Politologia (el)
- Autor: Marek Chlebuś
- Odsłon: 4947
Jakość demokracji europejskich budzi coraz większe zniesmaczenie resztek nieupolitycznionych elit, a tak zwani prości ludzie z jednej strony dość powszechnie krytykują nieuczciwość, niekompetencję i degenerację elit politycznych, z drugiej jednak strony ciągle przedłużają im mandat.
Solidarność polityków stworzyła beznadziejną sytuację, w której każdy wybór jest nieistotny, bo i opcje, i kandydaci różnią się niewiele, a współpracują bardziej z rzekomymi konkurentami niż z elektoratem, który postrzegają jako łatwą do otumanienia tłuszczę.
Dziesięciolecia pokoju i poszerzającej się współpracy europejskiej obniżyły ciśnienie selekcyjne w polityce do zaniedbywalnego poziomu.
Degeneracja władz nieustannie rośnie i wielu myśli, że dłużej nie może już postępować - czy to z racji rosnącej dysfukcjonalności oraz kosztów władzy, czy z powodu społecznego odrzucenia. Pogląd ten po bliższym rozpoznaniu okazuje się raczej złudzeniem. Wewnętrzna ewolucja europejskiej demokracji może być interpretowana jako proces logiczny, naturalny oraz dość stabilny. Może postępować jeszcze bardzo długo, przynajmniej póki zewnętrzne zaburzenia są słabe i nieistotne. Naturalna konsekwencja demokracji, autokracja, jest chyba jeszcze dość odległa. /.../
Przywłaszczenie państwa
Demokratyczne państwo nie ma szczególnych zabezpieczeń chroniących przed przechwytywaniem urządzeń publicznych przez różne grupy interesu, a jest na takie przechwycenie szczególnie podatne. Powstają wskutek tego rakowate regulacje i patologiczne instytucje zabezpieczające interesy wąskich grup, a obciążające ogół. Poszczególne kawałki państwa zaczynają służyć różnym grupom interesu w sposób nieskoordynowany, nieracjonalny i zawsze kosztowny.
Polega to na tym, że jakaś grupa, na przykład kilku uczonych od astrologii, odwołując się oczywiście do dobra publicznego i żywotnych interesów państwa, przeforsowuje prawo, zgodnie z którym każdy pracownik musi mieć sporządzany corocznie horoskop, który uchroni i jego, i pracodawcę, rodzinę, i całe przecież państwo przed skutkami wypadków przy pracy, których to wypadków dzięki horoskopowi będzie można w większości uniknąć. W uzasadnieniu ustawy przedstawiana jest oczywiście skala występujących dotychczas wypadków, szacowane ich koszty społeczne oraz obiecywane korzyści wynikające powszechnego astrologicznego zabezpieczenia pracy.
Dla zagwarantowania jakości tego zabezpieczenia autorzy pomysłu proponują zwykle utworzenie nowego urzędu, który oczywiście sami obsadzą albo też wskazują istniejącą i kontrolowaną przez siebie izbę lub cech czy inną organizację, która dbać będzie o tę jakość. Instytucja ta będzie pasożytować na astrologach - pobierając od nich opłaty za prawo wykonywania zawodu, na pracownikach i pracodawcach - zmuszając ich do finansowania horoskopów i na kontrolerach państwowych - dokładając im pracy przy nowych kontrolach.
Faktyczne korzyści osiągane przez pomysłodawców, w tym wypadku opłaty astrologów za certyfikację, stanowią zazwyczaj mały procent całych kosztów społecznych, które są nie mniejsze niż sumaryczna cena sporządzanych co rok horoskopów. Tańsza dla państwa byłaby dożywotnia lub nawet dziedziczna renta dla zmyślnych autorów prawa w wysokości dwukrotnych czy nawet pięciokrotnych korzyści, jakie mogliby osiągnąć z certyfikacji - taki haracz za powstrzymanie się od inicjatywy prawodawczej. Innowatorów jest jednak wielu, a opłacanie przez państwo haraczu jest trudne do uzasadnienia, jakoś łatwiej się zgodzić na obowiązkowe szkolenia BHP, badania lekarskie, przeglądy kominiarskie, strażackie, audyty finansowe, społeczne czy ekologiczne, inspekcje, kontrole itp.
Powstawaniu i trwałości patologicznych urządzeń społecznych bardzo sprzyja zabobon profesjonalizmu, zgodnie z którym specjalista, dajmy na to - lekarz jest bardziej kompetentny i właściwy do kształtowania ustroju państwa w zakresie zdrowia niż pacjenci. No to kształtuje, tyle że mając na względzie bardziej potrzeby własne niż pacjentów, czemu i trudno się dziwić.
Mamy w konsekwencji szpitale i przychodnie dla lekarzy, szkoły dla nauczycieli, uczelnie dla uczonych, urzędy dla urzędników, drogi dla drogowców, gazety dla dziennikarzy, rolnictwo dla rolników, prawo dla prawników, rachunkowość dla księgowych, a przy okazji sejm dla posłów i rząd dla ministrów. Ustrój ten oczywiście w małym stopniu służy szeregowym specjalistom czy biurokratom, oni są tylko armią, którą elity ich zawodów prowadzą na bój z innymi elitami o wielkość kawałka państwa do podziału. Przegrani są także oni, nie tylko ich klienci. Są zresztą najczęściej nieświadomymi uczestnikami pasożytnictwa lub podlegają ogłupiającej indoktrynacji w ramach tak zwanej etyki zawodowej.
Trudno już wskazać w państwie obszary niezainfekowane. Tym bardziej trudno znaleźć centrum, które widziałoby całość i jakoś harmonizowało partykularyzmy. Całość jest widoczna, i to rzadko, w finansach publicznych, w których koszty pasożytnictwa są wprawdzie dobrze ukryte, ale suma ich skutków się w końcu ujawnia jako deficyt budżetowy. Drugi obszar, w którym objawy choroby są wyraźne, to spadek jakości życia społeczeństwa, a zwłaszcza jego zamożności, przebijający przez makijaż wskaźników statystycznych.
Pasożytnicze elity mało interesują się państwem i zazwyczaj nie dostrzegają całości jego spraw. To stwarza jakąś nadzieję na przyszłość - że zawłaszczone przez nie państwo stanie się tak kosztowne i dysfunkcjonalne, iż będzie musiało albo się otrząsnąć z pasożytów, albo zginąć, a w obliczu takiej perspektywy władza staje się zwykle głucha na argumenty tak zwanych środowisk oraz retorykę elit.
Rachunki publiczne
Państwo funkcjonuje kosztem swych obywateli, obciążając ich podatkami i różnymi obowiązkami. Państwo efektywne z niewielkich obciążeń może uzyskiwać znaczny efekt, państwo nieefektywne - odwrotnie: może pozbawiać poddanych wszystkiego nie osiągając nic. Dramatycznym przykładem niesprawności współczesnego państwa jest system podatkowy, opierający się na progresywnym podatku dochodowym, wielopoziomowym VAT i powszechnych podatkach majątkowych. Jest to system niezwykle kosztowny, gdyż wymaga wszechobecnej ewidencji wszelkich zdarzeń gospodarczych i wielu zdarzeń społecznych, a także składników majątkowych oraz utrzymywania rozbudowanego aparatu kontroli i przymusu.
Gigantyczne koszty tych ewidencji i komplikacja formuł podatkowych ustawiają wysoko minimalny poziom stawek podatkowych, przy których dochody państwa są niezerowe; suma płaconych wtedy podatków wyznacza koszt systemu podatkowego. Ponieważ rachunki publiczne prowadzone są w sposób nie ujawniający takich kosztów, można je tylko odgadywać. Znane oszacowania wskazują zazwyczaj na poziom kosztów w wysokości około 2/3, co oznacza, że do budżetu dociera zaledwie trzecia część środków, o które system fiskalny zubaża społeczeństwo.
Wynikałoby z tego, że nieefektywność państwa jest dwukrotnie droższa niż jego zachłanność. Z czego to wynika? Ano właśnie z tego, że zazwyczaj nikt nie dostrzega i nie jest w stanie harmonizować całości finansów publicznych, a jeśli ktoś już jest do tego zdolny, to demokracja i tak czyni każdą większą reformę niewykonalną. Bo jeśli byłaby klarowna i jednorazowa, naruszałaby zbyt wiele interesów naraz i nie sposób byłoby uzyskać dla niej większość w parlamencie. Z kolei gdyby reformę wprowadzać skrycie i stopniowo, rozgrywając z księgowymi i twórcami ograniczenie przywilejów rolników, a potem z rolnikami i księgowymi - przywilejów twórców, taki proces musiałby trwać wiele kadencji, zbyt wiele, aby utrzymać ciągłość reform.
