Socjologia (el)
- Autor: Krystyna Hanyga
- Odsłon: 3119
Organizacje watchdogowe (strażnicze), których rola ostatnio wzrasta, nie cieszą się specjalnym zainteresowaniem badaczy. Brakuje gruntownych analiz ich działalności, celów i społecznych funkcji, jakie pełnią, ich skuteczności i odbioru społecznego.
Raport (autorstwa Katarzyny Batko-Tołuć i Krzysztofa Izdebskiego), z którego korzystałam pisząc ten tekst, powstał na zlecenie Instytutu Spraw Publicznych. Został sporządzony przez aktywnych działaczy organizacji strażniczych, dzięki czemu dotyka wielu ważnych, nie zawsze dostrzeganych problemów, także praktycznych, zawiera ciekawe spostrzeżenia i uwagi.
Obowiązuje zasada, że oceny formułowane przez organizacje strażnicze muszą opierać się na informacjach oficjalnych, dokumentach, ekspertyzach; bardzo ważnym punktem odniesienia jest prawo: czy jest przestrzegane, jak funkcjonuje, czy jest celowe. Organizacje strażnicze powinny być wiarygodne i poza wszelkim podejrzeniem o stronniczość, partykularyzm, uleganie wpływom.
Niezależność kosztuje
I tu oczywiście największym problemem jest finansowanie ich działalności, bo dotychczasowe źródła pomału wysychają, kryzys finansowy nie omija organizacji strażniczych. W tym roku kończy działalność Trust for Civil Society in Central and Eastern Europe, inicjatywa finansowana przez wielkie amerykańskie fundacje, która udzielała im największego wsparcia. Zmniejszą się środki z Komisji Europejskiej, Fundacja im. Batorego, pomagająca watchdogom w różnych formach, nie otrzyma zapewne tak znaczących jak dotąd dotacji zagranicznych, mniej będzie też grantów i nie wiadomo, jaka będzie hojność funduszy szwajcarskiego i norweskiego.
Pozostaje zatem ubieganie się o 1% naszych podatków i pozyskiwanie prywatnych darczyńców, np. z polskiego biznesu. Korzystanie z dotacji od monitorowanej administracji raczej nie wchodzi w grę, bo grozi konfliktem interesów. Co prawda, doświadczenia krajów zachodnich, starych demokracji, wskazują, że może być inaczej – tam instytucje publiczne wspierając swoich kontrolerów raczej wzmacniają swą wiarygodność.
W Polsce na razie trudno liczyć na wytworzenie się takich relacji, wobec ogólnej nieufności i niechęci do współpracy z organizacjami pozarządowymi.
Organizacje strażnicze muszą być niezależne finansowo, powinny być finansowane przez współobywateli, którzy rozumieją ich znaczenie dla demokracji – podkreśla Katarzyna Batko-Tołuć, wieloletnia prezeska Stowarzyszenia Liderów Lokalnych Grup Obywatelskich. Większość organizacji, zwłaszcza mniejszych i lokalnych zapewne będzie miała z tym istotny problem. Jak pokazuje praktyka, popieranie jakiejś organizacji i jej celów niekoniecznie przekłada się na gotowość do finansowego wsparcia.
Gwarancja rzetelności
W Polsce mamy ok. 30 organizacji strażniczych, większość z nich powstała po 2000 roku. Często funkcje strażnicze są tylko jednym z obszarów zainteresowania danej organizacji. Watchdogi działają na różnych polach – praworządność, prawa człowieka, dostęp do informacji publicznej, gospodarka finansami publicznymi, konsultacje społeczne, zapobieganie patologiom życia publicznego, programy antykorupcyjne i antydyskryminacyjne, ochrona środowiska itp. Zbierają doświadczenia i uparcie drążą podjęty temat. Trwa to długo, często wiele lat, jeśli chce się posunąć choć krok do przodu, przekonać do wprowadzenia zmian.
Działaczy organizacji strażniczych wyróżnia na tle innych profesjonalizm, tu nie wystarczą dobre chęci. Jedną z ważnych funkcji, jakie pełnią w społeczeństwie, jest funkcja ekspercka w dziedzinach, w których działają. Do tej roli muszą być szczególnie dobrze przygotowani, pewni swoich racji, przedstawiając opinie w rozmaitych sprawach, biorąc udział w wysłuchaniach publicznych, konsultując akty prawne, składając dokumenty w procesie legislacyjnym.
Często także występują w mediach, komentując różne posunięcia władz publicznych, czy budzące wątpliwości przepisy prawne, obowiązujące już lub dopiero przygotowywane.
Edukują, interweniują
Pełnią przy tym ważne funkcje edukacyjne, popularyzując wiedzę o prawie i prawach obywatela, z czym w polskim społeczeństwie nie jest najlepiej. Niewątpliwie bardziej spektakularne są interwencje, zwłaszcza w sprawach głośnych, budzących społeczny oddźwięk albo, w opinii strażników, stanowiących zagrożenie dla systemu demokratycznego czy praw człowieka.
W raporcie przytoczone są przykłady takich, w jakimś stopniu skutecznych, interwencji – np. Stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita w sprawie portalu, „nawołującego do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, etnicznych, wyznaniowych”; Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny w związku ze stosowaniem przez niektórych farmaceutów tzw. klauzuli sumienia i odmawiania sprzedaży m. in. środków antykoncepcyjnych.
Fundacja Panoptykon z kolei alarmowała, że sądy, policja i inne służby naruszają prawo obywateli do prywatności poprzez zbyt częste i słabo uzasadnione sięganie po dane o połączeniach telefonicznych.
W takich przypadkach bardzo ważne jest zwrócenie uwagi na problem, nagłośnienie go, wprowadzenie do debaty publicznej, zmobilizowanie opinii publicznej.
Z drugiej strony, w ten sposób także organizacje strażnicze stają się rozpoznawalne i mogą liczyć na społeczne poparcie swych działań, tyle że sami obywatele w dużej części nie są świadomi swych praw ani gotowi do ich egzekwowania. Tymczasem, jak stwierdzają autorzy raportu ISP, wciąż jeszcze najczęściej postrzegane są jako te, które prowadzą monitoring i wydają raporty. To jest oczywiście ważne, ale niewystarczające.
Długa droga do sukcesów
To nie są łatwe sprawy i na rezultaty trzeba poczekać, gdyż opór czy lekceważenie problemu przez drugą stronę bywa duże. Np. od lat organizacje strażnicze podnoszą kwestię przygotowania przez rząd strategii antykorupcyjnej, postulują wprowadzenie ustawy o bezpłatnej pomocy prawnej i ustawy antydyskryminacyjnej, ostrzegają przed skutkami ustaw pogarszających standardy przestrzegania podstawowych praw i wolności oraz przejrzystości instytucji państwowych (jak ustawa o zgromadzeniach).
Organizacje strażnicze, które mają ambicje wprowadzania zmian w prawie, działające centralnie, borykają się ze specyficznymi problemami. Na poziomie rządowym proces stanowienia prawa jest nieprzejrzysty, organizacje obywatelskie nie znajdują miejsca, gdzie mogłyby zabrać głos w jakiejś sprawie, wyrazić swoją opinię. Można oczywiście słać pisma zawierające stanowisko, ale zbyt często pozostają one bez odzewu. Czy uda się zabrać głos w komisjach sejmowych, zależy od szefa komisji, wysłuchanie publiczne też zależy od zgody posłów, zresztą przedstawiane tam opinie najczęściej nie są brane pod uwagę w procesie legislacyjnym.
Organizacje strażnicze starają się wszędzie zaistnieć, ale co do wyników nie należy mieć wielkich złudzeń. Generalnie, wielkim problemem, którego doświadczają także obywatele, jest dostęp do informacji publicznej, blokowany na różnych szczeblach lub po prostu ignorowany przez urzędników, mimo obowiązującej na mocy ustawy zasady braku formalizmu oraz szybkości dostępu. Mogą coś na ten temat powiedzieć nawet organizacje zbieraczy danych, którzy je tylko gromadzą i upubliczniają, rzadko interpretują.
Obszary do zagospodarowania
Zdaniem dr. Zbieranka, monitoring społeczny przychodów i wydatków komitetów wyborczych dokonywany w czasie rzeczywistym jest bardziej skuteczny, ma znaczenie profilaktyczne, a wnioski są przydatne w systemie kontroli państwowej. Można tu odwołać się do doświadczeń z kampanii prezydenckiej w 2005 roku, kiedy taka kontrola społeczna na poziomie centralnym i lokalnym była prowadzona z inicjatywy Fundacji Batorego.
