Ekonomia (el)
- Autor: Ewa Jastrzębska
- Odsłon: 8586
Wiele problemów współczesnego świata powodowanych jest działalnością transnarodowych korporacji, przede wszystkim produkcyjnych.
Globalizacja, jako proces, nie jest zjawiskiem nowym w historii świata; nowością jest jednak jej obecny zasięg, obejmujący prawie wszystkie obszary globu, skala współzależności, głębokość i charakter powiązań.
Szybki postęp techniczny i wzrost gospodarczy nie obejmują jednak wszystkich w równym stopniu – pogłębia się polaryzacja świata, wzrasta bezrobocie, poszerzają się obszary ubóstwa, nasilają się patologie społeczne, pogłębia się degradacja środowiska przyrodniczego spowodowana przekroczeniem zarówno jego zdolności asymilacyjnej, jak i granicy odnawialności.
Jednocześnie rewolucja w światowej komunikacji podnosi świadomość tych zagrożeń i nierówności globalnych, które są moralnie nie do przyjęcia i politycznie nie do utrzymania.
Nierównomierność procesów globalizacji jest zjawiskiem, o którym pisze wielu badaczy, podobnie jak i o kosztach ponoszonych zarówno przez całe, zmarginalizowane regiony i państwa, jak i przez liczne zmarginalizowane ekonomicznie i społecznie grupy. Wprawdzie sam podział świata na regiony zamożne oraz ubogie nie jest efektem globalizacji, to jednak stale utrwala ona istniejące zróżnicowanie poziomu rozwoju gospodarczego i dobrobytu poszczególnych regionów świata.
Nierówny dostęp do korzyści, jakie niesie ze sobą globalizacja, powoduje zwiększanie się dysproporcji między biednymi a bogatymi regionami, utrwalając podział świata na biedne Południe (Afryka, Azja, Ameryka Łacińska, Środkowy Wschód) oraz bogatą Północ, a także sprzyjając polaryzacji społeczeństw obydwu światów. Pogłębiająca się dychotomia wymusza konieczność podjęcia działań mających na celu jej zniwelowanie, tym bardziej, że w dobie globalizacji i wzrastających współzależności problemy państw słabo rozwiniętych dotyczą nie tylko ich samych, lecz mogą także w znacznym stopniu dotknąć państwa rozwinięte.
Twórcy problemów
W rozważaniach na temat globalizacji, polaryzacji świata i marginalizacji państw ubogich nie sposób pominąć kluczowej roli korporacji transnarodowych (KTN).
W społeczeństwach coraz bardziej zaczyna dominować pogląd, że wiele problemów współczesnego świata powodowanych jest właśnie działalnością transnarodowych korporacji, przede wszystkim produkcyjnych. Uważa się bowiem, że propagują one materializm, nadmierny produktywizm i materiałochłonność gospodarki, konsumpcjonizm i życie na kredyt, generują sztuczne potrzeby, przyczyniają się do powstawania kosztów zewnętrznych i neokolonializmu ekologicznego.
W świetle tych negatywnych trendów, wobec wzrostu siły i znaczenia transnarodowych korporacji oraz przy wyraźnej ewolucji wielu funkcji państwa zmienia się przekonanie o roli sektora biznesu. Przedsiębiorstwa, wywierając tak istotny wpływ na swoje otoczenie, powinny ograniczać i niwelować negatywne skutki swojej działalności oraz uczestniczyć w przeciwdziałaniu zagrożeniom cywilizacyjnym.
Rozwój demokracji partycypacyjnej i społeczeństwa obywatelskiego w coraz większym stopniu zmusza przedsiębiorstwa do uwzględniania w prowadzonej działalności gospodarczej celu innego niż tylko Friedmanowska maksymalizacja zysku.
Znaczny wpływ na wzrost takich oczekiwań wywarły liczne i głośne skandale korporacyjne oraz nadużycia i nieetyczne postępowanie firm, które wywołały dyskusję wokół etyki biznesu.
Neokolonializm ekologiczny
Transnarodowe korporacje, przyczyniające się do nadmiernej materiałochłonności gospodarki przez kreowanie sztucznych potrzeb oraz wytwarzanie produktów o krótkim cyklu życia i jednorazowych, obarczane są winą za postępującą degradację środowiska przyrodniczego.
Równocześnie proces globalizacji sprawił, że rosnące w siłę KTN mają swoje filie w państwach, w których obowiązują odmienne regulacje prawne, w tym wymogi dotyczące ochrony środowiska przyrodniczego, a społeczeństwo ma różną siłę oddziaływania na sektor biznesu. Ta luka w standardach ochrony środowiska między państwami wysoko rozwiniętymi i rozwijającymi się może przyczyniać się do tworzenia tzw. oaz zanieczyszczeń (pollution havens), gdyż zachęca do przesuwania „brudnych” przemysłów do państw o niższych normach ochrony środowiska . Dzieje się to zgodnie z mikroekonomiczną zasadą minimalizacji kosztów.
Konsekwencją takich działań produkcyjnych korporacji jest bezkarne zanieczyszczanie wody, ziemi i powietrza, eksploatacja zasobów mineralnych, oderwanie od korzeni rdzennej ludności, stosowanie zbyt łagodnego prawa pracy oraz lokowanie ryzykownych produkcji i technologii w państwach rozwijających się.
Przenoszenie ekologicznie uciążliwej produkcji do państw o niższych standardach i regulacjach środowiskowych oznacza również międzynarodowe przemieszczanie się (transfery) emisji zanieczyszczeń oraz ogranicza możliwości rozwiązywania globalnych problemów ekologicznych. Wiąże się to z przerzuceniem ryzyka ekologicznego na słabszych partnerów i niemal zawsze powoduje pogorszenie jakości środowiska w państwie, gdzie mają miejsce takie „brudne” bezpośrednie inwestycje zagraniczne.
S. Czaja definiuje neokolonializm ekologiczny (ekoimperializm) jako zjawiska ekonomiczne i polityczne, polegające na lokowaniu w państwach rozwijających się przez firmy pochodzące z państw rozwiniętych przestarzałych technologii produkcyjnych, deponowaniu odpadów i zanieczyszczeń, których utylizacja jest w państwach rozwiniętych kosztowna, nadmiernej eksploatacji surowców znajdujących się na obszarze państw rozwijających się, przy ich niskiej cenie lub nakładaniu przez państwa rozwinięte dodatkowych zobowiązań ekologicznych, utrudniających rozwój społeczno - ekonomiczny państw rozwijających się, bez odpowiedniego wsparcia logistycznego i finansowego.
Z drugiej jednak strony, ten postępujący proces może wywoływać wiele groźnych konsekwencji ekonomicznych i społeczno - politycznych również dla państw rozwiniętych.
Zdaniem T. Żylicza, w rozważaniach na temat migracji „brudnych przemysłów” z państw rozwiniętych do państw rozwijających się trzeba również wziąć pod uwagę fakt, że państwa biedne domagają się inwestycji przemysłowych, choćby to były nawet przemysły mineralne i chemiczne, likwidowane w państwach wysokorozwiniętych ze względów ekologicznych. Ponadto uważa on, że nie da się rzetelnie udowodnić hipotezy o występowaniu tego typu migracji, można bowiem wskazać przykłady lokalizacji brudnych przemysłów zarówno w państwach biednych, jak i bogatych.
Łamanie praw człowieka
Transnarodowe korporacje w swojej działalności produkcyjnej wykorzystują różnice występujące zarówno w geograficznym rozmieszczeniu czynników produkcji, jak i w polityce ekonomicznej poszczególnych państw. Tym samym mają znaczący wpływ (negatywny i pozytywny, bezpośredni i pośredni) na przestrzeganie praw człowieka. Jest on widoczny przede wszystkim w państwach rozwijających się, gdzie wiele przedsiębiorstw (zwłaszcza z branż konsumpcyjnych – odzieżowej czy obuwniczej), w poszukiwaniu tańszej siły roboczej i mniej restrykcyjnych przepisów, przeniosło swoją produkcję, stając się niejednokrotnie najważniejszym pracodawcą w tych regionach.