Praktycznie za każdym przepisem stoi jakaś grupa, która go lansuje z egoistycznych pobudek - uświadomionych lub nie, wszak wystarczy tylko, że narzuca swój punkt widzenia na kawałek państwa i że swój interes rozumie lepiej niż interes innych. Prawie każdego przepisu ktoś będzie bronić. I znajdzie dowolnie dużo czasu i sił, aby zniechęcić reformatora do naruszania status quo. Przepis nie broniony jest prawdopodobnie nieszkodliwy, a niestety tylko taki łatwo zmienić.
Oszacowana na 1/3 wydajność systemu fiskalnego nie oddaje w pełni skali dramatu. Społeczeństwo obciąża również wiele przepisów niefiskalnych, też mających znaczne konsekwencje finansowe, które już trudno policzyć, a rachunki publiczne w ogóle ich nie dostrzegają. Zwykły znak objazdu, wydłużający drogę miliona samochodów o dwa kilometry, niesie konsekwencje ekonomiczne, gdyż zmusza kierowców do ponoszenia większych kosztów, przede wszystkim paliwa. Mało który przepis nie wywołuje kosztów społecznych. A przepisów przybywa w zastraszającym tempie - wiele tysięcy stron rocznie. I za prawie każdym stoi czyjś interes. Prawie każda ustawa służy zawłaszczeniu jakiegoś kawałka państwa. A ze względu na konieczność obudowy w państwowotwórcze fasady oraz niezbędne kompromisy i koalicje, a także przez zwykłą niezborność umysłową twórców, ustawa musi wielokrotnie bardziej zubożyć społeczeństwo niż wzbogaca wprowadzającą ją grupę interesu.
2/3 wydaje się minimalnym oszacowaniem skali pasożytnictwa i nieudolności elit współczesnej demokracji; faktyczny poziom jest zapewne wyższy. Różne kraje utrzymują to obciążenie albo przerzucając je na inne państwa w ramach gry politycznej i gospodarczej, albo zadłużając się. Zadłużenie obejmuje odległą przeszłość, kiedy by je spłacić sprzedaje się dorobek poprzednich pokoleń, i coraz dalszą przyszłość, kiedy ich spłatą trzeba obciążyć kolejne generacje. Ponieważ jednak suma długów i wierzytelności musi ze swej natury wynosić globalnie zero, zawsze możliwa będzie powszechna kompensacja zadłużenia, ale to chyba dopiero po większych wstrząsach i raczej w sytuacji, kiedy demokracja wyczerpie swój cykl i w większości krajów zapanują dyktatury czy co najmniej prawa stanu wyjątkowego.
W skrajnym przypadku całkowicie wydajnego systemu fiskalnego społeczeństwo mogłoby ponosić dwukrotnie niższe obciążenie podatkowe, a do państwa docierałoby i tak o połowę więcej niż teraz pieniędzy. Czy taki system jest możliwy? Oczywiście. Wystarczyłoby utrzymać w rękach państwa naturalny monopol na energię i jej nośniki, i pozwolić mu finansować wszystkie swe działania dochodami z nich. Ceny energii wzrosłyby kilkakrotnie, ale pozostałe ceny spadłyby mniej więcej o połowę. Koszty takiego systemu są praktycznie zerowe, bo fiskusa zastąpiliby dzisiejsi księgowi firm energetycznych.
Kto by na tym stracił? Przejściowo wielu urzędników, księgowych, prawników, doradców podatkowych, kontrolerów, profesorów, publicystów, ludzi z szarej strefy, mafii, policji, sądownictwa, więziennictwa itp. Ale przecież ich potencjał mógłby być włączany do wielu pożytecznych przedsięwzięć, służących gospodarce i jakości życia, a w okresie przejściowym, sięgającym nawet dziesięcioleci, bardziej opłacałoby się wypłacać im odszkodowania w wysokości obecnych dochodów w zamian za pozbawienie swobody psucia państwa.
Wprowadzenie systemu efektywnego jest prawdopodobnie niemożliwe w warunkach demokracji, gdyż trudno go oprawić w retorykę sprawiedliwości społecznej. Taka retoryka, choćby prymitywna i fałszywa, okazuje się w demokracji konieczna. Jakże łatwo jest namówić lokatorów na zwiększenie obciążenia podatkowego kamiecznikom, a jak trudno im wytłumaczyć, że obciążenie to i tak do nich wróci w czynszach, prawda?
Plebs czcigodny
Jest naturalne, że politycy, których mandat pochodzi z wyboru, muszą kochać lud. Manifestacją tego są kampanie wyborcze, w których kandydaci demonstrują szczere uwielbienie dla plebsu: to on ich przecież obdarza władzą, zamożnością, nietykalnością i innymi sympatycznymi koncesjami. A że plebs jest nie tylko źródłem władzy, ale równocześnie jej ofiarą i żywicielem, wybrani są przepełnieni wdzięcznością, i okazują ją przy każdej oficjalnej okazji.
Zwykle plebs słabo rozumie, że jest grabiony, nękany czy oszukiwany przez tych samych ludzi, którym daje mandat, bo przecież go daje ku własnemu uszczęśliwieniu, a nie pognębieniu. Miłość władzy jest natomiast dobrze dostrzegalna. Plebs jest chwalony, czarowany, otaczany troską, naśladowany, politycy prześcigają się w odczytywaniu jego myśli, słowem: plebs jest wielki.
Któż by pozostał długo normalny, doświadczając bezwarunkowej i powszechnej akceptacji każdej wypowiedzianej bzdury, nieomylności i potęgi, swojej centralnej roli w systemie władzy i porządku świata? Otoczony rojem sługusów, pochlebców i wielbicieli, plebs ponosi wielkie szkody psychiczne i w miarę rozwoju demokracji musi się stawać coraz głupszy i coraz bardziej zepsuty.
Poświęcenie, powściągliwość, prymat dobra wspólnego - to cnoty obywatelskie spotykane tylko w młodej demokracji; w fazie dojrzałej są wypierane nawet z mitologii jako postawy naiwne i zbędne. Demoralizacja obejmuje i rządzących, i rządzonych. Jedni i drudzy są współodpowiedzialni za schyłek demokracji, choć kary ponoszą różne.
Ogłupiały lud powierza coraz więcej swoich spraw tym, którzy potrafią mu więcej obiecać. Ponieważ obietnice zwykle znacznie przewyższają możliwości ludu, osobista aktywność staje się nieefektywna i plebs coraz szerzej popada w bezczynność. Coraz więcej spraw wymaga zaangażowania władzy i władza coraz więcej ich na siebie bierze, nie bacząc na sensowność czy wykonalność. W miarę postępów demokracji, lud się nieuchronnie atomizuje i apatyzuje, a jego infantylność staje się pożywką dla rozmaitych demagogów, cudotwórców, a z czasem dyktatorów. Naturalną konsekwencją demokracji staje się autokracja, i nastaje ona również z woli wszechmocnego plebsu.
Marek Chlebuś
Więcej - http://www.chlebus.eco.pl/POWERS/Demokracja.htm
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1239
Kanadyjska pisarka Margaret Atwood zauważyła kiedyś, że do wojen dochodzi wtedy, gdy ci, co je rozpoczynają, są przekonani, że zwyciężą. Nasilająca się w polskim dyskursie publicznym retoryka prowojenna wskazuje na absurdalne wzmożenie w kontekście cytowanej wypowiedzi. Dzieje się tak, jakby polskim decydentom marzyła się zwycięska wojenka, dająca im tytuł do sławy, tyle że jest to ryzykowne stąpanie we mgle, w ciemnościach i na dodatek nad przepaścią. Każda bowiem wojna w polskich warunkach jest obecnie niewyobrażalna, jeśli chodzi o jej ewentualne koszty i straty. W kontekście historycznych tragedii jest także absolutnie niemoralna i irracjonalna w arsenale środków układania się z innymi państwami.
Poszukiwanie i wskazywanie Rosji jako realnego wroga przybiera charakter propagandowy i doktrynalny, a opinię publiczną od dłuższego czasu media głównego nurtu przygotowują na starcie z agresorem. Do Rosji Putina dołączyła ostatnio Białoruś Łukaszenki. Nie wystarczą już tajne narady gabinetowe w gronie pseudospecjalistów od strategii wojennej. W sposób otwarty na konferencjach prasowych pobrzękuje się magicznymi liczbami, a to o radykalnym zwiększeniu liczebności armii, a to o nowych zakupach broni, przeważnie u zachodniego sojusznika, bo na własny przemysł zbrojeniowy nikt spośród rządzących nie ma pomysłu jak go zmodernizować i wykorzystać, także pod względem gospodarczym. Opary absurdu towarzyszą kolejnym pomysłom na utrzymanie oporu wobec napastnika do czasu nadejścia pomocy ze strony gwarantowanych sojuszników.
