Ekonomia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1429
Jednym z najbardziej złożonych w ekonomii zagadnień jest rachunek kosztów i efektów zewnętrznych (externalities). Externalities polega na przenoszeniu części kosztów lub korzyści (zysków, efektów), wynikających z działalności jednego podmiotu gospodarczego lub innej instytucji czy osoby na inne podmioty, bez należytej rekompensaty z tego tytułu.
Tego typu zamierzone i niezamierzone przepływy kosztów i efektów powinny znajdować odzwierciedlenia w kosztach działalności wszystkich podmiotów, których to dotyczy oraz w cenach oferowanych przez nie produktów i usług.
Ta zasada nie znajduje jednak przełożenia na praktykę. Wynika to z wielu czynników, zaś podstawowym jest złożoność i wzrost nieprzejrzystości transakcji ekonomiczno finansowych. W analizach tych kwestii nie brakuje opinii, że ukształtowany został globalny system przepływów kapitału, w sposób generujący nietransparentność tego systemu.
Piketty sugeruje wręcz, że przepływy są programowane w taki sposób, aby zwiększać nieprzejrzystość, tak aby bardzo trudno było dokonać redystrybucji bogactwa, w tym redystrybucji podatkowej. Ponadto Piketty wskazuje, że intensywnie narastające od lat 80. i 90. XX wieku ponadnarodowe przepływy kapitału, przy słabościach regulacji finansowych, w tym podatkowych, sprzyjają nieuzasadnionym, w tym manipulacyjnym transferom kosztów i korzyści.
Typowym tego przykładem jest przyzwolenie na funkcjonowanie rajów podatkowych. W wyniku tego, przedsiębiorstwa prowadzące działalność w danym kraju, korzystające z infrastruktury publicznej, w tym transportowej, edukacyjnej, infrastruktury związanej z bezpieczeństwem i ochroną obrotu gospodarczego, ochrony prawnej, mogą formalnie rejestrować się w rajach podatkowych, unikając płacenia wyższych podatków w kraju, na terenie którego rzeczywiście funkcjonują.
To typowy przykład uszczuplania wpływów budżetowych takiego kraju oraz przejaw syndromu prywatyzacji zysków i upaństwawiania strat/kosztów. Umożliwia to m.in. złożony, wyrafinowany system prawny na poziomie międzynarodowym.
Generalnie dobra publiczne są klasycznym przykładem pozytywnych, wykorzystywanych przez różne podmioty, efektów zewnętrznych, zaś klasycznym przykładem negatywnych efektów zewnętrznych są generowane przez niektóre podmioty szkody ekologiczne, jako następstwo pogoni tych podmiotów za zyskiem i cięcia niezbędnych nakładów na działania zapobiegające takim szkodom.
Innym przykładem jest funkcjonowanie oligopolistycznych, ponadnarodowych gigantów cyfrowych, skutecznie, poprzez tzw. optymalizację cenowo kosztowo podatkową unikających płacenia podatków w krajach, z których infrastruktury korzystają i w których wypracowują obroty i zyski. W dodatku przedsiębiorstwa takie uzyskują korzyści wynikające z dostępu do globalnych baz danych (BIG i Global Data).
Pewnym paradoksem jest, że w dobie rewolucji cyfrowej wciąż nie funkcjonuje w należytej formie ani podatek cyfrowy, ani – zaproponowany przed kilkoma dekadami przez amerykańskiego noblistę Jamesa Tobina – podatek od spekulacyjnych transakcji finansowych, ukierunkowany na ograniczanie nierówności społecznych i z przeznaczeniem na ich łagodzenie.
Teatr liczb
Przykłady zawiłości pomiaru rzeczywistych kosztów i zysków oraz kalkulacji uzasadnionych cen można mnożyć, co uzasadnia eksponowany w niektórych publikacjach ekonomicznych syndrom swego rodzaju teatru liczb, gdzie dane i statystyki liczbowe tworzą kurtynę, która odcina nas od rzeczywistości.
Zagrożenie takie potwierdza wiele badań, ujawniających ograniczenia rynku, nietransparentność i zafałszowywanie miar rynkowych, nader często abstrahujących od rachunku społecznych kosztów i efektów zewnętrznych (externalities), zwłaszcza z uwzględnieniem długookresowej perspektywy.
Szczególnie wyraziście przedstawiają te kwestię dwaj nobliści: George A. Akerlof i Robert J. Shiller w książce pod wielce wymownym tytułem Złowić frajera. Ekonomia manipulacji i oszustwa, wskazującym zarazem na etyczno moralne podłoże takich wynaturzeń.
Nieuwzględnianie externalities w kosztach funkcjonowania rozmaitych podmiotów oraz w cenach oferowanych przez nie produktów i usług sprawia, że zarówno koszty, jak i ceny, a także zyski czy straty są deformowane. Wiele badań wskazuje np., że gdyby w cenę hamburgera w McDonald’s wliczone zostały wszystkie negatywne następstwa (zdrowotne, ekologiczne, społeczne, kulturowe i in.), to musiałby on kosztować kilkakrotnie więcej.
Wskutek marginalizowania rachunku kosztów i efektów zewnętrznych, następstwa i wynikające z nich te koszty nie obciążają producentów i usługodawców, nie ponoszą oni tego typu obciążeń. Zatem producenci zarabiają, a kosztami obciążane są szerokie grupy społeczne i państwo. To jeszcze jeden dowód absurdalnego syndromu prywatyzacji zysków i upaństwawiania, uspołeczniania strat.
Bulimiczny konsumpcjonizm
Zdeformowywanie w wyniku marginalizacji externalities prowadzi do wielu innych negatywnych następstw. Cena bowiem jest podstawowym parametrem uwzględnianym w decyzjach podejmowanych na różnych szczeblach gospodarki i państwa, a także w wielu decyzjach na poziomie ponadnarodowym i globalnym. Zdeformowane ceny generują zafałszowane informacje, sygnały, albowiem to, co tanie, w rzeczywistości może okazać się drogie, i odwrotnie. W następstwie tego zafałszowywany jest cały rachunek ekonomiczny. Przy tym w warunkach fetyszyzowania PKB i pogoni za szybkimi zyskami, łatwo dochodzi do bulimii w systemie społeczno gospodarczym, z przejawami gospodarki nadmiaru i nienadążania popytu za podążą, co przede wszystkim wiąże się z narastaniem nierówności społecznych, z czego z kolei wynikają bariery popytu.
