Humanistyka el
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1795
Z powodu braku zainteresowania jutro się nie odbędzie
(graffiti w restauracji uniwersytetu Berkeley, za Czesławem Miłoszem – Widzenie nad zatoką)
Kultura dzisiejszego dnia - powszechna zabawa i infantylizm, w których jutro nie istnieje, więc łap szczęście dziś a jutrem się nie przejmuj, to efekt zarówno przekazu medialnego i propagowanych wzorców postępowania, jak i narastającego - wraz ze zwycięstwem turbokapitalizmu i neoliberalnej doktryny - braku poczucia bezpieczeństwa.
Skoro przyszłość nie istnieje, to co się dzieje teraz, nie zmierza do żadnej nowej jakości. Nasze działania nie służą już urzeczywistnieniu czegoś lepszego od tego, co jest obecnie. Świat, który zadowala się teraźniejszością pozbawiony jest utopijnych marzeń. Nie ma w nim miejsca na ideę poświęcenia dla czegoś lepszego - pisze Przemysław Wielgosz w Opium globalizacji. Poświęcać się można tylko dla klajstrowania istniejących niesprawiedliwości i nieszczęść w formie jałmużny czy działalności charytatywnej. No bo przecież „każdy musi nieść swój krzyż” tu i teraz.
Coraz więcej wolnego rynku, to coraz mniej wolne społeczeństwo. Te dwa pojęcia są ze sobą powiązane niczym Scylla i Charybda. Jeżeli rządzi dziś liberalna doktryna bazująca na zwulgaryzowanej teorii Adama Smitha i Jamesa S. Milla, mówiąca, iż pogoń za własnym interesem (co jest równoznaczne z osiąganiem sukcesu i szczęścia) musi doprowadzić do powszechnego dobra dzięki niewidzialnej ręce rynku (Ch. Handy, Głód ducha), to wspólnota, społeczeństwo, naród muszą ulegać destrukcji.
Teoria zwulgaryzowana, bo nawet ci apostołowie wolnego rynku nie zakładali – co czyni wielu współczesnych neoliberałów – iż działalność publiczna (więziennictwo, policja, sadownictwo, usługi komunalne, powszechna edukacja, ochrona zdrowia itd.) winna podlegać regułom gry rynkowej, czyli generować zyski.
Marion Dönhoff (znakomita publicystka niemiecka), opisując współczesny świat po upadku bipolarnego podziału, stwierdziła brutalnie: „Homo oeconomicus ma właściwie tylko jeden cel: z bezlitosną precyzją i kierując się niezawodnym rozsądkiem dążyć do osiągnięcia jak największych korzyści”. Korzyści osobistych i materialnych.
Po co państwo
Neoliberałowie ciągle mówią o wolności, zawężając to pojęcie wyłącznie do działalności gospodarczej człowieka i związanych z nią sukcesów materialnych. Ich zdaniem, wolność negatywna (od przymusu) winna być maksymalnie ograniczana, a wszystkie ludzkie zależności winien regulować rynek. Tym samym „wolność negatywną spaczono, mówiąc że wolność winna być jednakowa dla tygrysów i owiec, i że nawet jeśli tym pierwszym pozwoli się zjadać te drugie, nie da się tego uniknąć, jeśli się nie chce by państwo uciekało się do przemocy” – zauważa brytyjski filozof Isaiah Berlin (Conversation with Isaiah Berlin).
Państwo może jednak stosować przemoc - działa ono przecież dla dobra społeczeństwa, chroniąc własność prywatną, zwłaszcza właścicieli kapitału. Ale według neoliberałów nie powinno być niczym więcej jak „nocnym stróżem” (wyjąwszy oczywiście obowiązki czuwania nad stanem moralności i ochronę patriarchalnej rodzin). Ten nocny stróż ulega jednak dzisiaj dezintegracji za sprawą globalnego, niczym nieograniczonego przepływu kapitału.
Na dezintegrację państwa ma wpływ także geopolityka i interwencje zbrojne. Syria, Irak, Libia, Somalia, Demokratyczna Republika Kongo, Czad - wiele z tych dzisiaj upadłych państw zostało niejako skazanych na obecny los przez brytyjskich i francuskich kolonizatorów, którzy wytyczyli ich granice bez oglądania się na lokalne kultury i ich historię (p. S. Żiżek, „Norwegia nie istnieje”), a i dzisiaj walczą w tych regionach o swoje gospodarcze interesy.
Atak na modernizm
Powodem ataku na nowoczesność, przypisującemu modernizmowi a priori strukturalne zło wynikające z apologii postępu oraz gloryfikacji osoby człowieczej (dorobek Oświecenia i nowoczesnej humanistyki), jest głównie obawa przed utratą dotychczasowych dogmatów. Rację bytu straciłyby więc wszelakie konsekracje i hieratyczny bezruch. Te zaklęcia o niewidzialnej ręce rynku i jej błogosławionym wpływie również. To stąd też - oprócz zagrożenia dla podstaw tradycyjnej struktury własności i hierarchii wartości – biorą się ataki na marksizm jako znaczącą część tradycji oświeceniowej.
Krytyka Oświecenia była przede wszystkim politycznym atakiem środowisk konserwatywnych, tradycjonalistycznych i religianckich. Każda z tych grup miała tu inne cele, ale gdy chodziło o zatrzymanie, a nawet cofnięcie zmian wynikających z modernizmu, wolności obywatelskich i demokracji ich zamierzenia się zbiegły.
Uderzenie w Oświecenie to przede wszystkim próba ponownej sakralizacji (w wymiarze transcendentalnym) doczesnego świata, ubóstwienie władzy jako takiej. Władza w epokach przednowoczesnych była powierzona przez bogów wybrańcom, a podporę takiego systemu zawsze stanowił stan duchowny.
Oświecenie przeniosło władzę z niebios na Ziemię, ubóstwiło człowieka i dokonało sakralizacji społeczeństwa jako obywateli, ale w wymiarze realnym, doczesnym, ziemskim. Próba powrotu do czasów przedmodernistycznych to w zasadzie chęć uświęcenia polityki i włączenie do niej instytucji religijnych jako aktywnych podmiotów. To także przywrócenie znaczenia argumentacji, symboliki i retoryki religijnej w przestrzeni politycznej oraz publicznej. Oczywiście, wiąże się to bezpośrednio z zadekretowaniem określonej jednoznacznie prawdy religijnej obowiązującej jako kanon i dogmat także w wymiarze politycznym. Nie ma tu miejsca na pluralizm.
A w świecie, gdzie religijne wierzenia przeplatają się z polityką, ze sprawami społecznymi, z edukacją, z zarządzaniem, gdzie ich wpływ na codzienne życie publiczne jest więcej niż spory, teorie spiskowe, magiczne myślenie i różnego rodzaju mitologie krzewią się bujnie.
Przeciwnicy i krytycy zaatakowali Oświecenie – w sposób jawny bądź skryty – pod flagami i hasłami postmodernizmu za pomocą tzw. dekonstrukcji. Procesu będącego w zasadzie zaprzeczeniem tego, co rozumiemy pod terminami humanistyka i nauki społeczne, będących dorobkiem i kontynuacją Oświecenia.
Zabieg ów traktowany jest jako podstawowy sposób interpretowania świata i kluczowa metoda badań w naukach humanistycznych. Jest to negacja poszukiwań ostatecznego sensu, które były do tej pory centralną pozycją klasycznie pojmowanej filozofii Zachodu. Jeśli pozbawi się rzeczywistość ziemskiej utopii, wypędzając z niej iluzję, tym samym pozbawia się rzeczywistość obiektywnej realności (J. Baudrillard, Rozmowy przed końcem).
Łatwość, z jaką lewicowy ruch, jakim jawił się postmodernizm, został wprzęgnięty w maszynerię neoliberalnej propagandy, stając się częścią systemu wyzysku jest porażająca – pisze P. Wielgosz. Spowodował położenie głównego nacisku na ekologów, feministki, mniejszości seksualne, kulturowe, etniczne, na nierówności kulturowe kosztem różnic klasowych i niesprawiedliwości stąd wynikających.
