Ekonomia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 690
Ameryka ma największe nierówności, najwyższy wskaźnik śmiertelności, najbardziej regresywne podatki i największe dotacje publiczne dla bankierów i miliarderów ze wszystkich rozwiniętych krajów kapitalistycznych.
W tym eseju omówiono społeczno-ekonomiczne korzenie nierówności oraz związek między koncentracją bogactwa a degradacją klas pracujących i najemnych.
W przeciwieństwie do propagandy rozpowszechnianej przez prasę biznesową, od 67% do 72% procent korporacji miało zerowe zobowiązania podatkowe po uwzględnieniu ulg i zwolnień, podczas gdy ich pracownicy i inni pracownicy płacili podatki w wysokości od 25 do 30%. Stawka dla mniejszości korporacji, które płaciły jakikolwiek podatek, wynosiła 14%.
Według US Internal Revenue Service, uchylanie się od płacenia podatków przez miliarderów wynosi rocznie 458 miliardów dolarów utraconych dochodów publicznych – według tych ostrożnych szacunków - prawie bilion dolarów co dwa lata.
Największe amerykańskie korporacje ukryły ponad 2,5 biliona dolarów w zagranicznych rajach podatkowych, gdzie nie płaciły żadnych podatków ani jednocyfrowych stawek podatkowych.
Tymczasem amerykańskie korporacje w kryzysie otrzymały ponad 14,4 biliona dolarów (Bloomberg twierdził, że 12,8 biliona) z publicznych pieniędzy ratunkowych, podzielonych między Departament Skarbu USA i Rezerwę Federalną, głównie od amerykańskich podatników, którymi są przede wszystkim pracownicy i emeryci.
Bankierzy-odbiorcy zainwestowali swoje nieoprocentowane lub niskooprocentowane amerykańskie fundusze ratunkowe i zarobili miliardy zysków, w większości wynikających z przejęć hipotecznych gospodarstw domowych klasy robotniczej.
Wskutek korzystnych orzeczeń prawnych i nielegalnych egzekucji, bankierzy eksmitowali 9,3 miliona rodzin. Ponad 20 milionów osób straciło swój majątek, często z powodu nielegalnych lub oszukańczych długów.
Niewielka liczba oszustów finansowych, w tym dyrektorzy wiodących banków z Wall Street (Goldman Sachs, JP Morgan itp.), zapłaciła grzywny – ale nikt nie poszedł do więzienia za gigantyczne oszustwo, które doprowadziło miliony Amerykanów do nędzy.
Są inni bankierzy-oszuści, tacy jak obecny sekretarz skarbu Steve Mnuchin, którzy wzbogacili się na nielegalnym przejmowaniu tysięcy właścicieli domów w Kalifornii. Niektórzy zostali osądzeni; wszyscy zostali uniewinnieni dzięki wpływowi demokratycznych przywódców politycznych za czasów Obamy.
Dolina Krzemowa i jej innowacyjni miliarderzy znaleźli nowatorski sposób na unikanie podatków, korzystając z zagranicznych rajów podatkowych i krajowych odpisów podatkowych. Zwiększają swoje bogactwo i zyski korporacji, płacąc lokalnym pracownikom fizycznym i usługowym płace na poziomie ubóstwa. Dyrektorzy z Doliny Krzemowej „zarabiają” tysiąc razy więcej niż ich pracownicy produkcyjni.
Nierówności klasowe są dodatkowo wzmacniane przez podziały etniczne. Biali, chińscy i indyjscy multimilionerzy wykorzystują afroamerykańskich, latynoamerykańskich, wietnamskich i filipińskich pracowników.
Miliarderzy w komercyjnych konglomeratach, takich jak Walmart, wykorzystują pracowników, oferując niskie płace i zapewniając niewiele, jeśli w ogóle, świadczeń. Walmart zarabia 16 miliardów dolarów rocznie, płacąc swoim pracownikom od 10 do 13 dolarów za godzinę i polegając na pomocy stanowej i federalnej w świadczeniu usług rodzinom zubożałych pracowników za pośrednictwem Medicaid i bonów żywnościowych.
Założyciel Amazona, plutokrata Jeff Bezos, wykorzystuje pracowników, płacąc 12,5 dolara za godzinę, podczas gdy on zgromadził ponad 80 miliardów dolarów zysków (w 2023 – 108,4 mld USD – przyp. red. SN).
Dyrektor generalny UPS, David Albany, zarabia 11 milionów dolarów rocznie, wykorzystując pracowników za 11 dolarów za godzinę. Dyrektor generalny Federal Express, Fred Smith, dostaje 16 milionów dolarów i płaci pracownikom 11 dolarów za godzinę.
Nierówność nie jest wynikiem „technologii” i „edukacji” – współczesnych eufemizmów na określenie kultu wyższości klasy rządzącej – jak lubią twierdzić liberałowie, konserwatywni ekonomiści i dziennikarze.
Nierówności są wynikiem niskich płac, opartych na dużych zyskach, oszustw finansowych, wielobiliardowych datków publicznych i wielomiliardowych kwot niezapłaconych podatków. Klasa rządząca opanowała „technologię” wyzysku państwa poprzez rabunek skarbu państwa i klasy robotniczej. Kapitalistyczny wyzysk nisko opłacanych pracowników produkcyjnych zapewnia dodatkowe miliardy dla „filantropijnych” rodzinnych fundacji miliarderów, by polerować ich publiczny wizerunek – używając kolejnego chwytu unikania podatków – samochwalących się „darowiznami”.
Pracownicy płacą nieproporcjonalne podatki na edukację, opiekę zdrowotną, usługi społeczne i publiczne oraz subsydia dla miliarderów.
Miliarderzy z przemysłu zbrojeniowego i konglomeraty bezpieczeństwa/najemników otrzymują z budżetu federalnego ponad 700 miliardów dolarów, podczas gdy ponad 100 milionów amerykańskich pracowników nie ma odpowiedniej opieki zdrowotnej, a ich dzieci są uczęszczają do podupadających szkół.
Pracownicy i szefowie: wskaźniki śmiertelności
Miliarderzy i multimilionerzy oraz ich rodziny cieszą się dłuższym i zdrowszym życiem niż ich pracownicy. Nie potrzebują polisy ubezpieczenia zdrowotnego ani publicznych szpitali. Dyrektor generalny żyje średnio o dziesięć lat dłużej niż pracownik i cieszy się o dwadzieścia lat dłuższym życiem w zdrowiu i bez bólu.
Prywatne, ekskluzywne kliniki i opieka medyczna na najwyższym poziomie to najnowocześniejsze leczenie oraz bezpieczne i sprawdzone leki, które pozwalają miliarderom i członkom ich rodzin żyć dłużej i zdrowiej. Jakość ich opieki medycznej i kwalifikacje ich lekarzy stanowią wyraźny kontrast z apartheidem opieki zdrowotnej, który charakteryzuje resztę Stanów Zjednoczonych.