Niedostatki popytu skutkują zaś zażartą walką producentów o nabywców oferowanych produktów i usług, a także wyrafinowaną, nierzadko uprzykrzającą życie, reklamą sprzyjającą, zwłaszcza w krajach bogatych, bezrefleksyjnemu, aroganckiemu, bulimicznemu konsumpcjonizmowi – jedz, wymiotuj i znowu jedz, czyli: kupuj, wyrzucaj i znowu kupuj, choćby na kredyt.
W dodatku rynek kreuje całą masę sztucznych potrzeb. Skalę tej sztuczności bardzo wyraźnie właśnie uzmysławia wymuszona obecnie pandemiczna izolacja. Trafnie ujął to francuski filozof Alain Finkielkraut, który w wywiadzie pt. „Pozostaliśmy jeszcze cywilizacją”, stwierdza: „Produkować, aby konsumować, i konsumować, aby produkować: nasza współczesna cywilizacja oferowała beznadziejny spektakl amoku bez końca. I nagle wirus zatrzymał ten chocholi taniec”.
Po taniości
Współczesna gospodarka została bowiem oparta na priorytecie dla wąsko pojmowanej optymalizacji kosztów, taniości produkcji i powiększania zysków. Nazywam to syndromem „Botaniego” – robimy tak, bo tak jest taniej, BO TANIO i byle taniej. Noblista J.E. Stiglitz stwierdza wręcz, że „stworzyliśmy system, który jest bardzo podatny na pandemię”. Ekonomista ten porównuje neoliberalny system gospodarczy z samochodem wyścigowym, który uczestniczy w wyścigu, pędzi do przodu, ale nie ma koła zapasowego. Taki system na dłuższą metę jest nie do utrzymania.
Jednym z wielu tego przejawów jest rozrost kilkunasto- , czy nawet kilkudziesięciomilionowych megamiast (nb. raju dla wirusów), ale też inne absurdy zagospodarowywania przestrzeni prowadzące do wymierania, marginalizowania oraz ekonomiczno społecznego wykluczania jednych miejscowości, a nawet całych regionów na rzecz gigantycznego, wręcz nieludzkiego rozrostu innych.
Ów syndrom „Botaniego” prowadzi do wielu innych nieprawidłowości w różnych obszarach życia społeczno gospodarczego i groźnych, niekiedy tragicznych, tego następstw. Ich dramatycznym potwierdzeniem jest pandemia COVID 19. Ujawniła ona, że w wielu krajach nie było należytych zapasów niezbędnego wyposażenia medycznego (maseczek, rękawiczek gumowych, respiratorów i in.) – bo tak jest taniej. Zarazem niemal monopolistą takiej produkcji okazały się Chiny – bo tak jest taniej. Okazało się też m.in., że np. ponad 90% antybiotyków sprzedawanych w USA produkowanych jest tylko w Chinach.
Dziś w warunkach pandemii, nawet nie trzeba uruchamiać wyobraźni, aby uzmysłowić sobie katastrofalne następstwa takiej sytuacji. Pandemia aż nazbyt brutalnie je obnażyła.
W warunkach globalizacji długie łańcuchy dostaw dotyczą coraz większego zakresu produkcji. Zaś współzależności wynikające z globalizacji sprawiają, że losowe wydarzenia w jednej części świata mogą silnie rzutować na cały światowy łańcuch dostaw, zrywając go i tym samym negatywnie wpływając na światową kondycję, generując koszty zewnętrzne.
Świat to jedna wielka firma
Trudno bowiem odmówić racji upowszechnianej w mediach opinii, że cały świat to jedna wielka firma. Wprawdzie badacz tych kwestii, Yossi Sheffi, nadał uspokajający tytuł swojej książce na ten temat, a mianowicie The Power of Resilience. How the Best Companies Manage the Unexpected (Potęga odporności. Jak najlepsze firmy zarządzają niespodziewanym) i podał szereg przykładów niemal talebowskiej antykruchości wielu firm i siły ich odporności na losowe zakłócenia, ale zarazem wykazuje, że wskutek globalizacyjnej specjalizacji ryzyko przerwania dostaw jest znaczne. Na przykład, nawet krótka awaria elektryczna czy inna w jednej fabryce w Japonii może zakłócić produkcję niemieckich samochodów i ich dostawy do nabywców. Dotyczy to też koreańskiej elektroniki.
Wynika to z oligopolizacji produkcji wielu półfabrykatów i komponentów, przejawiającej się tym, że w niektórych przypadkach 80–90% takich wyrobów produkuje tylko jedna fabryka, będąca dostawcą niemal dla całego świata. Zwiększa to zatem ryzyko generowania kosztów zewnętrznych, które nieoczekiwanie mogą obarczyć poszczególne państwa i ich obywateli.
Jak się okazuje, w pogoni za szybkimi, łatwymi zyskami i taniością, łańcuchy dostaw wskazujące, skąd pochodzą kupowane produkty i jaką drogą docierają do nabywców, zostały absurdalnie wydłużone, a co gorsza, zmonopolizowane lub zoligopolizowane. Obecnie cały świat ponosi tego konsekwencje. To klasyczny przykład nieuwzględniania w decyzjach produkcyjnych rachunku kosztów i efektów zewnętrznych. Pandemia bardzo to uwydatniła.
Inna rola państwa
Okazuje się bowiem, że prywatny biznes nie jest w stanie należycie zadbać o to, o co muszą dbać rządy, w tym konkretnym przypadku, o zdrowie publiczne, generalnie o dobro wspólne. To potwierdza, że zyski przejmuje prywatny biznes a negatywne następstwa ponosi państwo i jego obywatele. Stoi to w sprzeczności z neoliberalną doktryną niskich podatków i ograniczania roli państwa do roli przysłowiowego stróża nocnego, nieingerującego w funkcjonowanie rynku.Przy jednoczesnym wymaganiu od państwa świadczeń publicznych, nakładów na infrastrukturę, edukację, zdrowie publiczne itp., prowadzi to do deficytów budżetowych.
Taka koncepcja państwa prowokuje pojawiającą się w dyskusjach ironiczną opinię, że w sytuacji, gdy nie byłoby przestępców, złodziei, państwo byłoby całkowicie zbędne. Wszystko to wskazuje na konieczność nadania należytej rangi rachunkowi kosztów i efektów zewnętrznych. Fundamentalną rolę ma tu do odegrania państwo. Stąd też coraz więcej ekonomistów wskazuje na potrzebę sprawnego, efektywnego państwa, mogącego sprostać złożonym wyzwaniom współczesnego świata, w tym wyzwaniom przeciwdziałania deformacjom w rachunku kosztów i efektów.