Media w służbie religii
Nie można w tym pominąć roli mediów. Rozpoczęta przed 30-40 laty bezkrytyczna fascynacja charyzmatycznymi przywódcami religijnymi przez światowe media spowodowała wzrost zainteresowania tymi zagadnieniami. To była również promocja przekazu religijno-teologicznego skierowanego w przestrzeń życia społecznego, politycznego, kulturowego.
Taki przekaz – jeśli jest pozbawiony krytycyzmu, zawsze niesie sobą dużą dozę konserwatyzmu, tradycjonalizmu, hierarchiczności i emocji. Chodzi tu o ajatollaha Ruhollaha Chomejniego, Jana Pawła II i w mniejszym stopniu – dalajlamę. I taki był oto schemat tych prezentacji: absolutnie dobry Jan Paweł II, totalnie zły Chomejni, układny i pokorny Tenzin Gjaco (XIV Dalajlama).
Ale czy dyskurs np. o obecnym dalajlamie zahaczył kiedykolwiek o problemy życia społecznego w Tybecie przed aneksją tej teokracji przez ludowe Chiny? Jak głoszona pokora i układność, humanistyczna i proosobowa opcja (jak dziś prezentują media w odniesieniu do buddyzmu w wersji lamaistowskiej panującej w Tybecie) egzemplifikowała się w ówcześnie królujących stosunkach społecznych na Dachu Świata?
Ta fascynacja charyzmatycznymi przywódcami religijnymi często podyktowana była politycznymi afiliacjami i sympatiami, które nie uwzględniały z tego tytułu negatywnego przesłania niesionego w przeszłości przez religie monoteistyczne, bo ten problem dotyczy właśnie owych wierzeń mających wymiar światowy.
Media głównego nurtu mają tym samym swój udział w promocji symboli religijnych w życiu publicznym, mistyki, ezoteryki, transcendencji, millenaryzmu, kabał, tarotów, horoskopów etc. Czyli upadku, zaniku racjonalnego myślenia i przesuwania się mentalności w kierunku mistycyzmu, tajemniczości, fascynacji irrealnością.
Religia i polityka
Odpowiedzią na prezentowane zagrożenia wprzęgające religie w świat polityki oraz najszerzej rozumiane sprawy publiczne jest myśl jednego z twórców amerykańskiej Deklaracji Niepodległości, Thomasa Paine’a: „Tak jak w monarchii absolutnej król jest prawem, tak w kraju wolnym jedynie prawo powinno być królem, nikt i nic innego”.
Oczywiście, prawo w żaden sposób nie uzasadnione jakimikolwiek wierzeniami religijnymi, jedynie rozumem i poczuciem odpowiedzialności za wszystkich członków wspólnoty. Bo nie może być tak, iż za formalnym rządem wybranym z woli ludu zasiada na tronie niewidzialny, inny władca nie poczuwający się do żadnej lojalności wobec prawa stanowionego, a mający na celu jedynie swoje, partykularne, korporacyjne i wąsko-wspólnotowe względy.
Znanym powszechnie jest fakt, iż wprowadzenie do polityki emocji, często graniczących z fanatyzmem, wiedzie wprost do poczucia strachu i niepewności. Strach z kolei generuje wzrost zapotrzebowania na różnego rodzaju teorie spiskowe.
Teorie spiskowe - prawdopodobne i całkiem niedorzeczne - istniały zawsze, znajdując podatny grunt przede wszystkim tam, gdzie brak jest racjonalności, czyli krytycznej, rzeczowej autorefleksji. W takim widzeniu zawsze musi istnieć ten „zły”, wróg, sprawca naszego poniżenia, braku sukcesów.
Amerykański intelektualista, znany publicysta, a zarazem profesor Uniwersytetu Columbia, Richard Hofstadter ponad półwieku temu zauważył w kontekście popularności spiskowych teorii dziejów (i ich regularnych nawrotów w różnych społeczeństwach), iż „decydujące znaczenie ma nie to, że ich rzecznicy dostrzegają tu i ówdzie działania takich lub innych sprzysiężeń, lecz to, że uważają jakiś wielki, gigantyczny spisek za siłę napędową procesu historycznego.
Historia jest spiskiem zawiązanym przez jakieś demoniczne siły, wyposażone w omalże transcendentalną moc i aby odnieść nad nimi zwycięstwo nie wystarczą zwykłe metody pertraktacji politycznych, lecz potrzebna jest krucjata” (F. Hofstadter, The Paranoid Style in American Politics).
Tym samym otwiera się droga ku konserwatywnym wartościom, a w konsekwencji do tradycjonalistycznej wizji dziejów, zagadnień społecznych, kultury, polityki, ekonomii etc.
Sytuacja ekonomiczna i kultura (czyli pieniądze i idee) są demiurgiem takiego stanu rzeczy. Jeśli tylko dysponuje się kapitałem, można zawsze wykreować pożądane idee.
Nie jest więc fenomenem postępująca desekularyzacja, a nawet – lawinowa irracjonalizacja przestrzeni życiowej, nawet w krajach do tej pory uważanych za przykłady świeckości. Ale gdy rozum i jego chłodne racje są przedstawiane jako wartości wybitnie passe, podejrzane i etycznie niepewne, trudno się temu trendowi dziwić. Współgra on wydatnie z postmodernistycznym – tak charakterystycznym dla współczesności - chaosem pojęciowym, predylekcją do podważania wszystkich tez i prawd z jednoczesną deprecjacją nauki i poznawczych możliwości człowieka.
Ten chaos, intelektualna abnegacja oraz postępująca irracjonalizacja sprzyjają z kolei powstawaniu klimatu dla odradzania się wszelkiego rodzaju szamaństwa (w złym tego słowa znaczeniu), religianctwa czy fundamentalizmu religijnego. Niepewność i brak stabilizacji powodują ucieczkę właśnie ku religii i najszerzej pojmowanej transcendencji.
To jest również produkt bezwzględnej krytyki Oświecenia i osiągnięć (niezaprzeczalnych) Rewolucji Francuskiej, która jest absolutnie związana z tą epoką w dziejach historii i kultury Europy.
Religijne posługi
Krytykując Oświecenie i Rewolucję Francuską zapomina się jednak o falach niebywałej przemocy i ludobójstwa, jakie przyniosły Europie okresy poprzedzające te wydarzenia: reformacja, epoka wojen religijnych, a wcześniej – średniowiecze i krucjaty krzyżowe. Warto przypomnieć, że to Anglia wraz z reformą Henryka VIII została na dekady państwem w zasadzie teokratycznym, gdzie król stał się powieleniem papieża czy orientalnego satrapy skupiającego w swych rękach władzę świecką i duchową.
Mocarstwa europejskie walczące o dominację polityczną (i ekonomiczną) – Hiszpania, Francja, Szwecja czy Anglia, nawet I RP realizująca polski marsz na Wschód pod rzymskim krzyżem i chorągwiami z jezuitami u boku (kontrreformacja) - podpierały swe dążenia zawsze religią i instytucjami z nią związanymi.
Przemoc i zniszczenia, jakie towarzyszyły podbojom szwedzkim czy zagonom lisowczyków (od północnej Rosji aż po Węgry, Austrię i Mołdawię) czyniono zawsze w imię wiary religijnej. To owe dekady położyły podwaliny pod masakry czynione w czasach rewolucji: francuskiej i rosyjskiej. Ludobójstwo nowoczesnych czasów miało swe korzenie w wiekach minionych (bliskich i dalekich).
