Ekonomia (el)
- Autor: Jerzy Wilkin
- Odsłon: 5497
Młodzi ludzie zainteresowani kulturą rzadko kiedy podejmują studia ekonomiczne, zaś ci zainteresowani gospodarką i ekonomią, niewiele uwagi poświęcają sprawom kultury.
Dlaczego tak się dzieje? Spróbuję to wyjaśnić i jednocześnie pokazać jak bardzo gospodarka i kultura są ze sobą powiązane. Gdy zadajemy pytania o wartości i próbujemy powiązać nasze i innych działania z tymi wartościami wchodzimy w krąg kultury. Gdy rozmawiamy o gospodarce i ekonomii, jako nauce o gospodarowaniu, to musimy pamiętać, że: - gospodarka jest częścią kultury, w szerokim znaczeniu tego terminu;
- gospodarowanie jest silnie zakorzenione w kulturze, chociaż nie zawsze jest to dostrzegane;
- człowiek jest kulturą, a człowiek gospodarujący – homo oeconomicus nie jest w rzeczywistości z kultury wypreparowany;
- w kulturze tkwią najważniejsze instytucje o dużej trwałości i znaczeniu, które silnie wpływają na efektywność gospodarowania i ogólnie – rozwój społeczno-gospodarczy;
- uniwersytety przetrwały w Europie przez stulecia, bowiem ich fundamentem była głęboko zakorzeniona kultura, składająca się na instytucje „długiego trwania”, i kierowanie się wartościami, takimi jak: prawda, dobro i piękno.
Mówiąc o kulturze, mamy zazwyczaj na myśli wytwory czy dobra kultury, mające postać materialną: obrazy, książki, budowle, rzeźby itp. Nie zauważamy, że to, co w kulturze jest najważniejsze, tkwi w człowieku i jest niewidoczne. W przypadku kultury możemy mówić o zasobach materialnych i niematerialnych. Te drugie przejawiają się poprzez nasze myślenie, motywowanie i działanie.
Człowiek nie tylko tworzy kulturę i mieszka w niej, człowiek nosi ją w sobie, człowiek jest kulturą. (Ryszard Kapuściński)
Piękną metaforę kultury jako wyodrębnionej całości i odmienności, a także czegoś niezwykle ważnego, przedstawia Ruth Benedict, cytując gorzkie słowa wodza Indian Kopaczy: „Na początku Bóg dał każdemu ludowi po glinianym kubku, aby pił z niego wodę życia. Wszyscy zanurzali kubki w wodzie, ale kubki były różne. Nasz kubek rozbił się. Naszego kubka już nie ma”. Mówił to wódz Indian, którego kultura uległa zniszczeniu. Znaczenie instytucji
Od kilku dziesięcioleci w naukach ekonomicznych wielką karierę robi problematyka instytucjonalna. Ekonomiści odkrywają znaczenie instytucji społecznych i kulturowych w funkcjonowaniu gospodarki i determinowaniu jej efektów.
Dlaczego tak późno ekonomiści docenili znaczenie instytucji? Bo instytucje są niewidoczne i tkwią w głowach ludzi. Mamy tu podobną sytuację jak w odniesieniu do kultury. Zresztą, dużą część kultury stanowią instytucje silnie wpływające na zachowanie człowieka gospodarującego i doceniane w ekonomii instytucjonalnej: własność, prawo, religia, obyczaje, tradycja itp. Kultura determinuje to, co nazywamy jakością życia. David Throsby, australijski specjalista w dziedzinie ekonomiki kultury uważa, że kultura, a zwłaszcza uczestnictwo w kulturze, ma bardzo duże i rosnące znaczenie dla poprawy jakości życia i jego zrównoważenia. Stwierdza on: „Ekonomia odchodzi od poglądu, że naszym celem jest ciągłe zwiększanie produkcji, sprzedaży, konsumpcji, bo wszyscy już rozumieją, że ten model zasadniczo wyczerpał swoje możliwości. Teraz chodzi nie o to, żeby bez końca podnosić konsumpcję, lecz żeby podnieść realną jakość życia. Można powiedzieć, że celem jest lepsze życie – nie większa produkcja. A skoro tak, to kultura staje się czynnikiem o fundamentalnym znaczeniu”. Na wzrost zainteresowania kulturą, także wśród ekonomistów, niewątpliwy wpływ miały osiągnięcia ekonomii instytucjonalnej, ograniczona skuteczność wyjaśniania przyczyn zacofania gospodarczego przez standardową neoklasyczną ekonomię i poszukiwanie przyczyn rosnących zróżnicowań społeczno-gospodarczych między krajami.