W ten sposób, z jednej strony, internacjonalizacja łańcucha dostaw przyczyniła się do rozmycia odpowiedzialności za łamanie przepisów państw goszczących – zwłaszcza regulacji z zakresu prawa pracy i ochrony praw konsumentów, z drugiej zaś – silna pozycja przedsiębiorstw pozwala na wymuszanie na rządach państw goszczących ograniczenia kontroli ich działalności. Nie bez znaczenia jest też fakt, że same rządy niejednokrotnie dopuszczają się zaniedbywania praw człowieka.
Postawa unikania przez korporacje zobowiązań w obszarze praw człowieka (szczególnie nieprzestrzegania praw pracowniczych) przyczyniła się do wielu nadużyć i przykładów łamania tych praw nie tylko przez same KTN, ale także przez ich lokalnych dostawców i kooperantów. Praca w nadgodzinach, po siedem dni w tygodniu, nieprzestrzegane przepisy BHP, dyskryminacja i poniżanie kobiet, zwalnianie za działalność w związkach zawodowych, zatrudnianie dzieci – to standardy pracy obowiązujące w wielu fabrykach należących do KTN, zlokalizowanych w państwach Południa.
Zgodnie z raportem A Risky Business? Managing core labour standards in company supply chains, 45% badanych firm nadal nie prowadzi polityki i nie ma systemów zarządzania, które zapewniałyby utrzymanie standardów Międzynarodowej Organizacji Pracy (MOP, International Labour Organization – ILO), względem wszystkich pracowników w łańcuchu dostaw. Wiele przykładów dotyczących tych zjawisk znajduje się choćby w książkach J. Bakana Korporacja, czy też N. Klein No logo. Coraz częstsze przypadki łamania praw człowieka i pracownika przez KTN stały się w ostatnich latach przedmiotem ostrej krytyki społecznej oraz bojkotu konsumenckiego, uświadamiając tym samym opinii publicznej wagę problemu.
Trzeba zauważyć, że chociaż wiele transnarodowych korporacji przestrzega regulacji rządowych w zakresie płac pracowniczych, często jednak nie oznacza to zapewnienia godnego poziomu życia pracownikom. Korporacje, ustalając minimalne płace dla pracowników, opierają się na definicjach pracy minimalnej określonej przez rząd danego państwa. Zdarza się, że kwota ta jest znacząco niższa niż minimum potrzebne do godnego życia. Dane wskazują, że w takich państwach, jak Bangladesz (uważany za kraj, w którym siła robocza jest najgorzej opłacana na świecie), płaca pracowników nie wzrosła od 1994 do 2006 r., co przy inflacji oznacza, że zmalała o połowę.
Historia przemysłu tekstylno - odzieżowego w Bangladeszu jest idealną ilustracją procesu, jaki zachodził w gospodarce światowej. Alokacja produkcji do państw globalnego Południa wydawała się idealnym rozwiązaniem na promowanie rozwoju zarówno przedsiębiorstw z państw bogatej Północy, jak i słabszego ekonomicznie, lecz posiadającego tanią siłą roboczą, Południa. Obecnie eksport tekstyliów stanowi gros PKB tego niewielkiego państwa, gdzie przemysł odzieżowy zatrudnia około 2 mln ludzi. Brak zainteresowania przedsiębiorców i konsumentów zachodnich warunkami, w jakich pracują ludzie szyjący kupowane przez nich ubrania, powoduje zachowanie status quo.
Powszechna ignorancja i samozadowolenie społeczeństw bogatej Północy, brak pytań, monitoringu, chęci dowiedzenia się, w jakich warunkach produkowane są dobra przez nich konsumowane, jest cichą zgodą na naruszenia, często wymuszane przez krótkie terminy dostaw i rosnącą konkurencję. Transnarodowe korporacje, coraz częściej budujące swój wizerunek firm społecznie odpowiedzialnych (co ma na celu zdobycie nowych i przywiązanie obecnych klientów), zapominają o tym, co najważniejsze, czyli realnym zobowiązaniu wobec całej społeczności, wśród której funkcjonują, a nie tylko społeczeństwa w wysokorozwiniętym państwie macierzystym.
Wina, jaką ponoszą produkcyjne KTN za złą sytuację pracowników w państwach Południa, zdaniem wielu jest kwestią dyskusyjną. Jednakże bez względu na wynik tej dyskusji nie należy zapominać, że idea odpowiedzialnego biznesu nakłada na przedsiębiorców obowiązek prowadzenia działalności gospodarczej w sposób, który przyczynia się zarówno do dbałości o interes własny (pomnażanie zysku przedsiębiorstwa), jak i do ochrony oraz pomnażania dobrobytu społecznego. Ze względu na swoje rosnące znaczenie sektor biznesu ma dzisiaj obowiązek uczestniczyć w rozwiązywaniu światowych problemów, a czasami jest wręcz jedyną instancją zdolną faktycznie wpłynąć na niektóre z nich.
Ewa Jastrzębska
Autorka jest adiunktem w Katedrze Rozwoju Regionalnego i Przestrzennego Zakładu Ekonomii Środowiska i Zasobów Naturalnych w Kolegium Ekonomiczno-Społecznym SGH w Warszawie
Tytuł i wyróżnienia pochodzą od Redakcji.
Tekst jest fragmentem większego opracowania Autorki, dostępnego pod adresem: http://kolegia.sgh.waw.pl/pl/KES/kwartalnik/archiwum/Documents/EJastrzebska8.pdf
- Autor: Anna Wziątek-Kubiak
- Odsłon: 3941
>
Poniżej przedstawiamy wybrane fragmenty komentarza Anny Wziątek-Kubiak zamieszczonego w raporcie nr 22 Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN - Gospodarka Polski. Prognozy i opinie. – wydanego w maju br.
>/.../ Niemal wszystkie stosowane mierniki oceny poziomu i czynników innowacyjności przedsiębiorstw, także syntetyczne, wskazują na końcowe miejsce polskich przedsiębiorstw w UE. Dowodzą więc znaczącej luki innowacyjnej polskich przedsiębiorstw względem firm unijnych, w tym także – niektórych nowych krajów członkowskich. A to z kolei może wpływać na odmienność reakcji polskich przedsiębiorstw na zmiany koniunkturalne w stosunku do krajów bardziej zaawansowanych w rozwoju. Nasuwa się pytanie o kierunki zmian luki innowacyjnej w ostatnich latach, a w świetle tego – o zasadność i kierunki intensywności polityki państwa w zakresie tworzenia infrastruktury innowacyjnej./.../
>
>Przed kryzysem
>
>Podobnie jak w innych krajach kierunki zmian nakładów na inwestycje innowacyjne były zróżnicowane między firmami. W okresie bezpośrednio poprzedzającym wybuch ogólnoświatowego kryzysu (lata 2006–2008), z jednej strony, stosunkowo duży (na tle UE) odsetek (46,1%) polskich firm zwiększył wydatki innowacyjne. Wskaźnik ten był większy tylko w sześciu krajach UE.
Z drugiej jednak strony, relatywnie wysoki odsetek firm wydatki te obniżył (13,3%), a w blisko 22 krajach UE odsetek ten był niższy. W pozostałych firmach (40,6%) wydatki te się nie zmieniły. Ostatecznie Polska była w grupie siedmiu krajów, w których wysoce dodatnie były różnice między odsetkiem firm, które zwiększyły wydatki na inwestycje w innowacje, i tych, które te wydatki zmniejszyły.
