Prawo (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 4763
Z prof. Januszem Symonidesem z Akademii Nauk Społecznych rozmawia Anna Leszkowska
- Panie Profesorze, czy prawo międzynarodowe jasno określa czyja jest Arktyka? Choć są teorie dotyczące statusu prawnego tego obszaru nie będącego lądem, nie ma przecież umowy międzynarodowej w tej sprawie.
-To pytanie nabrało szczególnego wymiaru, kiedy w 2007 roku ekspedycja rosyjska statku „Akademik Fiodorow” umieściła tytanową flagę na dnie Oceanu Arktycznego na biegunie północnym a w prasie pojawiły się bardzo dramatyczne tytuły, jak „Ostatnia grabież świata”, „Walka o biegun” czy „Zimna wojna w Arktyce”, co było i jest nieporozumieniem, bo Rosja wielokrotnie oświadczała, że umieszczenie tej flagi na dnie było symbolicznym gestem - podobnym do umieszczenia flagi na Księżycu przez Amerykanów, do którego nie zgłoszono przecież żadnych roszczeń.
Co prawda, w prawie międzynarodowym istnieje takie pojęcie jak symboliczne zawłaszczenie. W przeszłości ten, który odkrywał, często dawał wyraz symbolicznemu zawłaszczeniu miejsca poprzez umieszczenie flagi, zbudowanie jakiegoś umocnienia czy instalacji, itp. Ale później społeczność międzynarodowa zaczęła uznawać tytuł do zajmowanych przez państwo nowych, czy spornych terenów tylko oparty na efektywnej okupacji.
-Co efektywna okupacja oznacza w praktyce?
- To, że państwo demonstruje faktycznie nie tylko swoją chęć do wzięcia w posiadanie jakiegoś terytorium, ale i praktycznie sprawuje nad nim władztwo. Tyle, że dzisiaj praktycznie nie ma już ziemi niczyjej, choć istnieje wiele sporów np. dotyczących wysp. W szczególności takim obszarem jest Morze Południowochińskie, na którym znajdują się Wyspy Paracelskie i Wyspy Spratley, do których pretensje zgłaszają Chiny, Brunei, Filipiny, Tajwan i Wietnam. Lista uzasadnień odnośnie prawa do ich posiadania jest imponująca: mówi się w nich m.in. o prawach historycznych, czy wynikających z odkrycia, cesji czy sukcesji, ale w istocie decydującym argumentem jest to, kto obecnie zajmuje daną wyspę.
W przypadku Arktyki, dyskurs wokół tej flagi umieszczonej na dnie Oceanu Arktycznego nie ma żadnego znaczenia i świadczy o braku znajomości prawa międzynarodowego, gdyż zastosowanie tu ma Konwencja Narodów Zjednoczonych o prawie morza z 1982 r.
To prawda, że w okresie międzywojennym pewną popularność zdobyła teoria sektorów wysunięta przez Kanadę, do której dołączyła się Rosja. Ale nie bardzo było wiadomo, jakich one uprawnień chcą w tych sektorach (obszarach o kształcie trójkątnym, rozciągających się od wybrzeża danego państwa do bieguna). Przyjmowano, że było to roszczenie do wszystkich wysp znajdujących się na tym obszarze.
Ale w okresie międzywojennym, a nawet wcześniej, jeśli chodzi o obszary morskie to istniały tylko pojęcia wód wewnętrznych i terytorialnych – nieznane było pojęcie ani szelfu kontynentalnego, ani strefy ekonomicznej. Koncepcja szelfu kontynentalnego powstała dopiero w 1945 r., kiedy USA wysunęły takie roszczenie, co zostało uznane w Konwencji Genewskiej o szelfie kontynentalnym przyjętej dopiero w 1958 roku. Natomiast roszczenia wychodzące poza morze terytorialne pojawiają się w latach 60. i 70. XX w.
- … kiedy granice na świecie są już określone...
- Niezupełnie, bo jeśli chodzi o morze terytorialne trwała debata na ten temat. Państwa o rozwiniętych flotach były za wąskim morzem terytorialnym, a inne – za szerszym. Np. ZSRR – za 12 milami morskimi, skandynawskie – za 4 milami, kraje rozwinięte – za 3 milami. Była więc sytuacja niejasna, formułowano różne roszczenia, ale próbowano ten problem jednak rozwiązać. W 1958 r. na pierwszej konferencji NZ, kiedy przyjęto cztery konwencje: o morzu terytorialnym, o morzu otwartym, o rybołówstwie i ochronie środowiska morskiego oraz o szelfie kontynentalnym, nie udało się określić szerokości morza terytorialnego.
Nie powiodło się to także na drugiej konferencji w 1960 r., specjalnie zwołanej dla ustalenia szerokości morza terytorialnego – do rozstrzygnięcia zabrakło 1 głosu. I dopiero na trzeciej konferencji, trwającej od 1975 do 1982 r., zgodzono się co do 12-milowej szerokości morza terytorialnego oraz zaakceptowano nowe pojęcie wyłącznej strefy ekonomicznej. Sprecyzowano też granice szelfu, gdyż konwencja z 1958 r. mówiła, że państwa mają prawa suwerenne tak daleko, jak daleko sięgają ich możliwości eksploatacyjne, czyli dla państw najbardziej technologicznie zaawansowanych granice praktycznie nie istniały.
W tej chwili mamy bardzo ciekawą sytuację, bo państwa mogą zgłosić roszczenie wychodzące poza 200 mil, nawet do 350 Mm. Możliwe jest wyjście nawet poza 350 Mm.
- Do kogo państwa zgłaszają roszczenia odnośnie granic szelfu?
- Państwo wysuwa takie roszczenie jednostronnie, ale żeby ono mogło być uznane i zaakceptowane, musi złożyć zawiadomienie do Komisji Granic Szelfu Kontynentalnego NZ. I ta Komisja, złożona z 21 specjalistów wybranych przez strony Konwencji, ustosunkowuje się do wniosku. Może go zaakceptować lub zakwestionować. Na przykład, zakwestionowano zgłoszenie Rosji z 2001 roku, w którym Rosjanie rościli sobie prawo do obszaru rozciągającego się do bieguna północnego. Stąd w wyprawie na statku „Akademik Fiodorow” w 2007 roku próbowali znaleźć dowody na to, że ich szelf kontynentalny sięga dalej niż 350 Mm i obejmuje biegun północny.
Ale w kontekście bieguna północnego występuje jeszcze jeden problem: uznanie większej szerokości szelfu kontynentalnego, sięgającego poza 350 Mm, może nastąpić wówczas, jeśli znajdujące się na dnie oceanicznym wzgórza są jego przedłużeniem. Jak wiadomo, dno morskie jest pofałdowane, są tam góry i grzbiety (np. Wzgórza Łomonosowa), które mogą być śródoceaniczne i wówczas nie są traktowane jako przedłużenie szelfu kontynentalnego. Roszczenia do szelfu obejmującego biegun północny wysuwają trzy państwa – Rosja, Dania i Kanada, uważając, że Wzgórza Łomonosowa, czy Mendelejewa są przedłużeniem ich szelfu (kanadyjskiego, duńskiego, rosyjskiego).