Zarówno uniwersalność ekonomii jako nauki, jak i uniwersalność organizacji systemów gospodarczych jest ciągle konfrontowana z kontekstem i otoczeniem kulturowym, w którym przebiega gospodarowanie.
Ekonomiści jako naukowcy, i biznesmeni jako praktycy gospodarowania, zaczęli dostrzegać, że kultura charakteryzująca się wielkim zróżnicowaniem nadaje konkretne znaczenie kategoriom instytucjonalnym, które były przez nich zazwyczaj traktowane jako uniwersalne, w tym takie jak: własność, prawo, wartość pracy, sprawiedliwość i inne. Kultura nadaje znaczenie pojęciom oraz procesom i konstruuje rzeczywistość społeczną. Brak miejsca na kulturę Proces społeczno-kulturowego wykorzeniania się gospodarki stał się charakterystyczną cechą czasów nowożytnych, a zwłaszcza ostatnich dwóch stuleci. Proces ten miał swoje wsparcie teoretyczne w postaci neoliberalnego nurtu ekonomii, który w drugiej połowie XX wieku stał się dominujący w naukach ekonomicznych.
W tej odmianie ekonomii kultura zniknęła, bo u jej podstaw legła akulturowa, uniwersalna, mechanistyczna koncepcja człowieka gospodarującego, działającego w środowisku, którego dobrym wyjaśnieniem były zmatematyzowane modele skoncentrowane na zagadnieniach równowagi i efektywności.
Jak wiadomo, liberalizacja handlu i przenoszenia się czynników produkcji w połączeniu z ekspansją ponadnarodowych korporacji wpływają na ujednolicanie zasad gospodarowania i zmieniają otoczenie społeczne, kulturowe i polityczne gospodarek. Wszystko to razem służy podnoszeniu efektywności gospodarowania, przynajmniej w takim sensie, w jakim określa to neoklasyczna teoria ekonomii, ale może być destrukcyjne dla kultury i ostatecznie jakości życia człowieka. Kiedyś zasady gospodarowania (cele, sposoby, wykorzystywanie jego rezultatów itp.) wynikały z kulturowo-społecznego kontekstu, zwłaszcza ukształtowanego w skali lokalnej. Teraz coraz częściej potężna machina gospodarki rynkowej podporządkowuje sobie kontekst społeczny, a przynajmniej usiłuje to zrobić. Dobrze odzwierciedla to stwierdzenie Ryszarda Kapuścińskiego: „Żyjemy coraz bardziej w gospodarce, a coraz mniej w społeczeństwie”. Problem zaufania Kilkadziesiąt lat temu ekonomiści zainteresowali się nie tylko kapitałem ludzkim, ale też kapitałem społecznym. Z tym drugim związana jest kategoria zaufania. Jak napisał Piotr Sztompka: „Zaufanie staje się niezbędnym zasobem pozwalającym poradzić sobie z obecnością obcych”. Stale znajdujemy się w otoczeniu obcych i znalezienie odpowiednich sposobów organizowania relacji z nimi, a także korzystania z tych relacji staje się problemem o fundamentalnym znaczeniu. Na temat zaufania napisano już bardzo wiele prac i popularność tej kategorii w badaniach społecznych stale rośnie. Wspomnę tylko o dwóch pracach, które zyskały w świecie wielką popularność: pierwsza z nich to książka Roberta Putnama, zatytułowana „Demokracja w działaniu”, opublikowana w 1993 r. i praca Francisa Fukuyamy „Zaufanie. Kapitał społeczny a doga do dobrobytu”, opublikowana w 1997 r. Problemem zaufania stał się obiektem zainteresowań także ekonomistów, a to głównie dzięki osiągnięciom ekonomii instytucjonalnej. Został on powiązany z dwiema ważnymi kategoriami współczesnej analizy ekonomicznej: kapitałem społecznym i kosztami transakcyjnymi.
Na szczęście, ekonomiści już jakiś czas temu odkryli, że oprócz kapitału materialnego (maszyn, narzędzi, budynków, środków transportu czy ziemi) niezwykle ważne znaczenie ma kapitał ludzki, a więc człowiek, jego motywacja, wykształcenie, zdrowotność itp.).
Jakiś czas później odkryli znaczenie kapitału społecznego, a więc tego, co tkwi w interakcjach międzyludzkich, w tym zaufanie. Zaufanie wyzwala bardzo duże zasoby rozwojowe: skłania ludzi do współdziałania i zmniejsza koszty transakcyjne, stanowiące obecnie dużą część kosztów gospodarowania. Te współzależności zwróciły uwagę ekonomistów w stronę kultury, jako instytucjonalnej tkanki warunkującej przebieg procesów gospodarczych. Trzeba pamiętać, że ekonomia jest nauką o człowieku w jego społecznym uwikłaniu, a nie nauką o rzeczach. Jeśli „człowiek jest kulturą”, to ekonomia musi być też nauką o kulturze, a więc nauką humanistyczną. Jerzy Wilkin
Jest to skrócona wersja artykułu, który ukaże się w książce Komitetu Prognoz PAN „Polska 2000 Plus” - Ekonomiczna pozycja Europy w świecie.
