Nauka i sztuka (el)
- Autor: ANNA LESZKOWSKA
- Odsłon: 1575
Drogami Kolberga
/.../ - pod strażą wielu świątków wierzb topól i dębów
w płaściźnie wiklinianej u stóp piargich zrębów
na trakcie /.../
...do Otrębusów, do profesora Mariana Pokropka - tak można by, parafrazując Zegadłowicza, opisać wjazd do prywatnego Muzeum Sztuki Ludowej pod Warszawą. Schludnemu, białemu domowi w ogrodzie brakuje zwyczajowych znamion miejsca sztuki, nie ma żadnej tabliczki, ani innej informacji o jego niezwykłości. Ten trafia tu, kto wie. Czyli przyjaciele i przyjaciele przyjaciół. I jeszcze ci, którzy uczestniczą w warszawskich festiwalach nauki, bo prywatne muzeum otwiera się wówczas szerzej na świat.
Nim jego twórca zaczął kolekcjonować wytwory ludowej twórczości, wybudował dom.
“Arkę Przymierza” dla (licznej wówczas) rodziny - jak sam go nazywa. Był już wówczas etnografem, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warszawskiego, z chudą - jak przystało na tę profesję - pensją. Mimo to, porwał się na budowę wykonując większość prac sam. Może ta odwaga wynikała z pierwszych zamiłowań do archeologii - bo na tym kierunku chciał studiować. A może z ducha, jaki wyrobił w nim sport? Czy też z obserwacji dotyczących kultury materialnej, poczynionych w trakcie zwiedzania kraju najprostszym środkiem lokomocji – rowerem?
Niewątpliwie pomogło w tym przedsięwzięciu zainteresowanie architekturą drewnianą, choć dom stawiał solidny, murowany. Ta solidność kosztowała zresztą - i kosztuje - profesora wiele. I czasu, i pieniędzy, bo do dzisiaj jeszcze ciągle coś przy nim robi, rozbudowuje, ulepsza z myślą już nie o kurczącej się rodzinie, ale o zbiorach, które - na odwrót - ciągle przyrastają.
Zaczął o nich myśleć jak rasowy kolekcjoner po wielu latach zbierania ... wiedzy o ich twórcach. W roku 1978 wiadomości te spożytkował wydając w Arkadach unikatowe - nie tylko w skali kraju - dzieło:”Atlas sztuki ludowej i folkloru w Polsce”, mające na celu: zapoznanie się z jeszcze żywą i barwną tradycją oraz ze współczesną kulturą artystyczną wsi różnych regionów Polski. Zawarł w nim ponad 4 tysiące haseł z dziedziny budownictwa wiejskiego drewnianego (wyjątkowo murowanego), sztuki ludowej, folkloru słowno - muzycznego oraz muzeów i zbiorów etnograficznych. Słowem - powstało dzieło życia, którego wartość dziś może przyćmiewają: ogromne archiwum i kolekcja, acz są to osiągnięcia uzupełniające się.
Rozpoczynałem właściwie od zera, jak Kolberg - wspomina profesor Pokropek.
Stworzyłem archiwum, z którego do dzisiaj korzystam (liczy ono ok. 250 tys. fotografii), a jego wynikiem jest także “Katalog laureatów nagrody im. Oskara Kolberga (Oskary Kolberga)”. Wówczas ani muzea, ani archiwa, ani biblioteki nie miały właściwie dokładnych informacji dotyczących tego, co się dzieje w polskiej sztuce ludowej. Także muzea etnograficzne. Była tylko ogólna informacja dotycząca tych najsławniejszych twórców, o tych mniej znanych wiedzieli tylko nieliczni. W związku z tym zacząłem dokumentować to, co można było jeszcze zobaczyć, znaleźć.
W tworzeniu takiej bazy danych - jeśli chodzi o sztukę ludową - trzeba się śpieszyć i ciągle ją łniać. Bo twórcy ludowi - jak ptaki - dzisiaj ą, jutro ich nie ma, , że nagle przestają źbić, malować, haftować. ą, ą - i ślad po nich zostaje tylko śród najbliższych, rodziny, sąsiadów, bywa, że turystów, którzy przez przypadek odkrywają talent. “ż w trakcietworzenia dokumentacji musiałem skreślić ponad 50 twórców, którzy zmarli, a dodać 150 ujawnionych talentów”- opowiada Marian Pokropek.