Raport, w którym uwypuklono niejasności i nieprawidłowości, dał podstawy do późniejszej nowelizacji Kodeksu Wyborczego. Jednak od 2009 roku organizacje strażnicze nie prowadzą żadnych tego typu działań, motywujących partie polityczne do lepszej i przejrzystej polityki finansowej. Monitoring finansowania partii politycznych powinien być procesem ciągłym, uważa dr Zbieranek, a trzeba też pamiętać, że czeka nas „slalom wyborczy” i kolejne cztery elekcje.
Kontrolować kontrolujących
Bardzo ważny temat, właściwie nieobecny w debacie publicznej, podjęła trzy lata temu Fundacja Panoptykon: jest to problem ochrony praw człowieka w społeczeństwie nadzorowanym. Kontrolujemy kontrolujących – mówi Małgorzata Szumańska, jedna z założycielek Fundacji.
Powiększa się skala i są coraz doskonalsze mechanizmy i techniczne możliwości ingerencji w życie obywateli. Nadzór funkcjonuje właściwie w każdej sferze życia i często wymyka się spod kontroli, nie zawsze wiadomo, jak są wykorzystywane zdobyte tą drogą informacje o obywatelach, rozmaite bazy danych i wreszcie - jakie będą społeczne konsekwencje takich działań.
Panoptykon zajmuje się nadzorem w sieci, ochroną prywatności obywateli, działaniem i uprawnieniami różnych służb. Zwraca uwagę na często nadużywany jako argument problem bezpieczeństwa; podobnie jest z monitoringiem wizyjnym instalowanym w wielu miastach. Fundacja monitoruje procesy legislacyjne, alarmuje, kiedy uzna, że jakieś projekty dotyczące nadzoru nie pozwalają należycie chronić praw i wolności jednostek. Problemy nadzoru budzą spore społeczne emocje i kontrowersje. Zdaniem działaczy Fundacji, bardzo ważne jest wprowadzanie tych tematów do debaty publicznej, nagłaśnianie ich, w czym istotna rola przypada mediom.
I jeszcze jeden przykład: Fundacja Court Watch (jest to ruch o zasięgu międzynarodowym) zajmuje się propagowaniem i organizowaniem obywatelskiego monitoringu pracy sądów. Przeszkoleni wolontariusze uczestniczą w rozprawach sądowych obserwując, jak są respektowane prawa stron postępowania i jakie są warunki pracy sądów. Ich spostrzeżenia pomogą w sporządzeniu diagnozy stanu sądownictwa i realizowania przez sądy ich funkcji społecznych.
W Polsce niepokojącym zjawiskiem jest spadek zaufania do sądów. Obywatelski monitoring powinien zwiększyć świadomość prawną społeczeństwa i przybliżyć zasady pracy sądów, ale czy przysporzy im zaufania?
Zadania na bliską przyszłość
W Polsce jest jeszcze wiele innych obszarów, gdzie brakuje społecznego nadzoru. Takim zupełnie nierozpoznanym, jeśli chodzi o przestrzeganie praw człowieka, jest np. wojsko. Pojawiają się także nowe zagrożenia dla praworządności, które trzeba będzie rozpoznać i obserwować.
Przyszłością watchdogów jest specjalizacja, która pozwala głęboko wniknąć w dany problem., uważa Maria Ejchart z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Organizacje strażnicze w Polsce wciąż zbierają doświadczenia, doskonalą mechanizmy swojej działalności. Chcą zdobyć uprawnienia, które pomogą im w sprawowaniu funkcji kontrolnych.
W podsumowaniu raportu ISP wymieniono m.in. gwarancje uczestniczenia na wszystkich etapach stanowienia prawa na poziomie Rady Ministrów, a także udziału w posiedzeniach komisji sejmowych, wprowadzenie sądowego nakazu udostępniania informacji publicznej do ustawy o dostępie do informacji publicznej.
Najważniejsze, żeby przekonać zarówno władze, instytucje publiczne, jak i - a może przede wszystkim - społeczeństwo, że obok kontroli państwowej potrzebna jest kontrola obywatelska.
- Autor: Piotr Szukalski
- Odsłon: 10534
Starzenie się ludności – wzrost liczby, a przede wszystkim odsetka osób uznawanych w danym społeczeństwie za stare – w większości przypadków kojarzy się ze społecznym zagrożeniem.
Zgodnie z wizją demografii apokaliptycznej światu grozi „zalew” seniorów, którzy są traktowani jako jednorodna z punktu widzenia stanu zdrowia, witalności, potrzeb zbiorowość, utrzymywana przez społeczeństwo, której nadmierna chciwość oznacza drenaż społecznych zasobów. Akcentowane są zatem w tym podejściu przede wszystkim kosztowne problemy socjalne i ekonomiczne związane z procesem starzenia się ludności, rzadziej myśli się o tym procesie w kategoriach wyzwań, zaś jeszcze rzadziej w kategoriach nowych możliwości, szans rozwoju.
Tymczasem taka szansa istnieje, na imię ma srebrna gospodarka. Termin ten obejmuje wszelką działalność gospodarczą mającą na celu zaspokajanie potrzeb wyłaniających się z procesu starzenia się ludności.
Prezentując, czym jest srebrna gospodarka, przedstawiać będę wyniki projektu systemowego „Wyrównywanie szans na rynku pracy dla osób w wieku 50 +”, realizowanego w latach 2010-2014 na zlecenie Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej przez Centrum Rozwoju Zasobów Ludzkich i Uniwersytet Łódzki, finansowanego ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego.
Jednym z celów tego badawczo-wdrożeniowego projektu była analiza srebrnej gospodarki, a zwłaszcza tych jej wątków, które związane są z możliwościami zatrudniania osób w wieku 50+, niezależnie czy jako pracowników najemnych czy samozatrudnionych.
Senior też konsument
Tradycyjnie, dla większości typowych podmiotów gospodarczych grupą docelową są konsumenci w wieku 15-40 lat, zaś jedynie w przypadku niektórych usług i dóbr nieco starsi, w wieku 40-60 lat (rynek wysokiej jakości samochodów, prywatna bankowość, dobra luksusowe, turystyka, usługi medyczne i okołomedyczne).
W większość przypadków konsumenci starsi traktowani są jako grupa nieatrakcyjna, jedynie dla producentów nielicznych dóbr stanowią kluczową grupę. Tymczasem „srebrny rynek” zaczyna się w przypadku osób mających co najmniej 50 lat (niektórzy mówią o osobach 60+, lub nawet 65+).
Srebrna gospodarka zaczyna się wówczas, gdy podmioty gospodarcze dostrzegają w seniorach potencjalnych klientów, grupę szybko rosnącą liczebnie, posiadającą znaczną siłę nabywczą, charakteryzującą się stałością preferencji nabywczych (tj. wysoką lojalnością wobec produktu i marki), nabywającą produkty tzw. sektorów schodzących (branże gospodarki produkujące niemodne lub „zacofane” technicznie produkty).
Firmy zaczynają wówczas modyfikować istniejące produkty tak, aby zwiększyć ich użyteczność dla tej grupy wieku (wzrost łatwości korzystania z produktów, dopasowanie ich niektórych charakterystyk do specyficznych wymagań seniorów). Nieco później pojawiają się z kolei pomysły, aby wdrażać specjalnie zaprojektowane dla osób starszych produkty, tj. takie które już w fazie przed wprowadzeniem na rynek uwzględniały ich specyficzne potrzeby.
Tym samym następuje zmiana percepcji osób starszych jako konsumentów – od pasywnych nabywców do aktywnych konsumentów, kształtujących wiązkę nabywanych użyteczności. Wciąż jednak na tym etapie mowa była o typowych usługach lub dobrach oferowanych indywidualnym seniorom, tj. osobom, które z uwagi na stan zdrowia lub zaawansowany wiek nie są już – lub powoli przestają być – uczestnikami rynku pracy. Tym samym seniorzy doceniani są jako konsumenci zdolni do absorbowania większej ilości tradycyjnie definiowanych dóbr i usług.
Aktywne starzenie się
Prawdziwe myślenie w kategoriach srebrnej gospodarki zaczyna się wówczas, gdy następuje wyjście poza tak wąsko zdefiniowane grupy docelowe, gdy opiera się ono o koncepcję aktywnego starzenia się. Naczelnym założeniem tejże koncepcji jest przekonanie o konieczności oddziaływania na jak najdłuższe zachowanie społecznej produktywności jednostki. Społeczna produktywność definiowana jest jako każda aktywność, która przysparza korzyści któremukolwiek z członków społeczeństwa, niezależnie od bycia wykonywaną zawodowo (odpłatnie) lub nie.