Mniemać można, że to właśnie chrześcijaństwo w koprodukcji z kulturą plemion barbarzyńskich które chrzciło, zaszczepiło w kulturze europejskiej wirusa agresji i zniszczenia uzasadnianych religijnie. Wszędzie religia chrześcijańska, nie tylko w przypomnianych wcześniej wydarzeniach, była wykorzystywana w politycznych i imperialnych celach, a narzędziem do ich osiągania była zawsze przemoc i prześladowania Innego.
Nie jest więc błędem stwierdzenie, iż okrucieństwa i przemoc czasów średniowiecza i reformacji - wojny religijne, wyprawy krzyżowe, prześladowania innowierców (wszystkich bez wyjątku, w zależności od tego, kto posiadał władzę: katolików rzymskich, zwolenników Lutra i Kalwina, zwinglian, anabaptystów czy menonitów etc.), a także ubóstwienie władzy i doktryny panującej jako najwyższego sacrum - legły u podstaw na wskroś świeckich XX-wiecznych ideologii, funkcjonujących jednak na kształt wierzeń religijnych. Dzisiejszy powrót do takiego rozumienia wiary religijnej, czynnie obecnej w politycznej, kulturowej, ekonomicznej sferze ludzkiej aktywności jest również generatorem nawrotu do tradycjonalizmu i siermiężnego rozumienia konserwatyzmu.
Radosław S. Czarnecki
Jest to druga część eseju „Źródła triumfu tradycjonalizmu”, którego pierwszą część – „Ku wiekom ciemnym” - opublikowaliśmy w SN 11/18
- Autor: Leszek Stundis
- Odsłon: 4335
Depresja to choroba dzisiaj bardzo rozpowszechniona w konsumpcyjnej kulturze Zachodu. Zazwyczaj pod tym pojęciem kryje się potoczne rozumienie tego terminu jako stanu przewlekłego smutku, apatii, niechęci do działania, a nawet do życia.
Często towarzyszą jej przykre objawy, jak uporczywe powracanie do traumatycznych przeżyć i doznań czy obniżenie libido. W rzeczywistości jest jednostką chorobową, którą, według różnych szacunków, dotkniętych jest nawet 17 % populacji.
Melancholia
Choroba znana była od zarania dziejów. Grecy nadali jej naukowy wymiar za sprawą bodaj najsłynniejszego lekarza starożytności Hipokratesa, żyjącego na przełomie V i IV wieku p.n.e. To jemu przypisuje się wyróżnienie czterech typów konstytucyjnych ludzi, z których jeden to melancholik. W jego ciele jako „podstawowy płyn ustrojowy” miała dominować czarna żółć (z gr. melanchos) odpowiedzialna za czarnowidztwo i przewlekły smutek.
Poza melancholikiem, Hipokrates opisał flegmatyka - przesiąkniętego flegmą, człowieka powolnego i spokojnego, sangwinika - człowieka krewkiego (od łac. sanquis- krew) i choleryka - osobnika gwałtownego i nieobliczalnego w złości, którego „zalewa żółć” (z gr, choles- żółć). Ten podział przetrwał niemal do naszych czasów i został uzupełniony o cztery inne typy konstytucjonalne.
Melancholicy znani byli w dziejach od czasu wprowadzenia pisma. Trudno orzec, na ile ich stan był przewlekły, a na ile spowodowany chwilą i życiowymi klęskami, niemniej był udziałem największych spośród wielkich.
Na stany depresyjne cierpiał Aleksander Wielki, choć być może wynikały one z przewlekłego alkoholizmu, z którego znany był ówczesny władca świata, a być może z współuczestnictwa w zabójstwie swego ojca króla Filipa.
Podobne odczucia przeżywali rzymscy cesarze i to zarówno najwięksi zbrodniarze jak matkobójca Neron, czy szlachetny Marek Aureliusz. Zapewne patologicznym smutkiem dotknięty był polski król Jan II Kazimierz, który na cztery lata przed śmiercią abdykował i osiadł w opactwie Saint Germain des Prés. To tylko domysły, bowiem do XIX wieku nikt poważnie nie zajmował się melancholią jako odrębną chorobą.
Nie oznacza to, iż nie istniały środki zaradcze na smutek. Należały do nich wszelkie używki, w tym ważne miejsce odrywał alkohol, który przez niektórych antycznych medyków był traktowany jako lekarstwo. Winem najchętniej leczył popularny w I wieku p.n.e. Asklepiades z Bitynii, twórca własnej szkoły medycznej, której dewiza brzmiała: pewnie, szybko i przyjemnie (z łac. tuto, celeriter et iucunde). Na Wschodzie rolę tę, jak i środka przeciwbólowego, pełniło opium, a od czasów ekspansji islamu- haszysz.
Na bazie makowego wywaru, mniej więcej w XVI wieku, opracowano laudanum - pierwszy specyfik mający cechy prawdziwego medykamentu. Został on wprowadzony do powszechnego użytku w 1676 roku przez angielskiego lekarza Thomasa Sydenhama i święcił triumfy w farmakologii aż do czasów I wojny światowej! Dopiero wiek XX przyniósł nowe metody leczenia melancholii i znaczący postęp w zakresie wprowadzania nowych leków.
Nowe spojrzenie na psychikę
Siegmund Freud jako pierwszy dostrzegł nowe, ukryte aspekty psychiki ludzkiej. Żyjąc w okresie wielkich odkryć naukowych, interesował się zarówno anatomią mózgu, jak i wytworami umysłu - skojarzeniami, snami, wspomnieniami. W początkowym okresie wprowadził metodę terapeutyczną polegającą na wydobywaniu z pacjentów traumatycznych wspomnień, określaniu towarzyszących temu procesowi uczuć i odreagowywaniu ich pod wpływem hipnozy.
Wraz ze swoim mentorem i współpracownikiem Józefem Breuerem opracował nowatorską psychoterapię w leczeniu histerii, często przeplatanej stanami depresyjnymi. Najbardziej znaną pacjentką obu psychiatrów była Bertha Pappenheim (znana pod pseudonimem Anny O.), u której napady melancholii, ulegały przemianie w stany całkowicie zaburzonej świadomości, gdy nie rozpoznawała otoczenia, a odbiór rzeczywistości zastępowały przykre halucynacje, jak choćby grzechoczące szkielety czy pies pijący ze szklanki.
W późniejszym okresie, gdy drogi obu uczonych się rozeszły, Freud stworzył podstawy psychoanalizy, której osią stał się pogląd, że głównym motorem ludzkich działań są nieuświadomione mechanizmy emocjonalne, z dominującą rolą popędu seksualnego. Wskutek społecznych zakazów i przyjętych norm postępowania, owe podświadome instynkty musiały być tłumione, co według Freuda mogło stanowić źródło ludzkiej frustracji.
Owocem badań i przemyśleń austriackiego psychiatry były kluczowe prace dla współczesnej nauki o ludzkiej psyche jak Objaśnienia marzeń sennych, Studia nad histerią czy Zarys psychoanalizy.
Co ciekawe, pod koniec życia wielki uczony sam popadł w depresję, kiedy po przedwczesnej śmierci swojej córki Sophie i wnuka zdiagnozowano u niego nowotwór jamy ustnej, który stał się przyczyną jego śmierci.
Początek ery elektrowstrząsów
Stosowanie prądu w celu wywołania drgawek padaczkowych i uśmierzaniu w ten sposób rozmaitych dolegliwości było znane już w czasie I wojny światowej. Ale dopiero w drugiej połowie lat 30. XX w. metodę tę świadomie do leczenia zaburzeń psychicznych zastosowali dwaj włoscy uczeni Ugo Cerletti i Lucio Bini.
Dość szybko wzbudziła ona duże kontrowersje, gdyż sam zabieg elektrowstrząsów wyglądał dość upiornie. Pacjenta unieruchamiano na stole, do ust wkładano mu, podobnie jak u epileptyków, knebel, aby nie przegryzł sobie języka, a następnie przykładano mu do skroni dwie elektrody (niekiedy zamocowane w specjalnej opasce) i przepuszczano prąd o dość wysokim (ok. 450 V) napięciu.