- Z dotychczasowych badań naukowych nie wynika jednoznacznie jak wygląda dno oceaniczne i kto ma rację. Dania np. chce wykazać, że Wzgórza Łomonosowa to przedłużenie lądu Grenlandii...
- Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że choć te kraje zgłaszają przeciwne roszczenia, to ze sobą współpracują, organizują wspólne ekspedycje badania dna. Próbują pokojowo znaleźć uzasadnienie swoich roszczeń. Jednak gdyby okazało się, że rzeczywiście Wzgórza Łomonosowa są połączone nie z jednym, a ze wszystkimi szelfami państw arktycznych, to wtedy należałoby podzielić szelf. A kiedy jest spór między państwami, wówczas Komisja Granic Szelfu Kontynentalnego nie może zająć stanowiska…
- Niektórzy wieszczą konflikt, nawet zbrojny...
- Uważam, że nie ma takiego niebezpieczeństwa. Co prawda, Arktyka ma wiele bogactw naturalnych, m.in. metale ziem rzadkich, ropę i gaz , ale wielu geologów twierdzi, że na tych głębokościach, na których znajduje się biegun północny - ok. 4,5 tys. m – w szelfie nie ma nic cennego i państwa nie mogą liczyć na wiele. Zasoby mineralne można znaleźć praktycznie tylko do głębokości 500 m.
W tej chwili organizacje pozarządowe jak Greenpeace – próbują zatrzymać eksploatację, która rodzi niebezpieczeństwo katastrof ekologicznych, co w surowym klimacie Arktyki grozi nieobliczalnymi skutkami dla środowiska.
Chodzi też o ograniczenie żeglugi w tym rejonie świata. Organizacje pozarządowe wysuwają też koncepcje utworzenia w Arktyce rezerwatu - wyłączenia tego terenu dla użytku całej ludzkości.
Trudno jednak byłoby zakwestionować prawo państw do szelfów, które choć nie stanowią ich terytorium, to państwa mają na nich prawa suwerenne. Byłaby to rewizja prawa morza, w dodatku nieskuteczna, gdyż przeciw takiemu rozwiązaniu wystąpiłyby wielkie mocarstwa posiadające ogromne szelfy.
- W jaki więc sposób można byłoby utworzyć w strefie arktycznej rezerwat, park Narodów Zjednoczonych?
- Jestem zwolennikiem takiego rozwiązania i uważam, że możliwe jest stworzenie takiego rezerwatu na obszarze znajdującym się w odległości ponad 350 Mm od linii podstawowej (linii brzegowej) państw leżących wokół bieguna północnego i ogłoszenie go wspólnym dziedzictwem ludzkości.
Jednak w debatach na temat Arktyki nie dostrzega się, że mamy tu do czynienia z różnymi sytuacjami prawnymi. W Arktyce są bowiem nie tylko morza, ale i terytoria lądowe podlegające suwerenności państwowej, na których państwa od dawna prowadzą eksploatację. Państwa mają też wody wewnętrzne i 12-milowe morze terytorialne, także będące ich terytorium oraz wyłączną strefę ekonomiczną i szelf kontynentalny, które nie są ich terytorium państwowym, ale gdzie mają prawa suwerenne do eksploatacji ich zasobów.
Zapomina się przy tym – zapominają też same państwa arktyczne - że w obszarze arktycznym istnieje także morze otwarte – całkiem spory fragment Oceanu Arktycznego. I jeśli chodzi np. o możliwość żeglugi na tym obszarze, prawa do decyzji ma cała społeczność międzynarodowa, nie tylko te 8 państw arktycznych. To samo dotyczy rybołówstwa – nie mogą one same decydować o zasadach jego wykonywania w tej części Oceanu Lodowatego, która pozostaje morzem otwartym. Jest także fragment dna Oceanu Arktycznego – poza granicami szelfu – nieduży, ale uważany za wspólne dziedzictwo ludzkości. To jest terytorium - obszar międzynarodowy zarządzany przez Organizację Dna Morskiego.
- Czy działania takich organizacji pozarządowych jak Greenpeace mogą doprowadzić do powstrzymania eksploatacji i ograniczenia żeglugi w tym obszarze?
- Nie jestem tu optymistą, bo niektóre państwa arktyczne mają trudną sytuację z surowcami energetycznymi. Dotyczy to zwłaszcza Rosji, której zasoby gazu i ropy na lądzie powoli się wyczerpują. Trudno więc zakładać, by zrezygnowała ona z poszukiwań i eksploatacji zasobów swego szelfu, do czego ma zresztą prawo zgodnie z konwencją z 1982 r.
- Dziękuję za rozmowę.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 3469
W latach 50. XX wieku John McCarthy ukuł pojęcie sztucznej inteligencji (ang. artificial intelligence, w skrócie AI), które dzisiaj jest kluczowym pojęciem rozwoju technologicznego. Pojawia się w kontekście właściwie każdej dziedziny życia, zarówno nauki, jak i kultury, nauk społecznych, ale także i prawa. Z uwagi na bariery technologiczne AI rozwinęła skrzydła najpierw w popkulturze, a dopiero potem w rzeczywistości.
Aspekty prawne związane z AI nie są obecnie ukształtowane, a sama dyskusja o tym, jak powinno się zmienić prawo w obliczu kolejnej rewolucji technologicznej, dopiero się zaczyna. Tymczasem ramy prawne mogą umożliwić wdrażanie nowych rozwiązań, ale również ograniczać je czy nawet zahamować. Ich rolą powinno być znalezienie równowagi w zmieniającym się społeczeństwie, ale też ochrona uczestników postępu, w tym ludzi, a w przyszłości może również świadomych maszyn.
Niektóre kraje w większym stopniu niż inne dążą do ułatwiania wprowadzania, testowania czy sprzedawania technologii. Rozpoczął się nowy międzynarodowy wyścig, w którym bierze udział cały świat, gdyż liderzy w dziedzinie AI to Stany Zjedno¬czone, Chiny, Wielka Brytania2, a w kolejce aspirujących krajów ustawiają się już Francja, Niemcy, Finlandia, Kanada, Korea Południowa czy Zjednoczone Emiraty Arabskie.
W tym momencie mamy zdecydowanie więcej pytań niż odpowiedzi, jeżeli chodzi o prawne aspekty związane ze sztuczną inteligencją. Odpowiedzi na te pytania zaczynają się powoli kształtować w strategiach państw dotyczących AI, dyskusji akademickiej czy biznesowej, czasami nawet w przepisach prawa. Wyzwań, jakie stawia przed ustawodawstwami i prawnikami sztuczna inteligencja jest bardzo wiele. Omówienie ich wszystkich przekracza ramy tego opracowania, ale warto zapoznać się z kilkoma zagadnieniami, do których odnoszą się poszczególne rządy czy strategie państwowe.
Black Box i ochrona danych
Wiele osób nie wie, jak dokładnie działa sztuczna inteligencja. Nie wszyscy mają techniczne wykształcenie, inni nie są tym na razie zainteresowani. Faktem jednak jest, że algorytmy oparte o AI, które zostają nauczone określonych zachowań, np. podejmowania decyzji, często nie działają w sposób transparentny. Mówi się o tzw. czarnej skrzynce sztucznej inteligencji (ang. Black Box).