- Autor: red.
- Odsłon: 7126
26 stycznia 2011, w Krajowej Szkole Administracji Państwowej, w ramach forum Społeczeństwa Informacyjnego Trwałego Rozwoju, prof. Zdzisław Sadowski wygłosił wykład (także dla studentów KSAP) na temat społecznej gospodarki rynkowej a ustroju gospodarczego Polski.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 105
Jeśli chodzi o Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW), każda osoba z Globalnej Północy jest warta dziewięciu osób z Globalnego Południa.
Obliczenia te otrzymujemy z danych MFW dotyczących siły głosu w organizacji w stosunku do populacji państw Globalnej Północy i Globalnego Południa. Każdemu państwu, w oparciu o jego „względną pozycję ekonomiczną”, jak sugeruje MFW, przyznawane jest prawo głosu w celu wyboru delegatów do zarządu wykonawczego MFW , który podejmuje wszystkie ważne decyzje organizacji. Krótki rzut oka na zarząd pokazuje, że Globalna Północ jest ogromnie nadreprezentowana w tej kluczowej instytucji wielostronnej dla zadłużonych krajów.
Stany Zjednoczone, na przykład, mają 16,49% głosów w zarządzie MFW, mimo że reprezentują tylko 4,22% światowej populacji. Ponieważ Statut MFW wymaga 85% głosów do wprowadzenia jakichkolwiek zmian, USA mają prawo weta w stosunku do decyzji MFW. W rezultacie, starsza kadra MFW podporządkowuje się każdej polityce rządu USA i, biorąc pod uwagę lokalizację organizacji w Waszyngtonie, często konsultuje się z Departamentem Skarbu USA w sprawie ram polityki i indywidualnych decyzji politycznych.
Na przykład w 2019 r., gdy rząd Stanów Zjednoczonych postanowił jednostronnie zaprzestać uznawania rządu Wenezueli, wywarł presję na MFW, aby poszedł w jego ślady. Wenezuela – jeden z członków założycieli MFW – zwróciła się do MFW o pomoc kilkakrotnie, spłaciła zaległe pożyczki MFW w 2007 r., a następnie postanowiła nie zwracać się już do MFW o krótkoterminową pomoc (w rzeczywistości rząd Wenezueli zobowiązał się zamiast tego do zbudowania Banku Południa, aby zapewnić pożyczki pomostowe zadłużonym krajom w przypadku niedoborów bilansu płatniczego). Jednak podczas pandemii Wenezuela, podobnie jak większość krajów, starała się wykorzystać swoje 5 miliardów dolarów rezerw w specjalnych prawach ciągnienia („walucie” MFW), do których miała dostęp w ramach globalnej inicjatywy funduszu zwiększającej płynność. Jednak MFW – pod presją ze strony USA – zdecydował się nie przekazywać pieniędzy. Nastąpiło to po wcześniejszym odrzuceniu wniosku Wenezueli o dostęp do 400 milionów dolarów ze specjalnych praw ciągnienia.
Chociaż USA stwierdziły, że prawdziwym prezydentem Wenezueli był Juan Guaidó, MFW nadal potwierdzał na swojej stronie internetowej, że przedstawicielem Wenezueli w MFW był Simón Alejandro Zerpa Delgado, ówczesny minister finansów w rządzie prezydenta Nicolása Maduro. Rzecznik MFW Raphael Anspach nie odpowiedział na wiadomość e-mail, którą wysłaliśmy w marcu 2020 r. w sprawie odmowy przyznania funduszy, chociaż opublikował oficjalne oświadczenie, że „zaangażowanie MFW w sprawy krajów członkowskich opiera się na oficjalnym uznaniu rządu przez społeczność międzynarodową”. Ponieważ „nie ma jasności” co do tego uznania, napisał Anspach, MFW nie zezwolił Wenezueli na dostęp do jej własnych kwot specjalnych praw ciągnienia w czasie pandemii. Następnie MFW nagle usunął nazwisko Zerpy ze swojej strony internetowej. Stało się to wyłącznie z powodu nacisków ze strony USA.
