Socjologia (el)
- Autor: Janina Słomińska
- Odsłon: 5282
Z dr. Arkadiuszem Karwackim, pracownikiem Zakładu Polityki Społecznej Instytutu Socjologii UMK w Toruniu, rozmawia Janina Słomińska
- Autor: Krystyna Hanyga
- Odsłon: 8190
Prekariat stał się ostatnio terminem dość często używanym w debacie publicznej i odnoszonym zwykle do ludzi młodych, wykształconych, ale niepewnych jutra, pozbawionych gwarancji zatrudnienia, bezrobotnych albo zatrudnionych na tzw. umowach śmieciowych, zagrożonych ubóstwem.
Termin prekariat powstał z połączenia dwóch słów: precarious (niepewny) ze słowem proletariat.
Z dr. hab. Ryszardem Szarfenbergiem z Instytutu Polityki Społecznej, prof. Uniwersytetu Warszawskiego rozmawia Krystyna Hanyga.
- Czy analogie prekariatu z proletariatem mają uzasadnienie? Tworzy się nowa klasa społeczna, jak sugeruje autor tego określenia, Guy Standing?
- To nie jest sytuacja, która przyczyniłaby się do tworzenia klasy czy zwartej grupy, wokół której budowano by tożsamość, jak to było w przypadku proletariatu. Tam był ruch robotniczy, czyli związki zawodowe, partie robotnicze, była też kultura robotnicza, wspólnota interesów i stylu życia. Proletariat miał duży potencjał więziotwórczy i grupotwórczy. Sytuacja ludzi zatrudnionych w niepewnych warunkach nie służy budowaniu więzi. Tam, gdzie nie ma „kodeksowych” umów o pracę, nie mogą nawet tworzyć się związki zawodowe, a to oznacza, że przynależność związkowa również nie jest tym, co służyłoby krystalizowaniu się jakiejś wspólnoty. Oczekiwanie, że mogliby wyłonić wspólną reprezentację, stworzyć ruch społeczny czy partię, wydaje mi się mało realistyczne, chyba, żeby nastąpił naprawdę wielki kryzys, jeśli chodzi o stosunki zatrudnienia.
- Powstanie prekariatu jest związane z umacnianiem się neoliberalnej gospodarki globalnej, która bardzo zmieniła sytuację na rynkach pracy. Jak sięocenia, na Zachodzie nastąpiło to 20-30 lat temu. Natomiast w Polsce w innych warunkach pojawiła się grupa o podobnych cechach – tzw. ofiary transformacji. Ich status jest porównywalny?
- Ten wątek prekariatu, jak sądzę, był obecny już dawniej. Zastanawiam się, czy w wieku XIX, gdy tworzył się proletariat, prekaryjne zatrudnienie nie było normą. Duże masy ludności przemieszczały się do miast i w tych miastach sytuacja ówczesnych robotników była nieco podobna. Nie mieli żadnego zabezpieczenia, nie było żadnych regulacji, jeśli chodzi o warunki pracy, mieszkaniowe itd. Ale w czasach gospodarki industrialnej, poprzez mobilizację, reprezentację ówczesnych mas prekaryjnych pracowników został stworzony współczesny system państwa opiekuńczego, regulacji rynku pracy, dialogu społecznego itd. To, co znamy pod angielskim pojęciem welfare state.
Natomiast, jeśli mówimy o tym współczesnym prekariacie, cofnąłbym się raczej do lat 70. XX wieku. Np. w USA o ubóstwie zaczęto znowu mówić w latach 60. W latach 70. w Europie, w związku z kryzysem gospodarczym, spowodowanym różnymi wydarzeniami na scenie międzynarodowej, mieliśmy do czynienia z powrotem problemu bezrobocia i także zainteresowaniem się zagadnieniami ubóstwa. Wówczas też powstają koncepcje nazywane underemployment, czyli niedostatecznego zatrudnienia, czy segmentacji rynku pracy, które wskazywały, że powstają jakby dwa odrębne segmenty: jeden - prace wysokiej jakości, dobrze chronione, uzwiązkowione, z zabezpieczeniem. Drugi segment, to właśnie prace niskiej jakości, już bardzo przypominające prace o charakterze prekaryjnym. Wiązało się to między innymi ze wzrostem znaczenia sektora usług, w którym jednak są mniejsze możliwości tworzenia organizacji broniących interesów pracowniczych.