Mamy zatem do czynienia z uwzględnianiem szeregu jednocześnie realizowanych przez jednostkę karier, ról społecznych, których wykonywanie przynosi korzyści innych bezpośrednio lub pośrednio. Bezpośrednio, poprzez zwiększenie zasobów dostępnych tym osobom (np. dzięki pracy zawodowej, płacąc podatki, finansujemy różnorodne usługi społeczne; dzięki pełnieniu obowiązków dziadków „uwalniamy” czas naszych dzieci, opiekując się wnukami), i pośrednio, poprzez zmniejszenie zasobów, jakie inni musieliby nam przekazywać (np. kariera zawodowa dostarcza nam środków do życia, zaś poprawnie przebiegająca kariera zdrowotna – dbałość o zdrowie – sprawia, iż inni nie poświęcają czasu, opiekując się nami).
Aktywne starzenie się stało się w ostatnich latach swoistym projektem politycznym, bardzo silnie promowanym przez UE, aczkolwiek z reguły ograniczonym do sfery zachowań na rynku pracy. Patrząc z tej perspektywy, podkreślić należy, że umożliwienie dłuższej samodzielności ekonomicznej, czyli wykonywania pracy zawodowej, coraz częściej oznacza konieczność zlecania wielu usług specjalistycznym firmom działającym w sferze doradztwa, jak ułatwić dłuższą karierę zawodową. Firmy te doradzają zarówno pracownikom, jak i przedsiębiorcom, jak dostosowywać warunki pracy do fizjologii starzejących się pracowników, jak modyfikować stosunki pracy (np. czas pracy), jak przygotować się do przejścia na emeryturę.
Srebrny marketing i gerontechnologie
W efekcie powyższych zmian zaczyna się myśleć o potencjalnych klientach srebrnej gospodarki w kategoriach nie tylko jednostek, lecz również grup lub organizacji, zaś zaspokajane potrzeby to nie tyle potrzeby seniorów, ile organizacji mających z seniorami do czynienia.
Z tej perspektywy w centrum zainteresowania stają się nie tylko osoby starsze, lecz również i te na przedpolu starości, zaś jednym z ważnych pól działalności jest dostarczanie usług umożliwiających dłuższą aktywność różnego typu, najczęściej wykonywanie kariery zawodowej. Na tym etapie również i tradycyjnie podejmowane działania ukierunkowane na zaspokajanie osób starszych przybierają innych charakter, w miejsce bowiem uwzględniania specyfiki seniorów przy projektowaniu produktów niezależnych od fazy cyklu życia jednostki, mamy do czynienia ze skupianiem się na zaspokajaniu „wykreowanych” – tj. nieuświadamianych sobie dotąd przez osoby starsze – potrzeb lub na wdrażaniu takich sposobów zaspokajania dotychczasowych potrzeb, które związane są z zastosowaniem najnowocześniejszych technologii.
W efekcie pojawiają się nowe działy gospodarki – „srebrny” marketing czy gerontechnologie.
W rezultacie powyższych przemian w skład srebrnej gospodarki wchodzą coraz częściej działania związane z indywidualnym i społecznym przygotowaniem do starości w różnych wymiarach, zaś rozwój samej gospodarki bazuje nie na „imperatywie wyboru mającego na celu nie być starym”, lecz na wyborze takiego sposobu starzenia się, aby działo się to w sposób nowy, lepszy, bardziej produktywny.
Polscy seniorzy w srebrnej gospodarce
Z rodzimej perspektywy najważniejsze jest oczywiście określenie, czy w Polsce rozwój srebrnej gospodarki ma szanse wystąpić. Bez wątpienia od kilku lat jesteśmy świadkami szybkiego wzrostu liczby i frakcji seniorów, wskutek dochodzenia do odpowiedniego wieku licznych generacji urodzonych po II wojnie światowej. Te generacje są dużo lepiej wykształcone niż pokolenia urodzone wcześniej, a w rezultacie mają już inną wizję własnej starości, tego, jak wypada ją spędzać. Wizja ta jest zdecydowanie bardziej aktywna i prokonsumpcyjna niż wyobrażenia własnej starości ich poprzedników, jest w niej miejsce na inne aktywności niż rodzina, działka czy telewizja.
Choć większość obecnych seniorów nie posiada dużych zasobów materialnych, wzrasta odsetek tych, którzy po transformacji systemowej zarobili „realne” pieniądze – właścicieli firm, realizatorów wolnych zawodów. W rezultacie wzrasta liczba potencjalnych klientów, których stać na skorzystanie z oferty srebrnej gospodarki.
Pojawiają się dodatkowo dwa inne czynniki, które również każą myśleć pozytywnie o rozwoju tego nowego działu gospodarki. Po pierwsze, rośnie liczba starszych przedsiębiorców, a to oni – jak pokazują badania – nie mogąc zaspokoić własnych potrzeb, zamiast narzekać widzą w tym szansę na rozwój nowego, dochodowego biznesu. Można zatem oczekiwać, iż lepsze oddolne zrozumienie potrzeb seniorów przełoży się na rozwój przedsiębiorstw ukierunkowanych na te osoby.
Po drugie, we wdrażanych strategiach UE srebrna gospodarka uznawana jest za jeden z priorytetów, umożliwiających powstawanie miejsc pracy. W najbliższych latach pojawi się zatem strumień środków finansowych (z pewnością zaabsorbowanych), choć jest wielką niewiadomą, który ostatecznie etap rozwoju srebrnej gospodarki będzie w wyniku tych działań rozwijany: czy przejdziemy ewolucyjnie przez wszystkie, czy też od razu skoncentrujemy się na najszerszym rozumieniu silver economy.
Mamy zatem do czynienia z wyłanianiem się na naszych oczach nowego zjawiska ekonomicznego, wskazującego, iż demografia – jeśli spojrzeć z właściwej perspektywy – „nie jest przeznaczeniem”, iż można, działając z wyprzedzeniem, z wizją docelowego rezultatu, przekuć problemy demograficzne w szanse choć częściowo owe problemy pomniejszające.
Piotr Szukalski
Instytut Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1845
- Jak pan ocenia zwrot obecnego rządu w kierunku umacniania państwa narodowego? Czy jest to zawracanie Wisły kijem, czy też ma sens?
- W czasach kryzysów po raz kolejny państwo narodowe zmienia swoją rolę i funkcje. Okazuje się często niezastąpione. Nie ma innych instytucji do których można się równie szybko zwrócić o pomoc. W przypadku Polski i innych krajów naszego regionu Europy idea wzmocnienia państwa jest formą odreagowania na niektóre skrajności globalizacji, jak również powszechnego poczucia „porzucenia przez państwo” obywateli zostawionych samym sobie w warunkach radykalnych reform rynkowych. Państwa posocjalistyczne, które wchodziły do UE po 2004 roku oceniane były jako najbardziej na świecie otwarte gospodarczo w relacjach z otoczeniem zewnętrznym, co miało również takie konsekwencje, że szybko pojawił się problem ich sterowności, możliwości autonomicznego zarządzania rozwojem, w tym przeciwdziałania rozmaitym nierównowagom i kosztom zmian, jak bankructwa nieefektywnych przedsiębiorstw czy duży zakres wykluczenia społecznego. Jeśli brakowało dramatycznie kapitału inwestycyjnego, dopiero tworzono instytucje publiczne adekwatne do nowych potrzeb, a formowanie się rynkowych klas średnich wymaga wielu lat, to w takich okolicznościach ekspansja inwestorów zagranicznych oraz transfer reguł z UE dawały mniejsze szanse posocjalistycznym „spóźnialskim”. Zjawiska te stały się widoczne w postaci rozczarowania i frustracji dużych środowisk społecznych, w tym także małych i średnich przedsiębiorców konkurujących z wielkimi korporacjami transnarodowymi, co pokazywały m.in. badania zespołu prof. Juliusza Gardawskiego z SGH (opublikowane w 2013 r.).
Katalizatorem zmian stał się w tym zakresie globalny kryzys, który pokazał, że strategia rozwoju gospodarczego z lat 90-tych już się wyczerpuje. Problematyka ta jest przedmiotem sporów politycznych także w innych państwach regionu od roku 2010, gdy władzę na Węgrzech przejął Viktor Orban deklarujący oficjalnie, że realizowana przez jego rząd polityka odchodzi od standardów neoliberalizmu w kierunku znaczącego zwiększenia roli państwa w gospodarce. Jest to podejście, które od jesieni 2015 roku podziela także nowy rząd Polski realizujący już liczne zmiany regulacyjne i instytucjonalne w państwie oraz w gospodarce.