W 2023 r. w Nowym Banku Rozwoju (BRICS Bank) w Szanghaju w Chinach prezydent Brazylii Luiz Inácio Lula da Silva zwrócił uwagę na „uduszenie” polityki MFW w odniesieniu do biedniejszych krajów. Mówiąc o przypadku Argentyny, Lula powiedział: „Żaden rząd nie może pracować z nożem przy gardle, ponieważ jest zadłużony. Banki muszą być cierpliwe i w razie potrzeby odnawiać umowy. Kiedy MFW lub jakikolwiek inny bank pożycza pieniądze krajowi Trzeciego Świata, ludzie czują, że mają prawo wydawać rozkazy i zarządzać finansami kraju – jakby kraje stały się zakładnikami tych, którzy pożyczają im pieniądze”.
Wszystkie rozmowy o demokracji rozpływają się, gdy mowa jest o rzeczywistej podstawie władzy na świecie: kontroli nad kapitałem. W zeszłym roku (2024 - przyp. red.) Oxfam wykazał , że „najbogatszy 1% świata posiada więcej bogactwa niż 95% ludzkości” i że „ponad jedna trzecia 50 największych korporacji świata – wartych 13,3 biliona dolarów – jest obecnie zarządzana przez miliardera lub ma miliardera jako głównego udziałowca”. Ponad tuzin z tych miliarderów zasiada obecnie w gabinecie prezydenta USA Donalda Trumpa; nie reprezentują już 1%, ale w rzeczywistości 0,0001% lub dziesięciotysięczny procent. W obecnym tempie, do końca tej dekady, świat będzie świadkiem pojawienia się pięciu bilionerów. To oni dominują w rządach i dlatego mają niezwykły wpływ na organizacje wielostronne.
W 1963 roku nigeryjski minister spraw zagranicznych Jaja Anucha Ndubuisi Wachuku wyraził swoją frustrację Organizacją Narodów Zjednoczonych i innymi organizacjami wielostronnymi. Państwa afrykańskie, jak powiedział , „nie mają prawa wyrażać swoich poglądów w żadnej konkretnej sprawie w ważnych organach Organizacji Narodów Zjednoczonych”. Żaden kraj afrykański – ani żaden kraj Ameryki Łacińskiej – nie miał stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ.
W MFW i Banku Światowym żaden kraj afrykański nie mógł narzucać programu. W Organizacji Narodów Zjednoczonych Wachuku zapytał: „Czy nadal będziemy tylko chłopcami z werandy?”.
Chociaż MFW uwzględnił jedno dodatkowe krzesło dla przedstawiciela Afryki w 2024 roku, jest to dalekie od wystarczającego dla kontynentu, który ma więcej członków MFW (54 z 190 krajów) i więcej aktywnych programów pożyczkowych MFW niż jakikolwiek inny kontynent (46,8% od 2000 do 2023 roku), ale drugi najniższy udział głosów (6,5%) po Oceanii. Ameryka Północna, licząca dwóch członków, dysponuje 943 085 głosami, natomiast Afryka, mająca 54 członków, dysponuje 326 033 głosami.
W następstwie kryzysu finansowego z 2007 r. i na początku Trzeciego Wielkiego Kryzysu MFW postanowił rozpocząć proces reform. Motywacją do tej reformy było to, że gdy kraj zwrócił się do MFW o pożyczkę pomostową – co powinno być postrzegane jako bezstronne – ostatecznie zaszkodziło to temu krajowi na rynkach kapitałowych, ponieważ ubieganie się o pożyczkę wiązało się ze stygmatem słabych wyników. Następnie krajowi pożyczano pieniądze po wyższych stopach procentowych, co tylko pogłębiło kryzys, który w pierwszej kolejności zainicjował wniosek o pożyczkę pomostową.
Za tym problemem krył się głębszy problem: wszyscy dyrektorzy zarządzający MFW byli Europejczykami, co oznacza, że Globalne Południe nie miało żadnej obecności w wyższych szeregach kierownictwa MFW. Cała struktura głosowania w MFW uległa pogorszeniu, a głosy kwotowe (oparte na wielkości gospodarki i wkładzie finansowym w MFW) wzrosły pod względem skali, podczas gdy bardziej demokratyczne „głosy podstawowe” (jeden kraj, jeden głos) załamały się pod względem wpływu.
Te różne głosy są mierzone w dwóch formach: obliczonych udziałów kwotowych (CQS), które są ustalane według wzoru, oraz rzeczywistych udziałów kwotowych (AQS), które są ustalane w drodze negocjacji politycznych. Na przykład w obliczeniach z 2024 r. Chiny mają AQS na poziomie 6,39%, podczas gdy ich CQS wynosi 13,72%. Zwiększenie chińskiego AQS do poziomu CQS wymagałoby zmniejszenia udziału innych krajów, takich jak Stany Zjednoczone. Stany Zjednoczone mają AQS na poziomie 17,40%, który musiałby zostać zmniejszony do 14,94%, aby uwzględnić wzrost Chin. To zmniejszenie udziału USA osłabiłoby zatem ich prawo weta. Z tego powodu Stany Zjednoczone zniweczyły program reform MFW w 2014 r. W 2023 r. program reform MFW ponownie zawiódł .