W tym czasie poznaje pokrewną sobie duszę - Ludwika Zimmerera - początkującego wówczas kolekcjonera sztuki ludowej, niemieckiego dziennikarza, wielce zasłużonego dla polskiej kultury.- Zaprzyjaźniliśmy się i wspólnie zaczęliśmy peregrynacje po kraju, uzupełniając się w pracy: Zimmerer miał samochód, ja - aparat fotograficzny i wiele map. Podróże te kończyły się zwykle nowymi zdobyczami artystycznymi, choć - jak śmieje się profesor Pokropek – Ludwik przywoził z każdej 10, a ja jedną pracę - bo tylko na jedną było mnie zwykle stać. Jednak nawet z tych pojedynczych udało się stworzyć całkiem pokaźną kolekcję, jakiej mogłoby pozazdrościć Marianowi Pokropkowi niejedno muzeum. Może byłaby ona większa, bo wcześniej - jako profesjonalny etnograf - miał wiele okazji, aby taniej kupować dzieła odkrywanych i opisywanych przez siebie twórców. Uznawał to jednak (i uznaje) za działanie nieetyczne, niegodne zwłaszcza pracownika naukowego.
Kolekcje obu zbieraczy rozrosły się przez wspólnych wypraw do tego stopnia, że czas było pomyśleć o lokum dla nich, zwłaszcza że Zimmerer chciał swoje zbiory
oddać społeczeństwu polskiemu. Żadna jednak z instytucji, ani ministerstwo kultury, ani inne, nie kwapiła się do udostępnienia pomieszczeń na ten cel, a obaj panowie nie lubili urzędnikom czapkować.
Prof. Pokropek zdecydował wówczas, że nie ma wyjścia - trzeba znów własnoręcznie rozbudować swój dom, przeznaczając nową część na muzeum dla obu kolekcji. Zimmererowi nie dane jednak było ani go oglądać, ani umieścić w nim swojej części zbiorów: w 1882 nieuleczalnie zachorował i po kilku latach zmarł. Jego kolekcja - o którą toczą do dziś spory spadkobiercy - pozostała w jego warszawskim mieszkaniu. Prof. Pokropek zaś został sam z rozgrzebaną budową i kolekcją, która wymagała ciągłego uzupełniania, jeśli miała się stać trzonem tej oryginalnej placówki. Plany inwestycyjne musiał jednak skorygować, dostosować do swoich możliwości finansowych i ...fizycznych. Dziś jest to skończona budowla, w tym roku do użytku prof. Pokropek oddał część piwnic, resztę - skończy pewnie w przyszłym roku.
Przez dwadzieścia lat jego budowania zbiory nie tkwiły jednak w zamknięciu - były pokazywane nie tylko przyjaciołom, ale i na wystawach organizowanych w muzeach w Ciechanowcu, Sierpcu, Białymstoku i innych (poza warszawskim). Ta współpraca z muzeami nie ograniczała się tylko do użyczania eksponatów: prof. Pokropka zapraszano do rad muzealnych, zlecano mu autorstwo koncepcji naukowo-wystawienniczych. Według jego planu rozbudowano muzea wsi: Sierpeckiej i Białostockiej.
Swoją pierwszą, “oficjalną”, wystawę ”Historia i wiara” otworzył u siebie trzy lata temu, podczas wręczania nagrody im. Oskara Kolberga. Dwa lata temu poszerzył ją z okazji festiwalu nauki, wówczas też “dorobił” się pierwszego skromnego katalogu, do którego wykorzystał robione przez siebie zdjęcia (tak jak i do ubiegłorocznej wystawy ”Ptaki i ptaszki”). Wykonuje je zawodowo do celów dokumentacyjnych od 40 lat, dzięki nim mógł zakupić niejeden eksponat i podreperować budżet, na który nie miały znaczącego wpływu honoraria za takie książki jak “Budownictwo ludowe”, czy “Przewodnik po izbach regionalnych w Polsce”. Może w przyszłości i honoraria za następne, planowane książki pozwolą na zwiększanie kolekcji, gdyż profesor Pokropek ciągle jeździ po kraju, ciągle dokumentuje obiekty sztuki ludowej i ciągle planuje nowe wystawy. W tym roku pokaże sztukę ludową Polaków na Litwie i Litwinów w Polsce, a na festiwal nauki - judaica etnograficzne, czyli “Żydzi w polskiej sztuce ludowej i malarstwie naiwnym”. Są jeszcze plany wystawy konika etnograficznego i filatelistycznego, malarstwa indyjskiego, Tomasza Czerwińskiego (malarstwo na szkle), może i Jana Pawła II w sztuce ludowej.