>Wzrostowi nakładów na innowacje ogółem, w tym na inwestycje w innowacje, towarzyszyła jednak kontynuacja (z 25,6% w 2004 r. do 23,2% w 2006 r.) spadku udziału firm innowacyjnych w ogólnej liczbie przedsiębiorstw przetwórstwa przemysłowego.
Uwzględnienie wzrostu nakładów na innowacje ogółem nasuwa wniosek o narastającej koncentracji działalności innowacyjnej w coraz mniejszej liczbie firm innowacyjnych, a więc o zwolnionym procesie upowszechniania wiedzy przez sprzężenia między polskimi przedsiębiorstwami innowacyjnymi i między innowacyjnymi i nieinnowacyjnymi.
>Zapewne w jakiejś mierze uzupełniała to importowana wiedza. Wzrostowi nakładów na innowacje towarzyszył także bardzo silny spadek udziału nowych lub/i zmodernizowanych produktów w przychodach ze sprzedaży (z 22,5% w 2004 r. do 13,1% w 2006 r. i do 12,4% w 2008 r.). W latach 2006–2008 spadek ten dotyczył nowych produktów dla przedsiębiorstwa.
>Było to zapewne powiązane ze wspomnianą koncentracją działalności innowacyjnej. Udział w rynku zwiększały te firmy innowacyjne, które – wykorzystując wdrażane innowacje do wygrywania walki konkurencyjnej – bardziej niż na dywersyfikacji produktów koncentrowały się na wprowadzaniu nowych dla rynku produktów.
>
>W kryzysie
>Długookresowy trend wzrostu nakładów na innowacje polskich przedsiębiorstw został przerwany w 2009 roku. Był to rok zapaści sektora innowacyjnego w Polsce, który zapoczątkował kilkuletni okres zahamowania aktywności innowacyjnej przedsiębiorstw, a więc odwrócenia wcześniejszego trendu.
>W 2009 r. przedsiębiorstwa obniżyły wydatki na wszystkie (poza wydatkami na oprogramowanie i B+R) składniki procesu innowacyjnego, a także znacząco (z 17 029,7 mln zł do 14 929,3 mln zł) zmniejszyły własne wydatki na innowacje. Silny spadek wydatków na innowacje ogółem odzwierciedlał zmniejszanie się wydatków na inwestycje innowacyjne. Wpływ przedsiębiorstw innowacyjnych na popyt w gospodarce wyraźnie zmalał.
>
>Jeśli zmiany wydatków na inwestycje innowacyjne były silnie skorelowane ze zmianami inwestycji ogółem polskiej gospodarki, to po 2009 r. spadek inwestycji w innowacje był większy niż inwestycji w przemysł i całej gospodarki. Jeśli bowiem w latach 2006–2007 dynamika wzrostu inwestycji innowacyjnych była znacznie większa niż inwestycji polskiej gospodarki, to po 2009 r. te pierwsze z roku na rok zmniejszały się znacznie silniej niż te drugie. Znaczącemu pogorszeniu się ogólnego klimatu koniunktury od połowy 2008 r. do końca 2009 r. i niewielkiej jego poprawie do końca 2011 r. towarzyszył silny spadek popytu przedsiębiorstw innowacyjnych na zasoby czynników, zwłaszcza na inwestycje.
>
Zapaść, jaka wydarzyła się w sektorze innowacyjnym w 2009 r., dotyczyła większości jego składników. Zmniejszyły się wydatki firm na szkolenia i marketing nowych produktów, wzmocnił się spadkowy trend udziału przedsiębiorstw innowacyjnych w ogólnej liczbie przedsiębiorstw, znacząco zmniejszył się udział nowych – dla rynku – produktów w przychodach ze sprzedaży oraz odsetek firm, które współpracowały z innymi podmiotami w dziedzinie innowacji.
Zmalał nie tylko udział firm wprowadzających innowacje produktowe i procesowe, ale także tych, które wprowadzały innowacje marketingowe i co może dziwić – także organizacyjne. Równocześnie dodatnia, dla lat 2006–2008, różnica między procentowym udziałem firm, które zwiększyły i zmniejszyły wydatki na innowacje, przekształciła się w 2009 r. w dalece ujemną (–35,6% polskich firm). Udział ten był jednym z najwyższych wśród krajów UE.
>Odwrotna tendencja miała miejsce w przypadku wydatków na B+R oraz w przypadku udziału firm, które uruchomiły produkcję nowych produktów innowacyjnych. Ta ostatnia zmiana najprawdopodobniej była efektem wcześniejszej aktywności i nakładów na innowacje firm.
>
>W 2009 r. przedsiębiorstwa więc odsunęły działalność innowacyjną na przyszłość. Koncentrując się na oszczędnościach, rezygnowały z wprowadzania nawet stosunkowo nisko kosztowych innowacji organizacyjnych oraz ze wspierających sprzedaż innowacji marketingowych.
Wprowadzane przez przedsiębiorstwa oszczędności uderzały przede wszystkim w wydatki na cele innowacyjne. Towarzyszący temu spadek rozmiarów wsparcia budżetowego na innowacje (z 284 mln do 172 mln zł) wzmacniał trend obniżania się innowacyjnej aktywności firm.
Gdyby nie silny wzrost wcześniej zakontraktowanych kredytów bankowych (z 4889 mln do 5433 mln zł) na realizację innowacji, prowadzący do silnego wzrostu ich udziału w nakładach na inwestycje ogółem (do 25% w 2009 r.), oraz środków uzyskanych z zagranicy, głównie z UE (z 376 mln do 568 mln zł), kryzys w działalności innowacyjnej polskich przedsiębiorstw przybrałby większe rozmiary.
>
W kolejnych dwóch latach aktywność innowacyjna przedsiębiorstw nie uległa zasadniczym zmianom. Zwolnieniu tempa spadku inwestycji w innowacje towarzyszył niestabilny w czasie wzrost wydatków na poszczególne składniki procesu innowacyjnego.
>
Jednakże część przedsiębiorstw, które nie zaniechały wprowadzania innowacji, podjęła działania na rzecz utrzymania lub zwiększenia udziałów rynkowych. Wzrostowi (w 2010 r.) udziału nowych dla rynku produktów w przychodach ze sprzedaży przedsiębiorstw przemysłowych towarzyszył bowiem wzrost udziału firm, które wprowadziły innowacje marketingowe i wzrost wydatków na marketing nowych produktów.Na skutek załamania aktywności innowacyjnej bardzo silnie (z 6,4% do 1,6%) zmniejszył się udział firm, które uruchomiły produkcję nowych wyrobów. W kolejnym roku udział tych firm ponownie się zwiększył, ale towarzyszył temu spadek udziału firm, które zaczęły sprzedawać nowe dla rynku produkty. Poprawie w latach 2009–2010 ogólnego klimatu koniunktury towarzyszył wzrost wydatków na pozainwestycyjne składniki procesu innowacji, zwłaszcza na B+R.
>
Perspektywy
Kryzys ogólnoświatowy i oczekiwania jego przeniesienia na polski grunt, a więc zwiększenie niepewności warunków działania, obniżyły skłonności do podejmowania ryzykownych inwestycji w innowacje.
Mimo wzrostu w 2010 r. PKB i popytu, malała aktywność inwestycyjna polskich firm. Oznacza to, że nie tyle kształtowanie się popytu globalnego, ale zmiany ogólnego klimatu koniunktury wpływają na aktywność innowacyjną polskich przedsiębiorstw.
W przypadku Polski /.../ skutki destrukcyjne kryzysu dla innowacji przeważały nad efektami akumulacyjnymi. Nie jest pocieszające, że polski sektor innowacyjny nie był jedynym w UE, który tak silnie odczuł skutki kryzysu finansowego.
>Skutki te okazały się najsilniejsze dla nowych krajów członkowskich.