Nietrudno w tym klimacie o ironiczne analogie do września 1939 roku i przekonania, że „nie oddamy nawet guzika” (Edward Rydz-Śmigły). Sojusze znaczą znowu tyle, co papier, na którym zapisano zobowiązania o udzieleniu pomocy. Nikt przecież dotąd nie sprawdził wiarygodności pomocy sojuszniczej w ramach NATO, podobnie jak trudno jest przewidzieć – choćby po doświadczeniach afgańskich - czy amerykańscy marines chcieliby „umierać za Gdańsk”. Zwłaszcza, że sojusz północnoatlantycki opiera się na wspólnocie wartości i zanim zaczniemy czytać artykuł 5 traktatu waszyngtońskiego o obowiązku udzielenia napadniętemu państwu solidarnej pomocy, trzeba przeczytać ze zrozumieniem preambułę i wcześniejsze jego artykuły. To one decydują, czy ta pomoc nadejdzie, czy też sojusznicy się zawahają i zaniechają wsparcia.
Za, a nawet przeciw
Trwający od kilkudziesięciu lat „długi pokój” (John Gaddis), choć przeplatany rozmaitymi konfliktami zbrojnymi (niektóre z nich nazywa się nawet wojnami), jest możliwy do utrzymania, bowiem pośród polityków i strategów wielkich potęg, zwłaszcza tych z potencjałem jądrowym, zwyciężyło przekonanie, że jakakolwiek wojna między nimi z użyciem broni masowej zagłady doprowadziłaby do unicestwienia całej planety. Ronald Reagan i Michaił Gorbaczow zgodzili się kiedyś, że wojny jądrowej nie można wygrać i nigdy nie wolno jej prowadzić.
Wielka wojna, przypominająca minione wojny światowe, przestała być ultima ratio polityki, nie jest ani koniecznością, ani pożądanym skutecznym sposobem załatwiania sporów rodzących się na tle sprzecznych interesów. Te udaje się rozwiązywać na drodze żmudnego dialogu, poufnych konsultacji i skomplikowanych negocjacji, z wykorzystaniem wielu platform i instytucji międzynarodowych. Ludzkość dokonała pod tym względem ogromnego postępu, rezygnując stopniowo z sięgania po przemoc na rzecz ucywilizowania stosunków politycznych, w których pokój stał się – mimo militaryzacji – wartością nadrzędną.
Jest w tym podejściu sporo dwoistości, bowiem państwa demonstrują najczęściej chorobliwą schizofrenię, którą najlepiej wyraża starorzymski paradoks: si vis pacem, para bellum. Polscy politycy z upodobaniem godnym lepszej sprawy i mądrości bezkrytycznie powtarzają ten slogan, który pokazuje ich obłudę. Chcą pokoju, ale szykują wojnę. Bo choć wojna kojarzy się z potwornościami, to jednak może być konieczna i szlachetna. Poświęcenie w obronie ojczyzny, a zwłaszcza ofiara krwi kolejnych pokoleń, to w polskiej filozofii romantycznej wartość nadrzędna. Ale i absurdalna, bo przecież miarą patriotyzmu we współczesnym świecie nie jest umieranie młodych ludzi „za ojczyznę”, lecz oddawanie wszystkich ich umiejętności w celu powiększania dobra wspólnego.
Miarą odwagi rządzących jest sprostanie wyzwaniom i zagrożeniom, jakie tworzą obecnie dysproporcje rozwojowe w skali świata, zniszczenie środowiska naturalnego, kryzys migracyjny i energetyczny. Wysiłek trzeba więc kierować na kolektywne rozwiązania, które zapobiegną degradacji planety. Tymczasem zdaniem polskich polityków lepiej inwestować w militarne mało przydatne gadżety niż w służbę zdrowia, edukację czy naukę. Lepiej też na granicach postawić mury, płoty i zapory, niż udzielić potrzebującym przybyszom rudymentarnej pomocy.
Współczesne państwo PiS stacza się z częścią popierającego go elektoratu do roli skansenu, gdzie deficyt realizmu politycznego zastępują rozmaite mamidła, świadczące o katastrofalnym stanie wiedzy o współczesnym świecie, zaczadzeniu mitami i poczuciem megalomanii rządzących. Co szczególnie osobliwe, podatni na strach ludzie stają się zakładnikami wojowniczego myślenia polityków, mimo że przyszłe wojny - nawet gdy będą prowadzone na innych poziomach technologii niż wszystkie dotychczasowe – zawsze będą przypominać konkretną, krwawą i wiele mówiącą przeszłość. Czy rzeczywiście Polacy w młodym pokoleniu są masowo gotowi do ponoszenia ofiar i akceptowania strat? Trudno przewidzieć takie sytuacje, gdyż zależą one od decyzji, które jeszcze nie zostały podjęte. Błędne rozumienie teraźniejszości może jednak doprowadzić do katastrofy w przyszłości. Trzeba robić wszystko, żeby do takiej sytuacji nie dopuścić.
Choroba bellizmu
Anachronizmem w dzisiejszych czasach jest myślenie w kategoriach wojny z jakimkolwiek państwem, a tym bardziej z Rosją. Taka wojna pociągnęłaby bowiem w otchłań całą Europę, a może i cały świat. Wszelkie analogie z poprzednimi wojnami nie są do niczego przydatne. Zważywszy na konkurencyjność potencjału wojskowego Rosji nawet w zestawieniu z potęgą amerykańską wszelkie dywagacje o skutecznym odstraszaniu jej przez Polskę tracą sens. Miejsce zbrojeń powinna więc zająć mądra dyplomacja, skuteczna komunikacja oraz racjonalne przewartościowanie nastawienia Polski tak do swoich sojuszników na czele z Niemcami, jak i swoich oponentów, na czele z Rosją. Jaki sens miałaby wojna Polski z kimkolwiek choćby w kontekście programów liczących się sił politycznych, które stawiają na skracanie dystansów cywilizacyjnych wobec Zachodu, a więc powiększanie dobrostanu, a nie jego utratę czy narażanie na zniszczenie w potencjalnym konflikcie?
Polacy mogą wygrać wojnę z samymi sobą, jeśli pozbędą się zewnątrzsterownych polityków, działających na szkodę państwa polskiego. O polityce zagranicznej i obronnej państwa musi decydować orientacja na bezwzględnie pokojowe zaspokajanie interesów, a nie na prowokowanie z kimkolwiek konfrontacji zbrojnych. Czas przestać stosować kryteria etyczne, a nawet estetyczne w ocenie swoich sąsiadów. Czas przewartościować także swój status międzynarodowy w hierarchii międzynarodowej, pojąć, co oznacza brak globalnej perspektywy państwa średniej rangi oraz ocenić realną wiarygodność swoich sojuszników, także tego największego zza oceanu.
Polska nie odgrywa żadnej znaczącej roli ani w ugrupowaniu integracyjnym Unii Europejskiej, do której ma sporo pretensji, ani w strategii Stanów Zjednoczonych, które traktują Polskę instrumentalnie i plasują jako narzędzie, a nie podmiot w realizacji swoich interesów wobec Rosji i poradzieckiego Wschodu. W kontekście tych postulatów polskie elity rządzące wydają się tkwić na mocno wyobcowanych pozycjach w porównaniu do rządów innych państw, choćby pozostałych uczestników Grupy Wyszehradzkiej. Cierpią na jakąś osobliwą chorobę bellizmu – kultu wojny, traktowanego jako element anachronicznego etosu rycerskiego, całkowicie nieprzystającego do realnej pozycji współczesnego państwa. Jest to fałszywa poza społeczna, która bardziej służy mobilizacji zmanipulowanego elektoratu, niż lokowaniu Polski pośród narodów i państw „miłujących pokój”, jak głosi Karta Narodów Zjednoczonych.
W geopolityce każdego państwa zawsze na plan pierwszy wysuwa się sąsiedztwo. Stosunek sił z najbliższymi sąsiadami decyduje o możliwościach sprzymierzania się na zasadzie równoważenia czy przeciwważenia potencjałów. Najgorszy wariant sąsiedztwa występuje wtedy, kiedy dwaj silniejsi sąsiedzi mogą sprzymierzyć się ze sobą i zagrozić egzystencji słabszego. To klasyczny przykład historycznego osaczenia Polski, położonej między Niemcami a Rosją.
Obecnie po raz pierwszy w dziejach sytuacja jest o niebo lepsza. Wprawdzie ciągle istnieje potencjał dla zbudowania sojuszu niemiecko-rosyjskiego, ale Niemcy po raz pierwszy są w zespole państw, które łączy z Polską sojusz obronny i wspólnota integracyjna, zatem istnieje naturalna tendencja do przeciwważenia potęgi rosyjskiej wraz z NATO i Unią Europejską. To z tymi ugrupowaniami Polska musi mieć jak najlepsze relacje, aby czuć się bezpiecznie, a nie gotować się do wojny, której nikt z sojuszników nie poprze.
Doktryna obronna czy wojenna?
