Filozofia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2372
Temat istnienia jest odwiecznym przedmiotem dyskusji i sporów w filozofii, głównie o pojęcie (rozumienie) istnienia i kryterium (potwierdzenie) istnienia. Przedstawiano wiele pomysłów, ale nie udało się znaleźć kompromisu, ani konsensusu w tej sprawie. Wciąż pojecie istnienia jest wieloznaczne, różnie pojmowane i interpretowane.
Kiedy pyta się o istnienie czegoś, to chodzi o istnienie naprawdę, tzn.
- potwierdzone lub udowodnione w zadowalający sposób, przede wszystkim naukowo.
- tak namacalnie (sensorycznie) potwierdzone, że nie budzi żadnych wątpliwości.
Jednak elementy wiedzy naukowej ulegają falsyfikacji wskutek jej rozwoju, a zmysły często zwodzą. Wskutek fascynacji nauką i jej postępem nie docenia się pozanaukowych i pozazmysłowych dowodów na istnienie. Tymczasem ludzie, nawet naukowcy, często odwołują się do nich w życiu codziennym.
Począwszy od Arystotelesa, pojęcie istnienia wiąże się ściśle z pojęciem rzeczywistości. Wszak „istnieć” to tyle, co mieć miejsce, znajdować się, występować, przebywać, działać albo po prostu być wśród innych rzeczy, czyli w „rzeczywistości”.
Problem w tym, że nie ma jednej „rzeczywistości w ogóle”, lecz jest wiele jej kategorii, rodzajów i gatunków. (Zob. W.S., Tyle prawd, ile rzeczywistości, SN 5, 2009)
Teoretycznie możliwych jest ich tyle, ilu ludzi. Każdy człowiek kreuje jakąś rzeczywistość i istnieje jednocześnie w kilku rodzajach rzeczywistości - zmysłowej, pojęciowej, przyrodniczej, sztucznej, wirtualnej, religijnej itd., a faktycznie, jest ich tyle, ile jest grup kulturowych. Mało prawdopodobna jest redukcja do jednej rzeczywistości „fundamentalnej” ani superpozycja (synteza, suma, złożenie) w jedną „uniwersalną”.
Nie ma też rzeczywistości raz na zawsze danej, która nie zmieniałaby się - i to coraz szybciej - wskutek ewolucji w przyrodzie i postępu cywilizacyjnego (społecznego). W zależności od kategorii (rodzaju, gatunku) rzeczywistości i ich elementów (obiektów) można je podzielić na:
- materialną i idealną (pomyślaną),
- zmysłową i pozazmysłową,
- obiektywną i subiektywną,
- doświadczaną (sensorycznie) i przeżywaną (duchowo),
- faktyczną i fikcyjną,
- realną i wirtualną,
- postrzeganą i wyobrażoną,
- naturalną i sztuczną.
A ze względu na obszary występowania można wyróżnić jeszcze:
- przyrodniczą,
- społeczną,
- historyczną,
- aksjologiczną,
- medialną,
- artystyczną,
- religijną,
- duchową,
- gospodarczą,
- polityczną, itd.
Nie ma ostrych granic między nimi; mogą częściowo się pokrywać, przenikać i interferować ze sobą. Tylko incydentalnie może coś istnieć w jednej rzeczywistości, a o wiele częściej istnieje w wielu naraz.
Jeśli nie ma „rzeczywistości w ogóle”, to nie ma też „istnienia w ogóle”, czyli we wszystkich kategoriach rzeczywistości równocześnie. Pojęcie istnienia i fakt istnienia mają sens w odniesieniu do rzeczywistości synchronicznych (współwystępujących) oraz diachronicznych (zmieniających się z upływem czasu). A zatem, jest ono podwójnie zrelatywizowane - ze względu na kategorię rzeczywistości i czas jej występowania.
Odpowiedź na pytanie, co znaczy, że jakiś obiekt istnieje „naprawdę”, albo realnie, zależy od kryterium istnienia, które uznaje się za najbardziej wiarygodne. A o tym decydują bardziej czynniki subiektywne niż obiektywne. Trudno powiedzieć, dlaczego jest tak, że bardziej wierzy się sobie aniżeli innym ludziom, choćby ich racje były jak najbardziej obiektywne (intersubiektywne), naukowo dowiedzione i najsłuszniejsze z różnych względów. Być może dlatego, że czynniki świadomościowe, psychiczne i duchowe grają większą rolę w procesach ewaluacji alternatywnych wyborów i podejmowania decyzji niż cielesne, fizjologiczne i materialne. Wszak zazwyczaj ludzie uznają za prawdziwsze od prawd naukowych to:
- co jest dla nich najważniejsze,
- w co święcie wierzą,
- czego istnienie przyjmują apriorycznie,
- co odpowiada ich światopoglądowi,
- co głosi jakiś guru, kaznodzieja, polityk, przywódca grupy, idol, celebryta, itp.
- co zawarte jest w świętych księgach, dogmatach lub objawieniu,
- co stanowi sacrum, a więc jest niepodważalne i niepodlegające dyskusji,
- co jest „słowem bożym”,
- co uznają za najwartościowsze,
- co jest zgodne z ich oczekiwaniami,
- co odpowiada ich interesom,
- co jest ich ideałem lub celem życia,
- co determinuje ich sens życia,
- co jest źródłem ich ekstremalnych emocji lub przeżyć duchowych,
- co, dzięki tradycji, od wielu pokoleń uznają za prawdziwe.
Z wyżej wymienionych powodów wielu ludzi jest w pełni przekonanych o tym, że coś istnieje naprawdę i nikt ani nic nie jest w stanie przekonać ich o tym, że się mylą, że to coś istnieje tylko dla nich lub w nich, tzn. - parafrazując wyrażenie Kanta „rzecz da nas” (Ding an uns) - jako „istnienie dla nich” (Existenz an ihnen). To są osoby niereformowalne, o wybujałym poczuciu własnego ego, uważający się za wszystkowiedzących, fanatycy religijni, polityczni, ideologiczni itp. Dyskusje z nimi są bezcelowe i nie mają sensu, ponieważ do nich nie docierają żadne obiektywne i rzeczowe argumenty. Trzeba im albo przytakiwać, albo nie wdawać się w dysputy, czyli traktować ich tak samo, jak ludzi głupich.
Jeśli w świecie nie ma jednej „uniwersalnej rzeczywistości”, to nie ma też jednego „uniwersalnego kryterium istnienia”, uznawanego przez wszystkich i ważnego dla każdej kategorii rzeczywistości w dowolnym czasie. Inaczej mówiąc, nie da się zweryfikować istnienia czegoś „w sobie” (Existenz an sich).
Dla każdego rodzaju rzeczywistości trzeba stosować właściwe jej kryterium istnienia. Metodologicznie niedopuszczalne jest posługiwanie się kryterium istnienia ważnego tylko dla jednej kategorii rzeczywistości, w celu udowodnienia istnienia w innych jej kategoriach. Niestety, nagminnie nie przestrzega się tego zakazu; jeśli udowodni się istnienie czegoś w jednej kategorii rzeczywistości, to twierdzi się, że istnieje również w wielu innych lub we wszystkich. Inna zasada metodologiczna nakazuje przestrzegać zgodność rodzaju obiektu z rodzajem rzeczywistości. Tak więc, obiekty idealne istnieją tylko w rzeczywistościach idealnych, wirtualne - w wirtualnej itd.