W celu rozwoju AI niezbędne jest zastosowanie dużych ilości danych, które zostają przetworzone i stanowią podstawę do uczenia algorytmów. Rodzaje danych różnią się w zależności od zastosowania konkretnej sztucznej inteligencji. Może więc chodzić o dane takie jak obrazy, które mogą, ale nie muszą zawierać informacji dotyczących konkretnych osób, co trudno jednak w stu procentach kontrolować. Trzeba przyjąć, że zachodzi silna potrzeba tak udostępnienia, jak i ochrony danych.
Uregulowania dotyczące ochrony danych osobowych budzą obawy, że rozwój AI zostanie ograniczony lub spowolniony. Pytania o to pojawiają się w Europie w kontekście ogólnego rozporządzenia o ochronie danych osobowych, w Polsce znanego jako RODO, za granicą jako GDPR. RODO zaczęło w pełni obowiązywać 25 maja 2018 r. i na razie nie zdążyła się ukształtować praktyka jego stosowania, wątpliwości jest więc sporo. Przede wszystkim pojawiają się pytania o profilowanie, czyli wykorzystywanie zautomatyzowa¬nego przetwarzania danych osobowych w celu oceny niektórych czynników dotyczą¬cych danej osoby, takich jak np. zainteresowania czy sytuacja ekonomiczna. Profilowanie i zautomatyzowane podejmowanie decyzji zostało w RODO poddane ograniczeniom, w tym między innymi obowiązkowi przekazania istotnych informacji o zasadach podejmowania takich decyzji. Kładzie to nacisk na wytłumaczalność AI.
Pytanie, na które będą musieli odpowiedzieć programiści, to pytanie o to, czy każdą ścieżkę decyzyjną AI można odtworzyć, a jeżeli nie, to czy ten sam efekt można osiągnąć wytłumaczalną metodą. Od strony technicznej jest to możliwe i są prowadzone w tym kierunku badania3, jednak ograniczyłoby swobodę rozwoju AI. Przewiduje się, że presja społeczna i nieufność, jaką wciąż budzi AI, spowodują, że wytłumaczalność procesów podejmowania decyzji przez sztuczną inteligencję stanie się w najbliższym czasie priorytetem.
Osobną kwestią jest zabezpieczenie stosowanych danych – w przypadku krajów UE, zgodnie z RODO, każdy administrator danych powinien indywidualnie dobrać środki ochrony do wagi, rozmiarów i zakresu przetwarzania danych. Ramy prawne są więc dosyć szerokie, a wypełnienie ich konkretnymi mechanizmami technicznymi to zadanie dla inżynierów. To, czy zastosowane zabezpieczenia są wystarczające, będą oceniać organy kontroli. W ten sposób praktyka i akt prawny mogą w przyszłości uściślić standardy ochrony danych.
O ile w UE ochrona danych osobowych została ustandaryzowana, na świecie poziom ich zabezpieczenia jest różny. Wiele obaw budzi np. podejście do prywatności w Chinach. W Indiach dostępność danych do wykorzystania w pracach przy AI z jednoczesnym poszanowaniem prywatności i norm etycznych jest wymieniana wśród najważniejszych wyzwań dla całego państwa, jako priorytet wskazuje się także na transparentność AI.
Prawa dla robotów
Na razie hasło „prawa robotów” kojarzy się głównie z trzema (a później czterema) prawami robotyki sformułowanymi przez pisarza Isaaca Asimova. Prawa robotyki opisywane w jego twórczości to zbiór zasad etycznych, w które powinien być wyposażony każdy robot, a które mają za zadanie przede wszystkim chronić człowieka.
Kwestia praw dla robotów, na wzór praw człowieka, na razie pozostaje w sferze fantastyki, ale zaczyna być dyskutowana. Są zwolennicy takiego podejścia i jego przeciwnicy, przypominający, że AI nie może równać się z człowiekiem i nie ma w tej chwili sztucznej inteligencji, która wiernie odwzorowywałaby działanie ludzkie¬go mózgu. Niektóre kraje jednak postanowiły mimo wszystko pokazać obecność AI w dość szokujący sposób, nadając jej namiastkę ludzkich praw.
W 2017 roku mieliśmy do czynienia z kilkoma takimi przypadkami. Japonia przyznała prawo do stałego pobytu w Tokio sztucznej inteligencji o imieniu Mirai. Ta AI jest bo¬tem stworzonym na podobieństwo 7-letniego chłopca i nie ma sztucznego ciała. Inaczej niż w przypadku Sophii stworzonej przez Hanson Robotics. Sophia, obecnie chyba najsłynniejszy robot na świecie, otrzymała obywatelstwo Arabii Saudyjskiej, co biorąc pod uwagę sytuację kobiet w tym kraju wywołało zrozumiałe kontrowersje. Z kolei wiosną 2017 r. w Belgii, w urzędzie stanu cywilnego zarejestrowany został robot pod imieniem i nazwiskiem Fran Pepper.
Oczywiście wydanie aktu urodzenia robotowi czy nawet przyznanie mu oby¬watelstwa nie oznacza jak na razie nabycia przez maszynę takich praw, jak te, które mają ludzie. Roboty nie otrzymują więc tzw. zdolności prawnej, nie mogą kupować w sklepach, wynajmować mieszkań, nie płaci im się za to, co robią (np. Fran Pepper „pracuje” w recepcji uniwersytetu PXL). Na razie traktujemy to w kategorii ciekawostki czy zwracania na siebie uwagi, jednak możliwe, że w ciągu nadchodzących lat będzie trzeba zająć się tym problemem na poważnie.
Komisja Europejska w sprawozdaniu opublikowanym na początku 2017 r. nie wyklucza, że wyjątkowo zaawansowane maszyny mogą się w przyszłości stać „osobami elektronicznymi”. Sama nazwa wskazuje, że zbliża się tutaj roboty do ludzi. Indyjski dokument „Report of Task Force on Artificial Intelligence” stwierdza, że przepisy dotyczące osób używających systemów opartych o AI powinny być odpowiednio stosowane do maszyn autonomicznych, zaś twórcy i projektanci AI powinni dbać o przestrzeganie stosownych przepisów prawa. Zostało też zasygnalizowane, że w przyszłości przyjdzie nam się zmierzyć z pytaniem o prawa i odpowiedzialność „bytów autonomicznych” (ang. autonomous entities). Zdaniem autorów tego raportu, prawo będzie musiało ewoluować, a jako przykład po¬dobnej ewolucji wskazują zmiany w zakresie praw zwierząt.
Polska włączyła się w powyższy trend: 13 czerwca 2018 r. Sophia gościła w Krakowie, gdzie otrzymała indeks krakowskiej AGH. Według prorektora tej uczelni, prof. Jerzego Lisa, gest miał być symbolem, ale też sygnałem, że AGH jest gotowe na wyzwania, jakie niesie sztuczna inteligencja.
AI a prawo karne
Prawo karne to pole, w którym na sztuczną inteligencję można patrzeć dwojako. Z jednej strony pojawia się pytanie, kto będzie odpowiedzialny za szkody wyrządzone przez AI czy przez roboty. W przypadku samochodów autonomicznych mieliśmy już do czynienia z pierwszym wypadkiem spowodowanym przez pojazd działający w trybie autonomicznym.