Najbardziej wyraziste rekomendacje na ten temat formułuje Mariana Mazzucato w książce pod wiele mówiącym tytułem Państwo przedsiębiorcze. Autorka ta dochodzi do wniosku, że zważywszy na nowe wyzwania stojące przed państwami, powinny one w większym stopniu włączać się w procesy stymulowania innowacyjności w gospodarce. Jednak nie powinno to być wspieranie na zasadzie bezzwrotnej (a takie dotychczas dominowało), lecz oparte na regułach biznesowych, zapewniających państwu udział w zyskach z przedsięwzięć, które dofinansowało i które zakończyły się sukcesem. Dzięki temu będą się zwiększać środki państwa na finansowanie zarówno kolejnych innowacji, jak i sfery usług publicznych. Ponadto umożliwi to likwidację syndromu prywatyzacji zysków i upubliczniania strat.
Rachunek kosztów i efektów zewnętrznych oraz jego marginalizacja wiąże się z kwestią charakterystycznej dla neoliberalizmu marginalizacji kultury myślenia strategicznego, wyprzedzającego, na rzecz krótkiego horyzontu czasowego oraz z kwestią kształtowania odporności wszystkich aktorów życia społeczno gospodarczego na wydarzenia losowe. Zaniedbania w rachunku kosztów i efektów zewnętrznych uwydatniają się bowiem wyraziście w sytuacji wystąpienia takich wydarzeń, w tym przede wszystkim zdarzeń uznawanych za wysoce nieprawdopodobne, określanych w literaturze przedmiotu jako czarne łabędzie.
Elżbieta Mączyńska
Jest to fragment obszernego tekstu „Społeczna Gospodarka Rynkowa. Archaiczny pleonazm czy remedium?” prof. Elżbiety Mączyńskiej opublikowanego w książce Społeczna Gospodarka Rynkowa i integracja europejska w czasach dziejowego przełomu wydanej przez Polskie Towarzystwo Ekonomiczne. Książka jest dostępna pod adresem - SGR_2020.pdf (pte.pl)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 96
Dawno, dawno temu Ameryka miała gospodarkę kapitalistyczną. Depozyty bankowe były wykorzystywane do pożyczek, które zwiększały zdolność produkcyjną. Ameryka produkowała własne towary i uprawiała własne jedzenie. Waluta amerykańska była wspierana złotem, a inflacja nie istniała. Nowa technologia wprowadzona do gry dzięki nowym inwestycjom poprawiła wydajność pracy, a standardy życia wzrosły. Zyski inwestowano z powrotem w ulepszone metody i rozszerzoną produkcję.
Rządy dotowały infrastrukturę społeczną i edukację. Obniżyło to koszty transportu, a tym samym koszty produkcji i ceny, a przemysł i produkcja miały wykształconą siłę roboczą. Jako mieszkaniec stanu, moje roczne czesne na Georgia Tech wynosiło około 450 dolarów.
Ten niezwykle skuteczny sposób prowadzenia gospodarki został zastąpiony zupełnie inną gospodarką, tą, którą mamy dzisiaj. Kto jest za to odpowiedzialny i jak do tego doszło, to historia, którą można opowiedzieć później, ale nie w tym felietonie.
W obecnej gospodarce kredyty bankowe nie są udzielane w celu finansowania nowych inwestycji w nowe zakłady i urządzenia. Są one udzielane w celu sfinansowania zakupu istniejących aktywów. Kredyty są udzielane w celu zakupu istniejących firm, obciążenia ich długiem i sprzedaży ich aktywów. Kredyty są udzielane w celu sfinansowania odkupu własnych akcji firmy, co podnosi cenę akcji i skutkuje premiami za „wyniki” dla kadry kierowniczej i zarządu. Kredyty są udzielane w celu finansowania zakupów nieruchomości, a tym samym podniesienia wartości nieruchomości, co podnosi koszt mieszkań.
Nowa gospodarka jest finansowana. Żyje z odsetek od długu i opłat, grabieży aktywów publicznych poprzez prywatyzację i eksploatacji gospodarek trzeciego świata poprzez pożyczki bankowe oparte na dolarach, które mogą być spłacone jedynie przez zadłużony kraj sprzedający swoje aktywa publiczne amerykańskim wierzycielom, zazwyczaj po bardzo niskich cenach.
Nowa gospodarka amerykańska opiera się na zadłużeniu, a nie dobrobycie społeczeństwa amerykańskiego, oraz na przymusie finansowym ze strony zadłużonych w dolarach rządów zagranicznych, które spłacają swoje długi z aktywów swoich krajów.
Rezerwa Federalna zniszczyła gospodarstwa rodzinne i zmonopolizowała produkcję żywności w agrobiznesie, zmonopolizowała system finansowy w rękach pięciu największych banków i zniszczyła wartość dolara amerykańskiego.
To nie jest portret gospodarki odnoszącej sukcesy i mającej przyszłość.
Świat zachodni, zwłaszcza USA, przeniósł swoją gospodarkę przemysłową i produkcyjną do Azji i Meksyku. Offshoring pozbawił amerykańską siłę roboczą dochodów związanych z produkcją dóbr, które Amerykanie konsumują. Kiedy dobra i usługi trafiają do USA w celu wprowadzenia na rynek, są importowane, co zwiększa deficyt handlowy USA.
Powodem, dla którego ten wyzyskujący system mógł trwać, jest to, że Waszyngton wykorzystał II wojnę światową, aby uczynić dolara amerykańskiego środkiem płatności międzynarodowej, to znaczy walutą rezerwową banków centralnych świata. Instrumenty dłużne denominowane w dolarach stały się rezerwami banków centralnych świata.
Bycie walutą rezerwową oznacza, że dług kraju jest rezerwami banków centralnych wszystkich innych krajów. Dlatego wzrost długu rządu USA nie był problemem, ponieważ oznaczał wzrost rezerw banków centralnych świata. Dlatego finansowanie długu USA nigdy nie było problemem.