>
W sumie zmiany aktywności polskiej gospodarki i towarzyszące im zmiany ogólnego klimatu koniunkturalnego będą miały kluczowe znaczenie dla wzrostu nakładów na innowacje polskich firm. Wzrost wsparcia budżetowego, mniej restrykcyjna polityka kredytowa banków oraz wzrost środków unijnych na cele innowacyjne mogą być ważną siłą wspierającą zdolności firm do wdrażania innowacji.
Nakłady na innowacje wyznaczają bowiem zmiany zdolności firm do akumulowania wiedzy, a więc mają długookresowe skutki dla wzrostu. Niemniej jednak kumulacyjny charakter wiedzy oznacza, iż sam wzrost nakładów na innowacje i ich poszczególne elementy, zwłaszcza na inwestycje, automatycznie nie przekładają się na wzrost aktywności innowacyjnej przedsiębiorstw.
>
Luka w poziomie akumulacji wiedzy między Polską i krajami unijnymi nie ułatwia aktywności innowacyjnej polskich firm. Jej wzrost w okresie zahamowania aktywności gospodarki będzie utrudniać zwiększenie aktywności polskich przedsiębiorstw.
Uwagi te implikują, że w najbliższym czasie nie należy oczekiwać zasadniczego wzrostu innowacyjnej aktywności polskich firm. Silny wzrost funduszy z kapitału ryzyka w okresie spowolnienia wzrostu gospodarczego sugeruje istnienie w Polsce potencjału do rozwijania sektora innowacyjnego.
Anna Wziątek-Kubiak
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1059
Jakże często przywoływane są słowa brytyjskiego męża stanu, Winstona Churchilla, że „demokracja jest najgorszą formą rządu z wyjątkiem wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu”. Powiedział to w wystąpieniu w Izbie Gmin 11 listopada 1947 roku (później, przy innej okazji przyznał, że to nie jego oryginalna myśl, lecz jedynie powtarza zasłyszane zdanie). Dzisiaj ta demokratyczna forma rządów nie ma się najlepiej. Nie tylko wzmacnia się autorytaryzm w krajach, które z demokracją mało mają wspólnego, lecz również sama demokracja słabnie w państwach, które od wielu lat są jej ostoją. Dotyczy to także demokracji z przymiotnikiem „liberalna”, który intencjonalnie ma podkreślać jej dojrzałość, a która współcześnie znajduje się w fazie kryzysu.
O ile demokracja ma służyć wypracowywaniu twórczych kompromisów łagodzących nieuchronnie występujące sprzeczności interesów indywidualnych i grupowych, o tyle w ostatnich latach doprowadza ona do napięć politycznych oraz wyraźnych pęknięć społeczeństw i ich antagonizowania, co widać wyraźnie od Polski do Peru, od Wielkiej Brytanii do Chile, od Norwegii do Republiki Południowej Afryki.
To dzięki liberalnej demokracji prezydentem najpotężniejszego kraju, Stanów Zjednoczonych, mógł zostać w 2016 roku niezdolny do rządzenia, politycznie nieodpowiedzialny Donald Trump. To dzięki liberalnej demokracji do władzy zostały wyniesione nieliberalne partie Prawo i Sprawiedliwość w Polsce i Fidesz na Węgrzech. To przez demokrację w wielu krajach rządy nie są w stanie narzucić biznesowi i gospodarstwom domowym wzorców postępowania i konsumpcji, które zahamowałyby dewastację środowiska naturalnego i ocieplanie klimatu. Trzy czwarte wieku temu o tym wszystkim Churchill nie mógł wiedzieć, ale jakże świeżo brzmi przypisywana mu maksyma w trzeciej dekadzie XXI wieku…
Demokracja przeżywa kryzys dlatego, że w wielu przypadkach przywódcy nie potrafią przekonać zdecydowanej większości swoich społeczeństw – bo o całych nie ma mowy – do koncepcji lansowanych w uprawianej polityce. Ich ambicje ograniczają się nader często do pozyskania większości, i to często nie całego społeczeństwa, lecz jedynie jego głosującej – coraz mniej chętnie i coraz rzadziej – części albo – co jeszcze gorsze – wyłącznie większości parlamentarnej, która nierzadko już zaraz po wyborach nie cieszy się poparciem większości społeczeństwa.
I oto w tych liberalnych demokracjach niekiedy władają prezydenci, którzy mają nie więcej niż marnych 20 proc. poparcia, czy też rządy, które przegrałyby z kretesem, gdyby wybory odbyły się w najbliższą niedzielę. Rządzą, bo w parlamentach potrafią uzyskać przewagę jednego głosu, aby przepchnąć swoje propozycje, nawet gdy opowiada się przeciwko nim zdecydowana większość społeczeństwa. Czyż zatem można się dziwić ludziom, że taka liberalna demokracja sprawia im szczery zawód i zaczynają się rozglądać za czymś innym, bo churchillowskiej mądrości już słuchać nie mogą?
Tenże Churchill w tym samym przemówieniu przyznał, że „Polityka to nie zabawa, to całkiem dochodowy interes”. Otóż to; dla wielu demokratycznych – a jakże! – wybrańców ludu demokracja jawi się nie jako służba publiczna, lecz jako sposób na czerpanie dochodów, niekiedy wcale pokaźnych. Czyż zatem można się dziwić ludziom – w dodatku traktowanym instrumentalnie, gdy zbyt często słyszą o sobie, że są elektoratem, w istocie rozumianym jako maszynka do głosowania – iż tracą zaufanie do instytucji demokratycznego państwa i jego politycznych aktorów? Czyż można się dziwić często bez mała połowie społeczeństwa, która źle się czuje, gdy jest politycznie terroryzowana przez minimalną większość – a dokładniej jej przywódców nazywanych współcześnie liderami – i w rzeczywistości w miejsce deklarowanej demokracji liberalnej ma do czynienia ze swoistą demokraturą?
Tak oto liberalna demokracja doprowadziła do podziału licznych społeczeństw pół na pół, 50/50 – od Kanady do Australii, od Indonezji do Turcji, od Boliwii do Słowenii, od Kolumbii do Czech – i często są to ostre podziały. Społeczeństwa są zantagonizowane, ich części – te w niejednym przypadku połowy – zamiast ze sobą rozmawiać i dyskutować, krzyczą na siebie i się kłócą. Trudno, a niekiedy nie sposób w takich warunkach postępować racjonalnie, także w sferze gospodarczej. Emocje, które wywołuje uprawianie takiej demokracji, zakłócają oczekiwania rozmaitych podmiotów gospodarczych, co psuje stosunki społeczne, w tym interakcje ekonomiczne. Liberalna demokracja, miast pomagać, zaczyna od pewnego momentu przeszkadzać. I na tym polega jej kryzys, co jest poważnym wyzwaniem dla strategii i polityki rozwoju.
Akcja wywołuje reakcję. Irracjonalne z ekonomicznego punktu widzenia decyzje Donalda Trumpa – w rodzaju protekcjonizmu skierowanego w istocie przeciwko globalizacji oraz wojny handlowe (nie tylko z Chinami, lecz także z politycznymi sojusznikami, takimi jak Korea Południowa, Kanada, Meksyk, Unia Europejska), szerzenie się nowego nacjonalizmu i nawroty protekcjonizmu – to populistyczna odpowiedź na występki neoliberalizmu.
Nie byłoby współczesnej fazy populizmu, gdyby nie wcześniejsza fala neoliberalizmu. To prawda, że wskutek globalizacji z nieodłącznie towarzyszącymi jej handlem i outsourcingiem wzrost dochodów masy ludzi w krajach emancypujących się dokonał się kosztem stagnacji lub niekiedy spadku dochodów klasy średniej oraz nisko wykwalifikowanych pracowników w krajach bogatych. W efekcie pogłębiły się nierówności w tych drugich, ale wzrosły dochody biedniejszych tego świata. W sumie dobrze się stało, gdyż saldo tych zmian w skali całego globu jest pozytywne.