Poszukując nowych kierunków myślenia na temat współczesnego świata, polska doktryna obronna powinna obficie korzystać z dorobku poprzednich pokoleń, niezależnie od formacji ustrojowej. W II RP Polacy zaproponowali na forum Ligi Narodów projekt „rozbrojenia moralnego”, a w PRL najsłynniejszy był plan Rapackiego o utworzeniu strefy bezatomowej w Europie Środkowej. Projekt ów rozsławił Polskę, a inne państwa, np. Finlandia, potraktowały go jako wzór dla pomysłu na strefę bezatomową wokół siebie. Szerokim echem odbiła się także idea o wychowaniu społeczeństw w duchu pokoju, którą ONZ przyjęła jako podstawę deklaracji w 1978 roku. Z takim dorobkiem w sferze ideowej i koncepcyjnej niejedno państwo byłoby dumne ze swojej inicjatywności w promowaniu szlachetnych wartości pokoju, rozbrojenia i humanitaryzmu.
Co więc stało się z dzisiejszym państwem Polaków, że im dalej od II wojny światowej – wbrew natrętnym celebrom rocznic niemieckiej i sowieckiej napaści – zapomina ono o jej tragicznych skutkach? Dlaczego społeczeństwo polskie, dziedziczące rozmaite traumy wojenne nie potrafi odrzucić wojowniczych polityków, którzy dla przykrycia wszelkich niepowodzeń i klęsk moralnych szykują kolejne krucjaty? Dlaczego wreszcie najbardziej wyposażeni w narzędzia analizy i porównań historycznych badacze, edukatorzy, dziennikarze i wszelkiej miary intelektualiści nie tworzą skutecznego lobbingu na rzecz propokojowych dążeń? Skąd bierze się ich pseudoobiektywny „neutralizm”, który w istocie oznacza nie tylko zobojętnienie wobec najżywotniejszych kwestii dla państw i społeczeństw, ale także zwyczajny oportunizm i koniunkturalizm.
W epoce „zimnej wojny” wyśmiewano rozmaite ruchy pacyfistyczne, twierdzono, że „polityka siły” nie ma alternatywy, bo inaczej świat pogrążyłby się w nuklearnym Armagedonie. Ale dlaczego dzisiaj, gdy zniknęły powody do rywalizacji międzyblokowej i w praktyce żadne wielkie mocarstwo nie ma ekspansywnej ideologii, wiele środowisk nie występuje przeciw odradzaniu się tendencji prowojennych?
Bez przeciwdziałań na poziomie społecznym rządzący nie wyjdą z pułapki permanentnego konfliktu z Rosją, bo stał się on siłą napędzającą ich zdolność mobilizacyjną w budowaniu wewnętrznej pozycji politycznej i ról międzynarodowych. Odwoływanie się do rosyjskiej agresywności służy zacieśnianiu nierównoprawnego sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, a konfrontacja z reżimem Łukaszenki uwiarygadnia Polskę jako gorliwego strażnika cywilizacji zachodniej i szczelności granic Unii Europejskiej.
To, że od kilkudziesięciu lat udało się uniknąć wojny między wielkimi mocarstwami wcale nie oznacza, że taka sytuacja będzie trwać wiecznie. Aby nie zwiększać ryzyka wybuchu wojny, wszyscy odpowiedzialni politycy powinni kłaść nacisk na doktryny o charakterze defensywnym, a nie zaczepnym. Tym bardziej mniejsze i słabsze państwa nie powinny deklarować budowy systemów obronnych przez gromadzenie broni ofensywnej tak, jak to czyni Polska. Wprawdzie wielki protektor zza oceanu nie rezygnuje z „dyplomacji kanonierek”, czy to wokół Tajwanu przeciw Chinom, czy na Bałtyku i Morzu Czarnym przeciw Rosji, ale to nie oznacza, aby takie państwa jak Polska musiały ulegać fascynacji udziałem w nowych wojnach i „ekspedycjach karnych”. Każde nieroztropne posunięcie może doprowadzić do desperackiego zderzenia, którego skutki okażą się nieobliczalne. Cyniczni gracze i buńczuczni politycy powinni zrozumieć, że żadna wojna, choćby najbardziej sprawiedliwa, nie jest lepsza od najbardziej parszywego pokoju.
Stanisław Bieleń
Wyróżnienia i śródtytuły pochodzą od Redakcji.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2809
Cywilizacja w XXI wieku narodziła Globalczyka. Takiego statystycznego polskiego Kowalczyka, ale w skali globalnej.
Jest on więc efektem wzrastającej złożoności sieci powiązań wpływających na funkcjonowanie charakteru społecznego jednostki, który rozwija się jako rezultat podstawowych doświadczeń i sposobu życia zbiorowego. Decydujący wpływ ma struktura ekonomiczna oraz system wychowania, który jej odpowiada (1).
Globalczyk jest więc przede wszystkim wytworem procesu globalizacji jako nośnika realizmu kapitalistycznego. Ten proces uruchamiany przez „lawinę pędzącego” zakumulowanego kapitału w dążeniu do opanowania całego świata próbuje podporządkować własnej zasadzie systemowej, tj. zyskowi ponad wszystko (Noam Chomsky), wszystkie wymiary życia człowieka jako istoty społecznej (2). Cywilizacja realizmu kapitalistycznego jest opanowana przez formę perswazyjnej atmosfery, która warunkuje nie tylko produkcję kulturową, lecz również reguły zarządzania pracą i edukacją, działając jak swoista niewidzialna bariera krępująca myśl i działanie (3).
W ciągu ostatnich 30 lat kapitalistyczny realizm z powodzeniem zainstalował „ontologię biznesu”, dla której po prostu oczywiste jest to, że w społeczeństwie wszystko, łącznie ze służbą zdrowia i edukacją, powinno prowadzić się tak jak biznes*.
Globalczyka przenika zatem puls oddziaływania „uciekającego” pieniądza, który jako rzeczywisty podmiot zmian przekształciwszy go w przedmiot narzuca permanentną obawę i zagrożenie o przetrwanie. Oczywiście owo „realistyczne”, a więc uchodzące w obecnym momencie jako jedyne możliwe w polu społecznym, stało się takie w wyniku szeregu rozstrzygnięć natury politycznej, których celem była restauracja władzy elit ekonomicznych (4). Temu służyła ideologia neoliberalizmu, która znaturalizowała treści jeszcze 50 lat temu uznane za aberrację. Wszak nowe nie może zostać znaturalizowane, dopóki wciąż myśli się o nim jako o wartości, a nie jako o fakcie, który wszelkie alternatywy sprowadza do utopijnej mrzonki.
Ojczyzna Globalczyka
Pojawienie się Globalczyka przewidział rosyjski pisarz Wiktor Pielewin, charakteryzując Oranusa (monstrum usiłujące pożreć ludzi – przyp. Red.) jako jednostkę uwarunkowaną trzema impulsami „wow!”: oralnym, analnym i wypierającym. Pierwszy oznacza pęd do pieniądza, którego posiadanie jest warunkiem usunięcia cierpienia spowodowanego konfliktem między obrazem siebie samej i obrazem idealnego „arcy-ja”, tworzonego przez reklamę. Drugi jest obowiązkiem wydawania, aby Oranus poczuł rozkosz zbliżania się do niego. Największą dostarcza gra w kasynie lub w czasie spekulacji na giełdzie pieniężnej. Wreszcie odruch „wow” wypierający to zagłuszacz-jammer, który blokuje wszystkie subtelne procesy duchowe, niezwiązane bezpośrednio z przepływem pieniędzy. W efekcie świat zaczyna być postrzegany wyłącznie jako uosobienie Oranusa: „Świat to miejsce, w którym biznes napotyka pieniądze”(5).
Nie zaskakuje zatem informacja, że duchową ojczyzną Globalczyka są Stany Zjednoczone, gdzie obok Biblii najpopularniejszą lekturą są książki: Atlas zbuntowany i Cnota egoizmu autorstwa Ayn Rand. Nic dziwnego, że wyznaje idee dążenia do osobistego bogactwa, najsilniejszego impulsu społecznego i podstawy amerykańskiego mitu. Jest więc owocem amerykanizacji globalnej kultury będącej „nośnikiem kulturowego czaru, który przepełnia, przesyca, wchłania i zmienia zewnętrzne zachowania, a w końcu również życie wewnętrzne coraz większej części ludzkości (6).
Opanowany przez „modę na sukces” (nie przypadkiem taki tytuł nosił patologiczny serial - tasiemiec popularyzowany w telewizji publicznej katolickiej Polski) jest przekonany, że rosnące konto w banku, posiadane nieruchomości i majątek są wskaźnikiem miejsca w hierarchii społecznej. Jego świadomość funkcjonuje bowiem pomiędzy kultem globalnej oligarchii skodyfikowanej w rankingach najbogatszych, a obawą prekaryzacji. Oczywiście marzeniem jest znalezienie się wśród 1% najbogatszych, który przejął w 2017 roku 82% globowego bogactwa, a najlepiej wśród 42 miliarderów posiadających majątek równy trzem i pół miliardowi ludności świata (7). Chciałby tak jak oni pozbyć się odpowiedzialności społecznej i wyprowadzać zyski do rajów podatkowych (do których ucieka rocznie 483 miliardy dolarów: 312 wyprowadzają korporacje międzynarodowe, a 171 zamożne osoby fizyczne)(8).
