dotyczące ewolucji Wszechświata, zawarte w trzech rozdziałach: Kosmos, Planeta, Życie. Każdy z nich sam jest książką na swój temat – liczy bowiem po 10 obszernych rozdziałów poszerzonych o przypisy, rysunki i zdjęcia, które dla dociekliwych czytelników stanowią kolejny trop (nie licząc bogatej bibliografii) do poszerzenia wiedzy na dany temat. (al.)
Wszechświat krok po kroku, Łukasz Lamża, Copernicus Center Press, Kraków 2017, wyd. I, s. 312, cena 49,90 zł (w tym VAT), książka dostępna także jako e-book.
- Autor: al
- Odsłon: 3081
Wydawnictwo Politechniki Śląskiej wydało monografię pt. Nanotechnologie. Aspekty techniczne, środowiskowe i społeczne autorstwa Pawła Szewczyka.
Jak na monografię przystało – jest w niej wszystko o nanotechnologiach – począwszy od terminologii i uregulowań prawnych po skutki tej technologii dla społeczeństwa. Autor ujął całość zagadnień w czterech częściach: pierwsza zawiera informacje podstawowe dotyczące terminów nanotechnologia i nanomaterial, historię nanotechnologii oraz instrumenty w niej stosowane.
Druga dotyczy gospodarczego potencjału nanotechnologii, zastosowań obecnych i przyszłych. W trzeciej określa poznane szanse nanotechnologii – aspekty rynkowe i ekonomiczne, sektory rynku, gdzie można te technologie wykorzystać, normalizację tego obszaru. W części czwartej – nanotechnologie i społeczeństwo – omawia wymiar społeczny nanotechnologii i ocenia zagrożenia ze strony produktów nanotechnologii.
We wprowadzeniu, autor podaje, iż w 2003 roku Renzo Tomellini – przewodniczący Oddziału Nanotechnologii Komisji Europejskiej stwierdził, że nanotechnologie, opisywane jako nowa rewolucja przemysłowa, mające potencjał wprowadzenia gruntownych zmian w zakresie wszystkich aspektów społecznych, wymagają podjęcia intensywnych badań w obszarze ryzyka jakie stwarzają w celu uzyskania dla nich społecznej akceptacji. Znaczenie maja tu dwa elementy: czy nanotechnologie są pożyteczne oraz czy są niebezpieczne?
Monografia Pawła Szewczyka, w której kładzie on nacisk na te aspekty nanotechnologii pozwala sobie wyrobić pogląd na temat jej wagi – zalet i wad. Będąc źródłem podstawowych informacji o nanonauce i nanotechnologiach powinna ona być użyteczna zwłaszcza dla studentów nauk technicznych i ekonomicznych, ale i ochrony środowiska, nie licząc tych, którzy interesują się nauką i jej społecznymi skutkami, często trudnymi do oszacowania w danym momencie.(al)
Nanotechnologie. Aspekty techniczne, środowiskowe i społeczne. Monografia, Paweł Szewczyk, Wydawnictwo Politechniki Śląskiej, Gliwice 2012, s. 164
- Autor: baj
- Odsłon: 2939
Polszczyzna nasza wzorcowa w codziennym użyciu wcale nie jest wzorcowa. Nie przestrzegamy podstawowych norm językowych, popełniamy wiele błędów i – co najgorsze - regres języka wcale nam nie przeszkadza. Oczywiście możemy to tłumaczyć zmianami wzorców kulturowych we współczesnym świecie. Jednak nie może to usprawiedliwiać regresu języka polskiego.
Oczywiście swoboda publikowania internetowego, łatwy dostęp do odbiorców powodują obniżenie (znaczne) jakości przekazu językowego (mówionego i pisanego na równi). Czy naprawdę Polakom wystarczają cztery wulgarne słowa, by wszystko wyrazić? Przeklinają wszyscy, wulgaryzmów używa ośmiu na dziesięciu dorosłych Polaków (badanie CBOS, opublikowane w październiku 2013 roku, „Wulgaryzmy w życiu codziennym”). Czy zapomnieliśmy o korzystaniu ze słowników, uznając je za przestarzałe?
Od niedawna uzyskaliśmy dość nietypową pomoc w dziedzinie języka. Profesorowie: Jerzy Bralczyk, Andrzej Markowski i Jan Miodek zastanawiali się „jak mówić po ludzku i po polsku w epoce Internetu, sms-ów i głupich reklam”. Rozmowę znanych językoznawców i uznanych autorytetów naukowych spisał polonista, Jerzy Sosnowski. Czytelnicy zaś dostali ją w formie książki Wszystko zależy od przyimka.