Przy okazji wszędzie wzrosły dochody fachowców zatrudnionych w sektorze high-tech kosztem klasy średniej, ale to nie globalizacja jest przyczyną niesprawiedliwości coraz powszechniej odczuwalnej przez masy ludzi, co pociąga za sobą nawałnicę populizmu, lecz zła polityka uprawiana w ramach złego systemu. To nie fala wielkiego postępu technologicznego przyczynia się do nieakceptowanych nierówności; zasadniczą rolę odgrywają tu nieinkluzywne instytucje i świadoma polityka.
Niedostatek uczciwej konkurencji, zła regulacja, korupcja polityków i biurokracji, prywata elit biznesowych i finansowych, zachłanność i chciwość do tego stopnia, że w najlepszych szkołach biznesu uczono, iż greed is good, a w Silicon Valley wykształciła się kultura fake-it-till-you-make-it – strach spekulujących inwestorów, że ucieknie im jakaś kolejna „wielka rzecz”, choć może to być kolejny wielki przekręt – oszustwa producentów, dystrybutorów i usługodawców od sektora bankowego poprzez motoryzacyjny po farmaceutyczny, nakręcanie konsumpcjonizmu śrubującego kapitalistyczne zyski, sprzedajne media z ich manipulacjami opinią publiczną, cynizm elit politycznych – to wszystko musiało przynieść swoje zgniłe owoce. Nie walczy się wszak z błędem innym błędem, a tym właśnie jest populistyczna odpowiedź na grzechy neoliberalizmu. Jeśli skażony fundamentalizmem rynkowym kapitalizm tego nie pojmie, to nie przeżyje.
Wysokorozwinięty kapitalizm zarazem pięknie pachnie i obrzydliwie cuchnie. „Dwie rzeczy wyróżniają się w dzisiejszym biznesie w Ameryce. Jedną z nich jest sukces amerykańskich firm: jest ich 57 wśród 100 najcenniejszych firm giełdowych na świecie. Druga to nieprzyjemny zapach wiszący nad wieloma potężnymi firmami. Boeingowi zarzuca się, że sprzedawał samoloty 737 MAX z niebezpiecznym oprogramowaniem. (…) W Malezji postawiono zarzuty karne przeciwko Goldman Sachs za udział w zorganizowaniu 6,5 miliarda dolarów kredytu dla państwowego funduszu, który był zaangażowany w oszustwa. (…) Sąd odkrył, że Monsanto nie ostrzegło klienta, że jego środek chwastobójczy może powodować raka (…) Wells Fargo, jeden z największych banków w Ameryce, przyznał się do utworzenia 3,5 miliona nieautoryzowanych kont bankowych. (…) Facebook jest uwikłany w skandale; jego praktyki w zakresie danych zostały poddane kontroli w wielu krajach. (…) W 2017 r. skradziono dane osobowe około 146 mln klientów Equifax, firmy zajmującej się scoringiem kredytowym. (…) Do tego dochodzi epidemia opioidów, która obejmuje nie tylko firmę Purdue Pharma, producenta OxyContin, lecz także, zgodnie z pozwem prokuratora generalnego Nowego Jorku, inne firmy, w tym McKesson i Johnson & Johnson”.
I dalej: „Kuszące jest postrzeganie tych spraw jako niepowiązanych wydarzeń spowodowanych różnymi czynnikami – od pecha i błędów ludzkich po zaniedbania i przestępczość. To byłby błąd. Amerykańskie firmy wydają się być bardziej podatne na skandal niż ich odpowiednicy zza oceanu. Całkowita wartość rynkowa amerykańskich firm zaangażowanych w duże incydenty, które upubliczniono od 2016 r., wynosi 1,54 biliona dolarów. Dotknęło to co najmniej 200 mln konsumentów. Stosowne liczby wynoszą tylko 600 miliardów dolarów i poniżej 30 milionów dla firm europejskich, w tym producentów samochodów, którzy sfałszowali testy emisji i skandynawskich banków zaangażowanych w pranie brudnych pieniędzy” (Economist, 6.IV.2019).
Zaiste, to nie tyle incydentalne skandale, co immanentne cechy systemowe. To zakrawa już nie tyle na zorganizowaną przedsiębiorczość, co na zorganizowaną przestępczość, skoro „aż 20 firm było zaangażowanych w ustalanie cen ponad 100 leków, w tym leków na cukrzycę i raka. (…) Postępowanie prawne, które następuje po pięcioletnim śledztwie, oskarża firmy farmaceutyczne o udział w programie podwyżek cen – w niektórych przypadkach o ponad 1000 proc.” (BBC, 12.V.2019). To nie złośliwe doniesienia jakichś agencji w rodzaju RT, Russia Today, czy pekińskiej sieci telewizyjnej CGTN, a czołowych, cieszących się dużym autorytetem mediów w USA i Wielkiej Brytanii.
Tak oto kapitalizm nie radzi sobie sam ze sobą. Nawet jego tak znakomity poplecznik jak brytyjsko-amerykański opiniotwórczy tygodnik „The Economist” musiał zauważyć, że „Na Zachodzie kapitalizm nie działa tak dobrze, jak powinien”. Nie działa, bo nie może, gdyż przeżywa strukturalny kryzys. Bez zmiany swej istoty, a więc przyświecającego mu systemu wartości oraz fundamentalnych zasad funkcjonowania, może nie przetrwać obecnego dziejowego zakrętu. To o tyleż ciekawe, co trudne i niebezpieczne, ponieważ od razu wyłaniają się masa pytań. Co dalej? Co w zamian? Skoro zaiste postkapitalizm, to jaki? Na czym mają polegać pożądane zmiany, gdy pozostaje tylko ucieczka do przodu? Nie ma do czego wracać. Nie można stosować starych technologii do budowy nowego gmachu na nowej planecie. A Ziemia XXI wieku to zgoła inna planeta niż ta z poprzednich stuleci.
Grzegorz W. Kołodko
Jest to fragment książki prof. Grzegorza W. Kołodki Świat w matni. Czwarta część trylogii wydanej w oficynie Prószyński i S-ka.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1071
Pandemia COVID 19 to swego rodzaju szkło powiększające, uwidaczniające brak odporności coraz bardziej zglobalizowanych i wzajemnie powiązanych gospodarek na zjawiska kryzysowe. Uwydatnia zwłaszcza słabości gospodarek, poddanych doktrynie neoliberalnej i dyktatowi zysku. Noblista J.E. Stiglitz stwierdza wręcz, że „stworzyliśmy system, który jest bardzo podatny na pandemię”.
Ekonomista ten porównuje neoliberalny system gospodarczy z samochodem wyścigowym, który uczestniczy w wyścigu, pędzi do przodu, ale nie ma koła zapasowego. Taki system na dłuższą metę jest nie do utrzymania. Dlatego też Stiglitz traktuje pandemię COVID 19 jako swego rodzaju cezurę wymuszającą naprawę i trwałe zmiany kapitalizmu w taki system, w którym przezwyciężone zostaną niebotyczne asymetrie dochodowe; w system, który będzie służyć całemu społeczeństwu, a nie tylko wybranym, uprzywilejowanym grupom.
Znacznie mniej optymistyczne perspektywy dla kapitalizmu prognozuje znany amerykański socjolog Immanuel Wallerstein, wieszczący rychły koniec tego systemu. Podobnie negatywną opinię wyraża niemiecki socjolog i ekonomista Wolfgang Streeck, który już w 2014 r. – jak się dziś okazuje proroczo – oceniał, że „(...) w każdym momencie możliwe jest ponowne uderzenie kryzysu, takiego jak w 1929 r., albo 2008 r. Czy z tego szoku powstanie otrzeźwienie? Wątpię. Wiem tylko, że kapitalizm jest nie do naprawienia. Jako system ekonomiczny oraz polityczny. Bo kryzys stał się nie tylko motywem, który się w nim powtarza. Ale jego stałym towarzyszem”.