Pracownicy są źle traktowani przez system opieki zdrowotnej: otrzymują nieodpowiednią i często niekompetentną opiekę medyczną, są poddawani pobieżnym badaniom przez niedoświadczonych asystentów medycznych i ostatecznie stają się ofiarami powszechnego przepisywania wysoce uzależniających narkotyków i innych leków. Nadmierne przepisywanie narkotyków przez niekompetentnych „dostawców” znacząco przyczyniło się do wzrostu liczby przedwczesnych zgonów wśród pracowników, spirali przypadków przedawkowania opiatów, niepełnosprawności z powodu uzależnienia oraz popadania w ubóstwo i bezdomność.
Te nieodpowiedzialne praktyki przyniosły dodatkowe miliardy dolarów zysków korporacyjnej elicie ubezpieczeniowej, która może obniżyć swoje emerytury i zobowiązania związane z opieką zdrowotną, gdy ranni, niepełnosprawni i uzależnieni pracownicy wypadną z systemu lub umrą.
Skrócenie oczekiwanej długości życia pracowników i członków ich rodzin jest celebrowane na Wall Street i w prasie finansowej. W latach 1999-2015 opioidy zabiły ponad 560 000 pracowników, przyczyniając się do spadku oczekiwanej długości życia osób w wieku produkcyjnym oraz do zmniejszenia zobowiązań emerytalnych Wall Street i Social Security Administration.
Nierówności mają charakter kumulatywny, międzypokoleniowy i wielosektorowy.
Rodziny miliarderów, ich dzieci i wnuki dziedziczą i inwestują miliardy. Mają uprzywilejowany dostęp do najbardziej prestiżowych szkół i placówek medycznych i wygodnie zakochują się w równie uprzywilejowanych, dobrze ustosunkowanych partnerach, aby dołączyć do ich fortun i stworzyć jeszcze większe imperia finansowe. Ich bogactwo pozwala na kupowanie korzystnych, a nawet przychylnych relacji w środkach masowego przekazu oraz usług najbardziej wpływowych prawników i księgowych, którzy ukrywają ich oszustwa i uchylanie się od płacenia podatków.
Miliarderzy zatrudniają innowatorów i menedżerów MBA, aby wymyślili więcej sposobów na obniżenie płac, zwiększenie produktywności i zapewnienie dalszego pogłębiania się nierówności. Miliarderzy nie muszą być najbystrzejszymi ani najbardziej innowacyjnymi ludźmi: takich ludzi można po prostu kupić lub zaimportować na „wolnym rynku” i łatwo wyrzucić.
Miliarderzy wykupili lub utworzyli ze sobą spółki joint venture, tworząc zazębiające się dyrekcje. Banki, IT, fabryki, magazyny, żywność i urządzenia, farmaceutyki i szpitale są bezpośrednio powiązane z elitami politycznymi, które prześlizgują się przez drzwi rotacyjnych nominacji w MFW, Banku Światowym, skarbcu, bankach z Wall Street i prestiżowych kancelariach prawnych.
Konsekwencje nierówności
Wśród partii politycznych dominują przede wszystkim miliarderzy i ich polityczni, prawni i korporacyjni wspólnicy. Wyznaczają przywódców i kluczowych nominatów, zapewniając w ten sposób, że budżety i polityka zwiększą ich zyski, osłabią świadczenia społeczne dla mas i osłabią siłę polityczną organizacji ludowych.
Po drugie, ciężar kryzysu gospodarczego zostaje przeniesiony na pracowników, którzy są zwalniani, a następnie ponownie zatrudniani warunkowo w niepełnym wymiarze godzin. Publiczne ratowanie, zapewniane przez podatników, jest kierowane do miliarderów zgodnie z doktryną, że banki z Wall Street są zbyt duże, by upaść, a pracownicy są zbyt słabi, by bronić swoich zarobków, miejsc pracy i standardu życia.
Miliarderzy kupują elity polityczne, które mianują urzędników Banku Światowego i MFW, których zadaniem jest ustanowienie polityki zamrażania lub obniżania płac, obcinania zobowiązań korporacyjnych i publicznej opieki zdrowotnej oraz zwiększania zysków poprzez prywatyzację przedsiębiorstw publicznych i ułatwianie przenoszenia korporacji do krajów o niskich płacach i niskich podatkach.
W rezultacie pracownicy najemni są mniej zorganizowani i mniej wpływowi; pracują dłużej i za mniejsze wynagrodzenie, odczuwają większą niepewność w miejscu pracy a doznane urazy – fizyczne i psychiczne – doprowadzają ich do upadku i niepełnosprawności, wypadają z systemu, umierają wcześniej i biedniejsi, a przy okazji zapewniają niewyobrażalne zyski klasie miliarderów. Nawet ich uzależnienie i śmierć dają szansę na ogromny zysk – o czym może zaświadczyć Rodzina Sacklerów, producentów Oxycontinu.
Miliarderzy i ich polityczni akolici argumentują, że głębsze regresywne opodatkowanie zwiększyłoby inwestycje i miejsca pracy. Dane mówią co innego. Większość repatriowanych zysków jest kierowana na odkup akcji w celu zwiększenia dywidend dla inwestorów; nie są inwestowane w produktywną gospodarkę. Niższe podatki i większe zyski dla konglomeratów oznaczają więcej wykupów i większy odpływ do krajów o niskich płacach. W ujęciu realnym podatki są już o połowę niższe od stawki podstawowej i są głównym czynnikiem zwiększającym koncentrację dochodów i władzy – przyczyna i skutek.
Korporacyjne elity, miliarderzy z globalnego kompleksu Doliny Krzemowej i Wall Street są względnie zadowoleni, że ich ukochane nierówności są gwarantowane i rozszerzają się pod rządami demo-republikańskich prezydentów – w miarę jak „dobre czasy” trwają.
Z dala od „elity miliarderów”, „outsiderzy” – krajowi kapitaliści – domagają się większych inwestycji publicznych w infrastrukturę w celu rozszerzenia gospodarki krajowej, obniżenia podatków w celu zwiększenia zysków i subsydiów państwowych w celu zwiększenia szkolenia siły roboczej przy jednoczesnym zmniejszeniu funduszy na służbę zdrowia i edukację publiczną. Są nieświadomi sprzeczności.
Innymi słowy, klasa kapitalistów jako całość, zarówno globalna, jak i krajowa, prowadzi tę samą regresywną politykę, promując nierówności, jednocześnie walcząc o udział w zyskach.
Sto pięćdziesiąt milionów podatników jest wyłączonych z podejmowania decyzji politycznych i społecznych, które bezpośrednio wpływają na ich dochody, zatrudnienie, stawki podatkowe i reprezentację polityczną.
Rozumieją lub przynajmniej doświadczają, jak działa system klasowy. Większość pracowników wie o niesprawiedliwości fałszywych umów o „wolnym handlu” i regresywnym systemie podatkowym, który ciąży na większości pracowników najemnych.
Jednak wrogość i rozpacz robotników są skierowane przeciwko „imigrantom” i przeciwko „liberałom”, którzy pod pozorem „wolności” poparli import taniej, bardziej lub mniej wykwalifikowanej, siły roboczej.