Doskonale scenę cierpień chorego obrazuje słynna scena z filmu Miloša Formana Lot nad kukułczym gniazdem, w którym główny bohater (Jack Nicholson) zostaje za karę przymusowo poddany zabiegowi.
Uboczne skutki towarzyszące pierwszym elektrowstrząsom (m.in. uszkodzenia kręgosłupa, zwichnięcia żuchwy, zawały serca czy zaburzenia pamięci i świadomości) spowodowały, iż począwszy od lat 50. zaczęto odchodzić od ich stosowania.
Od początku lat 80. zaczęła jednak znów powracać powoli do łask, bowiem zmieniły się techniczne możliwości jej stosowania. Pacjenci poddawani są elektrowstrząsom w ogólnym znieczuleniu i po podaniu środków zwiotczających mięśnie, co niemal eliminuje urazy, natomiast napięcie prądu dobiera się dla każdego chorego osobno.
Celebryci psychochirurgii
W 1936 roku amerykański neurochirurg Walter J. Freeman wpadł na pomysł, aby „odłączyć” płaty czołowe odpowiedzialne za wolę, intelekt i świadome podejmowanie decyzji od innych części mózgu i w ten „uniwersalny” sposób leczyć wszelkie choroby psychiczne. Zabieg wydawał się bardzo prosty. Wystarczyło wbić szpikulec w dolną część oczodołu i kręcąc nim, zniszczyć istotę białą łączącą płaty czołowe ze wzgórzem, bądź podwzgórzem.
Choć doktor uważał, że w ten sposób unieszkodliwia tylko chore komórki, zabiegiem tym powodował ogromne zmiany w osobowości pacjentów, którzy przeistaczali się dosłownie w zombie. Freeman wykonał ok. 3500 leukotomii (od gr. leukós – biały, tomē- cięcie), chociaż ze względu na małą precyzję, część poddanych mu chorych zachowała do pewnego stopnia swoją osobowość. W końcu autor tej drastycznej metody został uznany za szarlatana i stracił prawo wykonywania zawodu.
Więcej szczęścia miał inny entuzjasta tego rozwiązania, Antonio Cayetano de Abreu Freire de Egas - zdolny polityk (minister spraw zagranicznych Portugalii), lekarz, neurochirurg. Największą sławę zdobył jednak jako pionier psychochirurgii. W 1926 r. po raz pierwszy wprowadził kontrast do naczyń krwionośnych mózgu, dając początek angioencefalografii, a więc metody umożliwiającej wykonanie zdjęcia rentgenowskiego naczyń wewnątrz czaszki. Ta metoda stosowana jest po dziś dzień, choć znacznie ulepszona.
W 1937 poszedł jednak za niechlubnym przykładem swego amerykańskiego kolegi i również zaczął przecinać istotę białą łączącą płaty czołowe ze wzgórzem, a więc niszczyć główny szlak odpowiedzialnego za emocje i podejmowanie świadomych decyzji. Był jednak bardziej dokładny i płaski nóż chirurgiczny wprowadzał poprzez dwa otwory wywiercone po obu stronach czaszki w okolicach skroniowych. Dzięki temu zabiegowi pobudzeni pacjenci stawali się nadzwyczaj spokojni, tyle, że niektórzy przeistaczali się w „warzywa”, lub ich inteligencja nie przekraczała poziomu trzylatka. Tylko w niektórych przypadkach chorzy podejmowali po zabiegu pracę, ale ich zdolności intelektualne ulegały znacznemu obniżeniu.
Ze względu na zniszczenie funkcji płatów czołowych, leukotomia jest bardziej znana pod nazwą lobotomii przedczołowej. W przypadku depresji nie znalazła zbyt dużego zastosowania, choć utorowała drogę do nowych technik we współczesnej psychochirurgii.
Sam zabieg również został przedstawiony we wspomnianym Locie nad kukułczym gniazdem jako najbardziej represyjna metoda stosowana kiedykolwiek w psychiatrii. Co ciekawe, lobotomii została poddana Rosemary Kennedy (córka Josepha, wszechwładnego patriarchy rodu), ponoć za sprawą umysłowej niesprawności.
Postęp farmakologii
W połowie XX w. lekarze odkryli, że za depresję może być odpowiedzialny niedobór niektórych neuroprzekaźników (neurotransmiterów), jak np. serotonina, noradrenalina, acetylocholina, dopamina, czy GABA (kwas γ-aminomasłowy), czyli substancji chemicznych odpowiedzialnych za zamianę impulsu elektrycznego na chemiczny w synapsie.
W 1952 roku zauważono, że działanie hamujące rozkład neurotransmiterów wykazuje iproniazyd, lek stosowany dotąd w leczeniu gruźlicy. Dalsze badania pozwoliły wykryć kolejne substancje, tym razem przeznaczone wyłącznie do leczenia depresji, z których bardzo popularna stała się imipramina, a ostatnio - wenlafaksyna czy citalopram. Obecne badania zmierzają w kierunku produkcji leków o jak najmniejszych skutkach ubocznych, gdyż wszystkie antydepresanty takowe posiadają.
Leczenie depresji dzisiaj
Według obecnej klasyfikacji, depresja może mieć charakter epizodyczny, spowodowany jakimś niekorzystnym splotem życiowych okoliczności, i wówczas rokowania są pomyślne. W przypadku nawrotów wymaga okresowych konsultacji, bądź terapii. Niekiedy bywa związana np. z porą roku (depresja zimowa, wiosenna czy jesienna) i jest to niejako przypadłość stała.
Jeżeli zespół symptomów dotyczy tylko depresji, można mówić o chorobie jednobiegunowej, natomiast jeśli okresy depresyjne przeplatają się z okresami maniakalnymi, którym towarzyszy pobudzenie i zachowania dysforyczne (włącznie z agresją) wówczas mamy do czynienia z chorobą dwubiegunową afektywną, która stanowi odrębną jednostkę chorobową. W takim przypadku terapia będzie zależała od fazy, w której pacjent się znajduje.
Generalnie metody lecznicze w przypadku depresji można podzielić na nieinwazyjne i inwazyjne. Do pierwszych, łagodnych, zalicza się fototerapię, czyli poddawanie pacjenta działaniu światła (efekt solarium), czy deprywacji (niedoborowi) snu. Ta druga metoda daje niezłe wyniki w przypadku ciężkich depresji, choć u zdrowego człowieka uważana jest jako objaw choroby zagrażającej zdrowiu i życiu. Co ciekawe, rekord bezsenności pobił pewien młody Kalifornijczyk, Randy Gardner, który w 1964 roku nie spał przez 264 godziny, a więc 11 dób! I nie stosował przy tym żadnych środków pobudzających, a ponoć był zdrowy.
Ważną rolę odgrywa psychoterapia, zalecana jako wspomaganie farmakoterapii czy elektrowstrząsów. Można wyróżnić psychoterapię dynamiczną, która zajmuje się ujawnianiem traumatycznych przeżyć z przeszłości i próbuje dociec genezy stanu psychicznego pacjenta i poznawczo-behawioralną, pomagającą choremu usprawnić procesy myślowe i zachowania w sytuacjach, w których on sobie nie radzi.
Najczęściej stosowana jest farmakoterapia. Oprócz antydepresantów, pacjentom przepisuje się też leki obniżające napięcie i ułatwiające zasypianie, głównie z grupy pochodnych benzodiazepiny jak popularne relanium, lorafen czy niewielkie dawki dormicum.
Statystycznie najlepsze wyniki dają elektrowstrząsy. Według niektórych danych, nawet do 90% (leki od 50-70%). Obecnie bezbolesne i bezpieczne.
