Politologia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 653
Od czasów starożytnych znana jest klauzula w traktatach sojuszniczych, zobowiązująca sprzymierzonych władców do udzielenia sobie wzajemnej pomocy w przypadku zbrojnej napaści ze strony kogoś trzeciego. Klauzula ta odnosi się do okoliczności – zdarzeń, faktów lub czynności, które uruchamiają dźwignię solidarnej pomocy i noszą nazwę casus foederis. Dosłownie oznacza to „przypadek przymierza”, nakładający na strony aliansu zobowiązania kolektywne. Z czasem te zobowiązania z władców przeszły na państwa.
Swoją drogą, co powoduje, że żaden z polityków nie umie posługiwać się tym pojęciem w prowadzonym dyskursie o zobowiązaniach sojuszniczych w ramach NATO? Nikomu też nie zależy na tym, aby ważne pojęcia z dziedziny prawa międzynarodowego upowszechniać w opinii publicznej. Przybliżać ich interpretacje, które pokazują, że zapisy traktatowe wcale nie są takie jednoznaczne, jak się niektórym amatorom polityki wydaje. Poza tym jak mawiał wielki przywódca V Republiki Francuskiej Charles de Gaulle, „traktaty są niby dziewice i róże, trwają tylko tyle, ile trwają”. Zmienia się ich „wigor obowiązywania”, tak jak zmieniają się okoliczności, w których żyją kolejne pokolenia.
Do najstarszych zachowanych do naszych czasów zalicza się umowę z 1258 roku p.n.e. między faraonem Ramzesem II z XIX. dynastii a królem Hetytów, Hattusilisem III, którzy po wzajemnie wyczerpujących wojnach, jakie prawdopodobnie doprowadziły do zrównoważenia sił między tymi dwoma potężnymi państwami starożytności (Egiptem i Hatti w Anatolii), zawarli porozumienie, mające jednocześnie znamiona traktatu pokoju, przymierza oraz przyjaźni i dobrego sąsiedztwa. Najważniejszym zapisem z punktu widzenia sojuszu było sformułowanie: „jeśli jakikolwiek wróg wystąpi przeciwko posiadłościom Ramzesa, to niech Ramzes powie wielkiemu królowi Hetytów: pójdź ze mną przeciw niemu ze wszystkimi swoimi siłami zbrojnymi”. Sojusz obejmował również wzajemną pomoc w trzymaniu w ryzach zależnych państewek, zwłaszcza w Syrii i Palestynie, jak też wydawanie zbiegów wraz z ich żonami, dziećmi i niewolnikami, przy tym bez szwanku, a więc bez karania ich śmiercią, „ani też uszkadzania im oczu, ust i nóg”.
Bliżej naszych czasów powoływanie się na gwarancje sojusznicze wyrażone w formie casus foederis znajdziemy w wielu ważnych traktatach, od dwuprzymierza poczynając między Cesarstwem Niemieckim i Austro-Węgrami z 1879 r., przez trójprzymierze (1882), po sojusz francusko-rosyjski (1892). Tzw. entente cordiale (1904) czyli układ angielsko-francuski, a następnie porozumienie rosyjsko-angielskie (1907) jako trójporozumienie były tylko wytyczeniem stref wpływów, a nie układem o wzajemnej pomocy.
Ale już w pierwszej powszechnej organizacji międzynarodowej, jaką była Liga Narodów, przyjęto w art. 16 Paktu Ligi, że „jeśli któryś z członków Ligi ucieka się do wojny wbrew zobowiązaniom wynikającym z Paktu, będzie uważany ipso facto za dopuszczającego się aktu wojennego przeciwko wszystkim członkom Ligi”.
Karta Narodów Zjednoczonych z 1945 r. poszła jeszcze dalej, stwierdzając w art. 51, że każde państwo członkowskie organizacji, w razie napaści zbrojnej, ma prawo do indywidualnej lub zbiorowej samoobrony, na które to zobowiązanie powołuje się zarówno traktat północnoatlantycki (art. 5), jak i historyczny już układ warszawski (art. 4).
Casus foederis traktatu północnoatlantyckiego wcale nie zawiera jednoznacznych i automatycznych gwarancji przyjścia napadniętemu państwu z pomocą, ani nie określa, że będzie to pomoc wojskowa. Dla pełnego zrozumienia istoty zmitologizowanego przepisu z art. 5 warto zacytować go w całości: „Strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jedną lub kilka z nich w Europie lub Ameryce Północnej będzie uważana za napaść przeciwko nim wszystkim; wskutek tego zgadzają się, że jeśli taka zbrojna napaść nastąpi, każda z nich, w wykonaniu prawa do indywidualnej lub zbiorowej samoobrony, uznanego w artykule 51 Karty Narodów Zjednoczonych, udzieli pomocy stronie lub stronom tak napadniętym, podejmując natychmiast indywidualnie i w porozumieniu z innymi stronami taką akcję, jaką uzna za konieczną, nie wyłączając użycia siły zbrojnej, w celu przywrócenia i utrzymania bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego”.
Aby zrozumieć istotę tych zobowiązań („jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”) należy przytoczyć także treść artykułu 4, który stanowi, że „strony będą się konsultowały, ilekroć zdaniem którejkolwiek z nich zagrożona zostanie integralność terytorialna, niezależność polityczna lub bezpieczeństwo którejkolwiek ze stron”.
Wbrew powszechnemu mniemaniu, nie ma zatem żadnego dowodu, że pomoc sojusznicza jest bezwarunkowa. Wystarczy wspomnieć debatę nad zasadnością uruchomienia mechanizmu opartego na art. 5 traktatu waszyngtońskiego po ataku Al-Kaidy na Stany Zjednoczone w 2001 r. Dowiodła ona, że okoliczności uruchamiające pomoc sojuszniczą nie są klarownie określone i jednakowo rozumiane. W praktyce w razie potrzeby taka pomoc jest zawsze uwarunkowana indywidualną gotowością państw uczestniczących w sojuszu. Sam literalny zapis w traktacie powołującym przymierze nie jest warunkiem wystarczającym. Konieczna jest zgodna wola wszystkich państw do spełnienia przyjętych zobowiązań. A przy postawie Turcji i Węgier już dzisiaj widać, że konsensus wcale nie jest łatwy do osiągnięcia, jak się niektórym naiwnym politykom wydaje. Pozostaje kwestia mobilizacji w czasie, determinacji i gotowości do poświęceń.
NATO – zmiana funkcji
NATO zostało powołane w 1949 r. dla obrony wartości świata zachodniego i dla instytucjonalizacji przywództwa amerykańskiego w systemie zachodnim przed zagrożeniem komunistycznym. Po rozpadzie bloku wschodniego sojusz przeżywał liczne trudności identyfikacyjne i niemoc decyzyjną. Okazało się jednak, że nic bardziej nie konsoliduje przymierza niż nowy wróg. Zrobiono doprawdy wiele, aby na takiego wroga wykreować nową Rosję, przypisując jej wszelkie możliwe agresywne i imperialne zapędy.
Na dodatek w ramach sojuszu zrodziła się ogromna asymetria pod względem potencjałów i zdolności obronnych. Z tego powodu doszło do „desuwerenizacji” Europy Zachodniej na rzecz amerykańskiej protekcji. A nowi członkowie z Europy Środkowej i Wschodniej, chroniąc się pod „parasolem” ochronnym USA, wyzbyli się jakiejkolwiek wewnątrzsterowności. Przyjęli rolę posłusznych wykonawców woli atlantyckiego hegemona, który uznał NATO za interwencyjny oręż w globalnej walce ideologicznej, w imię „totalnej” demokracji i praw człowieka.
Sojusz przestał spełniać funkcje obronne, do których został powołany. Stał się aliansem zaczepno-odpornym, stosującym siłę poza obszarem obowiązywania casus foederis (Serbia, Afganistan, Irak, Libia). Obecnie NATO angażuje się na niespotykaną skalę w pomoc militarną i logistyczną dla walczącej Ukrainy, choć to państwo nie spełnia żadnych warunków traktatowych nie tylko sojusznika, ale nawet partnera. Chyba że chodzi o jakieś tajne porozumienia, o których opinia publiczna nie została poinformowana.
Wszystko to oznacza, że mamy do czynienia ze stosowaniem siły do „gaszenia pożarów”, które Zachód sam prowokuje. W odniesieniu do Rosji arbitralnie zadecydowano, że w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych nie ma ona żadnego prawa do wyrażania ambicji mocarstwowych, nie może przewodzić żadnym ugrupowaniom, ani też bronić swojego stanu posiadania. Nie ma też prawa do wyrażania swoich obaw o własne bezpieczeństwo, powołując się na zagrożenia u jej wrót. Na takim tle zrodziła się kolizja interesów geopolitycznych USA z Rosją. Ich rywalizacja doprowadziła do starcia, które grozi przekształceniem się wojny lokalnej w wojnę hegemoniczną.
O takiej wojnie pisał m. in. George Modelski, amerykański badacz polskiego pochodzenia, swoją drogą nieznany ani niedoceniany w Polsce. Jego zdaniem, główną stawką każdej rywalizacji międzymocarstwowej jest zdobycie lub utrzymanie pozycji „głównego rozgrywającego” w systemie międzynarodowym.
Obserwacja długich okresów w polityce i gospodarce międzynarodowej skłaniała już wcześniej brytyjskiego historiozofa Arnolda Toynbee’go do wyróżniania cykli pokoju i wojny oraz wyzwania i odpowiedzi, które decydowały o dynamice systemu międzynarodowego. Losy cywilizacji zależą w dużej mierze od ewolucji mocarstwowości w stosunkach międzynarodowych. Obecnie gra toczy się o prymat w systemie międzynarodowym między USA a Chinami, a wojna na Ukrainie jest elementem tej bezwzględnej rywalizacji. Gdy przywódcy skonfliktowanych stron przestają powściągliwie reagować na wzajemne zagrożenia, dochodzi do erupcji militaryzmu i pretensji do uznania swoich racji za najważniejsze. Wojny hegemoniczne są konsekwencją takich strategii, a także katalizatorem radykalnej zmiany status quo.
Nadzieje Polski
Na tle tej nieokiełznanej dynamiki potęg uzależnieni od gwarancji bezpieczeństwa ze strony największego mocarstwa słusznie oczekują ciągłego potwierdzania jego zobowiązań sojuszniczych. Jednakże „epokowe” wystąpienia prezydenta USA, którymi bezrefleksyjnie zachwycają się polscy politycy, są jedynie retoryczną demonstracją kolektywnej solidarności i nie przesądzają o realnym zaangażowaniu w obronę Polski na wypadek każdej agresji.
Na przykład agresji sprowokowanej przez samą Polskę. Każde bowiem zaangażowanie w wojnę na Ukrainie, które przekracza uzgodnienia sojusznicze, niesie ryzyko zastosowania przez Rosję środków odwetowych, które wcale nie muszą oznaczać casus belli dla całego NATO. Pretensje Polski do bycia w sprawie ukraińskiej „liderem” sojuszu nie znajdują żadnego pokrycia ani w statusie siły, ani w reputacji. Przeciwnie, elity zachodnie cynicznie wykorzystują naiwność Polski, która z demonstrowania bezinteresownej hojności we wspieraniu Ukrainy uczyniła swój główny atut geopolityczny. Tyle, że przy jego pomocy nie jest w stanie niczego konkretnego ugrać dla siebie. Z naiwnych szydzi świat. Kto nie liczy się z własnym interesem i kalkulacją ekonomiczną, w twardej grze potężniejszych sił jest zwyczajnym frajerem.