Ten „poprawny politycznie” obraz importowanej siły roboczej ukrywa politykę, która służyła do obniżania płac, świadczeń i standardów życia amerykańskich pracowników, niezależnie od tego, czy zajmują się technologią, budownictwem czy produkcją. Z kolei bogaci konserwatyści sprzeciwiają się imigracji pod pozorem „prawa i porządku” oraz obniżaniu wydatków socjalnych – mimo, że wszyscy korzystają z importowanych niań, korepetytorów, pielęgniarek, lekarzy i ogrodników do obsługi swoich rodzin. Ich służących zawsze można deportować, gdy jest to dogodne.
Kwestia pro- i antyimigrancka omija pierwotną przyczynę ekonomicznego wyzysku i społecznej degradacji klasy robotniczej – właścicieli-miliarderów działających w sojuszu z elitą polityczną.
Aby odwrócić regresywne praktyki podatkowe i uchylanie się od płacenia podatków, cyklu niskich płac i rosnącej liczby zgonów spowodowanych narkotykami i innymi możliwymi do uniknięcia przyczynami, które przynoszą zyski firmom ubezpieczeniowym i farmaceutycznym miliarderom, należy zawrzeć sojusze klasowe łączące pracowników, konsumentów, emerytów, studentów, osoby niepełnosprawne, właścicieli przejętych domów, eksmitowanych najemców, dłużników, osoby zatrudnione w niepełnym wymiarze godzin i imigrantów jako zjednoczonej siły politycznej.
Prędzej powiedziane niż zrobione, ale nigdy nie próbowałem! Stawką jest wszystko i wszyscy: życie, zdrowie i szczęście.
Prof. James Petras
Global Research, 21.09.22 (po raz pierwszy analiza ukazała się 5.10.17)
Źródło - https://www.globalresearch.ca/how-billionaires-become-billionaires/5612125
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 850
Ekonomia przyszłości (2)
Zmiany w obrębie systemów wartości stanowią istotny czynnik determinujący możliwości opanowania wielopłaszczyznowego kryzysu cywilizacyjnego, z którym współcześnie mamy do czynienia. [Miszewski 2021, 604-623]
Istota niezbędnych przemian polega na zatrzymaniu, a może nawet na odwróceniu procesu, w którym wartości instrumentalne rugują wartości egzystencjalne. W tym celu można postulować szereg ograniczeń instytucjonalnych. Wspierające ten postulat logiczne rozumowanie ulega rozchwianiu, jeśli zderzymy je z realiami współczesnego bytu społeczno-gospodarczego.
Po pierwsze, takie ograniczenia ktoś musi chcieć nałożyć. Rządzące elity, nawet w wysoko rozwiniętych i formalnie demokratycznych krajach mogą kierować się innymi systemami wartości niż te, które skłaniałyby do takich zmian norm formalnych.
Po drugie, rugowanie wartości egzystencjalnych wynika z charakteru obecnej, schyłkowej fazy rozwoju gospodarki kapitalistycznej, potęgującej niekontrolowaną eksploatację zasobów. Dokonuje się także pod wpływem czynników egzogennych względem systemu, choć pośrednio z niego wynikających.
Kluczową rolę odgrywają tu zmiany stylu życia wywołane innowacjami technologicznymi, zmiany modelu zatrudnienia, wyrażające się w zanikaniu więzi pomiędzy pracownikiem a pracodawcą, erozją chroniących dawniej interesu pracownika związków zawodowych oraz pogłębianiem się asymetrii rynkowej pomiędzy stronami kontraktu. Wartości instrumentalne są silnie promowane przez „wielkich sprzedawców” – korporacje transnarodowe zainteresowane podtrzymywaniem i stymulowaniem konsumpcjonizmu. Oddziaływania wskazanych czynników nie da się ograniczyć poprzez zmiany instytucji formalnych.
Sposób, w jaki zazwyczaj przebiegają zmiany instytucjonalne [Miszewski 2013,143] sprawia, że rugowanie wartości egzystencjalnych wynika po części z oddziaływania instytucji nieformalnych, które wyłoniły się wiele lat wcześniej, a skutkują z racji swego głębokiego zakorzenienia.
Przykładem może tu być stosunek do zastępowania posiadania dóbr konsumpcyjnych udostępnianiem tych dóbr. Chęć „posiadania” odrywa się tu wyraźnie od zaspokajania przez dane dobro określonej potrzeby.
Analogicznym przypadkiem jest konsumpcja dóbr i usług prestiżowych. Niewielka ekonomicznie skala tego ostatniego zjawiska nie ogranicza bynajmniej jego wpływu na kształtowanie nawyków tak w sferze konsumpcji, jak i w innych domenach bytu gospodarczego.
Wreszcie, rugowanie wartości egzystencjalnych bywa efektem rozczarowania głoszeniem tych wartości przez organizacje, których praktyczna działalność rozmija się z owymi wartościami.
Rzutuje to na stan instytucjonalnego systemu społeczeństwa. Instytucje formalne, pozbawione podstaw aksjologicznych, tracą swoją skuteczność. Nieprzestrzegane normy prawne stają się martwymi zapisami. Równocześnie zanikają normy nieformalne.
Zjawisko anomii
Zjawiska takie towarzyszyły i wcześniej zmianom instytucjonalnym, ale brak wartości egzystencjalnych powoduje, że w miejsce starych instytucji nie pojawiają się nowe o porównywalnym zakresie oddziaływania. Istniejące instytucje nie tworzą już spójnych agregatów i nie są w stanie regulować dostatecznie ludzkich działań.
Pojawia się zjawisko anomii [Mączyńska 2017, 208], polegające zarówno na braku akceptowanych dostatecznie powszechnie norm, jak i na chaosie w sferze norm nieformalnych. Elżbieta Mączyńska zwraca uwagę na destrukcyjną rolę, jaką w tej mierze odgrywają pogłębiające się nierówności ekonomiczne i społeczne. Gdy zanikają podstawy dla wiary w „sprawiedliwy” porządek otaczającego nas świata, ludzie tracą zaufanie do instytucji, które miały zapewniać ową sprawiedliwość – państwa i jego agend, w tym - aparatu sprawiedliwości i porządku publicznego.
Dodatkowym źródłem anomii jest rewolucja technologiczna i informatyczna, skutkująca zerwaniem związków pomiędzy pracującymi a sensem ich pracy, czego jaskrawym przykładem jest funkcjonowanie współczesnych korporacji. Konsumpcja, podporządkowana presji narzucanej poprzez media internetowe, sprzyja zamykaniu się ludzi w wyizolowanych „bańkach”, spoza których trudno dostrzec innych ludzi i ich potrzeby. Dominacja neoliberalnej polityki gospodarczej osłabia państwo, tracące zaufanie obywateli, a jednocześnie coraz mniej zainteresowane ich faktycznym losem.
Optymistyczne założenie, iż jednostki, społeczeństwa i państwa będą kierować się w przeważającej mierze troską o dobro wspólne, nie przystaje do rzeczywistości, którą obserwujemy. Rację ma chyba G.W. Kołodko twierdząc, iż „pierwszorzędnym celem człowieka nie jest bynajmniej poszukiwanie prawdy, ale przetrwanie w możliwie najlepszych warunkach fizycznych”. [Kołodko 2008,11]
Powraca tu stawiane już dobrych kilka lat temu pytanie, czy wobec dostępności wiedzy o perspektywie załamania się dotychczasowego systemu gospodarowania, „wielcy gracze” okażą się zdolni do trzeźwej oceny uwarunkowań, które sami sprokurowali i odwrócenia trendu wiodącego również do ich upadku. Rozważając ten dylemat w r. 2013, nie wykorzystując podówczas aparatu ekonomii instytucjonalnej, byłem skłonny do pesymistycznych konkluzji. [Miszewski 2013,147] Przyjęcie założenia, iż ograniczeniem dla racjonalności działań ludzkich są również ugruntowane schematy myślowe, musi skłaniać do jeszcze głębszego pesymizmu.