Z niemniej przemożną siłą Globalczyk odczuwa jednak napór drugiej strony globalizacji: miliardowy prekariat obejmujący egzystencjalnych nomadów na płynnym rynku pracy globalnej. Bez pracowniczych przywilejów, ubezpie¬czeń chorobowych i społecznych, pewności jutra i możliwości planowania wymagającego przecież stabilności. Obawa przed zsunięciem się do grona trwale bezrobotnych, migrantów tracących tożsamość narodową, ubogich i bezdomnych, poniżo¬nych pensjonariuszy instytucji opiekuńczych upewnia go, że tylko uzbrojony w nowomowę biorobot jest w stanie przetrwać. Przegranych czeka przecież kultura upokarzania (9). Wyznaje więc zasadę: człowiek sukcesu, albo ludzki odpad (Zygmunt Bauman).
Globalczyk żyje w społeczeństwie postprawdy (10), jak mu wielkodusznie oświadczono nazywając po imieniu cechę realizmu kapitalistycznego. Wartości i idee społeczne zostają zastąpione przez wartości rynkowe; miejsce etyki zajmuje estetyka; moralności – skuteczność; prawdy – użyteczność; lojalności – elastyczność; treści – forma; emocjonalności – racjonalność; empatii – asertywność; solidarności – indywidualizm; spójności, ciągłości – fragmentacja; mądrości – umiejętność; kompetencji – medialność; autorytetu – idol, doradca; państwa opiekuńczego – państwo represyjne; obywateli – konsumenci, inwestorzy, klienci; demokracji partycypatywnej – demokracja oligarchiczna, autorytarna, plutokracja; tradycyjnej wspólnoty – wspólnota wirtualna, komercyjna, prestiżowa; stosunków społecznych – stosunki rynkowe (11).
Poszukiwanie trzech „ S”
Świat Globalczyka nie jest już foucaultowskim społeczeństwem dyscyplinarnym złożonym ze szpitali, domów dla obłąkanych, więzień, koszar i fabryk. W zamian otrzymuje społeczeństwo osiągnięć pełne urokliwych (od słowa urok!) klubów fitness, biurowców, banków, lotnisk, biur turystycznych, centrów handlowych i laboratoriów genetycznych. Z podmiotu posłuszeństwa okresu narodowych państw kapitalistycznych zamienia się w podmiot sukcesu i osiągnięć - menedżera samego siebie. Zamiast dyscyplinującej negatywności „nie wolno” internalizuje pozytywne wezwanie, by „móc” tak sugestywnie wyrażane przez afirmatywną formułę w pierwszej osobie liczby mnogiej - Yes, we can (12). W miejsce zakazu, nakazu czy reguły wchodzą projekt, inicjatywa i motywacja, a ostatecznie govermentality – chęć robienia z siebie towaru rynkowego.
„Etyką” Globalczyka jest „nie poddawanie się" jednemu systemowi etycznemu i nieustanne eksperymentowanie ze sobą w poszukiwaniu trzech S: samozadowolenia, samospełnienia samorealizacji. Życie ma być lekkie, łatwe i przyjemne, zawsze „na luzie", bez pracy nad sobą, samokształcenia, wymagania od siebie, samodyscypliny. Ma być elastyczny, bez właściwości i ma bezwzględnie, „do bólu", realizować swoją wolność poprzez „negocjowanie tożsamości”. Musi tylko ciągle adaptować się do nieustannie zmieniającej się rzeczywistości, co ogranicza możliwość jego zamieszkania na stałe, wymuszając konieczność koczowania; szef zorganizowanej grupy przestępczej Neil McCauley w filmie Gorączka Michaela Manna z 1995 r., oddaje istotę tej postawy mówiąc: „nie przywiązuj się do niczego, czego nie będziesz w stanie w razie wpadki zostawić raz na zawsze w ciągu 30 sekund”. Staje się więc zdeterioryzowanym nomadą, którego przekonano, że myślenie nomadyczne jest atrakcyjną alternatywą dla despotycznych zapędów dyskursów osiadłych, trwałych zasad i reguł myślenia.W ten sposób ma rzekomo nieograniczoną zdolność do ciągłego poszukiwania nowych możliwości oraz swobodnego dryfowania w przestrzeni ludzkiego świata (13), w którym zacierają się nie tylko granice pomiędzy państwami, kulturami, ale także: między prawdą a fałszem; rzeczywistością a spektaklem; informacją a dezinformacją; osobowością a wykreowanym wizerunkiem; sferą prywatną a publiczną; legalnym a nielegalnym; etycznym a nieetycznym; mądrością a głupotą, czasem nauki, pracy a czasem wolnym; zatrudnieniem a bezrobociem; młodością, wiekiem dojrzałym a starością; swoimi a obcymi; władzą gospodarczą a władzą polityczną: władzą państwową a ponadpaństwową (14).
Odruch wow-wyparcia sprawia, że Globaczyk jest przeniknięty poglądem o końcu ideologii; nie wierzy w prawdę, nie potrzebuje debat o wartościach społecznych. Istotą ideologii nie jest jednak tworzenie iluzji maskującej rzeczywisty stan rzeczy, ale - często nieświa-domy - wpływ fantazmatu, który strukturyzuje rzeczywistość społeczną jako taką. Takim fantazmatem jest zatajenie faktu, że operacje kapitału nie zależą od jakiegokolwiek subiektywnie przyjętego poglądu.
Globalczyka cechuje więc postawa cynicznego dystansu (Slavoj Žižek), która jest właśnie jednym z wielu sposobów pozostawania ślepym na strukturującą władzę fantazmatu ideologicznego (15). Dobrze to ilustruje wiara w „putinflację” jako źródło wszelkich problemów ekonomicznych zasłaniająca zasadniczą rolę rynków finansowych, spekulacyjnej gry na cenach surowców i dodruk pieniądza przez banki centralne państw zachodnich dla podtrzymania zysków korporacyjnych.
Programowaniu jak zawsze dobrze służy nowomowa; obecnie jest nią korporacyjna mantra składająca się z zestawu słów fetyszy: potencjał, sukces, zarządzanie, projekt, cel, inwestycja w samego siebie. Nie ma więc już dogmatów i przykazań religijnych; nie ma imperatywów Kanta; wyparto w nicość moralne wychowanie lat dziecięcych i szkolnych, wszak pełna „dorosłość” jest sprowadzona do nowego credo (wyznania wiary): nie będziesz miał innych bogów niż imperatyw kariery i wspinania się na drabinę prestiżu. Stąd u Globalczyka hiperindywidualizm łączy się z darwinizmem społecznym, który zapewnia mu życiową dynamikę ufundowaną na egocentryzmie, chciwości i konsumpcjonizmie. Piekło to inni, którzy konkurują o pozycję. Społeczeństwo to agregat jednostek. Zanika w związku z tym gotowość do współpracy i wrażliwość na cierpie¬nie innych, chyba że na pokaz, filantropijnie. Trwa „wyścig szczurów” milion wygrywa, miliardy przegrywają (16). Dylematy etyczne rozwiązuje cynizm prostych sloganów: nie bądź dzieckiem! Life is brutal!
Globalczyk od kołyski
Kult zwycięstwa i młodości znajduje logiczne przedłużenie w pogardzie dla słabszych i ageizmie, czyli dyskryminacji ze względu na wiek, tak ładnie podanej do wiary w pełnej nienawiści narracji o „dziadersach”. Indoktrynacja Globalczyka zaczyna się już na poziomie bajek dla dzieci; wystarczy oglądnąć „Korporację bobas”.
Z kolei na wyższych uczelniach, które powinny dostarczać nowych idei, często niezgodnych z panującymi, dominuje idea „mediocrity” tj. mierności i lichości; brak jest szeroko horyzontalnego dyskursu, politycznego, ideowego zaangażowania, zarówno wśród nauczycieli akademickich jak i studentów, a góruje tzn. „epistemologia uniku” (Tomasz Szkudlarek).
Aby biorobot mógł sprawnie funkcjonować, potrzebne jest wyłączenie międzypokoleniowej transmisji wartości i wiedzy. Dlatego Globalczyk to człowiek w istocie jednowymiarowy, któremu brakuje zdolności do krytyki społecznej, wszak historycznej sprężyny postępu społecznego. „Bo tutaj jest jak jest po prostu i Ty dobrze o tym wiesz” - nuci czasem, gdy budzą się wątpliwości co do realnej treści wciąż anonsowanej „wolności” konfrontowanej z poczuciem stawania się niewolnikiem.
Naukę mądrości zastępuję coaching; symbole identyfikacji tożsamościowej tatuaże; autorytety moralne, intelektualne lub religijne idole. Źródłem inspiracji mogą być np. „Trzy lekcje od Steve'a Jobsa”, twórcy korporacji Apple: Jak odnieść sukces we wszystkim, co się robi?”: do mistrzostwa dochodź krok po kroku; traktuj swoje porażki jak schody, po których dochodzisz do sukcesu; usuń przeszkody, które blokują cię i nie pozwalają wyjść poza strefę komfortu (17). Proste zaklęcia sprawiają zatem, że magia, którą traktowano jako świadomość człowieka sprzed epoki religii, odżywa w bycie Globalczyka.