W XXI wieku sam rząd USA był zajęty niszczeniem tego uprzywilejowanego sposobu finansowania stale rosnącego długu poprzez wykorzystanie dolara jako waluty rezerwowej. Sankcje nałożone na Rosję i inne kraje spowodowały ogólne odejście od wykorzystywania długu skarbowego USA jako rezerw banku centralnego. Przejęcie przez Waszyngton rezerw rosyjskiego banku centralnego w dolarach pokazało światu, że to samo może się z nimi stać. W rezultacie wykorzystanie dolara amerykańskiego w płatnościach międzynarodowych spadło z około 90% do nieco mniej niż 50%. Wraz z powstaniem i ekspansją BRICS spadnie jeszcze bardziej.
Ponieważ inne kraje przestają używać dolara amerykańskiego jako swoich rezerw, duża podaż dolarów na świecie – niedawno przeczytałem, że dług narodowy USA wynosi obecnie 35 bilionów dolarów – prawdopodobnie będzie podażą przewyższającą popyt. Implikacją jest spadek wartości wymiany dolara, potwierdzony już wzrostem cen złota i srebra. W krótkim okresie Waszyngton może przekonać japońskie, brytyjskie i europejskie banki centralne do wsparcia dolara poprzez używanie ich walut do kupowania dolarów. Jednak ta operacja ratunkowa dolara nie może być wiecznie przedłużana.
Gdy nadejdzie czas, gdy zachodnie banki centralne nie będą już chciały ryzykować wartości swoich własnych walut, aby wesprzeć dolara amerykańskiego, a cen złota i srebra nie da się już dłużej zaniżać poprzez praktykę sprzedaży pozycji krótkich na goło, Ameryka stanie się krajem trzeciego świata.
To nie jest temat, który interesuje wielu ekonomistów. Moim zdaniem amerykański zawód ekonomiczny to zbiór ludzi, którzy w zamian za granty i konsultacje przyjęli kłamstwo, że offshoring „brudnych prac dorywczych” zaowocuje lepiej płatnymi pracami w nowej gospodarce dla siły roboczej. Po tylu latach nadal nie ma żadnych oznak tych obiecanych lepiej płatnych zastępczych miejsc pracy. Ci sami ekonomiści powiedzieli nam, że globalizm, który czyni nas zależnymi od importu, jest falą przyszłości. Przyszłością gospodarki zależnej od importu z osłabiającą się walutą jest permanentna inflacja.
Wraz z zastępowaniem ludzkiej siły roboczej przez robotykę i sztuczną inteligencję oraz napływem milionów imigrantów najeżdżających kraj każdego roku, przyszłość to także widmo stałego bezrobocia.
Gospodarka USA jest napędzana krótkoterminową maksymalizacją zysku. Brak wizji oznacza ponurą przyszłość nawet w przypadku braku Wielkiego Resetu.
Paul Craig Roberts
https://www.paulcraigroberts.org/pages/about-paul-craig-roberts/
Dr Paul Craig Roberts, ekonomista, jest przewodniczącym amerykańskiego The Institute for Political Economy. Ma za sobą długą karierę naukową, polityczną, dziennikarską i biznesową. Jest obecnie jedną z najbardziej wpływowych osób w mediach alternatywnych. Powyższy tekst (z 31.07.24) pochodzi ze strony Autora
https://www.paulcraigroberts.org/2024/07/31/the-economic-situation-of-the-west/
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 554
Cztery konie ekonomicznej apokalipsy: agrobiznes, ropa naftowa, broń i wielka pharma
Bank Światowy twierdzi, że prawie 80% (560 milionów) z 700 milionów ludzi, którzy zostali zepchnięci w skrajne ubóstwo w 2020 roku z powodu polityki COVID, pochodziło z Indii. Na całym świecie poziom skrajnego ubóstwa wzrósł w 2020 r. o 9,3%.
Oszacowano, że w 2022 roku ćwierć miliarda ludzi na całym świecie zostanie zepchniętych w skrajne ubóstwo.
W Wielkiej Brytanii ubóstwo wzrasta w dwóch trzecich społeczności, ponieważ miliony nie mają ogrzewania i pomijają posiłki. Z powodu „kryzysu związanego z kosztami utrzymania” 10,5 mln osób doświadcza trudności finansowych. Dodatkowe 13,7 mln osób byłoby zagrożonych trudnościami finansowymi przy dalszym wzroście kosztów.
Poziom życia w Wielkiej Brytanii spada. Na przykład 28% (wzrost z 9% przed COVID) dorosłych w Wielkiej Brytanii stwierdziło, że nie stać ich na spożywanie zbilansowanych posiłków. Bezwzględne ubóstwo ma wzrosnąć z 17,2% w latach 2021-22 do 18,3% w latach 2023-24, wpychając dodatkowe 800 000 osób w ubóstwo.
W Anglii 100 000 dzieci zostało pozbawionych bezpłatnych posiłków w szkole.
W Stanach Zjednoczonych około 30 milionów osób o niskich dochodach znajduje się na skraju „klifu głodu”, ponieważ część ich federalnej pomocy żywnościowej jest odbierana. Oszacowano, że w 2021 roku jedno na ośmioro dzieci w USA głodowało.
Małe firmy ogłaszają bankructwo w USA w rekordowym tempie. Prywatne wnioski o upadłość w 2023 r. znacznie przekroczyły najwyższy punkt odnotowany we wczesnych stadiach COVID. Czterotygodniowa średnia krocząca dla wniosków prywatnych pod koniec lutego 2023 r. była o 73% wyższa niż w czerwcu 2020 r.
Tymczasem prawie 100 największych amerykańskich spółek notowanych na giełdzie odnotowało w 2021 r. marże zysku, które były co najmniej o 50% wyższe niż w 2019 r.
Główny ekonomista Banku Anglii Huw Pill mówi, że ludzie powinni „zaakceptować” bycie biedniejszymi. Jest to podobne do odpowiedzi Roba Kapito, współzałożyciela największej na świecie firmy zarządzającej aktywami BlackRock. W 2022 roku powiedział, że „bardzo uprawnione” pokolenie ludzi, którzy nigdy nie musieli się poświęcać, wkrótce po raz pierwszy w życiu będzie musiało stawić czoła niedoborom.
Kryzys – jaki kryzys?
Oczywiście Kapito bez wątpienia odnosi się do zwykłych obywateli USA, a nie do siebie. Kapito, jako prezes BlackRock, zarobił łącznie 26 750 780 dolarów odszkodowania w 2021 roku.
Nie odnosi się też do zamożnych osób, które czerpią korzyści z głodu, inwestując w BlackRock, firmę, która nadal czerpie zyski ze zglobalizowanego systemu żywnościowego , który – z założenia – pozostawia około miliarda ludzi doświadczających niedożywienia.