Potrzeba globalnej racjonalności
Założenie dalej idących ograniczeń racjonalności aktorów procesu gospodarowania uprzytamnia, że należałoby wskazać potrzebę odmiennego niż dotychczas rozumienia pojęcia racjonalności. Funkcjonuje ono w istocie w dwu różnych znaczeniach : jako cecha zachowań jednostkowych i jako kryterium oceny działań (głównie gospodarczych).
W pierwszym przypadku trzeba zaznaczyć, iż teza o ograniczonej racjonalności jednostek działających w gospodarce jest eufemizmem. G.W. Kołodko twierdzi, że racjonalny jest ten, kto działa na własną korzyść, zważywszy na dostępne informacje. [Kołodko 2020,35] Rzecz w tym, iż nie w pełni uprawnione wydaje się założenie, że jednostki są w stanie rozpoznawać owe korzyści.
To, co wydaje się doraźnie korzystne, może okazać się szkodliwe w dłuższym horyzoncie, a podejmowane w imię korzyści działania wywołują często niekorzystne skutki uboczne o nie dającym się przewidzieć charakterze. To, co oceniamy jako działanie racjonalne, stanowi raczej wyjątek niż normę. Normą jest podporządkowanie działań rutynie i nawykom, a w drugiej kolejności ograniczeniom formalnym. Efektom tego podporządkowania można niekiedy przypisywać racjonalność, lecz nie są one rezultatami w pełni świadomych wyborów jednostkowych.
W drugim znaczeniu racjonalność jest pojęciem ukształtowanym w związku z powstaniem i rozwojem gospodarki kapitalistycznej. Nie uwzględnia ono materialnej i przyrodniczej ograniczoności Ziemi. Mechanizm rynkowy, który miałby – jako że niegdyś mógł - zapewniać racjonalność gospodarowania, nie daje się stosować do globalnego dobra publicznego, jakim jest środowisko naturalne.
Pojęcie racjonalności należałoby odnosić nie do oceny działań lub zamierzeń, a wyłącznie do wyboru celów działania. Racjonalność musi być globalna, bo w tej skali istnieje cywilizacja. Należałoby ją interpretować jako zachowanie takich norm i obyczajów oraz wzorców działania (czyli instytucji nieformalnych), które sprzyjają trwaniu gatunku ludzkiego w istniejących i dających się przewidzieć warunkach naszej planety. [Kołodko 2020,35] Racjonalność globalna musiałaby zatem oznaczać ograniczenie rozmiarów konsumpcji w krajach wysoko rozwiniętych i dopuszczenie do wzrostu konsumpcji w pozostałych krajach jedynie do poziomu umożliwiającego ich niezbędny rozwój. [Rist 2015,121-122]
Potrzeba przemiany kulturowej
W kontekście postulowanych zmian systemu wartości J. Hausner podnosi potrzebę przemiany kulturowej, w istocie sprowadzającej się do zmian instytucji nieformalnych. Jeśli, jak pisze „w przeciwnym razie dojdzie do samozniszczenia ludzkości” [Hausner 2019,176], to potwierdza tym samym, że zmiany kulturowe muszą przyjąć skalę globalną. Nasuwa to spostrzeżenia, iż przy tej skali mamy do czynienia nie z jednym, uniwersalnym systemem kulturowym, a z wielością takich systemów, zamaskowaną nieco uniwersalnym charakterem instytucji wynikających z funkcjonowania gospodarki rynkowej. Zresztą nawet te instytucje wykazują w różnych regionach specyficzne cechy, wynikające z odmiennych tradycji kulturowych i religijnych.
Konsumpcjonizm zwycięża
Przemiany takie wydają się mało prawdopodobne, nie tylko ze względu na wspomniane uwikłania, ale i ze względu na ukierunkowanie dotychczasowych przemian cywilizacyjnych. Postęp techniczny i jego rezultaty w sferze konsumpcji wymuszają nowe wzorce zachowań bynajmniej nie sprzyjające zmianom systemu gospodarowania. Pole konsumpcjonizmu jest wciąż poszerzane.
Ruchy społeczne przeciwstawiające się tej tendencji mają poparcie jedynie w części warstw średnich wysoko rozwiniętych społeczeństw.
Wzrastające rozwarstwienie dochodowe, występujące zarówno pomiędzy poszczególnymi krajami, jak i wewnątrz nich, sprawia, że dla coraz liczebniejszej części globalnej populacji konsumpcja jest podstawowym warunkiem przeżycia na poziomie zapewniającym utrzymanie dotychczasowego statusu społecznego. Dla znacznej części z nich jest ona po prostu warunkiem przetrwania. Od tej, wielomiliardowej rzeszy ludzi trudno byłoby oczekiwać poparcia dla idei zmian.
Fragmentaryzacja społeczeństw wyrażająca się w wyodrębnieniu społeczności skupionych wokół określonej idei lub stylu życia powoduje, że ruchy sprzyjające zmianom stają się widoczne medialnie, ale nie przesądza to o ich możliwościach wpływania na szersze kręgi społeczne.
Przeszkadza też etyczna zapaść w sferach gospodarczych. „Rozpowszechnione są w społeczeństwie reguły, które przyzwalają na wykorzystywanie i oszukiwanie innych i zalecają nieufność, podejrzliwość, ostrożność, oparte na przekonaniu, że nikt nie jest godny zaufania.” [Sztompka 2007,300]
Podobnie postrzega ten stan rzeczy James K. Galbraith, wskazując na brak solidarności „na wszystkich poziomach – osobistym i instytucjonalnym, narodowym i międzynarodowym. Charakterystycznymi tego przejawami są: wymuszone zubażanie krajów zadłużonych przez ich wierzycieli, „rozwój” na warunkach banków komercyjnych i dobrowolna pauperyzacja krajów, które nie kontrolują własnych walut.” [J.K. Galbraith 2016, 70]
Wreszcie, należałoby wziąć pod uwagę konsekwencje pogłębiającego się wskutek pandemii COVID-19 konfliktu interesów pomiędzy mocarstwami i wielkimi graczami gospodarczymi a ich potencjalnymi ofiarami – słabszymi, uzależnionymi podmiotami o zbyt małym potencjale ekonomicznym.