Istnieje jednak grupa metod inwazyjnych, do których zaliczana jest głęboka stymulacja mózgu (DBS- deep brain stimulation). Polega ona na wywierceniu w czaszce pacjenta niewielkiego otworu i wprowadzenia weń elektrody, która musi dokładnie trafić w odpowiednie miejsce (w przypadku depresji jest to przednia odnoga torebki wewnętrznej - skupisko substancji białej pomiędzy wzgórzem, a jądrem ogoniastym), położone bardzo głęboko, co jest trudne. W Polsce na wykonanie tego zabiegu, stosowanego zresztą niezwykle rzadko, potrzebna jest zgoda specjalnej komisji przy Polskim Towarzystwie Psychiatrycznym.
Leszek Stundis
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1593
Źródła triumfu tradycjonalizmu (3)
Demokracja to termin, którym kamufluje się wiele spraw: bezwzględną, kapitalistyczną eksploatację, medialną manipulację, cenzurę w imię korporacyjnego kapitalizmu, produkcję kłamstwa, nowoczesne niewolnictwo.
Dubravka Ugresič
W jednym ze swoich esejów chorwacka pisarka Dubravka Ugresič opisuje codzienność zagrzebskiego targu, tzw. Dolca, gdzie od dekad (a może i od wieków) „kumoszki” z okolicznych wsi przywoziły i sprzedawały swoje wyroby: ser, mleko, jajka, warzywa, owoce. Po uzyskaniu niepodległości i zakończeniu wojen bałkańskich, w związku ze staraniami o wejście do Unii Europejskiej i dostosowania prawa do norm unijnych, władze miasta rozpoczęły wprowadzanie nowych porządków, czyli… likwidację targu.
Ich efektem był okrzyk owych „kumoszek”, gdy się zjawiały służby porządkowe: „W nogi dziewczyny, nadchodzi demokracja”. I nie chodzi tu o wartościowanie czy ocenę, ale o pokazanie przyczyn tak masowej chęci powrotu do dawnych, może siermiężnych, ale przewidywalnych i znanych ludziom rozwiązań.
W tym kontekście warto przytoczyć jeszcze jedną z myśli chorwackiej pisarki: „Dlaczego pewna staruszka w Sarajewie każdego roku w rocznicę śmierci Tity zapala za jego duszę świeczkę? Otóż jest przekonana, że Tito przyczynił się do emancypacji kobiet w Jugosławii, bo zdjął muzułmankom hidżaby. Jej prawnuczka nosi hidżab i ma pretensje do prababki o jej wyemancypowaną przeszłość”.
Polskie feministki są niczym wspomniana prawnuczka z hidżabem na głowie (mimo, iż walczą o emancypację kobiet i najszerzej pojęte równouprawnienie). Ich polityczne uprzedzenia, oraz demokratyczno- (ponoć) neoliberalne afirmacje, jakim hołdują, nie pozwalają im wyjść poza opłotki antypeerelizmu i przyznać, iż to ustrojowe przemiany po 1989 roku, restauracja systemu gospodarczego w stylu laissez faire spowodowały w tej materii tak wyraźny regres.
Podobny przypadek jak sarajewskiej staruszki zanotowano w północno-syryjskim mieście al-Hasakah, jeszcze w latach 90-tych (czyli dawno przed wojną domową, jaka ogarnęła ten kraj). Powracający do miasta po latach nieobecności tak je wówczas opisali: „Widziałem wiele kobiet zakrytych od stóp do głów. Z uczelni wychodziły studentki w czadorach. Kilkanaście lat temu chodziły w minispódniczkach. Rodzina Abrahama handlowała przyprawami 30 lat temu; nikogo nie obchodziło czy Abraham był Ormianinem, Żydem czy Bułgarem. Był naszym sąsiadem. Al-Hasakah zmieniło się. Nie ma już kin. Komu by się chciało chodzić do kina, skoro można kupić satelitę. Kiedyś na trawniku rosła trawa, w parku palmy. Był nawet las. Teraz na miejscu lasu sterczy kilka kikutów, trawniki wyasfaltowano. Ktoś wyciął drzewa, nie wiadomo już kto i dlaczego” (p. „Trzech z paskudnego miejsca”, Gazeta Wyborcza, 31.01.97)
Chantal Mouffe, francuska filozofka, działaczka radykalnej lewicy i alterglobalistka, w jednym z wywiadów powiedziała: „Dziś wszystko co wiąże się z demokracją pojmowaną jako równość i suwerenność ludu, zostało zdewastowane przez hegemonię liberalizmu”.
Neoliberałowie w swym pędzie ku dekonstrukcji państwa socjalnego, zdobyczy ludzi pracy najemnej, nienawiści do oświecenia (które upodmiotowiło lud) i najszerzej rozumianego socjalizmu, bałwochwalczo oddani merkantylnym stosunkom (sądząc, że rynek załatwi wszystko), „tolerowali prawicowe przebudzenie i nie zrobili nic z indoktrynacją młodzieży prowadzoną przez instytucje religijne i szkoły”.
W Polsce dodatkowo dochodzi problem z patriotyzmem i ofiarą, bo „nasz patriotyzm jest przemocowy: dla ojczyzny trzeba albo umrzeć, albo zabić. Kto sieje wiatr, zbiera burzę” – mówi Jan Sowa („Będzie brutalniej”, Gazeta Wyborcza,16.08.16). To zagadnienie dotyczy wielu krajów z Europy Środkowej mających doświadczenia z flirtem ustrojowo-państwowym z ideologiami szowinistycznymi, ksenofobicznymi, faszystowskimi (p. Polska po 1926 roku, wojenne dzieje Chorwacji, Węgier, Słowacji, Ukrainy Zachodniej, Litwy czy Łotwy).
Presja religii globalizacji
Dochodzimy może do ostatniego, ale niewykluczone, że najważniejszego elementu, który spowodował nawrót tradycjonalizmu, plemiennego trybalizmu, nacjonalizmu i religijnego fundamentalizmu w nowoczesnym zdałoby się świecie. Wszystkie te pojęcia przybrały szaty modernistyczne, choć tak naprawdę to powrót do starych czasów.
Tym elementem jest globalizacja w neoliberalnych oparach rynkowych absurdów. Politycy różnych opcji (od lewicy po prawicę) i sprzęgnięty z nimi medialny mainstream, uczynili z niej słowo-wytrych tłumaczący - w sposób aprioryczny, niemalże religijny – wszelkie przypadłości współczesnego świata (w tle pozostawały zawsze megazyski międzynarodowego kapitału).
Na fali euforii, jaka zapanowała po upadku muru berlińskiego i implozji ZSRR - globalizacja stała się formą nowoczesnej, monoteistycznej religii, gdzie jedynym bóstwem okazał się zysk hiperkapitału światowego, który niczym Duch Święty u Augustyna Aureliusza „wieje, kędy chce”. Miało owo słowo-wytrych tłumaczyć wszystko, co dotyczyło rzeczywistości przełomu tysiącleci i panować już na wieki. Nadto czynić zbawienie, dawać pociechę, ale także strącać w nicość Tartaru nieprzystosowanych, wątpiących, słabszych, niewierzących w moc tej boskiej szczęśliwości.
Jeśli coś jest wszechogarniające, nie ma wobec tego jakiejkolwiek alternatywy (i tak te procesy prezentowano i objaśniano „ludowi”), podawane jest na dodatek w formie dogmatu, budzi wówczas totalną nienawiść i sprzeciw.
USA, hegemon światowy, jedyne mocarstwo pozostałe na światowym orbis terrarium po 1991 roku, posiadające największe zasoby kapitału i mogące zapewnić sprawczą moc swoim rodzimym firmom wykorzystało ten stan rzeczy do ofensywy także swoich wzorców kulturowo-cywilizacyjnych, które wraz z amerykańskim kapitałem rozpoczęły kolonizację całego globu. Lokalne kultury (często egzystujące w formie mikro), tradycje, obyczaje, kulty, przyzwyczajenia etc. idą tym samym do lamusa.
Jest to – jak określił owe procesy socjolog amerykański Georg Ritzer – makdonaldyzacja świata i światowej społeczności. A de facto to nowa kolonizacja świata.
