Humanistyka el
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2081
Na zachód od Zatoki Gdańskiej rozciąga się bodaj najdziwniejsza kraina Polski, Kaszuby. Na jej obszarze znajdują się największe polskie wydmy, jedyne w Europie Muzeum Hymnu Narodowego i wierna kopia Jerozolimskiej Kalwarii. Zamieszkuje ją lud mówiący niezrozumiałym, nawet dla Polaków, dialektem.
Nie ma wyraźnie wyodrębnionych granic poza północną, pomiędzy Puckiem a Słupskiem. Na zachodzie jej obrzeża pokrywają się w przybliżeniu z granicami dawnej Marchii Brandenburskiej, na południu zaś Kaszuby sięgają w głąb Borów Tucholskich. Stanowią zatem głównie region kulturowy. Obecnie wiele przewodników zalicza do Kaszub następujące powiaty województwa pomorskiego: słupski, lęborski, wejherowski, pucki, bytowski, kartuski, człuchowski, kościerski i chojnicki.
Obecny krajobraz Kaszub jest wynikiem ostatniego zlodowacenia oraz późniejszej akumulacji morskiej i procesów erozyjnych w okresie ocieplania się klimatu. Stąd jego cechą charakterystyczną są wzgórza morenowe (najwyższe - Wieżyca 329 m) i liczne jeziora na Pojezierzu Kaszubskim (tzw. Szwajcarii Kaszubskiej) i Krajeńskim (stanowiącymi zachodnie fragmenty Pojezierza Wschodniopomorskiego), a także nadmorskie wydmy i piaszczyste urwiska (Jastrzębia Góra). Pozostałością po plejstoceńskich lasach są złoża bursztynu (skamieniałej żywicy sosny bursztynowej Pinus succinifera), a po czwartorzędowych puszczach - Bory Tucholskie.
Dziwny dialekt
Kaszubi po dziś dzień zachowali własny język, częściej określany mianem dialektu. Stanowi on zdaniem językoznawców swoistą mieszankę języka polskiego oraz dawnych dialektów zachodniosłowiańskich plemion Ranów, Drzewian i Obodrytów. Jest on jednak na tyle różny od polszczyzny, że niektórzy badacze, zwłaszcza niemieccy, usiłowali powiązać go z językami germańskimi. Ponadto przez wiele wieków funkcjonował jedynie w użyciu potocznym, stąd nie zostały jak dotąd wypracowane jego ścisłe normy, zwłaszcza dotyczące pisowni i transkrypcji.
Jako pierwszy nadał kaszubskiemu formę literacką w XIX wieku Florian Ceynowa. W 1850 na odrębność językową Kaszubów zwrócił rosyjski uczony Aleksander Hilferding. W 30 lat później mowę Kaszubów i Słowińców badał Alfons Parczewski. Od końca XIX wieku na potrzeby uporządkowania „bałaganu językowego” Kaszubów wydawano rozmaite słowniki oraz tłumaczenia, jednak zapis aż do 1996 pozostawał nieuporządkowany. Obecnie badacze wyróżniają aż 76 dialektów kaszubskich, co znajduje odzwierciedlenie w lokalnych wyrażeniach.
Od 1990 język kaszubski trafił do wielu szkół w regionie, a od 1993 w lokalnej telewizji gdańskiej (także w radiu Gdańsk) Kaszubi mają program w swoim języku.
Co ciekawe, kaszubska odrębność językowa bywa manifestowana także poza granicami Polski. W kościele Pater Noster na Górze Oliwnej w Jerozolimie, w którym zostały umieszczone tablice z tekstem modlitwy Ojcze nasz w 62 językach, znajduje się, obok polskiej, również jej wersja kaszubska.
Godło i hymn
Kaszubi posiadają także oficjalne atrybuty swojej odrębności, jak godło (a więc i flagę) oraz hymn. Godłem Kaszubów jest czarny gryf, umieszczony w żółtym polu. Niekiedy posługują się uproszczoną, żółto-czarną flagą. Jeśli chodzi o hymn, spawa nieco się jednak komplikuje.
Otóż dla większości Kaszubów jest nim pieśń Jana Trepczyka Ziemia ojczysta (Ziemia radnô), która nawiązuje do tradycji i związków Kaszubów z Gdańskiem. W niektórych środowiskach z kolei chętniej śpiewany jest Marsz kaszubski, którego tekst został zapożyczony z poematu emigracyjnego poety kaszubskiego Hieronima Derdowskiego, z 1880 roku - O panu Czorlińskim, który do Pucka po serce jechał (Ò panu Czorlinsczim co do Pucka pò secë jachôł). Pieśń ową śpiewał tytułowy bohater, aby zagrzać do marszu starego rumaka, który niegdyś służył w polskiej armii. Początkowo nawet amatorzy tej nieco groteskowej pieśni śpiewali ją na melodię Mazurka Dąbrowskiego. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości i uznaniu Mazurka za hymn państwowy, Feliks Nowowiejski skomponował w latach 30. nową muzykę dla kaszubskiego marsza.
Odrębność obyczaju
Obyczaje kaszubskie wynikają z połączenia kościelnego kalendarza liturgicznego, rocznego cyklu prac rolnych i echa pradawnych zwyczajów pogańskich, podobnie jak na pozostałym obszarze Polski. Kilka świąt ma jednak wyłącznie kaszubski charakter.
Jednym z nich było żegnanie zimy, które obchodzono nie w pierwszy dzień astronomicznej wiosny jak gdzie indziej, ale w pierwszą niedzielę maja. W tym dniu chłopcy i dziewczęta obnosili po wsi niewielkie drzewko świerkowe, maik, przystrojone kolorowymi wstęgami i obrazkami świętych.
Latem typowym kaszubskim świętem, obok Zielonych Świątek, był obrzęd „ścinania kani”, który odbywał się 24 czerwca (stąd był łączony z sobótką). Kania, drapieżny ptak, symbolizowała zło. Święto zaczynało się rankiem, kiedy kobiety przystępowały do pieczenia specjalnych kołaczy. Chłopcy w tym czasie szykowali stosy chrustu i beczki ze smołą zawieszane na drągach, aby odpędzić czarownice i uniemożliwić im spotkanie się na sabacie. Palono również miotły, aby nie mogły odlecieć na Łysą Górę. By odpędzić uroki od zwierząt, zatykano klonowymi gałęziami wrota do obór i wejścia do kurników.
Najważniejszy jednak był pochód z kanią przywiązaną do drąga, którą kowal rytualnie ścinał lemieszem. W pochodzie uczestniczyli kat, sędzia, oskarżyciel, krasnale, przebierańcy i czterej pachołkowie, którzy wygrywali ponurą muzykę (porównywalną do marsza żałobnego) na klekotach, knarach, burczybasach i rozmaitych piszczałkach. Po „egzekucji” ptaka następowała wrzawa, a następnie pochód udawał się poza wieś, aby w niepoświęconej ziemi (tzw. niczyjej) pochować symbol zła. Potem zielonymi gałązkami przystrajano chaty, zabudowania gospodarcze, a także zwierzęta. Krowom nakładano zieloną dekorację na rogi, aby żadne czary nie pozbawiły ich mleka.
W tym dniu, w dzień, przed procesją, kobiety chodziły do lasu po zioła, wierząc w ich wyjątkową moc. O północy natomiast poszukiwano kwiatu paproci. Znaleźć go jednak mogła tylko naga dziewczyna, która udając się do lasu nie miała prawa obejrzeć się ani razu za siebie.