Trzeba uwzględniać, że po 2020 roku (a wskutek Brexitu może wcześniej) państwa regionu będą dysponowały mniejszymi funduszami z UE, które w Polsce finansują połowę inwestycji publicznych. Orientacja na taką zmianę nie wiąże się zatem jedynie z obecnym rządem, choć jest on bardziej radykalny w różnych działaniach i w retoryce. Jeśli władze nie dokonają zmiany strategii rozwoju, to grozi nam opisywana od kilku lat „pułapka średniego dochodu” lub, jak piszą inni badacze, stagnacyjne reprodukowanie w nowy sposób peryferyjnej roli Polski w UE.
Globalny kryzys finansowy dowiódł, jak ważne jest posiadanie silnych własnych instytucji regulacyjnych i kapitałowych, bez których nie można przeciwdziałać kryzysom, ani wspierać krajowego wzrostu gospodarczego. Takich problemów nie rozwiążą za nas inwestorzy zagraniczni, mający własne interesy, bądź też fundusze unijne, które uzupełniają działania rządu i samorządu.
Z perspektywy transnarodowych korporacji, Polska jest tylko jednym z obszarów ich działania, zazwyczaj nie najważniejszym. Stąd też nie ma jednego wzorca zachowań ze strony inwestorów zagranicznych, na co wpływają także światowe zmiany koniunktury i ocena potencjalnych korzyści z obecności na polskim rynku. Na przykład, niektóre banki transferowały w kryzysie zyski z Polski do zagranicznych central, a inne dokapitalizowały swoje spółki córki w naszym kraju.
To wszystko pokazało, że istnieje potrzeba redefinicji podejścia do rozwoju gospodarczego, a kontynuacja jego wcześniejszej wersji nie tworzy dobrej perspektywy na przyszłość (np. w sferze demografii, wyższych płac tworzących zapotrzebowanie na produkty bardziej zaawansowane technologicznie, skłonności do oszczędzania, czy umów śmieciowych patologizujących stosunki pracy). Stąd dyskusja o konieczności tworzenia silnych i dużych instytucji gospodarczych, wzmacnianiu kapitału krajowego, „repolonizacji”, reindustrializacji czy innowacyjności.
- Czyli hasło „państwo narodowe” tylko przykrywa to, co w sferze gospodarczej byłoby i tak konieczne do zrobienia?
- Globalizacja daje korzyści wszystkim, ale w niejednakowych proporcjach. Kupujemy tanie produkty z Azji, lecz korzyści z tego tytułu przejmują przede wszystkim korporacje międzynarodowe zarządzające nowymi produktami i rynkami. Nie przypadkowo globalizacja była początkowo projektem rozwojowym tylko niektórych krajów – mających nadwyżki kapitału, wielkie korporacje i dysponujących możliwościami technologicznymi uruchomienia tego procesu oraz czerpania z niego największych profitów. Globalizację „robiły” przede wszystkim dwa największe państwa anglosaskie, które miały stosowne zasoby instytucjonalne i finansowe. (Kiedyś studenci zadali mi interesujące pytanie: czy liderzy państw zachodnich inicjujący globalizację nie mieli świadomości, że proces ten zapoczątkuje ich stopniową marginalizację na rzecz Chin i Indii?).
W przypadku krajów takich jak Polska, globalizacja przypomina bardziej starcie mrówki ze słoniem. Żeby mieć w nim szanse sukcesu, trzeba tworzyć silne instytucje. Małe kraje, które potrafiły wykorzystać globalizację dla własnych sukcesów, np. państwa skandynawskie lub Irlandia - koncentrowały się na tym, jak procesy globalizacyjne wykorzystać i połączyć z własnymi instytucjami, żeby to dawało skok rozwojowy. Okazało się, że takie połączenia są możliwe. Istnieją jednak różne scenariusze ich realizacji odpowiadające odmiennym okresom rozwoju politycznego i gospodarczego współczesnego świata.
Niektóre państwa, które umiejętnie skorzystały z dobrodziejstw globalizacji przed 1990 rokiem (Japonia, „małe tygrysy” azjatyckie), wykorzystały czas „zimnej wojny” dla zbudowania za przyzwoleniem i z poparciem Stanów Zjednoczonych swojej silnej pozycji gospodarczej. Ponieważ kraje azjatyckie nie aplikowały o członkostwo w UE, nie musialy w porównywalnym do Polski zakresie liberalizować gospodarki, np. przepływy kapitału były w pełni kontrolowane przez państwo.
Amerykanie, aby stworzyć przeciwwagę i wzorzec do naśladowania odmienny wobec Chin i ZSRR, nie domagali się do lat 90-tych liberalizacji rynku w krajach Azji Wschodniej. Co więcej – pozwalali na jego ochronę i tworzyli popyt na produkty krajów tego regionu. Udostępniali także najnowsze technologie i stworzyli korzystne warunki, z których społeczeństwa tych krajów potrafiły skorzystać. Równocześnie w państwach azjatyckich zakorzeniona jest tradycja silnego rządu, która sprzyjała koncepcjom „państwa rozwojowego” i wpisywała się w specyficzną konfucjańską filozofię polityki oraz tradycję mandarynatu, nakazujące szacunek dla profesjonalizmu - nie mający odpowiednika w Europie Środkowej i Wschodniej.
- Dylematy związane z wyborem systemowym w Polsce po 89 roku jednak istniały i pojawiały się w nie tyle w retoryce rządów, co rozwiązaniach gospodarczych. Jeden rząd uważał, że Polakom wystarczy chodzić na grzyby, bo rządzić będzie za nich Bruksela, inni mieli ambicje kształtowania gospodarki i wpasowywania jej w procesy globalizacyjne, jeszcze inni uważają, że możemy samodzielnie decydować o sobie, bez oglądania się na innych.
- Zmiana sposobu interpretacji rozwiązań systemowych jest także ważnym aspektem zmian pokoleniowych. Inaczej widzieli je twórcy transformacji pokomunistycznej, dla których ideałem było wejście Polski do UE i związany z tym procesem transfer instytucjonalny, a inaczej proces ten interpretuje pokolenie, które doświadcza zatrudnienia na umowach śmieciowych, czy absolwenci zachodnich uczelni, którzy widzą, że to, co dla poprzedniego pokolenia było celem, może być problemem z powodu dysfunkcjonalności UE.
W efekcie wyczerpała się pewna wizja modernizacji oparta na przekonaniu, że jak Polska wejdzie do UE, to wszystko się będzie dobrze układało. Po akcesji do 2008 roku rzeczywiście tak było, a na fali boomu gospodarczego sądzono, że tak będzie dalej. Znakiem czasu był wysoki popyt na kredyty mieszkaniowe i zapowiedzi wejścia do strefy euro w 2011 r. Kryzys w strefie euro ujawnił złożoność sytuacji, w tym wewnętrzne słabości oraz „stare” i „nowe” podziały w UE. Unia przebyła daleką drogę - od sześciu krajów o zbliżonym poziomie rozwoju i kultury do organizacji skupiającej 28 państw o znacząco odmiennych charakterystykach, systemach wartości, doświadczeniach i układach odniesienia. Są to kwestie, które w chwilach napięć szybko się ujawniają.
- W związku z tym, co teraz? Jesteśmy chyba w miejscu niedookreślonym: nie wiadomo, w jaką stronę sytuacja się rozwinie na świecie, czy w UE. Czy plan Morawieckiego jest tzw. trzecią drogą, pokazującą pożądany kierunek rozwoju Polski?
- Generalnie ideą tego planu, oficjalnie określanego jako Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju (SOR) jest wzmocnienie wiodącej roli instytucji państwowych i rozwój gospodarczy kreowany poprzez te instytucje. Kłopot polega na tym, że do tego się dochodzi latami, w dodatku przy specyficznych zasobach kulturowych. Na przykład, w krajach azjatyckich pomagała realizacji takich koncepcji etyka konfucjańska, silne motywacje edukacyjne, zakorzeniona wartość wspólnoty narodowej, które w Polsce w taki sposób nie występują. Dla porównania: rząd Korei Południowej wysyłał w pewnym okresie znaczące grupy młodzieży na uczelnie zachodnie, zwłaszcza amerykańskie. Po zakończeniu nauki wracały one do Korei. Kiedy w Polsce uruchamiano w latach 90-tych takie programy edukacyjne, okazało się, że na 5 osób, które wysyłał Urząd Komitetu Integracji Europejskiej, do Polski wracały 2 lub trzy. To jest wskaźnik innego niż w Korei Południowej nastawienia Polaków do swojego państwa.
- Kiedy prof. Pieniążek wysyłał do USA w latach 50. studentów SGGW na stypendia do USA – a wysłał ok. 1500 osób – nie wróciło tylko kilkoro...