Ostatnia wizyta prezydenta USA w Kijowie i w Warszawie jest odczytywana jako zapowiedź dalszego zaangażowania Zachodu po stronie Ukrainy w trwającej wojnie z Rosją. Zapowiadając zwiększanie pomocy wojskowej, prezydent największego mocarstwa, gwarantującego „pokój poprzez wojnę” nie utwierdził nas w przekonaniu, że zrobi wszystko, aby działania wojenne nie objęły któregoś z państw członkowskich sojuszu. W odbiorze realistów politycznych Biden występuje bardziej w roli „proroka katastrofy” niż „wysłannika pokoju”. To przywódca misyjny i fanatyczny, ideologicznie nawiedzony, narzędzie w ręku wielkich korporacji zbrojeniowych, dbających przede wszystkim o swoje interesy.
Płytkie, by nie powiedzieć prymitywne i wiernopoddańcze komentarze wobec wypowiedzi amerykańskiego dostojnika świadczą o głębokim niezrozumieniu powagi sytuacji. „Wódz wodzów” nie wyszedł bowiem poza znaną retorykę odstraszania wobec Rosji. Niedostatki intelektualne i wzmożenie emocjonalne nie pozwalają polskim decydentom wyjść poza doraźne kalkulacje, bez wyobrażenia sobie alternatywnych scenariuszy zakończenia wojny na Ukrainie. Unikanie trudnych pytań na temat perspektyw ładu powojennego na wschodzie Europy i odwoływanie się do „jedności” Zachodu w zwycięstwie i odbudowie Ukrainy może mieć charakter zwodniczy.
Rozważając perspektywy zakończenia wojny, wielu obserwatorów zachodnich doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Rosja jako mocarstwo jądrowe nie może przegrać tej wojny. Właśnie ryzyko związane z taką przegraną powstrzymuje co rozsądniejszych polityków przed nieodpowiedzialnymi deklaracjami czy podżeganiem do eskalacji. Na tym tle wyróżniają się polscy gorliwcy i entuzjaści wojenni, lokujący się zarówno po stronie rządzących jak i opozycji. Ukrainocentryzm w oglądzie problemów współczesnego świata zaciemnia im widzenie rzeczywistości. Prowadzi do myślenia „tunelowego”, z największą szkodą dla polskiego interesu narodowego. Propagowanie wizji całkowitego rozpadu Rosji czy ukarania Rosjan na wzór hitlerowskich Niemiec niebezpiecznie przybliża wojnę ukraińską do granicy wojny hegemonicznej z użyciem broni jądrowej.
Od nienawiści do kompromisu
W gwarancjach bezpieczeństwa liczy się przede wszystkim wola udzielenia skutecznej pomocy. Niewiele warte są zapisy traktatowe, podobnie jak emocjonalne zapewnienia poszczególnych polityków. Jak pokazał przypadek Donalda Trumpa, USA wcale nie są „niezłomne” i „konsekwentne” w obronie sojuszników, gdyż preferują przede wszystkim własne komercyjne interesy. Bezpieczeństwo sojuszników ma coraz bardziej charakter transakcyjny. Przekonują się o tym państwa sojuszu północnoatlantyckiego, płacąc za utrzymanie amerykańskich baz, uzbrojenie, technologie, a w końcu zaopatrzenie gazowe.
W każdym układzie sojuszniczym ważna jest siła przetargowa stron. Otóż ze względu na oczywistą asymetrię potencjałów oraz możliwości Polska całkowicie polega na gwarancjach bezpieczeństwa ze strony USA. Oddanie się elit politycznych pod protekcję amerykańską ogranicza jakiekolwiek możliwości samodzielnych decyzji i działań. Dlatego warto radzić wszystkim „wyrywnym” politykom, od prezydenta począwszy, na posłach kończąc, aby zrezygnowali z wyścigów na retoryczny radykalizm, bo staje się on obciążeniem, a nie atutem polskiego udziału w przebudowie porządku międzynarodowego. Więcej zyskują takie państwa, które nie grają powyżej swoich możliwości, nie jątrzą w stosunkach sąsiedzkich i uznają realia wynikające z miejsca, które określa ich geografia i geopolityka.
Mimo determinacji polityków, aby wojnę na Ukrainie doprowadzić do zwycięskiego końca, mamy do czynienia z narastającym zmęczeniem społeczeństw trwającym konfliktem i wiążącymi się z nim kosztami. Kto wie, czy rozdźwięk w kwestii oceny rosyjskiej agresji na Ukrainę nie przełoży się na rezygnację z ideologicznych pryncypiów na rzecz pragmatycznej kalkulacji interesów? Republikanie amerykańscy zdają sobie sprawę z tego, że realistycznie pojmowana polityka zagraniczna wymaga liczenia się z faktami. A te wyraźnie wskazują, że nie da się na dłuższą metę utrzymać hierarchicznego systemu międzynarodowego, lekceważąc udział w globalnej polityce Chin czy Rosji.
Wiele wskazuje też na to, że Zachód nie uniknie w przyszłości rozmów z Rosją na temat tak czy inaczej pojmowanych zabezpieczeń systemowych. Rosyjskie propozycje uregulowań traktatowych z 17 grudnia 2021 r. – choć zostały odrzucone przez Zachód – powrócą w jakiejś formie, gdy skończy się wojna. Trzeba będzie nie tylko odnieść się do tzw. niepodzielności bezpieczeństwa, określić na nowo znaczenie rozmaitych zasad, które uległy całkowitej dewaluacji. Na przykład nieingerencji w sprawy wewnętrzne stron czy poszanowania suwerennej równości państw, choćby w odniesieniu do swobodnego kształtowania własnego ustroju, bez narzucania jakichkolwiek wzorów z zewnątrz. Oznaczałoby to – jak postulują Chiny - wyrzeczenie się „mentalności zimnowojennej” i odrzucenie „polityki opartej na wartościach”.
Rezygnacja z misyjności mocarstw i powrót do Realpolitik są jedyną drogą do przywrócenia stabilności systemu międzynarodowego. Należy wykorzystać doświadczenia z epoki „odprężenia” w stosunkach Wschód-Zachód, powrócić do środków budowy zaufania, informowania się co do intencji („gorące linie”), reaktywowania permanentnych platform negocjacji i konsultacji. Potrzebna jest mobilizacja wszystkich sił na rzecz ponownego uregulowania relacji międzymocarstwowych. Zamiast geopolityki strachu i nienawiści muszą one powrócić do geopolityki kompromisu.
Zrozumienie różnorodności aksjologicznej i akceptacja odmienności ustrojowej są pierwszym krokiem ze strony państw NATO na drodze do zbudowania modus vivendi z państwami uznanymi za wrogów. Na głębokie przewartościowanie relacji z Rosją jest jeszcze za wcześnie ze względów emocjonalnych i osobowościowych. Trzeba jednak pamiętać o tym, że przywracanie pokoju jest procesem trudnym i ryzykownym. Jedynie dzięki roztropności polityków zwaśnionych stron możemy uniknąć recydywy odwetu i rewanżyzmu.
Stanisław Bieleń
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 974
Na stronie MSZ Chińskiej Republiki Ludowej ukazał się 20.02.23 interesujący dokument pn. Hegemonia Stanów Zjednoczonych i jej niebezpieczeństwa. Pokazuje on rolę Stanów Zjednoczonych w świecie w XX i XXI wieku w obszarze politycznym, wojskowym, gospodarczym, technologicznym i kulturowym. Raport przytaczamy w całości (red.)
Wstęp
Odkąd Stany Zjednoczone stały się najpotężniejszym krajem świata po dwóch wojnach światowych i zimnej wojnie, odważniej ingerowały w sprawy wewnętrzne innych krajów, dążyły do hegemonii, utrzymywały ją i nadużywały, postępowały w działalności wywrotowej i infiltracji oraz świadomie prowadziły wojny, wyrządzając szkodę społeczności międzynarodowej.
Stany Zjednoczone opracowały hegemoniczny podręcznik do organizowania „kolorowych rewolucji”, wszczynania regionalnych sporów, a nawet bezpośredniego wszczynania wojen pod pozorem promowania demokracji, wolności i praw człowieka. Trzymając się mentalności zimnowojennej, Stany Zjednoczone zaostrzyły politykę bloku i podsyciły konflikty i konfrontacje. Nadmiernie rozciągnęła koncepcję bezpieczeństwa narodowego, nadużyła kontroli eksportu i narzuciła jednostronne sankcje innym. Przyjęła wybiórcze podejście do prawa i zasad międzynarodowych, wykorzystując je lub odrzucając według własnego uznania, i dążyła do narzucenia zasad, które służą jej własnym interesom w imię podtrzymywania „międzynarodowego porządku opartego na zasadach”.
Niniejszy raport, przedstawiając istotne fakty, ma na celu ujawnienie nadużywania przez Stany Zjednoczone hegemonii na polu politycznym, wojskowym, gospodarczym, finansowym, technologicznym i kulturalnym oraz zwrócenie większej uwagi międzynarodowej na niebezpieczeństwa praktyk amerykańskich dla pokoju i stabilności na świecie i pomyślność wszystkich narodów.
I. Hegemonia polityczna — rzucanie ciężarem
Stany Zjednoczone od dawna próbują kształtować inne kraje i porządek światowy własnymi wartościami i systemem politycznym w imię promowania demokracji i praw człowieka.
◆ Mnożą się przypadki ingerencji Stanów Zjednoczonych w sprawy wewnętrzne innych krajów. W imię „promowania demokracji” Stany Zjednoczone praktykowały „doktrynę neo-Monroe” w Ameryce Łacińskiej, wszczęły „kolorowe rewolucje” w Eurazji i zorganizowały „arabską wiosnę” w Azji Zachodniej i Afryce Północnej, przynosząc chaos i katastrofę do wielu krajów.
W 1823 roku Stany Zjednoczone ogłosiły doktrynę Monroe. Reklamując „Amerykę dla Amerykanów”, tak naprawdę chciał „Ameryki dla Stanów Zjednoczonych”.
Od tego czasu polityka kolejnych rządów Stanów Zjednoczonych wobec Ameryki Łacińskiej i regionu Karaibów była pełna ingerencji politycznych, interwencji wojskowych i dywersji reżimu. Od 61 lat wrogości i blokady Kuby do obalenia rządu Allende w Chile, polityka USA w tym regionie została zbudowana na jednej maksymie - ci, którzy się podporządkują, będą prosperować; ci, którzy się opierają, zginą.
Rok 2003 był początkiem serii „kolorowych rewolucji” – „rewolucji róż” w Gruzji, „pomarańczowej rewolucji” na Ukrainie i „rewolucji tulipanów” w Kirgistanie. Departament Stanu USA otwarcie przyznał się do odgrywania „głównej roli” w tych „zmianach reżimu”. Stany Zjednoczone ingerowały również w wewnętrzne sprawy Filipin, usuwając prezydenta Ferdinanda Marcosa seniora w 1986 r. I prezydenta Josepha Estradę w 2001 r. poprzez tak zwane „rewolucje władzy ludowej”.