Już kilka lat temu Jerzy Kleer tak diagnozował stan systemu gospodarki globalnej: „Świat jako całość nie ma czegoś, co moglibyśmy nazwać ładem globalnym, tzn. takim, który miałby korzystny wpływ na wszystkie podmioty państwowe funkcjonujące w gospodarce światowej. (… ) Przestrzeń publiczna na poziomie globalnym ulega stałej destrukcji. Ponieważ system światowy jest już dostatecznie silnie powiązany, negatywne zjawiska z przestrzeni światowej oddziaływają negatywnie również na wewnętrzne procesy poszczególnych państw”. [Kleer 2015,200]
Zmiana przez wstrząs
Postulat oparcia gospodarowania o wartości chroniące ekosystem globalny oznacza, niezależnie od intencji, wezwanie do zmiany ustrojowej. Trudno będzie pogodzić tak daleko idące zmiany z ekonomicznymi, politycznymi i społecznymi podstawami kapitalizmu jako formacji. System, w którym taka idea miałaby szanse realizacji, musiałby przypominać postulowaną przez Wojciecha Gasparskiego koncepcję „społeczeństwa projektującego” [Gasparski 2017,260].
Szanse trzeba wiązać nie tyle z ewolucją systemu, co ze wstrząsem spowodowanym przez globalny, dotykający wszystkich aktorów gry gospodarczej, kryzys. Przedsmak takiego kryzysu daje już pandemia, a ściślej - jej gospodarcze konsekwencje. Skłonny jestem zgodzić się z G.W. Kołodką, zapowiadającym nieuchronność „Jeszcze Większego Kryzysu”. [Kołodko 2020,19]
Argumenty przemawiające za taką perspektywą to uległość elit politycznych wobec presji wielkich korporacji i grup decydujących o sytuacji na rynkach finansowych, nikłość rezultatów starań o zahamowanie dewastacji środowiska naturalnego i ocieplenia globalnego, dalszy wzrost nierówności majątkowych i dochodowych wykluczający spójność społeczną, nierównowagę demograficzną w skali świata oraz ksenofobię i protekcjonizm gospodarczy.
Warunki przesilenia cywilizacyjnego, w których przyszło nam żyć, nadają jeszcze większą wagę zagadnieniom ładu i porządku gospodarczego. W danym momencie historycznym kształt ładu jest zdeterminowany przez określenie celów gospodarowania. Cele te nie są dane raz na zawsze, a wynikają ze zmieniającej się relacji pomiędzy rozwojem technologicznym a możliwościami panowania nad konsekwencjami tego rozwoju, jak też – stanem przyrody i jej zasobów oraz perspektyw stabilizacji owego stanu.
Założeniem przyświecającym całości wywodów jest przekonanie o użyteczności tradycyjnego aparatu ekonomii instytucjonalnej dla oglądu rzeczywistości i przewidywania jej przyszłych stanów. Sprzęgnięcie kategorii aksjologicznych z podejściem instytucjonalnym wydaje się warunkiem rozumienia zachodzących wokół nas przemian. Podobnie jak poprzednio, także i tu niezbędne okazują się uściślenia dotyczące sposobu rozumienia użytych kategorii oraz relacji między tymi kategoriami. W przypadku takich terminów, jak racjonalność i efektywność konieczne okazało się ich pełne zredefiniowanie.
Wszystko to stanowi argument na rzecz nowej ekonomii – ekonomii przyszłości. Hasło to pojawia się nieprzypadkowo w literaturze i choć koncepcje owej ekonomii prezentowane przez poszczególnych autorów różnią się od siebie, warto analizować je i objaśniać, a przede wszystkim uzgadniać rozumienie pojęć i relacji pomiędzy nimi. Intencje większości badaczy zmierzających w kierunku ekonomii przyszłości, która musi być – rzecz jasna – ekonomią opartą na wartościach humanistycznych w globalnym sensie tego określenia, wydają się zbieżne. Ostrzegają oni i szukają metod oraz instrumentów, które mogłyby być pomocne dla przetrwania gospodarki globalnej.
Jednak im bardziej jednoznaczne będą konkluzje wyprowadzane z poszczególnych koncepcji, tym łatwiej będzie o autentyczną debatę, a także – jeśli wolno pomarzyć – o formułowanie teoretycznych podstaw dla nowego, innego niż obecny, ale dającego szanse rozwoju, świata.
Maciej Miszewski
Jest to druga część eseju prof. Macieja Miszewskiego pt. „Wokół wartości i instytucji w ekonomii”. Pierwszą - Ekonomia przyszłości - opublikowaliśmy w marcowym numerze Spraw Nauki, SN 3/22
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji SN.
- Autor: Kazimierz Łaski i Leon Podkaminer
- Odsłon: 3704
Na konferencji Komitetu Prognoz PAN Polska 2000 Plus 15-16 marca 2012 omawiano problem kreatywności i innowacyjności oraz zastanawiano się, jakiego ładu społeczno-ekonomicznego potrzebują Polacy. Jednym z dyskutantów był prof. Kazimierz Łaski z Wiedeńskiego Instytutu Międzynarodowych Studiów Ekonomicznych i Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN, którego tezy wystąpienia przedstawiamy poniżej. Całość dyskusji zostanie opublikowana w późniejszym terminie przez Komitet Prognoz PAN.
“The difficulty lies not so much in developing new ideas as in escaping from old ones.”
“The ideas of economists and political philosophers, both when they are right and when they are wrong, are more powerful than is commonly understood. Indeed the world is ruled by little else. Practical men, who believe themselves to be quite exempt from any intellectual influence, are usually the slaves of some defunct economist.”
J.M. KeynesCzy Polska może wybić się na własny ład społeczno-gospodarczy, niezależny od (nie)ładu europejskiego?
W „teorii” różne rzeczy są możliwe. W praktyce, kraj mały i słaby gospodarczo też może (w sprzyjających warunkach) rozwinąć własny, specyficzny „ład” – i nawet czasami dobrze na tym wyjść. Przykładem są niektóre kraje Azji Wschodniej. Ale kraj taki może też wyjść bardzo kiepsko na próbie rozwinięcia własnego ładu. Ponadto, z reguły warunkiem wstępnym powodzenia takiej próby wydaje się pewien stopień „konstruktywnego autorytaryzmu”.
W latach przełomu (1989-90) Polska mogła – hipotetycznie – podjąć próbę urzeczywistnienia ładu gospodarczego wzorowanego na „modelu skandynawskim” (do czego zachęcał prof. Tadeusz Kowalik). W praktyce próba „wdrożenia” tego modelu nie miała chyba większych szans powodzenia m. in. dlatego, że brakowało wówczas gotowości do (przejściowego nawet) zastąpienia anachronicznego autorytaryzmu upadłego właśnie reżimu innym – konstruktywnym - rodzajem autorytaryzmu.
Oczywiście, nie od rzeczy będzie dodać, że (nie)ład społeczno-gospodarczy, który zaczął się wtedy kształtować, w dużym stopniu odpowiadał też ówczesnemu „duchowi czasu”. Jego wyrazicielami byli przede wszystkim „delegaci na kraj” międzynarodowych instytucji finansowych i ich krajowi pełnomocnicy.
Obecny ustrój społeczno-gospodarczy Polski uznajemy za dalece niedoskonały. „Nie pasuje” nam w nim trwałe i wysokie bezrobocie – zwłaszcza młodzieży, psujące się stosunki pracy i płacy, narastające nierówności dochodowe, kurczenie się państwa socjalnego (w tym zaniedbywanie oświaty, kultury, opieki zdrowotnej etc.), przywileje inwestorów zagranicznych... Dochodzi do tego nieregularność wzrostu gospodarczego – wahania koniunktury potęgujące destruktywne poczucie niepewności, tymczasowości...itd., itp.
