Ekonomia (el)
- Autor: Ewa Jastrzębska
- Odsłon: 3472
Jedną z form pomocy rozwojowej udzielanej społecznościom państw słabo rozwiniętych jest coraz szerzej propagowana inicjatywa Fair Trade - sprawiedliwego handlu.
Gdy stało się jasne, że korzyści płynące ze wzrostu obrotów handlowych nie rozkładają się równo między państwami i innymi interesariuszami, a zwłaszcza, że udział niektórych z państw (i grup społecznych) ulega marginalizacji, podjęto działania na rzecz równoważenia korzyści dla poszczególnych stron.
Środkami skutecznego osiągnięcia celu mają być działania na rzecz stopniowego ograniczania hegemonii państw i transnarodowych korporacji (KNT) z bogatej Północy, otwierania rynków dla partnerów z Południa, a wreszcie walka z niesprawiedliwymi praktykami handlowymi, które przez klasyczny wyzysk utrzymują w nędzy miliony ludzi.
Chodzi zatem nie tyle o doraźną, finansową pomoc rozwojową i charytatywną, kierowaną przez najbogatsze państwa świata, ile o pomoc we włączeniu państw rozwijających się do głównego nurtu gospodarki światowej (współpraca na rzecz rozwoju) i możliwość osiągania przez nie zysków z wymiany międzynarodowej. Jedną z form pomocy rozwojowej udzielanej społecznościom państw słabo rozwiniętych jest coraz szerzej rozpropagowana inicjatywa Fair Trade - sprawiedliwego handlu.
Fair Trade to zorganizowany ruch społeczny skupiający świadomych konsumentów, organizacje pozarządowe i firmy zaangażowane w handel międzynarodowy. Jego celem jest likwidacja społecznego i ekonomicznego zmarginalizowania ubogich producentów z globalnego Południa, co ma służyć wyeliminowaniu ubóstwa i promocji koncepcji rozwoju zrównoważonego.
Fair Trade nie jest formą pomocy charytatywnej czy humanitarnej, lecz postuluje alternatywny model handlu – trwałe, bezpośrednie relacje między lokalnymi wytwórcami z ubogich państw globalnego Południa a konsumentami żyjącymi w dostatnich państwach Północy.
Idea Fair Trade wykorzystuje zatem podejście rynkowe do poprawy sytuacji społeczeństw państw rozwijających się, jednak jest ona przeciwieństwem wolnego handlu, ponieważ zapewnia im równe szanse w handlu (w stosunku do subwencjonowanych produktów rolnych państw rozwiniętych), a więc dostęp do bogatych rynków państw Północy na sprawiedliwych warunkach.
Pierwsza międzynarodowa definicja Fair Trade została sformułowana w 1999 r. przez FINE – utworzoną w 1998 r. nieformalną platformę współpracy, zajmującą się koordynacją i harmonizacją działań sieci członkowskich, w tym lobbingiem na rzecz sprawiedliwego handlu. Do FINE należą cztery główne organizacje sieciowe działające na rzecz sprawiedliwego handlu: Fairtrade Labelling Organizations International – FLO, International Fair Trade Association – IFAT (teraz World Fair Trade Organization – WFTO), Network of European Worldshops – NEWS! oraz European Fair Trade Association – EFTA.
Według definicji FINE sformułowanej w 2001 r., Fair Trade to partnerstwo w handlu opierające się na dialogu, przejrzystości i szacunku, które dąży do większej równości w handlu międzynarodowym. Przyczynia się ono do rozwoju zrównoważonego, oferując lepsze warunki handlowe i broniąc praw marginalizowanych producentów i pracowników globalnego Południa.
Wspieranie producentów
Organizacje Fair Trade, przy wsparciu świadomych swoich wyborów konsumentów, aktywnie angażują się we wspieranie producentów, podnoszenie świadomości społeczeństwa i prowadzenie kampanii na rzecz zmian w regułach i praktykach konwencjonalnego handlu międzynarodowego.
Jak wynika z definicji FINE, działania Fair Trade są prowadzone w dwóch uzupełniających się dziedzinach – działalności handlowej, uwzględniającej zasady etyczne, wspierającej producentów i pracowników z państw Południa, oraz inicjatywach prowadzących do budowania świadomości konsumenckiej w państwach Północy.
Całe przedsięwzięcie Fair Trade może funkcjonować dzięki dwóm wchodzącym w jego skład grupom – z jednej strony są to organizacje importerskie w państwach wysoko rozwiniętych, z drugiej – federacje zrzeszające drobnych rolników i rzemieślników w Afryce, Ameryce Południowej i Azji. To porozumienie i współpraca między nimi, czego wyrazem było powstanie IFTA, jest istotą całej inicjatywy.
Fair Trade nie jest centralnie zarządzaną siecią poszczególnych placówek, ale zbiorem autonomicznych organizacji, zachowujących swoją odrębność, zgadzających się jednak na przestrzeganie wspólnych standardów dotyczących dystrybuowanych produktów. Wymagania, jakie Fair Trade stawia produktom, umożliwiają organizacjom sprawiedliwego handlu oraz innym stosującym praktyki sprawiedliwego handlu, rozszerzenie zasięgu i wpływu ich działań, a także demonstrację i wyrażanie wobec rządów i decydentów publicznego poparcia dla zmian w zasadach handlu międzynarodowego.
Według Karty Zasad Sprawiedliwego Handlu (A Charter of Fair Trade Principles), opublikowanej przez WFTO i FLO w styczniu 2009 r., do najważniejszych zasad, specyficznych i nierozerwalnie związanych z celami rozwojowymi tego ruchu, należą:
– dostęp do rynku dla producentów marginalizowanych;
– zrównoważone i sprawiedliwe relacje handlowe (uwzględnianie wszelkich kosztów produkcji – bezpośrednich i pośrednich, np. ochronę zasobów naturalnych oraz ustanawianie długoterminowych relacji handlowych);
– budowanie i wzmacnianie zdolności produkcyjnej (pomoc dla wytwórców w lepszym zrozumieniu warunków i tendencji rynkowych oraz w rozwijaniu wiedzy, umiejętności i zasobów);
– podnoszenie świadomości i poparcia wśród konsumentów (aktywne wspieranie ruchu Fair Trade polegające na kupowaniu oznaczonych ich logo produktów, pytaniu o nie w sklepach i promowaniu ich w swoim środowisku);
– sprawiedliwy handel jako „umowa społeczna” (kupujący zgadzają się płacić więcej niż tego wymaga rynek konwencjonalny, w zamian za co producenci z globalnego Południa wykorzystują korzyści czerpane ze sprawiedliwego handlu do poprawy warunków społecznych i ekonomicznych najbardziej pokrzywdzonych członków ich organizacji).
W Karcie Zasad Sprawiedliwego Handlu podkreśla się także pozytywny wymiar idei Fair Trade w odniesieniu do praw pracowniczych. W ramach tego ruchu przestrzegane są bowiem standardy pracy zgodne np. z konwencjami MOP, które choć szeroko uznawane, są powszechnie łamane w państwach Południa. Ruch ten stara się więc oddziaływać na ukryte przyczyny ubóstwa nie tylko przez usuwanie symptomów (kontrola realizacji standardów w obrębie producentów indywidualnych i całych łańcuchów dostaw), lecz także przez nowe formy relacji handlowych.