W styczniu 2023 roku były sekretarz stanu USA Mike Pompeo wydał swoją nową książkę Never Give a Inch: Fighting for the America I Love. Ujawnił w nim, że Stany Zjednoczone planowały interweniować w Wenezueli. Plan zakładał zmuszenie rządu Maduro do porozumienia z opozycją, pozbawienie Wenezueli możliwości sprzedaży ropy i złota za waluty obce, wywarcie dużej presji na jej gospodarkę oraz wpłynięcie na wybory prezydenckie w 2018 roku.
◆ Stany Zjednoczone stosują podwójne standardy w zakresie przepisów międzynarodowych. Stawiając własny interes na pierwszym miejscu, Stany Zjednoczone odeszły od międzynarodowych traktatów i organizacji, stawiając swoje prawo krajowe ponad prawem międzynarodowym. W kwietniu 2017 r. Administracja Trumpa ogłosiła, że odetnie wszelkie fundusze USA dla Funduszu Ludnościowego Narodów Zjednoczonych (UNFPA) pod pretekstem, że organizacja „wspiera lub uczestniczy w zarządzaniu programem przymusowej aborcji lub przymusowej sterylizacji”. Stany Zjednoczone dwukrotnie wystąpiły z UNESCO w 1984 i 2017 r. W 2017 r. ogłosiły wyjście z porozumienia paryskiego w sprawie zmian klimatycznych. W 2018 roku ogłosiła wyjście z Rady Praw Człowieka ONZ, powołując się na „stronniczość” organizacji wobec Izraela i brak skutecznej ochrony praw człowieka. w 2019 r. Stany Zjednoczone ogłosiły wycofanie się z Traktatu o siłach jądrowych średniego zasięgu w celu dążenia do nieskrępowanego rozwoju zaawansowanej broni. W 2020 roku ogłosiła wycofanie się z Traktatu o otwartych przestworzach.
Stany Zjednoczone były również przeszkodą w kontroli broni biologicznej, sprzeciwiając się negocjacjom w sprawie protokołu weryfikacji do Konwencji o zakazie broni biologicznej (BWC) i utrudniając międzynarodową weryfikację działań krajów związanych z bronią biologiczną. Jako jedyne państwo posiadające zapasy broni chemicznej, Stany Zjednoczone wielokrotnie opóźniały zniszczenie broni chemicznej i pozostawały niechętne wypełnianiu swoich zobowiązań. Stały się największą przeszkodą w realizacji „świata wolnego od broni chemicznej”.
◆ Stany Zjednoczone łączą małe bloki poprzez swój system sojuszy. Narzucają „Strategię Indo-Pacyfiku” regionowi Azji i Pacyfiku, gromadząc ekskluzywne kluby, takie jak Five Eyes, Quad i AUKUS, i zmuszając kraje regionalne do opowiedzenia się po którejkolwiek ze stron. Takie praktyki mają zasadniczo na celu tworzenie podziałów w regionie, podsycanie konfrontacji i podważanie pokoju.
◆ Stany Zjednoczone arbitralnie osądzają demokrację w innych krajach i fabrykują fałszywą narrację o „demokracji kontra autorytaryzmie”, aby podżegać do wyobcowania, podziału, rywalizacji i konfrontacji. W grudniu 2021 r. Stany Zjednoczone były gospodarzem pierwszego „Szczytu na rzecz Demokracji”, który spotkał się z krytyką i sprzeciwem wielu krajów za kpiny z ducha demokracji i dzielenie świata. W marcu 2023 r. Stany Zjednoczone będą gospodarzem kolejnego „Szczytu na rzecz Demokracji”, który pozostaje niepożądany i ponownie nie znajdzie poparcia.
II. Hegemonia wojskowa — bezmyślne użycie siły
Historia Stanów Zjednoczonych charakteryzuje się przemocą i ekspansją. Od czasu uzyskania niepodległości w 1776 r. Stany Zjednoczone nieustannie dążą do ekspansji siłą: mordowały Indian, najeżdżały Kanadę, prowadziły wojnę z Meksykiem, wszczynały wojnę amerykańsko-hiszpańską i anektowały Hawaje. Po drugiej wojnie światowej wojny sprowokowane lub rozpoczęte przez Stany Zjednoczone obejmowały wojnę koreańską, wojnę w Wietnamie, wojnę w Zatoce Perskiej, wojnę w Kosowie, wojnę w Afganistanie, wojnę w Iraku, wojnę w Libii i wojnę w Syrii, nadużywanie swojej hegemonii militarnej, aby utorować drogę celom ekspansjonistycznym. W ostatnich latach średni roczny budżet wojskowy Stanów Zjednoczonych przekroczył 700 miliardów dolarów, co stanowi 40% światowego budżetu, czyli więcej niż 15 krajów razem wziętych. Stany Zjednoczone mają około 800 zagranicznych baz wojskowych, w których 173 tysiące żołnierzy rozmieszczonych jest w 159 krajach.
Według książki America Invades: How We've Invaded or be Military Involved with almost Every Country on Earth, Stany Zjednoczone walczyły lub były zaangażowane militarnie z prawie wszystkimi 190 krajami uznanymi przez ONZ, z zaledwie trzema wyjątkami. Trzy kraje zostały „oszczędzone”, ponieważ Stany Zjednoczone nie znalazły ich na mapie.
◆ Jak ujął to były prezydent USA Jimmy Carter, Stany Zjednoczone są bez wątpienia najbardziej wojowniczym narodem w historii świata. Według raportu Uniwersytetu Tufts, „Introducing the Military Intervention Project: A new Dataset on US Military Interventions, 1776-2019”, Stany Zjednoczone podjęły prawie 400 interwencji wojskowych na całym świecie w tych latach, z czego 34% miało miejsce w Ameryce Łacińskiej i Karaiby, 23% w Azji Wschodniej i na Pacyfiku, 14% na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej oraz 13% w Europie. Obecnie nasila się interwencja wojskowa na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej oraz Afryce Subsaharyjskiej.
Alex Lo, felietonista South China Morning Post, zwrócił uwagę, że Stany Zjednoczone rzadko rozróżniały dyplomację od wojny od czasu swojego powstania. W XX wieku obaliły demokratycznie wybrane rządy w wielu krajach rozwijających się i natychmiast zastąpiły je proamerykańskimi reżimami marionetkowymi. Dziś na Ukrainie, w Iraku, Afganistanie, Libii, Syrii, Pakistanie i Jemenie Stany Zjednoczone powtarzają swoją starą taktykę prowadzenia wojen zastępczych, wojen o niskiej intensywności i wojen dronów.
◆ Hegemonia militarna Stanów Zjednoczonych doprowadziła do tragedii humanitarnych. Od 2001 r. wojny i operacje wojskowe rozpoczęte przez Stany Zjednoczone w imię walki z terroryzmem pochłonęły życie ponad 900 000 osób, z czego około 335 000 to cywile, miliony osób zostały ranne, a dziesiątki milionów musiały zostać przesiedlone. Wojna w Iraku w 2003 r. spowodowała śmierć około 200 000 do 250 000 cywilów, w tym ponad 16 000 zabitych bezpośrednio przez armię amerykańską, a ponad milion pozostawiła bez dachu nad głową.
Stany Zjednoczone stworzyły 37 milionów uchodźców na całym świecie. Od 2012 roku liczba samych syryjskich uchodźców wzrosła dziesięciokrotnie. W latach 2016-2019 udokumentowano 33 584 zgonów cywilów w walkach w Syrii, w tym 3833 zabitych w bombardowaniach koalicji kierowanej przez USA, z czego połowa to kobiety i dzieci. Public Broadcasting Service (PBS) poinformował 9 listopada 2018 r., że w nalotach sił amerykańskich na samą Rakkę zginęło 1600 syryjskich cywilów.
Dwudziestoletnia wojna w Afganistanie spustoszyła kraj. W sumie 47 000 afgańskich cywilów i 66 000 do 69 000 afgańskich żołnierzy i policjantów niezwiązanych z atakami z 11 września zginęło w amerykańskich operacjach wojskowych, a ponad 10 milionów ludzi zostało przesiedlonych. Wojna w Afganistanie zniszczyła tam podstawy rozwoju gospodarczego i pogrążyła ludność afgańską w nędzy. Po „klęsce w Kabulu” w 2021 r. Stany Zjednoczone ogłosiły, że zamrożą około 9,5 mld dolarów aktywów należących do afgańskiego banku centralnego, co uważa się za „czystą grabież”.
We wrześniu 2022 r. turecki minister spraw wewnętrznych Suleyman Soylu skomentował na wiecu, że Stany Zjednoczone prowadziły zastępczą wojnę w Syrii, zamieniły Afganistan w pole opium i fabrykę heroiny, wprowadziły zamieszanie w Pakistanie i pozostawiły Libię w nieustannych niepokojach społecznych. Stany Zjednoczone robią wszystko, co w ich mocy, aby okraść i zniewolić ludność dowolnego kraju posiadającego podziemne zasoby.
Stany Zjednoczone również przyjęły przerażające metody prowadzenia wojny. Podczas wojny koreańskiej, wojny w Wietnamie, wojny w Zatoce Perskiej, wojny w Kosowie, wojny w Afganistanie i wojny w Iraku Stany Zjednoczone użyły ogromnych ilości broni chemicznej i biologicznej, a także bomb kasetowych, bomb paliwowo-powietrznych, bomb grafitowych i bomb ze zubożonym uranem, powodując ogromne szkody w obiektach cywilnych, niezliczone ofiary cywilne i trwałe zanieczyszczenie środowiska.
III. Hegemonia ekonomiczna – grabież i eksploatacja
Po II wojnie światowej Stany Zjednoczone prowadziły starania o utworzenie Systemu Bretton Woods, Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego, które wraz z Planem Marshalla stworzyły międzynarodowy system monetarny skupiony wokół dolara amerykańskiego. Ponadto Stany Zjednoczone ustanowiły również instytucjonalną hegemonię w międzynarodowym sektorze gospodarczym i finansowym, manipulując systemami głosowania ważonego, zasadami i ustaleniami organizacji międzynarodowych, w tym „zatwierdzenia przez 85-procentową większość” oraz krajowymi przepisami i regulacjami dotyczącymi handlu. Wykorzystując status dolara jako głównej międzynarodowej waluty rezerwowej, Stany Zjednoczone zasadniczo gromadzą „senioraż” z całego świata, i wykorzystując swoją kontrolę nad organizacjami międzynarodowymi, zmuszają inne kraje do służenia politycznej i gospodarczej strategii Ameryki.
◆ Stany Zjednoczone eksploatują światowe bogactwo za pomocą „seniorażu”. Wyprodukowanie banknotu 100-dolarowego kosztuje tylko około 17 centów, ale inne kraje musiały zebrać 100 dolarów rzeczywistych towarów, aby go otrzymać. Ponad pół wieku temu zwrócono uwagę, że Stany Zjednoczone cieszyły się wygórowanymi przywilejami i deficytem bez łez tworzonych przez dolara i używały bezwartościowego papierowego banknotu do grabieży zasobów i fabryk innych narodów.