- Ale to były inne czasy. Po wojnie mogła występować silniejsza identyfikacja, wojny są zwykle silnym czynnikiem integrującym, a równocześnie w latach 50-tych potencjalni uciekinierzy zapewne uwzględniali możliwość represji wobec swoich rodzin pozostałych w kraju. Tymczasem III RP przypadła na inną fazę rozwoju społecznego. Globalizacja i integracja europejska kojarzyły się Polakom szczególnie z możliwością wyjazdów za granicę. Trudno zatem nie uwzględniać zmian systemu motywacji i zupełnie innego podejścia do tej kwestii jako nowego rodzaju zdobytej wolności. Liczna polska emigracja na Zachodzie o czymś świadczy.
- Zatem czy plan Morawieckiego, podkreślający narodowość i wartość państwa ma szanse na powodzenie na tym etapie globalizacji? Widać - np. po niemożliwości wprowadzenia podatku od sklepów wielkopowierzchniowych - że istnieją ograniczenia, których źródło leży poza państwem narodowym. Czy zatem jest możliwy powrót do państwa narodowego?
- Jerzy Szacki w jednym ze swoich ostatnich wywiadów zwrócił uwagę, że nacjonalizm, na którym historycznie bazowała idea państwa narodowego przeżywa właśnie swój renesans i jest jedyną ideologią naprawdę ciągle żywą. Kapitalizm rozwinął się w pełni w ramach instytucji państwa narodowego. Jednak jak trafnie zauważył amerykański politolog Atul Kohli, współczesny problem „spóźnialskich” w globalnym wyścigu polega na tym, że reformujące się państwa mają często charakter „naśladowczy”, a ich instytucje są nie tyle wypadkową rozwoju kapitalizmu i demokracji, co raczej swoistym transferem z państw wysoko rozwiniętych. W rezultacie ich funkcjonowanie odbiega od pierwowzorów i może być słabo zakorzenione społecznie. Równocześnie jednak, współczesne państwa, zwłaszcza w UE, zobowiązane są do przestrzegania wielu reguł wynikających z akceptacji standardów międzynarodowych. Państwa, które odniosły sukces, mają zwykle silne instytucje. Kryzys dowiódł, że jak się zaczynają jakieś tąpnięcia na rynkach finansowych czy zawirowania geopolityczne, to kraje ze sprawnymi instytucjami, które nie potrzebują się zwracać do MFW czy BŚ, na ogół radzą sobie lepiej. Brexit będzie ważnym testem, na ile jest możliwy i sensowny powrót do państwa narodowego i co to w praktyce może oznaczać. W Polsce sytuacja jest pod tym względem bardziej złożona. Niektóre instytucje, np. nadzór finansowy, dobrze przeszły test kryzysu. Jednak konflikt wokół Trybunału Konstytucyjnego, podobnie, jak zmiany w służbie cywilnej, mediach, spółkach skarbu państwa i prokuraturze pokazują wyraźnie, że ich społeczne zakorzenienie nie jest mocne. Nadal aktualna wydaje się teza Antoniego Kamińskiego i Joanny Kurczewskiej sformułowana w latach 90-tych, że polskie elity wykazują skłonność do nomadyzmu instytucjonalnego, którego przejawem jest tworzenie instytucji pod kątem swoich potrzeb, a nie potrzeb całego państwa i jego sprawnego działania. Zastępowanie ideologii neoliberalnej poglądami narodowymi w tym zakresie niewiele zmienia.
Dochodzimy tu do pewnego problemu: jeśli się centralizuje władzę i tworzy mocne instytucje, jak np. Polski Fundusz Rozwoju (z PIR, BGK i innych agencji rządowych), to rośnie władza elit zarządzających, a wraz z nią znaczenie kryteriów powoływania ludzi na ważne stanowiska. Stąd niepokoi zwiększanie roli arbitralności, woluntaryzmu i rezygnacja ze zobiektywizowanych kryteriów polityki kadrowej. Obecna sytuacja kojarzy się, jak dotąd, głównie z regresem instytucji, a nie z ich budową. Tworzona jest praktyka powoływania instytucji formalnie silnych, mających duże kompetencje, na czele których stają ludzie dobierani uznaniowo, jak w spółkach skarbu państwa, często według kryteriów innych niż merytoryczne, co jest sankcjonowane poprzez zmiany prawne.
- To tworzenie wielkich instytucji już przeżywaliśmy za Gierka – wiadomo, jakie były tego skutki – nie tylko ociężałość decyzyjna, ale i marnotrawstwo środków. Teraz też pojawiają się głosy, że budowa tak wielkiej instytucji może być nieefektywna, a wręcz paraliżować pewne decyzje ekonomiczne.
- Dodatkowo mamy do czynienia z co najmniej potencjalnym konfliktem interesów, który wynika z łączenia kierowania ministerstwem finansów i ministerstwem rozwoju. Standardem dobrego zarządzania jest pewien podział ról, np. UE, kierując pieniądze do państw członkowskich zastrzega, że instytucja wydająca je, nie może jednocześnie kontrolować ich wydawania. Takie łączenie wszystkiego ze wszystkim w ramach rozmaitych molochów organizacyjnych może oznaczać ich nieprzejrzystość, co zwykle sprzyja korupcji. Jest to problem nie tylko PiS, lecz doświadczeń działania państwa, które sugerują dystans wobec założenia, że rozwój Polski uda się zdynamizować dzięki projektom generowanym na styku administracji rządowej i spółek skarbu państwa. Rozumiem i podzielam intencję wzmocnienia koordynacji instytucjonalnej w Polsce. Także chciałbym, by rozmaite projekty rządu się „schodziły” i były kompatybilne, przełamywały bariery urzędowych „silosów” oraz wyzwalały efekt synergii instytucjonalnej i społecznej. Obawiam się jednak, że obecny styl pracy rządu i parlamentu, a także wysoki poziom konfliktów politycznych w kraju, może nadawać SOR charakter autorytarno-biurokratyczny. Zwłaszcza w warunkach słabości lub fasadowości dialogu społecznego i obywatelskiego, który mógłby skupić wokół programów rozwoju kraju różne środowiska wnoszące swoją znajomość problemów w ich koncepcję i implementację. W efekcie w sferze publicznej pojawiają się wizjonerskie projekty w rodzaju produkcji samochodu elektrycznego konkurującego z Teslą, BMW, Mercedesem, Toyotą czy Nissanem, które pomijają fakt, że w tym zakresie nie mamy ani doświadczenia, ani tradycji, ani pieniędzy. Andrzej Lubowski, mieszkający od trzydziestu lat w Dolinie Krzemowej, ekonomista i specjalista w dziedzinie zarządzania, komentując rządowe projekty dotyczące innowacyjności podkreśla, że możliwość ich realizacji wymaga zmian nie tylko w polityce naukowo-badawczej, dobrych szkół czy sprawnych instytucji, lecz także stabilnych i przejrzystych reguł dzialania, poszanowania prawa oraz tolerancji dla odmienności rozumianej na wiele sposobów, co nie wydaje się być najmocniejszą stroną obecnych władz państwowych.
- To nie jest przeszkodą, skoro będziemy budować nowy helikopter na Ukrainie, bo swoich fabryk przecież nie mamy…
- Chciałbym, żebyśmy produkowali nowoczesny helikopter polsko-ukraiński, ale analizując doświadczenia współpracy (nie tylko gospodarczej) z Ukrainą można sformułować hipotezę, że możliwość realizacji takiego projektu jest raczej wątpliwa. Trudno wskazać przykłady szczególnych sukcesów w tej współpracy, a w tak delikatnych technologiach jak wojskowe, na ogół szuka się partnerów w krajach ustabilizowanych politycznie i gospodarczo.
- Czy jednak „rzucanie” takimi pomysłami nie podważa merytorycznie tego planu modernizacyjnego?
- Nie wiemy, jak takie pomysły mają się do SOR, na ile są one przemyślane i osadzone w realiach. Na razie wyglądają na życzeniowe, zwłaszcza skoro wiadomo, że Polska w tym roku zadłuża się szybciej niż w latach poprzednich (choć miało być inaczej), obniżone są międzynarodowe prognozy wzrostu i rośnie niepewność na świecie. Stwarza to wrażenie, że SOR może podzielić los wcześniejszych zamierzeń zespołu ministra Boniego, zapisanych w raporcie Polska 2030, który miał stać się kluczowym elementem strategii rządu Donalda Tuska. I wówczas ten temat odbywały się liczne konferencje, natomiast wkrótce polityka rządu poszła w inną stronę i przestano w ogóle odnosić się do tego dokumentu. Obawiam się takiej „powtórki z rozrywki” z tą różnicą, że w międzyczasie stworzymy wielkie struktury o nieprzejrzystych zasadach działania.
- Ale ekonomiści są zadowoleni, że wreszcie minister rozwoju będzie mieć narzędzia pozwalające mu ten rozwój finansować.