BlackRock jest jednym z bogatych „barbarzyńców ze stodoły”, którzy nadal dokonują ogromnych finansowych zabójstw z powodu wyzyskującego reżimu żywieniowego.
Kapito i Pill mówią zwykłym ludziom, aby przyzwyczaili się do „nowej normalności”, podczas gdy gdzie indziej panuje zwykły biznes, zwłaszcza w jednym z najbardziej lukratywnych sektorów na świecie – produkcji broni.
Wojna na Ukrainie była „gorączką złota” dla zachodnich producentów broni, ponieważ zamożni amerykańscy neokonserwatyści, tacy jak Victoria Nuland, nadal próbują doprowadzić do „zmiany reżimu” w Rosji, walcząc z Moskwą do ostatniego Ukraińca.
Kiedy Huw Pill mówi zwykłym ludziom, żeby przyzwyczaili się do bycia biedniejszymi, nie odnosi się do osób i firm, które zarobiły setki milionów funtów (dzięki uprzejmości podatnika) na skorumpowanych kontraktach na sprzęt COVID dzięki priorytetowemu traktowaniu przez rząd Wielkiej Brytanii dostawców powiązanych politycznie na początku COVID.
I nie można tego odrzucić jako „jednorazowego”. Te rewelacje to zaledwie wierzchołek ogromnej góry lodowej korupcji.
Na przykład Byline Times donosi, że ponadpartyjny parlamentarny organ nadzorujący wyraził obawy, że decyzje dotyczące przyznawania pieniędzy z funduszu miejskiego o wartości 3,6 miliarda funtów, mającego na celu pobudzenie wzrostu gospodarczego w borykających się z problemami miastach, były motywowane politycznie. Zauważa również, że w ciągu ostatnich pięciu lat nie zbadano 40 potencjalnych naruszeń Kodeksu Ministerialnego.
Nic dziwnego, że w styczniu 2023 r. Wielka Brytania spadła do najniższej w historii pozycji w Indeksie Percepcji Korupcji Transparency International.
Weź pod uwagę, że ONZ szacuje, że zaledwie 51,5 miliarda dolarów wystarczyłoby na zapewnienie żywności, schronienia i ratującego życie wsparcia dla 230 milionów najbardziej narażonych ludzi na świecie.
Weźmy pod uwagę, że 20 korporacji z sektora zbożowego, nawozowego, mięsnego i mleczarskiego przekazało akcjonariuszom 53,5 miliarda dolarów w latach finansowych 2020 i 2021.
Według Global Witness „nadwyżki zysków” to nagłe i znaczące wzrosty zysków finansowych firmy, które nie wynikają z jej własnych działań, ale ze zdarzeń zewnętrznych. UE twierdzi, że zyski liczą się jako „nadwyżka”, gdy przekraczają o ponad 20% średni zwrot z poprzednich czterech lat.
Global Witness stwierdza, że roczne zyski pięciu największych zintegrowanych firm naftowo-gazowych z sektora prywatnego w 2022 r. – Chevron, ExxonMobil, Shell, BP i TotalEnergies – wyniosły 195 miliardów dolarów. Wzrost o prawie 120% w stosunku do 2021 roku i najwyższy poziom w historii branży.
Oznacza to, że firmy te zarobiły 134 miliardy dolarów nadmiernych zysków, co mogłoby pokryć prawie 20% pieniędzy, które wszystkie europejskie rządy razem przeznaczyły na ochronę wrażliwych gospodarstw domowych i przedsiębiorstw przed obecnym kryzysem energetycznym.
Centrica, firma będąca właścicielem British Gas, odnotowuje rekordowe zyski w 2022 r. Odnotowano zysk operacyjny w wysokości 3,3 mld GBP, w porównaniu z 948 mln GBP w 2021 r. To przewyższyło poprzedni najwyższy w historii roczny zysk w wysokości 2,7 mld GBP w 2012 r.
W maju 2021 roku ogłoszono, że szczepionki na COVID stworzyły co najmniej dziewięciu nowych miliarderów.
Według badań przeprowadzonych przez People's Vaccine Alliance, wśród nowych miliarderów znaleźli się dyrektor generalny Moderny Stéphane Bancel i Ugur Sahin, dyrektor generalny BioNTech, który wyprodukował szczepionkę z firmą Pfizer. Obaj prezesi byli wówczas warci około 4 miliardów dolarów. Menedżerowie wyższego szczebla z chińskiej firmy CanSino Biologics i pierwsi inwestorzy w Moderna również zostali miliarderami.
Chociaż dziewięciu nowych miliarderów było wówczas wartych łącznie 19,3 miliarda dolarów, szczepionki były w dużej mierze finansowane z pieniędzy publicznych. Na przykład według raportu CNN z maja 2021 r. firma BioNTech otrzymała od niemieckiego rządu 325 mln euro na opracowanie szczepionki. Firma osiągnęła zysk netto w wysokości 1,1 miliarda euro w pierwszych trzech miesiącach roku dzięki udziałowi w sprzedaży szczepionki przeciwko COVID, w porównaniu ze stratą w wysokości 53,4 miliona euro w tym samym okresie ubiegłego roku.
Oczekiwano, że Moderna zarobi 13,2 miliarda dolarów przychodów ze szczepionek przeciwko COVID w 2021 roku. Firma otrzymała miliardy dolarów finansowania od rządu USA na rozwój swojej szczepionki.
W tym artykule pokrótce omówiono cztery konie ekonomicznej apokalipsy – agrobiznes, ropę naftową, broń i wielką farmację. Ale zakończmy wspomnieniem piątego i najpotężniejszego – finansów. Sektor, który wywołał dewastację, którą teraz widzimy.
Pod koniec 2019 roku zbliżał się kryzys finansowy. Był wielokrotnie gorszy niż ten z 2008 roku.
Dziennikarz śledczy Michael Byrant twierdzi, że na rozwiązanie kryzysu w samej tylko Europie potrzeba było 1,5 bln euro. W 2019 r. doszło do apogeum kryzysu finansowego, które europejskich bankierów centralnych uderzyło w twarz:
„Wszystkie rozmowy o wielkich finansach, które doprowadziły kraj do bankructwa poprzez grabież funduszy publicznych, politycy niszczący usługi publiczne na żądanie dużych inwestorów oraz grabieże gospodarki kasyn zostały zmyte przez COVID. Drapieżnicy, którzy widzieli rozpad swoich imperiów finansowych, postanowili zamknąć społeczeństwo. Aby rozwiązać problemy, które stworzyli, potrzebowali przykrywki. W magiczny sposób pojawiła się w postaci „nowego wirusa”.