Nierespektowanie reguł metodologicznych dotyczących istnienia
Przykład 1: Istnienie obiektów idealnych
Najwięcej błędów wynikających z pogwałcenia wspominanych zasad metodologicznych popełnia się przy próbach weryfikacji istnienia obiektów idealnych - wirtualnych, wyobrażonych, medialnych i historycznych. W sposób stosunkowo prosty i niezawodny można udowodnić istnienie jakiegoś obiektu (bytu) idealnego na podstawie kryteriów istnienia obowiązujących dla rzeczywistości idealnych. Zazwyczaj odwołują się one do wnioskowania logicznego (głównie dedukcyjnego i per analogiam), oraz do technik stosowanych w dowodzeniu twierdzeń matematycznych.
Bezbłędne rozumowanie, albo operacje rachunkowe gwarantują udowodnienie hipotezy o istnieniu takiego obiektu tylko w tych rzeczywistościach, a nie w innych. Niestety, najczęściej z pobudek intencjonalnych i w zależności od potrzeb, twierdzi się w sposób zupełnie nieuprawniony, jakoby obiekt idealny istniał również w innych rodzajach rzeczywistości niż idealna, nawet w materialnej, co jest jawną bzdurą jak długo istnieje ostra granica między tym, co idealne i materialne.
Przykład 2: Istnienie boga
Błędnie twierdzi się, jakoby bóg istniał w naszym świecie i kosmosie zawsze i wszędzie w rzeczywistości materialnej i przyrodniczej (panteizm i panenteizm) na podstawie tego, że udowodniło się jego istnienie w rzeczywistości duchowej, religijnej lub wyobrażonej.
Znane są dowody formalne lub na podstawie spekulacji, prezentowane przez filozofów w różnych epokach. Budowano je na skrytym założeniu apriorycznym, że bóg istnieje. Tak np. w dowodach Akwinaty bóg istnieje a priori w myśli ludzkiej jako ostateczny cel lub ostateczna granica, pierwsza przyczyna, pierwszy motor, największa doskonałość i najwyższy byt.
W gruncie rzeczy są to pseudodowody, gdyż dowodzi się tego, co zawierała przesłanka wyjściowa. W ten sposób faktycznie udowadnia się istnienie boga jedynie w myśli ludzkiej, a więc w rzeczywistości pomyślanej (mentalnej, wyobrażonej, idealnej). Stąd można dojść do wniosku, że bóg jest tworem mózgu ludzkiego i poszukiwać tam jakichś obszarów stymulujących wiarę religijną, co przeczy dogmatom.
Współczesnych neotomistów nie zadowalają te formalne dowody na istnienie boga w rzeczywistości idealnej. Chcą jeszcze dowodów na istnienie boga w rzeczywistości materialnej (przyrodniczej), by można było uznać go za wszechobecnego w przestrzeni i czasie. W tym celu próbują wykorzystać osiągnięcia fizyki, kosmologii oraz biologii. Kłopot w tym, że w tych naukach o ostatecznej weryfikacji hipotezy o istnieniu czegoś decyduje doświadczenie. Ale nie myślowe (Gedankexperiment), religijne (objawienie) ani psychologiczne (emocjonalne i duchowe), lecz stricte fizyczne.
Dotychczas nikomu nie udało się udowodnić istnienia boga za pomocą takiego doświadczenia wykonywanego zgodnie z zasadami metodologii naukowej. W związku z tym doświadczenie fizyczne zastąpiono doświadczeniem sensorycznym. Jednak na podstawie doświadczenia sensorycznego można, co najwyżej, potwierdzić w jakimś sensie obecność śladów (znaków) boga w przyrodzie, ale nie jego istnienie. Zresztą dla fizyka istnieje tylko to, co bezpośrednio oddziałuje z obiektami swego otoczenia za pomocą znanych rodzajów oddziaływań fizycznych. Bóg, będąc bytem idealnym, nie może w ten sposób interagować.
Tak więc udowodnienie istnienia boga za pomocą doświadczenia fizycznego jest z góry skazane na niepowodzenie. Zresztą, w odróżnieniu od ludzi, bóg nie domaga się potwierdzenia swego istnienia, gdyż on „jest, bo jest”. Dlatego sam, kiedy chce i gdzie chce, zaznacza ślady swojej obecności w świecie sensorycznym i ukazuje je komu chce. Bez jego przyzwolenia żaden fizyk, ani ktokolwiek inny na drodze doświadczenia naukowego nie jest w stanie udowodnić jego istnienia, żeby nie wiadomo, co. A objawia się zazwyczaj tym, którzy nie uwierzyli apriorycznie w jego istnienie na gruncie swej wiary lub dociekań filozoficznych a więc ludziom słabej wiary, domagającym się dowodu namacalnego, jak „niewierny Tomasz”.
Przykład 3: Istnienie obiektów wirtualnych
Obszar rzeczywistości wirtualnej rozrasta się w niebywałym tempie wraz z postępem informatyki i cyfryzacji. Gwałtownie wzrasta liczba bytów wirtualnych. W związku z tym pojawiło się wiele problemów i pytań, na które trudno udzielić zadowalających odpowiedzi. Między innymi, pytanie o status ontologiczny obiektów wirtualnych i o ich istnienie. (Zob. W. Sztumski, Filozoficzny aspekt wirtualizacji i kwestia cyberontologii, w: L. Zacher (red.), Wirtualizacja. Problemy, wyzwania, skutki, 2013.)
Jedno jest pewne - one istnieją przede wszystkim, a może tylko, w rzeczywistości wirtualnej. Jednak z potwierdzenia ich istnienia w tej kategorii rzeczywistości („wirtualu”), nie wynika, że istnieją w rzeczywistości materialnej („realu”). Niemniej jednak wielu ludzi, przede wszystkim młodych i bezkrytycznych, twierdzi, że tak jest i traktuje obiekty wirtualne tak samo jak realne. Reflektują się dopiero wtedy, gdy doznają przykrego rozczarowania w konsekwencji takiego błędnego utożsamiania. Nie inaczej jest w przypadku weryfikacji istnienia bytów wyobrażonych.
Przykład 4: Istnienie obiektów medialnych
Obiektami rzeczywistości medialnej są wiadomości (komunikaty) kreowane przez ludzi. Nie są one powoływane do istnienia przez procesy dziejowe ani przyrodnicze. Z chwilą ich ogłoszenia stają się faktami medialnymi. Ich istnienie w tej rzeczywistości jest oczywiste i w zasadzie nie wymaga dowodu. Fakt medialny rozumiem jako zdarzenie lub stan rzeczy zawarty w treści komunikatu podawanego do publicznej wiadomości. W takim razie weryfikacja faktu medialnego sprowadza się tylko do udowodnienia prawdziwości treści komunikatu będącego bazą bytową danego faktu.