◆ Hegemonia dolara amerykańskiego jest głównym źródłem niestabilności i niepewności w światowej gospodarce. Podczas pandemii COVID-19 Stany Zjednoczone nadużyły swojej globalnej hegemonii finansowej i wstrzyknęły biliony dolarów na światowy rynek, pozostawiając inne kraje, zwłaszcza gospodarki wschodzące, by zapłaciły cenę. W 2022 roku Fed zakończył ultrałagodną politykę pieniężną i przeszedł na agresywną podwyżkę stóp procentowych, powodując zamieszanie na międzynarodowym rynku finansowym i znaczną deprecjację innych walut, takich jak euro, z których wiele spadło do najniższego poziomu od 20 lat. W rezultacie wiele krajów rozwijających się stanęło w obliczu wyzwań związanych z wysoką inflacją, deprecjacją waluty i odpływem kapitału. Dokładnie to samo zauważył kiedyś sekretarz skarbu Nixona, John Connally, z satysfakcją i precyzją, że „dolar jest naszą walutą, ale to wasz problem”.
◆ Dzięki kontroli nad międzynarodowymi organizacjami gospodarczymi i finansowymi Stany Zjednoczone nakładają dodatkowe warunki na udzielanie przez nie pomocy innym krajom. W celu zmniejszenia przeszkód dla napływu kapitału i spekulacji do Stanów Zjednoczonych kraje otrzymujące pomoc są zobowiązane do przyspieszenia liberalizacji finansowej i otwarcia rynków finansowych, tak aby ich polityka gospodarcza była zgodna ze strategią amerykańską. Według Przeglądu Międzynarodowej Ekonomii Politycznej, wraz z 1550 programami umorzenia długów rozszerzonymi przez MFW na 131 krajów członkowskich w latach 1985-2014, dołączono aż 55 465 dodatkowych warunków politycznych.
◆ Stany Zjednoczone świadomie tłumią swoich przeciwników za pomocą ekonomicznego przymusu. W latach 80., aby wyeliminować zagrożenie gospodarcze stwarzane przez Japonię oraz kontrolować i wykorzystywać ją w służbie strategicznego celu Ameryki, jakim jest konfrontacja ze Związkiem Radzieckim i dominacja nad światem, Stany Zjednoczone wykorzystały swoją hegemoniczną potęgę finansową przeciwko Japonii i zawarły porozumienie Plaza. W rezultacie jen został wypchnięty w górę, a Japonia została zmuszona do otwarcia swojego rynku finansowego i zreformowania systemu finansowego. Umowa Plaza zadała ciężki cios impetowi wzrostu japońskiej gospodarki, pozostawiając Japonię w okresie, który później nazwano „trzema straconymi dekadami”.
◆ Gospodarcza i finansowa hegemonia Ameryki stała się bronią geopolityczną. Podwajając jednostronne sankcje i „długie ramię jurysdykcji”, Stany Zjednoczone uchwaliły takie prawa krajowe, jak międzynarodowa ustawa o nadzwyczajnych uprawnieniach gospodarczych, globalna ustawa o odpowiedzialności za łamanie praw człowieka Magnickiego oraz ustawa o przeciwdziałaniu przeciwnikom Ameryki poprzez sankcje, a także wprowadziły szereg zarządzeń wykonawczych nakładających sankcje na określone kraje, organizacje lub osoby. Statystyki pokazują, że sankcje USA wobec podmiotów zagranicznych wzrosły o 933% od 2000 do 2021 roku. Sama administracja Trumpa nałożyła ponad 3900 sankcji, co oznacza trzy sankcje dziennie.
Do tej pory Stany Zjednoczone nałożyły sankcje gospodarcze na prawie 40 krajów na całym świecie, w tym na Kubę, Chiny, Rosję, KRLD, Iran i Wenezuelę, dotykające prawie połowę światowej populacji. „Stany Zjednoczone Ameryki” przekształciły się w „Stany Zjednoczone Sankcji”. A „długa ręka jurysdykcji” została zredukowana do niczego innego, jak tylko narzędzia dla Stanów Zjednoczonych do wykorzystania środków władzy państwowej w celu stłumienia konkurentów gospodarczych i ingerencji w normalne interesy międzynarodowe. To poważne odejście od zasad liberalnej gospodarki rynkowej, którymi od dawna szczycą się Stany Zjednoczone.
IV. Hegemonia technologiczna — monopol i stłumienie
Stany Zjednoczone dążą do powstrzymania rozwoju naukowego, technologicznego i gospodarczego innych krajów, wykorzystując władzę monopolistyczną, środki tłumienia i ograniczenia technologiczne w dziedzinach zaawansowanych technologii.
◆ Stany Zjednoczone monopolizują własność intelektualną w imię ochrony. Wykorzystując słabą pozycję innych krajów, zwłaszcza rozwijających się, w zakresie praw własności intelektualnej oraz wakat instytucjonalny w odpowiednich dziedzinach, Stany Zjednoczone czerpią nadmierne zyski z monopolu. W 1994 r. Stany Zjednoczone przeforsowały Porozumienie w sprawie handlowych aspektów praw własności intelektualnej (TRIPS), forsując zamerykanizowany proces i standardy ochrony własności intelektualnej, próbując umocnić swój monopol na technologię.
W latach 80., aby powstrzymać rozwój japońskiego przemysłu półprzewodników, Stany Zjednoczone wszczęły śledztwo „301”, zbudowały siłę przetargową w negocjacjach dwustronnych poprzez umowy wielostronne, zagroziły uznaniem Japonii za prowadzącą nieuczciwy handel i nałożyły cła odwetowe, zmuszając Japonię do podpisania amerykańsko-japońskiej umowy dotyczącej półprzewodników. W rezultacie japońskie przedsiębiorstwa produkujące półprzewodniki zostały prawie całkowicie wyparte z globalnej konkurencji, a ich udział w rynku spadł z 50 do 10%. W międzyczasie, przy wsparciu rządu USA, duża liczba amerykańskich przedsiębiorstw produkujących półprzewodniki skorzystała z okazji i zdobyła większy udział w rynku.
◆ Stany Zjednoczone upolityczniają, wykorzystują kwestie technologiczne jako broń i wykorzystują je jako narzędzia ideologiczne. Nadmiernie rozciągając koncepcję bezpieczeństwa narodowego, Stany Zjednoczone zmobilizowały władzę państwową do stłumienia i nałożenia sankcji na chińską firmę Huawei, ograniczyły wejście produktów Huawei na rynek amerykański, odcięły dostawy chipów i systemów operacyjnych oraz zmusiły inne kraje do zakazania Huawei podjęcie budowy lokalnej sieci 5G. Namówiły nawet Kanadę do nieuzasadnionego zatrzymania dyrektora finansowego Huawei, Meng Wanzhou, na prawie trzy lata.
Stany Zjednoczone sfabrykowały mnóstwo wymówek, aby powstrzymać chińskie przedsiębiorstwa high-tech o globalnej konkurencyjności i umieściły ponad 1000 chińskich przedsiębiorstw na listach sankcyjnych. Ponadto Stany Zjednoczone nałożyły również kontrole na biotechnologię, sztuczną inteligencję i inne zaawansowane technologie, zaostrzyły ograniczenia eksportowe, zaostrzyły kontrolę inwestycji, zlikwidowały chińskie aplikacje społecznościowe, takie jak TikTok i WeChat, oraz lobbowały Holandię i Japonię w celu ograniczenia eksportu chipów i powiązanego sprzętu lub technologii do Chin.
Stany Zjednoczone praktykują również podwójne standardy w swojej polityce wobec specjalistów technologicznych związanych z Chinami. Aby odsunąć na bok i stłumić chińskich naukowców, od czerwca 2018 r. ważność wiz została skrócona dla chińskich studentów specjalizujących się w niektórych dyscyplinach związanych z zaawansowanymi technologiami, powtarzały się przypadki, w których chińscy naukowcy i studenci wyjeżdżający do Stanów Zjednoczonych na programy wymiany i studia byli bez uzasadnienia odrzucani i nękani, a także przeprowadzono zakrojone na szeroką skalę śledztwa w sprawie chińskich naukowców pracujących w Stanach Zjednoczonych.
◆ Stany Zjednoczone umacniają swój monopol technologiczny w imię ochrony demokracji. Tworząc małe bloki technologiczne, takie jak „sojusz czipów” i „czysta sieć”, Stany Zjednoczone nadały zaawansowanej technologii etykietę „demokracja” i „prawa człowieka” oraz przekształciły kwestie technologiczne w kwestie polityczne i ideologiczne, tak aby wymyślać wymówki dla swojej blokady technologicznej wobec innych krajów.
W maju 2019 r. Stany Zjednoczone zwerbowały 32 kraje na Praską Konferencję Bezpieczeństwa 5G w Czechach i wydały Propozycję Praską, próbując wykluczyć chińskie produkty 5G. W kwietniu 2020 r. ówczesny sekretarz stanu USA Mike Pompeo ogłosił „czystą ścieżkę 5G”, plan mający na celu zbudowanie sojuszu technologicznego w dziedzinie 5G z partnerami, których łączy wspólna ideologia demokracji i potrzeba ochrony „cyberbezpieczeństwa”. Zasadniczo środki te polegają na próbach USA utrzymania hegemonii technologicznej poprzez sojusze technologiczne.
◆ Stany Zjednoczone nadużywają swojej hegemonii technologicznej, przeprowadzając cyberataki i podsłuchy. Stany Zjednoczone od dawna znane są jako „imperium hakerów”, obwiniane za szerzące się na całym świecie akty cyberkradzieży. Mają wszelkiego rodzaju środki do egzekwowania wszechobecnych cyberataków i inwigilacji, w tym możliwość wykorzystywania analogowych sygnałów stacji bazowych do uzyskiwania dostępu do telefonów komórkowych w celu kradzieży danych, manipulowania aplikacjami mobilnymi, infiltracji serwerów w chmurze i kradzieży kabli podmorskich. I tak dalej.
Inwigilacja USA jest bezkrytyczna. Wszyscy mogą być celem ich inwigilacji, czy to rywale, czy sojusznicy, nawet przywódcy krajów sprzymierzonych, tacy jak była kanclerz Niemiec Angela Merkel i kilku prezydentów Francji. Cyberinwigilacja i ataki przeprowadzane przez Stany Zjednoczone, takie jak „Prism”, „Dirtbox”, „Irritant Horn” i „Telescreen Operation”, są dowodem na to, że Stany Zjednoczone ściśle monitorują swoich sojuszników i partnerów. Takie podsłuchiwanie sojuszników i partnerów już wywołało ogólnoświatowe oburzenie. Julian Assange, założyciel Wikileaks, strony internetowej, która ujawniła amerykańskie programy inwigilacyjne, powiedział, że „nie oczekuj, że globalne supermocarstwo inwigilacyjne będzie działać z honorem i szacunkiem. Jest tylko jedna zasada: nie ma żadnych zasad”.
V. Hegemonia kulturowa – szerzenie fałszywych narracji
Globalna ekspansja kultury amerykańskiej jest ważną częścią jej strategii zewnętrznej. Stany Zjednoczone często wykorzystywały narzędzia kulturowe do wzmocnienia i utrzymania swojej hegemonii na świecie.
◆ Stany Zjednoczone osadzają amerykańskie wartości w swoich produktach, takich jak filmy. Amerykańskie wartości i styl życia są produktem powiązanym z filmami i programami telewizyjnymi, publikacjami, treściami medialnymi i programami finansowanymi przez rząd instytucji kulturalnych non-profit. W ten sposób kształtują przestrzeń kulturową i opinię publiczną, w której kultura amerykańska króluje i utrzymuje kulturową hegemonię. W swoim artykule The Americanization of the World (Amerykanizacja świata) amerykański uczony John Yemma ujawnił prawdziwą broń amerykańskiej ekspansji kulturowej: Hollywood, fabryki projektowania wizerunku na Madison Avenue oraz linie produkcyjne Mattel Company i Coca-Coli.