Paulo Nogueira Batista Jr. był dyrektorem wykonawczym Brazylii i kilku innych krajów w MFW od 2007 do 2015 r., wiceprezesem Nowego Banku Rozwoju od 2015 do 2017 r. i jest współautorem międzynarodowego wydania wiodącego chińskiego czasopisma Wenhua Zongheng .
W ważnym artykule zatytułowanym A Way out for IMF Reform (czerwiec 2024 r.) Batista przedstawia siedmiopunktowy program reform dla MFW:
1. Złagodzić warunki udzielania pożyczek.
2. Obniż opłaty dodatkowe w przypadku pożyczek długoterminowych.
3. Wzmocnienie preferencyjnego udzielania pożyczek w celu wyeliminowania ubóstwa.
4. Zwiększenie ogólnych zasobów MFW.
5. Zwiększyć siłę głosów podstawowych, aby zapewnić biedniejszym narodom większą reprezentację.
6. Dajcie Afryce trzecie miejsce w zarządzie.
7. Utworzyć piąte stanowisko zastępcy dyrektora zarządzającego, które będzie obsadzane przez przedstawiciela biedniejszego kraju.
Jeśli Globalna Północ zignoruje takie podstawowe, rozsądne reformy, twierdzi Batista, „kraje rozwinięte staną się wówczas jedynymi właścicielami pustej instytucji”. Globalne Południe, przewiduje, opuści MFW i stworzy nowe instytucje pod egidą nowych platform, takich jak BRICS. W rzeczywistości takie instytucje są już budowane, takie jak BRICS Contingent Reserve Arrangement (CRA), które zostało utworzone w 2014 r. po nieudanej próbie reformy MFW. Ale CRA „pozostało w dużej mierze zamrożone”, pisze Batista.
Do czasu odwilży MFW jest jedyną instytucją, która zapewnia rodzaj finansowania niezbędnego dla biedniejszych krajów. Dlatego nawet postępowe rządy, takie jak ten na Sri Lance , gdzie odsetki stanowią 41% całkowitych wydatków w 2025 r., są zmuszone udać się do Waszyngtonu. Z kapeluszem w dłoni, uśmiechają się do Białego Domu w drodze do siedziby MFW.
Wijay Prashad
Vijay Prashad jest indyjskim historykiem, redaktorem i dziennikarzem, dyrektorem Tricontinental: Institute for Social Research , starszym pracownikiem naukowym w Chongyang Institute for Financial Studies , Renmin University of China. Napisał ponad 20 książek.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2490
Współczesne państwo w sposób szczególny potrzebuje „mózgu”. Inaczej nie przetrwa, ponieważ niezbędna jest mu zdolność do przetwarzania istotnych danych, informacji i wiedzy z otoczenia. Musi bowiem tworzyć i realizować strategie, czyli programować kluczowe działania w różnych perspektywach czasu. Ich znaczenie jest takie, że ukierunkowują i nadają ład działaniom bieżącym. Piszę zatem o potencjale analitycznym państwa. Przejawia się on w zdolności instytycji państwa do przetwarzania danych o problemach najbardziej złożonych i zdolności do programowania rozwiązań sprzyjających rozwojowi. Niektórzy uczeni wskazują na znaczenie tego potencjału z uwagi na to, że żyjemy w erze państwa informacyjnego.
Potencjał analityczny jest konceptem niezwykle złożonym i to z wielu powodów. W odniesieniu do państwa, jego cechą szczególną wydaje się to, że jego budowanie wymaga długich lat, a także konsekwencji w kształtowaniu dobrych praktyk w sposobie funkcjonowania państwa. Ci, którzy mają być „mózgiem” państwa potrzebują zapewnienia stabilnych warunków do rozwoju zawodowego. Umiejętności analityczne wymagają bowiem długiego akumulowania doświadczeń zawodowych, analitycznych, itp. Istniejące wciąż, w przynajmniej części urzędów, tak zwane „drzwi obrotowe” nigdy nie doprowadzą do ukształtowania silnego potencjału analitycznego.
Ponadto budowanie potencjału analitycznego wymaga wysokiego poziomu merytokratyczności, a więc takich cech państwa, które jest zdolne do rekrutowania urzędników do swoich struktur strategicznych i wykonawczych wyłącznie na podstawie zalet kandydata do pracy w instytucji państwa.