Z różnych względów - przede wszystkim politycznych - udowodnienie tego jest ogromnie ważne i zarazem trudne w takim samym stopniu. Stopień trudności zależy od czynników obiektywnych i subiektywnych. Zmniejsza się proporcjonalnie do liczby odbiorców, do których dociera dany komunikat, do częstotliwości powtarzania go, wizualnej i akustycznej mocy jego przekazu (sposobu ekspresji), jakości i wiarygodności mediów, autorytetu (prestiżu) i pozycji społecznej nadawcy itp. Natomiast rośnie proporcjonalnie do wzrostu poziomu świadomości adresatów i ich zasobu wiedzy, zdolności do krytycznego myślenia, stopnia nieufności i odporności na głoszone nowinki, stabilności poglądów i przekonań itd.
Od niedawna rzeczywistość medialną napełnia się lawinowo rosnącą liczbą fałszywych faktów medialnych za pomocą fake newsów. Można je zamieszczać anonimowo i bezkarnie na społecznych portalach internetowych (facebooku, instagramie i twitterze).
Okazało się, że nieprawdziwy fakt medialny jest skutecznym narzędziem w walce konkurencyjnej w różnych obszarach życia społecznego. Oczernianie ludzi, organizacji i instytucji jest zjawiskiem masowym, a dla trolli internetowych nawet intratnym. Postęp w dziedzinach technik szpiegowskich i hakerskich dostarcza coraz szerszych możliwości dla rozwoju tego procederu.
Fake newsy tworzy się nie tylko w formie werbalnej, ale także ikonicznej - w postaci autentycznych zdjęć osób lub sytuacji, ale specjalnie preparowanych i fałszowanych.
We współczesnej cywilizacji obrazkowej ikoniczne fake newsy są o wiele lepsze i efektywniejsze od werbalnych, ponieważ nie zmuszają do czytania komunikatu ze zrozumieniem i bardziej rzucają się w oczy odbiorcom, zwłaszcza gdy są realistyczne i odpowiednio przekoloryzowane.
Kreowanie fałszywych faktów medialnych postępuje coraz szybciej w sferze polityki. Pomagają one wygrywać wybory parlamentarne i prezydenckie oraz skutecznie zwalczać opozycję dzięki ośmieszaniu lub obrzydzaniu jej liderów. Im więcej fake faktów propaguje się, im większe jest natężenie i zasięg (odbiór) fake newsów, tym skuteczniej można zwalczać przeciwników. Dlatego rządy dążą do zawłaszczenia rzeczywistości medialnej, by mieć monopol na kreowanie, rozpowszechnianie i nagłaśnianie nieprawdziwych faktów medialnych, które służą ich interesom. Falsyfikacja fake faktów i fake newsów lub dementowanie ich jest przedsięwzięciem niezwykle trudnym, niekiedy wręcz niewykonalnym. Niech ktoś spróbuje - jak kiedyś Kazio w znanym kabarecie - udowodnić, że nie jest kaczorem! Łatwiej jest przykleić łatkę komu niż ją odkleić. A ludzie nagminnie nie czytają przeprosin ani sprostowań, tym bardziej, że zazwyczaj są one opóźnione (już nieaktualne) i słabo rozpoznawalne.
Przykład 5: Istnienie faktów historycznych
Nie ma chyba bardziej zakłamanej nauki niż historia w ogóle, a w szczególności, historia polityczna. Tutaj od dawna można wyżywać się w tworzeniu fałszywych faktów historycznych dotyczących wydarzeń dziejowych i biografii postaci historycznych. Wydawałoby się, że obecnie coraz trudniej można fałszować historię, ponieważ wciąż więcej ludzi rejestruje coraz więcej faktów, a ich dokumentacja jest coraz dokładniejsza, trwalsza i bardziej obiektywna, dzięki postępowi techniki zapisów dźwiękowych, fotograficznych, cyfrowych itp. To jednak złudzenie.
Po pierwsze dlatego, że prawdziwe dokumenty historyczne, znajdujące się w archiwach państwowych, są coraz bardziej utajniane i to na wiele dziesięcioleci, by osoby wścibskie (dziennikarze śledczy) i niepożądane, tj. niemiłe władcom, nie miały wglądu do nich.
Po drugie, funkcjonariusze różnych służb specjalnych (wywiadowczych), mający dostęp do tajnych dokumentów, celowo niszczą, albo fałszują niektóre z nich. Wszak „prawda w oczy kole” i jest niewygodna, albo politycznie niewskazana. A jeśli w dziejach brakuje jakiegoś faktu rzetelnego (prawdziwego), to w jego miejsce tworzy się wiele faktów domyślnych, zmyślonych lub kłamliwych na zamówienie określonych osób lub organizacji. Na dodatek, podaje się różne interpretacje prawdziwych, domniemanych lub fałszywych faktów historycznych.
Wskutek tego w rzeczywistości historycznej jest tyle różnych nieprawdziwych faktów w biografiach postaci historycznych oraz opisów faktów dziejowych i ich interpretacji, ile osób - profesjonalistów i amatorów - zajmuje się tym i ile potrzeba, a nawet w nadmiarze.
W konsekwencji historia staje się coraz bardziej nafaszerowana fake faktami po to, by w ich gąszczu było coraz trudniej poznać prawdę. Prawdziwe fakty znają tylko nieliczni dociekliwi badacze i świadkowie wydarzeń, chociaż oni też w jakimś stopniu deformują je nieumyślnie, np. z powodu luk w pamięci, albo niepełnego dostępu do dokumentów.
Co gorsze, tworzy się specjalne pseudonaukowe instytuty badawcze, w których naukowcy sprzedający się władcom (zjawisko „prostytucji naukowej”) naginają historię do panującej ideologii. Prześcigają się oni w tworzeniu fake faktów i propagowaniu ich na skalę masową. Po raz pierwszy w historii znaleźli się sprzedajni naukowcy, których misją nie jest dociekanie prawdy, tylko kreowanie fałszu.
Tacy pseudonaukowcy byli wcześniej w III Rzeszy Niemieckiej i w ZSRR w czasach stalinowskich, ale oni robili to dla idei. (Zob W. Sztumski, Fizyka i światopogląd, SN 12, 2007). Cel jest jasny.
Z jednej strony, chodzi o wybielanie postaci nikczemnych, ale gloryfikowanych przez władców, i czynienie z nich bohaterów narodowych i jednostki kultu, a z drugiej - o oczernianie, wymazanie z pamięci i pozbawianie czci postaci uczciwych, lecz nieuznawanych przez panujące aktualnie elity.
Tak było na przykład w naszym kraju w czasach tzw. komuny i jest obecnie, jak również na Ukrainie w czasach sowieckich i teraźniejszych i - być może - w innych jeszcze krajach. Odpowiednie instytucje i mass media podlegle władzy politycznej zasypują społeczeństwo odkryciami historycznymi, z których większość stanowią szokujące fake newsy propagujące fake fakty.
Strach pomyśleć, co stanie się z historią w przyszłości, jeśli kolejni władcy będą ją zmieniać według swojego widzimisię. Czy historia będzie jeszcze nauką o dziejach, czy zbiorem baśni z tysiąca i jednej nocy, wyssanych z palców polityków i przekształci się w subdziedzinę ideologii.
Historyczne fake fakty przeniknęły również do programów nauczania i podręczników historii, a bezkrytyczni lub zastraszani edukatorzy uczą o nich w szkołach. A potem dziwimy się, że raptownie pomniejsza się zasób rzetelnej wiedzy z historii i świadomość historyczna kolejnych pokoleń.