Na razie nie ma mowy o odpowiedzialności karnej sztucznej inteligencji czy, ogólnie rzecz biorąc, maszyn. Jednak wraz z rozwojem AI być może przyjdzie nam się zmierzyć z tym zagadnieniem. Już teraz powoli rozpoczyna się dyskusja nad tym, czy AI może popełnić przestępstwo.
Z drugiej strony, AI może zostać wykorzystana jako narzędzie egzekwowania prawa czy nawet zapobiegania przestępstwom. Sztuczna inteligencja mogłaby analizować wzory zachowań jednostek czy całych grup ludzi i wykrywać anomalnie, które mogą świadczyć o prawdopodobieństwie wystąpienia naruszenia prawa. W Stanach Zjednoczonych mówi się o tym np. w kontekście ochrony obiektów strategicznych, takich jak lotniska. Przedstawiona koncepcja została zobrazowana w filmie pt: ”Raport Mniejszości”.
Kwestią dyskusyjną jest granica pomiędzy zapewnieniem bezpieczeństwa ogółowi a wolnością jednostki. W Chinach trwają prace nad systemem rozpoznawania twarzy, który ma oceniać zachowania poszczególnych osób i ryzyko popełnienia przez nie przestępstwa, wykorzystuje się też tam AI do analizy nagrań z kamer monitoringu miejskiego, a do 2020 roku planowane jest uruchomienie systemu oceny obywateli pod nazwą Social Credit System. Wykorzystywanie tego typu narzędzi powinno iść w parze z gwarancjami poszanowania praw i wolności obywatelskich. W przypadku Chin budzą się obawy związane z ich brakiem, zresztą praktykuje się tam upublicznianie wizerunków osób, które przeszły przez ulicę niezgodnie z przepisami.
Prawo pracy
Wykorzystanie sztucznej inteligencji i automatyzacja powodują spekulacje, które zawody zostaną zastąpione przez AI, co przekłada się na społeczną nieufność wobec nowych technologii. Przykładowo w Chinach testowany jest system oparty na sztucznej inteligencji, który sprawdza wypracowania.
Automatyzacja może długofalowo wpłynąć na stworzenie nowych miejsc pracy i nowych zawodów. Wśród nich wymienia się oczywiście profesje związane z budowaniem czy programowaniem technologii, ale również np. ekspertów od zarządzania technologiami czy zajmujących się jej aspektami prawnymi, czy też zawody związane z przepływem i ochroną danych. Powszechnie wskazywaną tendencją jest również wykorzystanie technologii w opiece nad osobami starszymi: jeżeli część zadań zostanie przejęta przez sztuczną inteligencję i roboty, ludzcy pracownicy będą mieli okazję skupić się na spędzeniu czasu z podopiecznymi. Z drugiej strony starzenie się społeczeństwa wpłynie na zwiększenie roli opiekunów osób starszych.
Nowe miejsca pracy i nowe zawody nie powstaną jednak od razu. W krótkiej perspektywie dojdzie prawdopodobnie do utraty pracy przez część społeczeństwa, a okres pomiędzy rosnącym bezrobociem wynikającym ze zwiększonego wykorzystania technologii a momentem, w którym zaczną powstawać nowe miejsca pracy, będzie wyzwaniem dla ustawodawców z całego świata. Kładzie się nacisk na rolę kształcenia ustawicznego i rozwijania nowych umiejętności.
Z myślą o tych czynnikach Singapur uruchomił program Skillsfuture, który ma ułatwić mieszkańcom Singapuru zdobywanie nowych umiejętności i trwające przez całe życie kształcenie (ang. lifelong learning). Znaczenie kształcenia ustawicznego podkreśla też w swojej strategii Finlandia, a Zjednoczone Emiraty Arabskie planują program edukacyjny dla 500 obywateli, zarówno kobiet, jak i mężczyzn, w dziedzinie sztucznej inteligencji.
Finlandia testuje, na wybranej grupie bezrobotnych, koncepcję dochodu podstawowego, która zakłada przekazywanie obywatelom comiesięcznej kwoty bez konieczności spełnienia jakichkolwiek dodatkowych warunków. Mogłoby to pomóc w utrzymaniu stopy życiowej społeczeństwa na poziomie pozwalającym na zaspokojenie podstawowych potrzeb, a być może również motywować do podjęcia dodatkowego kształcenia czy poszukiwań pracy. Eksperyment finlandzki zakończył się w 2018 roku, a jego wyniki jeszcze nie są znane.
Etyka
Trójka naukowców z MIT Media Lab stworzyła pierwszą na świecie „psychopatyczną AI”, jak sami mówią. Chodziło o zwrócenie uwagi na to, że algorytmy same w sobie nie są dobre ani złe. To dane, które wgrywa się do AI, decydują o tym, w jaki sposób zachowa się sieć neuronowa. Norman, bo takie imię otrzymała AI, jest siecią neuronową karmioną szczególnym zbiorem danych w postaci ciemnych zakamarków serwisu Reddit, takich, które koncentrują się na pokazywaniu drastycznych scen. W związku z tym tam, gdzie inne AI widzą np. wazon z kwiatami, Norman widzi zastrzelonego człowieka.
Norman jest eksperymentem, ale co, gdyby taka zwichnięta AI funkcjonowała w obrocie? Pojawia się kwestia etycznego kodeksu tworzenia sztucznej inteligencji i metod jego egzekwowania. Te ostatnie mogą zostać zapewnione odpowiednimi przepisami prawa wymuszającymi zastosowanie w inżynierii AI określonych standardów etycznych i przewidującymi kary za ich złamanie.
Osobną kwestią jest, kto powinien ustalać te standardy. We Francji padł np. pomysł utworzenia komitetu, który byłby otwarty na głos społeczeństwa i przewodziłby dyskusji na temat etyczności AI w określonych ramach prawnych. Co więcej, różne społeczeństwa postrzegają normy etyczne w różny sposób, co też utrudnia przyjęcie uniwersalnej etyki AI.
Podobnym eksperymentem przez przypadek została Tay, AI zaprezentowana przez Microsoft w 2016 roku. Był to prosty chatbot, który miał wchodzić w interakcje z użyt¬kownikami serwisu Twitter. W ciągu 24 godzin stał się jednak odbiciem skrajnych, często obraźliwych wypowiedzi i zostało przez badaczy odcięty od sieci, a część wiadomości skasowana. Obecnie profil bota na Twitterze wciąż istnieje, jednak wszystkie wiadomości są ukryte przed publicznym wglądem.
Pojazdy autonomiczne
Badania nad autonomicznymi samochodami trwają i nadejdzie zapewne moment, w którym takie pojazdy zaczną być powszechnie używane. Oczywiście najpierw muszą się pojawić odpowiednie regulacje prawne. Chodzi o uznanie istnienia samochodów autonomicznych i wprowadzenie zmian w przepisach drogowych państw, ale nie tylko. W razie wypadku nie da się przewidzieć, jak zareaguje człowiek, jednak AI to zupełnie inna historia. Tutaj muszą się pojawić algorytmy, które będą kierować pojazdem i które zareagują w razie wypadku, nie ma miejsca na ludzką spontaniczność. Brakuje jednak zgody co do tego, jakimi kryteriami powinna kierować się AI w razie zagrożenia wypadkiem. Massachusetts Institute of Technology udostępnia test, który pozwala wcielić się w AI decydującą o przebiegu wypadku.