Istnieją różne sposoby, których Stany Zjednoczone używają, aby zachować swoją kulturową hegemonię. Najczęściej używane są filmy amerykańskie; mają one obecnie ponad 70% udziału w rynku światowym. Stany Zjednoczone umiejętnie wykorzystują swoją różnorodność kulturową, aby przemawiać do różnych grup etnicznych. Kiedy hollywoodzkie filmy opanowują świat, wykrzykują związane z nimi amerykańskie wartości.
◆ Amerykańska hegemonia kulturowa przejawia się nie tylko w „bezpośredniej interwencji”, ale także w „infiltracji mediów” oraz jako „trąbka dla świata”. Zdominowane przez USA zachodnie media odgrywają szczególnie ważną rolę w kształtowaniu globalnej opinii publicznej na korzyść ingerowania USA w wewnętrzne sprawy innych krajów.
Rząd USA surowo cenzuruje wszystkie firmy zajmujące się mediami społecznościowymi i żąda od nich posłuszeństwa. Dyrektor generalny Twittera, Elon Musk, przyznał 27 grudnia 2022 r., że wszystkie platformy mediów społecznościowych współpracują z rządem USA w celu cenzurowania treści, donosi Fox Business Network. Opinia publiczna w Stanach Zjednoczonych podlega interwencji rządu w celu ograniczenia wszelkich nieprzychylnych wypowiedzi. Google często powoduje znikanie stron.
Departament Obrony USA manipuluje mediami społecznościowymi. W grudniu 2022 r. The Intercept, niezależna amerykańska witryna śledcza, ujawniła, że w lipcu 2017 r. Nathaniel Kahler, urzędnik Centralnego Dowództwa USA, instruował zespół polityki publicznej Twittera, aby wprowadził 52 konta w języku arabskim, z których sześć winno mieć pierwszeństwo. Jedno z nich poświęcone było usprawiedliwianiu amerykańskich ataków dronów w Jemenie, na przykład poprzez twierdzenie, że ataki były precyzyjne i zabijały tylko terrorystów, a nie cywilów. Zgodnie z dyrektywą Kahlera, Twitter umieścił te konta w języku arabskim na „białej liście”, aby wzmocnić niektóre wiadomości.
◆Stany Zjednoczone stosują podwójne standardy w zakresie wolności prasy. Na różne sposoby brutalnie tłumią i uciszają media innych krajów. Stany Zjednoczone i Europa zakazują wstępu do swoich krajów głównym nurtom rosyjskich mediów, takim jak Russia Today i Sputnik. Platformy takie jak Twitter, Facebook i YouTube otwarcie ograniczają oficjalne konta Rosji. Netflix, Apple i Google usunęły rosyjskie kanały i aplikacje ze swoich usług i sklepów z aplikacjami. Treści związane z Rosją podlegają bezprecedensowej drakońskiej cenzurze.
◆Stany Zjednoczone nadużywają swojej kulturowej hegemonii, aby zapoczątkować „pokojową ewolucję” w krajach socjalistycznych. Tworzą media informacyjne i stylizacje kulturalne skierowane do krajów socjalistycznych. Wlewają oszałamiające kwoty funduszy publicznych do sieci radiowych i telewizyjnych, aby wspierać ich ideologiczną infiltrację, a ci tubylcy dzień i noc bombardują kraje socjalistyczne w dziesiątkach języków podżegającą propagandą.
Stany Zjednoczone używają dezinformacji jako włóczni do atakowania innych krajów i zbudowały wokół niej łańcuch przemysłowy: istnieją grupy i osoby zmyślające historie i sprzedające je na całym świecie, aby wprowadzić w błąd opinię publiczną przy wsparciu niemal nieograniczonych środków finansowych.
Wniosek
Podczas gdy słuszna sprawa zyskuje poparcie szerokiego obrońcy, niesprawiedliwa skazuje jej prześladowcę na wyrzutka. Hegemoniczne, dominujące i zastraszające praktyki polegające na używaniu siły do zastraszania słabych, odbieraniu innym siłą i podstępem oraz graniu w gry o sumie zerowej wyrządzają poważne szkody. Historyczne trendy pokoju, rozwoju, współpracy i wzajemnych korzyści są nie do powstrzymania.
Stany Zjednoczone swoją potęgą łamią prawdę i depczą sprawiedliwość, by służyć własnym interesom. Te jednostronne, egoistyczne i regresywne praktyki hegemoniczne spotkały się z rosnącą, intensywną krytyką i sprzeciwem społeczności międzynarodowej.
Kraje muszą się szanować i traktować jak równe sobie. Duże kraje powinny zachowywać się w sposób odpowiadający ich statusowi i przewodzić w dążeniu do nowego modelu stosunków międzypaństwowych, opartego na dialogu i partnerstwie, a nie na konfrontacji czy sojuszu.
Chiny sprzeciwiają się wszelkim formom hegemonizmu i polityki siły oraz odrzucają ingerencję w sprawy wewnętrzne innych państw. Stany Zjednoczone muszą przeprowadzić poważne badanie duszy. Muszą krytycznie przeanalizować to, co zrobiły, porzucić swoją arogancję i uprzedzenia oraz porzucić hegemoniczne, dominujące i zastraszające praktyki.
Za:
https://www.fmprc.gov.cn/mfa_eng/wjdt_665385/2649_665393/202302/t20230220_11027664.html
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1841
Twórcy Polski Odrodzonej stanęli w obliczu wielu zadań, które wyrażały się przede wszystkim w budowaniu nowej tożsamości międzynarodowej, w odniesieniach do bliższych i dalszych uczestników gry międzynarodowej, pośród których trzeba było rozpoznać potencjalnych sojuszników i ewentualnych wrogów. W trudnych warunkach zagrożeń zewnętrznych u progu odrodzonej państwowości trzeba było określić się wobec najważniejszych problemów międzynarodowych, do których należała choćby rewolucja rosyjska i wojna z bolszewizmem, ale także szybko odradzające się tendencje mocarstwowe i rewizjonistyczne Niemiec. Wroga polityka mocarstw rozbiorowych, zwłaszcza Rosji bolszewickiej, a potem hitlerowskich Niemiec, wymagała od Polski determinacji w obronie swojej reason d’etre.
Determinacja w obronie racji bytu
Problem ze zbudowaniem nowej polskiej tożsamości polegał na tym, że wszystkie mocarstwa europejskie, w tym zaborcze, przez ponad 100 lat nieobecności Polski na mapach świata przywykły do przedmiotowego traktowania Polaków w swoich grach geopolitycznych. Rok 1918 przyniósł upodmiotowienie Polski, co oznaczało, zwłaszcza w przypadku Niemiec i Rosji, konieczność przewartościowania ich strategii, aby państwo polskie uwzględniać w kalkulacjach sąsiedzkich. Negatywny, a nawet wręcz wrogi stosunek do Polski determinował ich politykę przez cały okres międzywojenny. Po latach łatwo jest wydawać krytyczne sądy na temat nieskuteczności gwarancji, jakie międzywojenne państwo polskie było w stanie zabezpieczyć, ale niejeden ze współczesnych nie umiałby inaczej postąpić w obliczu piętrzących się trudności i zagrożeń, jakie spotkały II Rzeczypospolitą.
W konfrontacji z zastaną rzeczywistością elity przywódcze, jakie wyłoniły się u schyłku I wojny światowej, były nadzwyczaj dojrzałe w ocenie bieżącej sytuacji, zwłaszcza że nie było wówczas takiego dostępu do informacji, z jakim mamy do czynienia obecnie. Fenomenem było to, że mimo uprzedzeń i negatywnych doświadczeń potrafiły one po traumie zaborów wyjść poza świat historycznych fobii.
Okazało się to niemożliwe jedynie w stosunku do Rosji, którą postrzegano przez pryzmat kontynuacji imperialnego despotyzmu carskiego. Ton takiemu pojmowaniu Rosji nadali piłsudczycy, którzy uważali, że Rosja carska przekazała bolszewikom „knut, więzienie, bagnet, cenzurę i cały system dławienia wolności”. Doświadczenia wojny 1920 roku umocniły te przeświadczenia.
Pojawia się w tym kontekście pewna paralela historyczna, gdyż także po rozpadzie ZSRR w 1991 roku elity polskie przyjęły świadomie to samo założenie, że „nowa” Rosja jest kontynuatorką poprzedniego wcielenia ustrojowego. Tak jak w przypadku bolszewików zaadaptowano wtedy pierwiastki nacjonalizmu rosyjskiego z czasów carskich, tak dzisiejszej Rosji przypisuje się pozostawienie i w doktrynie, i w praktyce pierwiastków sowietyzmu i totalizmu. W obu przypadkach chodzi jednak o tę samą obawę przed wielkoruskim szowinizmem i imperializmem.
Ład międzynarodowy, jaki ukształtował się w wyniku pokoju wersalskiego, od początku miał charakter rywalizacyjny i konfliktogenny. Wymagał zdecydowanego reagowania na szkodliwe działania państw rewizjonistycznych, łącznie z użyciem siły. Pod egidą niereprezentatywnej Ligi Narodów próbowano zbudować „pokój przez prawo”, gdy w rzeczywistości o rozwiązaniu najważniejszych problemów miała zdecydować konfrontacja zbrojna. Kształt terytorialny państwa i jego granice były wypadkową wielu złożonych czynników – od faktów dokonanych, przez batalie dyplomatyczne, do krwawych powstań i wojny. Jak pisał Eugeniusz Romer, nie wystarczyło „wykroić kawałek ziemi i Polską go zatytułować”. Odbudowa państwowości wymagała zmysłu politycznego i autentycznego wysiłku mobilizacyjnego, aby państwo to obronić w obliczu narastających zagrożeń.
Priorytetem była zatem budowa potencjału gospodarczego i wojskowego, a także konsolidacja wewnętrzna, wyrażająca się w „pokoju społecznym”, identyfikacji społeczeństwa z prowadzoną przez władze państwowe polityką. Nie bez znaczenia było przywoływanie w patriotycznym uniesieniu historii męczeństwa kolejnych pokoleń Polaków oraz emocjonalne, a nawet patetyczne, znajdujące odbicie w poezji i pieśni, przywiązanie do wolności. Ład ten został także poddany presjom ideologicznym w skali niespotykanej dotąd w historii.
Liberalne wizje Woodrowa Wilsona musiały ustąpić projektom mającym pretensje ekspansjonistyczne, tj. komunizmowi i faszyzmowi. Polska znalazła się w potrzasku. Sama uległa tendencjom autorytarnym, ale musiała dokonać własnej oceny totalitaryzmu oraz uwarunkowanych nim zmian w geopolitycznym układzie sił, który postawił na porządku dziennym polskiej polityki „zdystansowanie się” wobec „każdego zła” – na wschodzie i na zachodzie.