Standaryzacja
Wszystkie produkty Fair Trade pochodzą od producentów stosujących zasady sprawiedliwego handlu. Są one sprzedawane i wprowadzane na rynek za pomocą dwóch odmiennych, lecz uzupełniających się kanałów. Dwie organizacje, które reprezentują różne podejścia do sprawiedliwego handlu, opracowały na kanwie tych zasad niezależne, wiarygodne i weryfikowalne systemy standaryzacji. WFTO wypracowało standardy (Sustainable Fair Trade Management System), które muszą spełniać organizacje sprawiedliwego handlu zajmujące się dystrybucją produktów Fair Trade przez zintegrowany łańcuch dostaw.
Misja i działania tych organizacji w całości oparte są na idei sprawiedliwego handlu, którą wykorzystują jako narzędzie służące wsparciu i rozwojowi pokrzywdzonych producentów i redukcji ubóstwa na globalnym Południu, a swoją działalność handlową łączą z kampaniami informacyjnymi.
Natomiast FLO stworzyło system certyfikacji Fairtrade (Fairtrade- Certified), oparty na standardach produkcji i wymiany handlowej, w odniesieniu do konkretnych produktów.
Standardy Fair Trade dzielą się na ogólne i specyficzne dla poszczególnych produktów. Opierają się na następujących kryteriach, których spełnienie jest wymagane zarówno od producentów z państw rozwijających się, jak i od bezpośrednich nabywców ich produktów:
– cena minimalna (stała cena, wyższa od warunków rynkowych, ustalona tak, aby zapewniać rolnikowi zwrot kosztów produkcji i godziwe wynagrodzenie, różni się w zależności od produktu i regionu świata);
– dodatkowa premia na rzecz społeczności lokalnej (wypłacana corocznie dla zrzeszenia producentów Fair Trade, kształtuje się w zależności od ilości sprzedanych produktów, służy wzmocnieniu pozycji drobnych producentów i rozwojowi całej społeczności lokalnej przez różne projekty, np. budowę szkół, studni, wodociągów i dróg, ośrodków zdrowia i wyposażanie ich);
– demokratyczny system podejmowania decyzji w ramach wspólnot (wszyscy członkowie organizacji producenckiej, także kobiety, mają głos w podejmowaniu decyzji, np. o przeznaczeniu premii i podziale zysków);
– możliwość otrzymania zaliczki lub kredytowania (system sprzedaży Fair Trade wymaga od importerów częściowego prefinansowania nabywanych produktów, co umożliwia producentom podjęcie wymaganych inwestycji i opłacenie siły roboczej jeszcze przed faktyczną sprzedażą);
– umowy długoterminowe (zabezpieczenie kontraktu handlowego – umożliwiające producentom stabilizację życia, długoterminowe planowanie i rozwój oraz oparcie produkcji na zasadach sustainable development);
– mniejsza liczba pośredników (dla producentów oznacza możliwość uzyskania zaliczki i płatności z góry, pozyskanie informacji na temat wymogów rynku zbytu ostatecznego produktu, gwarancję ceny minimalnej; w przypadku kupca – zapewnia mu produkt o najwyższej jakości, prosto od producenta, poza tym mniej pośredników oznacza niższą cenę ostateczną);
– odpowiednie warunki socjalne (godziwe płace, wolność zrzeszania się, bezpieczeństwo i ochrona zdrowia, ochrona praw kobiet, zakaz dyskryminacji, zakaz pracy przymusowej i niewykorzystywanie pracy dzieci);
– przestrzeganie standardów środowiskowych (minimalizowanie oddziaływania na środowisko, ograniczanie użycia w rolnictwie środków chemicznych, wycinania lasów, zanieczyszczania środowiska odpadami i nadmiernego zużycia energii, zakaz stosowania GMO, naturalne i ekologiczne metody upraw).
Produkty z certyfikatem
Produkty ze znakiem certyfikacyjnym Fairtrade muszą być certyfikowane na każdym etapie obrotu od producenta do gotowego do konsumpcji wyrobu, aby zagwarantować konsumentom, że produkt rzeczywiście spełnia standardy Fair Trade. Certyfikaty wydają organizacje certyfikujące, np. FLO-CERT, a system certyfikacji jest niezależny i zgodny z normami ISO.
Obecnie istniejące standardy obejmują 20 grup produktów, m.in.: banany, cukier, herbatę, kakao, kawę, komosę ryżową, miód, owoce suszone, owoce i warzywa świeże, soki, orzechy i ziarna oleiste, zioła i przyprawy, ryż, kwiaty cięte i rośliny ozdobne, bawełnę, piłki sportowe, złoto, rękodzieło.
W przypadku takich produktów, jak lody, czekolada, dżemy, wino, piwo i wódka, istnieją oddzielne kryteria przyznawania certyfikatu Fairtrade, tzn. znacząca część ich półproduktów musi być wytworzona w tym systemie.
Natomiast w przypadku piłek sportowych – pierwszego produktu Fairtrade nie będącego żywnością – zasady odnoszą się tylko do warunków pracy i handlu. FLO stopniowo ustala wytyczne dla kolejnych produktów pochodzących z państw rozwijających się.
W 2009 r. liczba certyfikowanych organizacji sieciowych, zrzeszających producentów respektujących ideę sprawiedliwego handlu, wynosiła 827 i wzrosła o 63% w stosunku do 2005 r. Organizacje te pochodziły z 60 państw i zatrudniały 1,23 mln robotników, przede wszystkim w Afryce i na Środkowym Wschodzie (780 tys.).
W 2009 r. liczba licencji przyznanych firmom sprzedającym produkty certyfikowane przez Fair Trade wyniosła 2849, przy wzroście w stosunku do roku poprzedniego o 8%. W 2009 r. w ponad 70 państwach sprzedano około 27 tys. produktów Fair Trade o łącznej wartości około 3,4 mld euro.
Mimo ogólnoświatowego kryzysu gospodarczego, wartość globalnej sprzedaży detalicznej wzrosła w 2009 r. w stosunku do roku poprzedniego o 15%, najszybciej w Kanadzie (66%), Finlandii (60%) oraz Australii i Nowej Zelandii (58%).
Największy rynek sprzedaży produktów sprawiedliwego handlu znajduje się w Wielkiej Brytanii (26% całego rynku Fair Trade w 2009 r.) i Stanach Zjednoczonych (25%).
Wzrost sprzedaży certyfikowanych produktów spowodowany jest przede wszystkim wzrostem popytu. Coraz więcej dużych sieci sklepów jest zainteresowanych dystrybucją towarów posiadających certyfikat Fairtrade. Prawie 72% sklepów na świecie oferujących produkty Fair Trade to właśnie sklepy wielkopowierzchniowe, które zapewniają większą dostępność towarów i możliwość bezpośredniego porównania produktów Fair Trade, ekologicznych oraz standardowych, w związku z czym klienci mogą chętniej wybierać produkty gwarantujące producentom odpowiednią cenę.
Produkty z takim logo można obecnie znaleźć w 55 tys. supermarketów na terenie całej Europy, a ich udział w rynku stał się w niektórych państwach znaczący, np. w Szwajcarii około 47% wszystkich bananów, 28% kwiatów oraz 9% cukru nosi znak certyfikacyjny Fairtrade.