Merytokracja jest uznawana w państwach najwyżej rozwiniętych jako istotne źródło legitymizacji współczesnego systemu sprawowania władzy i rządzenia. Jest to element weberowskiej koncepcji panowania racjonalno-legalnego. Tymczasem u nas, jak pisze socjolog Krzysztof Jasiecki, „atuty merytokracji nie zostały w tym celu uruchomione w znaczącej skali”.
Dodatkowym czynnikiem, który czyni tę sprawę trudną jest to, że„mózg” państwa powstaje w warunkach określonej kultury umysłowej i wymaga określonej kultury umysłowej, aby się odpowiednio kształtował. Chodzi o taką kulturę, która rodzi skłonności do reagowania analizą na wyłaniające się problemy i zgadnienia, czy wyzwania.
Konieczne jest także zrozumienie tego, że „mózg” państwa nie oznacza już tylko mózgu literalnie rozumianych instytucji państwowych (administracji rządowej, czy samorządowej). Elementy „mózgu” państwa znajdują się w różnych sferach państwa – na uczelniach, w organizacjach pozarządowych, niezależnych think tankach, itp. Sztuką jest zaprogramowanie synergii między nimi, zwłaszcza kiedy ich interesy nie są zbieżne.
Rzecz w tym, że administracja straciła dawny przywilej posiadania przewagi w zakresie wielu zasobów (wiedzy, pieniędzy, umiejętności). W większości krajów nastąpiło zdemokratyzownie dostępu do zasobów, np. do wiedzy, do stosowania przemocy, do konstruowania propozycji rozwiązań (think tanks), do wykonywania projektów na rzecz obywateli (charities), do władzy ekonomicznej (globalne korporacje).
Potrzeby intelektualne państwa
Kluczowy jest potencjał analityczny, który znajdujemy w różnych sferach państwa i społeczeństwa, jednak potencjał analityczny instytucji władzy centralnej i samorządowej jest istotny przy założeniu, że potrafi pełnić rolę integratora procesów poznawczych w państwie.
Istniejące diagnozy potencjału instytucji państwa (władzy) nie są krzepiące. Wciąż aktualna wydaje się diagnoza Stanisława Mazura ( „Zarządzanie wiedzą w polskiej administracji publicznej”, 2008), który twierdził, że podstawowym mankamentem administracji jest jej „niski poziom zdolności do wykorzystywania wiedzy dla potrzeb procesów decyzyjnych”. Wskazuje on na brak architektury instytucjonalnej określającej tworzenie, przepływ i kapitalizowanie wiedzy. Postuluje podniesienie wiedzochłonności państwa i jego struktur.
W Polsce istnieją, choć nieliczne, badania, które pozwalają na formułowanie pewnych diagnoz. W 2011 r. (w „Diagnozie zarządzania zasobami ludzkimi w służbie cywilnej” oraz w pracy „Polskie ministerstwa jako organizacje uczące się” ) opublikowano wyniki z badań czterech ministerstw (gospodarki, rozwoju regionalnego, środowiska i transportu). Wykazały one, że resorty nie podejmowały regularnych analiz własnych działań. Nie istniały interakcje zewnętrzne w zinstytucjonalizowanej formie. Stosowane były doraźne rozwiązania eksperckie. Natomiast jeśli „mówić o autorefleksji na poziomie jednostek i mniejszych zespołów, to – z braku jasno zdefiniowanych celów – przyjmuje ona wyłącznie formę działań korygujących”.
Co najbardziej niepokojące - wiedza była tracona na skutek braku efektywnych struktur jej magazynowania i dystrybucji. Nowe rozwiązania w zakresie zarządzania wiedzą wprowadzano bez wcześniejszego testowania, a ich efekty nie były poddawane krytycznej analizie.
Niezwykle negatywnym zjawiskiem jest to, że często dochodzi do swoistej utraty wiedzy w wyniku znacznej rotacji pracowników. Okazało się, iż w niektórych przypadkach trudno było odtworzyć proces decyzyjny (nieodległy w czasie), gdyż biorące w nim udział osoby odeszły z pracy.
W ministerstwach szwankuje system obiegu informacji. Mniej niż połowa ankietowanych przyznała, że ich departament ma politykę zarządzania wiedzą. Urzędnicy bowiem w niewystarczającym stopniu korzystają z prostych rozwiązań gwarantujących pamięć instytucjonalną (np. baz szablonów pism i prezentacji, zrealizowanych projektów, baz kompetencji pracowników, podręcznych księgozbiorów).
Rzadkością jest praca zespołowa, współpraca z ekspertami zewnętrznymi, którzy wspomagają uczenie się pracowników i rozwijają ich potencjał. Dominuje uczenie się na własnych błędach i samokształcenie.