Wszystkie problemy związane z identyfikacją statusu państwa wiązały się przede wszystkim ze skutecznością likwidowania pozostałości po zaborach i okupacji oraz tworzenia nowego porządku ustrojowego. Trudno to było uczynić bez przewartościowania tego, co było dziedzictwem przeszłości, a więc sarmackiej megalomanii, romantycznego mesjanizmu, czy konserwatywnego nacjonalizmu. Nie bez znaczenia było dziedzictwo narodu wieloetnicznego i wielowyznaniowego, co musiało determinować koncepcje państwowości pluralistycznej (stąd projekty federalistyczne bądź inkorporacyjne).
Ze względu na kataklizmy wojenne, kwestia odbudowy, tak po I, jak i po II wojnie światowej miała związek ze scalaniem narodu polskiego w nowych realiach geograficznych i geopolitycznych. Można więc zauważyć, że dopiero powołanie III RP w 1989 roku nie wymagało wysiłków konsolidacyjnych w nowym kształcie terytorialnym. Oczekiwania dotyczyły raczej modernizacji cywilizacyjnej i wzrostu dobrobytu społeczeństwa.
Historyczne paralele
W kontekście nawiązania do tradycji I Rzeczypospolitej pojawia się kolejna paralela historyczna. Sternicy Polski Odrodzonej – mimo rozmaitych animozji i uprzedzeń – byli w stanie wznieść się ponad różnice ideowe i w historii zaborów dostrzec pierwiastki pozytywne – od Księstwa Warszawskiego począwszy, poprzez Królestwo Kongresowe, autonomię galicyjską czy Wielkie Księstwo Poznańskie.
Przede wszystkim akceptowali uwarunkowania miejsca i czasu oraz doceniali zaangażowanie Polaków w różne drogi do niepodległości. Nawet gdy ktoś pozostawał w służbie zaborcy, miał szanse dzięki swoim kompetencjom sprawdzić się w odbudowie polskiej państwowości. Dzięki mądrym przywódcom politycznym II RP dorobek wielu pokoleń czasu zaborów - nie tylko insurekcyjny, ale i pozytywistyczny – nie poszedł na marne, bo Polska Odrodzona wszystkich Polaków starała się wykorzystać w służbie państwu, nie dzieląc na patriotów lepszych i gorszych.
Większość polityków III RP zgodnym chórem zanegowała natomiast dorobek PRL, traktując tę formację ustrojową Polski jak „czarną dziurę”, choć państwo to miało pełne uznanie międzynarodowe i cieszyło się respektem ze strony Zachodu, w tym USA (czego dowodem były wizyty wielu prominentnych polityków zachodnioeuropejskich i amerykańskich w Warszawie). Ciągłe nawracanie do lustracji i zabiegi na rzecz „pozbywania się komunistycznych złogów” świadczą bardziej o cynicznym niszczeniu kapitału społecznego, niż o racjonalnej polityce.
Zwyczajna uczciwość wobec milionów rodaków odbudowujących Polskę powojenną nakazuje stwierdzić, że państwo polskie doby PRL, choć zwasalizowane przez ZSRR i posiadające ograniczoną suwerenność - nie tylko istniało, ale stanowiło całkiem realną podstawę obecnego stanu posiadania, a nawet dobrobytu. Kamieniem węgielnym III RP były obrady „okrągłego stołu”, czyli wielki kompromis historyczny między „starymi”, komunistycznymi elitami władzy a ruchem politycznym wywodzącym się z „Solidarności”. Jest osobliwą ślepotą dzisiejszych liderów politycznych polskiej prawicy zjawisko niedostrzegania w tym akcie początków własnego panowania. Legitymizacja władzy politycznej ma bardziej złożone źródła niż się wielu politykom wydaje.
Pamięć o heroizmie niepodległościowych zrywów powstańczych wpływała niewątpliwie na poczucie misji kulturowej i cywilizacyjnej w Europie, natomiast wiedza o doświadczeniach i dorobku ustrojowym państw zachodnich sprzyjała konstruowaniu podstaw konstytucyjnych odrodzonego państwa. Każda z ustrojowych formacji państwowości polskiej w okresie minionych 100 lat nie była wszak wolna od różnych słabości i mankamentów. Trzeba doprawdy być ignorantem w sferze historii, aby nie dostrzegać błędów politycznych polskich władz i w okresie II RP, i w czasach PRL, czy wreszcie w III RP, łącznie z etapem „dobrej zmiany”. Idealizowanie jednej formacji kosztem negowania innej zawsze prowadzi do zafałszowania historii i świadczy o cynicznym kłamstwie pod szyldem oficjalnej polityki i propagandy.
Geografia a polityka
Nowy geopolityczny układ sił po I wojnie światowej zaczął kształtować się z jednej strony pod wpływem zagrożenia ze strony rosyjskiego bolszewizmu, a z drugiej strony weimarskiego rewizjonizmu i hitlerowskiego ekspansjonizmu. Te dwa główne uwarunkowania przyczyniły się w zasadniczej mierze do ukształtowania w polskiej polityce zagranicznej koncepcji „dwustronnego zagrożenia”, „obcości kulturowo-cywilizacyjnej” i determinizmu wynikającego z „położenia między” dwiema „totalitarnymi bestiami” - Niemcami a Rosją. Od początku istnienia II RP uświadamiano więc sobie konieczność zachowania własnego oblicza ze względu na położenie „na skrzyżowaniu obcych wpływów”, aby nie stać się „obiektem cudzej woli i myśli”.
Nie bez znaczenia dla inspirowania praktyki politycznej były koncepcje polskich geografów jeszcze z czasów rozbiorowych, a to Wacława Nałkowskiego i Eugeniusza Romera, dowodzących „przejściowości” i „pomostowości” Polski.
Przejściowość wskazywała na położenie Polski wzdłuż ważnej granicy fizjograficznej, oddzielającej Europę Zachodnią od Wschodniej. Z koncepcji tej wypływały takie funkcje geopolityczne Polski jak „przepustowość”, „korytarz dla wędrówek i przemarszów”, „tranzytowość” czy „pole bitewne”. Z tych funkcji wynikała z kolei rola „strażnika” zachodniej części kontynentu przeciw wschodnim „azjatyckim barbarzyńcom”, rola „przedmurza” (antemurale) czy „kordonu sanitarnego”. Z koncepcji Nałkowskiego naturalnie wypływała wizja wyjątkowości oraz obsesja na tle zagrożeń ze strony największych sąsiadów, a także „zdrady Zachodu”. U schyłku II Rzeczypospolitej stały się one samospełniającym się proroctwem.
W koncepcji „pomostowości”, odnoszącej się do „zwężenia (pomostu) czarnomorsko-bałtyckiego” zawierała się szansa zrealizowania misji państwa integrującego inne organizmy państwowe, spoiwa między cywilizacjami Wschodu i Zachodu oraz kulturami Północy i Południa. W ten sposób Romer uzasadniał też jako naturalny kierunek wschodni i południowo-wschodni ekspansji Polski.
Obydwa sposoby konceptualizacji tożsamości międzynarodowej Polski z wykorzystaniem jej geograficznej „fizjologii” i specyfiki cywilizacyjnej na styku Wschodu i Zachodu plasowały Polskę Odrodzoną „w kontraście”, a nie współzależności z sąsiadami, programowały elity polityczne do poszukiwania odrębności i akcentowania „obcości” zarówno wobec zachodniego materializmu i praktycyzmu, jak i wschodniego mistycyzmu i afektywności. Polska znalazła się „na krzyżownicy silnych gradientów kulturalnych i komunikacyjnych”.
Jednocześnie, według innego polskiego geografa – Michała Janiszewskiego - właśnie owo „kontrastowe” położenie pozwalało Polsce na wykorzystanie wszystkich atutów, jakimi dysponuje i Wschód, i Zachód, spojenie dodatnich i ujemnych cech obu części Europy. W ten sposób próbowano tworzyć „mariaż zachodniego racjonalizmu ze wschodnim idealizmem”, aby wykorzystując atrybuty geograficzne i kulturowe doprowadzić do „nowej syntezy w Europie”.
Tak, jak w wielu polskich wizjach, przejawiała się tu stara romantyczna idea mesjanistyczna. Tyle, że w warunkach Polski Odrodzonej chodziło o to, aby za wszelką cenę wyzbyć się kompleksu peryferyjności na rzecz włączenia się Polski w projekty integracyjne, aby będącą przekleństwem słabość wobec wielkich sąsiadów i starych potęg europejskich przekuć w siłę, nawet gdy miała ona wyłącznie charakter aspiracyjny.
Polska myśl geopolityczna
Polska myśl geopolityczna dostrzegła we wczesnej fazie niepodległości państwowej, że Polsce przypada rola powstrzymywania dwu wrogich jej ekspansjonizmów: Niemiec ku wschodowi, i Rosji – ku zachodowi. Tym samym Polska identyfikowała siebie, jako ważny czynnik równowagi politycznej.
Wybitny geograf Stanisław Pawłowski ostrzegał, że nacisk silniejszych sąsiadów jest groźny dla położenia Polski, stąd postulował zgodne współżycie z każdym z nich, uzupełnione mądrymi sojuszami.
Polskie elity polityczne, niezależnie od ideologicznej proweniencji, poszukiwały na tym tle sposobów uwiarygodnienia się na arenie międzynarodowej w różnych formacjach ustrojowych XX wieku. Próbowano stworzyć wizerunek państwa o nastawieniu pokojowym i zdolnym do kompromisów. Temu służyły międzywojenne koncepcje „rozbrojenia moralnego”, czy powojenna idea strefy bezatomowej. Polska wpisywała się w nurt tradycji rozbrojeniowych. Miała reputację autora pomysłów koncyliacyjnych i odprężeniowych.
Ostatecznie uznanie opcji atlantyckiej w III RP za bezalternatywną zwolniło polskich strategów z poszukiwania bardziej zniuansowanej polityki, gwarantującej Polsce bezpieczeństwo, ale i dobre stosunki sąsiedzkie na wszystkich kierunkach.
Dyskusje wokół tożsamości międzynarodowej Polski Odrodzonej od początku wskazywały na istotny dylemat posiadania wyraźnej indywidualności geograficznej, wynikającej z jednej strony – z centralnego położenia w Europie, na dodatek między wielkimi sąsiadami na wschodzie i na zachodzie, a z drugiej – peryferyjnego położenia na najbardziej wysuniętej na wschód rubieży Europy Zachodniej. To narażało ją na status „państwa frontowego”.
Nietrudno zauważyć, że ten dylemat powrócił w nowej postaci w III RP po 1989 roku. Dylemat ten oznacza nieustanną ucieczkę od statusu peryferyjnego, do liczącego się sojusznika - najsilniejszego mocarstwa zachodniego, czyli USA, co naturalnie czyni Polskę państwem frontowym w zderzeniu z Rosją.
Polska myśl geopolityczna pierwszych lat Polski Niepodległej miała charakter oryginalny, ale przede wszystkim służebny wobec odbudowywanej państwowości i statusu międzynarodowego. Gorzej jest ze współczesnym myśleniem, gdyż w świetle zniewolenia Polski w latach 1944/45-1989, co skutkowało niemożliwością prowadzenia wówczas niezależnej polityki zagranicznej, brakuje rozsądnej argumentacji na rzecz ciągłości państwa polskiego. Państwo takie przetrwało nawet podczas okupacji niemieckiej, zachowując rudymentarne struktury w postaci rządu na uchodźstwie i jego krajowej delegatury oraz armii.