Można sprawdzić, czy bardziej zależy nam na ratowaniu zwierząt czy ludzi, pasażerów czy pieszych, osób przechodzących na czerwonym świetle czy praworządnych, wysportowanych czy otyłych. To często dylemat wagonika, jednak uzmysławia, ile różnych kryteriów można przyjąć, żeby zaprojektować algorytmy sterujące autonomicznym pojazdem.
W Niemczech stworzono wytyczne, według których powinny być programowane autonomiczne auta. Zwierzęta na drogach czy własność prywatna lub publiczna powinny zejść na dalszy plan. Oprogramowanie miałoby przy tym traktować wszystkich ludzi tak samo, niezależnie od płci, wieku czy innych czynników. Jako naczelną zasadę przyjęto unikanie śmierci człowieka za wszelką cenę.
Niemcy poszli też o krok dalej i przyjęły prawo, zgodnie z którym kierowca znajdujący się w pojeździe autonomicznym powinien być w każdej chwili gotowy do przejęcia kierownicy, jeżeli dostanie sygnał od AI. Jest to zrozumiałe, zwłaszcza w początkowej fazie testów czy upowszechniania takich pojazdów, ale docelowo powinno chodzić jednak o to, żeby kierowca nie był w ogóle potrzebny.
Z kolei Japonia planuje wprowadzenie przepisów, zgodnie z którymi za wypadki będzie odpowiedzialny co do zasady właściciel pojazdu, a producent tylko, jeśli samochód byłby wadliwie wyprodukowany. Hackowanie miałoby być traktowane jak kradzież samochodu, ale właściciel będzie musiał zadbać o odpowiednie zabezpie¬czenia, takie jak regularne aktualizacje oprogramowania pojazdu.
W marcu 2018 r. w Stanach Zjednoczonych w Arizonie doszło do śmiertelnego wypadku z udziałem samochodu Ubera, który działał w trybie autonomicznym. Zginęła kobieta, a wypadek odbił się głośnym echem na świecie, do tego stopnia, że Uber podjął decyzję o zakończeniu testów autonomicznych samochodów w Arizonie. Z doniesień prasowych wiadomo na tę chwilę, że prawdopodobnie oprogramowanie kierujące samochodem zostało źle skonfigurowane i błędnie uznało kobietę poruszającą się pieszo za przeszkodę, którą można zignorować.
Obawy o podobne zdarzenia z udziałem pojazdów autonomicznych są ogromne, pomimo że najprawdopodobniej statystyki wypadków będą niższe niż te z udziałem ludzkich kierowców.
Polskie prawo również nie ignoruje pojazdów autonomicznych. Od lutego 2018r. mamy definicję pojazdu autonomicznego, która zakłada, że w każdej chwili kierowca może przejąć nad nim kontrolę (a zatem podobnie, jak w Niemczech). Prowadzenie testów na drogach jest możliwe po uzyskaniu urzędowego pozwolenia. Żeby je dostać, trzeba wskazać, jaką trasą będzie poruszał się pojazd i kto będzie odpowiedzialny za jej zabezpieczenie, a także mieć specjalną polisę OC za szkody, które mogłyby powstać przy takich testach. Co więcej, trasę konsultuje się z mieszkańcami gminy, w której będą prowadzone testy. Właściciel domu czy działki wzdłuż trasy, po której ma jeździć pojazd autonomiczny, może się temu sprzeciwić. Przepisy nie przewidują, że taki sprzeciw musi mieć jakiekolwiek podstawy, co może rodzić obawy potencjalnych inwestorów. Powstaje pytanie, czy lista wymagań nie okaże się za długa dla firm prowadzących badania i czy poradzą sobie z ewentualnym sceptycyzmem wobec pojazdów autonomicznych, który mógłby zablokować ich testy.
Z kolei Japonia planuje rozpoczęcie testów pojazdów autonomicznych już w 2019 roku, a w maju tego roku Chiny przyjęły przepisy regulujące przeprowadzanie takich testów. Pozwolenie na nie dostał już koncern BMW.
Prawa własności intelektualnej
Eksperymenty ze sztuczną inteligencją wkraczają w sferę zarezerwowaną dotąd dla ludzi: sztukę. AI o imieniu Benjamin stworzyła scenariusz krótkiego filmu science -fiction36, IBM Watson stworzył trailer do filmu „Morgan”. Znany jest też projekt The Next Rembrandt, w ramach którego sztuczna inteligencja przeanalizowała obrazy Rembrandta i stworzyła „nowy” obraz holenderskiego malarza. Sztuczna inteligencja może wspomagać artystów, ale od razu nasuwa się pytanie: do kogo należą prawa autorskie do tego, co stworzy AI?
Koncepcji jest kilka, łącznie z głoszącą, że prawa autorskie w ogóle nie są odpowiednią drogą do uregulowania tej kwestii. Brakuje na razie spójnej koncepcji, czy powinniśmy pójść drogą znowelizowania przepisów albo stworzenia w ogóle nowej regulacji, czy też spróbować wtłoczyć nowe technologie w obowiązujące, czasami ciasne, ramy prawne.
Jak na razie nie ma więc przepisów, które przesądzałyby kwestię praw własności intelektualnej do tego, co tworzy AI. Pewną próbę podjęła Wielka Brytania, która wskazała w swoim ustawodawstwie, że autorem utworów literackich, dramatycznych, muzycznych czy artystycznych, które zostały wygenerowane komputerowo (ang. computer-generated) jest osoba, która podjęła czynności konieczne do tego, aby utwór powstał (ang. the person by whom the arrangements necessary for the creation of the work are undertaken). Jako utwory wygenerowane komputerowo zostały wskazane utwory, w których nie występuje ludzki autor.
Nie jest to precyzyjna regulacja, ale jest pierwszym krokiem w kierunku tego, aby prawo ustaliło autorstwo prac wygenerowanych maszynowo. Naczelną zasadą prawa autorskiego jest to, że autorem może być wyłącznie człowiek i jak dotąd nie doszło do jej przełamania, chociaż pojawiło się kilka takich prób. Nie wydaje się, żeby w najbliższym czasie zmieniło się podejście do ludzkiego autorstwa jako nadrzędnej zasady, ale na pewno prawo będzie musiało zareagować na udział AI w twórczości.
Podsumowanie
Problemem, z którym będą musieli zmierzyć się ustawodawcy, jest rozproszenie. Część krajów przygotowała już strategie rozwoju AI, ale nawet wtedy nie zawsze są one spójne. Świetnym przykładem są Stany Zjednoczone, gdzie podejście do sztucznej inteligencji administracji Donalda Trumpa różni się od tego, co prezentował Barack Obama. W przygotowywanie strategii państwa w sposób naturalny zaangażowana jest administracja rządowa. Idealnym, ale jak się wydaje utopijnym pomysłem byłoby stwo¬rzenie strategii ponad podziałami politycznymi. Może się więc okazać, że aktywność czy kierunek zapoczątkowany w zakresie sztucznej inteligencji będą ulegały modyfikacjom wraz ze zmianami opcji rządzących.