Rekapitulacja
Ludzie zawsze poszukiwali czegoś, na czym mogliby się wesprzeć, by czuć się pewnie i bezpiecznie. Dlatego wierzyli w realne istnienie jakiegoś punktu wyjścia i celu, jakiegoś prawdziwego bóstwa, jakiejś zasady porządkującej świat, jakiegoś niezawodnego człowieka lub obiektu urojonego itp. Wierzyli w ich istnienie i uporczywie dążyli do znalezienia ich.
W tych poszukiwaniach pomagali im w dobrej wierze filozofowie, teologowie, kapłani, prorocy, ideologowie, ale też ludzie podli - oszuści i spryciarze, którzy intencjonalnie mamili ludzi o ich istnieniu dla osiągania własnych korzyści.
Niestety, tych drugich jest coraz więcej. Możliwości pierwszych były i są ograniczone w przeciwieństwie do możliwości drugich. Wszak więcej można kreować kłamstw niż odkrywać prawd.
Możliwości tworzenia oraz upowszechniania fałszu znacznie powiększają się dzięki wspomaganemu przez postęp techniki rozwojowi współczesnej cywilizacji. Nigdy wcześniej nie było tylu fałszywych proroków, którzy wmawiali ludziom prawdziwe istnienie tylu złudnych punktów oparcia w postaci fake newsów, fake faktów i fake bytów, co teraz. Obecnie jest ich już wystarczająco dużo, by przesłoniły prawdziwe fakty i byty, by prawdziwe istnienie nie dało się odróżnić od fałszywego. Opieranie się na fałszywych bytach i faktach, poszukiwanie bezpieczeństwa w nich, upatrywanie w nich ideałów, punktów wyjścia oraz celów grozi nie tylko gorzkim rozczarowaniem, ale katastrofą życiową. Mając to na uwadze, warto przemyśleć kwestię istnienia ze względu na konsekwencje praktyczne.
Wiesław Sztumski
Wyróżnienia pochodzą od Redakcji.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1595
Sposób, w jaki myślimy, rozumujemy i zachowujemy się indywidualnie, w grupach i w społeczeństwie, ciągle zmienia się i jest przedmiotem społecznej dyskusji i sporów. Jedynym inwariantem w rzeczywistości społecznej (również w przyrodniczej) jest sama zmiana, czyli fakt, że wszystko się zmienia, jak to około 2500 lat temu wyraził Heraklit.
Sama zmiana nie jest więc czymś nowym dla ludzi żyjących teraz. Nowe i zaskakujące są rozmiary zmian oraz tempo dokonywania się ich, czemu musi sprostać teraźniejsze pokolenie.
To tempo narastało permanentnie z biegiem lat proporcjonalnie do kształtowania się cywilizacji pod wpływem postępu techniki i wiedzy. Ale nigdy zmiany nie dokonywały się tak szybko, jak w ciągu XX wieku. A jeszcze szybszy wzrost ich tempa notuje się w XXI wieku wskutek postępu nanotechniki, sztucznej inteligencji i robotyzacji. Dziś zmiany w świecie zachodzą coraz szybciej, coraz bardziej i na coraz większą skalę. W związku z tym faktycznie jedynym inwariantem jest sama zmiana.
O wiele szybciej od przyrodniczej zmienia się rzeczywistość społeczna. Tylko w ciągu ostatniego stulecia zdążyło zmienić się wiele paradygmatów obowiązujących w kulturze, nauce, polityce, sztuce, myśleniu, obyczajowości itd., które wcześniej zmieniały się raz na kilkaset lub kilkadziesiąt lat.
Niemal z dnia na dzień żyjemy w innym świecie, gdzie warunkiem przeżycia jest nieustanny pośpiech. Zanim zdążymy przyzwyczaić się do teraźniejszego świata, on już przemija. Dlatego coraz częściej i wciąż na nowo trzeba adaptować się do każdorazowo aktualnych warunków życia.
Coraz szybciej
Jeszcze w XVIII wieku środki transportu, wprawiane w ruch przez ludzi lub zwierzęta (np. zaprzęgi konne), osiągały maksymalną szybkość 15 km/h, a w połowie dziewiętnastego wieku pociągi parowe poruszały się z szybkością 45 km/h. Wówczas zdawało się, że człowiek przekroczył już granicę swoich naturalnych (biologicznych) możliwości przemieszczania się. Obecnie, po około 150 latach, szybkość pociągów wzrosła do 570 km/h (12-krotnie), samochodów - około 250 km/h, samolotów - 1225 km/h, a statków kosmicznych - ok. 2900 km/h. Gwałtownie zmieniła się prędkość przekazywania informacji (komunikatów), które przesyła się za pomocą fal elektromagnetycznych z prędkością światła 300 000 km/h. Szybciej już się nie da.
W wyniku postępu technologicznego - mechanizacji, automatyzacji i komputeryzacji - pokaźnie skrócił się czas pracy urządzeń technicznych i przebieg procesów technologicznych. Co jeszcze nie tak dawno temu robiono w czasie godzin, teraz robi się w ciągu sekund.
Znacznie wzrosła szybkość podejmowania decyzji i wyborów. Nie tylko dlatego, że proces decyzyjny jest wspomagany techniką, ale że w szybko zmieniających się sytuacjach, kiedy nie ma się czasu na zastanawianie się, decyzje muszą być podejmowane natychmiast. Wciąż szybciej zmienia się moda, uczy się i naucza, leczy się, konsumuje i relaksuje, mówi się i pisze itd.
Zawrotnie rośnie tempo pracy urządzeń technicznych i pracowników. Przyspiesza się je przede wszystkim ze względów ekonomicznych, żeby jak najwięcej produktów wytwarzać w ciągu dniówki i osiągać z tego jak największy zysk.
Przełomem było wprowadzenie w pierwszej połowie ubiegłego stulecia systemu pracy akordowej przez Federico W. Taylora i Henryka Forda. Z grubsza polegał on na skrupulatnym pomiarze czasu poszczególnych czynności wykonywanych przez pracowników w ciągu produkcyjnym, na stosownym podziale między pracowników czynności cząstkowych wykonywanych na taśmach produkcyjnych oraz na powiązaniu z płacą liczby wykonywanych operacji technologicznych w procesie wytwórczym. Ten system szybko upowszechnił się, ponieważ dyscyplinował pracowników, wpływał na rentowność przedsiębiorstw, zwielokrotniał zyski fabrykantów i gwarantował wysokie zarobki pracownikom szybko pracującym. Jednocześnie eliminował pracowników nienadążających za narzucanym i stale rosnącym tempem pracy aż do kresu wytrzymałości fizycznej i psychicznej.
Tym systemem pracy objęto później sferę działań nieprodukcyjnych i usług. Kilka lat temu, w USA podjęto próbę implementowania systemu akordowego w szpitalach. W 2014 r. Wydział Zdrowia Publicznego w San Francisco przeznaczył 1,3 mln dolarów na wdrożenie w szpitalu „San Francisco General Hospital” systemu zarządzania stosowanego w automatycznej produkcji samochodów „Toyota”. Zaczęto dokładnie mierzyć czas poszczególnych czynności, jakie wykonują chirurdzy pracujący tam, żeby maksymalnie skrócić czas zabiegów (operacji) i tym samym zwiększyć przepustowość oddziałów chirurgicznych po to, by ta sama liczba chirurgów obsługiwała coraz więcej pacjentów i by w efekcie powiększać zyski tego szpitala.