Jeśli chodzi o Polskę, można powiedzieć, że cała transformacja opierała się początkowo na dużym generowaniu ogólnie prekaryjnych warunków, ponieważ ludzie tracili pracę w państwowych przedsiębiorstwach, które były prywatyzowane i jakoś musieli sobie poradzić. Nie było pewności, czy zostaną prekaryjnymi przedsiębiorcami, prekaryjnymi pracownikami, czy też wejdą w sferę bezrobocia, ubóstwa i ogólnie niedostosowania - i to był koszt transformacji. Można wysnuć z tego wniosek, że każda poważna transformacja gospodarczo-polityczna generuje najpierw warunki tworzące masowy prekariat, który po okrzepnięciu tych nowych stosunków staje się dużo mniejszy.
Prekariat sytuuje się pomiędzy tradycyjną klasą robotniczą, która jeszcze przetrwała, a bezrobotnymi, tą masą ludzi, którzy już bardziej może przystają do międzywojennego określenia „margines społeczny” - obecnie nieużywanego, czy podklasy. Oczywiście, powyżej klasy robotniczej można wyróżnić tych, którzy np. zajmują rozmaite kierownicze stanowiska, są zatrudnieni w sektorze publicznym jako urzędnicy. Jest też zbiorowość ludzi, którzy mają wysokie kwalifikacje, są to technicy, programiści, wysokiej klasy eksperci, oni są pewni swojej pozycji i nawet nie zabiegają o stałe umowy o pracę. I oczywiście są ci najbogatsi, których można nazwać obywatelami świata. W takim kontekście strukturalnym powinniśmy dyskutować o prekariacie.
- To pokolenie, które ostatnio wchodzi na rynek pracy w Polsce, może czuć się oszukane. Rosnące bezrobocie było kamuflowane zachętą do długich studiów, potem licznych staży i praktyk, które miały dać doświadczenie zawodowe pożądane przez pracodawców. Nic to nie dało. Pod względem odsetka umów śmieciowych Polska zajmuje czołowe miejsce w Europie..
- Rzeczywiście, dla części młodych ludzi jest tak, ale dla większości z wyższym wykształceniem rzeczywistość jest raczej bardziej tradycyjna. Po kilku stażach prędzej czy później znajdują pracę, która dla takich osób jest częściej pracą na czas nieokreślony. Bardziej na prekaryjność narażeni są ci bez wyższego wykształcenia, z niskim poziomem kwalifikacji. Dzięki praktykom i stażom pracodawcy mogą sobie dobierać właściwych pracowników, choć mogliby ich też zatrudniać na okres próbny. Jest oczywiście kwestia zgodności z prawem systemu bezpłatnych staży w firmach prywatnych. Ten problem jest również dyskutowany na Zachodzie, ale wszystkie uzasadnienia i wyjaśnienia mają kryzys w tle.
Prekariat jest jednak zjawiskiem narastającym i nie wiemy, co zrobią ludzie sfrustrowani swoją sytuacją. Czy wyjadą tam, gdzie zjawiska prekaryjnej pracy są bardziej ograniczone i są większe możliwości wyboru, jeżeli chodzi o rynek pracy; czy zasilą te niższe warstwy zwane podklasą?
- A jak sytuacja demograficzna może wpłynąć na proces prekaryzacji? Czy, jak przewidywano, wkrótce będzie brakowało rąk do pracy?
- Zastanawiałbym się, na ile zjawisko prekariatu może być dodatkowo warunkowane poprzez duży wypływ ludzi młodych z uczelni na rynek pracy – ten wątek jest ważny, ale wkrótce będzie niż. Mamy problem starzenia się społeczeństwa. Jeżeli wydłużymy wiek emerytalny, przybędzie nam ludzi już nie tak sprawnych, mniej pożądanych przez pracodawców. W związku z tym prekariat może się rozszerzyć również na tę grupę, dla nich też będzie głównie praca na czas określony czy umowy zlecenia. Wówczas mamy do czynienia raczej z konsekwencją starzenia się społeczeństwa, na którą zareagował ustawodawca zmieniając tak prawo, że przybędzie ludzi, którzy staną się, być może, pracownikami prekaryjnymi.
W sytuacji niżu demograficznego przewiduje się, że będzie za mało młodych pracowników i stąd pytanie, na ile braki uzupełnimy tymi ze starszych grup wiekowych, a na ile będziemy w stanie zachęcić Polaków, którzy wyjechali, żeby wrócili i zachęcić ludzi z krajów uboższych, by przyjeżdżali do nas i pracowali tutaj. Polska do tej pory nie była specjalnie hojna w rozdawaniu obywatelstwa i ściąganiu imigrantów z innych krajów. Kwestia imigracji i prekariatu jest ciekawa, ponieważ imigrant, szczególnie spoza UE, ma mniej praw w danym społeczeństwie niż obywatele tego państwa, stąd duży obszar szarej strefy. Praca na czarno jest bardzo niepewna, bo nie daje żadnych zabezpieczeń, można ją stracić z dnia na dzień. I to jest najbardziej prekaryjne zatrudnienie, jakie można sobie wyobrazić.