Jednym z problemów są trudne relacje administracji publicznej ze światem eksperckim i naukowym. Urzędy mają skłonność do polegania na własnej zgromadzonej wiedzy, wiedza z zewnątrz jest tylko uzupełnieniem.
Badanie wskazuje, że pracownicy kluczowych komórek organizacyjnych posiadają odpowiedni poziom wykształcenia, ale widoczny jest brak osób z wykształceniem socjologicznym, które – zdaniem badaczy – lepiej przygotowują do programowania i prowadzenia badań i analiz. Problemem jest także to, że do administracji rzadko trafią osoby, które wcześniej pracowały w instytucjach badawczych.
Ministerstwo zdrowia: potrzeby a rzeczywistość
Podkreśliłbym znaczenie problemu wysokiej rotacji i konsekwencji, które z niej wypływają. Została ona stwierdzono w badaniu z 2009 r., które objęło Ministerstwo Zdrowia (A. Zybała, „Wyzwania w systemie ochrony zdrowia – zasoby ludzkie i zasoby organizacyjne w centralnych instytucjach”).
W tym resorcie również stwierdzono brak potencjału analitycznego, który byłby adekwatny do zadań publicznych, jakie ono wykonuje. W niektórych departamentach skład pracowników zmieniał się niemal w całości w ciągu 3-4 lat. Prowadziło to do utraty pamięci instytucjonalnej w tej instytucji. Pracownicy nie pamietali projektów sprzed kilku lat, poniieważ nikt już nie pracował, gdy były wykonywane.
Co ciekawe, nie było także departamentu strategicznego (w okresie badania). Widoczny był także niski staż pracy na stanowiskach kierowniczych, co blokowało efektywny udział kadr zarządzających w procesach współtworzenia polityki zdrowia.
Dość pesymistyczne były także wnioski z badania w 2009 roku w zakresie gospodarowania wiedzą w systemie zdrowia. Ministerstwo nie wypracowywało zwrotnej wiedzy o tym, jak działa system i jego składowe – brakowało adekwatnych działań ewaluacyjnych. Nie było danych odnośnie metod przeprowadzania ewaluacji.
Ministerstwo zdrowia nie posiadało analiz długofalowych odnośnie wyzwań w związku ze starzeniem się społeczeństwa, współczesnych chorób i ich leczenia, rozwoju nowych usług medycznych, zagrożeń cywilizacyjnych, znaczenia kwalifikacji kadry zarządzającej w systemie zdrowia na poziomie lokalnym, nierówności w dostępie do świadczeń zdrowotnych, czy społecznego kontekstu chorób.
Jak wykazało badanie, personel merytoryczny resortu był nieliczny i słabo wyspecyfikowany, zwłaszcza jeśli chodzi o dokumentalistów czy analityków, którzy generują wiedzę operacyjną, służącą budowaniu nowych, innowacyjnych polityk zdrowotnych. Nie było wyodrębnionej grupy pracowników programowych (w krajach anglosaskich ich odpowiednikami są funkcje typu policy worker, czy policy officer). Niedoceniona pozostawała agenda badawcza. Niekompletny był mechanizm planowania badań społecznych, które mogą być źródłem wiedzy, będącej podstawą do podejmowania decyzji w zakresie formowania systemu ochrony zdrowia.
W konsekwencji strategiczny profil ministerstwa był niedokreślony. Agenda działania miała charakter głównie doraźny. Kształtowały ją bieżące zdarzenia, często o charakterze kryzysowym, albo aktywność tzw. głośnych grup. Nieadekwatnie do potrzeb identyfikowano problemy w systemie zdrowia. Brak strategicznych dokumentów, które pokazywałyby priorytety kierownictwa w w średnio- i długoterminowym okresie. Brakowało modelu zarządzania systemem ochrony zdrowia, itp.
Nie było też klarownej strategii zarządzania zasobami ludzkimi, która wskazywałaby na zestawy kluczowych kompetencji i umiejętności, niezbędnych, aby wiodące instytucje w systemie ochrony zdrowia mogły sprostać obecnym i wyłaniającym się wyzwaniom.
Analityk? A kto to?
Niezwykle ciekawe wyniki badań przeprowadzonych w 41 urzędach administracji rządowej opublikowano w 2014 r.(Bartosz Ledzion, Karol Olejniczak, „Potencjał analityczny kadr administracji rządowej”). Dotyczyły one rozmiarów akywności analitycznej w administracji centralnej. Okazało się, że na 4176 przebadanych pracowników administracji centralnej pracą analityczną zajmowały się 574 osoby (spełniające przyjęte kryteria). W przypadku 104 osób indeks analityka przyjmował wysokie wartości (0,625 i więcej), dla 444 osób wskaźnik kształtował się powyżej przeciętnej (0,197).