Dziś, kiedy wkracza się w otrębuskie - jakże gościnne - progi, mimo woli przypomina się wiersz Zegadłowicza:
Świątki, światki Wowrowe,
tyle się was tutaj zebrało -
przybywają wciąż stare i nowe, ciągle wam towarzystwa za mało.
Tyle tylko, że zamiast nazwiska Wowry należałoby wpisać: Pokropkowe.
Anna Leszkowska
98-12-03
- Autor: ANNA LESZKOWSKA
- Odsłon: 2701
W Warszawskiej Operze Kameralnej w ramach Festiwalu Oper Kameralnych XX i XXI wieku, jaki odbywa się w marcu br. można obejrzeć (tylko trzy przedstawienia – 5,7 i 9 marca) operę Zygmunta Kauzego - Polieukt.
Opera w pięciu aktach, na motywach Corneill’a , przedstawia wydarzenia z III wieku w Armenii przyjmującej chrześcijaństwo, ale będącej jeszcze krajem Cesarstwa Rzymskiego. Jest to utwór ukazujący niezwykle tragiczne przeżycia ludzi uwikłanych w trudne lub wręcz niemożliwe do pogodzenia wierzenia pogan, z ich wieloma bóstwami, a wiarą chrześcijańską w jednego Boga.
Jest to odwiecznie trudny do rozwiązania konflikt między przysięgą złożoną panującemu a wiernością religii lub związkom krwi. Jest to – występujący od najdawniejszych czasów w teatrze (na przykład starogreckim ) – motyw moralności, nawet w decyzjach przesądzających o życiu lub śmierci.
Należy tu wspomnieć, że reżyserem tego przedstawienia jest Jorge Lavelli – jednocześnie współautor libretta – artysta o niezwykle cennym dorobku w światowym teatrze. Już na pierwszym spotkaniu z zespołem artystów przygotowujących Polieukta, Jorge Lavelli zaprezentował swoją wizję tego przedstawienia; że jest to dzieło o ludzkich przeżyciach, cierpieniach, emocjach, postawach i dramatach, występujących tak w Europie i świecie III wieku, jak i dzisiaj.
Takie ponadczasowe umiejscowienie tej opowieści, opartej jednak na faktach, mających swoje miejsce w Armenii, która jako pierwsze państwo przyjęła chrześcijaństwo, która to religia później objęła niemal całą Europę, będącą wówczas całym, znanym światem.
Nie jest to więc spektakl kostiumowy o Armenii pod panowaniem rzymskie-go cesarza, lecz spektakl o ludziach, ich przeżyciach, namiętnościach, wierności
wyznawanej religii bądź przysiędze danej władcy albo też wierności rodzinie.
O muzyce tego przedstawienia pisze w innym miejscu autor tego operowego dzieła, jego twórca – Zygmunt Krauze.
Przypomnę tylko, że jest to drugi utwór sceniczny Zygmunta Krauzego, napisany dla Warszawskiej Opery Kameralnej, a wagę tej kompozycji podkreśla fakt, że jest to dzieło przeznaczone do wykonania na Festiwalu Oper Kameralnych XX i XXI wieku, na 50-lecie Warszawskiej Opery Kameralnej.
Nasz Teatr zamawia i wykonuje utwory sceniczne – choć nie wszystkie one były typowymi operami – u polskich kompozytorów od blisko półwiecza. Pierwszą była kompozycja Tadeusza Bairda z 1963 roku: Sonety miłosne i Pieśni truwerów. Zamykają ten cykl zamówień – Zygmunta Krauzego Polieukt i Edwarda Pałłasza – do libretta Joanny Kulmowej – Ja, Kain.