W związku z dużą i rosnącą popularnością zagadnień związanych z AI i robotyzacją, należy prognozować popularność trendu wpisywania się nowych firm w ten nurt. Skoro tak, to dobrym krokiem będzie rozwijanie zachęt inwestycyjnych przeznaczonych na badania i rozwój oraz działalność produkcyjną w dziedzinie robotów. Takie zachęty będą przyciągać start-upy, co wpłynie korzystnie na pozycję oferującego je kraju w dziedzinie AI.
Istotnym czynnikiem opóźniającym wdrożenie nowych technologii jest opór społeczny. W Polsce jego możliwe istnienie uznają wspomniane wyżej przepisy dotyczące pojazdów autonomicznych. Technicznie możliwości automatyzacji są szersze niż jej społeczna akceptowalność. Z tego względu nie doszło do zautomatyzowania wielu czynności wykonywanych przez lekarzy pomimo tego, że byłoby to wykonalne. W związku z tym dla pełnego rozwoju i upowszechnienia AI konieczne będą co najmniej cztery rzeczy: najłatwiejsza do osiągnięcia technologia i trudniejsze do wypracowania ramy prawne, etyczne i społeczne.
Martyna Czapska
Powyższy artykuł noszący tytuł „Aspekty prawne związane z rozwojem sztucznej inteligencji” jest fragmentem raportu „Przegląd rozwoju sztucznej inteligencji na świecie” sporządzonego przez Fundację digitalpoland w 2018 roku.
Publikacja dostępna na licencji CC BY SA 3.0 PL Creative Commons Polska
www.digitalpoland.org
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 3219
- Po protestach w sprawie ACTA i wahaniu premiera, czy Polska winna tę umowę ratyfikować, dotychczasowi jej zwolennicy bagatelizują sprawę. Prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich, Jacek Bromski mówi: „ACTA nie wnosi nic nowego do polskiego prawa autorskiego”. ZAiKS z kolei „nie będzie rwać włosów z głowy”, bo „krok premiera nie ma aż tak zasadniczego znaczenia”. Czyżby ACTA już nie była ważna? A może jej przyjęcie jest już przesądzone?
- Te wypowiedzi nie świadczą o żadnym ostatecznym rozstrzygnięciu. Zaczynając od pozycji prawnej i politycznej państwa polskiego, nie nastąpiło wycofanie podpisu Polski spod traktatu, ani żadna zapowiedź takiego wycofania. A zgodnie z prawem traktatów, będącym częścią prawa międzynarodowego publicznego, zgodnie z odpowiednim artykułem Konwencji Wiedeńskiej o prawie traktatów z 1969 r., państwo, które podpisało jakikolwiek traktat wymagający ratyfikacji (jak ACTA), a nie zamierza go ratyfikować (czyli zostać jego stroną), musi swoje nowe stanowisko oficjalnie przedstawić.
Mówiąc jeszcze dokładniej, państwo, które podpisało traktat wymagający ratyfikacji, a jeszcze go nie ratyfikowało, musi się powstrzymywać od działań szkodzących przedmiotowi i celowi tego traktatu. Chyba, że zgłosi oficjalnie zamiar nie ratyfikowania go i nie zostania stroną tego traktatu. Przy czym to jasne zgłoszenie depozytariuszowi traktatu i wszystkim innym jego stronom może zawierać stwierdzenie (czego już w Konwencji Wiedeńskiej nie ma), że państwo wycofuje swój podpis pod traktatem i należy je uznać za niebyły. I takich sformułowań używało wiele państw w podobnych okolicznościach, w tym bardzo poważne, znające się na prawie międzynarodowym publicznym, mających profesjonalną dyplomację, jak na przykład USA. Polska tego nie zrobiła i nie zapowiedziała, więc obecnie Polskę częściowo traktat wciąż zobowiązuje prawnie, także – powstrzymywanie się od działań mogących zaszkodzić ACTA. Dlatego rząd powinien doprowadzić sprawę do końca, złożyć odpowiednią notę depozytariuszowi traktatu – Japonii, stwierdzającą, że Polska nie zamierza ratyfikować ACTA i wycofuje swój podpis pod traktatem.
Taki jest wymiar prawny ACTA i jego polityczne konsekwencje. Częściowe związanie z traktatem ACTA to jest również wybór polityczny, określający pozycję Polski w tej sprawie. Niestety, wymiar prawny i polityczny międzynarodowy tej umowy są w Polsce mało znane i mało uświadamiane.
- Może rząd Polski stosuje tutaj jazdę na gapę? Skoro inni zajmują się ACTA od strony prawnej i politycznej, to my poczekamy i podpiszemy się, kiedy wszystko się wyjaśni, a ACTA przyjmą inni? To widać przecież było podczas prac nad ACTA, w szczerym wyznaniu europosła Migalskiego, ministra kultury, w wielu innych sprawach dotyczących naszej polityki międzynarodowej. Nieprofesjonalne działanie rządu piętnuje dopiero ulica...
- To jest problem całej klasy politycznej, nie tylko tej z rządu, ale i zawodowej opozycji, czyli takiej, która jest opłacana bez względu na kwalifikacje, których często nie ma. Można to nazwać paradoksalnie zawodowstwem bez profesjonalizmu. To jest jedna z wielkich słabości Polski – nie tylko w sprawie ACTA, ale i innych. Przy czym niestety, opinia publiczna, społeczeństwo, czy instytucje społeczeństwa obywatelskiego też są słabo wyedukowane, czy poinformowane.
Z wielkim zainteresowaniem śledziłem przebieg prawie 8-godzinnej debaty w kancelarii premiera dotyczącej ACTA, ale żaden z jej uczestników - po obu stronach - nie znał, ani nie był w stanie porządnie zacytować ani jednego odpowiedniego krótkiego artykułu z Konwencji Wiedeńskiej o prawie traktatów. Tylko trzech internautów zbliżyło się do tego tematu od strony prawa międzynarodowego. Na szczęście, skrót myślowy, publicystyczny, w tej sprawie się przebił, czyli że Polska winna wycofać swój podpis pod ACTA – o tym mówiło już więcej osób, ale bez podania podstaw prawnych, co w rezultacie stronie rządowej ułatwiło odpieranie tego argumentu.
A wracającdo „jazdy na gapę”, to zastosowałbym w tym przypadku raczej określenie: stadny pęd. Bo jazda na gapę to jest odnoszenie korzyści bez wysiłku, bez wykupienia biletu. Gdy ważny, pożyteczny dla nas traktat tworzą inni, my się nie wysilamy, ale gdy jesteśmy w potrzebie – korzystamy z jego dobrodziejstw. Przejrzystym i ostrym przykładem jazdy na gapę jest polityka wielu członków NATO, którzy niemal do zera zmniejszyli swój budżet obronny, licząc, że jeśli przyjdzie co do czego, to siły NATO i tak ich obronią.