- Oczekiwanie większego kryzysu społecznego, konfliktu, czy protestów było dość silne, kiedy wybuchł kryzys i powstał ruch Occupy Wall Street, w Hiszpanii ruch oburzonych, czy duże protesty w Portugalii. W przypadku Polski, po pierwsze należy wziąć pod uwagę, że duża część konfliktu społecznego związana z transformacją już się wypaliła w I połowie lat 90., kiedy było dużo strajków, protestów itd. Później w związku z kolejnymi reformami były punktowe protesty związków zawodowych. Natomiast szerszego ruchu społecznego protestu nie dostrzegam. Czasem tłumaczy się to tym, że ludzie są bardziej zainteresowani kumulacją swojej zamożności, ewentualnie radzeniem sobie ze spłatą kredytów niż z aktywnością w sferze publicznej. Często podnosi się w Polsce i w krajach postkomunistycznych problem braku zaufania, co też można powiązać z widmem prekaryjności, które straszy niższą klasę średnią.
- Zmiany w mentalności pokoleniowej…
- Niektórzy mówią, że to neoliberalna propaganda, tak zostało wychowane pokolenie lat 90., a w szczególności to pokolenie, które wyrastało pod koniec tego dziesięciolecia. Możemy się spodziewać, że dopiero ich dzieci będą bardziej wyzwolone od neoliberalnej propagandy przedsiębiorczości, zdobywania wykształcenia, doświadczenia i bycia kreatywnym, innowacyjnym. To rzeczywiście jest indywidualistyczne podejście do tego, czy nam się w życiu udaje, czy nie. Także myślenie o państwie opiekuńczym w Polsce jest bardzo niechętne i to też było pokłosie lat 90., kiedy rozsiewano plotki o śmierci czy kryzysie państwa opiekuńczego na Zachodzie.
- Jednak wiele państw zrezygnowało z nadmiernej opiekuńczości.
- Nawet po zmniejszeniu świadczeń Szwecja, w porównaniu z naszą sytuacją, jest niewyobrażalnie hojna. Dla mnie bardziej przekonująca jest teza, że państwo opiekuńcze dostosowuje się do sytuacji, do kryzysu, globalizacji, do współczesnych rynków finansowych itp. Jest to raczej kwestia innego rozłożenia akcentów między tym, co jest opiekuńczością, a tym, co jest aktywizacją i wspieraniem ludzi, żeby sobie poradzili na rynku pracy. Dania uchodzi za przykład kraju, w którym udało się osiągnąć dość dobrą kombinację pomiędzy świadczeniami i zabezpieczeniem socjalnym dla osób bezrobotnych, usługami o charakterze aktywizacji czy przekwalifikowania się a elastycznością na rynku pracy.
W Polsce doszło do interesującego zderzenia dyskursów, bo reformy prawa pracy zmierzające do większej elastyczności, deregulacji rynku pracy popierała większość ekspertów i ekonomistów, twierdząc, że będzie to dobre dla współczesnego rynku pracy. Natomiast z drugiej strony pojawił się dyskurs o śmieciowości umów i elastyczność została uznana raczej za przyczynę problemów, niż ich rozwiązanie.
Niektórzy twierdzą, że źródłem współczesnego problemu prekariatu są neoliberalne reformy, które przecież nie wzięły się z jakiegoś przymusu, tylko stąd, że ludzie przekonali się do teorii neoliberalnych mówiących o gospodarce i o rynku pracy. Można to też tłumaczyć interesami tych, którzy chcą, żeby po prostu był mniejszy udział płac w dochodzie narodowym i większy udział zysków. Korzystają na tym udziałowcy, ci, którzy mają firmy, wielkie korporacje. Ale te przemiany mają miejsce na Zachodzie w latach 70., 80. - w czasach Margaret Thatcher, Ronalda Reagana. Natomiast polska transformacja była w cieniu zwycięstwa rynku i demokracji i trudno było w takich warunkach budować państwo opiekuńcze, szczególnie, że odziedziczyliśmy sporo opiekuńczych instytucji po PRL. Wiele z nich zostało zlikwidowanych bardzo szybko i bez refleksji, czy warto je utrzymać, czy coś ze starego systemu w tym wątku socjalnym jest istotne. Pierwszeństwo miała reforma gospodarcza i szybka prywatyzacja gospodarki tak, żeby powstawały nowe podmioty gospodarcze w miejsce likwidowanych.