Znacząca zmiana tego stanu rzeczy – bez zmiany „szerszego kontekstu” - jest raczej niewyobrażalna. Polski „nieład” jest już wmontowany w międzynarodowy – europejski - system gospodarczy. Polska „utrzymuje się na powierzchni” m. in. dzięki postępującej barbaryzacji stosunków pracy, systemu podatkowego oraz degradacji państwa socjalnego. Co gorsza, ów kontekst - obecny system europejski (i ogólniej mówiąc system globalny) wzmaga te tendencje. W przypadku różnych regulacji europejskich tendencje te on wręcz wymusza.
Ład europejski ... już był
Lepszy ład w Polsce wymaga lepszego ładu w Europie. Ale czy lepszy ład europejski jest w ogóle możliwy? Historia dowodzi, że tak. Od 1950 r., przez ponad dwie dekady Europa (Zachodnia) rozwijała się szybko i harmonijnie. Ówczesny ład miał specyficzne cechy „systemowe”. Obowiązywały zasady „Sozialmarktwirtschaft”, „Welfare State”, negocjacyjnego trybu uzgadniania interesów związków zawodowych i biznesu. Rządy prowadziły aktywną politykę przemysłową, handlową i dochodową; sektor finansowy był poddany restrykcyjnym regulacjom, powszechne były progresywne systemy podatkowe, przepływy kapitału były ograniczone (Bretton Woods) itp. Polityka makro (fiskalna, á la Keynes) aktywnie stabilizowała koniunkturę gospodarczą; polityka pieniężna pełniła rolę co najwyżej drugorzędną.
Obecny nieład europejski
Po 1970 r rozpoczęła się stopniowa erozja systemu „dobrego kapitalizmu europejskiego”. Kulminacja procesu erozji zbiega się z upadkiem Sowietów, triumfem neoliberalizmu („Washington Consensus”), a w Europie - z Traktatem Maastricht. Naszym zdaniem, „raj europejski” został utracony głównie z powodów „ideologicznych”, nie zaś z przyczyn „obiektywnych”. W modnych strojach (dyscypliny niemalże matematycznej) „na salony” powróciły poglądy ekonomii „sprzed Keynesa”. To, że za rehabilitacją tych poglądów stoją realne interesy nie wymaga podkreślenia.
Oparta na nowo-starej ideologii architektura ekonomiczna sekularnie spowolniła wzrost gospodarczy w UE, przywróciła wysokie bezrobocie, nierówności etc. Wbrew deklaracjom, nie sprzyjała też „konwergencji realnej” regionów/krajów uboższych. Długo można by mówić o destruktywnej roli orientacji polityki fiskalnej i płacowej w UE. Orientacja ta wyzwoliła postawę „Beggar-thy-Neigbor”, sprzyja „Race to the Bottom”. Wspólna waluta – i wspólna polityka pieniężna EBC - okazały się narzędziem dezintegracji. Nic dobrego nie możemy też powiedzieć o nowym pakcie fiskalnym („sześciopaku”). Obecny nieład europejski dobrze nie rokuje. Nie tracimy jednak nadziei, że z obecnego chaosu wyłonić się może coś sensownego.
Jakiego ładu społeczno-gospodarczego potrzebujemy w Europie?
Naszym zdaniem: nowego. W wielu aspektach powinien on jednak nawiązywać do ładu z epoki powojennego „złotego wieku kapitalizmu”. Ale czy wypracowanie nowego ładu nie jest czystą utopią? Być może – potężne interesy bronią status quo. Wiele zależeć może od odwagi w obalaniu mitów ekonomicznych, owych TINA („There Is No Alternative”) narzuconych światu w ostatnim ćwierćwieczu. Niektóre fantazje „teorii” są już zresztą odrzucane na naszych oczach. Wielu – jednak wciąż za mało - koryfeuszy „nauki ekonomicznej” wyrzeka się swych niedawnych błędów i wypaczeń.
W największym skrócie, postulujemy odrzucenie kilku błędnych paradygmatów: (1) „o konieczności równoważenia finansów publicznych”; (2) „o niedopuszczalności pokrywania deficytów budżetowych drukiem tzw. pustego pieniądza”; (3) „o konieczności podporządkowania polityki narodowej potrzebom konkurencyjności zewnętrznej”; (4) „o możliwości skutecznej wspólnej polityki pieniężnej (a nawet i fiskalnej) - bez jednoczesnej harmonizacji polityk płacowych”.
Kazimierz Łaski i Leon Podkaminer- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1510
Z prof. SGH Andrzejem Zybałą, kierownikiem Katedry Polityki Publicznej w SGH rozmawia Anna Leszkowska
- Panie Profesorze, jaką rolę w zarządzaniu państwem powinni pełnić naukowcy?
- Naukowcy powinni zajmować się nauką i być dobrzy w tym, co robią. Generalnie naukowiec chce poznać świat, zrozumieć mechanizmy, jakie nim kierują, natomiast nie jest jego rolą zmienianie świata. To rola polityków.
- W takim razie jak wytłumaczyć obecność naukowców w rządach, gremiach zarządzających państwem? I są to nie tylko ekonomiści - ostatnio mamy rządy historyków, wcześniej mieliśmy w rządzie politologów, sporo lekarzy, za rządzenie brali się nawet psychiatrzy…
- To jest specyficzna sytuacja. Wydaje mi się, że jest sporo negatywnych czy niebezpiecznych czynników tego uczestnictwa. Bo zarządzanie państwem, czy współrządzenie nim jest domeną profesjonalistów w dziedzinie praktyki, a nie teorii.
- Czyli zarządzaniem państwem winni się zajmować np. samorządowcy?
- Państwo winno być przede wszystkim technostrukturą, czyli strukturą organizacyjną złożoną z profesjonalistów, którzy przeszli odpowiedni cykl kształcenia i znają dziedziny związane z funkcjonowaniem państwa, finanse publiczne, zarządzanie publiczne, politykę publiczną, budżet, itd. Taką wiedzę mają najczęściej urzędnicy i eksperci.
- Słowo ekspert ma złe konotacje…
- Bo słowo ekspert nie jest dobrze rozumiane. Za eksperta uznaje się często akademików, a to jest nieporozumienie. Akademik jest naukowcem pracującym na uczelni i w tym, co robi – prowadzeniu badań, nauczaniu - stara się być dobry. Natomiast ekspert to jest ktoś, kto zna temat, ważne dla państwa zagadnienie, zna badania naukowe, które tego zagadnienia dotyczą, ale sam nie zajmuje się badaniami ani nauczaniem.
- Zatem jak znaleźć najwłaściwszych ludzi do zarządzania państwem? Mamy z tym wielkie problemy, a w niektórych dziedzinach wręcz katastrofę, jak np. w ochronie zdrowia. Kto winien kierować resortami – tzw. działacze partyjni, samorządowcy, czy eksperci, skoro zakładamy, że naukowcy się do tego nie nadają?