Europejski Bank Centralny zgodził się na ratowanie banków w wysokości 1,31 biliona euro, a następnie UE zgodziła się na fundusz naprawczy o wartości 750 miliardów euro dla europejskich państw i korporacji. Ten pakiet długoterminowych bardzo tanich kredytów dla setek banków został sprzedany opinii publicznej jako niezbędny program złagodzenia wpływu pandemii na przedsiębiorstwa i pracowników.
To, co wydarzyło się w Europie, było częścią strategii mającej na celu zapobieżenie szerszemu systemowemu załamaniu hegemonicznego systemu finansowego. A to, co teraz widzimy, to wzajemnie powiązane globalne zadłużenie, inflacja i kryzys „oszczędności” oraz największy w historii transfer bogactwa do bogatych pod przykrywką „kryzysu kosztów utrzymania”.
Ponieważ miliony pracowników podejmują akcję strajkową w Wielkiej Brytanii, Huw Pill sugeruje, że powinni zaakceptować swoją sytuację jako nieuniknioną. Ale nie mają powodu.
Majątek światowych miliarderów wzrósł o 3,9 bln dolarów między 18 marca a 31 grudnia 2020 r. Ich całkowity majątek wyniósł wtedy 11,95 bln dolarów, co oznacza 50-procentowy wzrost w zaledwie 9,5 miesiąca. Między kwietniem a lipcem 2020 r., podczas początkowych blokad, majątek tych miliarderów wzrósł z 8 bilionów dolarów do ponad 10 bilionów dolarów.
Jedyną nieuniknioną rzeczą w obecnym kryzysie był upadek napędzanego długiem, niezrównoważonego neoliberalizmu, stworzonego w celu ułatwienia jawnej grabieży superbogatym, którzy przejęli ponad 50 bilionów dolarów na ukrytych kontach.
Colin Todhunter
Colin Todhunter specjalizuje się w rozwoju, żywności i rolnictwie. Jest pracownikiem naukowym Centrum Badań nad Globalizacją (CRG) w Montrealu.
Za: Global Research, 27.04.23
https://www.globalresearch.ca/poverty-crisis-sucking-humanity-dry/5817341
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 3013
Z prof. Grzegorzem Gorzelakiem, dyrektorem Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych na Uniwersytecie Warszawskim rozmawia Anna Leszkowska
- Środki, jakie Polska otrzymała z UE w latach 2007-13 były przedstawiane opinii publicznej jak manna z nieba, coś wspaniałego i niepowtarzalnego. Czy istotnie były one tak bardzo znaczące dla naszego budżetu? W czym te środki nam pomogły, w czym przeszkodziły, a ile z nich zmarnowaliśmy?
- - W latach 2007-13 otrzymaliśmy z UE ok. 97 mld euro brutto, ale po odliczeniu składki Polski do budżetu unijnego, było to ok. 73 mld euro. Ponadto trzeba pamiętać, że część z tych środków – trudno ocenić, jaka - wraca do państw płatników netto, z których pochodzą firmy zaangażowane w inwestycje w Polsce. Można ostrożnie założyć, że jest to ok. 10 mld euro. Czyli w sumie byłoby to ok. 60 mld euro netto w latach 2007-13.
Jeśli porównać wielkość tych środków z PKB Polski, który w tych latach wyniósł ok. 2500 mld euro, to kwota 97 mld euro stanowi 3,8% PKB, ale w wyrażeniu netto jest to już tylko 2,4% PKB , zatem nie jest to taki znowu wielki zastrzyk finansowy.
Ale też wszystko zależy od tego, do czego się te środki odniesie. Jeśli do polskich inwestycji, to można było sfinansować nimi ok. 15% z nich. Jeśli do inwestycji zagranicznych, to jest to już 60%, a w przypadku inwestycji publicznych - ok. 40-45%.
Jest więc pytanie, czy te środki przyczyniły się do rozwoju kraju? Trudno to jednoznacznie ocenić, bo trudno jednoznacznie zdefiniować rozwój. Na pewno przyczyniły się do podniesienia standardu cywilizacyjnego i poziomu życia – zwiększyły łatwość podróżowania i bezpieczeństwo jazdy, poprawiły estetykę otoczenia, pozwoliły zbudować nowe hale i boiska sportowe, obiekty kulturalne itd. Dzięki inwestycjom publicznym z tych środków nasz wspólny majątek się zwiększył. I tutaj postęp jest zauważalny. Prawdopodobnie byłby i bez środków unijnych, ale mniejszy. Te pieniądze były dla nas ekstra korzyścią. To jest jedna strona.
Druga to taka, że dzięki tym funduszom zwiększyliśmy wzrost gospodarczy, choć tu już obraz nie jest taki oczywisty, tzn. nie ma dowodu, że w wyniku napływu środków unijnych nastąpiło przyspieszenie wzrostu gospodarczego, poza tym, że „podkręciły” one gospodarkę tak, iż efekt popytowy przejściowo złagodził zagrożenia związane z kryzysem. Ale nie wiadomo, na ile jest to zjawisko trwałe. Być może będzie można na to dać odpowiedź za 3-4 lata, kiedy będziemy mieli pełny obraz dynamiki gospodarczej do 2015 r.
Natomiast jest oczywiste, że prowzrostowy efekt, jaki wywołały pieniądze unijne jest mniejszy niż oficjalnie się podaje w dyskursie publicznym i opiniach polityków.
Nie wiemy też, czy struktury materialne, jakie zbudowaliśmy za te środki, powiększające nasz potencjał cywilizacyjny, nie staną się w niektórych przypadkach obciążeniem, kiedy nie będziemy w stanie ich utrzymać. I na to pytanie, czy te środki będą obciążeniem czy korzyścią, będzie można odpowiedzieć pewnie po roku 2022.
- A czy obecnie już można ocenić, ile z tych środków zmarnowaliśmy?
- Nie, bo pojęcie zmarnowania jest nieostre. Oczywiście, są przykłady ewidentnego marnowania pieniędzy, ale generalnie trudno to ocenić. Poza ewidentnymi przykładami, kryteria marnowania są nieostre – trudno jest ocenić, w jakim stopniu jest niepotrzebne coś, co z sukcesem zostało zakończone.