Zabójczy złoty cielec
Wzrost tempa pracy i ilości produktów napędza ideologia konsumpcjonizmu. Jej celem jest wprzęganie ludzi w obłąkańczy bieg do zaspokajania coraz większej liczby sztucznie kreowanych i w większości zbytecznych potrzeb, zmuszanie do kupna coraz większej liczby towarów i stałego bogacenia się. Biblijny „złoty cielec” stał się wszechwładnym panem, ostatecznym celem, marzeniem i siłą napędzającą aktywność ludzi.
Jak słusznie twierdzi Jerzy A. Wojciechowski (The Present Moment, Ottawa 2002), główną przyczyną przyspieszania tempa życia i pracy jest „eksplozja wiedzy”, do której musiało dojść w XX wieku na określonym etapie jej rozwoju, oraz maksymalistyczne dążenie do tego, by jak najwięcej wiedzieć, jak najwięcej czynić, jak najwięcej mieć i jak najbardziej być.
Z jednej strony, akceleracja tempa zmian cieszy ludzi, ponieważ coraz szybciej cywilizują się. Jednak z drugiej strony, budzi uzasadniony niepokój, wynikający nie tylko z lęku przed nieznanym. Dlaczego? Jednym z jego powodów jest trudność adaptowania się człowieka do tempa i rozmiarów zmian jego otoczenia. Drugim jest niewiedza o tym, do czego mogą doprowadzić tak szybkie i rozległe zmiany, zwłaszcza, gdy wymkną się spod kontroli.
Możliwości przystosowawcze człowieka do środowiska są bardzo ograniczone i tylko w niewielkim stopniu udaje się je powiększyć dzięki technice. Organizm jest wprawdzie elastyczny i odporny na zmiany, ale w ramach niewielkich przedziałów temperatury, wilgotności, ciśnienia atmosferycznego, zanieczyszczeń itp. parametrów określających stan środowiska.
Już teraz coraz więcej ludzi nie daje sobie rady z dopasowaniem się do przyspieszanego tempa zmian, a w szczególności do tempa pracy i życia. W przyszłości będzie jeszcze trudniej.
Na razie niewiele pomaga wspomaganie organizmu za pomocą różnych środków i urządzeń technicznych oraz leków, przede wszystkim psychotropowych. Ci ludzie żyją permanentnie w pogłębiającym się stresie i zapadają na różne choroby, zwane cywilizacyjnymi. Ostatnio notuje się znaczny wzrost zapadalności na nie. Szybko zwiększa się liczba osób cierpiących na zaburzenia psychiczne (nerwice i depresje) i emocjonalne*. Towarzyszy temu wzrost liczby samobójstw, także wśród młodocianych. (Według najnowszych danych ponad milion Polaków sięga codziennie po leki na depresję – podaje Gazeta Wyborcza-Nauka, wyd. Internet., 22.2.12).
Szuka się ratunku w dopalaczach i narkotykach. Stres rozładowuje się najłatwiej i najczęściej poprzez agresję. Dlatego wzrasta liczba postaw i zachowań agresywnych nawet wśród dzieci, o czym świadczą m. in. coraz częstsze ataki terrorystyczne, strzelaniny w miejscach publicznych i szkołach oraz różnorakie przejawy aktów przemocy. Skutkiem tego jest wzrost represji oraz lekomanii i narkomanii.
Wskutek przyspieszania zmian życie we współczesnym świecie przypomina chodzenie po ruchomym chodniku, poruszającym się ruchem przyspieszonym. Gdy wejdzie się na niego i chce się przechodzić coraz dalej, trzeba cały czas iść szybciej niż porusza się chodnik. Jednak w pewnym momencie z różnych względów nie jest się już w stanie dorównać jego wzrastającej szybkości. Wtedy coraz bardziej pozostaje się w tyle, a w końcu wypada się z niego, co zwykle kończy się niemiło.
Mimo najlepszych chęci, wielu ludzi nie jest w stanie nadążyć za wzrastającym tempem życia i zmian w szybko zmieniającym się świecie. Kto nie daje rady uczestniczyć w obłąkańczym biegu po „ruchomej bieżni życia”, albo z niej spada i wyklucza się ze współczesnego „społeczeństwa galopującego”, powiększa margines społeczny i stopniowo traci możliwość prosperowania i przetrwania.
Potencjał adaptacji człowieka do narastającego tempa jest ograniczony przede wszystkim przez czynniki anatomiczne i fizjologiczne, ale też przez psychiczne i osobowościowe. Charakter człowieka, jego psychika i osobowość wykazują dużą bezwładność. Dlatego często nie zmieniają się w ciągu całego życia. Wszystko wskazuje na to, że ten potencjał bardzo szybko wyczerpuje się i równie szybko ulega minimalizacji zdolność przystosowawcza. W związku z tym coraz trudniejsza będzie adaptacja do narastającego tempa życia dzięki przyspieszaniu swych czynności cielesnych i intelektualnych za pomocą środków dopingujących.
Nadzieją - sozologia czasu
Być może, uda się znaleźć jakieś sensowne wyjście z pułapki przyspieszenia dzięki sozologii czasu - nowo powstałej subdomeny sozologii społecznej, która postuluje odśpieszanie tempa życia i dostosowanie go do zegara biologicznego człowieka.
Chodzi o znalezienie właściwej miary czasu i stopniowe odśpieszanie procesów społecznych, o zaprzestanie wyścigu ludzi z coraz szybciej pracującymi urządzeniami technicznymi i o powrót do rytmów naturalnych.
Tego nie da się łatwo zrobić, o ile w ogóle będzie to wykonalne. Ekstensja potencjału adaptacji człowieka do przyspieszanego tempa życia mogłaby nastąpić w wyniku wszczepiania mu nanorobotów i innych „mądrych urządzeń” (sensorów, stymulatorów itp.), będących produktami sztucznej inteligencji. Jednak dzisiaj nie wiadomo, w jakim stopniu będzie to możliwe, jakie wynikną z tego negatywne skutki uboczne i czy napełnianie człowieka coraz większą liczbą nanorobotów oraz „inteligentnych implantów” nie skończy się przekształceniem go w cyborga i w końcu nie doprowadzi do zagłady ludzkości.
Przecież gatunek ludzki nie jest wieczny i kiedyś musi coś spowodować jego wyginięcie. Nie musi to nastąpić z przyczyn zewnętrznych, np. jakiejś globalnej katastrofy ekologicznej, kataklizmu (potopu wynikającego z ocieplenia klimatu albo zderzenia z ciałem niebieskim, ani za sprawą sił nadprzyrodzonych, lecz z przyczyn wewnętrznych, np. z niemądrego postępowania ludzi.
Przyspieszenie fazy obumierania naszego gatunku - wiele symptomów wskazuje na to, że ludzkość wkroczyła już w taką fazę rozwoju - może być spowodowane dalszym nieodpowiedzialnym przyspieszaniem tempa życia i zmian środowiska. Wygląda na to, że ludzie coraz szybciej zmierzają do autodestrukcji na własne życzenie. Jeżeli w porę nie zmądrzeją, na co się raczej nie zanosi, ponieważ głupieją tym bardziej, im więcej korzystają z „inteligentnych urządzeń”, to coraz trudniej będą w stanie prosperować i przetrwać.