- U nas eksperci jako element technostruktury nie są jeszcze stabilnym czynnikiem systemu rządzenia. Na Zachodzie, szczególnie w krajach anglosaskich ich środowiskiem są tzw. think tanki, czyli różne instytuty nie badawcze, nie akademickie, ale instytuty eksperckie, analityczne. U nas też takie są i to całkiem sporo jak na krótki czas nowego ustroju państwa, ale problem jest taki, że one są dość niestabilne – nie mają pewnych źródeł finansowania, ani stabilnych kadr, nie mają też dobrze dopracowanych metod postępowania - przygotowania i przeprowadzania badań, wyciągania z nich wniosków.
- Ale czy takie ośrodki mogą mieć wpływ na jakość rządzenia państwem? Czy ona nie zależy jednak od kultury politycznej w państwie? Mamy naukowców, którzy piszą od lat ekspertyzy, ostrzegają rządy przed zagrożeniami, jak Komitet Prognoz PAN, ale nic z tego nie wynika. Te raporty prawdopodobnie nawet nie były, ani nie są przez nikogo z kolejnych rządów czytane…
- Tu jest duży problem. Ja sobie tłumaczę to tym, że nie mamy jeszcze doświadczeń w budowaniu wiedzy, która byłaby odpowiednia na potrzeby wzmocnienia funkcjonowania państwa, nie mamy też pewnych cech umysłowych, ani społecznych i w efekcie jest olbrzymia kakofonia.
Są think tanki rzeczywiście niezależne, lub prawie niezależne, są instytuty publiczne i półpubliczne, mniej lub bardziej akademickie, natomiast nie ma w tym wszystkim ładu, jasności, co kto dla kogo robi, za ile i dlaczego.
Państwo potrzebuje wiedzy eksperckiej wytworzonej w sposób niezależny, generalnie technostruktury - i po stronie administracji, i po stronie społeczeństwa obywatelskiego. Technostruktury także po stronie badawczo-konceptualnej. Tworzą ją ośrodki różnego typu – od tych zlokalizowanych w administracji, po think tanki, które są niezależne lub quasi-niezależne, bo afiliowane przy partiach czy grupach nacisku, ideowych ruchach, po akademickie, czyli tam, gdzie powstają koncepcje. Problem jest taki, że akademicy raczej tworzą wiedzę, która mówi nam jak jest, ale nie mówi co trzeba zrobić, żeby było lepiej. Do tego potrzebne są instytuty bardziej eksperckie, które wytwarzają koncepcje rozwiązywania problemów, tzw. policy ideas.
- Dlaczego jednak nie ma u polityków chęci wykorzystywania takich raportów, ekspertyz, diagnozujących problemy ważne dla państwa?
- To jest kwestia psychologii, naszej kultury politycznej, specyfiki działania sektora publicznego w Polsce. Politycy nie są też chętni do poszerzania swojej wiedzy, co dotyczy zresztą całego społeczeństwa. U polityków jest to szczególnie widoczne, bo oni są cały czas widoczni, „na widelcu”.
- Oni sami tłumaczą się brakiem czasu na zgłębianie idei, bo są pod presją spraw bieżących.
- Jest wiele powodów tego stanu rzeczy, zarówno o charakterze strukturalnym, jak i kulturowym. Nie wiem, które są ważniejsze - być może te długoterminowe, kulturowe, tzn. słaba skłonność do analizy, chęci zrozumienia czegoś w sposób pogłębiony i przekonanie, że coś można zrobić na skróty, na intuicję. Takie głębokie przeświadczenie, że naprawdę jest tak, jak myślę, że ten problem jest właśnie taki, jak mi się wydaje, bo na imieninach u cioci było to głęboko rozważane. Nie ma nawet potrzeby weryfikowania tego z twardymi obiektywnymi danymi, które być może pokazałyby inne, bardziej złożone oblicze danego zagadnienia.
Adam Podgórecki twierdzi, że funkcjonujemy w epoce subiektywności. Nasza struktura społeczna generuje autyzm poznawczy, bo żyjemy w małych enklawach rodzinno – towarzyskich, rzadko konfrontujemy się z innymi, a jeśli już to niechętnie. Żyjemy w kulturze racji, tzn. moja racja „mojsza”, moja prawda jest prawdziwsza, i kiedy okazuje się, że trzeba komuś przyznać choć częściową rację, staje się to porażką, wręcz tragedią. Kultura racji to mentalnościowe ograniczenia, mocno utrudniające nam życie.
Ponadto u nas ciągle nie szanuje się wiedzy, nie dostrzega jej znaczenia. My ciągle wierzymy, że te wielkie zamysły, silna wola i wielkie serce reformatorów załatwią wszystko. Ponadto uważamy, że rzeczywistość jest za bardzo chaotyczna, sprzeczna, żeby wykorzystać wiedzę do wprowadzenia pewnego ładu. Podświadomie uznajemy, że wiedza jest tylko pewną fasadą, a tak naprawdę prawdziwe życie to walka między siłami zła a dobra. To kwestia romantyzmu w polskiej psychice, czyli przekonanie, że tak naprawdę problemy rozwiązuje się mocą jakichś wielkich liderów, bohaterów narodowych i silną wolą. Mierzy się siły na zamiary, na chęci. Takie „szczegóły” jak dana regulacja ma wyglądać nie mają znaczenia.
- Co widać przy wprowadzanych ustawach, kiedy okazuje się, że nie tak miało być, nie takie były zamierzenia ich autorów …
- W analizach polityki publicznej - a to się powinno robić standardowo - jest analiza alternatywnych opcji i analiza potencjalnych konsekwencji – również tych niezamierzonych. Bo politycy i często sami eksperci nie do końca zdają sobie sprawę z tego, że nawet najgenialniejsze rozwiązanie ma cały wianuszek niezamierzonych konsekwencji.
- Skąd one się biorą, skoro droga ustawodawcza jest dość długa, pozwalająca poznać problem z różnych stron?
- Proces legislacyjny rzeczywiście jest dość długi i nienajgorzej pomyślany – najpierw jest projekt ustawy, uzasadnienie, ocena skutków regulacji, był nawet test regulacyjny. Tylko jak się przyjrzymy temu bliżej, to widać, że wszystko to jest niskiej jakości. To znaczy, że uzasadnienie jest jednostronne, pokazuje raczej chęć zrobienia czegoś. Brakuje przeanalizowania problemu, dogłębnego jego zrozumienia i dopiero podjęcia działań.
Tu są ważne dwie rzeczy: ścieżka legislacyjna, ale i ścieżka tworzenia polityki publicznej. U nas polityka publiczna, działanie publiczne, jest sprowadzona do projektowania aktów prawnych, natomiast polityka publiczna jest czymś znacznie szerszym, co się pomija. Pomija się początkową fazę, w której interesariusze próbują dogłębnie zrozumieć problem, czyli uruchamiają proces deliberacji. Konsultacja jest już w trakcie procesu legislacyjnego i niestety, często jest lichej jakości.
Niestety, sejm nie jest dobrym miejscem do kształtowania rozwiązań w polityce publicznej. Nigdzie w państwach rozwiniętych nie pełni takiej roli. Robienie tego w naszym sejmie często wynika z chęci uniknięcia konsultacji przy projektach rządowych. Rząd przedstawia je wówczas jako projekty poselskie, bo regulacje są takie, że jeśli posłowie wnoszą projekt ustawy, to nie obowiązuje wówczas konieczność stworzenia dokumentu pn. ocena skutków regulacji.