Bardzo uroczyście obchodzono również zakończenie żniw, któremu towarzyszyła procesja mężczyzn i kobiet z kukłą i wiankiem wykonanymi z zebranych plonów. Wcześniej odświętnie ubrani żniwiarze ostrzyli i stroili kwiatami kosy, zdejmując na znak szacunku do nich kapelusze. Kukła i wianek były przez gospodarza u którego kończyła się procesja przechowywane do następnych zbiorów. Jak większość kaszubskich świąt, tak i dożynki kończyły się huczną zabawą.
Ciekawym obyczajem, kultywowanym do dzisiaj, jest zażywanie przez Kaszubów tabaki. Przez wiele lat działacze kaszubscy toczyli boje o swobodny dostęp do tej używki i nie obejmowanie jej podwyżkami cen na tytoń. Tabaka jest tak popularna, ze wolno ją zażywać nawet w kościele podczas nabożeństwa.
Walory turystyczne
Kaszuby należą do najczystszych regionów Polski, a niezwykłe bogactwo krajobrazu i zabytków sprawia, że chętnie odwiedzane są przez turystów.
Najbardziej znanym miejscem jest Słowiński Park Narodowy, obejmujący m.in. Mierzeję Łebską oraz jeziora Łebsko i Gardno. Największą atrakcją parku są ogromne, ruchome wydmy. We wsi Kluki na terenie parku zlokalizowano skansen, w którym eksponowane są tradycyjne chaty, łodzie i sprzęt gospodarczy, używany jeszcze w pierwszej połowie XX wieku przez Słowińców, nieliczną grupę etniczną, pokrewną Kaszubom, której ostatni przedstawiciele, wskutek prześladowań przez polskie władze, prawie wszyscy po roku 1945 wyjechali do Niemiec.
Z kolei Wdzydzki Park Krajobrazowy położony w centrum Szwajcarii Kaszubskiej to kraina jezior. Oprócz Jeziora Wdzydzkiego obejmuje teren, na którym jest 160 jezior i oczek wodnych z unikalną fauną i florą.
Na obszarze parku znajduje się również najstarszy w Europie skansen, którego pełna nazwa brzmi Muzeum Kaszubskiego Parku Etnograficznego we Wdzydzach Kiszewskich. Został on utworzony dzięki inicjatywie Izydora i Teodory Gulgowskich w 1906 roku nad jeziorem Gołuń. Na powierzchni 22 ha zgromadzono stare domy z Kaszub i Kociewia, a także wiatraki.
Największe zbiory muzealne związane z kulturą Kaszubów posiada Muzeum Zachodniokaszubskie, którego siedzibą jest zamek w Bytowie. Obok cennej kolekcji wytworów kultury materialnej Kaszubów są tam także współczesne rzeźby i obrazy kaszubskich twórców.
W Będominie zaś przyciąga uwagę Muzeum Hymnu Narodowego usytuowane w dworku rodziny Wybickich. Stąd wywodził się autor słów pieśni Jeszcze Polska nie umarła, Józef Wybicki. W zbiorach muzeum, oprócz najstarszych nagrań hymnu, znajdują się archiwalne płyty z nagraniami innych patriotycznych pieśni, jak Rota, Chorał, Boże coś Polskę czy też Warszawianka.
Akcentowanie polskości
Pod koniec XIX wieku walkę o polskość Kaszub podjął Aleksander Majkowski, twórca ruchu młodokaszubskiego, przywódca Towarzystwa Młodokaszubów, lekarz.
W 1908 roku założył pierwsze pismo propagujące kulturę kaszubską jako czysto polską - Gryf, które władze pruskie rozwiązały w 1912, co skłoniło Majkowskiego w roku następnym do powołania do życia Muzeum Kaszubsko-Pomorskiego.
W okresie 1906-10 dom Majkowskiego w Kościerzynie był miejscem spotkań działaczy pragnących uznania polskości Kaszub i ich mieszkańców. Równolegle z inicjatywy Majkowskiego na Kaszubach powstało Towarzystwo Czytelni Polskiej. W latach 1918-20 Majkowski aktywnie walczył o włączenie regionu do Polski, a w 1936 wydał alegoryczną powieść o walce Kaszubów Życie i przygody Remusa (Źecó i przigodë Remusa) oraz Historię Kaszubów (1938).
Obecnie najpoważniejszą organizacją społeczno-kulturalną Kaszubów jest Związek Kaszubsko-Pomorski (Kaszëbskò-Pomòrszczé Zrzeszenié) utworzony w 1956 roku, który posiada własną oficynę wydawniczą oraz kluby. Związek prowadzi również Kaszubski Uniwersytet Ludowy w Wieżycy, który kształci w zakresie języka i kultury kaszubskiej.
Leszek Stundis
Fot. powyżej - rzeźba Remusa autorstwa Tomasza Radziewicza na rynku w Kościerzynie (al)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 913
Naomi Klein w swoim słynnym dziele pt. Doktryna szoku podkreśla, że zasadniczym celem i założeniami polityki w końcu XX i na początku XXI wieku państw zachodnich, działających w imieniu swojego megakapitału, jest umożliwienie jego ekspansji i zależności wolnorynkowej krajów, które są poddawane takim terapiom. Dlatego zaprowadza się na tych obszarach chaos, prowadzący do dezintegracji społecznej, a w konsekwencji do sytuacji, gdzie rządzące klany, grupy przestępcze, mafie itd. w takich upadłych krajach zainteresowane są wyłącznie swoimi, utylitarnymi i prywatno-grupowymi zyskami.
Megakapitał najlepiej w takich sytuacjach – przystosowując się do takich warunków społeczno-politycznych – pomnaża swoje zyski, nie będąc kontrolowanym przez nikogo. Bo państwa jako takiego nie ma. Wystarczy się opłacać wspomnianym landlordom i umawiać się z nimi na czysto gangsterskiej – acz nader zyskownej – płaszczyźnie.
Atmosfera paniki i niepewności, zainteresowanie wyłącznie egzystencjalnymi sprawami oddziela zwykłych ludzi od spraw publicznych, od zainteresowania tym kto i jak rządzi, kto czerpie (i w jaki sposób) zyski w niecywilizowany i niemal feudalny sposób. Nie ma praw pracowniczych, nie ma swobód obywatelskich, nie istnieją przepisy BHP i inne zabezpieczenia uzyskane przez w wyniku XX-wiecznej rewolucji społecznej. Prawo jest tylko prawem siły. Taka jest konkluzja kanadyjskiej intelektualistki i oskarżenie późnego kapitalizmu w globalnym wymiarze.
Idee wolnego rynku są z definicji antydemokratyczne i muszą być narzucane społeczeństwom z góry siłą w momentach, gdy obywatele są zagubieni, bezwolni.
Naomi Klein
Forma panicznego odwrotu armii USA oraz koalicjantów z NATO z Afganistanu po 20 latach wojny – jak widać bezsensownej i toksycznej dla sytuacji globalnej - spowodowała, iż sytuacja w tym środkowoazjatyckim kraju, ogarniętego od dekad militarnym i społeczno-politycznym chaosem znów zainteresowała cały cywilizowany, zachodni, euroatlantycki świat. Objęcie władzy w Kabulu przez talibów jest różnie - najczęściej negatywnie i w formie bardzo jednostronnej – komentowane w mainstreamowych mediach. Podkreśla się ich krwiożerczość, antymodernizm, nieucywilizowanie (oczywiście wedle europejskich norm i wartości), mizoginizm i opresyjność systemu jaki niosą ich rządy.
Brak jest jednak logicznych i racjonalnych refleksji dlaczego tak się dzieje. Co jest przyczyną, że po 20 latach interwencji największego hegemona współczesnego świata (oraz jego sprzymierzeńców) sytuacja wraca do punktu wyjścia czyli lat 2001/02? I dlaczego światłe, uniwersalne, najlepsze i absolutnie słuszne – jak uważamy w Europie i Ameryce Płn.- wartości kultury Zachodu są jednak odrzucane przez obywatelki i obywateli Afganistanu.
Sytuacja w Afganistanie, ale nie tylko gdyż takie wnioski dają obserwacje dostrzegane w całym pozazachodnim świecie, coraz dobitniej pokazuje, że to my, Zachód, się mylimy. Bo nie rozumiemy na czym ma polegać pluralizm i wielobiegunowość świata i kanony wielokulturowości. I wszystkiego tego, co z tym się bezpośrednio wiąże.
Pewność nieomylności
Fundamentalistom wszelkiej maści zależy zawsze na oczyszczeniu przestrzeni publicznej ze wszystkich naleciałości, uzupełnień, dodatków, które zostały zmaterializowane w wyniku upływu czasu. To próba tradycyjnych kultur (a także doktryn i związanych z nimi wyznawców czy akolitów) powrotu do norm i wartości kultywowanych w przeszłości. Można to interpretować jako sprzeciw i bunt przeciwko hegemonii cywilizacji Zachodu. I hipokryzji, jakiej pozaeuropejskie wspólnoty i kultury doznawały ze strony tej cywilizacji w historii. Także tej najnowszej, po upadku bipolarnego podziału świata.
Zdaniem Bassama Tibi - profesora nauk politycznych i stosunków międzynarodowych, wykładowcy m.in. Harvardu, Princeton, Berkeley i Cornell University, niemieckiego uczonego syryjskiego pochodzenia - fundamentalizm jest ideologią alternatywną do modernistycznego, pooświeceniowego, euroatlantyckiego systemu wartości, norm, zachowań etc. Jest także sposobem patrzenia na świat i ludzi z perspektywy innej niż nasza kultura czy nawet cywilizacja (np. chińskiej, hinduskiej, islamskiej, latynoskiej, afrykańskiej czy rosyjskiej). To również przekonanie o swoich racjach, które zdaniem każdego fundamentalisty są bezalternatywne (B. Tibi, Fundamentalizm religijny).
Jest to więc wiara w doskonałość, w absolut, wiara w to, iż każdy problem musi być rozwiany tu i teraz. I to wedle naszych projektów. Gdyż one są bezalternatywne, bo najlepsze. Zakłada się tym samym istnienie jakiegoś autorytetu (cokolwiek pod tym terminem się rozumie – chodzi o ideę), który jest wyposażony w wiedzę doskonałą, nawet jeśli ta wiedza nie jest łatwo dostępna dla zwykłych śmiertelników, ale której oni muszą się poddać (G. Soros, Kryzys światowego kapitalizmu).
Georg Soros, agresywny finansista, gracz na rynkach światowej finansjery, filantrop (jak go niektórzy tytułują), pisząc te słowa przed laty pokazał swoim życiem, że to jest absolutna prawda. Bowiem sam jest przypadkiem i przykładem, który opisuje a który zacytowano. Jego podstawowa idea, którą nazywa społeczeństwem otwartym, czyli obywatelskim, ma zostać zaprowadzona na całym świecie. I jego działania, fundacje, rozdzielane granty i finansowane projekty społeczne ku temu cały czas zmierzają.
Socjolog i badacz zagadnień związanych z fundamentalizmem, szkocki naukowiec Steve Bruce, uważa, iż „ogólnie rzecz ujmując, fundamentalizmy opierają się na przekonaniu że pewne źródło idei, zazwyczaj jakiś tekst, jest nieomylne i kompletne” (S. Bruce, Fundamentalizm). To jest jego zdaniem punkt wyjścia do rozważań o każdym fundamentalizmie implikujący większość zagadnień z nim związanych. Ta absolutna pewność o swej nieomylności pochodząca z zadekretowanych źródeł i wartości niesionych przez wyznawaną ideę – bo tak to trzeba nazywać i nie jest to tylko immanencja religijnych ruchów czy takich doktryn - ostro deprecjonuje jednocześnie wszystko, co nie mieści się w tak nakreślonym kanonie. Ponieważ dotyczy to także absolutnie świeckich ideologii, (które przez to stają się parareligiami lub quasi-ruchami religijnymi) mówiących przy okazji o umiłowaniu, bądź admiracji pluralizmu, wolności obywatelskich, praw człowieka, swobody wyznania i politycznych poglądów, taka sytuacja jest wybitnie szkodliwa dla życia publicznego, gdyż jawnie promuje hipokryzję.
Rodzi się więc zasadnicza, podbudowana naszym (właśnie) oświeceniowym myśleniem wątpliwość: dlaczego pomysły i doświadczenia Zachodu mają być najlepsze, najbardziej uniwersalne, stanowić w rozwoju kultury i cywilizacji apogeum, czyli być szczytowym osiągnięciem ewolucji naszego gatunku? I dlaczego inne kultury czy cywilizacje mają te zasady, zgodnie z naszym, euroatlantyckim mniemaniem, przyjąć?
Wartościowanie demokracji
Żyjemy w epoce, w której można dyskutować o wszystkim. Pluralizm poglądów jest naczelnym kanonem współczesności. Ale dziwnie na jeden temat w ogóle się nie dyskutuje: to demokracja. Bo czy definicja, a co za tym idzie - jej pojęcie, jej rozumienie, nie mówiąc o funkcjonowaniu i praktyce - jest tylko jedna i sprowadzać się ma do wąskiego zakresu liberalnej demokracji postrzeganej i praktykowanej w nielicznych krajach Zachodu? Wynika to przecież z ich doświadczeń dziejowych oraz kultury. Elity tych nielicznych państw uzurpują sobie – na zasadzie jakiegoś dyktatu i przypisania sobie cnót oraz wartości najwyższych (bo ponoć uniwersalnych) – monopol nie tylko na definiowanie i określanie jak winno się rozumieć owe terminy, ale na wartościowanie realizacji demokracji (i wszystkiego co się z nią wiąże) w pozazachodnich kulturach, bądź cywilizacjach. Dziś i w czasach minionych (co jest oczywistą paranoją nie uwzględniającą zmienności w czasie i przestrzeni jak również lokalnych, kulturowych uwarunkowań).
Rodzi się pytane dlaczego tak się dzieje? Czym jest podyktowane, czemu i komu ma to służyć? I dlaczego uniwersalne, humanistyczne, ponadczasowe wartości i pojęcia sprowadza się do utylitarnej, politycznej i hegemonistycznej praktyki? Odpowiedź może być jedna: władza, podporządkowanie, eksploatacja, zyski. Czyli nowa forma kolonializmu i ekspansjonizmu. Nie tylko w wymiarze gospodarczym, ale przede kulturowym, który z czasem przekłada się właśnie na dominację w sferze ekonomii powodując potęgowanie owych zysków.
Taliban w euroatlantyckim przekazie to uosobienie ciemnogrodu, zacofania, skrajnego mizoginizmu i religijno-islamskiej opresji. To niejako clou religijnego fundamentalizmu, za którym idą określone rozwiązania i prawodawstwo w dziedzinie polityki, kultury, preferowanych wartości itd. Pewnie tak i jest z naszego, euroatlantyckiego punktu widzenia i wedle prawideł mających rządzić naszą cywilizacją. Jest jednak mały szkopuł. Otóż większość państw europejskich „nie chce uznać swej winy, jeżeli chodzi o wykorzystywanych przez długie wieki niewolników, czy też kolonializm jako taki” (G. Corm, Religia i polityka w XXI wieku). Tu też m.in. leży renesans islamu (a także i innych religii w integrystycznej, fanatycznej formie) owocujący takimi ruchami i ideologiami jak afgańscy talibowie. To próba obrony przed nowoczesnością, modernizmem, postępem i rozwojem, które wskutek błędów są odbierane jednak jako opresja i dyktat ze strony Zachodu.
Zderzenie fundamentalizmów
Zalążkiem ruchu talibów była grupa ok. 30 studentów medresy (szkoły koranicznej) w Kandaharze, skupiona wokół mułły Mohammada Omara.
Grupa ta w połowie lat 90. była jedną z wielu nieformalnych organizacji planujących zbrojne przejęcie władzy w kraju i wprowadzenie nowego ustroju opartego na prawie koranicznym. Wcześniejszych źródeł takich ruchów i trendów należy szukać w latach 80-tych, gdy pod Hindukusz ściągnięto za pieniądze transferowane przez Arabię Saudyjską (i osobiście rodzinę ibn Ladenów) dziesiątki tysięcy mudżahedinów – zazwyczaj wyznawców islamu w wersji wahabickiej, (czyli super ortodoksji rodem z państw Saudów) – którzy mieli walczyć z Armią Czerwoną na terenie Afganistanu w imieniu wolności, demokracji i liberalnych wartości Zachodu. Dało to m.in. takie oto efekty, iż w kilka lat po odwrocie ZSRR spod Hindukuszu, talibowie objęli władzę.
Bo w międzyczasie popularność talibów rosła, a do ruchu przyłączały się kolejne osoby. Wynikło to zarówno z powszechnego rozczarowania ówczesną rzeczywistością Afganistanu – po odwrocie ZSRR - i powszechnym zniechęceniem do rządu prezydenta Burhanuddina Rabbaniego, który nie potrafił rozwiązać problemów kraju, jak też z osobowości i zdolności organizacyjnych mułły Omara, a nade wszystko jego charyzmatycznych cech. Poza tym trzeba wspomnieć, że Afganistan jest zlepkiem wielu narodowości i grup etnicznych, mozaiką języków i wyznań (w ramach islamu). To równocześnie społeczeństwo oparte o silne, plemienno-klanowe związki i relacje. Tradycjonalistyczne, mocno konserwatywne i wsobne.
Ruch talibów - przede wszystkim na terenach wiejskich których ludność stanowi ponad ¾ populacji Afganistanu od początku cieszył się sporym poparciem. Uważa się, że do popularyzacji ruchu przyczyniły się też pakistańskie służby specjalne, które w sposób niejawny popierały Taliban, pragnąc zyskać większy wpływ na sytuację w Afganistanie. Nie ma też wątpliwości, iż przy tworzeniu i wspieraniu ruchu talibów (oprócz ówczesnych kuratorów z Pakistanu i tamtejszych służb specjalnych) uczestniczyli w jakimś sensie Amerykanie.
Świat oglądał w mediach przebieg ewakuacji wojsk interwencyjnych z Afganistanu, które odbywało się na mocy porozumienia zawartego jeszcze w 2020 roku przez prezydenta Donalda Trumpa z talibami. Widział też jak szybko umacniała się ich władza i jak pada bez jakiejkolwiek walki władza „demokratyczna” (jak ją określały płaczący dziś z tego tytułu politycy i media), utrzymywana dzięki pomocy wojsk interwencyjnych.
Wszystkie zachodnie oceny są obarczone tym stygmatem i błędem „zanurzenia w kulturze”, w jakiej od urodzenia pogrążony jest każdy człowiek. I nie chodzi o oceny, wartościowanie, potępienia – może i słuszne – ideologii Talibanu czy wartości, jakim talibowie hołdują. Wiele z nich rzeczywiście sprawia wrażenie odrażających, szpetnych i koszmarnych. Warto tu tylko wspomnieć, iż podobne w swym wyrazie prawa (i to państwowe) oraz praktyki, funkcjonują od lat w krajach będących ścisłymi sojusznikami Zachodu, a takie dramatyczne epizody z ich przestrzeni publicznej się przemilcza (np. Arabia Saudyjska).
Czy nie jest to więc konflikt dwóch fundamentalizmów, na podobieństwo tego, co Samuel Huntington wieści jako zderzenie cywilizacji? (S. P. Huntington, The Cash of Civilization and the Remaking of the Word Order). Fundamentalizm jest zawsze w jakimś stopniu częścią każdej kultury, każdej cywilizacji. Jako forma i sposób patrzenia na świat, na ludzi przez pryzmat swojego, lokalnego i personalnego „zanurzenia w kulturze”. Czy interpretując pojęcie wolności - naczelnej wartości jak od trzech dekad autorytarnie podkreśla mainstream - w zachodnioeuropejskim, utrwalonym historycznie, kulturowo, politycznie etc. formacie, nie zawęziliśmy aby wolności wyłącznie do gry rynkowej i wolności robienia interesów? Czyli mnożenia własnych zysków i neokolonialnej władzy? (B. Barber, Consumed: How markets corrupt children, infatilize adults and swallow citizens whole)
W takim kontekście nie może dziwić – choć to sprzeczne z wszechogarniającym przekazem w postzimnowojennej przestrzeni - zachowanie w wielu przypadkach Zachodu niczym kowboja z westernu: wchodząc do salonu wpierw strzela, a potem się rozgląda, zastanawiając się co dalej i dlaczego.
Radosław S. Czarnecki
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 695
Kiedy patrzę na narcyza przez pryzmat wrażliwości, widzę oparty na wstydzie strach przed byciem zwyczajnym.
Widzę strach, że nigdy nie poczuję się na tyle nadzwyczajnie, aby zostać zauważonym, być
kochanym, należeć lub pielęgnować poczucie celu.
Casandra Brené - Brown
Segmentacja współczesnej zbiorowości – zarówno w wymiarze globalnym jak i w poszczególnych krajach, regionach czy mniejszych strukturach - przybiera karykaturalne formy. Ma to efekt taki, jak z „Panem Bogiem” u Durkheima. Według niego Bóg istnieje w taki sposób, jak istnieją fakty społeczne. Można dojść do przykrego wniosku, iż w obliczu globalnych wyzwań zagrażających całej wspólnocie ludzkiej, planetarnego Armagedonu, znów wracamy do epoki zwalczających się plemion, wrogich sobie klanów, grup i wspólnot coraz bardziej „wsobnych” i egotycznie pojmujących swój byt.
Czym jest plemię? Plemię to grupa spokrewnionych rodów, wywodzących się od wspólnego przodka (w odróżnieniu od szczepu), zamieszkujących jeden obszar i połączonych wspólnymi związkami społecznymi oraz ekonomicznymi. Plemię ma świadomość bliskiego pokrewieństwa, posługuje się tym samym językiem (lub dialektem) i jest połączone wyznawaniem tego samego kultu. Najczęściej religijnego. Tyle definicja.
Plemię posiadać musi swój totem. Czym jest z kolei totem? To w pierwotnych wierzeniach religijnych przedmiot, zwierzę lub roślina otoczone sakralną czcią. Uważa się go w pierwotnych formach religii za mitycznego przodka, bądź opiekuna. Najczęściej symboliczne wizerunki – przedmiot w postaci rzeźby lub innego namacalnego przedstawienia totemu - są godłem, bądź atrybutem zbiorowości oddającej się tak pojmowanemu kultowi, zwanemu totemizmem.
Totemizm musi mieć jakieś tabu, święty lęk, sakralną wzniosłość, o której można mówić w pokorze, darzyć je miłosnym i czołobitnym uczuciem. To takie mzimu (z języka suahili) otaczane czcią, po części lękiem, ale i podziwem. Ograniczenia tabu są zakazami same przez się, nie da się ich włączyć w jakiś system. Uważa się je za zakazy konieczne. Zakazom tym brak jakiegokolwiek usprawiedliwienia, a geneza ich nie jest znana. To zakazy nieformalne. Np. nie można powiedzieć czegoś negatywnego i skrytykować nieprzystojne, będące pospolitym chamstwem, wypowiedzi i postawy zaangażowanej feministki, bo chór plemiennie myślących akolitów oskarża od razu takiego człowieka o mizoginizm, paternalizm i antydemokratyczne ciągoty.
Ale jednocześnie ci sami akolici krzyczą pod niebiosa o wolności słowa i pluralizmie.
Dotyczy to nie tylko zwolenników płaskiej Ziemi, wrogów nowoczesnej medycyny i szczepionek (bez względu na argumentacje czy źródła owej wrogości – często uzasadnionej opresyjnością, chciwością i totalizmem big pharmy), członków bojówek pro-life etc. Tu również kwalifikują się nader często przedstawiciele wielu ruchów alternatywnych, uznających się a priori za progresywne. Stanowią oni widoczną opozycję nie tylko wobec społeczności i zbiorowości do tej pory uznawanych za normę (nie mieszczących się w ich widzeniu świata i ludzi). Używają najczęściej wobec oponentów retoryki i podejmują działania namierzone na pozbawienie ich głosu w przestrzeni publicznej. Czasami nawet ma się wrażenie, iż chcą totalnego zniszczenie oponentów, bądź adwersarzy. I to wszystko w oparach solennych zapewnień o wolności słowa, swobodach obywatelskich i prawach człowieka. Często retoryka, grymasy czy gesty uczestniczącego w debacie publicznej reprezentanta owych neoplemion – i co gorsza: admirowanego i obdarzanego protekcją mediów - same w sobie już są dehumanizujące i odczłowieczające interlokutorów.
Współcześnie prezentowana plemienna i zarazem totemistyczna tożsamość przekonuje, iż reprezentanci takiej obecności w debacie publicznej wierzą nie tyle w owego „bałwana”, czyli w totem będący przedmiotem kultu, co w swoją doskonałość, a tym samym unikatowość. To z kolei namaszcza ich do posiadania jedynej prawdy. Ta genialność owego neoplemienia, która nakazuje czcić i wynosić ponad wszystko swoje JA oraz wartości z nim związane często zapomina, iż najważniejszym winien być człowiek. I właśnie wobec planetarnych zagrożeń, jakie niesie ludzkości przyszłość taka segmentacja jest kolejną oznaką zbliżającej się cywilizacyjnej katastrofy. Zapominamy, że musimy ze sobą rozmawiać i okazywać sobie minimum szacunku. A swoją ważność, pewność siebie i absolutyzację swoich racji choć trochę poskromić.
Wiele tych neoplemion postępuje jak naród wybrany opisywany w Starym i Nowym Testamencie. Jednak owo wybranie nie może stać ponad innymi narodami, innymi plemionami, innymi ludźmi. Bo wtedy mamy do czynienia z czymś takim jak ludobójstwo i masowe mordy, których doświadczył Kanaan podczas zdobywania go przez plemiona Izraelitów uważających siebie za „naród wybrany” i działających „w imieniu swego Boga”.
Ta neoplemienność jest formą zbiorowego narcyzmu uważanego do tej pory przez psychologię za stan rzadki i niebezpieczne odstępstwo od normy. Dzisiejszy cyfrowy kapitalizm w wersji turbo – funkcjonujący według neoliberalnych kanonów – jest odpowiedzialny za tę epidemię postaw narcystyczno-egoistycznych, tworzącą ową neoplemienność. Permanentne tornado informacji (często bezsensownych i toksycznych), w których jedynym kryterium jest aktualna moda i popularność mierzona oglądalnością ma na celu związanie narcyza z ciągłym ruchem informacyjno-reklamowym.
Tak prof. Andrzej Szahaj (filozof i psycholog z Torunia) widzi związki narcyzmu – zbiorowego i indywidualnego – z interesem globalnych korporacji medialnych. Każde klikniecie i potwierdzenie przez to swej obecności w przestrzeni wirtualnej jest ich zyskiem. I tak ten turbokapitalizm hoduje i wydobywa najgorsze cechy człowieka: próżność, brak skromności, pogardę dla cnoty umiaru, deptanie dyskrecji, wścibskość i podglądactwo, predylekcję do szyderstwa, nihilizm, znieczulicę na zło i cierpienie i egoizm (brak wrażliwości). A potem to się przekłada na sferę publiczną.
Dramatem narcyza – i współczesności zderzającej się coraz bardziej z epidemią neoplemion, czyli narcyzmu zbiorowego (p. dr hab. Magdalena Szpunar) - jest to, że kocha się przede wszystkim siebie. I chce się to rozszerzać na otoczenie, na świat. To potrzeba uznania, absolutnego kultu, powszechnej miłości. Tu właśnie następuje sprzężenie z tym, o czym mówi prof. Andrzej Szahaj: kompatybilność interesu internetowych korporacji i dążeń narcyza (obojętnie w jakiej wymiarze – indywidualnym bądź zbiorowym). Narcyz funkcjonuje w dwóch płaszczyznach: jest ona zarówno arogancka, nadmiernie pewna siebie, uważająca siebie za centrum wszechświata, a z drugiej – niepewna, lękliwa, depresyjna. I ten klincz powoduje, iż narcyz to de facto gigant na glinianych nogach. I łatwy do zniewolenia, do poddania niewoli, do wykorzystania tak, by nie widział zasadniczych zagrożeń czających się w opanowanej przez turbokapitalizm internetowo-inwigilacyjny rzeczywistości.
I to jest problemem dzisiejszej rzeczywistości, stającej przed planetarnymi zagrożeniami, w obliczu których te neoplemienne czy nawet narodowo-państwowe problemy staną się pyłkiem czy ziarenkiem piasku na pustyni.
Radosław S. Czarnecki
- Autor: Radosław S. Czarnecki
- Odsłon: 2662
Prymitywny animizm można uważać za
wyraz ludzkiego stanu naturalnego.
Sigmund Freud
Minęło już wiele lat, kiedy Amerykanin David Morrell napisał powieść pt. „Pierwsza krew”. Stworzył w niej i rozpropagował postać superkomandosa Johna Rambo – współczesnego gladiatora, nieziemskiego wojownika, mitycznego bohatera, który po traumatycznej dla USA (i świata zachodniego) wojnie wietnamskiej popada w konflikt z własnym społeczeństwem i sfrustrowany ginie w nierównej walce.
Powieść ta miała za cel obronę amerykańskich chłopców, którzy uczestnicząc - zdaniem niektórych massmediów - w brudnej wojnie, jakoby sprzeniewierzyli się wartościom kultury Zachodu: wolności, demokracji, postępowi, czy podstawowemu prawu judeochrześcijańskiej kultury – „nie będziesz zabijał”.
Na fali studenckiej rewolty roku 1968 w Europie i obu Amerykach zanegowano niemal wszystko, co w okresie powojennego dobrobytu stworzono dla poprawy sytuacji materialnej i kulturowej społeczeństw Zachodu. Rozpad kolonializmu, konflikt pokoleniowy rodziców (czynnych uczestników II wojny światowej) ze swoimi dziećmi (wychowanymi w okresie powojennym), ostateczne załamanie się wiary w postępowość światowego komunizmu, a także powstanie potężnego ruchu określanego jako kontrkultura zmieniły pod koniec lat 70. XX wieku oblicze cywilizacji. Stary świat ze swymi wartościami, porządkiem, gospodarką, aksjologią, odchodził w przeszłość, wzrastała więc nostalgia i niepokój.
W perspektywie tak skonstruowanej mentalności trzeba spoglądać dzisiaj na powstanie, mitologizację i wreszcie deifikację postaci osiłka utożsamianego z aktorem Sylvestrem Stallone’em.
Od słabości jajogłowych do kultu przemocy
Po kilku latach moralnego, kulturowego i psychologicznego kaca Ameryka musiała spetryfikować swą rolę w konflikcie wietnamskim. Zanegowano narodową ekspiację, odrzucono słabość jajogłowych i wielopłaszczyznowe spojrzenie na współczesność uprawiane przez mięczaków z liberalnej prasy czy elektronicznych mediów, potępiono w czambuł mazgajowate, inteligenckie rozdarte sosny, rozdzielające włos na czworo, nie mogące (zdaniem ówczesnych decydentów i macherów od popkultury) nic zaoferować społeczeństwom żądnym czynów.
Nie przewidziano jedynie, że czyn ów przerodzić się może w kult przemocy - ogolony i szeroki kark skinheada, preferencje dla nietzscheańskiej siły woli, reaktywację mocy ciemnych i destrukcyjnych w religii, kulturze, sztuce i innych aspektach rzeczywistości, a w efekcie – negację Innego, co jest zaprzeczeniem wartości demokratycznych, wolności osobistych jednostki i podstawowych praw człowieka.
Infantylizm, prostactwo formy, bezguście i antyracjonalizm obrazu charakteryzującego absolutną komercjalizację sztuki filmowej sięgnęły w cyklach o rambowych bohaterach niebios. Ale waszyngtoński White House rządzony przez konserwatywną ekipę Ronalda Reagana (jak określił go prof. Richard Rorty – „ta bezmózgowa kukła w rękach bogatych”) nawoływał do odbudowy amerykańskiego ducha podupadłego po wstrząsach wietnamskiej porażki i studenckiej rewolty A.D. ‘68. Gusty, mentalność, ogląd świata, aktorska przeszłość (czyli specyficznie hollywoodzka kategoria smaku) i upodobania do makkartyzmu tego właśnie prezydenta wywierały zdecydowany wpływ na kierunek, w którym poczęła podążać kultura Ameryki, a za nią sporej części świata.
Duch konserwatyzmu i prawicowości począł dąć przez Amerykę, a za nią – poprzez świat. Dla radykalnej prawicy ówcześni Rambo stanowili więc bazę, spośród której rekrutowała swoich bojowników. A ludzie prawicy zawsze są propagatorami rządów autorytarnych, opierających swe jestestwo na tradycji, konserwatyzmie i ustalonym od lat porządku. Ronald Reagan był więc tylko uosobieniem określonej formacji mentalno-kulturowo-politycznej w ówczesnej Ameryce i świecie.
Bohater cyklu filmów o przygodach superkomandosa w Wietnamie, przedstawiony w konwencji komiksu, (czyli bajki dla dorosłych), odzwierciedla społeczną potrzebę posiadania ikony, sacrum, nieskalanego obiektu adoracji, ideału. Czyli wartości, które zostały podważone przez kontrkulturę, reprezentującą na pewno tendencje i ciągoty postępowe, demokratyczne, wolnościowe, czyli sui generis - lewicowe. Restauracja jest bowiem zawsze lustrem rewolucji.
Herosi epoki konfrontacji
Macho to pewien symbol osobowego wzorca kultury patriarchalnej, śródziemnomorskiej, latynoskiej o określonym poczuciu honoru i wstydu, siły i wysublimowania, przemocy i czułości. Elegancja, specyficzny rodzaj zblazowania, ale i bezwzględność, specyficzna opiekuńczość, nawet spolegliwość wobec słabszych, kobiety, dziecka czy starca, ale i ostracyzm wobec Innego – będącego na antypodach w stosunku do mojej tradycji, oglądu świata, koncepcji życia. Wszystko jest jednak otulone oparami dotychczasowej obyczajowości, patriarchalnej wizji rodziny i społeczeństwa, białych koszul, wąsików a’la Zorro, noży i … wizerunków Matki Boskiej na szyi oraz wszechobecnych krzyży. Kościoła w niedzielne południe i knajpy w świąteczny wieczór. Oczywiście, w męskim gronie, albo w towarzystwie call girls.
W te wszystkie perspektywy doskonale wpisuje się nasz bohater powracający do Wietnamu, by walczyć z komunistami przetrzymującymi dawnych towarzyszy broni. Rozwichrzona czupryna, splot mięśni na torsie czy grube muskuły na rękach, liczne blizny świadczące o charakterze bohatera i jego wyczynach wystawiają jawne świadectwo osobowościom, jakie kreowała postać Johna Rambo. Naoliwione, lśniące ciało odwołuje się do helleńskich herosów walczących w imię olimpijskich ideałów. Przy tym jawny antykomunizm, indywidualizm w działaniu, bezwzględność granicząca z brutalnością, a nade wszystko poczucie misji i przemożne szafowanie siłą fizyczną uczyniły z tego modelu bohatera nie tylko X Muzy.
Wspaniale egzemplifikuje on epokę konfrontacji, nie kompromisu, wyższości siły fizycznej – nie przymiotów umysłu, hołdu dla bicepsów – nie sztuki dyskusji, wymiany poglądów czy szacunku dla Innego. W takiej perspektywie przeciwnik, interlokutor czy konkurent zawsze jest zły, nieludzki, tępy i okrutny, niekompetentny i ograniczony ideologią praktykowaną, bądź wyznawaną religią, obmierzły, a na dodatek ma zawsze czerwoną gwiazdkę na czapce (obowiązkowo musi to być tzw. leninówka).
Machismo, czyli ogólne znaczenie samczości, naturalistycznej siły, przeniesiono, a w zasadzie doskonale skorelowano z poglądami neoliberałów i neokonserwatystów w USA (a także w innych częściach globu) chcących odzyskać utracone pozycje w społeczeństwach zachodnich.
Na tej bazie, antykolektywistycznych poglądów i trendów społecznie niesłychanie nośnych, ówczesna premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher mogła pozwolić sobie na stwierdzenie, że „coś takiego jak społeczeństwo nie istnieje, są tylko wolne jednostki”.