Streeck dochodzi do wniosku, że następuje wyraźna ewolucja państwa, jego przekształcanie z „państwa podatków” w „państwo długu” („vom Steuerstaat zum Schuldenstaat”). W następstwie tego relacje między państwem a rynkiem stają się coraz mniej przejrzyste i nie bardzo jest jasne czy to państwa upaństwowiły banki, czy banki sprywatyzowały państwo. Zmniejszanie się (w wyniku neoliberalnej doktryny państwa minimum i niskich podatków) wpływów podatkowych państwa zmusza je albo do zadłużania się, aby móc realizować wszystkie przypisane mu funkcje, w tym podejmować inwestycje publiczne, albo do ich ograniczania.
Ograniczanie zaś przez państwo świadczeń publicznych, w tym edukacyjnych, zdrowotnych i innych, zmusza gospodarstwa domowe do prywatnego ich finansowania, co z kolei napędza wzrost kredytowania gospodarstw domowych przez banki. Tym samym w wyniku takiego przerzucenia na gospodarstwa domowe wydatków uprzednio finansowanych z budżetu państwa, zwiększa się udział sektora finansowego w gospodarce, która w coraz większym stopniu staje się napędzana kredytami.
Brytyjski socjolog i politolog Colin Crouch w 2008 r. z przekąsem nazwał takie zjawiska „sprywatyzowanym keynesizmem”. Streeck szczegółowo analizuje to zjawisko i choć uwzględniając wyniki badań, neguje możliwość naprawy kapitalizmu, to zarazem jednak ocenia, że: „Jakąś formą pozytywnej zmiany mogłoby być demontowanie tych 40 lat neoliberalizmu na wszelkich szczeblach. I budowanie za pomocą takich instytucji, jakie jeszcze nam się uchowały. Osobno krok po kroku na każdym rynku. Na rynku pracy, rynku kredytowym albo usługowym. Ale to zadanie trudne i żmudne”.
Kryzys goni kryzys
Zatem choć obecnie, w roku pandemii COVID 19, ujawniające się rozmaite dysfunkcje współczesnego świata przypisywane są właśnie tej pandemii, to symptomy i sygnały zagrożeń kryzysowych dawały o sobie znać już od lat, a nawet dekad. Spektakularnie uwydatnił je już kryzys finansowy z 2008 r. Niestety, jak wynika z historii gospodarczej, pamięć kryzysowa przeważnie bywa krótka, zaś lekcje, jakich udzielają kryzysy, nierzadko nie są nazbyt starannie odrabiane, podłoże krachów ignorowane, a leczenie nader często koncentruje się nie na eliminowaniu przyczyn schorzeń, lecz na łagodzeniu ich objawów. Tworzy to urodzajne podglebie dla kolejnych kryzysów i to występujących z coraz większą częstotliwością. Każde zaś z kryzysowych załamań pozostawia rozmaite, nierzadko bardzo bolesne ślady i rany. W dodatku kryzysy niekiedy nakładają się na siebie, tworząc swoistą kryzysową multiplikację, megahistoryczny węzeł gordyjski, wywołany przez synergiczne efekty kumulacyjne wielu kryzysów.
Obecnie do standardowej listy kryzysów, tj. kryzysu porządku globalnego, globalizacji, neoliberalizmu, elit globalnych, zadłużenia, można dodać kryzys gospodarki nadmiaru, kryzys demograficzny czy kryzys nadmiernej finansyzacji, niezrównoważonych systemów rolnictwa i żywności, rynków pracy, klimatyczny i właśnie pandemiczny. Zatem ten ostatni kryzys nie pozostaje osamotniony. Listę jednocześnie występujących w świecie kryzysów można wydłużać i z pewnością jeszcze długo nie pozostanie ona zamknięta. Kryzysowe podłoże tworzą przede wszystkim narastające nierówności społeczne oraz błędy pomiaru dokonań społeczno gospodarczych, w tym ograniczenia, słabości i wynaturzenia miary, jaką jest produkt krajowy brutto (PKB) oraz jego fetyszyzowanie, kreowanie mitu PKB. Owo nakładanie się i rosnąca częstotliwość kryzysów jest zarazem czynnikiem sprawczym, jak i skutkiem tego, że coraz bardziej uwydatniającą się cechą współczesnego świata jest jego spękanie, wyrażające się w występowaniu i nasilaniu się rozmaitych dychotomicznych zjawisk, asymetrii i braku harmonii w kształtowaniu globalnej rzeczywistości społeczno gospodarczej.
Jednym ze spektakularnych przejawów nieprawidłowości we współczesnym świecie jest rozwój i rosnąca siła oligopolistycznych, przeważnie słabo uwrażliwionych społecznie i ekologicznie przedsiębiorstw, zwłaszcza gigantów cyfrowych (tzw. GAFAM – Google, Apple, Facebook, Amazon, Microsoft), co skutkuje zagrażającą wolnej konkurencji horyzontalną koncentracją władzy na wielu strategicznych poziomach, w tym obejmujących centra danych, systemy operacyjne, oprogramowanie, przeglądarki, komunikatory internetowe i inne. (Azjatyckim odpowiednikiem GAFAM jest BATX -akronim nazw czterech największych firm technologicznych w Chinach – Baidu, Alibaba, Tencent, Xiaom).
Innym przejawem asymetrii jest związane z rzeczonym już niebezpiecznym narastaniem w wielu krajach nierówności społecznych, w tym dochodowych, nasilanie się przejawów rozmaitych form wykluczenia społecznego. Z licznych badań i publikacji na ten temat wynika, że stanowi to zagrożenie nie tylko dla fundamentów gospodarki wolnorynkowej i konkurencji, lecz także dla demokracji i liberalizmu. (Narastające nierówności społeczne są przejawem dychotomii rozwojowych współczesnego świata, sprawiających, że postęp może się cofać. Wykazują to m.in. brytyjscy epidemiolodzy Richard Wilkinson i Kate Pickett w głośnej książce Duch równości. Badacze ci dowodzą, że nierówności mogą zabijać i stanowią zagrożenie dla wszystkich – i bogatych, i biednych. Badania bowiem potwierdzają, że im większe nierówności, tym gorsze relacje społeczne, zmniejsza się wzajemne zaufanie, ludzie nawzajem postrzegają się gorzej, zwiększa się ryzyko przestępczości, a przy tym narastanie nierówności sprzyja ekspansji „złych potrzeb”. Rosną przy tym rozmaite koszty transakcyjne związane z zapewnieniem bezpieczeństwa, tym samym rosną koszty przeciwdziałania patologiom społecznym).
Pogrążamy się w chaosie
Zarówno sama rzeczywistość, jak i wyniki badań naukowych, potwierdzają niemal jednoznacznie, że świat pogrąża się w chaosie. Chaos ten dotyczy zarówno sfery ekonomicznej, jak i społecznej oraz ekologicznej. Dowody tego przedstawiane są poprzez liczne badania naukowe i publikacje, dlatego też w tym miejscu odnoszę się jedynie do wybranych, przede wszystkim najnowszych, opracowań.
Między innymi brytyjsko włoska ekonomistka Mariana Mazzucato wskazuje, że kapitalizm stoi w obliczu co najmniej trzech głównych kryzysów: gospodarczego, ekologicznego/klimatycznego i zdrowotnego. Obecny wywołany pandemią kryzys zdrowotny gwałtownie rozpalił kryzys gospodarczy. Niesie to jeszcze nieznane w pełni konsekwencje m.in. dla stabilności finansowej, a wszystko to rozgrywa się na tle kryzysu klimatycznego, któremu standardowy „zwykły biznes” nie jest w stanie sprostać. Na niedawne medialne przekazy i przerażające zdjęcia walczących z gigantycznymi pożarami strażaków, nakładają się obecnie jeszcze bardziej przerażające obrazy pandemicznych zmagań pracowników ochrony zdrowia.