Trzeba w końcu zdobyć się na jakiś kompromis w pojmowaniu powojennego państwa polskiego o ograniczonej suwerenności i bronić tej ciągłości jako jednego z ważnych atutów statusu międzynarodowego Polski w XX wieku! To są rudymentarne elementy polskiej reason d’état.
Jeśli sami Polacy podważają rację stanu pod szyldem walki z „komunistyczną uzurpacją”, to stwarzają dogodne pole dla ataku na Polskę ze wszystkich stron, nawet z tych najmniej spodziewanych – od sojuszników i partnerów.
Kolejne ekipy rządzące w III RP mają kłopoty z definicją polskiej tożsamości państwowej, głównie z powodów zacietrzewienia ideologicznego. Brakuje przede wszystkim realistycznego pojmowania interesu narodowego. Nie mają one wiedzy o tym, jaką rolę Polska odegrała na przykład w koalicji antyhitlerowskiej, ale także podczas „odwilży” w okresie destalinizacji, w okresie détente, normalizacji stosunków z RFN czy w zwołaniu KBWE. O tych dokonaniach coraz mniej mówią podręczniki do nauczania historii, co w sumie oznacza działanie na własną szkodę. Przywołane zjawisko świadczy o swoistym „rozdwojeniu jaźni” współczesnych polskich polityków, gdyż z jednej strony uznają oni pewne dokonania w polityce międzynarodowej (na przykład aktywność w Radzie Bezpieczeństwa ONZ w charakterze niestałego członka), a z drugiej kwestionują sam fakt istnienia Polski Ludowej.
Stanisław Bieleń
Jest to pierwsza część eseju prof. Stanisława Bielenia na temat geopolitycznych implikacji polskiej niepodległości. Druga część zatytułowana "Historia nauczycielką życia" ukaże się w numerze 5/18 SN.
Tytuł, śródtytuły i podkreślenia pochodzą od Redakcji.
- Autor: Radosław S. Czarnecki
- Odsłon: 3607
Kosowo wczoraj, a Krym dziś to symbole pewnego sposobu myślenia i działań Zachodu.
Kto nie płakał nad Kosowem
Cień Kosowa krąży po Europie. Cień Kosowa i rozbicia Jugosławii. A cienie tej wojny, tych podziałów, utrwalonych i stymulowanych w wielkiej mierze przez tzw. cywilizowany, zachodni świat, wiszą od dwóch dekad nad Starym Kontynentem. Krym i wschodnia Ukraina są tej mroczności jedynie stosowną (i nie ostatnią) egzemplifikacją i zapewne nie kończą procesu segmentyzacji, czyli szatkowania mapy politycznej Europy. Bo jak zauważył w latach 90. XX w. ówczesny I Sekretarz ONZ Egipcjanin Butros Ghalii - „Nasza planeta znajduje się pod ciśnieniem dwóch potężnych przeciwstawnych sił: globalizacji i rozdrobnienia”.
To rozdrabnianie i rozrywanie wielkich struktur – nazywane powrotem do lokalności - jest w jakimś stopniu powrotem nowego (starego) Średniowiecza – Europa jako mozaika miast, republik, lokalnych księstewek i krain, biskupstw i arcybiskupstw, czyli menażeria tworów polityczno-kulturowo-społecznych, różnego autoramentu i różnej siły oddziaływania czy znaczenia. Starego i dobrego - jak chcą wszelkiego rodzaju konserwatyści, tradycjonaliści, prawicowcy i religianci chrześcijańscy.
Lament pełen hipokryzji
Ktoś, kto płakał wczoraj nad odpływaniem Krymu ku Moskwie, (a dziś roni z tego samego powodu łzy nad całą wschodnią, zadnieprzańską Ukrainą), a nie płakał nad secesją Kosowa i śmiercią Jugosławii (o wojnie w Afganistanie, atakach na Irak czy na Libię Kaddafiego nie wspominając), jest po prostu nieuczciwym intelektualnie ignorantem lub zwyczajnym hipokrytą.
A gdy jeszcze po drodze aprobuje potajemne, chyłkiem dokonywane rajdy specjalnych oddziałów imperium na tereny obcego i sprzymierzonego na dodatek państwa (akcja amerykańskiego komando celem zabicia Osamy ibn Ladena i jego rodziny na terytorium Pakistanu bez poinformowania Islamabadu o tym przedsięwzięciu), jawi się jeszcze jako dyletant wobec zachodzących procesów społecznych, politycznych, cywilizacyjnych. (Choć zazwyczaj taki osobnik uzurpuje sobie - jako prawy Europejczyk i prawdziwy Polak - miano osoby posiadającej wszelkie rozumy oraz znawcy prawd wszelakich).
Kosowo wczoraj, a Krym (czy południowo-wschodnia Ukraina) dziś, to symbole pewnego sposobu myślenia i działań całej wspólnoty północnoatlantyckiej (czyli – Zachodu en bloc) po upadku muru berlińskiego. Implozja imperium radzieckiego dała asumpt do uznania, iż Zachód pokonał Wschód, że jest to zwycięstwo cywilizacyjno-kulturowe, przykład wyższości wartości wyznawanych przez te kraje nad innymi systemami wartości, inną mentalnością i doświadczeniami - a nie ideologicznej, politycznej i systemowej konfrontacji.
Taki sposób myślenia przekreśla to, co zwie się pluralizmem i powoduje określone konsekwencje: to spuścizna myślenia krucjatowego, kolonialnego i zimnowojennego (wszystkie zresztą te sposoby opisu świata zostały doszczętnie skompromitowane, ale nadal żyją w świadomości ludzi Zachodu). W polskich głowach jest to szczególnie widoczne.
Nad rozkładem Ukrainy – choć ów proces nie zaczął się w chwili objęcia prezydentury przez Wiktora Janukowycza – ubolewają rzesze polskich komentatorów, egzegetów polityki wschodniej i spraw międzynarodowych, ronią łzy dziennikarze i publicyści. Celebryci zapewniają o moralnym poparciu dla Kijowa i dzisiejszych władz, które swoją pozycję zawdzięczają niekonstytucyjnym przedsięwzięciom i ulicznej rewolcie odległej o lata świetlne od porządku prawno-demokratycznego charakterystycznego dla kultury Zachodu, do której Polska stara się Ukrainę zapisać.
Dezintegracja tego kraju – o czym dyskretnie nad Wisłą i Odrą się milczy z racji „pomarańczowych” sympatii polskiego mainstreamu, postrzegającego Wschód Europy wg prymitywnego, stęchłego intelektualnie paradygmatu, że co szkodzi Rosji, przynieść musi korzyści Polsce i Polakom – ma korzenie zarówno w jego kulturze, historii, jak i w wydarzeniach po rozpadzie Związku Radzieckiego.
Na naszych oczach Ukraina się po prostu pruje jak źle zeszyte (lub zużyte) prześcieradło. I w niczym tego faktu nie przyśpieszają, ani zmieniają, zapewnienia polityków rosyjskich czy stymulacja owych procesów przez Moskwę, która jest na pewno częścią tego procesu (ale czy Amerykanie z odwrotnej pozycji również nie stymulują tych zjawisk tylko, że z wektorem przeciwnym?).
Proces osadzenia Ukrainy (po rozpadzie ZSRR) „okrakiem”, to wynik historii tego obszaru, złożonej tożsamości obywateli zamieszkujących ten region, różnorodności kulturowo-cywilizacyjnej, językowej, religijnej itd. Miejscowe elity forowały cały czas oligarchizację jako normę tego bytu politycznego, co musiało powodować degrengoladę całego życia publicznego i podążanie ku ochlokracji, czego wszystkie Majdany i anty-Majdany są najlepszym dowodem.
Już od czasu prezydentury Leonida Kuczmy utwierdzana była alienacja owych elit od „szarej masy” obywateli (czy raczej ludu, bo o obywatelach trudno tu mówić, co najwyżej o konsumentach określonych dóbr lub obiecanek). Dowodem tego są posiadłości Julii Tymoszenko i Wiktora Janukowycza. O majątkach Firtasza, Poroszenki, Achmetowa czy Kołomojskiego – w kontekście poziomu życia mieszkańców Ukrainy czy funkcjonowania życia publicznego w tym kraju – lepiej nie mówić. I żadne zaklęcia tzw. demokratów, „wolnościowców” czy animatorów zasłużonych dla różnych kolorowych rewolucjonistów nic tu absolutnie nie zmienią.
Kto nie płakał nad Jugosławią…
Ktoś, kto nie płakał wcześniej nad rozbijaniem Jugosławii, a dziś roni łzy nad Ukrainą i jej powolną agonią terytorialno-społeczno-polityczną jest super hipokrytą, super-pozerem i nieszczerym agitatorem tego, co zwie wartościami Zachodu. Kimś, dzięki komu prawa człowieka (ten najbardziej uniwersalny i humanistyczny zbiór zasad funkcjonowania naszego gatunku) można dziś swobodnie zwać tzw. prawami człowieka.
Jeśli armia ukraińska i podległe rządowi w Kijowie wojska MSW mają prawo dziś, wg tych nadwiślańskich (przede wszystkim) ambasadorów ukraińskiego, aktualnego status quo, tłumić rebelię rosyjskojęzycznych obywateli Ukrainy na Zadnieprzu, to czemu dwie dekady temu odmawiali tego prawa Jugosłowiańskiej Armii Ludowej (JAL), która siłą chciała zapobiec secesji Chorwacji, Bośni i Hercegowiny, a potem – Kosowa? No chyba, że separatyzm Kosowarów (vel Albańczyków) mierzy inną miarą aniżeli separatyzm Krymczan (vel Rosjan z Krymu, vel rosyjskojęzycznych mieszkańców Zadnieprza).
Analogiczne w swym wymiarze procesy i zjawiska miały miejsce na terenie byłej dziś Jugosławii: Chorwatów czy - i to już jest zupełna hipokryzja – muzułmanów bośniackich (warto w tym miejscu prześledzić proces powstawania państwa zwanego Bośnią i Hercegowiną) niezwykle szybko uznano - Niemcy i Watykan w przypadku Zagrzebia - za odrębne podmioty prawa międzynarodowego. Stało się to wbrew intencjom i ustaleniom pozostałych państw ówczesnej Europejskiej Wspólnoty: Niemcy postawiły i Francję, i Wielką Brytanię w tym wypadku przed faktem dokonanym (doskonale to przedstawiają liczni autorzy, m.in. Jurgen Elsaesser czy Marek Waldenberg).
Także zachęty z zewnątrz dla irredenty – wpierw Chorwatów, potem Bośniaków, a następnie Kosowarów - były niezwykle intensywne (może czyniono to bardziej subtelniej i dyskretniej, a na pewno skuteczniej niż czyni to dziś Moskwa, zwłaszcza w wymiarze medialnym). Protestował tylko Belgrad. Serbowie ze wschodniej Bośni oraz chorwackiej Slawonii i Krainy próbowali też jawnie, zbrojnie i przy pomocy armii obronić swe pozycje na postjugosłowiańskiej przestrzeni politycznej.
Moskwa, po implozji imperium radzieckiego i pod rządami złożonego alkoholizmem (wielbionego w Polsce, a pogardzanego w Rosji) Borysa Jelcyna, była niezdolna do jakiejkolwiek interwencji i zatrzymania tego szkodliwego z punktu jej interesów i określonych sojuszy procesu (a jak pokazuje czas – niekorzystnego, biorąc pod uwagę stabilność i równowagę sytuacji na Starym Kontynencie).