Ów moloch pochłania wszystkie te elementy składowe światowego dziedzictwa kulturowego, by wypluć je za chwilę, lecz szykownie opakowane, wedle zwesternizowanego, konsumpcyjnego sznytu. Kanadyjsko-amerykańska dziennikarka i publicystka, inspiratorka dla współczesnych oddolnych ruchów miejskich, Jane Jacobs zauważyła, że jeśli mówimy, iż wszędzie jest tak samo, to wtedy mamy do czynienia z wielkim Nigdzie.
Kult obrazu
Świat jak z McDonalda, Hollywood, filmów prezentujących tylko akcję i przemoc z parków rozrywki i galerii handlowych – esencja amerykanizacji służącej niewyrafinowanej konsumpcji (ciesz się chwilą, raduj się rzeczami małymi, dziś i teraz etc.) – to świat holograficzny. W natłoku takich informacji życie staje się dla jednostki bytem otoczonym zewsząd ciągiem obrazów, zmieniających się w zależności od uczestnictwa w grze komputerowej, programie telewizji nasyconym reklamami. „Telewizja jest ośrodkiem dowodzenia także na inne, subtelniejsze sposoby. Na przykład nasze korzystanie z innych mediów jest w dużym stopniu organizowane przez telewizję. Za jej pośrednictwem dowiadujemy się po jaki system telefoniczny sięgnąć, jakie obejrzeć filmy, jakie kupować książki, płyty, magazyny, jakich programów radiowych słuchać. Telewizja aranżuje nam nasze środowisko komunikowania się, korzystając ze sposobów, które są poza zasięgiem innych mediów” - pisze Neil Postman w książce Zabawić się na śmierć.
Spełnia się wizja Aldousa Huxleya mówiąca, iż ludzie ulegną autodestrukcji poprzez rzeczy lubiane, oglądane, wygodne intelektualnie. One oduczą nas myśleć krytycznie i samodzielnie. I oto chodzi w globalizacyjnej wersji neoliberalnego porządku świata. Gdy więc rozum śpi, rodzą się demony przeszłości.
Homo videns to zjawisko zdefiniowane przez Giovanniego Sartoriego, polegające na zmianie myślenia ludzi spowodowanej współczesnymi mediami, kultem obrazu, a także wpajaniem oceny poprzez takie cechy jak: wygląd, stan posiadania, moda itd. Autor tego pojęcia podkreśla powolną utratę zdolności użytkowania pojęć abstrakcyjnych, czyli spłycanie refleksyjności. Dotyczy to zarówno przekazu jak i myślenia. Język staje się tylko narzędziem porozumiewania się.
Głównym powodem przekształcania się ludzi w istoty, które autor określa mianem homo videns, są media: telewizja, Internet, prasa. Jak pisze Sartori, telewizja (i media cyfrowe), będąca nachalną promocją wyłącznie holografii, osłabia naszą zdolność myślenia abstrakcyjnego i naszą zdolność rozumienia. Dawny Homo sapiens staje się Homo videns.
Władza dzisiejszych mediów powiązanych z elitą neoliberalnych właścicieli megakapitału to teledemokracja wmawiająca wszystkim, że świat dzieli się zawsze według następujących kategorii: „angeliczni” jedni (czyli nasi) i „diaboliczni” drudzy (czyli nie nasi, ci Inni). I tak przedstawia się wszystkie konflikty współczesnego świata. Te małe i te duże. Manipuluje, agituje, demonizuje, jednych napuszcza na innych, uznanych za obcych przez nas samych, przez kapitał, przez mainstream, autorytety, kapłanów dzisiejszego świata (nie tylko w sutannach, koloratkach, jarmułkach i tałesach, kaszajach, czy dżalabijach). Widać to w całości polityki, narracji publicznej, dyskursie medialnym, w których pełno manipulacji, agitacji, kłamstw i dezinformacji.
Fundamentalizm
Globalizacja w formie neoliberalnej kolonizacji polegającej na wulgarnej westernizacji (będącej esencją wspomnianej makdonaldyzacji) przyniosła także fundamentalizm religijny made in USA. Jest on bowiem wytworem czysto amerykańskim, powstałym już w XIX-wieku na gruncie zdobywającym od czasów konferencji w Niagara (tzw. credo z Niagara) coraz większe znaczenie i wpływ na życie Ameryki. Sojusz religijnych fanatyków, czcicieli biblijnego Armagedonu - zjawiska mającego zmienić świat i spowodować panowanie boskie na Ziemi, wyznawców judaizmu i amerykańskiej wersji ewangelikalizmu ruszył na podbój świata wraz z rozwojem telewizji satelitarnej i nachalnej promocji American Way of Life.
A wszelkie fundamentalizmy, mimo różnie skierowanych wektorów, zawsze się przyciągają, karmiąc się nawzajem. Wszystkie one walczą z wolnością wyboru i jakąkolwiek innością. Napędzają się wrogą retoryką wobec homoseksualistów, wolnej miłości, aborcji, antykoncepcji, używek, postępu i ewolucji, szczepionek, teorii Darwina, dorobku genetyki itd.
Warto przypomnieć, iż niekonsekwentne, utylitarne i polityczne działania ludzi Zachodu wspierały wielokrotnie rozwój i rozprzestrzenianie się purytańskich i ortodoksyjnych – czyli antymodernistycznych, antydemokratycznych i antypostępowych - idei w islamie (ale też i w innych religiach). Takim fenomenem, długo ukrywanym przed światową opinią publiczną, było szerzenie za wiedzą i zgodą USA saudyjskiego wahhabizmu czy islamizmu rodem z Pakistanu.
Wahhabizm, skrajna w swej ortodoksji odmiana islamu, będąca niegdyś marginalną w świecie muzułmańskim doktryną nie wykraczającą poza opłotki Płw. Arabskiego, przekształcona została na początku lat 80-tych XX wieku w dominującą i wiodącą w świecie islamu ideologię.
Saudowie, dzięki swym petrodolarom i politycznemu wsparciu części elit politycznych USA, utworzyli na świecie ponad 200 islamistycznych szkół wyższych, ponad 200 centrów religijnych tej doktryny, zbudowali prawie 1500 meczetów i ponad 2000 szkół koranicznych. Rozdano też prawie 140 milionów egzemplarzy Koranu (dane z 2004 r.).
Jest to – podobnie jak w przypadku Pakistanu i tamtejszego eksportu islamizmu à la taliban –przykład ofensywy na wskroś tradycyjnej, ortodoksyjnej i super konserwatywnej, a przede wszystkim – totalitarnej odmiany religii Mahometa stanowiącej bardzo poważne zagrożenie dla całego świata postępu i modernizmu.
Z drugiej strony to przykład, jak upolityczniona do granic możliwości religia może wpływać na życie codzienne obywateli. Trzeci aspekt tej sprawy ukazuje hipokryzję i brak perspektywicznego myślenia znacznej części elit zachodnich, traktujących zbyt dosłownie pojęcie tolerancji i politycznej poprawności.
Wreszcie ostatni element w tej układance – wahhabizm (jak i każdy purytanizm) był traktowany przez rządzące koła Zachodu jako antidotum na lewicowe i postępowe idee w świecie arabskim, w krajach islamskich na całym świecie. Miał być sojusznikiem (tak się tym sferom wydawało) w walce z obozem radzieckim.
Ale jak to wielokrotnie w historii bywało, wyhodowano przy okazji monstrum, które pożera swego dobrodzieja. Choć nie do końca: to zagrożenie można przecież wykorzystać do permanentnego ograniczania zdobyczy socjalnych, wolnościowych, demokratycznych, obywatelskich jakie społeczeństwa zachodnie lawinowo doświadczyły w II połowie XX wieku.