W Wielkiej Brytanii, gdzie krajowy rynek jest ośmiokrotnie większy niż w Szwajcarii, certyfikowane produkty zdobyły 5% rynku cukru, 5,5% rynku bananów oraz 20% rynku kawy mielonej.
Organizacje sprawiedliwego handlu tworzą obecnie mały, ale znaczący i dynamicznie rozwijający się rynek alternatywny o udziale w światowym handlu wynoszącym mniej niż 1%. Fair Trade ma szanse stać się bardzo ważnym podmiotem w co najmniej kilku branżach – przede wszystkim w handlu kawą, herbatą, produktami tworzonymi na bazie kakao czy niektórymi owocami; w kilku segmentach rynku Fair Trade już dziś odgrywa zasadniczą rolę. Świadomość marki Fairtrade wśród konsumentów niektórych państw przekroczyła 80%.
Czujny marketing
Chociaż ruch Fair Trade ma na celu przeciwdziałanie negatywnym efektom zewnętrznym globalizacji oraz działalności transnarodowych korporacji (KTN), to zaczyna on być wykorzystywany przez transnarodowe korporacje. Jest to możliwe, gdyż certyfikacja dotyczy bezpośrednio danego produktu, a nie całej firmy. Dlatego firma Nestlé, jako jeden z głównych eksporterów kawy z państw ubogich, wraz z kilkoma innymi gigantami kawowymi oskarżana o zaniżanie cen skupu surowca, czyli o działalność, z którą Fair Trade ma w swoim założeniu walczyć, mogła otrzymać certyfikat Fair Trade na kawę Nestlé Partners Blend.
Transnarodowe korporacje wykorzystują znak Fair Trade do celów czysto marketingowych, tzn. wypuszczają na rynek kilka produktów z symbolem Fair Trade, budując tym samym etyczne oblicze własnej marki, jednak całą resztę produkcji prowadzą w sposób odbiegający od zasad przyświecających idei systemu.
Często dochodzi także do stosowania podwójnych standardów – certyfikacja obejmuje producentów, ale nie obejmuje już przestrzegania praw pracowniczych w supermarketach czy sieciach kawowych, które sprzedają dany produkt Fair Trade.
Z drugiej strony, uznając poprawę sytuacji ubogich producentów Południa za priorytet, dopóki sprawiedliwie zarabiają, nie ma znaczenia, czy produkt sprzedaje Tesco, czy Starbucks. Ponadto ilość kawy, którą tak olbrzymie podmioty są w stanie kupić od producentów z ubogich regionów na odpowiednich zasadach, nie pozwala na łatwe odrzucenie ich propozycji. Należy także podkreślić, że bez zaangażowania KTN i sieci supermarketów ruch Fair Trade byłby skazany na jeszcze większą niszowość.
Włączanie w system Fair Trade dużych korporacji jest kontrowersyjnym zagadnieniem, nie przez wszystkich jest pozytywnie widziane, a nawet uznawane za sprzeczne z ideą tego ruchu, który jest przecież wymierzony przeciwko polityce wielkich korporacji.
Podstawowy zarzut polega na tym, że chociaż udział transnarodowych korporacji może przyczynić się do szybkiego rozszerzenia rynku na towary Fair Trade, to jednak zagraża wielu aspektom kluczowym dla tej inicjatywy – trosce o interesy małych producentów i rozwijaniu alternatywnego podejścia do handlu i rozwoju, a w długim okresie - także samej inicjatywie.
Pytanie o formę współpracy Fair Trade z dużymi KTN jest zatem jednym z podstawowych dylematów stojących przed organizacjami zajmującymi się sprawiedliwym handlem. Jednak także same KTN powinny rozważyć włączanie do swojej oferty produktów ze znakiem Fairtrade, zadając sobie podobne pytanie, jak T. Hudghton – dyrektor ds. marketingu marki brytyjskiej sieci sklepów Co-operative Group: „Jeśli twierdzisz, że handel jakimś jednym produktem jest sprawiedliwy, to co można sobie pomyśleć o reszcie twojej oferty”?
Fair Trade nie panaceum
Z pewnością Fair Trade nie rozwiąże wszystkich problemów ekonomicznych, z jakimi borykają się państwa Południa, i nie zastąpi panujących obecnie zasad handlu międzynarodowego. Nie jest też wystarczającą odpowiedzią na problemy rolników w państwach Południa, gdyż pomija problem subsydiowania rolnictwa w państwach wysoko rozwiniętych.
Co więcej, chociaż produkcja w ramach Fair Trade stale się rozwija, rośnie liczba wspólnot, a także asortyment oferowanych produktów, to jednak trzeba przyznać, że jest to działalność niszowa, która w krótkim okresie nie będzie miała znaczącego wpływu na sytuację społeczno-gospodarczą państw globalnego Południa. Trzeba także zauważyć, że często warunkiem ograniczającym sprzedaż produktów w ramach Fair Trade jest ich wyższa cena.
Ruch Fair Trade może jednak stać się stałym i istotnym elementem globalnej gospodarki. System wprawdzie nie jest doskonały, ale ogromną jego zaletą jest niewątpliwie to, że pobudza lokalne społeczności w państwach ubogich do własnej inicjatywy i daje im, zamiast materialnej pomocy, możliwość własnej pracy za wynagrodzenie pozwalające na życie na godnym poziomie. Skrócenie łańcucha dostaw w handlu jest korzystne dla obu stron porozumienia i przyczynia się do rozwoju społeczno-gospodarczego na poziomie lokalnym w państwach Południa. Działania podejmowane na rzecz sprawiedliwego handlu należy uznać za formę pomocy rozwojowej skierowanej do najbiedniejszych regionów świata.
Ewa Jastrzębska
W numerze 2/15 SN zamieściliśmy artykuł autorki - Korporacje - więcej szkody niż pożytku .
Poprzedni i obecny tekst są wyborami z obszernego opracowania dostępnego na stronie:
http://kolegia.sgh.waw.pl/pl/KES/kwartalnik/archiwum/Documents/EJastrzebska8.pdf
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2549
- Panie Doktorze, program budowy autostrad w Polsce, katastrofa smoleńska, stocznia szczecińska, gazoport w Świnoujściu, a ostatnio kopalnie i kredyty we franku – to tylko najbardziej spektakularne przykłady świadczące o tym, że w Polsce szwankuje zarządzanie ryzykiem. Z czego to wynika? - Ryzyko jest nieodłącznie związane z działalnością ludzką. I kiedyś, i dzisiaj, w dobie globalizacji, dotyczy każdej dziedziny, nie tylko inwestycyjnej. Tyle, że dzisiaj dostrzegamy je o wiele wyraźniej, gdyż jest ono związane z coraz większymi kosztami, a te mają dla nas wymiar pierwszorzędny.
Koncepcja zarządzania ryzykiem powstała w początkach lat 20. ub. wieku. Zwrócił na nie uwagę amerykański uczony, autor książki „Ryzyko i niepewność” (Risk, Uncertainty and Profit) – F.H. Knight. Zauważył, że ryzyko jest mierzalne, a niepewność niemierzalna.