W sprawie ACTA to jest inny przypadek, bo nie wiadomo, czy Polska odniosłaby korzyści podpisując ACTA. Tego nikt nie policzył. Są głosy, że pewnie tak – ale tylko na zasadzie wyczucia, bo jest u nas coraz więcej przemysłu wykorzystującego patenty i inne dobra wymagające ochrony własności intelektualnej. Ale z drugiej strony są ci, którzy mówią, że wciśnięcie naszego kraju w Orwellowski reżim stworzony dla najbogatszych i najbardziej rozwiniętych państw zdusi Polskę, zahamuje jej rozwój gospodarczy, kulturalny, edukacyjny, cywilizacyjny i społeczny. I Polska na pewno już nigdy nie dogoni tej czołówki, będącej zwolennikami ACTA – USA, Japonii, czy niektórych państw zachodnioeuropejskich.
Ale podkreślam, że nikt tego nie policzył. Nie zbudowano do tego żadnego modelu ekonomicznego, nie zrobiono żadnego bilansu, ta debata jest na bardzo niskim poziomie merytorycznym. To nie oznacza, że zaprzeczam słuszności tego protestu, który jest oparty o trafne wyczucie społeczne.
- Ta rewolucja przecież nie była taka spontaniczna – już od 2009 roku środowisko internautów niepokoiły doniesienia o przygotowywanej w tajemnicy międzynarodowej umowie, mogącej nałożyć kaganiec na Internet. W tym celu spowodowano nawet wielką akcję społecznąalarmowania europosłów, uczulania ich na takie działania.
- Próby wprowadzania takiego Orwellowskiego kagańca na Internet były podejmowane najwcześniej w USA, praktycznie w ciągu paru lat od chwili utworzenia Internetu. Gra dotyczyła wówczas nie aspektu ekonomicznego – nie handlu lekami generycznymi, sprzętu medycznego, patentów technicznych – ile rozrywki. Już w latach 90. XX w. w Kongresie USA złożono pierwsze projekty ustaw, aby ukrócić zupełną swobodę przesyłania różnych treści, na przykład pornografii, czy innych, mogących zaszkodzić dzieciom. Ta ustawa – CDA (Communications Decency Act, czyli ustawa o normach przyzwoitości w telekomunikacji) – choć została podpisana przez prezydenta, ostatecznie nie przeszła. Federalny Sąd Najwyższy USA uznał ją w 1997 r. za niekonstytucyjną, zagrażającą „świętej zasadzie wolności słowa” w komunikacji między dorosłymi. Odnośnie innych projektów ustaw, takich jak PIPA czy SOPA, to nawet gdyby zatwierdził je Kongres – co jest mało prawdopodobne – tosądy federalne prawdopodobnie je odrzucą.
- Czy spór o ACTA jest sporem o sposób traktowania własności intelektualnej, wynika z innego rozumienia patentowania w USA i Europie? W latach powojennych, aż do lat 90. patentowaliśmy w Polsce technologię, a nie produkt końcowy tej technologii. Inaczej też postrzegamy prawo do korzystania z wyników badań naukowych, co pokazał słynny wyścig USA i Europy w badaniu genomu ludzkiego i zamiar opatentowania genomu człowieka przez amerykańską firmę Celera Genomics.
- W ACTA chodzi o coś jeszcze ważniejszego niż ekonomia. Zarówno ACTA, jak i PIPA, są widziane przez większość światowych społeczeństw jako ograniczenie wolności człowieka, a to jest ważniejsze od ekonomii. Jest to spór filozoficzno-ideowy o charakter systemu, w jakim ludzkość żyje. Więcej wolności, czy mniej? ACTA oznacza mniej wolności. I tak to widzieli demonstranci na ulicach polskich miast, którzy protestowali nie tyle z powodu patentów i ewentualnych strat gospodarczych Polski, ile z powodu groźby ograniczenia wolności ludzi, próby stworzenia niekontrolowanej przez społeczeństwo władzy Wielkiego Brata.
Dziękuję za rozmowę.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 15934
Zabrania się używać metod lub środków bojowych, których zamiarem jest, lub od których można spodziewać się wyrządzenia rozległych, długotrwałych i poważnych szkód w środowisku naturalnym. Konwencja Genewska, Protokół Uzupełniający z 1977 r., art.35§3
Statystyka może nie jest zatrważająca, ale na pewno zastanawiająca. Od czasu wojny bałkańskiej zmarło sześciu Włochów, pięciu Belgów, jeden Czech, jeden Hiszpan oraz jeden Niemiec (inne źródła podają, że 17 Niemców, a 44 zachorowało). O tym, czy zubożony uran, jakiego używano ostatnio na Bałkanach jest szkodliwy dla człowieka i środowiska naturalnego zaczęły zastanawiać wszelkie komisje na szczeblu europejskim i międzynarodowym w kilka lat po masowym stosowaniu go przez wojska NATO w Zatoce Perskiej. Czy wnioski, jakie ogłoszą będą pokrywać się z danymi organizacji pozarządowych – nie wiadomo. Pewne sprawy, ustalenia, fakty, pewnie wyjdą na jaw dopiero po latach, stosownie do potrzeb politycznych i w zależności od stopnia jawności życia społecznego. O przyczynach nagłośnienia „Bałkańskiego syndromu” (nb. powinno się też mówić i o syndromie bliskowschodnim) można mówić wiele. W niczym to jednak nie zmienia faktów: w Serbii (w 1999 r.) i Bośni (1994-95) oraz nad Zatoką Perską (1991) stosowano pociski, które nie tylko burzą materię martwą, zabijają ludzi i zwierzęta, ale powodują choroby i skażenie środowiska. Bo takie działanie ma jeden z ich składników - uran.
Terminem „zubożony uran” (ZU - depleted uranium – DU) określa się uran pozostały po wydzieleniu z niego izotopu U-235. Zawiera on 99,7% izotopu U-238, emitującego promieniowanie alfa oraz beta. Uranowe pociski stosuje się na świecie od dawna, Amerykanie prawdopodobnie skonstruowali je w latach 70. jako broń na radzieckie czołgi T-72 i T-80. Uran wykorzystuje się w nich jako rdzeń – penetrator, o dużej masie i ogromnej energii kinetycznej, dzięki czemu może przebić twardy pancerz czołgu (o ile prędkość pocisku wynosi ok. 900 m/s, to rdzenia – 1400 – 1500 m/s). Początkowo penetratory wykonywano z ciężkiej stali, później – ze spieków wolframowych (dwukrotnie tańszych niż uranowe, ale kłopotliwych technologicznie), wreszcie – z uranu. Jednym z walorów tej technologii jest rozwiązanie po części problemu składowania odpadów promieniotwórczych z energetyki jądrowej. Toteż producentami takich pocisków są atomowe mocarstwa: USA, Wielka Brytania, Francja, Rosja, a także Izrael.
Oczywiście, uran jako pierwiastek ciężki, znalazł też zastosowanie bardziej pokojowe: używa się go jako przeciwwagi w samolotach, ale i do produkcji betonu Ducrete, stosowanego do osłony przed promieniowaniem.
Atomistom i wojsku nie szkodzi
Jak działa izotop uranu U-238 na organizm człowieka – dokładnie nie wiadomo. Na ten temat panuje niezwykła różnorodność opinii, zależnie od poglądów ekspertów i ich miejsca zatrudnienia. Atomiści i wojskowi utrzymują, iż jest to broń bezpieczna, a cała wrzawa wokół niej wynika z powodów politycznych. Jeśli już mieliby potwierdzić szkodliwość uranu, to tylko z racji jego reaktywności chemicznej i cech metalu ciężkiego. Wynikałoby z tego, że uranowe pociski są w porządku, „co najwyżej” mogą szkodzić tylko jego tlenki, które powstają podczas zapłonu uranu. Wdychane, bądź wchłonięte przez uszkodzoną skórę ( w postaci pyłu) mogą wywołać bliżej nieokreślone choroby.