- Ale niekoniecznie było to najbardziej oczekiwane. Pieniądze w programie Innowacyjna Gospodarka nie przyniosły zamierzonych efektów…
- Innowacje kompletnie nie wypaliły. Być może w pewnej części należy za to winić gospodarkę, w pewnej – naukę, w pewnej części administrację. Mamy kraj relatywnie słabo rozwinięty, nisko zaawansowany technologicznie, z wątłą, niedofinansowaną nauką. Po stronie administracji dominuje niechęć do finansowania projektów obarczonych ryzykiem – a takie są przecież projekty innowacyjne.
Badania polskie i europejskie pokazują, że w takiej sytuacji nieprawdziwe jest tradycyjne założenie, iż jak się spotkają: własna nauka z własnym przemysłem i usługami, to wyprodukują innowacje.
Kraj taki jak nasz musi opierać się na strategii imitacyjnej. Zastrzyki innowacyjne przynosi kapitał zagraniczny. Jednak badania wykazały, że wpływ kapitału zagranicznego na miejscowe środowisko gospodarcze w nowych krajach członkowskich UE jest mniejszy niż w starych krajach członkowskich.
Czyli u nas kapitał zagraniczny często zachowuje się enklawowo: przychodzi, wytwarza, ale nie daje takich efektów mnożnikowych jak to jest w krajach wyżej rozwiniętych. Prawdopodobnie dlatego, że miejscowe środowisko jest słabiej przygotowane do absorpcji przynoszonych przez niego innowacji. W związku z tym, kapitał zagraniczny korzysta z tradycyjnych czynników produkcji jak tania siła robocza, tania ziemia, dopłaty, zwolnienia podatkowe, granty inwestycyjne, itp.
- A z resztą się nie koleguje…
- Tak, bo ta reszta na ogół nie nadaje się do kolegowania. Prezydent-elekt w kampanii wymienił grafen*. Ale nawet jeśli mamy jedną z najlepszych metod produkcji grafenu (co świadczy o wysokim poziomie polskiej nauki w tej dziedzinie), i nawet jeśli będziemy w stanie produkować tanio dobry grafen, to polska gospodarka nie jest w stanie go zastosować, bo nie produkujemy urządzeń, do jakich jest on potrzebny. To świadczy o tym, że polskie środowisko gospodarcze nie jest w stanie wchłaniać nawet tych nielicznych innowacji, jakie się u nas pojawiają.
Czyli jak mówimy o podniesieniu innowacyjności, to powinniśmy zwiększać otwartość na kapitał zagraniczny, szczególnie ten innowacyjny, czyli prowadzić selektywną politykę jego przyjmowania. Ale to wymaga otwartości i świadomości. Oznacza to, że polityka w sferze innowacji musi brać pod uwagę nie marzenia o rodzimej innowacyjności, wychodzącej ze styku polskiej gospodarki z polską nauką, ale realia – otwartość na impulsy zewnętrzne i zwiększenie żyzności „innowacyjnej gleby”, żeby te impulsy tu się zakorzeniały.
- Czyli skutków gospodarczych unijnych pieniędzy szybko nie ocenimy...
-Zobaczymy je po czasie, ale na pewno są mniejsze niż by się chciało. Jaki będzie ich skutek cywilizacyjny – też nie wiadomo. Ale jest też poza gospodarczym i cywilizacyjnym trzeci kompleks oddziaływania tych środków na rozwój kraju - to sprawność administracji.
- Tutaj nie ma rozbieżności w ocenach - wszyscy się zgadzają, że została poprawiona.
-Tak, ta część administracji, jaka jest związana z obsługą środków unijnych pracuje lepiej, jest sprawniejsza, funkcjonuje bardziej przejrzyście.
Jest jeszcze czwarty komponent – instytucje. Jak wynika z naszych badań, dynamika konwergencji instytucjonalnej, czyli upodabnianie naszych struktur instytucjonalnych do unijnych, zatrzymała się lub radykalnie spowolniła po 2003 roku. Po wstąpieniu do UE uznaliśmy, że jesteśmy świetni i nic więcej robić nie potrzeba. To jest zresztą powszechny objaw występujący u wszystkich nowych krajów członkowskich. Nie ma bata zewnętrznego, a sami nie uważamy, żeby było trzeba coś poprawiać.
No i jest jeszcze jeden ważny komponent wpływu UE na naszą rzeczywistość – świadomość społeczna. Powszechne upatrywanie korzyści z członkostwa w UE w pieniądzach z niej płynących jest zgubne. Niestety, odpowiedzialni są za to głównie politycy – np. Waldemar Pawlak mówiący o narodowym sporcie „wyciskania brukselki”, czy występ czterech polityków PO w spocie reklamowym wyborczym w 2011 r., z którego wynikało że „tylko my wam damy 300 mld zł”. To jest zgroza.
- Ale każdy tak myśli.
- Pół Europy tak myśli. To jest wymysł wszystkich elit rządzących krajów, do których płyną z Brukseli poważne fundusze, że korzyścią z członkostwa w UE są tylko owe pieniądze. Zapomina się o dostępie do europejskiego rynku , inwestycjach zagranicznych, otwartej przestrzeni, Schengen, itd. My ustawiliśmy się w roli żebraka, który uważa, że jemu się pieniądze należą, bo jest biedny. To jest strata w świadomości społecznej. Towarzyszy temu zanik myślenia strategicznego, które jest podporządkowane zaleceniom Unii i możliwości wydawania unijnych pieniędzy w ramach programów operacyjnych, krajowych i regionalnych.
Choć teraz wszyscy – zgodnie z zaleceniami KE - muszą mieć strategię, to u nas najważniejsze są programy operacyjne. A potem dorabia się do nich strategie. Czyli kierunek działań odwrotny niż to wynikałoby z logiki. I to jest nieszczęście, i to podwójne. Bo po pierwsze, obudzimy się jak dziecko we mgle, kiedy tych pieniędzy z UE będzie mniej, a po drugie – brak szacunku dla myślenia strategicznego będzie mieć długofalowe negatywne konsekwencje.
Na to się nakłada beznadziejna przepychanka w każdej kampanii politycznej, w której akcentuje się sposób dzielenia korzyści, a nie ich pomnażania. Wzmacniają się zatem roszczeniowe postawy w społeczeństwie, co pośrednio jest także skutkiem napływu pieniędzy unijnych.
Można więc postawić tezę, że w sferze świadomości społecznej te środki przyniosły ewidentne straty.