Wiesław Sztumski
* Co trzeci Europejczyk cierpi na zaburzenia psychiczne. Najczęściej z powodu stanów lękowych (14 %), bezsenności (7 proc.), depresji (6,9 %.) i chorób psychosomatycznych (6,3%). Wśród dzieci między 2. a 17. rokiem życia najwięcej (około 5% ma zdiagnozowaną nadpobudliwość psychoruchową (ADHD). Z kolei seniorów dotyka głównie demencja. Choruje na nią tylko 1% osób w wieku 60-65 lat, ale już jedna trzecia tych, którzy przekraczają 85. rok życia. Badania wykazały, że każdego roku aż 38,5 % z analizowanych osób cierpi na jakieś zaburzenie psychiczne. Spośród nich tylko jedna trzecia może liczyć na prawidłową diagnozę i odpowiednie leczenie. Te dane to wyniki badań przeprowadzonych w 2010 r. pod kierownictwem prof. Hansa Ulricha Wittchena z Uniwersytetu Technicznego w Dreźnie w 30 krajach europejskich. (Zob. H. U. Wittchen, The size and burden of mental disorders and other disorders of the brain in Europe, w:„European Neuropsychopharmacology” Nr 21,2011)
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 5020
It is theduIt is the duty of every patriot to protect his country from its government (Thomas Paine)
(Obowiązkiem każdego patrioty jest chronić swój kraj przed jego rządem)
W naszych czasach kwestia rozumienia patriotyzmu, zwłaszcza w krajach wielkich i rozwiniętych, jest dosyć skomplikowana. Dawniej wystarczyło po prostu zdefiniować patriotyzm jako umiłowanie ojczyzny, przywiązanie do niej, silne poczucie więzi społecznej ze swoim narodem i państwem oraz gotowość poświęcenia się dla dobra własnego kraju.
W definicji patriotyzmu pojęciem kluczowym jest ojczyzna. Ale ono nie zawsze znaczy to samo; jego treść ewoluuje zależnie od uwarunkowań historycznych, kontekstów społecznych, ustrojów politycznych i ideologii. Podobnie zresztą zmieniają się znaczenia innych pojęć zawartych w określniku pojęcia patriotyzmu: rodzina i naród.
Dawniej ojczyzną było terytorium, na którym się urodziło, mieszkało, pracowało, spędzało swoje życie i na którym przebywała najbliższa rodzina. Była to w zasadzie homogeniczna i zamknięta w ściśle wytyczonych granicach państwa przestrzeń społeczna, w której porozumiewano się jednym językiem i w którym panowała jedna kultura, jedno wyznanie, jednakowe tradycje i taki sam sposób bycia. Ludzie byli jakby przykuci do niego; emigracja oraz imigracja były bowiem zjawiskami rzadko spotykanymi i tak dalece marginalnymi, że faktycznie nie miały one wpływu na jego kształt i funkcjonowanie.
Ale w czasach, kiedy wystąpiły masowe przesiedlenia i postępuje globalizacja oraz transmigracja, pojęcie ojczyzny ulega zmianie. W ciągu kilkudziesięciu ostatnich lat w takim stopniu, że trudno już traktować ojczyznę jak jednorodny system społeczny.
Ojczyzna nie jest teraz krajem, w którym się urodziło, spędziło dzieciństwo i młodość, lecz krajem, w którym się stosunkowo długo zamieszkuje, gdzie wchodzi się w różne, względnie trwałe związki i relacje z innymi ludźmi z tytułu sąsiedztwa, pracy, szkoły itp. Jest miejscem, do którego po pewnym czasie przyzwyczaja się i z którym wiąże się pozytywne emocje, przy czym długość tego czasu skraca się w miarę częstotliwości przemieszczania się. Jest miejscem, którego granice istnieją tylko formalnie, jak w przypadku Unii Europejskiej, a w przyszłości może nie być ich w ogóle.
Tak więc, postępuje relatywizacja pojęcia ojczyzny ze względu na czas i przestrzeń. W związku z tym, ojczyzna nie jest raz na zawsze dana człowiekowi albo przypisana mu; ojczyznę nabywa się i zmienia w ciągu swego życia i dlatego można mieć kolejno kilka ojczyzn. Teraz jeszcze ojczyzna wiąże się z krajem, z którego pochodzą przodkowie, w którym żyją rodzice, rodzeństwo i przyjaciele, ale w przyszłości oni też będą często zmieniać miejsce pobytu. Za kilka pokoleń to wszystko się zmieni, a ojczyzny wymieszają się.
Stopniowo pojęcie ojczyzny rozmywa się, wkrótce będzie obejmować poszczególne kontynenty, a później cały świat. Tym samym straci ono sens. A wraz z nim anachroniczne stanie się pojęcie patriotyzmu (również kosmopolityzmu) w dzisiejszym jego rozumieniu. Zamiast rozumieć patriotyzm jako przywiązanie do ojczyzny, państwa czy narodu, lepiej kojarzyć go z przywiązaniem do wartości uznawanych na terytorium, gdzie się zamieszkuje, jak to na przykład jest w USA. Ale to również tylko do czasu, kiedy ludzie na całym świecie zaczną uznawać jakiś jeden uniwersalny system wartości. A taka sytuacja może kiedyś wystąpić w efekcie daleko zaawansowanej globalizacji. Również słabną więzi ze swoim państwem i narodem. Jeśli jeszcze są, to w postaci szczątkowej z tendencją do stopniowego zaniku.
Patriotyzm po polsku
Różne są wymiary patriotyzmu, jego poczucie i formy przejawiania się. Tutaj ograniczę się tylko do dwóch: po pierwsze, do odczuwania dumy ze swego kraju (z kraju swojego pochodzenia, czyli z ojczyzny) - z osiągnięć swoich ziomków, swojego narodu i państwa oraz po drugie - do okazywania szacunku dla swojego państwa reprezentowanego przez prezydenta, rząd, parlament i elity polityczne.
Z tego względu, za patriotę uznaję tego, kto przysparza ojczyźnie jak najwięcej powodów do dumy w postaci liczących się w świecie osiągnięć uzyskiwanych w różnych obszarach działań, a przede wszystkim w swej codziennej rzetelnej pracy oraz tego, kto będąc przedstawicielem władzy państwowej, przyczynia się swoim zachowaniem i postępowaniem do kształtowania i umacniania szacunku do swego urzędu.
Natomiast nie jest patriotą ktoś, kto ma pełną gębę frazesów o miłości ojczyzny i samozwańczo mianuje się patriotą, ale jego wyniki pracy, postawy i zachowania przynoszą wstyd rodakom i ojczyźnie, kto daje powody do kształtowania negatywnego wizerunku swojej ojczyzny i władzy w oczach innych narodów i naraża je na kpiny oraz lekceważenie.
Wątpliwym patriotami są ci nieliczni, ale głośni, którzy w trudnych czasach uciekali z kraju rzekomo z powodów politycznych, żeby uzyskać azyl, a faktycznie żeby lepiej żyć, albo będąc na stypendiach zagranicznych wiązali się z obcymi wywiadami i szkolili się w skutecznym szkodzeniu ówczesnemu państwu, jakie by ono nie było, ale państwu legalnemu, uznanemu przez prawo międzynarodowe.