Stefan Sutkowski
W ramach Festiwalu Oper Kameralnych wystawiane są jeszcze w marcu dwie opery:
Zbrodnię i karę” Bernadetty Matuszczak (15, 16 i 17 marca)- dramat według Fiodora Dostojewskiego, w dziewięciu scenach z prologiem i epilogiem w inscenizacji i rezyserii Jitki Stokalskiej, pod kierownictwem muzycznym Kai Baumanna i ze scenografią Marleny Skonieczko.
oraz
„Baltazara” Zygmunta Krauzego (26, 27 i 28 marca) z librettem Ryszarda Peryta wg Stanisława Wyspiańskiego, w inscenizacji i reżyserii Ryszarda Peryta pod kierownictwem muzycznym Rubena Silvy i ze scenografią Andrzeja Sadowskiego.
- Autor: ANNA LESZKOWSKA
- Odsłon: 1515
W warszawskiej Zachęcie do 15.01.2017 można oglądać wystawę pn. Polska – kraj folkloru?
Czym była ludowość i sztuka ludowa w pierwszych latach powojennych w Polsce oraz pierwszych dekadach PRL-u? Jak posługiwała się nią „ludowa” władza? W jaki sposób zmieniał się jej status wraz z wprowadzeniem jej do muzeów i galerii? Jakie miejsce w świecie sztuki zajmował twórca ludowy?
Wystawa prezentuje złożoność i niejednoznaczność tego kulturowego fenomenu. Ważnym dla niej punkem odniesienia jest historia wystaw, które odbywały się w CBWA (obecnej Zachęcie — Narodowej Galerii Sztuki) w latach 50. i 60., a wśród nich głośny pokaz Inni przygotowany przez Aleksandra Jackowskiego.
Obecna ekspozycja pokazuje wieś widzianą oczami etnografów, historyków sztuki, kolekcjonerów i artystów — sztukę ludową i ludowość jako reprezentację wsi w mieście. To w mieście bowiem decydowano, co jest ludowe, a co nie.
Kuratorzy wystawy podejmują temat instytucjonalizacji i centralizacji twórczości ludowej oraz jej propagandowego wykorzystania. Koncentrują się na zjawisku mezaliansu młodopolskiej chłopomanii z socrealizmem, a także samofolkloryzacji, czyli kreowania eksportowego wizerunku Polski jako „kraju folkloru”.
Ludowość i sztuka ludowa usytuowane zostają jednak także w znacznie szerszym kontekście — jako jedna z fundamentalnych kategorii, do której odwoływali się artyści nowocześni. Zainteresowanie sztuką ludową wiązało się bowiem z kluczowym dla modernizmu zwrotem do prymitywu jako źródła autentyczności, dziecięcej spontaniczności i fantazji.
Więcej - http://zacheta.art.pl/pl
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 941
W Muzeum Współczesnym we Wrocławiu do 3.02.20 można oglądać wystawę pn. Polska gościnność.
Legendarna polska gościnność – szlachecka oznaka honoru, przyjmowanie pod dach każdego podróżnego, dodatkowe nakrycie przy wigilijnym stole, radość ze spotkania z przybyszem, kultura wspólnego biesiadowania, gotowość niesienia pomocy potrzebującym. Powiązana z osławioną wolnością wyznania i akceptacją mniejszości religijnych.
Co dziś zostało z tej gościnności? Na jaką została wystawiona próbę? W ostatnich latach naszą narodową cechę, którą się tak chlubimy, mogliśmy zweryfikować wielokrotnie – w stosunku do uchodźców, mniejszości etnicznych, osób o odmiennych orientacjach seksualnych czy innych wykluczonych.
Jan Sowa, socjolog i kulturoznawca, pisze: „Polska to ciało okaleczone i z tego powodu niemogące znaleźć sobie miejsca we współczesnym świecie. Okaleczone przez XX wiek brakiem jakichkolwiek mniejszości i zatrważającą homogenicznością kulturową”.
Polska gościnność to jeden z narodowych mitów. Jednak mit budujący fałszywy obraz jest niebezpieczny, wypacza bowiem rzeczywistość, stając się pożywką dla ideologii. Może być on także wzmacniający – o ile jest źródłem konstruktywnych działań.