Cytowany wyżej fragment zapowiedzi wydawcy zachęca do jej przeczytania i pozostawienia w pobliżu siebie, aby mieć pod ręką niezwykłe, bardzo aktualne i potrzebne kompendium wiedzy o współczesnej polszczyźnie. Można w niej poszukać odpowiedzi na pytanie, za co kochamy nasz język i… jak rozmawiać poprawnie i grzecznie, bo rozmowa była również o kulturze języka. Nietypowa dysputa o rodzimej polszczyźnie rozpoczyna się rozdziałem „Etykieta i nietykieta z przecinkiem w tle” oraz wymianą opinii na temat języka w sieci. Czy „Internet”, a może „internet”? Według prof. Miodka, „ustalenie ortograficzne jest proste, jeśli mowa o międzynarodowej sieci, to duża litera – Internet, a to, co mamy w domu, mała – internet”. Nie do końca zgadzają się z tym pozostali uczeni, choć pewnie zwycięży mała litera, jak w przypadku aspiryny, walkmana, adidasów.
Na koniec opinia prof. Markowskiego o wulgaryzmach: „Często pada pytanie, czy wulgaryzmy to błędy językowe. Zawsze odpowiadam: nie, chyba że ktoś wyraz na ka napisze przez o z kreską. Wówczas jest to błąd ortograficzny. Wulgaryzmy to błędy kulturowe, świadczą o ogólnej kulturze tego, kto ich używa, a nie o kulturze języka”. Wtóruje mu prof. Bralczyk: „To zresztą smutne, że w naszym języku najwulgarniejsze słowa łączą się z erotyką i seksem. W innych językach tak wcale nie musi być. Łatwiej bym zniósł, gdyby tam były jakieś defekacje i tym podobne działania. Ale dlaczego obrzydzać nam te piękne zachowania wulgaryzmami?” . A żeby sprawdzić, co to takiego owe „defekacje” – odsyłam do słownika. Zamyka książkę refleksja polonisty, iż udało się mu „wyraziście pokazać, że rozmowa o języku jest nie tylko rozmową o języku, ale też namysłem nad kulturą i człowiekiem w ogóle”.
Mam nadzieję, że przekonałam Czytelników, iż warto mieć Wszystko zależy od przyimka w domowej bibliotece. Mnie zachęciła również wymiana opinii z historią i Francuzami w tle. Prof. Miodek: „ Mówi się o nas, że obok Francuzów jesteśmy społeczeństwem, które wyjątkowo chucha i dmucha na swój język”. Prof. Markowski: „To wynika z naszej historii, z tego, że jednak nasz język był wyraźnie zagrożony w XIX wieku”. Prof. Bralczyk: „Ważne jest to, że polskość trwała akurat w języku, a nie gdzie indziej”. (baj)
Jerzy Bralczyk, Andrzej Markowski, Jan Miodek, Jerzy Sosnowski Wszystko zależy od przyimka, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2014, s. 288
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 322
Wydawnictwo WAB wydało książkę znanego szwedzkiego dziennikarza, profesora Uniwersytetu Sztokholmskiego Svena Lindqvista pt. Wytępić całe to bydło w tłumaczeniu Mileny Haykowskiej i Ireny Kowadło-Przedmojskiej.
Książka pokazuje historię europejskiego kolonialnego terroru i ludobójstwa (acz nie całą) głównie w Afryce (Wytępić całe to bydło) i Australii (Terra nullius. Podróż przez ziemię niczyją). Reportaże dotyczące Afryki powstawały w 1992 roku, natomiast te związane z Australią – w 2005. Autor sięga w nich zarówno do rasizmu i kolonializmu udokumentowanych poprzez relacje podróżników, misjonarzy, handlarzy oraz członków wypraw naukowych, jak i opisów barbarzyństwa europejskich kolonizatorów zawartych w literaturze pięknej. Warstwę dokumentalną wzbogacają filozoficzne i naukowe rozważania autora przywołujące dorobek intelektualny ludzkości, będące punktem wyjścia do refleksji czytelnika dotyczących natury człowieka, rozwoju świata i jego stanu dzisiaj, epoki kolonializmu, ale i rozwoju nauki.