Na Zachodzie natomiast projekty są deliberowane, analizowane, konsultowane na etapie rządowym. Parlamenty nie odgrywają żadnej roli w tym procesie, bo przedłożenie rządowe parlament albo przyjmuje, albo odrzuca. Parlamentarzyści nie grzebią w regulacjach.
Nasz system procedowania w parlamencie jest korupcjogenny i obrazujący bardzo złą cechę działania publicznego. Rządzący, jeśli nie mają jakiegoś bezpośredniego interesu w danej regulacji, dają ją do sejmu „na pożarcie”. Sejm nie ma jednak odpowiednich służb analitycznych, a posłowie zazwyczaj nie rozumieją tematu.
Rząd powinien to robić inaczej: jeśli jest problem o charakterze reformy strategicznej, to powinien zacząć od zielonej księgi, gdzie pokazuje się problem, jego znaczenie, możliwe rozwiązania, koszty i korzyści. Ta zielona księga winna uruchomić debatę prowadzącą interesariuszy do konsensusu. W kolejnej, białej księdze, rząd przedstawia swoje stanowisko - jak on to widzi, i dopiero na tej bazie tworzy się projekt legislacyjny. Kiedy projekt jest zakończony, wówczas parlament- jeśli rząd ma zdyscyplinowane zaplecze - go przegłosowuje.
Taki system procedowania polityk publicznych jest w Wielkiej Brytanii, Niemczech. W systemie amerykańskim jest trochę inaczej, bo tam w Kongresie odbywają się przetargi interesów, ale w Europie tego nie ma. Rozwiązanie europejskie wynika z faktu, iż parlamentarzyści - wiedząc, iż problemy, z jakimi mają do czynienia są bardzo złożone - nie roszczą sobie pretensji do tego, żeby je rozstrzygać w szczegółach według swojej wiedzy.
- W którym miejscu procesu deliberacyjnego i legislacyjnego powinni pojawiać się eksperci? Kto winien ich zatrudniać?
- Mamy tu kwestie popytu i podaży. Czy jest u nas popyt na wiedzę ekspercką, na koncepcje? Raczej mały, ponieważ administracja publiczna, która jest głównym zamawiającym, nie bardzo jest zainteresowana niezależnymi ekspertyzami, woli opierać się na swoich ludziach, albo pośrednio zależnych od niej. Idealnie byłoby, kiedy popyt pojawiałby się z innych ośrodków niż administracja publiczna.
W krajach zachodnich, szczególnie w USA, są sieci olbrzymich fundacji, think tanków, które są finansowane z różnych źródeł, także publicznych, ale niezależnych od rządu. Mają też dostęp do pieniędzy z różnych fundacji korporacyjnych, darczyńców, itd., mogą więc podejmować sami decyzje o wykonywanych analizach. Duże fundusze mają też partie polityczne i zlecają takie badania.
Niestety, u nas się to nie udaje. Popyt jest mały, więc i podaż nie jest duża – większość polskich think tanków jest finansowo słaba i z własnych środków nie jest w stanie podjąć się zadania eksperckiego. A dobre opracowanie eksperckie jest kosztowne: trzeba zrobić badanie empiryczne, porozmawiać z interesariuszami, być może zrobić krótką ankietę, przejrzeć historię danego problemu, sięgnąć do danych statystycznych. To są tygodnie pracy, albo więcej. Byłoby więc dobrze, gdybyśmy stworzyli system finansowania takich ekspertyz, które mogłyby powstać w ciągu 1-3 miesięcy. Przyrost wiedzy eksperckiej w Polsce w ostatnich latach dokonał się bowiem głównie dzięki środkom z UE.
Przy braku systemu finansowania ekspertyz nie wytworzymy polityki publicznej. Proces legislacyjny w Polsce jest tak zamulony, że można w ostatniej chwili dokonywać znaczących zmian w procedowanych aktach prawnych. To system rozdrapywania kraju, rwania sukna przez tych, którzy mają w danym momencie największą siłę polityczną, największe przebicie, najlepsze dojścia, itd. Przy takim systemie nie wytworzymy żadnej polityki publicznej.
Widać to w ostatniej reformie nauki, która była bardzo długo uzgadniana, a w sejmie mimo to pojawiły się zapisy nieuzgodnione w procesie konsultacji. Oczywiście, mamy tu do czynienia z monstrum regulacyjnym, nie do ogarnięcia w konwencjonalny sposób, ale dyskusje odbywały się na wysokim poziomie ogólności: że chcemy upodmiotowić uczelnie, nadać im większą autonomię, dynamizm i aby w rankingach międzynarodowych miały lepsze wyniki. Nawet interesariusze często nie zagłębiali się w szczegóły, a cały proces konsultacyjny był fatalny.
Tymczasem takie regulacyjne monstrum trzeba najpierw zrozumieć, potem wyszczególnić kilka punktów krytycznych systemu regulacyjnego szkolnictwa wyższego, od których trzeba zacząć, ustalić też to, co trzeba reregulować. Zamiast tego dominowały ogólniki, raczej wyszczególniano cele, do których się dąży i intencje, jakie temu przyświecają – wielkie, romantyczne. Zmianę zaplanowano jednorazowym, heroicznym aktem.
Takie podejście nie mogło przynieść dobrych rezultatów, bo dopiero po tak prowadzonych konsultacjach zainteresowani doczytywali się szczegółów i podnosili larum. Przy okazji wyrządzono wiele szkód, choćby zawieszając punktację pism akademickich.
- W neoliberalizmie praktykowane są drzwi obrotowe, politycy przechodzą gładko do biznesu, finansów a nawet nauki, i odwrotnie. Czy dla sprawnie działającego państwa, taka karuzela na stanowiskach zarządczych ma znaczenie?
- Kluczowe tu jest zarządzanie konfliktem interesów. U nas jest z tym problem. To, co może pomóc w łagodzeniu konfliktu interesów to przejrzystość strukturalna, transparentność w organizacji państwa, przejrzystość procesu legislacyjnego, jawność powiązań osób sprawujących władzę z grupami interesu lobbystycznego.
Jeśli mamy do tego strukturę w postaci watchdogów, które mają za zadanie patrzeć na ręce władzy, to jest większe prawdopodobieństwo że będzie pożądany efekt. Natomiast problemem u nas jest brak takiej struktury, owych organizacji strażniczych, które analizują proces legislacyjny, jego transparentność, także jego treści. W tej dziedzinie klasa polityczna jest bardzo zwarta i jednomyślna – nie chce mieć takich struktur obywatelskich jak na Zachodzie, których głównym celem jest dbanie o przejrzystość w procesach decyzyjnych.
Dziękuję za rozmowę.
O zarządzaniu państwem Autor wypowiadał się w SN Nr 1/18 - Mózg państwa oraz w SN Nr 2/13 - Problemy zbiorowe, polityki publiczne.
Recenzja książki prof. A. Zybały – Polski rozum na rozdrożu ukazała się w SN Nr 6-7/17