Autorzy badania za analityka uznali takiego pracownika administracji, który wykorzystuje w swojej pracy nie rzadziej niż kilka razy w miesiącu wyniki badań, ekspertyz, analiz, diagnoz itp. oraz używa nie rzadziej niż kilka razy w miesiącu podstawowych metod analizy danych ilościowych (np. analiza wybranych parametrów statystycznych, takich jak średnia, mediana czy wariancja; analiza korelacji, podstawowe testy statystyczne, analiza szeregów czasowych itp.), a także diagnozy z wykorzystaniem metod badań społeczno-ekonomicznych.
Kulturowe ograniczenia
Zajmujący się teorią zarządzania Janusz Hryniewicz przeprowadził badania, które mogą być podstawą do wyciągania najszerszych wniosków na temat sposobu funkcjonowania polskich organizacji (wszelkiego typu - publicznych i społecznych). Budzą one największe zaniepokojenie, jeśli myślimy o wzmacnianiu potencjału analitycznego.
Badania te wskazują, że w polskich organizacjach widoczna jest tendencja do dogmatyzmu poznawczego, ograniczania różnorodności poglądów. Ich członkowie odczuwają przymus poszukiwania jednej przyczyny wszystkiego. Konsekwencją jest to, że organizacje z takimi cechami unikają współpracy, albo ją sabotują. Blokują innym starania o wypracowanie nowych, lepszych rozwiązań kwestii najistotniejszych dla danej organizacji.
U znacznej cześci członków organizacji dyskusja, próby nieskrępowanej wymiany zdań, rodzą dysonans poznawczy, czyli poczucie frustracji i całego szeregu przykrych napięć psychicznych oraz lęków z racji kontaktu z nowymi poglądami, informacjami, czy postawami.
J. Hryniewicz tak to podsumowuje: „w organizacjach widoczne jest słabe upowszechnienie kartezjańskiego ideału kulturowego. Oznacza to niechęć do pogłębionych analiz i słabą wiarę w możliwość racjonalnego zgłębienia głównych cech rzeczywistości społecznej. Widać romantyczne podejście do postrzegania rzeczywistości i prowadzenia argumentacji. Objawia się to m.in. brakiem systematyczności w działaniu, czy pokładaniu nadmiernej nadziei w jednorazowych mobilizacjach, zrywach itp.”.
Inni uczeni też wskazują na głęboko zakorzenione problemy. Psycholog społeczna Elżbieta Wesołowska pisała np. o znaczeniu deliberacji w życiu publicznym, jako sposobie generowania społecznej wiedzy. Postawiła pytanie, czy debaty deliberatywne są możliwe w stosunkowo młodej polskiej demokracji, czy idea deliberacji ma szanse akceptacji we współczesnym polskim społeczeństwie, czy jest kompatybilna z polskim systemami wartości i praktykami społecznymi, czy potrafimy rozwiązywać problemy i dyskutować kontrowersje w ramach debat deliberatywnych?
Autorka „Potencjałów i barier urzeczywistniania deliberacji w polskich warunkach kulturowych” pisze, iż „można znaleźć dane wskazujące, że polska kultura bazuje na wartościach odmiennych niż pochodzące z kultury, w których wyrosły idee deliberacji”. W uzasadnieniu przedstawiła wyniki badań prowadzonych przez psychologów, czy socjologów w zakresie wzorów kultury, odwołujących się do kluczowych pojęć, za pomocą których analizowane są orientacje kulturowe, mające wpływ na podejście do deliberacji, jak „dystans władzy”, czy „autonomia intelektualna”.
W pierwszym przypadku – dystans władzy w Polsce jest tradycyjnie wysoki, co oznacza skłonność do tworzenia autorytarnych relacji międzyludzkich, które utrudniają deliberację, wymagającą przyznania sobie wzajemnej podmiotowości. W zakresie natomiast autonomii intelektualnej Polska zajmuje trzydziestą pozycję wśród 66 badanych państw. Oczywiście, konkluzje wyprowadzane z wyników takich badań zawsze można dyskutować.
Andrzej Zybała
Autor jest profesorem SGH, kieruje Katedrą Polityki Publicznej w SGH.
Specjalizuje się w dziedzinie polityki publicznej, rządzenia publicznego, w szczególności polityką zdrowia, edukacji, rynku pracy. Wydał ostatnio książkę pt. „Polski umysł na rozdrożu. Wokół kultury umysłowej w Polsce. W Poszukiwaniu źródeł niepowodzeń części naszych działań publicznych”. Pisaliśmy o niej w nr. 6-7/17 SN -http://www.sprawynauki.edu.pl/archiwum/dzialy-wyd-elektron/286-recenzje-el/3622-polski-rozum-na-rozdrozu
Tytuł, śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji.