Humanistyka el
- Autor: Leszek Stundis
- Odsłon: 4045
Depresja to choroba dzisiaj bardzo rozpowszechniona w konsumpcyjnej kulturze Zachodu. Zazwyczaj pod tym pojęciem kryje się potoczne rozumienie tego terminu jako stanu przewlekłego smutku, apatii, niechęci do działania, a nawet do życia.
Często towarzyszą jej przykre objawy, jak uporczywe powracanie do traumatycznych przeżyć i doznań czy obniżenie libido. W rzeczywistości jest jednostką chorobową, którą, według różnych szacunków, dotkniętych jest nawet 17 % populacji.
Melancholia
Choroba znana była od zarania dziejów. Grecy nadali jej naukowy wymiar za sprawą bodaj najsłynniejszego lekarza starożytności Hipokratesa, żyjącego na przełomie V i IV wieku p.n.e. To jemu przypisuje się wyróżnienie czterech typów konstytucyjnych ludzi, z których jeden to melancholik. W jego ciele jako „podstawowy płyn ustrojowy” miała dominować czarna żółć (z gr. melanchos) odpowiedzialna za czarnowidztwo i przewlekły smutek.
Poza melancholikiem, Hipokrates opisał flegmatyka - przesiąkniętego flegmą, człowieka powolnego i spokojnego, sangwinika - człowieka krewkiego (od łac. sanquis- krew) i choleryka - osobnika gwałtownego i nieobliczalnego w złości, którego „zalewa żółć” (z gr, choles- żółć). Ten podział przetrwał niemal do naszych czasów i został uzupełniony o cztery inne typy konstytucjonalne.
Melancholicy znani byli w dziejach od czasu wprowadzenia pisma. Trudno orzec, na ile ich stan był przewlekły, a na ile spowodowany chwilą i życiowymi klęskami, niemniej był udziałem największych spośród wielkich.
Na stany depresyjne cierpiał Aleksander Wielki, choć być może wynikały one z przewlekłego alkoholizmu, z którego znany był ówczesny władca świata, a być może z współuczestnictwa w zabójstwie swego ojca króla Filipa.
Podobne odczucia przeżywali rzymscy cesarze i to zarówno najwięksi zbrodniarze jak matkobójca Neron, czy szlachetny Marek Aureliusz. Zapewne patologicznym smutkiem dotknięty był polski król Jan II Kazimierz, który na cztery lata przed śmiercią abdykował i osiadł w opactwie Saint Germain des Prés. To tylko domysły, bowiem do XIX wieku nikt poważnie nie zajmował się melancholią jako odrębną chorobą.
Nie oznacza to, iż nie istniały środki zaradcze na smutek. Należały do nich wszelkie używki, w tym ważne miejsce odrywał alkohol, który przez niektórych antycznych medyków był traktowany jako lekarstwo. Winem najchętniej leczył popularny w I wieku p.n.e. Asklepiades z Bitynii, twórca własnej szkoły medycznej, której dewiza brzmiała: pewnie, szybko i przyjemnie (z łac. tuto, celeriter et iucunde). Na Wschodzie rolę tę, jak i środka przeciwbólowego, pełniło opium, a od czasów ekspansji islamu- haszysz.
Na bazie makowego wywaru, mniej więcej w XVI wieku, opracowano laudanum - pierwszy specyfik mający cechy prawdziwego medykamentu. Został on wprowadzony do powszechnego użytku w 1676 roku przez angielskiego lekarza Thomasa Sydenhama i święcił triumfy w farmakologii aż do czasów I wojny światowej! Dopiero wiek XX przyniósł nowe metody leczenia melancholii i znaczący postęp w zakresie wprowadzania nowych leków.
Nowe spojrzenie na psychikę
Siegmund Freud jako pierwszy dostrzegł nowe, ukryte aspekty psychiki ludzkiej. Żyjąc w okresie wielkich odkryć naukowych, interesował się zarówno anatomią mózgu, jak i wytworami umysłu - skojarzeniami, snami, wspomnieniami. W początkowym okresie wprowadził metodę terapeutyczną polegającą na wydobywaniu z pacjentów traumatycznych wspomnień, określaniu towarzyszących temu procesowi uczuć i odreagowywaniu ich pod wpływem hipnozy.
Wraz ze swoim mentorem i współpracownikiem Józefem Breuerem opracował nowatorską psychoterapię w leczeniu histerii, często przeplatanej stanami depresyjnymi. Najbardziej znaną pacjentką obu psychiatrów była Bertha Pappenheim (znana pod pseudonimem Anny O.), u której napady melancholii, ulegały przemianie w stany całkowicie zaburzonej świadomości, gdy nie rozpoznawała otoczenia, a odbiór rzeczywistości zastępowały przykre halucynacje, jak choćby grzechoczące szkielety czy pies pijący ze szklanki.
W późniejszym okresie, gdy drogi obu uczonych się rozeszły, Freud stworzył podstawy psychoanalizy, której osią stał się pogląd, że głównym motorem ludzkich działań są nieuświadomione mechanizmy emocjonalne, z dominującą rolą popędu seksualnego. Wskutek społecznych zakazów i przyjętych norm postępowania, owe podświadome instynkty musiały być tłumione, co według Freuda mogło stanowić źródło ludzkiej frustracji.
Owocem badań i przemyśleń austriackiego psychiatry były kluczowe prace dla współczesnej nauki o ludzkiej psyche jak Objaśnienia marzeń sennych, Studia nad histerią czy Zarys psychoanalizy.
Co ciekawe, pod koniec życia wielki uczony sam popadł w depresję, kiedy po przedwczesnej śmierci swojej córki Sophie i wnuka zdiagnozowano u niego nowotwór jamy ustnej, który stał się przyczyną jego śmierci.
Początek ery elektrowstrząsów
Stosowanie prądu w celu wywołania drgawek padaczkowych i uśmierzaniu w ten sposób rozmaitych dolegliwości było znane już w czasie I wojny światowej. Ale dopiero w drugiej połowie lat 30. XX w. metodę tę świadomie do leczenia zaburzeń psychicznych zastosowali dwaj włoscy uczeni Ugo Cerletti i Lucio Bini.
Dość szybko wzbudziła ona duże kontrowersje, gdyż sam zabieg elektrowstrząsów wyglądał dość upiornie. Pacjenta unieruchamiano na stole, do ust wkładano mu, podobnie jak u epileptyków, knebel, aby nie przegryzł sobie języka, a następnie przykładano mu do skroni dwie elektrody (niekiedy zamocowane w specjalnej opasce) i przepuszczano prąd o dość wysokim (ok. 450 V) napięciu.
Doskonale scenę cierpień chorego obrazuje słynna scena z filmu Miloša Formana Lot nad kukułczym gniazdem, w którym główny bohater (Jack Nicholson) zostaje za karę przymusowo poddany zabiegowi.
Uboczne skutki towarzyszące pierwszym elektrowstrząsom (m.in. uszkodzenia kręgosłupa, zwichnięcia żuchwy, zawały serca czy zaburzenia pamięci i świadomości) spowodowały, iż począwszy od lat 50. zaczęto odchodzić od ich stosowania.
Od początku lat 80. zaczęła jednak znów powracać powoli do łask, bowiem zmieniły się techniczne możliwości jej stosowania. Pacjenci poddawani są elektrowstrząsom w ogólnym znieczuleniu i po podaniu środków zwiotczających mięśnie, co niemal eliminuje urazy, natomiast napięcie prądu dobiera się dla każdego chorego osobno.
Celebryci psychochirurgii
W 1936 roku amerykański neurochirurg Walter J. Freeman wpadł na pomysł, aby „odłączyć” płaty czołowe odpowiedzialne za wolę, intelekt i świadome podejmowanie decyzji od innych części mózgu i w ten „uniwersalny” sposób leczyć wszelkie choroby psychiczne. Zabieg wydawał się bardzo prosty. Wystarczyło wbić szpikulec w dolną część oczodołu i kręcąc nim, zniszczyć istotę białą łączącą płaty czołowe ze wzgórzem, bądź podwzgórzem.
Choć doktor uważał, że w ten sposób unieszkodliwia tylko chore komórki, zabiegiem tym powodował ogromne zmiany w osobowości pacjentów, którzy przeistaczali się dosłownie w zombie. Freeman wykonał ok. 3500 leukotomii (od gr. leukós – biały, tomē- cięcie), chociaż ze względu na małą precyzję, część poddanych mu chorych zachowała do pewnego stopnia swoją osobowość. W końcu autor tej drastycznej metody został uznany za szarlatana i stracił prawo wykonywania zawodu.
Więcej szczęścia miał inny entuzjasta tego rozwiązania, Antonio Cayetano de Abreu Freire de Egas - zdolny polityk (minister spraw zagranicznych Portugalii), lekarz, neurochirurg. Największą sławę zdobył jednak jako pionier psychochirurgii. W 1926 r. po raz pierwszy wprowadził kontrast do naczyń krwionośnych mózgu, dając początek angioencefalografii, a więc metody umożliwiającej wykonanie zdjęcia rentgenowskiego naczyń wewnątrz czaszki. Ta metoda stosowana jest po dziś dzień, choć znacznie ulepszona.
W 1937 poszedł jednak za niechlubnym przykładem swego amerykańskiego kolegi i również zaczął przecinać istotę białą łączącą płaty czołowe ze wzgórzem, a więc niszczyć główny szlak odpowiedzialnego za emocje i podejmowanie świadomych decyzji. Był jednak bardziej dokładny i płaski nóż chirurgiczny wprowadzał poprzez dwa otwory wywiercone po obu stronach czaszki w okolicach skroniowych. Dzięki temu zabiegowi pobudzeni pacjenci stawali się nadzwyczaj spokojni, tyle, że niektórzy przeistaczali się w „warzywa”, lub ich inteligencja nie przekraczała poziomu trzylatka. Tylko w niektórych przypadkach chorzy podejmowali po zabiegu pracę, ale ich zdolności intelektualne ulegały znacznemu obniżeniu.
Ze względu na zniszczenie funkcji płatów czołowych, leukotomia jest bardziej znana pod nazwą lobotomii przedczołowej. W przypadku depresji nie znalazła zbyt dużego zastosowania, choć utorowała drogę do nowych technik we współczesnej psychochirurgii.
Sam zabieg również został przedstawiony we wspomnianym Locie nad kukułczym gniazdem jako najbardziej represyjna metoda stosowana kiedykolwiek w psychiatrii. Co ciekawe, lobotomii została poddana Rosemary Kennedy (córka Josepha, wszechwładnego patriarchy rodu), ponoć za sprawą umysłowej niesprawności.
Postęp farmakologii
W połowie XX w. lekarze odkryli, że za depresję może być odpowiedzialny niedobór niektórych neuroprzekaźników (neurotransmiterów), jak np. serotonina, noradrenalina, acetylocholina, dopamina, czy GABA (kwas γ-aminomasłowy), czyli substancji chemicznych odpowiedzialnych za zamianę impulsu elektrycznego na chemiczny w synapsie.
W 1952 roku zauważono, że działanie hamujące rozkład neurotransmiterów wykazuje iproniazyd, lek stosowany dotąd w leczeniu gruźlicy. Dalsze badania pozwoliły wykryć kolejne substancje, tym razem przeznaczone wyłącznie do leczenia depresji, z których bardzo popularna stała się imipramina, a ostatnio - wenlafaksyna czy citalopram. Obecne badania zmierzają w kierunku produkcji leków o jak najmniejszych skutkach ubocznych, gdyż wszystkie antydepresanty takowe posiadają.
Leczenie depresji dzisiaj
Według obecnej klasyfikacji, depresja może mieć charakter epizodyczny, spowodowany jakimś niekorzystnym splotem życiowych okoliczności, i wówczas rokowania są pomyślne. W przypadku nawrotów wymaga okresowych konsultacji, bądź terapii. Niekiedy bywa związana np. z porą roku (depresja zimowa, wiosenna czy jesienna) i jest to niejako przypadłość stała.
Jeżeli zespół symptomów dotyczy tylko depresji, można mówić o chorobie jednobiegunowej, natomiast jeśli okresy depresyjne przeplatają się z okresami maniakalnymi, którym towarzyszy pobudzenie i zachowania dysforyczne (włącznie z agresją) wówczas mamy do czynienia z chorobą dwubiegunową afektywną, która stanowi odrębną jednostkę chorobową. W takim przypadku terapia będzie zależała od fazy, w której pacjent się znajduje.
Generalnie metody lecznicze w przypadku depresji można podzielić na nieinwazyjne i inwazyjne. Do pierwszych, łagodnych, zalicza się fototerapię, czyli poddawanie pacjenta działaniu światła (efekt solarium), czy deprywacji (niedoborowi) snu. Ta druga metoda daje niezłe wyniki w przypadku ciężkich depresji, choć u zdrowego człowieka uważana jest jako objaw choroby zagrażającej zdrowiu i życiu. Co ciekawe, rekord bezsenności pobił pewien młody Kalifornijczyk, Randy Gardner, który w 1964 roku nie spał przez 264 godziny, a więc 11 dób! I nie stosował przy tym żadnych środków pobudzających, a ponoć był zdrowy.
Ważną rolę odgrywa psychoterapia, zalecana jako wspomaganie farmakoterapii czy elektrowstrząsów. Można wyróżnić psychoterapię dynamiczną, która zajmuje się ujawnianiem traumatycznych przeżyć z przeszłości i próbuje dociec genezy stanu psychicznego pacjenta i poznawczo-behawioralną, pomagającą choremu usprawnić procesy myślowe i zachowania w sytuacjach, w których on sobie nie radzi.
Najczęściej stosowana jest farmakoterapia. Oprócz antydepresantów, pacjentom przepisuje się też leki obniżające napięcie i ułatwiające zasypianie, głównie z grupy pochodnych benzodiazepiny jak popularne relanium, lorafen czy niewielkie dawki dormicum.
Statystycznie najlepsze wyniki dają elektrowstrząsy. Według niektórych danych, nawet do 90% (leki od 50-70%). Obecnie bezbolesne i bezpieczne.
Istnieje jednak grupa metod inwazyjnych, do których zaliczana jest głęboka stymulacja mózgu (DBS- deep brain stimulation). Polega ona na wywierceniu w czaszce pacjenta niewielkiego otworu i wprowadzenia weń elektrody, która musi dokładnie trafić w odpowiednie miejsce (w przypadku depresji jest to przednia odnoga torebki wewnętrznej - skupisko substancji białej pomiędzy wzgórzem, a jądrem ogoniastym), położone bardzo głęboko, co jest trudne. W Polsce na wykonanie tego zabiegu, stosowanego zresztą niezwykle rzadko, potrzebna jest zgoda specjalnej komisji przy Polskim Towarzystwie Psychiatrycznym.
Leszek Stundis
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1308
Źródła triumfu tradycjonalizmu (3)
Demokracja to termin, którym kamufluje się wiele spraw: bezwzględną, kapitalistyczną eksploatację, medialną manipulację, cenzurę w imię korporacyjnego kapitalizmu, produkcję kłamstwa, nowoczesne niewolnictwo.
Dubravka Ugresič
W jednym ze swoich esejów chorwacka pisarka Dubravka Ugresič opisuje codzienność zagrzebskiego targu, tzw. Dolca, gdzie od dekad (a może i od wieków) „kumoszki” z okolicznych wsi przywoziły i sprzedawały swoje wyroby: ser, mleko, jajka, warzywa, owoce. Po uzyskaniu niepodległości i zakończeniu wojen bałkańskich, w związku ze staraniami o wejście do Unii Europejskiej i dostosowania prawa do norm unijnych, władze miasta rozpoczęły wprowadzanie nowych porządków, czyli… likwidację targu.
Ich efektem był okrzyk owych „kumoszek”, gdy się zjawiały służby porządkowe: „W nogi dziewczyny, nadchodzi demokracja”. I nie chodzi tu o wartościowanie czy ocenę, ale o pokazanie przyczyn tak masowej chęci powrotu do dawnych, może siermiężnych, ale przewidywalnych i znanych ludziom rozwiązań.
W tym kontekście warto przytoczyć jeszcze jedną z myśli chorwackiej pisarki: „Dlaczego pewna staruszka w Sarajewie każdego roku w rocznicę śmierci Tity zapala za jego duszę świeczkę? Otóż jest przekonana, że Tito przyczynił się do emancypacji kobiet w Jugosławii, bo zdjął muzułmankom hidżaby. Jej prawnuczka nosi hidżab i ma pretensje do prababki o jej wyemancypowaną przeszłość”.
Polskie feministki są niczym wspomniana prawnuczka z hidżabem na głowie (mimo, iż walczą o emancypację kobiet i najszerzej pojęte równouprawnienie). Ich polityczne uprzedzenia, oraz demokratyczno- (ponoć) neoliberalne afirmacje, jakim hołdują, nie pozwalają im wyjść poza opłotki antypeerelizmu i przyznać, iż to ustrojowe przemiany po 1989 roku, restauracja systemu gospodarczego w stylu laissez faire spowodowały w tej materii tak wyraźny regres.
Podobny przypadek jak sarajewskiej staruszki zanotowano w północno-syryjskim mieście al-Hasakah, jeszcze w latach 90-tych (czyli dawno przed wojną domową, jaka ogarnęła ten kraj). Powracający do miasta po latach nieobecności tak je wówczas opisali: „Widziałem wiele kobiet zakrytych od stóp do głów. Z uczelni wychodziły studentki w czadorach. Kilkanaście lat temu chodziły w minispódniczkach. Rodzina Abrahama handlowała przyprawami 30 lat temu; nikogo nie obchodziło czy Abraham był Ormianinem, Żydem czy Bułgarem. Był naszym sąsiadem. Al-Hasakah zmieniło się. Nie ma już kin. Komu by się chciało chodzić do kina, skoro można kupić satelitę. Kiedyś na trawniku rosła trawa, w parku palmy. Był nawet las. Teraz na miejscu lasu sterczy kilka kikutów, trawniki wyasfaltowano. Ktoś wyciął drzewa, nie wiadomo już kto i dlaczego” (p. „Trzech z paskudnego miejsca”, Gazeta Wyborcza, 31.01.97)
Chantal Mouffe, francuska filozofka, działaczka radykalnej lewicy i alterglobalistka, w jednym z wywiadów powiedziała: „Dziś wszystko co wiąże się z demokracją pojmowaną jako równość i suwerenność ludu, zostało zdewastowane przez hegemonię liberalizmu”.
Neoliberałowie w swym pędzie ku dekonstrukcji państwa socjalnego, zdobyczy ludzi pracy najemnej, nienawiści do oświecenia (które upodmiotowiło lud) i najszerzej rozumianego socjalizmu, bałwochwalczo oddani merkantylnym stosunkom (sądząc, że rynek załatwi wszystko), „tolerowali prawicowe przebudzenie i nie zrobili nic z indoktrynacją młodzieży prowadzoną przez instytucje religijne i szkoły”.
W Polsce dodatkowo dochodzi problem z patriotyzmem i ofiarą, bo „nasz patriotyzm jest przemocowy: dla ojczyzny trzeba albo umrzeć, albo zabić. Kto sieje wiatr, zbiera burzę” – mówi Jan Sowa („Będzie brutalniej”, Gazeta Wyborcza,16.08.16). To zagadnienie dotyczy wielu krajów z Europy Środkowej mających doświadczenia z flirtem ustrojowo-państwowym z ideologiami szowinistycznymi, ksenofobicznymi, faszystowskimi (p. Polska po 1926 roku, wojenne dzieje Chorwacji, Węgier, Słowacji, Ukrainy Zachodniej, Litwy czy Łotwy).
Presja religii globalizacji
Dochodzimy może do ostatniego, ale niewykluczone, że najważniejszego elementu, który spowodował nawrót tradycjonalizmu, plemiennego trybalizmu, nacjonalizmu i religijnego fundamentalizmu w nowoczesnym zdałoby się świecie. Wszystkie te pojęcia przybrały szaty modernistyczne, choć tak naprawdę to powrót do starych czasów.
Tym elementem jest globalizacja w neoliberalnych oparach rynkowych absurdów. Politycy różnych opcji (od lewicy po prawicę) i sprzęgnięty z nimi medialny mainstream, uczynili z niej słowo-wytrych tłumaczący - w sposób aprioryczny, niemalże religijny – wszelkie przypadłości współczesnego świata (w tle pozostawały zawsze megazyski międzynarodowego kapitału).
Na fali euforii, jaka zapanowała po upadku muru berlińskiego i implozji ZSRR - globalizacja stała się formą nowoczesnej, monoteistycznej religii, gdzie jedynym bóstwem okazał się zysk hiperkapitału światowego, który niczym Duch Święty u Augustyna Aureliusza „wieje, kędy chce”. Miało owo słowo-wytrych tłumaczyć wszystko, co dotyczyło rzeczywistości przełomu tysiącleci i panować już na wieki. Nadto czynić zbawienie, dawać pociechę, ale także strącać w nicość Tartaru nieprzystosowanych, wątpiących, słabszych, niewierzących w moc tej boskiej szczęśliwości.
Jeśli coś jest wszechogarniające, nie ma wobec tego jakiejkolwiek alternatywy (i tak te procesy prezentowano i objaśniano „ludowi”), podawane jest na dodatek w formie dogmatu, budzi wówczas totalną nienawiść i sprzeciw.
USA, hegemon światowy, jedyne mocarstwo pozostałe na światowym orbis terrarium po 1991 roku, posiadające największe zasoby kapitału i mogące zapewnić sprawczą moc swoim rodzimym firmom wykorzystało ten stan rzeczy do ofensywy także swoich wzorców kulturowo-cywilizacyjnych, które wraz z amerykańskim kapitałem rozpoczęły kolonizację całego globu. Lokalne kultury (często egzystujące w formie mikro), tradycje, obyczaje, kulty, przyzwyczajenia etc. idą tym samym do lamusa.
Jest to – jak określił owe procesy socjolog amerykański Georg Ritzer – makdonaldyzacja świata i światowej społeczności. A de facto to nowa kolonizacja świata.
Ów moloch pochłania wszystkie te elementy składowe światowego dziedzictwa kulturowego, by wypluć je za chwilę, lecz szykownie opakowane, wedle zwesternizowanego, konsumpcyjnego sznytu. Kanadyjsko-amerykańska dziennikarka i publicystka, inspiratorka dla współczesnych oddolnych ruchów miejskich, Jane Jacobs zauważyła, że jeśli mówimy, iż wszędzie jest tak samo, to wtedy mamy do czynienia z wielkim Nigdzie.
Kult obrazu
Świat jak z McDonalda, Hollywood, filmów prezentujących tylko akcję i przemoc z parków rozrywki i galerii handlowych – esencja amerykanizacji służącej niewyrafinowanej konsumpcji (ciesz się chwilą, raduj się rzeczami małymi, dziś i teraz etc.) – to świat holograficzny. W natłoku takich informacji życie staje się dla jednostki bytem otoczonym zewsząd ciągiem obrazów, zmieniających się w zależności od uczestnictwa w grze komputerowej, programie telewizji nasyconym reklamami. „Telewizja jest ośrodkiem dowodzenia także na inne, subtelniejsze sposoby. Na przykład nasze korzystanie z innych mediów jest w dużym stopniu organizowane przez telewizję. Za jej pośrednictwem dowiadujemy się po jaki system telefoniczny sięgnąć, jakie obejrzeć filmy, jakie kupować książki, płyty, magazyny, jakich programów radiowych słuchać. Telewizja aranżuje nam nasze środowisko komunikowania się, korzystając ze sposobów, które są poza zasięgiem innych mediów” - pisze Neil Postman w książce Zabawić się na śmierć.
Spełnia się wizja Aldousa Huxleya mówiąca, iż ludzie ulegną autodestrukcji poprzez rzeczy lubiane, oglądane, wygodne intelektualnie. One oduczą nas myśleć krytycznie i samodzielnie. I oto chodzi w globalizacyjnej wersji neoliberalnego porządku świata. Gdy więc rozum śpi, rodzą się demony przeszłości.
Homo videns to zjawisko zdefiniowane przez Giovanniego Sartoriego, polegające na zmianie myślenia ludzi spowodowanej współczesnymi mediami, kultem obrazu, a także wpajaniem oceny poprzez takie cechy jak: wygląd, stan posiadania, moda itd. Autor tego pojęcia podkreśla powolną utratę zdolności użytkowania pojęć abstrakcyjnych, czyli spłycanie refleksyjności. Dotyczy to zarówno przekazu jak i myślenia. Język staje się tylko narzędziem porozumiewania się.
Głównym powodem przekształcania się ludzi w istoty, które autor określa mianem homo videns, są media: telewizja, Internet, prasa. Jak pisze Sartori, telewizja (i media cyfrowe), będąca nachalną promocją wyłącznie holografii, osłabia naszą zdolność myślenia abstrakcyjnego i naszą zdolność rozumienia. Dawny Homo sapiens staje się Homo videns.
Władza dzisiejszych mediów powiązanych z elitą neoliberalnych właścicieli megakapitału to teledemokracja wmawiająca wszystkim, że świat dzieli się zawsze według następujących kategorii: „angeliczni” jedni (czyli nasi) i „diaboliczni” drudzy (czyli nie nasi, ci Inni). I tak przedstawia się wszystkie konflikty współczesnego świata. Te małe i te duże. Manipuluje, agituje, demonizuje, jednych napuszcza na innych, uznanych za obcych przez nas samych, przez kapitał, przez mainstream, autorytety, kapłanów dzisiejszego świata (nie tylko w sutannach, koloratkach, jarmułkach i tałesach, kaszajach, czy dżalabijach). Widać to w całości polityki, narracji publicznej, dyskursie medialnym, w których pełno manipulacji, agitacji, kłamstw i dezinformacji.
Fundamentalizm
Globalizacja w formie neoliberalnej kolonizacji polegającej na wulgarnej westernizacji (będącej esencją wspomnianej makdonaldyzacji) przyniosła także fundamentalizm religijny made in USA. Jest on bowiem wytworem czysto amerykańskim, powstałym już w XIX-wieku na gruncie zdobywającym od czasów konferencji w Niagara (tzw. credo z Niagara) coraz większe znaczenie i wpływ na życie Ameryki. Sojusz religijnych fanatyków, czcicieli biblijnego Armagedonu - zjawiska mającego zmienić świat i spowodować panowanie boskie na Ziemi, wyznawców judaizmu i amerykańskiej wersji ewangelikalizmu ruszył na podbój świata wraz z rozwojem telewizji satelitarnej i nachalnej promocji American Way of Life.
A wszelkie fundamentalizmy, mimo różnie skierowanych wektorów, zawsze się przyciągają, karmiąc się nawzajem. Wszystkie one walczą z wolnością wyboru i jakąkolwiek innością. Napędzają się wrogą retoryką wobec homoseksualistów, wolnej miłości, aborcji, antykoncepcji, używek, postępu i ewolucji, szczepionek, teorii Darwina, dorobku genetyki itd.
Warto przypomnieć, iż niekonsekwentne, utylitarne i polityczne działania ludzi Zachodu wspierały wielokrotnie rozwój i rozprzestrzenianie się purytańskich i ortodoksyjnych – czyli antymodernistycznych, antydemokratycznych i antypostępowych - idei w islamie (ale też i w innych religiach). Takim fenomenem, długo ukrywanym przed światową opinią publiczną, było szerzenie za wiedzą i zgodą USA saudyjskiego wahhabizmu czy islamizmu rodem z Pakistanu.
Wahhabizm, skrajna w swej ortodoksji odmiana islamu, będąca niegdyś marginalną w świecie muzułmańskim doktryną nie wykraczającą poza opłotki Płw. Arabskiego, przekształcona została na początku lat 80-tych XX wieku w dominującą i wiodącą w świecie islamu ideologię.
Saudowie, dzięki swym petrodolarom i politycznemu wsparciu części elit politycznych USA, utworzyli na świecie ponad 200 islamistycznych szkół wyższych, ponad 200 centrów religijnych tej doktryny, zbudowali prawie 1500 meczetów i ponad 2000 szkół koranicznych. Rozdano też prawie 140 milionów egzemplarzy Koranu (dane z 2004 r.).
Jest to – podobnie jak w przypadku Pakistanu i tamtejszego eksportu islamizmu à la taliban –przykład ofensywy na wskroś tradycyjnej, ortodoksyjnej i super konserwatywnej, a przede wszystkim – totalitarnej odmiany religii Mahometa stanowiącej bardzo poważne zagrożenie dla całego świata postępu i modernizmu.
Z drugiej strony to przykład, jak upolityczniona do granic możliwości religia może wpływać na życie codzienne obywateli. Trzeci aspekt tej sprawy ukazuje hipokryzję i brak perspektywicznego myślenia znacznej części elit zachodnich, traktujących zbyt dosłownie pojęcie tolerancji i politycznej poprawności.
Wreszcie ostatni element w tej układance – wahhabizm (jak i każdy purytanizm) był traktowany przez rządzące koła Zachodu jako antidotum na lewicowe i postępowe idee w świecie arabskim, w krajach islamskich na całym świecie. Miał być sojusznikiem (tak się tym sferom wydawało) w walce z obozem radzieckim.
Ale jak to wielokrotnie w historii bywało, wyhodowano przy okazji monstrum, które pożera swego dobrodzieja. Choć nie do końca: to zagrożenie można przecież wykorzystać do permanentnego ograniczania zdobyczy socjalnych, wolnościowych, demokratycznych, obywatelskich jakie społeczeństwa zachodnie lawinowo doświadczyły w II połowie XX wieku.
* * *
Zygmunt Bauman w jednej ze swoich telewizyjnych refleksji na temat Europy i podziwu dla owej idei, jaką posiadł na kanwie swych życiowych, ponad 80-letnich doświadczeń zauważył, iż różnorodność jest plantacją dla twórczości i to ten właśnie stan rzeczy jest tym Edenem, z którym ideę zjednoczonej Europy się utożsamia i wiąże nadzieje na lepsze, świetlane jutro (miał także nadzieję, iż w przyszłości Europa stanie się drogowskazem i wyznacznikiem dla reszty świata).
Mimo całego szacunku i atencji dla sędziwego myśliciela, przenikliwości i celności jego wielu wniosków czy tez, trudno się z tym dziś zgodzić. Tak, Unia Europejska może takim Edenem pierwotnie mogła być. Ale tak jak cały Zachód wraz ze szczytną i wzniosłą ideą praw człowieka (dziś pojecie to zostało wypaczone), tak i UE – synonim zjednoczonej Europy – są w stadium agonalnym, pogrążającym się w kryzysie.
Sprzeniewierzono się bowiem podstawowym pryncypiom, ośmieszono właśnie owe ideały, sprofanowano nadzieje i marzenia. Otwartość i przyjazność zastąpiono dyktatem, dialog – apriorycznym pohukiwaniem i nakładaniem kolejnych sankcji (z ominięciem forum ONZ, czyli pogarda wobec reszty całego świata), konwergencję – jednostronnym, obliczonym na kolonizację procesem mającym zapewnić zysk (a przez to – ekonomiczną hegemonię).
Unia, a tym samym Europa, mająca być gigantem, nową jakością – zwłaszcza w sferze polityki i kultury – stała się neoliberalnym klonem Wuja Sama, jego przedłużeniem, nieudolnie starającym urwać się z szeregu smyczy wiążących ją z Waszyngtonem. A na dodatek mającą w swych szeregach wielu nuworyszy grających na szachownicy amerykańskich, nie europejskich, interesów.
Nie dziwmy się więc, że tradycja, parafiańszczyzna, zaścianek, kołtun i religianctwo są traktowane przez coraz szersze rzesze ludzi jako zjawisko mrugające przyjaznym okiem i proponujące obronę oraz ucieczkę przed owym skandalicznym, wielowątkowym, nie do wytrzymania stanem rzeczy.
Radosław S. Czarnecki
Jest to trzecia, ostatnia część eseju Radosława S. Czarneckiego pt. „Źródła triumfu tradycjonalizmu”. Pierwsza - Misyjność Zachodu, tolerancja Wschodu, tolerancja Wschodu – ukazała się w SN Nr 10/18, druga - Ku wiekom ciemnym – w SN Nr 11/18.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1558
Soteriologia ma wiele znaczeń. Pierwotnie termin ten odnosił się do pojęcia winy i odkupienia jej poprzez ofiarę bóstwa.
Ilustrację tak rozumianego pojęcia odnaleźć można w mitologii greckiej, w której jeden z Tytanów, Prometeusz najpierw lepi człowieka z gliny przemieszanej ze łzami, a następnie obdarza go przywilejem posiadania ognia zarezerwowanego dla bogów. Za to zostaje przykuty do skał Kaukazu i skazany na wieczne męki z powodu orła, który codziennie rozszarpuje jego wątrobę.
W teologii dogmatycznej natomiast soteriologia stanowi odrębny dział zajmujący się zbawieniem człowieka przez Jezusa Chrystusa.
Z tekstów biblijnych najwięcej na Osobę Chrystusa Odkupiciela rzucają światło Ewangelie św. Jana i św. Mateusza. To Jan napisał, że nikt nigdy Boga nie widział. Ale o jego obecności mogą świadczyć inne fragmenty Ewangelii, w których apostoł jasno mówi, że jest jednonarodzonym Bogiem, który jest „w łonie Ojca”.
Problemy z interpretacją
Kiedy nastąpiło zespolenie cech boskich i ludzkich Chrystusa? To jedno z najważniejszych zagadnień soteriologii. Bo skoro Chrystus ma zbawiać ludzi, to winien wcześniej dogłębnie poznać ludzką naturę. W tej sprawie wypowiedziały się trzy sobory: nicejski (325 r), efeski (431 r.) i chalcedoński, (451 r.). Uznały one, że zespolenie dwóch natur Jezusa - boskiej i ludzkiej - nastąpiło w momencie Zwiastowania. Czy już wtedy Bóg miał zamysły wobec swego syna, że ma zostać złożony w ofierze za całą ludzkość obciążoną, z wyjątkiem Matki Boskiej, grzechem pierworodnym? Do dziś dnia toczą się na ten temat spory, choć nie znajdują miejsca w głównym nurcie dociekań soteriologicznych.
Nie można jednoznacznie twierdzić, że wcielenia Jezusa dokonał Bóg-Ojciec czy Duch Święty. Kościół przyjmuje, że Jezus sam wziął na siebie brzemię człowieczeństwa. Dla św. Tomasza z Akwinu intencja Boga była jeszcze inna. Dość jasno wyłożył on swój pogląd w Sumie teologii (Summa Theologiae). Bóg chciał zbawić świat poprzez ofiarę swojego syna. Święty Tomasz uważał, że ludzkie wcielenie Chrystusa było konieczne, ale tylko na tym etapie dziejów. Cel jaki przyświecał Bogu to przede wszystkim zbawienie człowieka. Teoria św. Tomasza znana skądinąd jako historyczna nie została od razu zaakceptowana przez duchowieństwo. Razem z nią bowiem pojawiła się teoria ahistoryczna, która ujmowała wcielenie Chrystusa w kategoriach ponadczasowych. Jan Duns Szkot na przykład twierdził, że stworzenie Adama nie może zależeć od grzechu pierworodnego, bowiem wówczas Bóg byłby zależny od ludzkich poczynań.
W podobnym duchu wypowiadał się Pierre Teilhard de Chardin, który ponadto dowodził, że świat ewoluuje do punktu omega, to jest do stanu wiecznej doskonałości. Teilhard de Chardin twierdził ponadto, że nawet gdyby nie istniała konieczność odkupienia człowieka, to Chrystus i tak przybrałby ludzką postać i dzięki niej stałby się szczytem stworzenia. Obecnie Kościół stoi na stanowisku, że Chrystus i tak by się wcielił w człowieka, nawet bez konieczności odkupienia, ponieważ jest ukoronowaniem stworzenia.
Doskonałość odkupienia
Zgodnie z Pismem Świętym oraz interpretacjami św. Tomasza z Akwinu i Dunsa Szkota jasno widać, że Bóg mógł zbawić człowieka bez poświęcania swego syna. Czy zatem chciał uczynić zbawienie bardziej ludzkim i zrozumiałym? Trudno na to jednoznacznie odpowiedzieć. Wiadomo, że u podstaw bożego dzieła zawsze leżała miłość do człowieka, a zatem ofiara Jezusa wydaje się jak najbardziej zrozumiała. Cierpiał tak, jak mogą cierpieć ludzie (krzyżowanie było w czasach starożytnych karą stosowaną nie tylko wobec chrześcijan, czego przykładem mogą być ukrzyżowani zbuntowani niewolnicy Spartakusa). Kościół uznaje mękę i śmierć Chrystusa za misterium, a więc tajemnicę, podobnie jak Niepokalane Poczęcie.
Dzięki męczeńskiej śmierci Chrystus stał się bliski wszystkim ludziom. Stał się również ich pośrednikiem wobec Boga, a kapłani są jego naturalnymi następcami na Ziemi. Jednocześnie Jezus spełnia funkcję najdoskonalszego proroka, bowiem tylko on jest w stanie rzeczywiście przewidzieć dzieje. A równocześnie jest doskonałym kapłanem i nauczycielem, gdyż łączy w sobie pierwiastek ludzki i boski. Ta ostatnia funkcja ma również to do siebie, że Chrystus może wstawiać się przed obliczem Boga Ojca za ludźmi, a niejednokrotnie przyjmuje na siebie konsekwencje postępowania ludzi.
W tym miejscu rodzi się pytanie o rolę świętych. Otóż święci również spełniają funkcję pośredników (znane są modlitwy pod ich adresem), chociaż Osoba Jezusa, jako Syna Bożego, jest spośród nich najdoskonalsza. Poza tym Chrystus jako kapłan narodził się w momencie uzyskania przez niego ludzkiej natury (tak przynajmniej wynika z Listu do Hebrajczyków). Tak więc został „wzięty z ludzi i ustanowiony dla ludzi”. Trzeba przy tym pamiętać, że kapłaństwo Jezusa Chrystusa jako Syna Bożego jest wieczne i ani Aaaron, ani nikt z rodu Lewiego nie może się pod tym względem z nim równać. Zapewne Osoba Chrystusa jako najważniejszego kapłana chrześcijan sprawiła, że kapłaństwo w Kościele ma strukturę hierarchiczną.
O ofiarnej śmierci Jezusa wypowiadali się już Ojcowie Kościoła i pierwsi papieże. Klemens I pisał o niej w Liście do Koryntian, a św. Ignacy z Antiochii w Liście do Smyrneńczyków. Św. Ireneusz z Lyonu jako jeden z pierwszych podkreślał, że Jezus wielu „ludzi w sobie zjednoczył jako Głowie, dając im w krótkim streszczeniu zbawienie”. Tak więc nie ulega wątpliwości, że Chrystus cierpiał za ludzi.
Ofiara Jezusa nie miała jednak nigdy sobie równych, bowiem została złożona przez Osobę boską, pomimo posiadania przez Chrystusa także natury ludzkiej (dowodzą tego Ciało i Krew Jezusa). Jednak tylko taką, doskonałą ofiarę może przyjąć Bóg i w zamian za nią zesłać na ludzi „nieskończoną ilość łask”.
Wyzwolenie przez odkupienie
Grzech pierworodny uzależnił poniekąd istoty ludzkie od szatana. W Piśmie Świętym istnieje nawet określenie „królestwo szatana”, które oznacza wszystko to co złe i niezgodne z Pismem Świętym, a zwłaszcza dekalogiem. Chrystus poprzez swoją ofiarę wyzwolił człowieka od grzechu pierworodnego, a co za tym idzie od szatana. W Ewangelii św. Mateusza jest to zaakcentowane bardzo wyraźnie: „Albowiem prawo Ducha, które daje życie w Chrystusie Jezusie, wyzwoliło cię z pod prawa grzechu i śmierci”. Tak więc mamy zarazem wyzwolenie, jak i zapowiedź życia wiecznego.
Odkupienie było również zadośćuczynieniem za ludzkie grzechy. Wprawdzie Bóg jako istota doskonała w swojej naturze nie jest „wrażliwy na ludzkie niedociągnięcia”, jednak poprzez swoje miłosierdzie daje możliwość człowiekowi naprawienia swoich win. Tak więc człowiek może oddać Bogu to, co samowolnie zabrał, w zamian za co może ponownie otrzymać dobra duchowe, których sam się poprzez grzech pozbawił.
Odkupienie można również rozpatrywać w kategorii zasługi. Dzięki poświęceniu Jezusa, łaska boża spłynęła na wszystkich ludzi i stali się oni dziećmi bożymi. Ponadto odkupienie ma charakter uniwersalny i wszyscy ludzie mogą w nim jednakowo partycypować. Ale należy pamiętać, że przez grzech pierworodny cały wszechświat został poddany szatanowi. Łatwiej więc zrozumieć ofiarę Chrystusa, która była konieczna, aby go wyzwolić z „niewoli zepsucia”.
W dzisiejszym świecie Kościół wskazuje drogę chrześcijanom, aby uczestniczyć w dziele Jezusa. Po pierwsze, wszelkie badania naukowe winny służyć tylko prawdzie. Po drugie, człowiek winien zadbać o ochronę swojego środowiska, które jest jego naturalnym otoczeniem. Po trzecie, powinien swoje wysiłki ukierunkować na zapobieganie wszelkim kataklizmom i katastrofom, jak choćby powodzie czy pożary. Wreszcie powinien prowadzić racjonalną gospodarkę, a badanie przestrzeni kosmicznej prowadzić wyłącznie dla celów humanitarnych.
Konieczność odkupienia
Ewangelia św. Jana stwierdza wyraźnie, że Jezus musiał w taki, a nie inny sposób odejść - „pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeśli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę go do was”.
Tak więc męczeńska śmierć Jezusa i jego Zmartwychwstanie są jednocześnie zapowiedzią życia wiecznego i powtórnego przyjścia Jezusa w dniu Sądu Ostatecznego. W końcu Jezus jest królem wszechświata, a więc Jemu przynależy najwyższa władza sądownicza. Potem nastąpi Królestwo Boże, które jest zarazem królestwem duchowym, wiecznym i powszechnym. A podstawą jego istnienia jest miłość, prawda, sprawiedliwość i pokój. Przy czym, przynajmniej od Soboru Watykańskiego II, pojecie Królestwa Chrystusowego jest tożsame z pojęciem ludu bożego.
Tradycja
W tradycji soteriologicznej można wyróżnić trzy okresy:
Pierwszy - od czasów działalności Jezusa do II wieku n.e., kiedy uznawano odkupienie za rzecz oczywistą i nie podejmowano sporów na ten temat.
Drugi - od pocz. II wieku do wczesnego średniowiecza, kiedy tajemnica odkupienia była przedmiotem pogłębionych analiz, ale nadal przyjmowano odkupienie jako fakt historyczny.
Trzeci - w średniowieczu, kiedy usiłowano dokonać syntezy całej soteriologii, ale pojawiły się pierwsze wątpliwości co do historyczności faktów zawartych w przekazach.
Na temat odkupienia najwięcej wypowiadał się papież Pius XII, który wydał trzy encykliki: Mystici Corporis, Mediator Dei i Haurietis aquas, natomiast w nauce kościelnej najwięcej miejsca odkupieniu poświęciły sobory: nicejski (325), w Orange (529), w Quierzy (853) i trydencki (1545-63).
Jan Paweł II w encyklice Redemptor hominis napisał, że przez akt odkupienia Jezus zadośćuczynił „tej odwiecznej miłości, jaką jest Bóg, która została odepchnięta przez człowieka”.
Formy kultu Serca Jezusowego
Jednym z najważniejszych kultów związanych z odkupieniem jest kult Serca Jezusowego. Jego początki sięgają XV wieku, kiedy to artyści zaczęli przedstawiać Zbawiciela z odsłoniętym sercem przybranym w cierniową koronę.
W XVII wieku do rozwoju tego kultu przyczyniła się św. Małgorzata Maria Alacoque, która często, według przekazów, doznawała objawień i otrzymywała „instrukcje” od samego Jezusa. To jej chrześcijanie zawdzięczają formę kultu w postaci pierwszych piątków miesiąca. Polega ona na uczestnictwie w uroczystej mszy w dziewięć pierwszych piątków w miesiącu, przystępowaniu do komunii świętej i odmawiania litanii do Najświętszego Serca Jezusa Chrystusa. Oczywiście, do sakramentu komunii mogą przystępować jedynie wierni w stanie łaski uświęcającej (chodzi o łaskę wynikającą z sakramentu chrztu), co w praktyce oznacza wcześniejsze odbycie sakramentu spowiedzi, a w konsekwencji pokuty i pojednania. Samo pojęcie ma jednak szerszy kontekst semantyczny związany z pojęciem rożnych rodzajów łask i nie sposób omówić go w tym miejscu. Najważniejszym elementem obrzędu jest udział we mszy i komunii, gdyż wiernemu, który spełni te wymogi, jako zadośćuczynienie za „grzechy własne i rodzaju ludzkiego, Boże Serce zapewni miłosierdzie w chwili zgonu i nie umrze on bez Jego łaski”.
Do dziś jednak nie ma tu jednoznacznej wykładnie teologicznej i Kościół katolicki uznaje to jako obietnicę. Przyczyniła się ona jednak do popularyzacji sakramentu komunii, którą w przykazaniach kościelnych zaleca się przynajmniej raz w roku, poprzedzoną spowiedzią.
Następstwem pierwszych piątków, choć nie tylko ich, jest dążenie do osiągnięcia jedności z Bogiem, „poddanie się jego woli i życie zgodne z jego miłością”, co w praktyce oznacza wypełnianie przykazania miłości.
Grzech jednak jest traktowany jako zerwanie komunii i wówczas łaska uświęcająca w chwili śmierci nie zapewnia zbawienia. Stąd tak ważna jest spowiedź i pokuta, które towarzyszą zawsze sakramentowi ostatniego namaszczenia chorych.
Pierwsza msza z cyklu piątkowych odbyła się w 1673 roku i po dziś dzień pozostaje jako jedna z najpiękniejszych tradycji kościelnych.
Leszek Stundis
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 585
"Wigor globalizacji" to pierwsza część tryptyku nie tyle o „Zderzeniu cywilizacji” jak zapowiadał Samuel Huntington, co o wojnie na unicestwienie jednej ze stron konfliktu. Dążność do monopolu i hegemonii jest jednak, jak widać, barierą nieprzekraczalną.
Gdy czytamy książki Klausa Schwaba, słuchamy dziś różnych Macronów i Trudeau, to trudno oprzeć się wrażeniu, że to wypisz wymaluj analiza przyszłości ekonomicznej świata pióra Marksa! To, co Schwaba i Marksa różni, to sympatia i antypatia do zantagonizowanych grup: gdy Karol Marks sympatyzował całym sercem z proletariatem, to Klaus Schwab jednoznacznie jest po stronie garstki kapitalistów.
Adam Wielomski
Żyjemy pod koniec epoki obfitości – w swym przemówieniu Prezydent Francji Emmanuel Macron objawił niedawno przyszłość, jaka czeka Francuzów. Dotyczy to w ogólnym sensie jednak całego świata. Nic nowego, można powiedzieć. O nadciągającym poważnym kryzysie strukturalnym obecnego systemu gospodarczego, politycznego, kulturowego, społecznego, który spowoduje krach dotychczasowych rynków i ekonomiki na całym świecie mówi się od dawna. Jednak euroatlantycki, neoliberalny mainstream nie chciał na ten temat dyskutować uważając, że tak jak do tej pory będzie zawsze. Bo historia się zakończyła i teraz królować będzie powszechna szczęśliwość, wolność, demokracja i beztroska.
Pomijano milczeniem – jak to ma miejsce nagminnie w mediach głównego nurtu, które od dawna przestały być źródłem obiektywnej informacji, stając się propagandowo-manipulacyjnym ośrodkiem podległym mega globalnemu kapitałowi – nieliczne glosy ostrzegające przed nadchodzącą katastrofą. Dziś, po pandemii covidowej oraz w związku z wojną na wschodzie Europy, ów kryzys został akcelerowany i jego obecności oraz skutków (na razie to tylko preludium) już nikt nie może pomijać milczeniem. Jest on jednak polem i sposobem dla dalszych kroków ku globalnemu społeczeństwu w formule 20:80, jaką klika dekad temu przedstawił Johan Galtung, norweski socjolog i działacz pokojowy.
Bez nadziei i wolności
Uważany za jednego z największych humanistów XX w. Erich Fromm napisał niepokaźnych rozmiarów, acz ważką książeczkę pt. Rewolucja nadziei, będącą rozważaniem nad podstawową cechą człowieczeństwa: nadzieją. Nadzieja bowiem, wraz z Oświeceniem, stała się latarnią morską dla człowieka w jego codziennym bycie – tak w wymiarze indywidualnym jak i zbiorowym. Rozświetlając sens egzystencji, staje się drogowskazem człowieczeństwa.
Jednak zagrożenia dzisiejszego świata, o których mówił cytowany Prezydent Francji, doświadczającego od 3-4 dekad kolejnej globalizacji - choć w zupełnie innej formie niż to miało miejsce w dotychczasowej historii - jawią się przede wszystkim jako powszechna pauperyzacja najszerszych mas i klas społecznych. Ceną egzystencji równoznacznej z ową deklasacją i upadkiem całych zbiorowości będzie dramatyczne ograniczenie naszej dotychczasowej wolności. Dzieje się to sukcesywnie od przynajmniej dwóch dekad, a masy pokornie się na to zgadzają (np. wprowadzenie w USA ustawy Patriot Act czy obostrzeń związanych z CoV-19– często zbędnych i dotkliwie ograniczających wolność obywateli).
Fromm pyta: czym jest więc nasza wolność jeśli ma być równoznaczna z powszechną pauperyzacją? Jeśli godzimy się z pauperyzacją, tracimy – idąc tropem jego myślenia - kontrolę nad systemem, który stworzyliśmy i który właśnie dlatego pożera nasze nadzieje i wartości. Przekształcił się w Molocha czy Lewiatana pozostających w służbie oligarchii światowej, którą stworzyła i pasie właśnie aktualna formuła globalizacji. Molocha czy Lewiatana niszczących nasze życie i dorobek, stawiając pod znakiem zapytania egzystencję setek milionów zwykłych ludzi. Ćwiczenia z dyscypliny społecznej – dotyczy to nie tylko tych przypadków, o których wspomniano – prowadzą prosto do materializacji projektu panopticum według Jeremy’ego Benthama.
Obostrzenia związane z CoV-19 zmiękczyły zdolność i chęć do skutecznego i agresywnego oporu społecznego. Stało się w efekcie to, czego nauczał Edward Bernays, twórca formuły nowocześnie działających mediów (ponoć demokratycznych i wolnych): „żadne doktryny i teorie nie utrzymałyby się, gdyby dyscyplinowanie umysłu publicznego nie przebiegało na kształt armii, dyscyplinującej ciała żołnierzy” (p. Noam Chomsky, Zysk ponad ludzi: neoliberalizm a ład globalny).
Dziś, w obliczu nieuchronnego głębokiego i strukturalnego kryzysu systemu (p. Sprawy Nauki nr 5, 6-7, 8-9 i 10 z 2022, teksty „Świt nowego porządku” i „Czy nadchodzi post kapitalizm ?”), nadzieja jako wartość wyniesiona – obok wolności i miłości - na sztandary demokracji liberalnej oraz panującego, choć więdnącego systemu, staje się niczym człowiek czekający pod bramami nieba w Procesie Franza Kafki. Po latach oczekiwania u tych bram, po wielokrotnych pytaniach tego samego stróża czy może już wejść, tuż przed śmiercią dowiaduje się, iż przez te drzwi może wejść tylko on. I teraz, wraz ze śmiercią, zostaje mu to dozwolone, a drzwi się za nim zamykają.
Nadzieja degraduje się więc w świetle zapowiedzi wielkich tego świata do biernego oczekiwania i godzenia się z chomątem systemu. Tylko śmierć kończy ten bierny, pokorny i niewolniczy byt. Byt z zakazami i napomnieniami oraz działaniami będącymi egzemplifikacją zapowiedzi apostołów Nowego Ładu, lecz przede wszystkim decyzji biurokratów i funkcjonariuszy mediów im służących. To kolejna wersja dewizy św. Benedykta z Nursji – choć sformatowana wedle neoliberalnych pomysłów XXI wieku – módl się i pracuj, bądź pokorny, słuchaj ojców Kościoła, a dostąpisz zbawienia.
Zamiast wolności - konsumpcja
Antynomiczną sentencją wobec takich trendów - choć dziś właśnie dlatego zapomnianą i niezwykle potrzebną wobec zapowiedzi, jakie z ambon ślą ku nam namiętni globaliści, ich teoretycy, właściciele megakapitału i światowa oligarchia – jest stwierdzenie Karola Marksa z Tez o Feuerbachu mówiąca, iż ludzie są wytworami warunków i wychowania, a więc ludzie zmieniani są przez ludzi i że sam wychowawca musi zostać wychowany przez ludzi. Postęp i nadzieja są funkcją aktywizmu szerokich mas, ich wyedukowania i zdolności do buntu. Nie elit, nie różnego rodzaju guru oraz medialnych macherów od PR.
Może dlatego praktyka ostatnich dekad w edukacji i kulturze – czy raczej na ich polach – polegała na zabiciu dotychczasowej samoświadomości człowieka i autokrytycyzmu tak charakterystycznego dla ludzi odwołujących się w jakimś sensie do tradycji Oświecenia. Taka świadomość miała stanowić determinantę człowieka wolnego, obdarzonego nadzieją na zmiany prowadzące ku lepszemu nasz wspólny, planetarny świat. W miejsce człowieka twórczego wykreowano jednak człowieka konsumenta.
W efekcie po tych dekadach ćwiczeń liberalnych, prowadzących ku wolności (czyli absolutnemu szczęściu, jak przekonywali z różnych ambon wspomniani apostołowie) otrzymano człowieka „skonsumowanego” przez system, któremu oprócz konsumpcji nic więcej nie potrzeba do życia. To – tak zostało zakodowane i utrwalone w mentalności milionów ludzi – kreuje człowieka infantylnego, niedojrzałego, nie rozumiejącego czym jest i czym ma być jego ludzka wolność. Wartość, o której mu tyle naopowiadano, wmówiono że jak będzie wolnym to będzie szczęśliwym. A horyzont tej wolności to jedynie jego indywidualne zachcianki i namiętności, wedle potrzeb zwyczajnego sybaryty (które po odpowiedniej obróbce medialnej tworzono i hołubiono, jak pisze Edward Bernays). Większość ludzi tak sformatowanych nigdy nie było i nie będzie wolnymi. Nie uświadamiają sobie nie tyle nawet wolności, co swojego życia. I po co je wiodą. Całą swoją egzystencję sprowadzają do grania ról, które rozpisali im inni. Jacyś guru, apostołowie nowych ładów, tzw. autorytety, przewodnicy, top medialni celebryci.
Społeczeństwo nie jest w efekcie tych procesów absolutnie obywatelskim. Stało się zbiorowością konsumentów, a konsument – jeszcze zaprogramowany jak najbardziej użytkowo, utylitarnie, wsobnie, z hołubioną ze wszystkich stron chciwością – nie może być obywatelem świadomym, wykształconym i dążącym do doskonałości w każdym wymiarze.
„Kiedy życie staje się biznesem, celem i jedynym wyborem życiowym, jeśli wszystko przy okazji zostaje sprywatyzowane, wtedy wszystko poza konsumpcją i produkcją dóbr materialnych jest z niego wypierane. Polityka więdnie, religia więdnie, kultura więdnie, społeczeństwo więdnie. Wszystko co nie polega na prostym robieniu pieniędzy, które prowadzą do szczęścia – czyli do wolności – zamiera lub ulega korupcji” (Benjamin R. Barber, Skonsumowani). Wiemy, że władza, ludzie mediów, duchowieństwo, urzędnicy etc. są tacy jak reszta populacji, a parafrazując wspomnianą sentencję Karola Marksa - sami siebie wychowują, zmieniają, kształtują. To czyste, samonapędzające się, perpetuum mobile.
Stawiamy na regres
Dotychczas system stwarzał nadzieję powszechnego dobrobytu. I lepszego jutra. W parze z tym szły – choć ostatnimi czasy, zwłaszcza po 1989 r. te terminy stały się passe i mniej o nich się wspomina – nadzieje o nieustanym postępie i rozwoju ludzkości. Miało to przynosić sukcesywnie pozytywne zmiany w życiu pojedynczego człowieka. Postęp i rozwój to są przecież sztandarowe hasła oświeceniowe. Tak samo jak wolność, demokracja, swobody obywatelskie. To one właśnie leżą u źródeł Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka ONZ, stanowiąc jej podstawowe elementy.
Rzeczona Deklaracja ONZ z 10.12.1948 r. – którą należy traktować (o czym wspominają jej sygnatariusze) kompleksowo, jako całość, bez wybiórczych manipulacji i żonglowania poszczególnymi artykułami stosownie do politycznych potrzeb – mówi o tym, iż postęp musi być nakierowany na dobro jednostek. I tak rozumiano dotychczas pojecie postępu, co zapisano m.in. w art. 25 pkt. 1:
„Każdy człowiek ma prawo do stopy życiowej zapewniającej zdrowie i dobrobyt jego i jego rodziny, włączając w to wyżywienie, odzież, mieszkanie, opiekę lekarską i konieczne świadczenia socjalne oraz prawo do ubezpieczenia na wypadek bezrobocia, choroby, niezdolności do pracy, wdowieństwa, starości lub utraty środków do życia w inny sposób od niego niezależny”.
Drastyczne obniżenie standardów życiowych – i nie mówmy tu o rozbuchanej konsumpcji, która przez dekady królowania neoliberalnych paradygmatów formatowała świadomość szerokich mas, napędzając zyski megakorporacjom tuczącym się na takiej właśnie formie globalizacji – to tama dla postępu i rozwoju mas. Tym samym stawiamy na regres cywilizacyjny i kulturowy.
Utrata nadziei jest dramatem. Tak dla jednostek jak i społeczeństw. Także w jej globalnym wymiarze. Zwłaszcza kiedy dotychczasowe, mnożone fantasmagorie o końcu historii, upadku komunizmu, socjalizmu i populizmów (różnych proweniencji) miały zapewniać na zawsze postęp, dobrobyt, bezpieczeństwo i zrównoważony rozwój całej planety. I w tym właśnie miała pomagać czy stymulować te procesy globalizacja, która zastąpić miała dwubiegunowy świat, jaki pamiętamy sprzed 1991r.
Warto w perspektywie tych stwierdzeń i refleksji przytoczyć, i zastanowić się nad wypowiedzią Zygmunta Baumana (p. Gazeta Wyborcza z dn. 14-15.04.2012, „Więc będzie wojna ?”): „W społeczeństwie konsumentów bieda szczególnie upokarza (….) Coraz więcej takich ludzi, którzy patrząc dokoła, mają poczucie, że są gorsi od innych. To bolesne uczucie, cios w godność własną i szacunek do siebie samego”.
Co ona oznacza w zderzeniu z zapowiedziami apostołów nowego ładu, z perspektywami nadciągającego kryzysu i podobnych wizji XXI wieku? I jak w takim razie globalna zbiorowość ma podejść do gigantycznych wyzwań piętrzących się przed ludzkością? Tylko wzajemna solidarność, współpraca, właśnie frommowska nadzieja mogą odwrócić czy zahamować niebezpieczne trendy prowadzące do zagłady całej, ziemskiej cywilizacji.
Mimo pozorów dobrobytu i na tym przekonaniu opartego rozumienia wolności oraz ciągle poszerzających się możliwości samorealizacji a przez to szczęścia, jakość życia permanentnie się obniżała. I świadczyły o tym pomijane w urzędowym i medialnym klangorze dane. Społeczności Zachodu – bo to głównie ich dotyczy – patrzyły spokojnie, nie reagując na „ten zjazd”, bo odbywał się niesłychanie wolno i nieuchwytnie. Acz systematycznie. Pozory, blichtr reklam i otwarte drzwi pseudomożliwości stwarzających poczucie wolności były tu dodatkowym elementem zaciemniającym obraz rzeczywistości.
Ten powolny ruch ku przepaści i bezwład ogarniętego blichtrem wolności i konsumpcyjnych możliwości społeczeństwa – dramat systemu, gdyż jednoznacznie związano wolność z konsumpcją (Fromm, Barber) - wykluczył radykalne sprzeciwy. Resztę zrobiły wszechogarniające i totalne media pozostające w służbie kapitału, stygmatyzujące nielicznych buntowników mianem społecznych wrogów, agentów, terrorystów czy populistów. Rzeczywistość wykarczowano przy tym z odcieni i półcieni, aby klarownie i wyraziście zaprezentować swoich i cudzych. Czyli tych „Innych”. To typowa, zaprzeczające pluralizmowi, wolności słowa i poglądów, redukcja kreująca fundamentalizm, a immanentny dialog wolności i demokracji zastępująca klimatem walki i agresji.
Doskonale proces cywilizacyjnej degeneracji zobrazował Lester C. Thurow, odwołując się do praktyki z przełomu antyku i średniowiecza. „Nie było żadnych technicznych powodów, dla których średniowieczna Europa w ciągu 600 lat straciła 90% poziomu życia starożytnego Rzymu. Kiedy porównamy standard życia – jakość wyżywienia, odzieży, domów, edukacji, bezpieczeństwa obywateli, komunikacji, udziału ludzi w kulturze, urządzeń publicznych etc. - u szczytu cesarstwa rzymskiego ok. 300-350 r. n.e. i w najgłębszym średniowieczu, czyli ok. roku 900 - można dość precyzyjnie wyliczyć, że mieszkańcy najzamożniejszych miast Europy zachowali jedynie 10% dobrobytu, którym cieszyli się przeciętni Rzymianie. Pierwszym europejskim miastem które osiągnęło poziom starożytnego miasta Rzym był Londyn połowy XVIII w. A przecież rzymska technika nie zanikła. Wiedza nie wyparowała”. (Lester C. Thurow, Gazeta Wyborcza z dn. 27-28.09.1997,„Nowa rewolucja. Nowe średniowiecze”).
Można więc za Thurowem, ale i Frommem, Barberem oraz Baumanem stwierdzić, iż wraz z przesunięciem wagi spraw i naszych zainteresowań z publicznych, czyli wspólnych, do prywatnych, z myślenia o przyszłości do teraźniejszości oraz utylitaryzacją wszelkich naszych przedsięwzięć, musi nastąpić zmiana społecznej hierarchii uznawanych wartości. Resztę dopełnia właśnie długotrwałość i powolność tych procesów. Horyzont naszego myślenia uległ infantylizacji, prymitywizacji, ograniczeniu do wąskiego zakresu naszego bytu.
I jeszcze jedna uwaga. Herbert Marcuse uważał swego czasu, że „Krytyczna teoria społeczna nie posiada idei, które mogą przerzucić pomost między teraźniejszością a przyszłością, nie dając żadnej obietnicy i nie wykazując się żadnym sukcesem. Pozostaje ona negatywna. W ten sposób chce pozostać lojalną wobec tych, którzy choć bez nadziei oddali swe życie Wielkiej Odnowie” (Człowiek jednowymiarowy). I emanacja tej myśli zawiera się w zacytowanych słowach Emmanuela Macrona oraz innych, możnych współczesnego orbis terrarum: musi być gorzej, będziecie wolni i to musi wam wystarczyć. W imię wolności i demokracji – nie mówi się tylko jakiej demokracji i jak rozumianej oraz praktykowanej wolności – macie poświęcić „swój byt”, by Wielka Odnowa się ziściła.
Na koniec należy przytoczyć jeszcze po raz kolejny Fromma i jego uniwersalną definicję osoby i człowieczeństwa. Człowieka trzeba „nazywać Homo esperant, człowiekiem mającym nadzieję. Nadzieja jest podstawowym warunkiem bycia człowiekiem. Jeśli człowiek z niej zrezygnuje, albo się go jej pozbawi, przekraczamy bramy piekieł. Niezależnie od tego, czy jest tego świadomy i odrzuca swoje własne człowieczeństwo” (Erich Fromm, Rewolucja nadziei).
Radosław S. Czarnecki