Ważnym ostrzeżeniem przed ryzykiem kryzysowej multiplikacji jest m.in. opublikowany w 2018 r. Raport Klubu Rzymskiego pod zatrważającym tytułem Ejże! Kapitalizm, krótkowzroczność, populacja i zniszczenie planety. Raport ten można traktować jako swego rodzaju syntezę dotyczącą groźnych nieprawidłowości cechujących współczesny świat. Przy tym autorzy tej publikacji podkreślają, że w związku z narastaniem światowego chaosu, główne oceny, rekomendacje i przestrogi zawarte w opublikowanej w 1972 roku głośnej książce – raporcie Klubu Rzymskiego Granice wzrostu (Meadows i in., 1973), obecnie wyraźnie jednak zyskują na aktualności, choć wcześniej często były kontestowane. „Dzięki tej książce Klub Rzymski był jedną z pierwszych organizacji, która odniosła się do wyzwań nietrwałego wzrostu gospodarczego” (Weizsäcker, Wijkman, 2018).
Przestrogą przed kryzysogennymi zagrożeniami są także wyniki badań prowadzonych przez brytyjskiego ekonomistę Paula Colliera. Badania te dotyczą przede wszystkim nierówności społecznych. Autor ten wskazuje na swego rodzaju żarłoczność neoliberalnego systemu społeczno gospodarczego, cechujący go egoistyczny indywidualizm, kreujący „społeczeństwo rotweilerów”.
Także znany francuski ekonomista Thomas Piketty traktuje narastanie nierówności jako podstawowe schorzenie współczesności. Podkreśla rosnące znaczenie różnic nie tylko dochodowych, ale przede wszystkim różnic w bogactwie, co wiąże się zwłaszcza z bogactwem odziedziczonym. Piketty traktuje to jako symptom powrotu do swego rodzaju XIX wiecznego, dynastycznego, „ojcowskiego” kapitalizmu. Postrzega nierówności jako zjawisko społeczne napędzane przez system społeczno gospodarczy, zwłaszcza przez rozwiązania instytucjonalne.
W rozmowie ze Steinmetz Jenkinsem dla czasopisma „The Nation”, neoliberalną formę kapitalizmu określa jako „hiperkapitalizm”, będący „rodzajem społeczeństwa własnościowego na sterydach”. Zastrzega przy tym, że woli używać pojęcia ideologii neopropretoriańskiej („neoproprietarian” ideology) zamiast neoliberalizmu, aby podkreślić kluczową rolę stosunków własności i uniknąć niejasności związanych z ideą liberalizmu.
To nowe pojęcie dodatkowo uwypukla problem narastania nierówności majątkowo dynastycznych. (Pozycja propretorów, czyli właścicieli zmieniała się historyczne. Piketty wskazuje na rosnące nierówności majątkowe w latach 1815–1914 w kapitalistycznych mocarstwach kolonialnych i umacnianie się klasy właścicieli, lata 1914–1945 określa jako okres osłabienia klasy właścicieli w związku z rozwojem idei socjaldemokratycznych, lata 1945–1990 charakteryzuje jako niedokończony rozwój społeczeństw socjaldemokratycznych, po tym okresie następuje nawrót to ideologii społeczeństwa właścicieli, co dodatkowo było umacniane poprzez postkomunistyczną transformację, w tym prywatyzację i co stymulowało wzrost „nativist proprietarian”. Wszystko to tworzyło podłoże sprzyjające ideologii neopropretariańskiej. Jej umacnianiu sprzyjał preferujący najbogatszych „dumping podatkowy” i „dumping socjalny”).
Błędy pomiaru
Obok nierówności społecznych, szczególnie dalekosiężnym i kryzysogennym wypaczaniem rzeczywistości są mankamenty pomiaru społeczno gospodarczych dokonań. Sposób pomiaru zawsze bowiem rzutuje na jakość, styl i intensywność pracy, zachowania i decyzje tych, których bezpośrednio lub pośrednio pomiar taki dotyczy. Jeśli jest błędny lub niepełny, może prowadzić do nieprawidłowości w zachowaniach ludzi, w funkcjonowaniu społeczeństwa i gospodarki.
W największym uproszczeniu PKB stanowi bowiem sumę zysków jednostek gospodarczych, zysków kapitałowych oraz otrzymywanych przez zatrudniane osoby wynagrodzeń, bez względu na charakter, formy prawne i znaczenie ich pracy. Na równi traktowane są w pomiarze PKB działania w sferze wytwórczej, jak i np. w sferze hazardu czy spekulacji. Błędy pomiaru powiększa „traktowanie kosztów, jakby były korzyściami” (Weizsäcker, Wijkman, 2018). I tak np. nakłady na reklamę, której nadmiar nierzadko uprzykrza życie ludzi, powiększają PKB. Dotyczy to także spekulacji finansowych, niekiedy rujnujących przedsiębiorstwa.
Wątpliwości i głębokie kontrowersje budzi przy tym wprowadzona w 2014 r. w UE zasada wliczania do PKB także prostytucji, działalności przestępczej, w tym handlu narkotykami itp. Niedostatki PKB jako miary osiągnięć społeczno gospodarczych i charakterystyczne dla kilku minionych dekad fetyszyzowanie tej miary sprawia, że coraz bardziej krytycznie oceniane są takie modele polityki gospodarczej, w której absolutnym priorytetem jest wzrost gospodarczy. A taki właśnie priorytet cechuje system neoliberalny.
Stąd też obecnie zarysowywane są wstępne koncepcje tzw. postPKB owskich modeli polityki społeczno gospodarczej, w których więcej uwagi poświęca się jakościowym, w tym społecznym, ekologicznym i kulturowym czynnikom. Między innymi Grzegorz Kołodko wskazuje na konieczność przejścia na „nowy pragmatyzm”, czyli ekonomię umiaru, zarazem podkreślając, że „gospodarka bez wartości jest jak życie bez sensu”. Wskazuje to na wagę wyznaczanych w systemie społeczno gospodarczym priorytetów/preferencji. Wiąże się to ściśle z przyjętym modelem ustroju społeczno gospodarczego.
Zwraca na to też uwagę m.in. Mariana Mazzucato w książce pod prowokującym tytułem The Value of Everything: Making and Taking in the Global Economy. Mazzucato wskazuje, że współczesne gospodarki nagradzają działania, które raczej wysysają, ekstraktują wartość, aniżeli ją tworzą. Różnice między tworzeniem wartości a jej ekstrakcją Mazzucato wyjaśnia na podstawie m.in. analizy dysproporcji wynagrodzeń i dochodów między poszczególnymi grupami zatrudnionych, np. przepaści między wysoko wynagradzanymi bankowcami a sytuującymi się na przeciwnym biegunie płac nauczycielami. Ekonomistka ta uznaje to za wynaturzenie i stawia otwarte pytanie, czy rzeczywiście takie różnice wynagrodzeń odzwierciedlają realny wkład wynagradzanych osób w kreowanie wartości.
Dlatego też Mazzucato podkreśla konieczność wykorzystania pandemicznego kryzysu do głębokiego przemyślenia tych kwestii, zwłaszcza roli państwa w gospodarce i relacji państwo rynek. Zamiast po prostu naprawiać niedoskonałości rynku – zdaniem Mazzucato – rządy powinny dążyć do aktywnego kształtowania rynków tak, aby zapewnić trwały inkluzywny rozwój społeczno gospodarczy.