Owa nowa magia, niezbędna dla paradygmatycznej przemiany społeczeństwa dyscyplinarnego w społeczeństwo osiągnięć, ma za przesłankę bardzo racjonalną funkcję kapitalizmu: dążenie do maksymalizacji wydajności i zysku. Uznano, że techniki dyscyplinujące przynoszą mniejszy efekt niż pozytywny schemat możności.
Globalczyk jako podmiot osiągnięć jest szybszy i bardziej produktywny od podmiotu posłuszeństwa kapitalizmu przemysłowego. Możność nie unieważnia jednak powinności (18), dla których ostatnią instancją stały się cyfry wzrostu lub spadku zysku – jedyne prawdziwe kryteria dobra i zła, które uświęcają kapłani korporacyjnej ekonomii wyposażeni w równania, modele oraz komputery(19). Za ich modlitwę służy dzisiaj nowomowa neoliberalna (Alain Bihr) wzywająca do rezygnacji z roszczeń do dobrobytu (welfare) wobec kapitalizmu na rzecz prymatu jego roszczeń do nagiego pracobytu (workfare) jednostek.
Kolekcjoner cytatów stwierdzi zapewne, że nic nowego pod słońcem; wszak już św. Augustyn, a sto lat temu Lenin wołali: kto nie pracuje ten niech nie je! Tymczasem o ile ówczesny potencjał gospodarczy wymagał ciężkiej, masowej pracy, to nasze obecne możliwości wskazują, że w ciągu najbliższej dekady w USA 40-50% prac może zostać zastąpiona jako efekt stosowania sztucznej inteligencji (20).
Zamiast nowej wizji wolności, w której będzie pracował przyrodniczy agent pracy (Karol Marks), Globalczyk jest jednak obciążony widmem posthumanizmu, w którym tylko najbardziej wydajni i przydatni przetrwają. Jest więc manifestacją wizji Nietzschego, który wskazywał, że sensem życia ostatniego człowieka będzie zapracowanie na śmierć.
Gracjan Cimek
17.12.2022
Dr hab. Gracjan Cimek jest politologiem, profesorem Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni AMW
Od Redakcji: Jest to pierwsza część obszernego artykułu Czas Globalczyka. Drugą zamieścimy w następnym numerze Spraw Nauki – SN 2/23
*Także państwo można prowadzić jak biznes – zarzut taki stawia rządowi Niemiec aresztowany 8.12.22. książę Heinrich XIII Reuss. (przyp. Red.)
Wyróżnienia i śródtytuły pochodzą od Redakcji.
Przypisy
(1) E. Fromm, Ucieczka od wolności, Warszawa 1970, s. 274-276
(2) Zob. G. Cimek, Podstawowe problemy geopolityki i globalizacji, Gdańsk 2017
(3) M. Fisher, Realizm kapitalistyczny. Czy nie ma alternatywy, Warszawa 2020, s. 29
(4) D. Harvey, Neoliberalizm: historia katastrofy, Warszawa 2008, s. 29
(5) Zob. W. Pielewin, Generation P, Warszawa 2002
(6) Z. Brzeziński, Wybór. Globalna hegemonia czy globalne przywództwo, Kraków 2004, s. 203
(7) Inequality gap widens as ‘world’s richest 1% get 82% of the wealth,’ Oxfam says
https://www.cnbc.com/2018/01/22/wef-18-oxfam-says-worlds-richest-1-percent-get-82-percent-of-the-wealth.html (10.10.2022)
(8) „The State of Tax Justice 2021”, https://taxjustice.net/reports/the-state-of-tax-justice-2021/ (30.11.2021)
(9) M. Rydlewski, Scenariusze kultury upokarzania. Studium z antropologii mediów, Wrocław 2019
(10) Munich Security Report 2017: "Post-Truth, Post-West, Post-Order?", https://espas.secure.europarl.europa.eu/orbis/document/munich-security-report-2017-post-truth-post-west-post-order (18.10.2022)
(11) E. Polak, Niby-rzeczywistość i warunki osiągnięcia w niej sukcesu, „Transformacje” 2012, nr 1–4 (72–75), s. 187
(12) Byung-Chul Han, Społeczeństwie zmęczenia i inne eseje, Warszawa 2022, s. 28-29
(13) S. Dama, Nomadyczne środowisko edukacyjne na przykładzie polskiej emigracji w Limerick w Irlandii: studium przypadku, Gdynia 2021, s 35-43
(14) E. Polak, dz. cyt., s. 187
(15) M. Fisher, dz. cyt., s. 24
(16) T. Klementowicz, Kapitalizm na rozdrożu, Warszawa 2019, s. 131
(17) https://www.money.pl/gospodarka/nauczyl-mnie-tego-steve-jobs-trzy-sposoby-na-to-by-byc-swietnym-we-wszystkim-co-sie-robi-6842498088942144a.html
(18) Byung-Chul Han, dz. cyt., s. 29
(19) J. Rickards, Wojny walutowe. Nadejście kolejnego globalnego kryzysu, Wydawnictwo Helion, Gliwice 2012, s. 153
(20) K. Fu Lee, Inteligencja sztuczna. Rewolucja prawdziwa. Chiny, USA i przyszłość świata, Poznań 2019, s. 33
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2499
XXI-wieczny Globalczyk to owoc procesu globalizacji jako nośnika realizmu kapitalistycznego. Trochę już o nim wiemy, ale jakże wiele jeszcze brakuje!
Jeszcze człowiek, czy już biorobot?
Paradoks Globalczyka polega na tym, że pogrążony w hiperindywidualizmie realnie traci ludzką indywidualność, wyłączając niczym automat „nieprawidłowe” plany życiowe, zainteresowania, styl życia, nawet pochodzenie społeczne i narodowe.Jako menedżer samego siebie chce być bardziej efektywny i dyspozycyjny dlatego powoli zamienia się w biorobota, który musi sterować sobą, karierą zawodową, uczuciami i emocjami, aby zameldować się na rynku jako atrakcyjny „zasób ludzki”.
Społeczeństwo traktuje jako zbiór przypadkowych innych, sprowadzanych do instrumentu własnego sukcesu.
Nie potrafi i nie potrzebuje budować głębokich więzi, a jego kontakty są przesycone mową korzyści. Koleżeńskość, przyjaźń, a nawet miłość sprowadza do tego co przyniesie sukces materialny lub prestiżowy. Liczy się skuteczność i kto kogo „ogra", uwiedzie. Kłamstwo, oszustwo, kradzież jest jedynie szkodliwym wizerunkowo zachowaniem. Dlatego lgnie do wiedzy związanej z oddziaływaniem na innych ludzi, tj. komunikowania się, wywierania wpływu, perswazji, negocjacji, przyciągnięcia uwagi innych.
Narcystyczne samozadowolenie osiąga poprzez ukrywanie rzeczywistych intencji, ciągłe „wydawanie się kimś” „sprawiania dobrego wrażenia”. Preferuje zatem kursy kształtujące tzw. miękkie umiejętności, a nawet szkoły uwodzenia. (1) Za „prawdziwą” wiedzę uznaje kierunki i szkolenia spod znaku zarządzania, biznesu, MBA.
Reżim emocjonalnej pracy nad sobą obejmuje także ciało, w czym pomaga medycyna estetyczna i fitness na każdym rogu, trenerzy „strategii rozwoju osobistego” oraz popularność poradników. Realizm kapitalistyczny cechuje bowiem dyktatura ludzi pięknych (Andrzej Szahaj). Zatem etykę eksterminuje totalna estetyka w czym pomaga wszechobecny glamour, reklamy, moda, pozy celebrytów, programy typu Top Model.
Heros naszej cywilizacji uwielbia teatralne formy przykuwania uwagi dotąd zarezerwowane dla aktorów. Błaznują więc politycy, dziennikarze, ale również nauczyciele, uczniowie, handlowcy, pracownicy i biznesmeni, a nawet kapłani i profesorowie. Emocjonalny ekshibicjonizm, multiplikacja zdjęć, lajków, emotikonów, „wesołkowatych” opisów, popularność na portalach społecznościowych doprowadziły do destrukcji znaczeń i dystansów niezbędnych do stawia się człowiekiem kulturalnym, a więc takim, który nie tylko wie coraz więcej, ale potrafi być coraz bardziej.
Nierealna rzeczywistość
Zamiast realnych wspólnot w pracy, szkole, miejscu zamieszkania, partii, kościele i państwie, Globalczyk żyje w niby-miejscach i niby-sytuacjach; wierzy w tzw. strefę komfortu i kulturę singli. W istocie przypomina koczownika hiperrzeczywistości, bywalca sztucznych środowisk, efektów totalnej symulacji opanowanej przez tzw. symulakry: centra handlowe, markowe restauracje, parki rozrywki, „wspólnoty” komercyjne i prestiżowe(2), a teraz także sieci gier komputerowych i świata spod znaku VR.