Jeśli idziemy do banku czy firmy ubezpieczeniowej, to tam ryzyko umieją wyliczyć matematycznie. Jeżeli idziemy do psychiatry, to on się zajmuje naszym ryzykiem w aspekcie niepewności. Niepewność jest kategorią psychologiczną i nie można jej zmierzyć – tak jak nie można wyliczyć, jakie będzie jutro nasze samopoczucie.
- Czy ryzyko zawsze można wyliczyć?
- Nie każde. Są obszary, gdzie jest to niemożliwe, czy trudne. Na pewno można w finansach i ubezpieczeniach. Matematycy od dawna liczą je stosując rachunek prawdopodobieństwa i to nawet na giełdzie, która polega na spekulacji. Ale o ile w latach 60. i 70. giełda była racjonalna i ryzyko dało się wyliczyć, to dzisiaj giełda jest pralnią pieniędzy. Nad tym ryzykiem, jakie niesie gra na niej, nie możemy już zapanować. Na giełdach świata dziennie operuje się ok. 2 bln USD. Jeśli uzmysłowić sobie, jakimi sumami operuje się na giełdzie w ciągu roku, to widać, iż jest to jakiś absurd w porównaniu z eksportem towarów. Jest to handel powietrzem. Problem liczenia ryzyka, jego szacowania, pojawił się na szerszą skalę dopiero w latach 80. XX w. i to głównie w USA. Ryzykiem zaczęto się zajmować głównie z tego powodu, że stawało się coraz bardziej dotkliwe. Globalizacja kapitałów otworzyła granice. Jeszcze w latach 70., jeżeli ktoś chciał wytransferować pieniądze z Francji czy Niemiec, to musiał uzyskać zgodę banku centralnego, gdyż finanse były kontrolowane. Czyli ryzyko było pod kontrolą rządów, które pilnowały, aby ono nie było duże. Ale kiedy nastąpiła deregulacja, przez granice zaczęto transferować ogromne kwoty. Przyczynił się do tego także rozwój technologiczny – komputery i Internet. Wskutek tego ryzyko rozlało się na wszystkie obszary działalności. Stało się coś niedobrego. Przypuszczam, że w najbliższych 5-10 latach rządy będą musiały wrócić do regulacji gospodarek, czyli zmniejszania ryzyka. Widać to na przykładzie handlu narkotykami, w kasynach online, itd. To ryzyko jest i skumulowane i ponadpaństwowe.
- Dlaczego nie próbujemy tego opanować poprzez regulacje prawne? Neoliberalizm nie pozwala?
- Po pierwsze panuje chciwość. A po drugie - można byłoby nad tym zapanować, pod warunkiem, że regulacja uwzględniałaby etykę firm, wykonawców. Oni musieliby chcieć robić coś dobrego: drogę, która nie rozleci się po 5 latach użytkowania, dobry samochód, itp. Producenci muszą zwracać uwagę na jakość produktów, bez względu na miejsce produkcji, muszą panować nad ryzykiem. Ale tak postępuje niewielu, dlatego zwracam uwagę na konieczność uwzględniania etyki.
Mając bowiem na uwadze etyczny i moralny aspekt oceny ryzyka, należy wziąć pod uwagę fakt, że osoby, które decydują o wyborze metody zarządzania ryzykiem nie zawsze są jedynymi podmiotami dotkniętymi danym ryzykiem. Negatywne skutki ryzyka w różnym stopniu dotykają zaangażowane podmioty.
W praktyce problem ryzyka jest regulowany konkretnymi normami i ustawami, ale niezwykle trudno jest znaleźć identyczne standardy i normy. Dominuje zatem tendencja ustalania norm prawnych adekwatna do procesów globalizacji oraz harmonizacji norm i przepisów w UE.
- Czy w neoliberalizmie można mówić o etyce i hierarchii wartości?
- Oczywiście, choć liberałowie i neoliberałowie postawili na chciwość, są pazerni, poza pieniędzmi nic ich nie interesuje. Ryzyko ponoszą inni. Nie jest ważna też wiedza, umiejętności związane z wykonywaną pracą. Ważny jest zysk. W tej sytuacji ryzyko musi być kategorią pomijaną lub celowo pomniejszane.
- Jest jeszcze sprawa kultury – nie wszyscy jednakowo podchodzą do ryzyka, zarządzania nim. Polakom żadne, nawet największe ryzyko nie przeszkodzi w działaniu... My – jak pokazuje choćby katastrofa smoleńska – totalnie lekceważymy ryzyko, uważając się z tego powodu za bohaterów.
- To wynika z kultury. Inne jest zarządzanie ryzykiem w Wielkiej Brytanii, a inne np. w Chinach. Są obszary, gdzie ryzyko traktuje się poważnie i takie, gdzie się je lekceważy. Często wynika to z powodów ekonomicznych, ale też z braku wiedzy. Inaczej ryzykiem zarządza się w państwach słabiej rozwiniętych, inaczej w wysokorozwiniętych. W skandynawskim obszarze kultury, czy w Niemczech, przestrzega się wszelkich norm, tam się panuje nad ryzykiem. Zwraca się też uwagę na aspekt etyczny ludzkiego działania.
- Jak się definiuje ryzyko, które intuicyjnie każdy rozumie? - Współcześnie w badaniach nad ryzykiem uwzględnia się głównie doświadczenia i problemy państw wysoko rozwiniętych. Można zatem uważać, że w pewnym sensie pojęcie to ma charakter socjologiczny, ponieważ dotyczy charakterystycznych cech współczesnego człowieka w rozwiniętym społeczeństwie, które podlega coraz częściej zdywersyfikowanym niebezpieczeństwom (np. terroryzm) i katastrofom, a z drugiej strony dąży do bezpieczeństwa społecznego.
Moja definicja ryzyka, którą razem z kolegami z Niemiec wprowadzamy do literatury fachowej brzmi: ryzyko jest możliwością zaistnienia negatywnych zdarzeń. Ono nie musi się urzeczywistnić, ale może.
Źródłem ryzyka są ludzie, którzy świadomie podejmują decyzje, natomiast niebezpieczeństwa zagrażają z zewnątrz i trudno jest na nie wpływać. Okazuje się, że wskutek technicznego postępu powstaje obecnie więcej niebezpieczeństw niż ryzyka. Definicja ryzyka nie jest obiektywną kategorią, lecz wymaga wielu kompromisów, uzgodnień i społecznej akceptacji. Najczęściej to, co jest uznawane za niebezpieczeństwo albo szkodę, zależy od uwarunkowań ekonomicznych i kulturowych, które historycznie stale się zmieniają. Brak jest zatem stałego punktu odniesienia dla sformułowania jednej obiektywnej i uniwersalnej definicji ryzyka występującego w różnych dziedzinach działalności.
- Pisze pan w swojej książce*, że zarządzanie ryzykiem, mające na celu zwiększenie bezpieczeństwa, ograniczenie ryzyka i niepewności musi się wiązać z ograniczeniem wolności.
- Wchodzimy tu w obszar etyki, psychologii, polityki. Czy ryzyko ogranicza wolność, czy wolność ogranicza ryzyko? Uważa się, że lepiej nie mieszać tych dwóch kategorii. Jeżeli jednak pewne rodzaje ryzyka będzie się analizować, to te związki są. Filozofowie nie uważają tych związków za oczywiste.