* * *
Zygmunt Bauman w jednej ze swoich telewizyjnych refleksji na temat Europy i podziwu dla owej idei, jaką posiadł na kanwie swych życiowych, ponad 80-letnich doświadczeń zauważył, iż różnorodność jest plantacją dla twórczości i to ten właśnie stan rzeczy jest tym Edenem, z którym ideę zjednoczonej Europy się utożsamia i wiąże nadzieje na lepsze, świetlane jutro (miał także nadzieję, iż w przyszłości Europa stanie się drogowskazem i wyznacznikiem dla reszty świata).
Mimo całego szacunku i atencji dla sędziwego myśliciela, przenikliwości i celności jego wielu wniosków czy tez, trudno się z tym dziś zgodzić. Tak, Unia Europejska może takim Edenem pierwotnie mogła być. Ale tak jak cały Zachód wraz ze szczytną i wzniosłą ideą praw człowieka (dziś pojecie to zostało wypaczone), tak i UE – synonim zjednoczonej Europy – są w stadium agonalnym, pogrążającym się w kryzysie.
Sprzeniewierzono się bowiem podstawowym pryncypiom, ośmieszono właśnie owe ideały, sprofanowano nadzieje i marzenia. Otwartość i przyjazność zastąpiono dyktatem, dialog – apriorycznym pohukiwaniem i nakładaniem kolejnych sankcji (z ominięciem forum ONZ, czyli pogarda wobec reszty całego świata), konwergencję – jednostronnym, obliczonym na kolonizację procesem mającym zapewnić zysk (a przez to – ekonomiczną hegemonię).
Unia, a tym samym Europa, mająca być gigantem, nową jakością – zwłaszcza w sferze polityki i kultury – stała się neoliberalnym klonem Wuja Sama, jego przedłużeniem, nieudolnie starającym urwać się z szeregu smyczy wiążących ją z Waszyngtonem. A na dodatek mającą w swych szeregach wielu nuworyszy grających na szachownicy amerykańskich, nie europejskich, interesów.
Nie dziwmy się więc, że tradycja, parafiańszczyzna, zaścianek, kołtun i religianctwo są traktowane przez coraz szersze rzesze ludzi jako zjawisko mrugające przyjaznym okiem i proponujące obronę oraz ucieczkę przed owym skandalicznym, wielowątkowym, nie do wytrzymania stanem rzeczy.
Radosław S. Czarnecki
Jest to trzecia, ostatnia część eseju Radosława S. Czarneckiego pt. „Źródła triumfu tradycjonalizmu”. Pierwsza - Misyjność Zachodu, tolerancja Wschodu, tolerancja Wschodu – ukazała się w SN Nr 10/18, druga - Ku wiekom ciemnym – w SN Nr 11/18.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 114
Jestestwo wieczne i nieskończone, które nazywamy Bogiem czyli Naturą, działa z tą samą koniecznością z jaką istnieje.
(Baruch Spinoza)
Następstwa akulturacji coraz bardziej i nieustannie się splatają ze sobą
wzajemnie, tworząc stopniowo jakąś sieć ogarniającą całą Ziemię. (Pierre Teilhard de Chardin)
Możemy więc wybrać życie w zgodzie ze światem. To droga wegańska. Tutaj nie chodzi o dietę. W filozofii wegańskiej chodzi przede wszystkim o szacunek do życia, do biosfery czyli naszej Matki Gai. (Joanna Hańderek)
Umieszczenie jako motta wypowiedzi osób tak diametralnie różnych – zarówno pod względem czasu, doświadczeń, tożsamości jak i przemyśleń (choć te osoby są w jakimś sensie związane z filozofią i „filozofowaniem”) – ma na celu ukazanie, iż pewne zjawiska, zwłaszcza społeczne oraz związane z nimi formy myślenia oraz postrzegania świata i procesów w nim zachodzących, odbywają się cyklicznie. Oczywiście na różnych etapach i poziomach rozwoju naszego gatunku. Potwierdza się życiowo-praktyczna teza, iż do podobnych wniosków można dochodzić rozpoczynając swe intelektualne poszukiwania z różnych pozycji i światopoglądów. Ale również wychodząc z takich samych przesłanek osiągać można diametralnie różne koncepcje bądź wnioski.
Panteizm (z gr. pan „wszystko”, theos „Bóg”) to pogląd filozoficzno-religijny (również teologiczny) utożsamiający wszystko z Bogiem (lub Absolutem). Neguje istnienie Boga osobowego, głosi zaś przenikanie Absolutu we wszystkie substancje jakie istnieją. Panteizm często łączył się z ideami rozumnego rozwoju Wszechświata, jedności, wieczności oraz żywości świata materialnego. Do ważniejszych filozofii panteistycznych można zaliczyć stoicyzm, neoplatonizm, teozofię, myśl Jana Szkota Eriugeny, Giordana Bruna oraz Barucha Spinozy. Idee panteizmu głosiło też wiele ruchów religijnych: m.in. średniowieczni amalrycjanie i begardzi.
Koncepcja ta nie ma natomiast nic wspólnego z ideą przebóstwienia (theopoiesis) wyznawaną w chrześcijaństwie, zwłaszcza w prawosławiu, która głosi możliwość powrotu dusz do Boga i połączenia z Bogiem. To typowe echo dawnych, przedchrześcijańskich wierzeń pogańskich, charakterystycznych w tej mierze dla społeczności agrarnych.
Wiek XX był okresem ponownego odrodzenia panteizmu. W 1954 Albert Einstein napisał: „Słowo Bóg jest dla mnie niczym więcej, jak wyrażeniem i owocem ludzkiej słabości, Biblia zbiorem treści o szacunku i miłości, ale nadal prymitywnych legend, które są niemniej jednak bardzo dziecinne. Nie wierzę w osobowego Boga i nigdy temu nie zaprzeczałem”. Swój stosunek do panteistycznych wierzeń wyraził następująco: „Jeżeli jest we mnie coś, co może zostać nazwane religią, to jest to bezgranicznym podziwem dla struktury świata, którego obraz objawia nam nasza nauka” (Listy Alberta Einsteina). Wyraża się tu cień scjentyzmu, tak typowego dla przełomu XIX i XX wieku oraz osiągnięć nauki i postępu technologicznego z nim związanego.
Etyka Spinozy jest zaliczana do tradycji intelektualizmu etycznego, która wywodzi się od Sokratesa, Platona, Arystotelesa. Wedlug niego cnota jest utożsamiana z wiedzą. Zdobycie wiedzy na temat działania Wszechświata prowadzi do wytworzenia pozytywnych cech charakteru takich jak cierpliwość, panowanie nad sobą i dystans do emocji i afektów. Najważniejszym celem życia jest dla Spinozy poznanie Boga, którego utożsamia z przyrodą, czyli z systemem uniwersalnych praw rządzących procesami naturalnymi. Prowadzi do jego intelektualnej miłości, która umożliwia z kolei osiągnięcie stanu szczęśliwości.
Spinoza uważał, że dobro i zło nie istnieją obiektywnie, a są jedynie wytworem ludzkiego umysłu. Ludzie są nieświadomi tego, że wszystko jest zdeterminowane przez prawa natury. Uważają, że rzeczy, które są dla nich korzystne są dobre a te niekorzystne są złe. Np. jeśli ktoś jest chory i dostanie lek adekwatny do swojej choroby, to ten lek będzie dla niego dobrem; jeśli jednak ten lek przyjmie osoba chora na coś innego, może on jej poważnie zaszkodzić, jest więc dla tej osoby złem.
Dokładnie to samo można też powiedzieć o relacji między dwiema dowolnymi osobami. Zło i dobro nie są więc wewnętrznymi cechami ludzi, lecz również wynikają z relacji między nimi. Jeden i ten sam człowiek może równocześnie czynić dobro jednemu człowiekowi i zło drugiemu. Okradzenie bogacza i rozdanie jego własności biednym jest czynieniem zła bogatemu i dobra biednemu. Praktycznie każde zdarzenie między ludźmi ma taki charakter – gdyż zawsze można znaleźć tych, którzy na tym zyskają i tych, którzy na tym stracą.