Prawdziwymi i o wiele większymi patriotami były miliony tych, którzy mimo trudnych warunków życia pracowali dla dobra swojej ojczyzny, bez względu na to, w jakim stopniu zniewolonej (a czy dzisiaj nie jest zniewolona?) i efektami swej pracy przyczyniali się do chwały swojego narodu. Jeśli tak nie jest, to wniosek stąd taki: należy czcić zdrajców jak patriotów, o ile działają na rzecz obcej ideologii, ale uznawanej za jedynie słuszną. Zaiste, wspaniały przykład dla wychowywania patriotycznego!
Obserwacje postaw, zachowań i działań ludzi u nas nasuwają wątpliwość, czy istnieją realne podstawy do odczuwania dumy z naszego kraju i do pałania miłością do swej ojczyzny. Niewątpliwie w jakichś obszarach życia jeszcze tak, jakkolwiek nie w takim stopniu i nie tak bardzo, jak by się chciało; w pozostałych raczej nie.
Z pewnością można być dumnym z pięknych kart naszej ponad tysiącletniej historii, mimo zdarzających się ciemnych stron, klęsk i niepowodzeń. Również z osiągnięć polskich naukowców, filozofów, inżynierów, sportowców, literatów, artystów i wynalazców oraz z niektórych naszych cech narodowych, takich jak bohaterstwo, odwaga, gościnność itp.
Jednakże chciałoby się, aby to nie były sukcesy przedstawicieli naszego narodu i kraju z dawnych lat, czyli postaci historycznych, bo głównie im zawdzięczamy powody do dumy, ale żeby tych osiągnięć było jak najwięcej teraz i w najbliższej przyszłości; by nasz naród i kraj odnosił triumfy w rywalizacji z innymi i miał się czym chwalić.
Patrioci, ale na emigracji
Wątpię, czy to życzenie da się zmaterializować, ponieważ od pewnego czasu tzw. warunki obiektywne - zewnętrzne i wewnętrzne - coraz mniej sprzyjają osiąganiu sukcesów przez przedstawicieli naszego narodu, mimo że nie brak im ambicji. Cóż jednak począć, gdy niektórym ludziom udaje się te aspiracje zrealizować dopiero za granicami. Toteż, kto chce odnieść jakiś znaczący sukces w życiu, emigruje tam, gdzie istnieją warunki ku temu. Liczne przykłady świadczą tym, że udało się to wielu młodym naukowcom i inżynierom, którzy odważyli się opuścić swój kraj rodzinny. Smutne to, lecz prawdziwe.
Co przeszkadza albo utrudnia im osiąganie sukcesów u nas? Z pewną przesadą i lapidarnie można powiedzieć, że niemal wszystko i wszyscy. Ale najbardziej - niedocenianie roli oświaty i nauki przez elity władzy, niedofinansowanie obu tych sfer, zarobki uwłaczające godności pracownika naukowego, a także klimat niesprzyjający kreatywności i innowacyjności - łącznie z wewnętrznymi animozjami oraz zawiścią w samym środowisku naukowców.
Niestety, powszechna niechęć w stosunku do ludzi wybijających się i niszczenie ich jest naszą niechlubną specyficzną cechą narodową. Negatywny stosunek do nauki ze strony władz oświatowych wyraża się w lekceważeniu rozwijania kreatywności i wyobraźni intelektualnej wśród uczniów i studentów. A o tym, jak ważna jest wyobraźnia w pracy naukowej, powiedział kiedyś noblista z fizyki Richard Feynman - "Zaskakujące jest to, że ludzie nie wierzą, że w nauce jest wyobraźnia"; zaś zdaniem A. Einsteina - "Wyobraźnia jest ważniejsza niż wiedza".
Ale w naszych szkołach nie rozwija się wyobraźni ani kreatywności, lecz myślenie rutynowe za pomocą szablonów, algorytmów i idiotycznych testów. To musi skutkować brakiem wielkich osiągnięć naukowych.
Patriotyzm inaczej
Postawy patriotyczne występują podczas oglądania zawodów sportowych. Kibice cieszą się i są dumni z osiągnięć naszych sportowców i nie bez racji. Nawet nie-kibica napawa dumą fakt, że ktoś z naszych zdobył medal na olimpiadzie, albo w zawodach światowych. Ale czy mamy być dumni z tego, że wygrywa drużyna występująca w naszych barwach narodowych i reprezentujące państwo polskie, której zawodnikami - nota bene najlepszymi - są obcokrajowcy kupieni za ciężkie miliony? (Niestety, sport również się prostytuuje, odkąd za osiągnięcia nie wystarczą już dyplomy, medale i szacunek ludzi; teraz, płaci się za nie nagrody w kwotach wielokrotnie przewyższających średnią płacę).
Zwłaszcza, że nie tyle chodzi o dostarczanie pozytywnych emocji, ile o troskę o wzbogacanie światowego rynku usług sportowych oraz o dochody prywatnych właścicieli klubów i organizacji sportowych.
Najmniej można być dumnym z postaw, zachowań i działalności naszej – pożal się Boże – klasy politycznej, czy raczej pozaklasowych elit władzy - funkcjonariuszy naszego państwa i jego reprezentantów za granicami. To, co oni wyprawiają na oczach milionów telewidzów podczas obrad sejmowych, publicznych dyskusji (mających raczej posmak karczemnych awantur, albo przekomarzań w maglu) i konferencji prasowych, wykracza daleko poza standardy poprawnych zachowań i woła o pomstę do nieba.
Właściwie nie powinno to dziwić, tylko razić. Przecież w większości stanowią oni istną zbieraninę aferzystów, nieudaczników, ludzi niekompetentnych, słabo wykształconych, niepotrafiących poprawnie i logicznie wysławiać się i dyskutować, charakteryzujących się megalomanią, przerostem ambicji i osobowością neurotyczną a nawet psychopatyczną oraz postawami wrogości i agresji.
Od czasów tzw. komuny utarło się przekonanie, że rządzić może każdy „mierny, bierny, ale wierny”, kogo wytypuje taka czy inna partia i powierzy mu funkcje państwowe lub kierownicze w gospodarce, przemyśle, szkolnictwie, administracji itd. Zgodnie ze znaną, choć zniekształconą wypowiedzią Lenina - „ministrem może być nawet kucharka” (w istocie Lenin mówił, że każda kucharka powinna nauczyć się rządzić państwem, a więc namawiał je do uczenia się zarządzania, a nie do rządzenia bez odpowiedniego przygotowania), powierza się kierowanie resortami, spółkami państwowymi itp. absolutnym ignorantom i ludziom o podejrzanej moralności (wystarczy, żeby kierownictwo partii miało do nich zaufanie), często też ludziom, którzy nie mają odpowiedniego statusu majątkowego w takim stopniu, żeby być odpornym na kuszące propozycje korupcyjne (liczącym, że dzięki uprawianiu polityki zawodowo i wejściu do elit władzy wzbogacą się i ustawią swoje rodziny).