Chęć zapobiegania negatywnym zdarzeniom rzeczywiście jednak stawia przed decydentami dylematy związane z coraz większą ingerencją w indywidualne prawo do wolności. Rosnąca tęsknota do poczucia bezpieczeństwa wymaga bowiem coraz szczegółowszych uregulowań.
Dziękuję za rozmowę.
*Tadeusz Teofil Kaczmarek, Zarządzanie ryzykiem. Ujęcie interdyscyplinarne, Difin, Warszawa 2010
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1035
"Każdy, kto wierzy, że wzrost wykładniczy może trwać w nieskończoność na skończonej planecie jest albo szaleńcem, albo ekonomistą"
Kenneth Boulding
Podczas międzynarodowej konferencji dotyczącej postwzrostu, która odbyła się w Lipsku w 2014 roku, przeprowadzono ankietę. Jej celem było ustalenie, co łączy zainteresowane postwzrostem osoby z ruchów i środowisk, które na ogół ze sobą nie współpracują. Okazało się, że są to po pierwsze odrzucenie wiary w „zielony wzrost” i możliwość osiągnięcia zrównoważonej ekonomii poprzez dalszą ekspansję produkcji dóbr i usług. Po drugie, przekonanie, że transformacja musi być „krytyczna wobec kapitalizmu, profeministyczna, pokojowa i oddolna”.
Słowo postwzrost dotarło po raz pierwszy do szerszej publiczności w Polsce za sprawą wystawy „Slow Future” w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie w 2014 roku. W katalogu do wystawy można było przeczytać: „Nie można [...] sprowadzić postwzrostu tylko do nawoływania o dobrowolną zmianę nawyków, o praktykowanie „odpowiedzialnej konsumpcji” czy „zmniejszania śladu ekologicznego”. Indywidualne wybory mogą uspokoić sumienie osób zatroskanych o „los planety”, nie zmienią jednak zasad gry, a co najwyżej opóźnią jej koniec”.
Postwzrost pomyślany jest jako slogan, słowo, które ma prowokować i uderzać w samo serce zachodniego sposobu myślenia o gospodarce i dobrobycie. Ma na celu wzbudzać emocje i prowokować do dyskusji na temat przyszłości światowej gospodarki, ale także na temat potrzeb i pragnień zwykłych ludzi.
Postwzrost nie jest tylko teorią ekonomiczną, ale czerpie z różnych dyscyplin (ekologia, krytyka rozwoju i antyutylitaryzm, sens życia i dobrostan społeczny, bioekonomika, demokracja, sprawiedliwość). Skupienie ich w jednym nurcie pozwala dostrzec współzależności.
Działacze i autorzy postwzrostowi krytykują tzw. zielony kapitalizm zakładający rozprzężenie (ang. decoupling) wzrostu gospodarczego i zużycia zasobów, uznając go za zbyt życzeniowy i oparty na wierze w adaptację systemu, a nie na danych naukowych. Sami wspierają swoją argumentację badaniami pokazującymi, że wzrost efektywności wykorzystania zasobów jest znikomy i na dodatek relatywny – zagregowane zużycie wciąż rośnie wykładniczo.
Obietnica „zielonej technologii” mami większą wydajnością energetyczną i surowcową, która ma wyrównać straty powodowane przez rosnące zużycie zasobów, ta sama wydajność jest równocześnie przyczynkiem do dalszego wzrostu produkcji i konsumpcji. Taki wzrost efektywności czy produktywności nie przekłada się nijak na dobrostan społeczeństw czy subiektywne poczucie szczęścia – powyżej określonego poziomu PKB poczucie szczęścia czy satysfakcji członków społeczeństwa nie podąża za dalszym wzrostem gospodarczym, a nawet spada.
Centralna dla postwzrostu jest idea, że redukcja konsumpcji i zużycia zasobów naturalnych nie musi oznaczać osobistego poświęcenia i niższego poziomu życia. Zamiast wypełniać je pracą najemną i konsumpcją dóbr moglibyśmy poświęcać ten czas na dbanie o siebie, bliskich i angażowanie się w lokalne społeczności.
Istotna jest też wiara, że poprzez wspólnotowe, lokalne rozwiązania, sprawiedliwe dzielenie pracy i zasobów oraz otwartą, demokratyczną debatę można od nowa zdefiniować pragnienia i potrzeby w zgodzie ze środowiskiem naturalnym.
Rolnictwo jest wdzięcznym terenem dla postwzrostowych idei. Łatwo zobaczyć, że model oparty na wzroście wykładniczym coraz szybciej zjada swój ogon (wyczerpywanie się zasobów, zanieczyszczenie pozostałościami pestycydów, degradacja gleb).
Postwzrostowcy stworzyli termin „skromna obfitość” (frugal abundance). Argumentują, że tworzenie fikcyjnych potrzeb i coraz większych wyzwań produktywności powoduje sztuczne poczucie niedostatku, podczas gdy przestrzeń relacji społecznych pustoszeje, pozostawiając po sobie dotkliwy brak.
Skromna obfitość ma oznaczać zmniejszenie potrzeb materialnych i tym samym zwolnienie tempa życia i stworzenie przestrzeni na bogate życie społeczne i zmysłowe. Uprawa ziemi i produkcja żywności to obszary, gdzie możliwość wytwarzania sensów i znaczeń, których sednem nie jest wzrost poziomu konsumpcji, jest niemal nieograniczona. Można produkować żywność, która nie jest tylko towarem w znaczeniu ekonomicznym, ale generuje „wartość dodaną” w postaci troski o środowisko, budowania relacji współpracy i szacunku, poszanowania praw zwierząt.
Dobre praktyki i przykłady są z nami od tysiącleci. Wystarczy inspirować się chociażby rdzennymi społecznościami. Sumak kawsay – pochodząca z Andów koncepcja „dobrego życia” opisuje sposób życia, który jest skupiony na społeczności i zrównoważony środowiskowo, a ludzie i ich otoczenie są tu czymś więcej niż tylko zasobami. Ta koncepcja jest na tyle silna, że odpowiednie zapisy znalazły się w państwowej legislacji.
Stworzenie odpowiednich warunków dla rozwoju sposobów życia i gospodarowania ziemią zgodnych z naszymi potrzebami i ze środowiskiem, to jedno ważnych z zadań, które przed nami stoją. Poprzez presję ruchów oddolnych, zmiany instytucjonalne czy przykład indywidualny wpływamy na rzeczywistość i zmieniamy zasady gry, które kształtują otaczające nas środowisko. Wspólnie zdecydujmy czy ideą przewodnią zachodniego rozwoju ma być utopia nieskończonego wzrostu i luksusy dla nielicznych, czy postwzrost i sumak kawsay – troska o środowisko i dobre życie dla wszystkich.
Joanna Perzyna, Wojtek Mejor
Od Redakcji: Powyższy tekst pochodzi z publikacji „Polityka na talerzu” przygotowanej przez Nyeleni Polska i Koalicję Żywa Ziemia przy wsparciu Fundacji HBS i Fondation de France - https://pl.boell.org/pl/2020/02/21/polityka-na-talerzu
- Autor: Krystyna Hanyga
- Odsłon: 2671
Obserwujemy ostatnio wzrost zainteresowania kooperatyzmem. Do łask powróciły pisma naszych wielkich teoretyków, z Edwardem Abramowskim na czele, którzy szerzyli spółdzielcze idee, budowali wizję nowego alternatywnego ładu społeczno-gospodarczego, mającego przezwyciężyć zacofanie i biedę, i stworzyć „lepszego człowieka”. To była jedna z najważniejszych i najbardziej nośnych idei społecznikowskich pozytywizmu i później również okresu odbudowy niepodległej Polski. Czy te tradycje intelektualne kooperatyzmu i także praktyka działania mogą być inspiracją, wzorcem dla dzisiejszych kooperatystów? Z dr. hab. Markiem Rymszą z Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW rozmawia Krystyna Hanyga. - Skąd się wzięło to obecne zainteresowanie kooperatyzmem? Jeszcze niedawno spółdzielczość uważano za anachroniczną.