- Także wśród ekonomistów występują w tym zakresie różne poglądy. Jako socjolog mam inną perspektywę. Takie praktyki wpisują się w społeczne oczekiwania podjęcia aktywnych działań na rzecz wzrostu gospodarczego, bez którego nie uda się utrzymać ambitnych zamierzeń nowej polityki społecznej. Tyle, że minął już rok od chwili powstania rządu premier Beaty Szydło, a na razie tempo wzrostu gospodarczego słabnie, podobnie jak inwestycje, które stanowią zapowiedź kierunku zmian w gospodarce. Być może w przyszłym roku uruchomimy środki unijne i wówczas przyspieszy także realizacja SOR.
Dla mnie jako socjologa najciekawsze jest, na ile można prowadzić suwerenną politykę narodową w czasach globalizacji i w ramach UE przy ograniczonych zasobach i – mam takie wrażenie – bardzo ostentacyjnej polityce rządu. Rządu, który deklaruje, że będziemy konkurować z Niemcami czy Francją, ale w międzyczasie obniża standardy zarządzania w sektorze publicznym. Z kolei jeśli ogłaszamy plany budowy helikoptera z Ukrainą, to wiadomo, że inni producenci helikopterów zrobią wiele, aby do realizacji takiego projektu nie doszło. W wielu przypadkach roztropniej byłoby więc raczej mniej deklarować, zwłaszcza, że komunikaty rządu są często niespójne, a różne osoby ze struktur wladzy przedstawiają odmienne poglądy (np. w sprawie trybu zakupu nowych helikopterów dla wojska). Rząd zakreślił bowiem bardzo ambitne cele rozwojowe, których realizacja wymaga dużego wsparcia społecznego i wiarygodności rządzących. Niektórzy ekonomiści i przedstawiciele środowisk biznesu zauważają jednak, że SOR to nie wizja, a raczej marzenia, które mają dobre cele i intencje, lecz są mało realistyczne. Przejawem tego zjawiska są m.in. plany znacznego wzrostu nakładów inwestycyjnych oraz nakładów na badania i rozwój przy równoczesnym dużym wzroście wydatków budżetowych w sferze socjalnej oraz zapowiedziach obniżania wieku emerytalnego, co zwiększa udział konsumpcji w dochodzie narodowym. Podobne niekoherencje widoczne są w sferze politycznej. Jeśli Polska ma „przeskoczyć” poziom obecnego rozwoju, to niezbędna jest integracja społeczeństwa wokół pozytywnie zakreślonych celów, jak to się działo np. w Azji Wschodniej. Otwieranie kolejnych konfliktów politycznych w kraju (z akcentowaniem ostrych podziałów na „swoich” i „obcych”) oraz z największymi partnerami zagranicznymi w UE i Komisją Europejską przy stosowaniu wobec nich języka podejrzliwości lub niechęci, jest raczej przeciwskuteczne wobec zamiarów rozwoju Polski.
- Czy zatem te deklaracje rządu związane z restytucją państwa narodowego, silnego, suwerennego, mają szanse na urzeczywistnienie w kraju o nikłych tradycjach nowoczesnej państwowości, położonym peryferyjnie, z bardzo niskim kapitałem społecznym, skąd młodzież ucieka?
- Takie szanse w jakiejś mierze zwiększałoby prowadzenie innej polityki. Stawianie na konfrontację polityczną, na budowę nowego „rewolucyjnego” porządku, który w znacznej mierze podważa to, co w Polsce zostało osiągnięte po 1989 roku, jest niedobrym punktem wyjścia do „skoku w przyszłość”. Nie sprzyja synergii zasobów i osłabia potencjał państwa, w tym kapitał społeczny, który jest uważany za niezbędny dla zwiększenia innowacyjności. Rolą rządzących jest wypracowanie pozytywnych rozwiązań różnych spornych kwestii. Bez takiego podejścia zagraża nam tworzenie etatystycznych utopii wraz z atrakcyjnymi kolejnymi planami, które mogą pozostać zawieszone w społecznej próżni. Dziękuję za rozmowę
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 3482
Z prof. Krzysztofem Jasieckim z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN rozmawia Anna Leszkowska
- Protesty, jakie przetoczyły się przez świat 15 października 2011 objęły 950 miast w 82 państwach. Po miesiącu, choć nadal trwają, zainteresowanie nimi w Polsce zmalało. Czy ten ruch jest początkiem końca gospodarki neoliberalnej i czy Polaków to nie interesuje?
- Trzeba by tu określić, o jakich krajach mówimy: czy o rozwiniętych, peryferyjnych, o Polsce, czy Zachodzie. W krajach, gdzie takie ruchy powstały, wywołują większe dyskusje niż u nas. Nam, po doświadczeniu komunizmu i stworzeniu nowego ustroju, znacznie trudniej powiedzieć, czy kierunek zmian była sensowny, zwłaszcza, że przeważała nowa „poprawność polityczna”, a krytyka był uważana co najmniej za przejaw niekompetencji.
- Lech Wałęsa przyznając swoją nagrodę Luli da Silvie przyznał, iż choć go kiedyś krytykował, widzi obecnie, że to Lula da Silva miał rację...
- Powiedziałbym, że to są sytuacje, w których Lech Wałęsa wykazuje klasę i wyczucie różnych aspektów procesów historycznych. Jednak większość twórców systemu III RP jest impregnowana na tego rodzaju refleksję. I nie widzę w Polsce jakiejś pogłębionej refleksji nad tym, jaki rodzaj kapitalizmu stworzyliśmy, jaka jest jakość naszych instytucji, które z nich wymagają zmiany, itp. Przeważa samozadowolenie, że tym razem uniknęliśmy kryzysu. A wracając do poziomu globalnego – moim zdaniem są to kolejne odsłony przesilenia, które pewnie skończy się korektą światowego porządku …
- I podatkiem Tobina ?
- Jako symbolicznym przykładem zmian. Jeszcze kilka lat temu, zwłaszcza u nas – ale nie tylko – uważano, że tego rodzaju pomysły to przejaw populizmu. Ale kiedy zajęła się tym Komisja Europejska, uznano, że jest to ciekawa próba regulowania rynku. Rzadko dostrzega się, że nierównowagi, leżące u podstaw obecnego kryzysu, były budowane przez dziesięciolecia, od czasów Margaret Thatcher i Ronalda Reagana. Nie są to więc zjawiska nowe, ale tych, którzy o nich mówili traktowano jak antysystemowych kontestatorów. Dzisiaj następuje wyraźna zmiana poglądów. Doszliśmy do takiej sytuacji, kiedy widać – nawet bez „oburzonych” - że system neoliberalny nie funkcjonuje, a końca tego kryzysu nie widać. Rozpoczęła się dyskusja na temat Włoch, których dług jest nieporównywalny z greckim. Można więc powiedzieć, że „oburzeni” są produktem tej sytuacji. Mają jednak stosunkowo niewielki wpływ na to, co się dzieje.
- Czy grupy obywateli, które nie mają przywódców ani programów politycznych mogą mieć w ogóle jakiś wpływ na cokolwiek?
- Trudność tej sytuacji polega na tym, że w tego rodzaju protestach trudno wyartykułować globalne roszczenia i postulaty, gdyż struktura demokracji sprzyja raczej dyskusji i zmianom ustrojowym na poziomie państwa narodowego. Zatem jak wyjść w Madrycie, Nowym Jorku czy Atenach z hasłami typu: nowe Bretton Woods, utwórzcie inny system, itd.? Problem polega również na tym, że od kilku dziesięcioleci przeważający sposób uprawiania polityki doprowadził do takiej indywidualizacji, że ludzie przestali myśleć w szerszych kategoriach społecznych, a standardem w definiowaniu szans życiowych stały się jednostkowe strategie dostosowań do potrzeb rynku pracy, kolejne studia itd. Ludzie, którzy przez lata przywykli do takiego podejścia, napotykają barierę nieumiejętności myślenia w inny sposób, w szerszych kategoriach.
- Zatem czy tam, gdzie nie ma dużej presji społecznej elity rządzące będą skłonne do zmian? Czy ta walka nie skończy się rzuceniem jakiegoś ochłapu protestującym? Od miesiąca protestów przecież mówi się co najwyżej o częściowym umorzeniu długu Grecji, czy minimalnym (0,01%) opodatkowaniu transakcji finansowych, na co zresztą nie ma nawet powszechnej zgody.