- Od dawna kolejne diagnozy społeczne pokazują, że Polacy nie umieją ze sobą współpracować. Czy ta ułomność społeczna ma wpływ na wykorzystanie środków unijnych?
- Nie znam takich badań, ale np. gminy integrowały się zanim przyszły pieniądze unijne. W połowie lat 90. było kilkaset związków międzygminnych. Ta integracja nie została wywołana pieniędzmi z UE.
Samorządy dobrze sobie dawały radę i przed wstąpieniem Polski do UE. Zyta Gilowska dawno temu obliczyła, że pierwsza kadencja samorządów, w latach 1990-94, zbudowała 40% infrastruktury lokalnej za własne pieniądze. W biednym kraju.
Tutaj jest natomiast inny problem, badany przez prof. Pawła Swianiewicza (Szafarze darów europejskich), związany ze stosunkami społecznymi: niewątpliwie koneksje polityczne między marszałkiem a gminą sprzyjały lepszemu traktowaniu gminy. Jednak nie znam badań, które pokazywałyby, że wymiar polityczny dominuje w dzieleniu pieniędzy.
- A czy metoda podziału środków unijnych ze wskazaniem na samorządy okazała się słuszna? Czy nie ucierpiało na tym państwo, centrum, które powinno prowadzić politykę całościowego rozwoju?
- Kiedyś, jak myślano o 16 programach operacyjnych, namawiałem Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, aby było ich 17, z których jeden byłby przeznaczony dla rządu. Rząd prowadziłby politykę regionalną w ten sposób, że dopłacałby województwom do wybranych zadań o znaczeniu ogólnokrajowym. Tak się nie stało, ale rząd ma środki na sektorowe programy operacyjne.
Z mojej obserwacji wynika jednak, że relacje między programami sektorowymi a regionalnymi powinny być znacznie bliższe. Anegdotyczny jest przykład budowy przez GDDKiA niepotrzebnej obwodnicy na kierunku wschód-zachód w ciągu drogi krajowej wokół jednego z miast Lubelszczyzny, a braku środków u marszałka na budowę znacznie potrzebniejszej obwodnicy tego miasta w ciągu drogi wojewódzkiej (kierunek północ-południe). Burmistrz tego miasta zasłynął przy tej okazji powiedzeniem „bądźmy cierpliwi, kiedyś się przyda”. Czasem je cytuję. To doskonały przykład na to, że integracja działań winna być większa, a rząd winien być aktywniejszym graczem w skłanianiu marszałków do inwestycji potrzebnych państwu i pomaganiu im w tym.
- Jednak wiele osób miało nadzieję, że te środki unijne pozwolą rozwijać państwo z pozycji centrum, poprzez inwestycje ważne dla wszystkich obywateli, nie tylko dla mieszkańców danej gminy.
- Nie widzę tu sprzeczności. Mamy dobrze rozwiniętą samorządność, która jest dobrem samym w sobie i jednocześnie nieźle funkcjonuje. Każdy szczebel powinien zajmować się własnymi sprawami, ale jak mówiłem – potrzebna jest większa koordynacja. Trzeba przy tym pogodzić się z tym, ze nigdy nie jest tak, że coś jest doskonałe - rzeczywistość jest ułomna. Nie wszyscy funkcjonują perfekcyjnie. Po to stworzyliśmy jeden z lepszych modeli samorządowych, a prawdopodobnie najlepszy ze wszystkich nowych państw członkowskich, w którym są coraz silniejsze województwa i sprawne gminy.
- Jeszcze jedna sprawa: podział środków na terytorium Polski. Które regiony bardziej na nich skorzystały?
- Tu są dwie miary: wolumenu i w przeliczeniu na jednego mieszkańca. W wolumenie więcej dostają miasta niż obszary pozamiejskie, więcej dostają silniejsi niż słabsi. W przeliczeniu na mieszkańca relacja jest odwrotna: więcej dostają słabsi niż silni.
W wyniku takiego podziału i niemożności dynamizacji rozwoju regionów słabo rozwiniętych tylko w oparciu o zasilenia zewnętrzne, różnice regionalne w Polsce rosną i będą rosły, co można było przewidzieć już 25 lat temu. Od połowy lat 1990. Polska jest prekursorem zarzucenia doktryny wyrównywania różnic międzyregionalnych. W Koncepcji polityki przestrzennego zagospodarowania kraju opracowanej przez zespół prof. Jerzego Kołodziejskiego napisano, że najważniejszym celem rozwoju kraju jest uzyskanie trwałego, dynamicznego wzrostu gospodarczego - nawet za cenę przejściowego powiększenia różnic międzyregionalnych. Zasada ta została utrzymana także w Koncepcji przestrzennego zagospodarowania kraju do roku 2030 i raporcie „Polska 2030” autorstwa zespołu Michała Boniego.
- Czy wydawanie środków unijnych jest monitorowane – pomijając sprawozdania, jakich wymaga od nas Unia?
- Niestety, mamy kłopot z ewaluacją. Zaczynam podejrzewać, że ci, którzy zarządzają wydawaniem pieniędzy unijnych, (ale i z naszego budżetu), z reguły nie chcą wiedzieć, jakie są tego efekty. Ostatnio np. Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju na ocenę efektów wydanych ok. 16 mld zł w Polsce Wschodniej przeznaczyło zaledwie 160 tys. zł i wykonania tego zadania oczekiwało w kilka miesięcy… Ewaluacja zatem takim przypadku musi być powierzchowna i do niczego niepotrzebna.
- A po co urzędnicy mają wiedzieć, jaka jest efektywność wydanych pieniędzy?
- Po to, żeby móc w przyszłości usprawnić wydawanie pieniędzy publicznych. Przecież wszystkim nam o to powinno chodzić.
- Ale gdyby się okazało, że te środki zostały źle wykorzystane, to ktoś przecież musiałby ponieść za to odpowiedzialność...
- Nie, bo odpowiedzialność jest rozmyta – środki te wydawało tak wiele instytucji i podmiotów, że trudno mówić o odpowiedzialności. Na międzynarodowej konferencji nt. ewaluacji usłyszałem ostatnio, że jeżeli komuś płacą za to, że ma nie wiedzieć, to nic go nie skłoni, żeby się chciał dowiedzieć. To wiele tłumaczy ….
Dziękuję za rozmowę.
*na ten temat pisaliśmy w SN 6-7/2014 - Polski grafen ze znakiem zapytania