Lindqvist, wychodząc od najbardziej znaczącej książki Józefa Conrada-Korzeniowskiego – Jądro ciemności (z niej pochodzi tytuł omawianej książki) - poprzez relacje członków ekspedycji badawczych, aż po przywołanie poglądów filozofów, czy biologów (Darwin, Lamarck) i prac antropologów (m.in. Bronisława Malinowskiego) – mierzy się z rasizmem, okrucieństwem, bezwzględnością i zachłannością Europejczyków. Europejczyków, bo to Europa, stojąca w XIX w. na wysokim poziomie rozwoju zawłaszcza kontynenty – ziemie, zasoby, także kulturę, wybijając rdzenną ludność, bądź czyniąc z niej niewolników.
Europa, to prawdziwe jądro ciemności, jest miejscem, gdzie rodzą się najpotworniejsze idee i są wypróbowywane głównie na innych, choć „swoich” też się nie oszczędza. Przemoc wobec słabszych, Innych, to ciągle reguła niż wyjątek i jakże trwała! – np. w Szwecji do 1966 roku istniała kara chłosty dla dzieci, a we Francji – jak pisze autor – nawet dzisiaj w sklepach z artykułami żelaznymi można kupić specjalną, przeznaczoną do karcenia żony i dzieci, skórzaną dyscyplinę zwaną martinet, składającą się z dziewięciu solidnych skórzanych rzemieni.
Autor ciekawie skonstruowanych reportaży, będących popisem erudycji, koncentruje się (w Trzeba zabić to bydło) głównie na Kongu, którego właścicielem był król belgijski, Leopold II, eksploatujący w sposób szczególnie okrutny miejscową ludność. Tak skutecznie, że w ciągu 20 lat z 20 mln zostało tylko 10 mln Kongijczyków (misjonarz Glave opisuje Belga, niejakiego kapitana Roma, który udekorował swoje rabaty głowami 21 tubylców zabitych w czasie karnej ekspedycji).
Ale pokazuje też innych „zdobywców” – Niemców, którzy wybili lud Herero (wypędzili ich na pustynię) i Nam w Namibii (wskutek działań Lothara von Trothy z 80 tys. Herero zostało tylko 15 tys.), Anglików i Francuzów. Przytacza opinię o tych podbojach Europejczyków, jaka krążyła wśród elit, iż kolonie są „świętym dziełem w służbie Cywilizacji”, a kolonizatorzy niosą „światło, wiarę i handel w ciemnych zakątkach ziemi”. Dość wspomnieć, iż na początku XX wieku 90% terytorium Afryki było pod kontrolą Europejczyków.
Europejczycy zagarnęli w XIX wieku ogromne terytoria w północnej Azji, Ameryce Północnej i Południowej, Afryce i Australii, pozbawiając rdzenną ludność ziemi, czyli podstaw bytu (p. Palestyna po 1947 roku). Wiek XIX to wiek systematycznego ludobójstwa i przekonania ówczesnych warstw rządzących, iż imperializm jest procesem koniecznym biologicznie, który prowadzi – zgodnie z prawami natury – do nieuniknionej zagłady ras niższych.
Kolonizacja nie zakończyła się zresztą w XIX wieku, ani na terytoriach pozaeuropejskich. Autor pokazuje na przykładzie II wojny światowej, że i Niemcy traktowali ją jak wojnę kolonialną, misję „rasy wyższej” zniszczenia rasy podludzi, czyli Słowian. Dowodzą tego choćby statystyki śmiertelności jeńców wojennych - tych z państw zachodnich umarło jedynie 3,5%, a jeńców ze Wschodu – 57%. Zgładzono wówczas 3,3 mln sowieckich jeńców wojennych, z czego 2 mln już w pierwszym roku wojny. Także pierwszymi ofiarami gazu w Auschwitz byli Rosjanie, choć ta wiedza została starannie wymazana po zakończeniu wojny. Naród żydowski miał być wytępiony w całości (co za podobieństwo z dzisiejszą Gazą!).