Leseferyzm i darwinizm społeczny na fali popularności postaci Rambo, wsparte zawsze obecnym, naturalistycznie uzasadnionym, kultem macho w kręgach znaczącej części patriarchalnie zorientowanej męskiej części populacji świata zachodniego weszły na dobre do nauk społecznych i praktyki dnia codziennego.
Macho i Rambo to jasny podział na dobro i zło, świat biało-czarnych replik i bezdyskusyjnych wyborów. Moralność Kalego i etyka Zosi Samosi.
Rambo – szeryf krucjaty
Poczucie zagrożenia, jakie przeżywał macho w okresie przedrambowym doskonale opisuje Eric Hobsbawm, powołując się na brazylijskie badania antropologiczno-socjologiczne. Owo zagrożenie przyniosła kultura wielkich miast, która podcięła podstawy tradycyjnemu pojmowaniu honoru, rodziny, religii, roli kobiety, itd.
Były to przede wszystkim efekty nadużycia wolności, a nie chęć porzucenia tradycji, rewolucyjnego radykalizmu (będącego pokłosiem popularności i wpływów anarchizmu lewicowego) kosztem arystotelesowego złotego środka. Dlatego tak popularną stała się postać samotnego wojownika, a jego intencje upowszechniły się poprzez komercyjne massmedia.
Faktem jest, że sztuka filmowa z lat minionych położyła znaczne zasługi w takim konstruowaniu przez odbiorców rzeczywistości: westerny, niezwykle popularne w latach 50. i 60. XX w. wykreowały określony model samotnego, dobrego i uosabiającego prawo szeryfa, a role Johna Wayne’a, Gary Coopera, czy Gregory Pecka stały się sztandarowymi kreacjami ówczesnego świata X Muzy. Jednak w ich postawach nie było nic politycznego, społecznie określonego, publicznie zdefiniowanego. Uosabiali uniwersalnie pojmowaną walkę dobra i zła.
Z Johnem Rambo sprawa miała się jednak inaczej. Był częścią i motorem krucjaty przeciwko imperium zła i wszystkiemu, co było z nim kojarzone.
Do podobnych wniosków, jak w brazylijskich badaniach, doszli amerykańscy naukowcy eksplorujący w tej mierze ludność ze stanów południa, środkowego-wschodu i centrum USA.
W wyniku eksplozji neokonserwatyzmu i neoliberalizmu wzmaganych leseferyzmem ekonomicznym warstw, którym się powiodło daleko lepiej niż innym członkom społeczeństw Zachodu, odżywać począł stary, wiktoriański podział na „godnych szacunku pracowników i niegodnych szacunku biedaków”, którym się nie powiodło „tylko z ich winy”.
Jak pisze prof. Edward Luttwak, w latach 80. XX w. powróciła moda i zapotrzebowanie na służące, lokai, sprzątaczki, babysitter, czy kamerdynerów. W czasach powojennego pokoju i prosperity połowy XX wieku były to rzeczy niespotykane. I to za równo z powodów ekonomicznych, jak i przyczyn prestiżowo-socjologicznych.
Hierarchiczność drabiny społecznej i rola poszczególnych jednostek jest dana zgodnie z tradycyjnym opisem świata od Boga Ojca. Tu właśnie leżą podstawowe wartości, według których funkcjonuje naród (macho głównie mówi o narodzie, nie społeczeństwie, co zbliża go właśnie do Rambo, walczącego w imieniu narodu – amerykańskiego - z imperium zła). Mówi przede wszystkim o jednostkach, nie o obywatelach, dla których normą odniesienia są raczej prawa wynikające z tradycji Oświecenia i Rewolucji Francuskiej, a także z doświadczeń demokracji parlamentarnej w Europie Zachodniej. Jednostki utożsamiające się z kulturą machismo, wedle wspomnianego, nieformalnego kodeksu postępowań, odwołują się do tradycji, hierarchii wartości, Boga Ojca i będącego jego depozytariuszem ojca rodziny, podstawowej komórki funkcjonowania społeczeństwa.
Siłę stosuje się - zgodnie z mandatem Boga, tradycji czy hierarchii wartości - w dobrej sprawie. Sakralizacja przemocy jest doskonale znana z przeszłości. A w tym przypadku nastąpiła ona w symbiozie kulturowego wzorca macho z ideologią antykomunistycznej krucjaty z superkomandosem Rambo na czele. Przemoc w takiej formie miała z jednej strony błogosławieństwo tradycji i ostoi patriarchalnej mentalności, a z drugiej - była elementem w krzyżowej wyprawie przeciwko absolutnemu złu.
Stosowanie siły zawsze przeradza się w pogardę dla słabszych, przegranych, stojących niżej na drabinie społecznych akceptacji i preferencji. Rambo spotkał się więc po drodze z macho na platformie absolutyzacji przewag fizycznych jako najbardziej naturalnej (bo pierwotnej, atawistycznej i zgodnej z zasadami darwinizmu społecznego) formy rywalizacji jednostek.
Istnieje również żeńska forma Rambo, hembra. Kobiet przywiązanych do tradycji, hierarchii, porządku odwiecznego, godzących się – bo tak było od zawsze – na dominację Pana (znacząca rola religii chrześcijańskich, zwłaszcza katolicyzmu), ale szczycących się jego posturą, bicepsami, przewagami natury praktyczno-utylitarnej i mitem niezwyciężonego samca (oczywiście, w „klasycznie” pojętej rywalizacji) jest całe mnóstwo. One też są synonimem praktycznego zastosowania kultury macho, czyli podatne będą na rambowe wzorce.
Pamiętając, że ponad 80% filmów pokazywanych na świecie to filmy amerykańskie, jest to więc najzwyklejsza inwazja kulturowa. Amerykanizacja globalnej cywilizacji postępuje właśnie od przełomu lat 60. i 70. XX w. niesłychanie szybko. Wzory kulturowe i osobowe stają się więc własnością i obiektem identyfikacji większości ludzi na świecie, zwłaszcza młodych.
Wyścig szczurów, czyli kult macho
Kultura takiego czynu, preferowanego przez reagano-thatcherowych prestidigitatorów społecznych, rynkowych fundamentalistów czy neoliberalnych oszołomów poczęła wywierać wpływ na większość dziedzin życia (często w płaszczyznach dalekich od potrzeby), bądź na gloryfikację przemocy, czy nadużywanie siły fizycznej.
Konkurencja, będąca podstawą kapitalistycznych stosunków gospodarczych, sama przez się wymusza ofensywność, bezwzględność, czy „miażdżenie słabszych”. I zgodne jest to z leseferyzmem obecnym w ostatnich dziesięcioleciach w gospodarce, ekonomii i przestrzeni społecznej, gdyż prawo do przeżycia mają tylko najlepiej dostosowani, najbardziej konkurencyjni, najagresywniejsi osobnicy.
To właśnie wynikiem takich wzorców jest nasilający się wyścig szczurów, przybierający formy hobbsowskiej „wojny wszystkich ze wszystkimi”. Na placu boju pozostają tylko najsilniejsi, najsprytniejsi, tylko ci, którzy przechytrzą, pokonają i zniszczą swoich konkurentów, wrogów. Innego człowieka. Innego (nie tylko z wyglądu, wyznawanej religii, przekonań politycznych, czy światopoglądu) uważa się bowiem za materiał do unicestwienia. Bo zaburza homogeniczność naszego świata, stanowi dla mnie konkurencję. Dzisiaj, gdy kapitał wieje kędy chce, a bezrobocie dotyczy nawet państw bogatych, życiem zaczynają rządzić wilcze prawa.