Artystki i artyści zaproszeni do MWW konfrontują mit polskiej gościnności z aktualnym stanem rzeczy. Czy polska gościnność stała się pustym hasłem? Obietnicą bez pokrycia?
„Uciekają z brutalnego, ogarniętego wojnami świata i pukają do naszych drzwi – uchodźcy. Dla ludzi za drzwiami – obcy i nieproszeni goście, którzy budzą niepokój i strach” – pisze Zygmunt Bauman. Ich znakiem rozpoznawczym jest inny kolor skóry i inny język. Przymusowi emigranci, wygnańcy, wysiedleńcy i tułacze to wyzwanie dla polskiej gościnności. Bo nie chodzi o kilkudniowe wspólne świętowanie, ale o bezterminowe społeczne współżycie. Bo trzeba liczyć się z rezygnacją z części własnego komfortu, z poczucia bezpieczeństwa. Lęk stał się głównym czynnikiem determinującym światopogląd. A przecież my też wielokrotnie byliśmy uchodźcami, uciekaliśmy przed wojną i represjami, byliśmy zmuszeni emigrować za chlebem…
W debacie publicznej temat uchodźców stał się kluczowy. Paradoksalnie otwartość na nich staje się dziś najpoważniejszym miernikiem solidarności i gościnności, bo są to przybysze mało oczekiwani, z piętnem inności, potencjalnie władni zmienić naszą rzeczywistość. Siłą Europy zawsze była otwartość i ciekawość innych kultur, a my, Polacy, potrafiliśmy czerpać z tej różnorodności. Dziś ogarnia nas strach przed Innym. Boimy się utraty ładu i spokoju, stabilizacji i naszej kulturowej tożsamości. Jak słaba jednak musi być kultura, którą tak łatwo „podbić”, jak powierzchowna, skoro tak prosto ją zakwestionować?
Polska gościnność musi też mierzyć się z antysemityzmem, regularnie powracającym do debaty publicznej. Masowy wyjazd z Polski znacznej części inteligencji narodowości żydowskiej w 1968 roku spowodował bolesny deficyt. Jedna z podstawowych społecznych traum to brak Żydów, wygnanych i wymazanych z historii i naszej świadomości przez drugą wojnę światową oraz późniejsze erupcje wrogości.
Dziś ta niechęć i uprzedzenia powracają na fali atakowania nowego „wewnętrznego” wroga, jakim stało się środowisko LGBT.
Demokratyczne rządy zobligowane są do ochrony mniejszości, w tym mniejszości seksualnych. Ignacy Karpowicz w powieści Miłość pisze, że trzeba kochać i być kochanym, aby zrobić coś dobrego. Tymczasem: „Prawo do kochania i kochania się niektórym z nas zostało odebrane, a przez to ograniczono nam prawo do bycia dobrym”. A przecież żadna władza, religia czy żadne społeczeństwo nie ma moralnego prawa do reglamentowania dobra.
Artystki i artyści na wystawie w MWW dotykają więc czułego punktu. Dzisiejsza polska gościnność boli. Boli wszystkich, którym odmówiono pomocy: dyskryminowanym, bitym, zaszczuwanym. Boli słowem i czynem. Boli jako reakcja na niegodne zachowania współobywateli wobec drugiego człowieka.
Klasycy sztuki współczesnej i młodzi twórcy stawiają czoła polskiej gościnności jako idei. Dosłownie i metaforycznie. Przestrzennie i multimedialnie. Obrazem i dźwiękiem. Tam, gdzie nie sięga mit.
Karolina Jaklewicz, kuratorka
Artystki i artyści:
Mirosław Bałka, Monika Drożyńska, Marta Frej & Tomasz Kosiński, Karolina Jaklewicz, Małgorzata Konieczna, Piotr Kmita, Edyta Kowalewska, Zbigniew Libera, Honorata Martin, Dorota Nieznalska, Iwona Ogrodzka,
Michał Rutz, Marzena Sadocha, Jana Shostak & Jakub Jasiukiewicz,
Krzysztof Wałaszek.
Więcej - https://muzeumwspolczesne.pl/mww/wystawy/polska-goscinnosc/