Słusznie napisał o tym politolog prof. Kazimierz Kik (Prof. Kazimierz Kik o nepotyzmie, w: Fakt.pl – 09.01.2013):
"Chora jest od lat motywacja, dla której idzie się do polityki. W Polsce głównym powodem jest ten ekonomiczny. „Idę do polityki, żeby się urządzić!”, zdają się mówić kandydaci na posłów, radnych, ministrów. Rzeczypospolitą toczy rak, który powoduje, że polityka tak naprawdę nie jest już polityką, ale tylko drogą do urządzenia wygodnego i dostatniego życia dla siebie i rodziny. (…) Od lat to są bardzo często ludzie, którzy nic nie potrafią, zwykli nieudacznicy, którzy na niczym się nie znają i są kompletnie bezideowi. A młody narybek, który trafia do partii, poprzez tych starych „teczkowych” nasiąka tą gangreną i tak to się toczy. W Polsce nie jest tak, że nominacje, nawet na najwyższe stanowiska w państwie, dostają ludzie z kompetencjami do ich pełnienia, ludzie, którzy są fachowcami w danej dziedzinie.(…) Nasi politycy to nie są fachowcy, ale pospolite ruszenie – przeskakują sobie z partii do partii – przecież mamy cały zastęp weteranów, „Jasiów Wędrowniczków”, którzy przez lata byli niemal we wszystkich formacjach. W normalnych, ugruntowanych demokracjach takich sytuacji nie ma".
Władza vs patriotyzm
Nic dodać, ani niczego ująć. Ten cytat dokładnie odzwierciedla myśli naszego społeczeństwa o swojej władzy. Niepotrzebne są badania socjologiczne opinii publicznej; wystarczy posłuchać tego, co w miejscach publicznych mówią przeciętni ludzie w różnym wieku o różnych orientacjach ideologicznych i światopoglądowych. Tylko elity władzy nie wsłuchują się w głos ludu, którym rządzą. Oni stworzyli dla siebie hermetyczny świat współczesnych książąt udzielnych, czyli VIP-ów, otoczony ochroniarzami i kontaktują się z narodem na odległość za pomocą kamer i swoich rzeczników. A ich niedorzeczne pomysły legitymizują eksperci, którzy są albo partyjnymi kolegami popierającymi fanatycznie linię partii, albo zostali przekupieni.
Władza jest przede wszystkim impregnowana na krytykę. Pamiętam czas stalinowski, kiedy trzeba było publicznie składać samokrytykę na zebraniach organizacji młodzieżowych i partyjnych – coś w rodzaju rytuału religijnego spowiedzi powszechnej. Budziło to wówczas zrozumiałe oburzenie i wydawało się pozbawione sensu. Patrząc na to z perspektywy czasu i z punktu widzenia aktualnych warunków, dostrzegam jednak pewne „racjonalne jądro” w samokrytyce. (To nie znaczy, że pochwalam stalinizm - muszę o tym nadmienić, żeby nie być posądzonym o taką sympatię, jak pewien znany sędzia.) Tylko, który z naszych polityków byłby zdolny do dobrowolnego przyznania się do własnych błędów, naprawienia ich i usatysfakcjonowania ludzi pokrzywdzonych w wyniku tych błędów, żeby być „rozgrzeszonym” przez naród?
Ale co mówić o samokrytyce, jeśli „oni” są tak pyszałkowaci, że w ogóle nie dopuszczają do siebie głosów krytyki – nie słyszą jej, a gdy przypadkiem dotrze do nich, to nie reagują na nią, wyrażając tym swoją arogancję wobec społeczeństwa, które sowicie ich opłaca z podatków.
Nie ma zresztą norm prawnych zobowiązujących do udzielania odpowiedzi na krytykę w określonym czasie – nie tylko na krytykę, ale na jakiekolwiek pisma kierowane do urzędów. Wszelka krytyka nawet w dobrej wierze, czyli pozytywna albo konstruktywna, uważana jest za atak personalny na partię lub rząd, a wypowiadający ją uchodzi za agresora i przeciwnika władzy. (Pisałem o tym w artykule Do krytyki - jak do jeża w: SN Nr 5, 2012)
Przykładem uzasadniającym to może być wypowiedź prof. dr. med. Adama Płażnika zamieszczona w jego liście-ripoście do Pani Minister Nauki: "Mój list otwarty był ostrą, polemiczną próbą zwrócenia uwagi na potrzebę dyskusji nad wdrażaniem zasad (ciągle zmieniających się) reformy finansowania nauki i o jej etapową ocenę. Tymczasem tonacja listu Pani Minister wskazuje na syndrom oblężonej twierdzy, której obrońcy przekonani o słuszności swoich racji nie dopuszczają myśli o ich zmianie" (…) (Gazeta Wyborcza – Nauka 10.1.2013).
Wśród polityków panuje wyraźny strach przed krytyką, który dobitnie świadczy o ich miernocie oraz słabości. A z reguły boi się ten, kto ma coś wstydliwego do ukrycia, albo nie umie racjonalnie bronić swoich pozycji. Niestety, jedno i drugie ma miejsce u większości naszych polityków.
A co powiedzieć o patriotyzmie tych, którzy za to, że przesiedzieli za swoją działalność opozycyjną w więzieniu, albo byli internowani, domagają się bezwstydnie za swój „patriotyzm” ogromnych odszkodowań finansowych (i niestety, uzyskują) od państwa, czyli od obywateli, którzy też wtedy z różnych powodów cierpieli i byli prześladowani? Stworzyli nową wersję patriotyzmu - „patriotyzmu płatnego”. Nie są mi znane tego typu przypadki w historii naszego kraju ani innych krajów.
Patriotyzm manifestuje się w postaci poszanowania dla urzędów i symboli państwowych – godła, hymnu i flagi. Jednak z tym bywa u nas różnie. Urzędy państwowe, również te najwyższe, są nagminnie i publicznie krytykowane nie bez racji, a nieraz nawet lżone, co budzi ogólny niesmak, zwłaszcza u ludzi starszego pokolenia. A symboli państwowych często nadużywa się. Wywiesza się flagi i śpiewa hymn (niewiele osób, wśród nich także dostojnicy państwowi, zna jego słowa) byle kiedy, w sytuacjach niczym nieuzasadnionych przez różne grupy kiboli, strajkujących, rozwydrzonej młodzieży i manifestantów. Wiadomo, że szacunek dla symbolu maleje w miarę wzrostu częstotliwości jego pokazywania: jak czegoś za dużo, to nie zwraca się na to uwagi. Czasem też godło państwowe bywa deformowane do postaci karykaturalnej, jak na przykład dla celów komercyjnych na koszulkach piłkarzy.
Biorąc to wszystko pod uwagę nie dostrzegam podstaw do rozwijania uczuć patriotycznych w naszym kraju w tym wymiarze, o którym była mowa. Nawet nie ma nadziei na to, żeby w najbliższym czasie coś się zmieniło na lepsze pod tym względem. Wątpliwe jest też kształtowanie postaw patriotyzmu w innych jego wymiarach, ale to już z inny temat. Przypuszczam, że postępować będzie deflacja patriotyzmu w skali kraju i świata w dotychczasowym jego rozumieniu. Czytelnikom pozostawiam odpowiedź na pytanie: jak być i czy warto jeszcze być patriotą?
Wiesław Sztumski
12 stycznia 2013
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 6126