- Generalnie protestujących jest niezbyt wielu. W Stanach Zjednoczonych protestuje czynnie kilkanaście do kilkudziesięciu tysięcy ludzi, zatem wobec całości społeczeństwa jest to bardzo mało. Procentowo największe protesty były w Izraelu – tam w demonstracjach brało udział więcej niż 400 tys. ludzi. Dysproporcje zatem w tym zakresie są ogromne. Ale widać, że wszystko to jednak wywołuje jakieś działania na poziomie politycznym, które powinny system reformować, przywracać mu legitymizację. To się nie odbywa skokowo, bo trudno sobie wyobrazić w skali globalnej rewolucję w ciągu tygodnia. Zmiany wymagają także uzgodnień na poziomie międzynarodowym, gdzie sprzeczności są bardzo widoczne. Czy Chiny są zainteresowane zmianą tego stanu rzeczy, skoro stają się głównym globalnym beneficjentem kryzysu Zachodu? A jak w tej sytuacji pozycjonuje się Rosja? Trzeba zatem brać pod uwagę interesy różnych globalnych graczy, którzy mają swoje wizje zmian. Jeśli patrzy się na takie procesy ewolucyjnie, chociażby porównując nowe protesty z ruchami alterglobalistycznymi sprzed dekady, widać, że tamte działania także uruchomiły pewne zmiany, m.in. wzmocniły zapotrzebowanie na standardy odpowiedzialnego biznesu i spowodowały włączenie organizacji pozarządowych do konsultacji z międzynarodowymi organizacjami gospodarczymi. Okazało się jednak, że wiele z nich ma małe znaczenie, nierzadko fasadowe, a jak dowiódł przykład Enronu, a później wielu czołowych instytucji finansowych, społeczna odpowiedzialność biznesu często ogranicza się do marketingu i reklamy.
Wielu ludzi obawia się, w oparciu o takie doświadczenia, że system tworzony w skali świata od lat 80-tych będzie się bronić metodami niedemokratycznymi – i takie zagrożenie istnieje. Jego przejawem jest chociażby zwiększanie kompetencji instytucji technokratycznych nie pochodzących z wyboru, transnarodowa koncentracja kapitału i decyzji czy rosnąca rola służb specjalnych uzasadniana atakami terrorystycznymi. Najbardziej rozpowszechnioną z takich metod jest korumpowanie elit władzy, zwłaszcza w krajach biedniejszych i peryferyjnych, gdzie się je „kupuje” za stosunkowo niewielką cenę. Podmywany jest w ten sposób potencjał demokracji i radykalizuje się kontestację, która mogłaby wpierać zmiany. Z takiej perspektywy będzie wymowne, jak w Polsce rozwiązane zostanie kwestia potencjalnych korzyści z eksploatacji gazu łupkowego. Czy będą one spożytkowane z uwzględnieniem interesu publicznego (np. zapowiadanego zasilania funduszy emerytalnych), czy też „wybrańcy losu” zasiądą w kolejnych radach nadzorczych i zapomną o „tubylcach”, na których spadną koszty zmian środowiska naturalnego. Wracając do kwestii globalnych - prawdopodobieństwo, że protesty „oburzonych” wywołają gwałtowną zmianę, zwłaszcza w krótkim okresie czasu, wydaje się niewielkie. Mają one stosunkowo ograniczone poparcie społeczne i nie prezentują też żadnej koncepcji zmiany.
- Czy socjolodzy badają, jakie są zależności czy różnice między ruchem alterglobalistycznym a „oburzonymi”?
- „Oburzeni” pojawili się stosunkowo niedawno, zatem nie ma jeszcze pogłębionych badań. Niemniej widać pewne podobieństwa i różnice. Np. upowszechniły się nowe technologie jak Internet i telefonia komórkowa, które tworzą nowe wzorce komunikacji i działań społecznych. Równocześnie „oburzeni” nie mają klarownego przywództwa. Jest to problem znany z działalności organizacji pozarządowych, także w Polsce. Jeśli są one zdystansowane wobec instytucji, to obawiają się, że stworzenie procedur, ujęcie ich działalności w jakieś ramy, będzie niosło zagrożenie przejęcia nad nimi kontroli i celowo są ostrożne wobec wyłaniania przywódców i programów. Czy takie działania mogą się przełożyć na coś konstruktywnego? Polskie doświadczenie w tym względzie - jak powstanie Solidarności, wysuwającej postulaty w większości niemożliwe do zrealizowania (nie tylko w PRL) pokazują, że w pewnych okolicznościach może tak się stać. Jednak konkretne efekty mogą się ujawnić dopiero w fazie instytucjonalizacji i wyłonienia liderów ruchu. Zarówno w przypadku alterglobalistów, jak „oburzonych” sedno dyskusji dotyczy reguł dystrybucji władzy i korzyści ekonomicznych. To kolejny zbiorowy głos w debacie „dla kogo ten system pracuje”, którą wywołał szczególny status sektora finansowego.
- …Czyli można to porównać do obecności Ruchu Palikota w Sejmie, wywołującym pewne tematy: wiadomo, że nie uda im się przeprowadzić wszystkich zapowiadanych zmian, niemniej wywołują dyskurs publiczny, który po jakimś czasie zmieni nastawienie ludzi do tych spraw.
- I w dłuższym czasie może mieć to głębsze konsekwencje niż wynik w wyborach, gdyż w dyskursie publicznym mogą się pojawić nowe idee i postulaty, których wcześniej nie było, bądź też takie, które chociaż już się pojawiały, były z różnych powodów marginalizowane, a istnieje zapotrzebowanie na ich podejmowanie wynikające ze zmian generacyjnych lub cywilizacyjnych. I ta analogia z Ruchem Palikota może być trafna jako pewna odpowiedź na to, że w Polsce nie ma poważnej debaty publicznej związanej z tym, że na świecie jednak coś się zmieniło. Trudno jednak dzisiaj przesądzać, czy taki ruch przekształci się w coś politycznie trwałego, zdolnego do uruchomienia znaczących zmian świadomościowych i instytucjonalnych.
- Jednak portal WikiLeaks – ujawniający wiele z tajników sprawowania władzy przez tych, przeciwko którym protestują „oburzeni” - został zamknięty. Mimo sympatii i poparcia milionów ludzi na świecie, mimo dysponowania nowoczesnym technologiami, w starciu z międzynarodową finansjerą, rządem USA, przegrał...
- Zamknięcie WikiLeaks jest przykładem ograniczania wolności w posługiwaniu się nowoczesnymi technologiami. Także w warunkach globalizacji można zamknąć coś, co wykracza poza technokratyczny dyskurs o tym, co i komu wolno. Zwłaszcza jeśli publikowane materiały zostały zdobyte z pogwałceniem prawa, a ich treść narusza ważne interesy elit władzy w różnych państwach. Globalny Matrix broni się przed ujawnieniem niewygodnych prawd. Podobne działania będą prawdopodobnie podejmowane także wobec „oburzonych”. Pytanie tylko, czy to rozwiązuje problem i na jak długo? Jeśli wzrost gospodarczy ma polegać na tym, że kredyty stają się głównym sposobem na kreowanie popytu konsumpcyjnego czy kupno mieszkania, to z jakich środków będzie finansowane wychowywanie dzieci, ubezpieczenia i oszczędności emerytalne? Czy społeczeństwa mają godzić się na cięcia budżetowe, by finansować podatkami niefrasobliwe instytucje finansowe, które są największymi ekonomicznymi beneficjentami globalizacji? Czy takie skrajnie asymetryczne rozkładanie ryzyk gospodarczych służy rozwojowi gospodarczemu, czy raczej pogłębia rozmaite nierównowagi systemowe? Bez odpowiedzi na takie pytania w skali międzynarodowej nie uda się wyjść z kryzysu
- Dlaczego więc ekonomiści uważają, że socjalizm był nie do utrzymania?
- Dlatego, że nie sprawdził się politycznie, gospodarczo i moralnie. Ale podobne problemy dotyczą obecnie także kapitalizmu. Jeśli jego dominujący wariant doprowadził do tak poważnego kryzysu, to trudno zakładać, że nie będzie to miało istotnych konsekwencji politycznych, teoretycznych i instytucjonalnych. Można w tym względzie przywołać wielki kryzys lat 30-tych, a później kryzys kapitalizmu w latach 70-tych i ich następstwa. Globalny kapitalizm, a przynajmniej pewien jego rodzaj, został zdyskredytowany nie tylko gospodarczo, lecz także w innych wymiarach. Można na to zagadnienie spojrzeć również w kategoriach testu modeli instytucjonalnych. Wśród krajów rozwiniętych kryzys dotyka przecież głównie gospodarki anglosaskie i kraje „kapitalizmu śródziemnomorskiego”. W mniejszym stopniu uderzył on we Francję, Niemcy, Austrię i Skandynawię, a w państwach azjatyckich (poza Japonią), nastąpiło jedynie pewne spowolnienie wzrostu. Powinno się zatem wyciągać wnioski z tej sytuacji i przyglądać tym państwom, które lepiej sobie radzą z wyzwaniami kryzysu. To również sygnał, jakie rozwiązania warto uwzględniać w dyskusjach o reformach „polskiego kapitalizmu”.