W kulcie macho (a pośrednio i osoby Rambo) nie ma zrozumienia dla słabości, refleksji, dylematów, czy dialogu. Cechy te uznaje się za synonim gorszego, złego, poniżenia, wartości niemęskie. Kult macho egzemplifikuje raczej działania agresywnego rynku niż demokratycznie ułożonego społeczeństwa. Symbolizuje naturalną siłę, witalność i chęć dominacji samca, czyli fizycznie silniejszego od dywagujących jajogłowych, bądź liberalnych mydłków z kolorowych periodyków.
Biceps i fallus w stanie erekcji są ich znamieniem, nie mózg i szacunek dla Innego. Liczy się szybki seksualny „numer”, dzisiejsza przewaga JA nad TY, medialny szum, bezrefleksyjność i trwanie. Świat egzystuje dziś, jutro jest nieważne, bo możesz trafić na silniejszego, który cię wyeliminuje.
Tak wygląda pokrótce zbitka wzorców machismo, teorii Thomasa Hobbesa, leseferyzmu gospodarczego, kultu siły wyemancypowanego przez Johna Rambo i nieograniczenie indywidualistycznego kapitalizmu bezwzględnie rynkowego czego efekty widać we współczesnym świecie.
Uwiąd demokracji
Wartości demokratyczne współczesnego świata są obecnie tyle powszechne, co kontestowane i odrzucane przez coraz liczniejsze środowiska. Kult przemocy, siły i wszystkiego, co łączy się z walką, ostrą konkurencją, czy bezwzględnością ,przeczy w naturze tym ideom.
Demokracja to kompromis, otwarcie, wielopłaszczyznowość, multikulti, dyskusja, szermierka na argumenty i ucieranie stanowisk przy negocjacyjnym stole. Coś zupełnie przeciwstawnego niż wspomniane wcześniej wartości utożsamiane z macho czy Rambo.
Dlatego demokracja więdnie w obliczu agresywnego rynku. Analizując historię Rosji, możemy powiedzieć, iż nadchodzą - mimo przykładów z minionych dekad rozszerzania się idei wolności na cały świat (np. prodemokratyczne, tzw. kolorowe rewolucje) - czasy wielkiej smuty dla demokracji oznaczającej otwarte społeczeństwo.
Jak słusznie zauważył Harold McMillan, brytyjski konserwatysta, premier rządu JKM w latach 1957-63, „negocjowanie zgody jest podstawą demokracji”, a zgoda jest jak wiemy w tym ustroju ekwiwalentem kompromisu.
Według Georga Sorosa, agresywny rynek i związane z nim wartości są zdecydowanie niekompatybilne z przymiotami demokracji. Podlegają one bowiem diametralnie różnym zasadom, wychodzą z antynomicznych przesłanek i promują przeciwstawne zachowania personalne.
W wolnorynkowym kapitalizmie stawką jest dobrobyt, a w demokracji – polityczny autorytet. Kryteria, którymi te stawki się mierzy są również odmienne: w kapitalizmie – pieniądze, w demokracji – głos wyborczy obywatela. Rozbieżne są interesy, które mają być zaspokajane: w kapitalizmie jest to interes prywatny, w demokracji – interes publiczny.
Zbitka demokracji i wolnorynkowej gospodarki z parasolem ochronnym państwa socjalnego, jako spolegliwego i patriarchalnie zorientowanego poniekąd opiekuna, spowodowała z jednej strony w odbiorze globalnym absolutną symbiozę między demokracją, a ówcześnie istniejącym kapitalizmem, z drugiej zaś – rozkwit klasy średniej, która sama w sobie była nośnikiem rozwoju demokracji. Nie bez znaczenia była tu wymuszona konkurencja obozu realnego socjalizmu, stanowiącego - przynajmniej w pewnym okresie - poważne zagrożenie dla obozu państw demokratycznych.
Niestety, w trzecim milenium wątpliwości związane z demokracją stają się bardziej wyraziste. Świat może ponownie wkroczyć w okres, kiedy zalety demokracji nie będą wydawały się już tak oczywiste, jak to miało miejsce w okresie od lat 50. do lat 90. Siła, przemoc, bezwzględność, brutalność zadają nieustanne i skuteczne ciosy idei demokratycznej. Nienawiść, pogarda, opresyjność i autorytaryzm przeczą same w sobie koncyliacji, dialogowi, szacunkowi dla interlokutora, zrozumieniu Innego.
Polscy matadorzy
Jak ów obraz wpisuje się w omawianą tu konfrontację kultur? A w bardzo prosty sposób. Wystarczy popatrzyć na przykłady z naszej polskiej rzeczywistości politycznej na harce rodzimych matadorów sceny publicznej.
Na krajowej scenie publicznej – nie piszę politycznej, bo wybory mają to do siebie w ochlokracji, że wymuszają najdziksze zachowania, najbardziej brutalne postawy i niespotykany przypływ złej woli, szowinizmu partykularnego czy małości, jakiej niemało tkwi w człowieku, zwłaszcza głupim – królują Rambo i macho. Usta mają pełne wartości, chrześcijańskiej miłości, tradycji i wolności, liberalizmu (sic!) i demokracji, prawa i sprawiedliwości, rodziny i osoby ludzkiej.
A sytuacja w Polsce przypomina współcześnie typowy przykład ochlokracji, z tym tylko, że to klasa polityczna stała się z własnej potrzeby? poczucia winy? masochizmu? - a może zwykłej nikczemności i głupoty - warstwą pokrytą błotem, pomówieniami i przeżartą najniższymi instynktami: bezrozumnym tłumem kierującym się nienawiścią, która ma być ponoć prawdą. To tu i dlatego św. Franciszek z Asyżu może być Tomaszem Torquemadą, Jezus z Nazaretu – Alfredem Rosenbergiem. Maurice Robespierre w polskim wydaniu jawi się jako Bertrand Russel, a Dietrich Bonhoeffer – Adolfem Eichmannem.
Zdziczenie, popularność oraz nagminność w stosowaniu siły i przemocy – na razie słownej, ale pokazującej, że przeciwnika się nie szanuje, że się chce go totalnie zniszczyć przez odebranie mu godności jako człowiekowi (i politykowi), upodlić, a do tego wszystkie chwyty są dozwolone – przenoszą się jako political correctness do gawiedzi, do tłumu, do społeczeństwa. A w blokach startowych już się grzeją zastępy łysych, wypasionych osiłków, klientów niezliczonych siłowni, fitness klubów czy szkół przetrwania, spadkobierców Johna Rambo, a wśród nich harcują eleganccy, dobrze ułożeni, modnie ubrani i tradycyjnie przystrzyżeni konserwatyści i prawicowi liberałowie z dobrych mieszczańskich domów.
Prof. Richard Rorty zauważył onegdaj, że „narody, Kościoły czy ruchy społeczne świecą blaskiem przykładów historycznych nie dlatego, że odbijają promienie emitowane z jakiegoś wyższego źródła, ale w efekcie przeciwstawienia – porównania z innymi, gorszymi wspólnotami”. To samo dotyczy pojedynczych ludzi, a wzorce Rambo i macho są tylko egzemplifikacją i dogodnym wytłumaczeniem poszukiwań tego Innego, gorszego, słabszego.
Radosław Czarnecki