- To zależy, do jakiej sfery tego prekaryzmu się odniesiemy. Bo jeżeli chodzi o umowy śmieciowe, pojawiło się kilka propozycji, m.in., żeby przynajmniej zrównać ze sobą umowy na czas określony i czas nieokreślony, uelastycznić wszystkie do jednego poziomu. Wtedy pracodawcy nie będą mieli bodźców, żeby wybierać akurat te umowy, albo inne, jako mniej dla siebie kosztowne.
Trochę inną kwestią jest, na ile i w jaki sposób spróbować ograniczyć korzystanie z umów cywilno-prawnych. Pamiętam opinie, że kodeks pracy należy wyrzucić do lamusa, a powinno się przejść właśnie na umowy cywilno-prawne, co by oznaczało jednak powrót do XIX wieku i wolnej umowy o pracę. Ale sądzę, że za pomocą świadczeń socjalnych można sprawić, że ludzie nie będą tak dotkliwie odczuwali tej prekaryjnej sytuacji.
W wielu krajach świadczenia socjalne są bardziej hojne, dłużej wypłacane, dużo wyższy jest poziom pomocy. W wielu krajach państwo opiekuńcze jest też dla klasy średniej, więc nie wytwarza się zawiść wewnątrz społeczeństwa, nie służąca dobrze integracji społecznej, ani też polityce społecznej, bo wtedy klasa średnia po prostu wypisuje się z tej całej polityki, dążąc do zmniejszenia podatków, by móc zadysponować tymi pieniędzmi według własnych potrzeb.
- Zalecałbym sceptycyzm co do bezgranicznego zaufania, że uelastycznienie i deregulacja rynku pracy, które są jednym z powodów prekaryzacji, jest lekiem na rynek pracy.
W Polsce ten lek jakoś nie działa, ponieważ cały czas mamy dużo wyższy poziom bezrobocia niż w innych krajach, mimo że byliśmy „zieloną wyspą”, a teraz nasz wzrost gospodarczy nie jest taki zły. Poziom aktywności zawodowej jest w Polsce nadal bardzo niski, mimo że mamy już bardzo elastyczny kodeks pracy.
Rozwiązania poszukiwałbym raczej w dodatkowej regulacji rynku pracy poprzez stymulowanie chociażby umów zbiorowych, dialogu społecznego. Nasz dialog społeczny nie jest specjalnie skuteczny, szczególnie jeśli chodzi o zawieranie umów zbiorowych na wyższym poziomie, np. całych branż.
Postulowałbym jeszcze zwiększenie hojności świadczeń dla bezrobotnych, wydłużyłbym wypłacanie im zasiłków. Wzmocniłbym współpracę między urzędnikami pracy a pomocą społeczną dla tych trudniejszych przypadków, jeżeli chodzi o przywracanie na rynek pracy, czyli zarówno zmiany w opiekuńczej części polityki społecznej, jak i w tej części związanej z usługami. Usługi urzędów pracy w Polsce od dawna są krytykowane pod wieloma względami, trzeba poprawić ich jakość.
Mamy centra integracji społecznej, kluby integracji społecznej, ostatnio przeczytałem, że ten sektor jest uznawany w dokumencie ministerialnym jako wyraz idei workfare, czyli takiej nowoczesnej polityki społecznej, która tym się różni od welfare, że tamta była właśnie nastawiona na zapewnienie bezpieczeństwa socjalnego, a ta bardziej na zapewnienie pracy i poprzez pracę zapewnienie bezpieczeństwa socjalnego. Tylko, że jeżeli to będzie byle jaka praca, to nie daje ona wiele więcej bezpieczeństwa.
Podkreśla się też, że w Polsce jest duży odsetek ubogich pracowników, którzy są zatrudnieni w pełnym wymiarze czasu pracy, ale jednak ich gospodarstwo domowe jest poniżej granicy ubóstwa. Praca na cały etat powinna zapewnić utrzymanie rodzinie.
- Czy te propozycje są wykonalne w sytuacji zagrożenia kryzysem?
- Można mieć wątpliwości, czy jakiekolwiek zmiany, które pociągają za sobą większe wydatki publiczne, są wykonalne w trakcie spowolnienia gospodarczego, wiemy, jakie są priorytety ministra finansów. W takich warunkach powinniśmy poprawiać jakość i efektywność tego, co mamy, uzyskiwać więcej dla osób, które tego potrzebują, w tym dla ludzi, którzy utykają w tym prekaryjnym zatrudnieniu i rotują pomiędzy zasiłkami dla bezrobotnych, pomocą społeczną, stażami, pracą nielegalną w ogóle bez żadnych umów.