- Wskazałbym na trzy źródła nośności tej idei. Pierwszym z nich jest proces społecznego odreagowywania w młodszym pokoleniu Polaków daleko idącego indywidualizmu czasów transformacyjnych.
Wprowadzaniu mechanizmów gospodarki rynkowej towarzyszyło hasło indywidualnego bogacenia się.
To, co wspólnotowe, zostało utożsamione ze starym porządkiem, z komunizmem. Skoro stary porządek był kolektywny, to nowy porządek miał być liberalny, gdzie każdy człowiek jest motorem swego własnego sukcesu na rynku czy w życiu.
Rwaliśmy więc więzi społeczne, nie budowaliśmy nowych i zakładaliśmy, że niewidzialna ręka jakoś nam ułoży nowy ład zbiorowy.
Na dwie dekady wahadło wychyliło się po czasach kolektywnych w stronę indywidualizmu i teraz to wahadło powraca. Metodą prób i błędów zdajemy się szukać złotego środka: widząc potrzebę sensownego łączenia indywidualizmu ze wspólnotowością.
- Przecież powszechna jest opinia, że indywidualizm Polaków pogłębia się i utrudnia jakiekolwiek wspólne działania.
- Czym innym jest realna zdolność działania wspólnotowego, a czym innym szukanie pewnej wspólnotowej idei i jej społeczna atrakcyjność. Na kooperatyzm jako ideę pojawia się społeczne zapotrzebowanie; ma ono jednak charakter niszowy, nie masowy. Korporacjonizm to nośna idea w środowiskach młodzieżowych krytykujących kapitalizm jako niesprawiedliwy ustrój społeczny.
Jest to krytyka radykalna, ale bezpieczna zarazem, bo prowadzona w sytuacji, w której powrót do realnego socjalizmu czasów PRL nam nie grozi. Kontestatorzy są w jakiejś mierze konsumentami poprawy poziomu życia, jaka dokonała się przez ostatnie 25 lat, podobnie jak na Zachodzie kontestatorzy porządku mieszczańskiego z lat 60. XX wieku byli konsumentami mieszczańskich państw dobrobytu.
Jest i trzecia okoliczność, którą warto brać pod uwagę. Część młodego pokolenia Polaków – zresztą nie tylko Polaków, bo to jest trend ogólnoeuropejski – po prostu nie odnajduje się w ramach globalizującej się gospodarki wolnorynkowej. W ich przypadku nie chodzi o sferę poglądów, tylko o styl życia, o możliwość funkcjonowania poza przysłowiowym „wyścigiem szczurów” i podkręcaną konsumpcją, a więc: omijać duże markety, żyć trochę wolniej, za mniejsze pieniądze...
W pojedynkę takie dążenie kończy się społeczną marginalizacją, młodzi Polacy szukają więc form grupowych. I niektórzy natrafiają na kooperatywy.
Natomiast spółdzielczość jako taka nie przeżywa bynajmniej w Polsce renesansu. Nie jest przypadkiem, że nośna jest kooperatywa, ale już słowo spółdzielnia brzmi gorzej, jego atrakcyjność jest mniejsza.
Badacze analizujący polską spółdzielczość zwracają uwagę, że krok po kroku postępuje komercjalizacja tego sektora gospodarki. Coraz większa liczba spółdzielni zmienia się w wyniku przekształceń własnościowych w podmioty komercyjne.
Następuje też tzw. demutualizacja wkładu, w części spółdzielni pojawiają się inwestorzy, który dokapitalizowują je, przejmując co prawda relatywnie niewielką część udziałów, np. 20% , ale gdy pozostałe udziały są rozproszone, owe 20% pozwala menedżersko zarządzać. Sektor spółdzielczy się więc kurczy. Z jednym wyjątkiem – spółdzielczości socjalnej. Polityka państwa kreuje zakładanie nowych spółdzielni socjalnych, podczas gdy rozwój spółdzielczości tradycyjnej nie wydaje się być priorytetem tej polityki. To taki paradoks.
- Warto przyjrzeć się temu, co mamy w sektorze spółdzielczości. Na wsi on się jeszcze jakoś trzyma. Zamiast dawnych spółdzielni rolniczych tworzone są tzw. grupy producenckie, upowszechniające się dość opornie, choć mają oparcie w tradycji i powinny służyć rozwojowi przedsiębiorczości na wsi. Jednak nie pokonały dotąd tego negatywnego wizerunku z przeszłości. Natomiast kwitną np. spółdzielnie mleczarskie.
W mieście są małe spółdzielnie mieszkaniowe, odradzają się, tworząc nową tkankę obok tradycyjnych molochów, spadku po PRL-u. Powstają spółdzielnie socjalne i jako nowość – kooperatywy spożywcze. Co jest „nową spółdzielczością” i co ją odróżnia od „tradycyjnej”? Czym się charakteryzują te nowe formy spółdzielczości? Kim są nowi spółdzielcy i jakie są ich motywacje? Już chyba nie misja, jak przed wiekiem.
- Zacznijmy od tego, że tradycyjna spółdzielczość jest w marnej kondycji nie tylko ekonomicznej, o czym już mówiłem, ale i moralnej. Generalnie rzecz biorąc, w spółdzielniach jest niedobór kapitału społecznego i tego, co jest istotą spółdzielczości – gotowości wspólnego działania. W związku z tym często te spółdzielnie są spółdzielniami jedynie formalnie, ale funkcjonują niekoniecznie jak spółdzielnie. W części z nich nadal obecne są, wywodzące się jeszcze z socjalizmu, złe wzory działania, bo socjalizm wynaturzył spółdzielczość.
Spółdzielczość socjalistyczna była spółdzielczością nomenklaturową, tak naprawdę nie członkostwo było elementem sprawczym, tylko nadanie z góry. Spółdzielczość w PRL to był ruch o przetrąconym kręgosłupie. Nie wiem, co socjalizm bardziej niszczył – czy to, z czym walczył, czy to, co teoretycznie wspierał. Temu, z czym walczył, zabraniał istnienia, a to, co wspierał, po prostu wypaczał. To drugie spotkało ruch spółdzielczy.
W ‘89 roku uznano, że spółdzielczość stanowi relikt socjalizmu. Tymczasem w gospodarce rynkowej jest miejsce na spółdzielczość, ona nie musi być alternatywą dla stosunków wolnorynkowych. Jest po prostu pewną formą działania na rynku, tyle że zawiera elementy kolektywnego zarządzania.