Nie mniej wstrząsająca jest druga część książki dotycząca kolonializmu i rasizmu w Australii i na Wyspach Oceanu Spokojnego, pokazująca nie tylko unicestwianie ludów je zamieszkujących, ale i teorie ówczesnych naukowców podpierających autorytetem nauki (teorią Darwina) rasistowskie działania kolonizatorów. W ich myśl, ludobójstwo było nieuniknionym efektem postępu, a rasy niższe (zwykle ciemnoskóre) należało poświęcić na rzecz postępu. Posuwano się nawet do twierdzenia, iż zabijanie rdzennej ludności miało charakter filantropijny, gdyż w masakrze jest coś z miłosierdzia… Nic więc dziwnego, że Brytyjczycy, którzy zawsze traktowali własną ekspansję jako niekwestionowane prawo (dzisiaj byłoby to nazwane „zasadami”), przeprowadzili na Nowej Zelandii najbrutalniejszą w historii kolonizację.
O tym, co się działo w Australii dowiadywaliśmy się stopniowo dopiero po II wojnie światowej. Z racji położenia tego najmniejszego kontynentu, jego geograficznej izolacji, wieści stamtąd dochodziły skąpe. Wiedzieliśmy, że była kolonią brytyjską, że zsyłano tam przestępców, a koloniści szybko się wzbogacali. Nikt nie zastanawiał się jednak dlaczego, skoro kontynent był słabo zaludniony i pozbawiony bogactw naturalnych?
Stopniowo jednak pojawiały się informacje, dokumenty o działaniach kolonistów brytyjskich, prace naukowe, pokazujące ogrom przemocy, jakiej się dopuszczali kolonizatorzy wobec rdzennych mieszkańców – Aborygenów. Lindqvist opisuje to wnikliwie w Terra Nullius. Podróż przez ziemię niczyją. Kolonizatorzy brytyjscy nie tylko zabierali Aborygenom urodzajną ziemię, spychając ich na terytoria pustynne i tworząc dla nich getta (obozy takie są tam do dzisiaj, tyle że dla imigrantów), ale i dopuszczali się ludobójstwa (na Tasmanii wybito wszystkich Aborygenów). Uznawali, iż Australia powinna być tylko dla białych przybyszów, stąd kwitło tam niewolnictwo, porywanie i odbieranie dzieci (do lat 70. XX w.!), degenerowanie (poprzez rozpijanie) Aborygenów i fizyczne niszczenie obszarów, na których pozwolono im mieszkać (przeprowadzono na nich ok. 600 prób jądrowych aż do 1963 r., mimo zakazu, w wyniku których powstało ok. 20 kg pyłu plutonu, 99 kg berylu, 7 ton uranu, 830 ton radioaktywnych odpadów i 1120 ton radioaktywnego piasku).
Także niszczenie z premedytacją wierzeń i sztuki Aborygenów – ta ostatnia została doceniona na świecie (bo nie w Australii) dopiero w latach 30. XX w. Trudno się jednak temu dziwić, skoro pogląd o Aborygenach w końcu XIX wieku ukształtowany został przez członków ekspedycji naukowej pod wodzą Ernesta Favenca: „jego (Aborygena – przyp. Al.) pochodzenie i historia giną w mrokach przeszłości. Nie posiada on żadnych pisanych źródeł i zna niewiele ustnych przekazów. Z wyglądu jest nagim, owłosionym dzikusem, a jego twarz ma niekiedy żydowskie rysy. O ile mi wiadomo, nigdy się nie myje.[…] Nie wie, co to religia. Nie ma żadnych tradycji[…] Dzięki nieustającym wysiłkom misjonarzy i hodowców bydła udaje się go stopniowo „wycywilizować” z powierzchni ziemi”[…]
Jakże ten opis przypomina rodzimy obraz chłopa polskiego opisany w książce Kamila Janickiego Pańszczyzna, którego cechował „wygląd ponury”, „cera brązowa, prawie czarna od słońca, twarz wychudła, oczy wpadnięte, unikające ludzkiego wzroku, wzrost na ogół zaledwie średni, raczej niski, chód powolny, rozum ociężały, niezdolny do działania”.
Jak widać, opisy rdzennej ludności zamieszkującej dwa tak bardzo oddalone od siebie terytoria i czasy niczym się prawie nie różnią. Tworzyli je albo kolonizatorzy zewnętrzni, albo wewnętrzni, a gdyby mocniej „poskrobać” to i dzisiaj znalazłyby się podobne, określające słabszych Innych, tyle że w bardziej zawoalowanej „kulturalnej” formie.
Anna Leszkowska
Wytępić całe to bydło, Sven Lindqvist, Wydawnictwo WAB, wyd. II połaczone, Warszawa 2023, s.447