- Czyli krach socjalizmu w Europie przedłużył życie neoliberalizmu tylko o 20 lat?
- Globalizacja stała się w pełni możliwa, gdy 1/3 świata wychodząca z komunizmu została włączona w reguły gospodarki rynkowej. Nie można było mówić o globalizacji, dopóki istniał „blok wschodni”, będący główną przeszkodą dla ekspansji kapitalizmu. Wydaje się jednak, że jest coś na rzeczy w tezie, że „zagospodarowanie” dawnych państw socjalistycznych i włączenie do nowego obiegu gospodarczego wielu innych krajów azjatyckich, afrykańskich i latynoskich, które wcześniej dystansowały się od kapitalizmu, przesunęło o kilkadziesiąt lat problemy jego architektury globalnej ukształtowanej w jeszcze w latach 80-tych XX w. Otworzyło bowiem kolejne „rynki wschodzące”, na których można było realizować nadzwyczajne zyski dzięki masowej prywatyzacji, przejmowaniu instytucji finansowych, najbardziej rentownych firm, rynków, itd. Wkrótce jednak osiągnięte zostały pewne granice ekspansji tego systemu.
Globalizacja wytworzyła nowe tendencje – włączenie do światowej gospodarki Chin, Indii i innych państw dawnego Trzeciego Świata, nie tylko przeniosło miejsca pracy poza tradycyjne kraje uprzemysłowione, lecz również uruchomiło tworzenie rynków o innych charakterystykach, które są coraz bardziej konkurencyjne w porównaniu z Zachodem, przyzwyczajonym do wyższych standardów życia i lepszych warunków pracy. Protesty „oburzonych” zwracają jednak uwagę, że obniżanie tych standardów, zwiększanie elastyczności pracy, stagnacyjne płace rekompensowane importem tańszych produktów z Chin i dostępem do względnie tanich kredytów, też ma swoje ograniczenia.
- Czy ruch „oburzonych” ma jakąś specyfikę? Lokalną, narodową, ustrojową, pokoleniową?
- Są elementy wspólne i odmienne. Wspólne jest poczucie upokorzenia, rozczarowania, wykluczenia i braku perspektyw życiowych. Także czynnik generacyjny i technologiczny. Jego rdzeń tworzy pokolenie ludzi młodych, wychowane na nowych technologiach, organizujące się w różnych formach społeczności internetowych. Jednak przeciwko czemu lub komu „oburzeni” kierują swoje działania, już nie jest takie jednoznaczne. W Afryce Północnej społeczeństwa wystąpiły przeciwko dyktaturom, ale wcale nie jest jasne (może oprócz Tunezji), że ich celem są świeckie państwa w stylu zachodnim. W Grecji protesty społeczne bronią ekonomicznego i socjalnego status quo niemożliwego do utrzymania w źle zarządzanym i mało konkurencyjnym kraju żyjącym od lat na kredyt. W Stanach Zjednoczonych protesty mają charakter antykapitalistyczny, w znaczeniu krytyki systemu, który przy całej swojej dynamice nie ogranicza narastających dysproporcji dochodowych, rozwarstwień i wykluczenia, zaostrzanych przez skandale finansowe i największe od lat bezrobocie. Różne są zatem nie tylko cele protestujących i poziom rozwoju krajów w których oni działają. Odmienne są również kultury polityczne „oburzonych” i ich wizje ładu społecznego.
- Skoro w każdej lokalnej kulturze oczekiwania są różne, trudno zakładać, że ruch „oburzonych” doprowadzi do globalnych zmian ...
- To jest bardziej skomplikowane i nie zależy tylko od protestów „oburzonych” czy innych kontestatorów, bo zmiany będą musiały następować z innych powodów, strukturalnie ważniejszych niż protesty nawet dużej liczby ludzi na świecie. Erozji ulegają same podstawy systemu, co wymusza pewne korekty, typu ograniczanie rajów podatkowych, nowe regulacje rynków finansowych i wzmacnianie pozycji państwa dla rozwiązywania problemów, którym nie są w stanie sprostać transnarodowe organizacje i firmy. Równocześnie wchodzimy prawdopodobnie w nową fazę globalizacji, która podważa przekonanie o ponadczasowej dominacji kapitalizmu anglosaskiego i otwiera kolejną „wojnę systemów” konfrontującą różne odmiany kapitalizmu mogące odnosić względne sukcesy w różnych okresach i pod pewnymi warunkami. Prawdopodobnie też strukturalny charakter kryzysu poszerzy obszar dyskusji i wymusi wprowadzenie nowych rozwiązań systemowych. Jak mówi przysłowie: „potrzeba jest matką wynalazków”. Kryzysy wymuszają bowiem także innowacje instytucjonalne, których przykładem był niegdyś amerykański New Deal i zachodnioeuropejskie państwo dobrobytu, a później neoliberalny nacisk na reformy rynkowe. Możliwe, że obecny stan gospodarek zachodnich wygeneruje po raz kolejny jakieś nowe rozwiązania, które będą ratować sytuację. W Unii Europejskiej przejawem takiej możliwości jest kluczowa rola Niemiec i Francji, państw które pod wieloma względami odbiegają od anglosaskiego wariantu gospodarki rynkowej i są orędownikami wprowadzania nowych instytucji regulacyjnych oraz działań wzmacniających koordynację polityki gospodarczej w strefie euro.
- Dlatego otwarcie już mówi się o Europie dwóch prędkości...
- Europa kilku prędkości funkcjonuje nie od dzisiaj, chociaż kryzys gospodarczy dodatkowo ją różnicuje. Mamy główne państwa strefy euro Niemcy i Francję, które wraz z Beneluksem tworzą stosunkowo dobrze radzący sobie rdzeń Unii Europejskiej, a także najbardziej konkurencyjne w UE i stabilne państwa skandynawskie. Równocześnie kryzys uderzył mocno w najsilniej powiązane ze Stanami Zjednoczonymi gospodarki Wielkiej Brytanii i Irlandii oraz ujawnił zasadnicze słabości strukturalne krajów Europy Południowej, z Grecją na czele. Kraje Europy Środkowej i Wschodniej tworzą na tym tle zróżnicowaną grupę o bardzo różnych charakterystykach: od utrzymującej wzrost PKB Polski aż do przechodzących początkowo największe załamanie republik bałtyckich. A zatem, jeśli UE ma przetrwać, trzeba wprowadzić istotne zmiany, które na nowo zdefiniują także ramy instytucjonalne, status i wymogi zachowań państw członkowskich.
- Czy w ruchu „oburzonych” widać jakieś szczególne znaczenie młodego pokolenia?
- Zdecydowanie tak, choć można to różnie interpretować. Na przykład zorganizowanie protestów jednocześnie w ok. tysiącu miast na świecie świadczy o generacyjnej aktywności i umiejętnościach „pokolenia Facebooka”. W sensie skali i uruchomienia mobilności społecznych zasobów aktywności i wykorzystania technologii komunikacyjnych jest to nowa jakość. Natomiast jest bardziej dyskusyjne czy ten wyróżnik „oburzonych” znajdzie, zwłaszcza w najbliższym czasie, przełożenie na myślenie w kategoriach strategicznych i programowych, zdolnych do faktycznego wpływu na wydarzenia w poszczególnych państwach i na forum międzynarodowym.
- Ale określa się ich mianem prekariatu, co wskazywałoby na ich wspólne interesy...
- Raczej na strukturalnie zbliżoną sytuację, nieakceptowane przez „oburzonych” położenie społeczne, które wytworzyło wśród nich świadomość, że jednostkowo nie da się już rozwiązać takich problemów jak niskie płace, bezrobocie, pogarszające się warunki pracy czy perspektywa „życia na kredyt” bez większych szans na poprawę swoich szans. To są obiektywne przesłanki, które mogą, ale nie muszą ich integrować. Procesy społeczne mają to do siebie, że są skomplikowane, czego przejawem są chociażby odmienne reakcje w różnych krajach europejskich, w zależności od tego jak głęboko dotyka je kryzys i jaka jest sytuacja młodych ludzi. W Europie Południowej inne są reakcje na kryzys niż w Niemczech lub w Skandynawii. Z kolei w Polsce nadal przeważają strategie indywidualnych dostosowań i przeświadczenie o raczej małym wpływie obywateli na politykę ugruntowane jeszcze w końcu ubiegłego wieku.
-
Dziękuję za rozmowę.