Zdaniem Mazzucato partnerstwo publiczno prywatne, czyli partnerstwo rządów z biznesem i angażowanie środków publicznych powinno być „napędzane” interesem publicznym, a nie zyskiem. Autorka ta podkreśla konieczność obecnie kierowania dużych funduszy publicznych na innowacje w sektorze ochrony zdrowia, ale zarazem zaznacza, że rządy powinny tak sterować tym procesem, aby zapewnić uczciwe ceny i żeby patenty nie były nadużywane, dostawy leków zagwarantowane, a zyski były ponownie inwestowane w innowacje, a nie przekazywane akcjonariuszom.
Mazzucato zwraca uwagę, że po kryzysie finansowym w 2008 r. nauczyliśmy się na własnej skórze, co dzieje się, gdy rządy zalewają gospodarkę bezwarunkową płynnością, a nie kładą podwalin pod trwałe i sprzyjające społecznej inkluzji ożywienie. „Teraz, gdy trwa jeszcze poważniejszy kryzys, nie możemy powtórzyć tego samego błędu (...) Desperacko potrzebujemy państw przedsiębiorczych, które zainwestują więcej w innowacje – od sztucznej inteligencji począwszy poprzez zdrowie publiczne i po odnawialne źródła energii. Ale (...) potrzebujemy również państw, które potrafią tak negocjować, aby korzyści z inwestycji publicznych powracały do społeczeństwa”.
Konieczna naprawa systemu
Kryzys stwarza tym samym szansę naprawy systemu. „Jeśli tego nie zrobimy, to w nadchodzących latach i dziesięcioleciach dojdzie do kolejnego głębokiego kryzysu oraz szeregu mniejszych, co będzie sprawiać, że nasza planeta będzie «coraz bardziej niezdatna do zamieszkania»”. Przestrzega przed tym wielu innych ekonomistów, w tym noblistów.
W tym miejscu ograniczam się do nowszych opinii na ten temat. Wobec wskazywanej przez wielu badaczy konieczności zmian w systemach społeczno gospodarczych, specjalnej wymowy nabiera inna wypowiedź cytowanego już Paula Romera, eksponująca, że to właśnie racjonalizacja zasad i regulacji w systemie społeczno gospodarczym może uczynić więcej dla rozwoju społeczno gospodarczego, wzrostu produktywności i efektywności wykorzystania zasobów naturalnych oraz ograniczania niepożądanych skutków ubocznych, aniżeli pogoń za coraz większym wzrostem gospodarczym.
Romer, uciekając się do metafory kulinarnej, wskazuje, że istotniejsze są właściwe przepisy, „recepty” niż sam proces większego „gotowania”. A owe „recepty” są domeną przede wszystkim ekonomistów. Ostatnio (luty 2020 r.) Romer, w zamieszczonym na swojej stronie internetowej wpisie, dość kąśliwie wypowiada się (zresztą nie po raz pierwszy) na temat odpowiedzialności ekonomistów za przeszłe, obecne i przyszłe wydarzenia i trendy. To bowiem ekonomiści kreują rozmaite modele i koncepcje służące kształtowaniu systemów społeczno gospodarczych i przyjmowanych w nich zasad oraz relacji. Jednak te makroekonomiczne modele, choć zekonometryzowane i charakteryzujące się elegancją matematycznej logiki, nader często – zdaniem Romera – nie przystają do rzeczywistości.
Romer przestrzega, że ekonomiści tak sprawnie posługują się modelami matematycznymi/ekonometrycznymi, że stosując je, mogą z łatwością wykazać, iż „prawie wszystko jest logicznie możliwe”, mogą zatem uzasadnić na podstawie modeli dowolną hipotezę. I tu Romer posługuje się dość zaskakującą analogią do położnictwa. Mianowicie w XIX wieku zdiagnozowano, że w sytuacji, gdy przy porodzie asystował lekarz, zwiększało się prawdopodobieństwo śmierci pacjentki. Przyczyna tego okazała się banalna. Było nią mianowicie niemycie rąk przez lekarzy (sic!). W takiej sytuacji pozostawał zatem wybór, albo odsunąć lekarzy od asystowania przy porodach, albo rygorystycznie egzekwować, by myli ręce. Romer, używając tego przykładu w odniesieniu do ekonomistów, zastrzega, że nie chce sugerować społeczeństwom, żeby pozbywać się ekonomistów, lecz by dbać o to, żeby „mieli czyste ręce”.
Zatem fundamentalne znaczenie ma wymóg liczenia się przez ekonomistów z realiami, faktami, w tym także świadczącymi o zasadniczych błędach środowiska ekonomistów. Aby zawód ekonomisty mógł być wykonalny, a prace i rekomendacje ekonomistów wiarygodne, naukowe środowisko ekonomistów musi wziąć na siebie zbiorową odpowiedzialność za – skutkujące ogromnymi szkodami społeczno ekonomicznymi – błędy, jakie mogą się zdarzyć i niestety, zdarzają niektórym ekonomistom w niektórych ich pracach. Błędy takie trzeba bezwzględnie ujawniać, zamiast w nich tkwić (co zresztą może wynikać z rozmaitych względów, także z wąsko pojmowanego interesu środowiskowego).
Dziś, w sytuacji pandemicznego kryzysu i ujawniających się nieprawidłowości w systemach społeczno gospodarczych oraz poszukiwań możliwości ich naprawiania, takie stwierdzenie nabiera specjalnej wymowy. Jednak już wcześniej Romer krytycznie odnosił się do naukowych trendów w teorii makro i mikroekonomii. W artykule pod tytułem „The Trouble with Macroeconomics” konstatuje, że od kilkudziesięciu lat makroekonomia – wraz z mikroekonomią jako jej bazą – zakłamuje realia, wykazując cechy ortodoksyjności, czy nawet zdoktrynalizowania. Odpowiedzialnością za to Romer obciąża niektóre naukowe środowiska ekonomistów, zbyt mało skłonne nie tylko do krytycznej samooceny, lecz także do otwartości na nowe nurty w ekonomii (Potrzeba takiej otwartości i heterogeniczności w naukach ekonomicznych jest eksponowana m.in. w książce pod znamiennym tytułem Pomyśleć ekonomię od nowa).
Na konieczność zmiany podejścia w teorii ekonomii zwraca uwagę także wielu innych ekonomistów krajowych i zagranicznych, w tym wyżej cytowani. Na gruncie polskim wiele miejsc poświęca tej kwestii, zwłaszcza w kontekście sytemu wartości społecznych, Grzegorz Kołodko, a także Michał G. Woźniak. Aksjonormatywny wymiar ma też najnowsza monografia Jerzego Hausnera, co zresztą wyraża już sam jej tytuł: Społeczna czasoprzestrzeń działalności gospodarczej. W kierunku ekonomii wartości.
Rozmijanie się teorii ekonomii z realiami oraz jej rozbrat z etyką nie służy dobrze praktyce życia społeczno gospodarczego, skutkuje wieloma, w tym wyżej sygnalizowanymi, negatywnymi zjawiskami i następstwami. Jednym z groźniejszych tego typu następstw jest zafałszowywanie rachunku ekonomicznego, w tym marginalizowanie rachunku kosztów i efektów zewnętrznych (externalities) oraz nieprawidłowe wyceny wartości pracy, wyrobów i usług.
Elżbieta Mączyńska
Prof. Elżbieta Mączyńska, związana ze Szkołą Główną Handlową, jest Prezesem Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego.
Jest to fragment tekstu „Społeczna Gospodarka Rynkowa. Archaiczny pleonazm czy remedium?” będącego rozdziałem książki Społeczna gospodarka rynkowa i integracja europejska w czasach dziejowego przełomu wydanej w 2020 roku przez Polskie Towarzystwo Ekonomiczne. Całość dostępna pod linkiem - SGR_2020.pdf (pte.pl)
Wyróżnienia i śródtytuły pochodzą od Redakcji SN.