W spółce siła głosu udziałowca jest proporcjonalna do wielkości jego udziałów, w spółdzielni stosowana jest formuła stowarzyszeniowa: jeden udziałowiec – jeden głos. Ale takie zarządzanie także może być ekonomicznie racjonalne. Przykłady Włoch, Hiszpanii, Francji pokazują, że spółdzielczość to spory segment rynku, i że spółdzielnie potrafią efektywnie funkcjonować w konkurencyjnych warunkach gospodarki wolnorynkowej.
Ale u nas uznano, że spółdzielczość nie ma przyszłości i powinna być wygaszana, niejako zadekretowano jej uwiąd. Pewna, niewielka zmiana politycznego kursu nastąpiła dopiero wraz z akcesją Polski do Unii Europejskiej. Przejdźmy teraz do kooperatyw jako realnych bytów. Zakładanie kooperatyw to zjawisko ewidentnie niszowe. Przy czym można wyróżnić dwa rodzaje nowozakładanych kooperatyw.
Pierwszy typ to kooperatywy o mocno ideologicznym profilu, będące formą manifestacji wspomnianego buntu wobec stosunków rynkowych. Spółdzielcy chcą pokazać, że można funkcjonować na rynku w sposób ideowo odmienny – przestrzegać zasad fair trade, nie dążyć do maksymalizacji zysku, itp.
Drugi rodzaj nowych kooperatyw zakładają ludzie, którzy chcą mieć dostęp to do określonych produktów, np. do lepszej żywności: a to zdrowej, a to pochodzącej bezpośrednio od producenta i przede wszystkim tańszej. Uruchamiają oni pewien rodzaj zbiorowego działania, który ma obniżyć koszty transakcyjne i zapewnić dostępność poszukiwanych towarów przy ograniczonej roli komercyjnych pośredników.
Oba te nurty łączy zainteresowanie określonym stylem życia: bardziej wspólnotowo, w miarę tanio, bez ostentacyjnej konsumpcji. Ale jednocześnie jest to swoista forma praktykowania świadomego konsumeryzmu: właściwy wzór konsumpcji zyskuje wysoką wartość etyczną i ideologiczną, przykłada się więc dużą wagę do tego, co się je, ile, skąd pochodzi żywność. To jest więc pewien rodzaj koncentrowania się na akcie konsumpcji, chodzi tu raczej o jakość konsumpcji niż o ucieczkę od niej. - Te kooperatywy spożywcze należą do całego ruchu alternatywnych sieci żywnościowych, który rozlał się po całym świecie i w Polsce funkcjonuje nie tylko w takiej formie. - To próba zbiorowej reakcji na przeregulowane na poziomie unijnym warunki produkcji, przechowywania i dystrybucji żywności. System unijny jest wysoce zbiurokratyzowany i chroni w pierwszej kolejności interesy dużych producentów. Oddolne reakcje na nadregulację przyjmują formułę nowych ruchów społecznych, o niskim poziomie sterowności. - W tej nowej spółdzielczości wątek społeczny nie jest tak wyraźny jak dawniej. Akcentowany jest tylko w spółdzielniach socjalnych, które mają specyficzny charakter. Natomiast nowa spółdzielczość jest wyraźnie wiązana z cechą obywatelskości, nowe spółdzielnie określa się nawet niekiedy jako instytucje społeczeństwa obywatelskiego, szkołę demokracji, odpowiedzialności i wspólnego działania. To chyba mocno na wyrost? - To jest manifestacja pewnych idei, natomiast na poziomie operacyjnym nowa spółdzielczość spod znaku kooperatyw to w Polsce, podkreślam raz jeszcze, rynkowa i społeczna nisza. Dopóki jest to zjawisko niszowe, trudno ocenić jego rzeczywistą ekonomiczną rentowność, a także trudno oszacować, czy przynosi realną społeczną wartość dodaną. Ale bez wątpienia kooperatywy to forma społecznej samoorganizacji, której praktykowanie jest przekraczaniem socjalizacji opartej na konformistycznym dostosowaniu się do reguł ładu zbiorowego odgórnie ustanawianego przez państwo i biznes spod znaku wielkich korporacji.
Na razie nowa spółdzielczość nie jest żadną ekonomiczną alternatywą dla sklepów wielkopowierzchniowych. Natomiast być może w przyszłości, gdy kooperatywy spożywcze okrzepną i staną się trwałym elementem funkcjonowania jakiejś znaczącej grupy polskich rodzin, gospodarstw domowych, okaże się ona również formą rozwiązania alternatywnego mającego cechy niszowego, ale jednak „systemu”. - Na pewno spółdzielczość nie będzie taką alternatywą dla systemu, jaką miała być za czasów Abramowskiego. - Ale idee Abramowskiego też pozostały społeczną utopią, może dlatego właśnie są dzisiaj atrakcyjne? W Drugiej Rzeczpospolitej ruch spółdzielczy był silny, ale nie stanowił ekonomicznej alternatywy, tylko element zagospodarowania ówczesnego systemu rynkowego. Owszem, można przyjąć, że spółdzielczość dla części uczestników tego ruchu była pewnego rodzaju bezkrwawą rewolucją, sposobem trwałego zmieniania stosunków społecznych poprzez takie, a nie inne, organizowanie systemu produkcji, konsumpcji czy dystrybucji określonych dóbr i usług. Ale to był taki kapitalizm bardziej uspołeczniony, ale jednak kapitalizm, a nie socjalizm.
I tak sprofilowany ruch spółdzielczy funkcjonuje także obecnie w krajach południowej Europy, gdzie jest trwałym elementem tamtejszych gospodarek. Tamtejsze spółdzielnie i kooperatywy to przedsiębiorstwa różnego formatu: i duże, i średnie, i małe. Ale wszystkie one funkcjonują w ramach stosunków rynkowych, także wówczas, gdy ich liderzy manifestują ideologiczny anarchizm. Po prostu, gdyby nie trzymały się na poziomie operacyjnym reguł rynkowej efektywności, wypadłyby z rynku.
- Które spośród tych rozmaitych rodzajów spółdzielni mają, Pana zdaniem, największą przyszłość w Polsce? Według różnych ocen, będą to rolnicze, socjalne i kooperatywy żywnościowe. - Zapotrzebowanie na bezpośredni lub z małą liczbą pośredników dostęp do produktów rolnych będzie najprawdopodobniej rosnąć. Obecna sytuacja, kiedy pośrednik (np. sklep wielkopowierzchniowy) czerpie tak duże zyski z obrotu, nie jest korzystna ani dla producenta, ani dla konsumenta, a nie przekłada się również na korzyści personelu pracowniczego sieci tych sklepów.
Racjonalne ekonomicznie jest w tej sytuacji dążenie do ominięcia takich „wsobnych” pośredników. Kooperatywy spożywcze to także dostęp do zdrowej żywności, która nie musi być certyfikowana ekologicznie, bo takie produkty certyfikowane okazują się bardzo drogie; nurt certyfikowanej zdrowej żywności to w dużej mierze odnoga biznesu z głównego nurtu, tyle że w odróżnieniu od sklepów wielko powierzchniowych, adresowana raczej do ludzi zamożnych.
Dla mniej zamożnych to kooperatywa spożywcza jest miejscem, gdzie można znaleźć to, czego się szuka: dobre jakościowo produkty spożywcze za niską cenę. Wydaje mi się, że w warunkach polskich jest również miejsce na niszowe, drobne przedsięwzięcia spółdzielcze, gdzie wspólnotowy, oparty na zaufaniu charakter działań jest po porostu efektywny. Ale to mogą być małe przedsięwzięcia, gdzie zgeneralizowane zaufanie wzajemne jest oparte na zaufaniu prywatnym: znamy tych, z którymi współdziałamy i liczymy na ich uczciwość.