Spinoza bardzo krytycznie oceniał religie. Uważał je za szkodliwe przekonanie o istnieniu osobowego Boga, który wie lepiej od człowieka, co jest dobre, a co złe. Taki pogląd według Spinozy prowadził do religijnej opresji i zniewolenia. Jego zdaniem wolność to osiągnięcie zrozumienia praw przyrody i zrozumienie koniecznych przyczyn determinujących ludzkie życie.
Poglądy Spinozy zyskały popularność dopiero w dobie romantyzmu.
Panteizm, rozumiany jako jedność Boga i natury, był wówczas bardzo popularnym poglądem, a próba Spinozy udowodnienia go w sposób matematyczny stanowiła cenny argument w XIX-wiecznych debatach. Jest to bardzo ważny element w drodze rozwoju myśli ludzkiej. Jego dorobek jest cennym etapem w dążeniu do holistycznego, uniwersalistycznego rozumienia istoty Wszechświata.
W XX w. w katolickiej filozofii i myśli ważnym w tej perspektywie okazał sie dorobek jezuity, o. Pierre Teilharda de Chardina, teologa, filozofa ale też geologa i antropologa. W swym upodobaniu do ewolucji podjął próbę połączenia chrystianizmu z ewolucjonizmem, stawiając tezy o duchowej i materialnej jedności Wszechświata. (Wskutek tego kościelna ortodoksja (Święte Oficjum) nakazała mu milczenie, a jego dzieła umieszczono na indeksie ksiąg zakazanych - Index Librorum Prohibitiorum). Bo to jest cel ewolucji oraz działalności człowieka, który jest centralną postacią jego systemu nazwanego ewolucjonizmem chrystycznym. Katoliccy purytanie (np. de la Trinité czy Hildebrand) atakowali de Chardina za to, iż „zamienił judeo-chrześcijańskie pojęcie Boga osobowego, który zawarł przymierze z ludzkością, na ducha świata kierującego jego rozwojem” (Dietrich von Hildebrand, Koń trojański w mieście Boga). Krytykując go, używali tych samych uzasadnień, jakie przed wiekami padały wobec odstępców od oficjalnej doktryny, uznanych za heretyków, zwolenników panteizmu, naturalizmu i antytranscendencji (Philippe de la Trinité , Rome et Teilhard de Chardin). I to miało miejsce tak w chrześcijaństwie jak i w islamie.
Rzeczywistość Teilharda ma charakter dynamiczny i rozwija się po „stożku czasu”, dążąc od punktu początkowego alfa do kulminacyjnego punktu omega. Oczywiście, dla niego punktem omega ma być Jezus Chrystus, ale nie ma on już projekcji osobowej. Tym samym zmienia się idea zarówno zmartwychwstania jak i odkupienia wedle tradycyjnej, katolickiej doktryny. Widać tu np. typowo panteistyczną – w najszerzej rozumianej wersji - wspomnianą koncepcję jedni, choćby u Plotyna.
Joanna Hańderek to nauczycielka akademicka, prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego, dr hab. filozofii, kulturoznawca, antropolog, działaczka społeczna i polityczna realizująca się na wielu polach, starająca się przełożyć teorię na codzienną praktykę. Jest autorką książki Filozofia wegańska, gdzie konstruuje podstawy swej teorii którą jako ludzkość winniśmy - z różnych zresztą powodów - zrealizować. Można ją uznać za jednego z twórców na polskim gruncie filozofii wega, będącej moim zdaniem kontynuacją idei panteizmu.
Czym jest weganizm? To nie moda, trend który jest politycznie poprawny, ale - jak stara się nam pokazać Joanna Hańderek - naturalny kierunek rozwoju ludzkiego bytu. Myślenie i postawy wynikające z tej filozofii są zarazem stylem życia. Ma to być próba skonkretyzowania holistycznej wizji etyki człowieka na XXI wiek. Próba niosąca humanistyczne oraz uniwersalne przesłanie.
Filozofowanie, a tym samym i filozofia, zasadza się mniej więcej na tym, czym był spór miedzy Sokratesem, a Kaliklesem. Ów spór, jak podsumował Sokrates (i na co zwraca uwagę hiszpański myśliciel Fernando Savater w Prostych pytaniach) egzemplifikuje się w słynnej myśli „wiem, że nic nie wiem”. I jest to emanacja stosunku do aktualnej, rozpowszechnionej wiedzy, poznania, opisu rzeczywistości. Czyli przełamywanie tabu, schematów, dekonstrukcja poprzez racjonalizację, mitów. A tym dziś może być drogowskaz wskazywany przez Hańderek w czasach rozbuchanej konsumpcji, zwycięskiego i królującego powszechnie pojęcia sukcesu za wszelką cenę, kultu indywidualizmu, hedonizmu z jednoczesną czołobitnością wobec posiadania często zbędnych, ciągle nowych rzeczy. Zresztą panteizm i wszelkie ruchu heterodoksyjne, jakie rodziły sie w różnych religiach zawsze miały rys antyelitarny, prospołeczny, komunizujący.
Hańderek tłumaczy nam dlaczego weganizm jest czymś naturalnym. Jest po prostu codziennym życiem zgodnym ze światem przyrody. Jej wegańska filozofia jest wyrazem szacunku dla Natury. Nie jest natomiast rezygnacją z naszych przyzwyczajeń i mód, które jako gatunek posiedliśmy w trakcie dziejów i ewolucji. Nie jest też weganizm dietą, jakby można sądzić. To otwarcie na Innego. Autorka książki robi jakby krok dalej niż uczynili to onegdaj filozofowie dialogu (Rosenzweig, Buber, Levinas, Tischner), widzący osobę ludzką w dialogowej opcji Ja - Ty: dialogiem obejmuje całą przestrzeń Natury, przyrody, nawet – Wszechświata (choć ten aspekt nie jest poruszany w zrębach dotychczasowej wersji filozofii wegańskiej, ale można domniemać iż jest on ukryty w tle tych rozważań). To nasuwa się samo przez się, gdy czytając kolejne strony zmuszeni jesteśmy zastanawiać się nad holistyczną perspektywą człowieka.
„Filozofia wegańska – pisze Hańderek – to przede wszystkim filozofia sieciowych powiązań i jedności. Jej istotą jest zrozumienie tego, co odczuwamy jako małe dzieci: świat jest jednością, ja jestem światem, jestem częścią tej wielkiej, różnorodnej tkanki życia. Między mną a Panem Kretem nie ma oddzielającego muru, żadne jakości, kompetencje czy inne magiczne zasady nas nie dzielą. Łączy nas za to cudowny łańcuch życia, bytu. Kret jest eukariontem*, tak jak ja” (Filozofia wegańska).
Jakże to bliskie okrzykowi wydanemu przed śmiercią na szubienicy 26.03.922 r. w Bagdadzie, przez perskiego mistyka i teologa (uznanego za heretyka), jednego z guru i męczenników sufizmu, Al.-Husajna ibn Mansur Al.-Halladż: „jestem prawdą, jestem Bogiem, a Bóg jest mną”. W tym okrzyku i tej heretyckiej myśli tkwi ziarno fundamentalizmu. Nie tylko religijnego, ale i ideologiczno-doktrynalnego. Czy filozofia wegańska i wynikająca z niej praktyka życiowa uchroni się przed takimi meandrami? Trudno wyrokować.
Radosław S. Czarnecki
*eukarionty – organizmy zbudowane z komórek posiadających jądro komórkowe z chromosomem, co jest jednym z elementów odróżniających je od prokariontów. Są uznawane za najstarsze (ok. 2,8 mld lat) formy życia na Ziemi.
Od Redakcji: Jest to pierwsza część eseju Radosława S. Czarneckiego "Weganizm - moda - panteizm". Drugą zamieścimy w następnym numerze, SN 11/25.