Cyberprzestrzeń pozwala na maskowanie i symulację dowolnej tożsamości sieciowej. Blogi, osobiste dzienniki prowadzone w sieci rozmyły sferę osobistą, intymną; ekshibicjonizm emocjonalny rozmywa jakość relacji opartych na zaufaniu; zacierają się również granice profesjonalizmu – każdy Globalczyk może ocenić pisarza, aktora, wykładowcę, pomimo braku kompetencji. Symulakrą jakości staje się sama „goła” liczba polubień i wejść, niezależnie od treści przekazu.
Ignorancji sprzyja mutiplikacja surogatów i ersatzów „mężów stanu", „profesjonalistów", „liderów", „autorytetów", a przede wszystkim „ekspertów” – owoców udanego neuromarketingu.
Ten stan ułatwia np. Stanom Zjednoczonym na strategiczne zarządzanie percepcją całych narodów zależnych.(3)
Przy pomocy kontrolowanej technologii łatwo jest wykreować lidera opinii, który impregnuje odruch „wow” – wyparcia dzięki skutecznej eliminacji pewnych zagadnień z debaty publicznej oraz nadobecności pożądanych. „Eksperci” i gatekeeparzy medialni blokują upowszechnianie wiedzy ludzi mądrych, odważnych, szlachetnych i ideowych. Wiedzę o polityce i geopolityce propagują młodzi huwejbini amerykanizmu i korporacjonizmu; wiedzę ekonomiczną „niezależni” eksperci bankowi; świat kultury określają celebryci.
Jakkolwiek celem społeczeństwa spektaklu od początku było ukrycie despotycznej i centralistycznej władzy realizowanej poprzez rozkazy ukryte pod fasadą tzw. bezstronnej i profesjonalnie zarządzanej medialności (4), to w XXI wieku techno-giganty spod znaku GAMA (Google, Amazon, Meta, Apple) doprowadziły proces symulacji, stymulacji i manipulacji do doskonałości. Ich zysk w większości pochodzi z reklam, a tym samym zależy od liczby odsłon, a nie jakości tego, co się odsłania. W tym modelu dbałość o rzetelność nie jest źródłem wartości, tylko jednym z kosztów prowadzenia biznesu.(5)
I taki ma być również Globalczyk – źródłem wartości dodanej, braku rzetelności i korozji charakteru (Richard Sennet).
Druga linia obrony systemu składa się z sankcji społecznych, gdyż próby kontestacji tej nierealnej rzeczywistości narażają na opinię malkontenta, „czepialskiego”, „niedostosowanego", a dzisiaj również „ruskiej onucy” i „foliarza”.
Globalczyk jest zbyt zajęty swoimi sprawami i brakuje mu kompetencji, aby zidentyfikować manipulacje, które nimi sterują. Cierpi także na nadmiar podniet, informacji i impulsów, wręcz nadpobudliwość prowadzącą do niskiej tolerancji dla nudy. Rozparcelowanie uwagi jest efektem szybkiej zmiany koncentracji, przenoszenia skupienia pomiędzy różnymi zadaniami i źródłami informacji. Jego postrzeganie staje się sfragmentaryzowane i rozproszone. Na ratunek przychodzi multitasking - specjalna technika zarządzania czasem i uwagą, która z kolei wpływa na jej strukturę: tylko tu i teraz wydaje się rzeczywiste. Warto pamiętać, że ta sama technika pomaga przeżyć dzikim zwierzętom w dziczy.
Gra, w której każdy… przegrywa
Globalczyk osiąga najwyższą „przyjemność zwyciężania w grze, w której wielu przegrywa” - taką osobowość miał np. Steve Jobs. Najbardziej zdolni do robienia kariery są więc ludzie z umiarkowanie antyspołecznymi zaburzeniami osobowości. Poszukują oni władzy nad innymi, a w ich psychice dominuje narcyzm, makiawelizm i wiele cech socjopatii (egoizm, emocjonalny chłód, umiejętności manipulatora). (6)
Badania 242 amerykańskich biznesmenów wykazały u 72% zaburzenia psychiki, u połowy przewlekłe; depresji zaś doświadczało 30%, czterokrotnie więcej niż średnia w populacji*. Na ADHD cierpiało 27%, u 11% stwierdzono zaburzenie afektywne dwubiegunowe.(7)
Z kolei badania traderów londyńskiego City udowodniły, że o sukcesie giełdowym przesądza testosteron, skutkujący agresją, i kortyzol, „hormon stresu” pozwalający pracować na wysokich obrotach.
Nadmiar testosteronu może prowadzić do agresji i nieostrożności, a wysoki poziom kortyzolu, spowodować zwyrodnienie obszarów mózgu odpowiedzialnych za podejmowanie decyzji. Z kolei prawdopodobnie osoby trudniące się zawodowo flash-tradingiem, czyli „transakcjami sekundowymi”, były w łonie matki nadmiernie wystawione na testosteron.(8)
Zamiast opiewanej racjonalności inwestora mamy więc prymat biologii, przypominający impulsywnego nastolatka, którego konsekwencje zachowania ponoszą miliony ludzi, o czym świadczą liczne kryzysy finansowe. Jednocześnie narastająca bieda i nierówności nie przeszkadzają Globalczykowi właśnie z różnej maści traderów, inwestorów, „młodych milionerów” czynić awangardę społeczną. Tymczasem już sto lat temu Nietzsche zauważył, że „z powodu braku spokoju cywilizacja nasza zdąża do nowego barbarzyństwa. Nigdy ludzie czynni, to znaczy ludzie niespokojni, nie mieli większego znaczenia. Dlatego do koniecznych poprawek, które należy przeprowadzić w charakterze ludzkości, trzeba zaliczyć wzmocnienie w wielkiej mierze pierwiastka medytacyjnego”. (9)
Realizm kapitalistyczny obfituje jednak w momenty, gdy kurtyna opada, a nawet przypomina szafot! Pęknięciu rzeczywistości towarzyszy wtedy wdarcie traumatycznej pustki realnego (Jacques Lacan). W jednej chwili kruszeje przekonanie o byciu kreatorem własnego Ja („mam świat pod kontrolą”), który sam decyduje o wyborze stanu cywilnego, preferencji seksualnych, miejsca do życia, poglądów, religii, stylu ubioru, a nawet płci. Dzieje się tak, gdy przychodzi płacić za wciąż rosnące raty kredytu za mieszkanie lub samochód; gdy firma upada, a korporacja przenosi się gdzie indziej; gdy mikroby i groźba pandemii powodują szok, rozwiewając soliptyczne fantazje postmodernistów. (10)
Dlatego nad życiem Globalczyka niczym miecz Damoklesa czuwają abstrakcje: dług, inflacja, stopa procentowa, LIBOR i WIBOR, wynik testu i wiele innych. Będąc trybikiem podłączonym do globalnej matrycy finansowej (Matrixa) zostaje poddany nowemu rodzajowi przemocy, przemocy neuronalnej. Obowiązkowymi postawami są przecież: optymizm, pozytywne myślenie, roztaczanie pozytywnych emocji i entuzjazm. Globalczyk staje więc do wojny z samym sobą, a nawet poddaje się autoeksploatacji na poziomie biologicznym, behawioralnym i psychicznym.(11) Wszak wciąż „renegocjowana” tożsamość prowadzi do „wyprania z osobowości”, przekształcenia w zlepek ról odgrywanych „na moment danego projektu” pod przymusem integracji dla wydajności.
Praca powoduje stan chronicznego zmęczenia, które rodzi stres, bezsenność. Podlega ona ciągłej kontroli i ocenie, zmuszając do zaangażowania całego siebie, rozwijania sfetyszyzowanej postawy „kreatywnej”, często generującej poczucie pustki wszechogarniającego chaosu, w którym tylko impulsy szefa i korporacji ustawiają mechanizm na właściwe tory.
Dlatego właściwe człowiekowi: pomyłka i potknięcie w przypadku biorobota staje się zabójcze; największą karą jest degradacja i degeneracja, którą dobrze wyrażają słowa piosenki: „jesteś ostatni i nie masz siły biec. Nie widzisz stawki. Gdzie ten ostatni? Nie warto... Nie liczy się...” (12).