Pojawia się pytanie o przyszłość spółdzielczości socjalnej. Zauważmy, że spółdzielczość socjalna została wypromowana odgórnie, nie przez ruch oddolny. Tworzenie, a w szczególności wspieranie spółdzielni socjalnych to sposób zagospodarowania środków unijnych na tzw. aktywną politykę rynku pracy i przeciwdziałanie wykluczeniu społecznemu. Nie wiadomo, co będzie, gdy te środki za kilka lat się skończą. To dotyczy zresztą i wielu innych przedsięwzięć, które były wspierane w tej unijnej logice projektowo-dotacyjnej. Ale marka została rozpropagowana i można powiedzieć, że zyskała społeczną legitymację. Wiedza o tym, że spółdzielnie socjalne mogą być instrumentem wykorzystanym na rzecz rozwoju lokalnego, czy reintegracji zawodowej i społecznej stała się wśród decydentów samorządowych oraz liderów organizacji trzeciego sektora dosyć powszechna. - Pierwszą próbą odświeżenia idei kooperatyzmu i spółdzielczości socjalnej był projekt Budujemy nowy Lisków, odwołujący się do tradycji z początku XX wieku. Chodziło o stworzenie miejsc pracy i reintegrację na rynku osób trwale bezrobotnych. Nie przyniósł wielkiego sukcesu. - Ten projekt realizowaliśmy w latach 2004-2006, w ramach Inicjatywy Wspólnotowej EQUAL w partnerstwie Fundacji Instytut Spraw Publicznych, Akademii Rozwoju Filantropii w Polsce i WRZOSu, we współpracy z czterema partnerstwami lokalnymi z województwa warmińsko-mazurskiego oraz lubelskiego. Rzeczywiście, chcieliśmy przywrócić przekonanie, że mamy polskie korzenie przedsiębiorczości społecznej, że nie jest to implant z Włoch, tylko nasze własne tradycje, których ikoną jest tzw. wieś wzorcowa - Lisków.
Siła tego projektu equalowskiego polegała na tym, że można było realnie dokapitalizować konkretne przedsięwzięcie gospodarcze, czyli dostać i przekazać pieniądze na rozkręcenie takich lokalnych inicjatyw. Później, po zakończeniu Inicjatywy EQUAL, można było pozyskiwać pieniądze już głównie na „obudowywanie” spółdzielczości, a więc na szkolenia dla spółdzielców, na doradztwo, ale nie można było już dokapitalizować samych inwestycji. Wydaje się więc, że w EQUALu pieniądze były dobrze alokowane.
Generalnie jednak specyfiką działalności na rynku jest, że część inicjatyw, nawet najlepiej przygotowanych, po prostu nie wytrzymuje próby czasu. Istnieje ryzyko ekonomiczne, którego nie można zniwelować.
- Czy ten nowy kooperatyzm może być instrumentem polityki społecznej? Edukacji obywatelskiej? - Może, ale nie widzę tym zainteresowania wśród decydentów, którzy odpowiadają za politykę społeczną. Wydaje mi się, że większe szanse ma tu mikroprzedsiębiorczość, rozumiana bardziej w kategoriach indywidualnych działalności gospodarczych niż działań spółdzielczych. Ale czy owa mikroprzesiębiorczość ma od razu walor obywatelski? Może mieć, ale nie musi.
Obywatelskość to jest trwała orientacja na działanie na rzecz wspólnoty, to zdolność przekraczania prywatności. Można dojść do wniosku, że prowadzenie dobrego lokalnego biznesu wymaga pewnego zaangażowania społecznego czy obywatelskiego, bo wtedy po prostu są niższe koszty transakcyjne. A więc, jeśli robię pewne rzeczy na rzecz społeczności, to pewnych ludzi znam, mam do nich zaufanie, a oni do mnie, mój własny prywatny biznes prosperuje lepiej, po niższych kosztach, z mniejszym ryzykiem. Przy takim rozpoznaniu „definicji sytuacji” prowadzeniu działalności gospodarczej może towarzyszyć aktywność obywatelska. Podobnie rzecz się ma ze spółdzielczością.
Obywatelskość pojawia się wówczas, gdy aktywność przekracza element wzajemnościowej orientacji na korzyść spółdzielców i w ten sposób firma społeczna staje się kołem zamachowym rozwoju lokalnego. Tak, jak to było w przedwojennym Liskowie w przypadku animowanej przez księdza-społecznika Wacława Blizińskiego spółki „Gospodarz”. Tak być może, ale nie musi.
- Kooperatyzm wpisuje się w ogólnie obserwowane procesy społeczne, których przejawem są ruchy miejskie, tworzenie się małych wspólnot mieszkaniowych, itd.
- Nowe ruchy miejskie mają sporo wspólnego z renesansem idei kooperatyzmu, łączy je sprzeciw wobec stosunków ekonomicznych, w których zysk inwestora dominuje nad korzyścią społeczną. Kooperatywa jest formą sprzeciwu wobec handlu opartego na sklepach wielkopowierzchniowych, który maksymalizuje korzyść inwestora-pośrednika kosztem konsumentów, producentów i dostawców lokalnych. Nowy ruch miejski jest zaś sprzeciwem wobec grodzonych osiedli, gdzie stawia się stłoczone bloki wielorodzinne, nie ma przestrzeni wspólnej, ale jest wysoki zysk inwestora.
Współczesny korporacjonizm i nowe ruchy miejskie łączy także pewna wrażliwość lewicowa. Ale nie można z podkreślaniem tej orientacji lewicowej przesadzać, bo w ruchu spółdzielczym od początku funkcjonują równolegle nurty: lewicowy, chrześcijański i liberalny, i także we współczesnych ruchach miejskich odnajdziemy aktywistów o różnorodnej orientacji ideowej. Ważniejszym elementem łączącym jest tu, moim zdaniem, odpowiedź na realne potrzeby społeczne, pomijane lub marginalizowane przez korporacyjnie zorientowany biznes „głównego nurtu”.
- A nieformalne grupy, jak np. skłotersi. W jakimś sensie oni też tworzą kooperatywy.
- Ja bym podkreślił raczej znaczenie współczesnych prób rewitalizacji sąsiedztwa niż alternatywnych form zamieszkiwania. Ruchy sąsiedzkie to trzeci, obok renesansu idei kooperatyzmu oraz nowych ruchów miejskich, przejaw oddolnej społecznej samoorganizacji. Myślę, że owa praktyka społeczna jest tu ważniejsza niż aspekty ideologiczne. - Dziękuję za rozmowę. Niedawno powstało Laboratorium Kooperacji, które „tworzy przestrzeń do dzielenia się wiedzą i doświadczeniami na temat teorii i praktyki współdziałania”. Laboratorium jest nieformalną inicjatywą, której członkowie reprezentują różne ośrodki uniwersyteckie oraz instytucje społeczne. Wspierają ją dwa uniwersytety: Warszawski oraz im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Laboratorium zorganizowało cykl sympozjów poświęconych kooperatyzmowi.