Oprócz Niemiec, europejskie potęgi regionalne i główni rozgrywający Wspólnoty Europejskiej - Paryż i Londyn, wykazywali się jak zwykle (dziś to też wyraźnie da się obserwować) impotencją polityczną i niemocą do podjęcia decyzji niestandardowych, wybiegających daleko w przyszłość i oderwanych od aktualnych, bieżących interesów. Interesów stojących często w sprzeczności wobec zamiarów Berlina (wtedy – Bonn), a dotyczących całej wspólnoty europejskiej w perspektywie 30 – 50 lat.
Myślenie z lat „zimnej wojny”, gdy konflikt przebiegał wg kryteriów ideologicznych, zamazywał (i nadal zamazuje) pragmatyzm i racjonalność myślenia Europejczyków.
Reprezentant Unii Europejskiej ds. konfliktu w przestrzeni postjugosłowiańskiej, niemiecki polityk Hans Koschnik stwierdził, iż nie widzi najmniejszej nadziei na rozwiązanie problemu drogą negocjacji. „To nie w otoczeniu prezydenta Tudźmana (prezydent Chorwacji) i nie w pałacu prezydenckim w Zagrzebiu zapadają decyzje o wojnie, ale w Santa Cruz de la Sierra (Boliwia, rejon emigracji ustaszowskiej po II wojnie światowej). Boliwijscy ustasze finansują działalność chorwackich milicji w Mostarze”. I jest to zasada współczesnych wojen, kiedy państwo osłabło, a wszystko zostało sprywatyzowane. Wojna, przemoc, media, a przede wszystkim - indoktrynacja medialna, która stała się zyskownym przedsięwzięciem.
Dzięki korupcji, (najszerzej pojętej, bo ona niejedno ma imię), można z tzw. tylnego siedzenia kierować sprawami tego świata. Tak czyni Moskwa, Pekin, ale i Paryż, Londyn, a przede wszystkim – Waszyngton i Wall Street. Bo wzniosłe i podniosłe westchnienia politycznych cherubinów produkcji nadwiślańskich elit (z pobrudzonymi szlamem hipokryzji skrzydłami) opisuje najtrafniej bon mot wojaka Szwejka: moralnym zwycięzcą jest zawsze ten, komu przeciwnik przetrąci nogę.
O karle, który chce być Goliatem
I nie chodzi o szczegóły, jak chcą powszechni w Polsce głośni i nieszczerzy w swych intencjach okcydentaliści, adherenci bezrefleksyjnej westernizacji (choć przywołują z „wysokiego C” uzasadnienia dla tzw. wartości Zachodu, praw człowieka, czy ustalonego porządku międzynarodowego).
Wydarzenia – Kosowo i Krym/wschodnia Ukraina – są przesunięte przecież w czasie, przestrzeni, dotyczą innych doświadczeń społeczno-politycznych i kulturowej tożsamości. Chodzi jednak o wydźwięk i impuls, jaki dał casus Kosowa.
Z jednej bowiem strony, oderwanie Kosowa od Serbii (i sposób realizacji tego procesu) – mimo protestów społeczności międzynarodowej (Hiszpania, Grecja, Słowacja, Rumunia, dotąd nie uznają tzw. niepodległości Kosowa, nie mówiąc o Serbii i Rosji) i mimo gwarancji granic byłych republik Jugosławii (Kosowo było autonomicznym rejonem republiki serbskiej, podobnie jak Krym w obrębie Ukrainy) - było dopuszczalne, a secesja Krymu – nie.
Z drugiej – intensywne działania logistyczno-propagandowe i medialne krajów Zachodu przy rozpadzie Jugosławii (a w przypadku secesji Kosowa stymulowanie walki Wyzwoleńczej Armii Kosowa (UCK) przeciwko Serbom przez Albanię i liczną diasporę albańską na Zachodzie) przedstawiano jako przedsięwzięcia narodowo-wyzwoleńcze.
Ataki wojsk serbskich i spec służb Belgradu na Kosowarów to efekt wtórny, wynikający z terrorystycznych działań UCK (do pewnego momentu decydującym był tu interes Waszyngtonu - UCK była powszechnie znaną organizacją terrorystyczną oraz wspólnikiem islamistów i światowego dżihadu).
Działania klanu Jasharich (dziś bohaterów po obu stronach granicy albańsko-kosowskiej), np. wysadzenie rurociągu, czy ataki na szkoły i serbskich nauczycieli, funkcjonariuszy państwowych czy przedstawicieli władz Belgradu na terenie Kosowa - nosiły jawnie zbrodnicze i terrorystyczne znamię.
Podtrzymywanie Krymczan wczoraj, a dziś – rosyjskojęzycznych obywateli Ukrainy ze wschodu kraju przez Moskwę, w ich separatystycznych dążeniach jest niedozwolone, krytykowane, atakowane jako imperializm rosyjski i chęć zmiany status quo w Europie. To schizofrenia, zakłamanie i czysty makiawelizm, gdyż w obu przypadkach chodzi o polityczne, a w dalszej kolejności – gospodarcze, interesy. Więc po co używać wzniosłych, patetycznych, uniwersalnych uzasadnień dla tych celów?
Po trzecie zaś – moralne gromy rzucane przez Zachód na Rosję za działania wobec Ukrainy, używanie argumentów wartości, praw człowieka, XXI-wiecznego porządku i zasad - z racji postępowania tegoż Zachodu dawniej i obecnie wobec innych kultur i cywilizacji – są nie tylko hipokryzją, ale przede wszystkim jawnym kłamstwem i oszustwem. Bo wolność i demokracja sobie, a rzeczywistość polityki sobie. Babcia Pawlakowa z filmu „Sami swoi” mówi: „sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie”. Wielu członków elity nadwiślańskiej z wartościami na ustach i pouczeniach Innego tak właśnie postępuje.
To bowiem uniwersalny schemat władania stosowany także we współczesnej demokracji zachodniej, czyli de facto teledemokracji, w pewnym stopniu - demokratury: my wiemy lepiej, my wam powiemy, a wy macie uwierzyć. A najlepiej, abyście myśleli tak, jak nam pasuje. Tony Judt opisuje ten mechanizm w następujący sposób: „elity rządzące dziś światem poprzez usłużne i infantylne media mówią tzw. ludowi co ma myśleć; gdy z ludu docierają do tych elit określone sygnały – pożądane i kreowane w umysłach tego ludu – elity mówią wszem i wobec, że lud tego chce”.
Już pół wieku temu Erich Fromm zauważył, iż w takich warunkach właśnie jednostka przestaje być sobą, w pełni akceptując ten obraz osobowości, który oferują jej wzory kulturowe. Dzięki temu staje się zupełnie podobną do reszty osobników danej wspólnoty, jaką oni spodziewają się, jaką chcą, jaką pożądają zobaczyć obok siebie.
Powszechna manipulacja
Tego typu manipulacja dokonywana jest zarówno w demokracjach (dlatego uważam, iż jest to teledemokracja czy raczej demokratura, jak pisał prof. Adam Karpiński), jak i w ustrojach autorytarnych. Przebieg owego procesu i efekty są tożsame. Różne są tylko użyte środki i metody.
Ujmowanie esencji postępu, demokracji, wolności i swobody obyczajowo-intelektualnej, (czyli wartości Oświecenia, jakie legły u podstaw kultury Zachodu i na które on się tak ochoczo się powołuje), w sposób talmudyczny, w formie narzucającej innym określony styl myślenia i interpretacji rzeczywistości, jest niezgodne z podstawowymi zasadami, z którymi wiążą się te pojęcia i wartości.
Tracą one wówczas swą uniwersalną i unikalną jakość. Przywoływany już Adam Karpiński, filozof i pedagog, konstruując pojęcie demokratologii zauważa, że „Francis Fukuyama, ogłaszając koniec historii, wyraził tylko stanowisko darwinistów społecznych, które uznaje iż treści demokracji wypracowane przez społeczeństwo amerykańskie są już ostateczne. Społeczeństwo amerykańskie rozpoznało już treści demokracji i wystarczająco je urzeczywistniło. Teraz nastał czas wdrażania demokracji przez inne narody i społeczeństwa. Dlatego demokratologia stała się prostacką ideologią przybraną w szaty nowoczesności udekorowanej elementami kultury ponowoczesnej”.
A demokratologia i teledemokracja prowadzić mogą tylko do demokratury, będącej karykaturą demokracji (z której jest właśnie wyprowadzony sens tego słowa, nie z pojęcia dyktatury). Uwiąd i skarlenie demokracji, (powolne, systematyczne, ale na co dzień niedostrzegalne) nie sprawiają, (w wyniku medialnego szumu i political correctness), iż lud może czuć się oszukany, z czegoś wyzuty, że odczuwać może deficyt demokracji (ochlokracja jest formą demokracji, zwłaszcza przy niskim stanie świadomości społecznej i poziomie edukacji). Tu także doskonale działa mechanizm opisany przez Toniego Judta.
Nie ma wątpliwości, iż Moskwa stymulowała i stymuluje określone przedsięwzięcia u zachodniego sąsiada, starając się wpływać pośrednio (i bezpośrednio) na tamtejszą sytuację. I zapewne stymulować będzie też i w przyszłości, bo to schemat uniwersalnego działania w polityce, gdzie liczą się przede wszystkim interesy i własne bezpieczeństwo (interpretowane wielowymiarowo).
Nie ma wątpliwości, że wykorzystuje anarchię i dezintegrację Ukrainy (mentalną, polityczną, kulturową), w jaką ten kraj popadł w wyniku majdanowych wydarzeń. Po prostu wykorzystuje okazję, na którą czekała – i w jakimś stopniu na pewno przygotowywała ją - od ponad dwóch dekad.
Ostatnio niemiecka, zawsze dobrze poinformowana, bulwarówka Bild podała, (powołując się na anonimowe źródło w BND), że ukraińskie siły bezpieczeństwa wspiera od kilku tygodni ponad 400 ochotników / najemników amerykańskich z formacji cieszącej się nader złą sławą od interwencji Zachodu w Iraku – Academi (wcześniej Blackwater USA, Blackwater Worldwide, XE Services LLC). Dla przypomnienia: to prywatna armia, bardziej przyjaźnie nazywana firmą najemniczo-ochroniarską. Rząd USA zakontraktował ją jako jedyną siłę pozapaństwową mającą utrzymywać porządek w posaddamowskim Iraku opanowanym przez USA i koalicję. Jak ten fakt ma się do apeli i nacisków na Rosję, aby nie wspierać tzw. separatystów ze wschodu Ukrainy w jakikolwiek sposób?
Powstała więc sytuacja analogiczna z Kosowem – na tereny objęte walkami przybywają różnego rodzaju najemnicy, ochotnicy, osobnicy szukający wrażeń i chcący się wykazać w rzemiośle wojennym. Byli to wpierw Sziptarzy z Tirany Elbasanu, Durres czy Vlory, potem – z diaspory albańskiej rozsianej po Europie i w Ameryce, a na koniec –mudżahedini związani ze światowym dżihadem. Nie zdziwi mnie, kiedy do boju w obronie samostijnej Ukrainy ruszą powołujący się na swą krymskość Tatarzy i islamiści (uzasadnione religijnymi więzami krwi) z całego świata. Jak w byłej Jugosławii.
Radosław S. Czarnecki