Z drugiej strony, wszechogarniający fantazmat ideologiczny realizmu kapitalistycznego prowadzi do tworzenia korporacyjnej kultury symulującej podział „my’ i „oni”. Chodzi o to, aby zapewnić pracownikowi poczucie identyfikacji z firmą i zagłuszyć totalną afirmację „Ja” sprowadzoną do idei: jestem lojalny tylko na tyle, na ile otrzymuje satysfakcjonującą mnie płacę. (13)
Owo oddziaływanie sprzecznych impulsów płynących z „prawdy, która jest tylko narracją” prowadzi do syndromu depresyjnego konformisty. Obowiązkowi „stawania się sobą” towarzyszy niedostatek autentycznych więzi, społeczna atomizacja, a przede wszystkim mit indywidualnego sukcesu. Prawidłowość jest bowiem taka, że „gdy jednostki są ambitne, gdy rywalizują i śpieszą się z powodów czysto egoistycznych, stają się bardziej zagrożone niż wtedy, gdy są ambitne i żądne rywalizacji po to, by służyć innym lub ideałom”.(14)
Depresja to inwalidztwo wewnętrznej wojny, gdy okazuje się, że nie można już móc.(15) Dlatego o ile negatywność społeczeństwa dyscyplinarnego generowała szaleńców i przestępców to pozytywny świat XXI wieku produkuje chorych na depresję i nieudaczników. (16) W Polsce już około 6-7 mln osób cierpi na różne formy depresji. (17)
Czy Globalczyk to naprawdę ostatni człowiek?
W połowie XIX wieku rosyjski myśliciel, Konstantin Leontiew był przerażony, że „apostołowie nauczali, męczennicy cierpieli, poeci śpiewali, artyści malowali i rycerze błyszczeli na turniejach tylko po to, żeby francuski, niemiecki lub rosyjski burżuj w swoim wstrętnym komicznym stroju zażywał błogiego spokoju «indywidualnie» i «kolektywnie» na ruinach owej dawnej wielkości”.(18)
Parafrazując, można się zapytać, czy owa dawna wielkość miała miejsce tylko po to, żeby w XXI wieku cywilizację zdominował Globalczyk, biorobot niszczący siebie i planetę, owładnięty magiczną nowomową i bezkrytycznie służący mnożeniu abstrakcyjnych zysków dających, i tak nie wykorzystywaną, szansę na wzrastanie w człowieczeństwie jednemu procentowi mieszkańców ziemi?
Aby oddalić wizję nietzscheańskiego ostatniego człowieka istnieje potrzeba, aby stworzyć człowieka na nowo.(19). Aleksander Zinowiew marzył o „stworzeniu nowego człowieka, człowieka cywilizowanego, człowieka idealistycznego, człowieka utopijnego, człowieka naiwnego, człowieka niepraktycznego, człowieka nieegoistycznego, człowieka nie wyrachowanego”(20), który tworzy cywilizację, gdzie zamiast wskaźników PKB „lokując różne kraje na drabinie postępu pytać raczej o to, ilu ludzi żyje w napięciu a ilu w uśmiechu. Rozpowszechnienie uśmiechu jako kryterium postępu – cóż za dziwactwo powiedzą ekonomiści i technokraci przyzwyczajeni do liczb i wykresów. A jednak czy nie jest to miara rzeczywiście ważna i autentyczna? I czy nie należy jej bronić?”.(21)
Na horyzoncie jest jednak nadzieja. Wbrew zaklęciom o „końcu historii” jesteśmy świadkami końca dominacji kapitalistycznych centrów Zachodu. Oś współczesnych konfliktów geopolitycznych stanowi coraz bardziej różnica pomiędzy systemami liberalnymi i wspólnotowymi, a nie walka regionów „rozwiniętych" z „nierozwiniętymi" czy zderzenie cywilizacji.
Terry Eagelton zauważył, że „jeśli rywalizacja wartości liberalnych z kulturą jako solidarnością to walka północy z południem, trudno znaleźć dobrą interpretację dla islamskiego liberalizmu odrzucającego amerykański fundamentalizm chrześcijański czy dla hinduskiego socjalizmu stojącego w opozycji do europejskiego rasizmu.
Północ globu nie ma monopolu na wartości oświeceniowe, cokolwiek by myśleli na ten temat jej mieszkańcy w chwilach próżnego samozadowolenia. Tak czy owak, nieustanna bitwa między tymi dwoma rozumieniami kultury przybrała dziś wymiar globalny”.(22). Wymyka się ona nawet logice terytorialnej, skoro z jednej strony w Chinach żyje najwięcej miliarderów, a z drugiej aż połowa młodych Amerykanów po raz pierwszy w historii uważa, że to socjalizm jest systemem przyszłości.(23)
Nowa era stosunków międzynarodowych wyłania się z rywalizacji pomiędzy galaktyką Zachodu, której centrum jest Globalczyk, a konstelacją Bandungu wyrażaną przez pięć kluczowych kategorii: 1) pokojowe współistnienie (wśród narodów, zróżnicowanych systemów politycznych i ekonomicznych, różnorodności kultur, religii, istot żywych, bioróżnorodności); 2) wyzwolenie (świata i ludzi od jakiejkolwiek dominacji); 3) równość (wśród ras, narodów, grup etnicznych, płci); 4) solidarność (wobec ubogich, skolonizowanych, wyzyskiwanych, uciskanych, zdominowanych, upośledzonych) oraz 5) emancypację (opartą na interesach ludzi i zrównoważonej perspektywie gospodarczej).(25)
Odrzucenie symulakry wyboru na rzecz realnego oznacza możliwość podjęcia decyzji, w którym kierunku należy podążać: czy pogodzić się z biorobotyzacją, ekonomiczną waloryzacją i duchową dywidualizacją cechującą Globalczyka czy może jednak podjąć próbę zmiany na rzecz organicznego rozwoju społecznego zakorzenionego w różnorodności kulturowej, którego sprężynę stanowi dobrowolne poszukiwanie w świecie tego, co zapewnia relację wygrana – wygrana.
Gracjan Cimek
Jest to druga część eseju „Czas Globalczyka” autorstwa prof. AMW Gracjana Cimka, pracownika naukowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni. Pierwszą zamieściliśmy w numerze styczniowym – SN 1/23.
Wyróżnienia w tekście pochodzą od Redakcji SN.
Przypisy
(1) E. Polak, Niby-rzeczywistość i warunki osiągnięcia w niej sukcesu, „Transformacje” 2012, nr 1–4 (72–75), s. 185-186
(2) Tamże., s. 188-189.
(3) Zob. R. Brown, Information Operations, Public Diplomacy & Spin: The United States and the politics of perception management „Journal of Information Warfare”, Vol. 1, No. 3 (2002), s. 40-50.
(4) Zob. G. Debord, Społeczeństwo spektaklu oraz Rozważania o społeczeństwie spektaklu, Warszawa 2006, s. 150 - 151.
(5) K. Szymielewicz, Google i Apple w obronie prywatności? https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/nauka/1958428,1,google-i-apple-w-obronie-prywatnosci.read
(6) T. Klementowicz, Kapitalizm na rozdrożu, Warszawa 2019, s. 138.
(7) Tamże, s. 138-139.
(8) S. George, Czyj kryzys, czyja odpowiedź?, Warszawa 2011, s. 90-92.
(9) F. Nietzsche, Ludzkie, arcyludzkie, Warszawa 1908, s. 280.
(10) A. W. Nowak, Pasterze mikrozabójców — pandemia, szczepienia, biopolityka, (w:) PANDEMIA. Nauka. Sztuka. Geopolityka, pod red. M. Iwańskiego, J. Lubiaka, Szczecin/Poznań 2018, s. 41.
(11) S. Kowalik, Uśpione społeczeństwo. Szkice z psychologii globalizacji, Warszawa 2015, s. 138-146.
(12) https://www.youtube.com/watch?v=R71t7JAsu4Q
(13) Zob. M. Biernacka, Człowiek korporacji. Od normatywizmu do afirmacji własnego Ja, Warszawa 2009.
(14) L. Scherwitz. G. Mietzel, Wprowadzenie do psychologii. Podstawowe zagadnienia, Gdańsk 2000, s. 334.
(15) B. C. Han, Społeczeństwo zmęczenia i inne eseje, Warszawa 2022, s. 26-27
(16) Tamże, s. 28-29.
(17) T. Klementewicz, dz. cyt., s. 133.
(18) M. Bierdiajew, Źródła i sens komunizmu rosyjskiego, Kęty 2005, s. 66.
(19) Zob. B. Krygier, Człowiek na nowo, Warszawa 2009.
(20) Zob. А. Зиновьев, На пути к сверхобществу, Издательство Нева, 2004.
(21) B. Suchodolski, Dwie cywilizacje uniwersalne, (w:) Strategia obrony i rozwoju cywilizacji humanistycznej. pod red. B. Suchodolskiego, Warszawa 1997, s. 25 -26.
(22) T. Eagleton, Po co nam kultura, Warszawa 2012, s. 93 -94.
(23) Socialism as Popular as Capitalism Among Young Adults in U.S., https://news.gallup.com/poll/268766/socialism-popular-capitalism-among-young-adults.aspx
(24) D. Khudori, The Rise of Asia and the Polarisation of Global Forces: Western Galaxy and Bandung Constellation. A Sketch of Ideas for a Global Future (w:) Bandung –Belgrade –Havana in Global History and Perspective. The Deployment of Bandung Constellation towards a Global Future, D. Khudori (Ed.) In collaboration with D. A. Arimbi and I. Bazie, Surabaya 2022, s. 1-14.
*Zob. Między empatią a psychopatią – SN Nr 3/19