Uważam, że w Polsce są za niskie podatki, to jest pogląd bardzo niepopularny, mamy ekonomistów, publicystów ekonomicznych, którzy zawsze twierdzą, że podatki są za wysokie, więc trzeba ciąć wydatki. Są po prostu za państwem minimalnym, minimalnie opodatkowującym i minimalnie cokolwiek robiącym dla obywateli. Bardziej bliska jest mi wizja państwa, które ma odpowiednie środki na swoje działania i jest sprawne.
Sądzę, że bardziej nośnym tematem dla reformowania polityki społecznej i polityki rynku pracy jest jakość pracy czy zatrudnienia. Badania pokazują, że w Polsce z jakością pracy nie jest najlepiej. Ekonomiści jednak przestrzegają, że jeśli zależy nam na miejscach pracy dobrej jakości, trzeba się zgodzić, że będzie ich mniej i wtedy pojawi się problem większego bezrobocia.
Niektórzy twierdzą, że powstaje właśnie dualistyczny rynek pracy, część prekaryjna będzie powiększała się i to doprowadzi prędzej czy później do kryzysu.
Jedno z proponowanych rozwiązań mówi o powszechnym dochodzie obywatelskim, czyli zapewnieniu ludziom stałego dochodu, niezależnie od tego, czy mają pracę. Każdy z tytułu, że jest obywatelem, powinien otrzymywać co miesiąc pewną kwotę. Mam jednak duże wątpliwości co do wykonalności tego projektu. W Polsce jest bardzo wrogie nastawienie do tego rodzaju rozwiązań, od razu ośmiesza się je, że rozdawnictwo to był PRL, a teraz trzeba dobrze adresować, a nie wszystkim dawać to samo. Popadamy od razu w sprzeczność ze sposobem myślenia, który był upowszechniany w latach 90. i później, zarówno przez liberalną prawicę, jak i socjaldemokratyczną lewicę. Wszyscy w podobny sposób myśleli, a to przecież by wyeliminowało większość obecnych świadczeń o charakterze nieubezpieczeniowym, np. świadczenia rodzinne, dodatki mieszkaniowe i wiele innych, poza świadczeniami z ubezpieczenia społecznego, które zdobywamy dzięki pracy. Wiadomo, że ten powszechny dochód byłby bardzo niski i większości by nie wystarczył; jego krytycy mówią, że zdemoralizuje tych, którym wystarcza i oni nie będą pracowali, ale przecież to ich wola, jak sobie poukładają życie.
Uważam, że jest mocna argumentacja za powszechnym dochodem obywatelskim, który uznaje się za ostateczne rozwiązanie jednego z ważniejszych problemów prekariatu – daje pewność dochodu. Ponieważ dochód obywatelski byłby zindywidualizowany, każde dziecko od urodzenia miałoby swoje indywidualne konto i na tym koncie byłby on gromadzony. Wówczas wszyscy młodzi ludzie na wejściu w dorosłość mieliby zgromadzony pewien kapitał, który mogliby wydać np. na cele edukacyjne, na mieszkanie, albo na założenie własnej firmy.
Strategia dochodzenia do powszechnego dochodu obywatelskiego powinna być stopniowa. Np. dla wszystkich osób niepełnosprawnych renty, które mogą łączyć z pracą bez żadnych ograniczeń - to już ma charakter dochodu obywatelskiego. Pojawiła się idea emerytury obywatelskiej, która należałaby się każdemu człowiekowi, który przekroczy pewien wiek. To rozwiązuje nam problem pomocy społecznej dla osób starszych, którzy np. nie wypracowali sobie emerytury odpowiedniej wysokości, z czym pewnie będziemy mieli w przyszłości większe kłopoty.
W społeczeństwie konsumpcyjnym, w jakim jesteśmy, za pieniądze kupujemy na rynku to, czego pragniemy. Jeśli ktoś nie ma pieniędzy lub ma ich zdecydowanie mniej niż inni, automatycznie jest wykluczony. Być może w przyszłości ludzie porzucą konsumpcyjny styl życia w imię dobra planety i przyszłych pokoleń. W takim zielonym czy ekologicznym społeczeństwie pieniądze odgrywałyby może mniejszą rolę.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 5084
Z dr. Grzegorzem Kostrzewą-Zorbasem, politologiem i dyplomatą z Wyższej Szkoły Ekonomiczno-Informatycznej w Warszawie rozmawia Anna Leszkowska
- Autor: Krystyna Hanyga
- Odsłon: 5761
Z prof. Marią Halamską z Centrum Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych UW Euroreg rozmawia Krystyna Hanyga