Jakie spustoszenia w komórkach organizmu powodują emitowane przez izotop i jego tlenek cząsteczki alfa i beta – dokładnie wiadomo, gdyż każde promieniowanie jonizujące wywołuje wiele efektów fizycznych, chemicznych i biologicznych. W tkankach pochłaniających w różnym stopniu energię promieniowania dochodzi do wielu reakcji, m.in. jonizacji w obrębie komórki i tworzenia wolnych rodników (głównie z radiolizy wody) uznawanych za czynnik rakotwórczy. Pod wpływem promieniowania jonizującego, białka, aminokwasy, enzymy i kwasy nukleinowe (DNA, RNA) tracą swoje właściwości biochemiczne. I choć promieniowanie alfa i beta uznaje się za mniej szkodliwe niż gamma, to właśnie promieniowanie alfa – pochłaniane przez tkanki znajdujące się w pobliżu miejsca rozpadu radioaktywnego - powoduje duże szkody.
Fakt, iż niektórzy eksperci związani z lobby atomowym i wojskowym bagatelizują skutki promieniowania pocisków z zubożonym uranem wynika po części także z tego, iż nie umiemy dokładnie określić dawki promieniowania wywołującej skutki mutagenne, czy rakotwórcze. Promieniowanie jonizujące bowiem często cechuje się brakiem dawki progowej, a ponadto różnica między nią a dawką śmiertelną może być bardzo duża. Trudno też ustalić jednoznacznie odległe skutki małych dawek promieniowania, także z powodu ogromnych różnic wrażliwości osobniczej na promieniowanie.
Co do tego, że promieniowanie jonizujące w różnych dawkach działa szkodliwie na wszystkie żywe organizmy – prawie wszyscy naukowcy dziś się już zgadzają. Także i z tym, że późne skutki napromieniowania, ujawniające się w ciągu miesięcy, a nawet lat – są najczęściej nieodwracalne. Do niedawna naukowcy skupiali się w badaniach nad skutkami dużych dawek promieniowania, dziś częściej badają wpływ na organizmy żywe dawek małych, nawet mniejszych niż występujące w środowisku naturalnym. Okazuje się, że także małe dawki skracają czas życia zwierząt, zwiększają częstość występowania nowotworów i działają mutagennie.
Wszystkie aktynowce – a więc także i uran-238 - są radioaktywne i mogą stwarzać zagrożenie radiotoksykologiczne. Uran – 238 działa silnie nefrotoksycznie. Uważa się jednak, że wynika to bardziej z jego właściwości chemicznych niż promieniotwórczych. W formie nierozpuszczalnej, wchłonięty przez drogi oddechowe powoduje u zwierząt doświadczalnych zmiany włókniste w płucach, przerost nabłonka płuc i nowotwory płuc.
Uczestnicy wojny w Zatoce Perskiej nie umierają na razie na nowotwory płuc (te ujawniają się po kilkudziesięciu latach po ekspozycji), ale co siódmy z żołnierzy amerykańskich tam walczących skarży się na niewytłumaczalne choroby i dolegliwości. Badania, jakie niektórzy z nich przechodzą wykazują, że w ich moczu znajduje się uran. Znacznie gorsze wieści dochodzą z Iraku, gdzie obserwuje się dramatyczny wzrost zachorowań na nowotwory (zwłaszcza wśród dzieci- według UNICEF – 6-krotnie więcej) i zwiększoną śmiertelność. Według relacji lekarzy z Basry, w sierpniu 1998 r. urodziło się troje dzieci bez głów i czworo z nienormalnie dużymi głowami, we wrześniu – 6 bez głów i dwoje z krótkimi kończynami, w październiku – jedno bez głowy i czworo ze zbyt dużymi głowami. W zbombardowanych rejonach Serbii zanotowano także wśród ludności i zwierząt więcej poronień, uszkodzeń płodu, przedwczesnych i martwych urodzeń, wzrost śmiertelności. Nieszczęściem Irakijczyków, Serbów jest izolacja polityczna ich państw. Pozwala ona na przemilczanie nieszczęść ludności cywilnej i pomijanie tych tragedii zarówno przez własne rządy, jak i organizacje międzynarodowe.
Uranu ci mamy dostatek...
W Zatoce Perskiej w 1991 r. samoloty i czołgi USA odpaliły 860 tys. pocisków zawierających 290 ton uranu (dane Departamentu Obrony USA). Według Ministerstwa Obrony Wielkiej Brytanii, czołgi brytyjskie wystrzeliły tam 100 pocisków zawierających mniej niż 1 tonę uranu. Ile uranu użyto na Bałkanach – dokładnie nie wiadomo. Początkowo NATO wypierało się stosowania tej broni, później przyznano, że istotnie, była ona użyta, by wreszcie podać (na zapytanie sekretarz generalnego ONZ), że w 1999 roku zrzucono na Serbię i Kosowo 31 tysięcy pocisków z ZU, co w przeliczeniu na uran wynosi 10,5 tony. Piloci NATO bombardowali nimi nie tylko obiekty wojskowe – amunicją przeciwpancerną kalibru 30mm strzelały samoloty A-10A, a może i helikoptery Apache podczas ćwiczeń w Albanii. Pociskami z ZU zbombardowano też czterokrotnie konwój uciekających Albańczyków miedzy Priznerem a Djakovicą w kwietniu 1999r. Zginęło wówczas 75 Albańczyków, a 100 zostało rannych.
Nie byłoby może takiego oburzenia Włochów wyrażonego na międzynarodowym forum, gdyby nie śmierć z powodu raka sześciu żołnierzy tego kraju uczestniczących w bałkańskiej wojnie. Oburzenie to miało i inne powody: otóż piloci NATO pozbyli się wielu bomb rozpryskowych, rakiet i amunicji zrzucając je do Adriatyku i jeziora Lago di Garda w północnych Włoszech. Ofiarami tego działania byli włoscy rybacy, których zraniła złowiona w sieci natowska bomba. Trzech rybaków zostało z kolei zranionych bombkami rozpryskowymi (zawierającymi prawdopodobnie ZU), których 200 znaleziono na wschodnim wybrzeżu Italii.
Ale amunicją z zubożonym uranem posługiwało się nie tylko NATO. Także Jugosławia, która używała małych rosyjskich pocisków AA-8 Mszyca. Były w nie wyposażane myśliwce MIG-21 i MIG-29, mogły ich używać również jugosłowiańskie myśliwce Oreo i Super Galeb. Obrona przeciwlotnicza Jugosławii wyposażyła swoją artylerię przeciwlotniczą w prowadnice do Mszyc przeobrażając je w pociski ziemia – powietrze. Bronią taką dysponowała także Wyzwoleńcza Armia Kosowa. Nie wiadomo, która ze stron używała pocisków ZU, w jakich ilościach i czyjej produkcji. Prawdopodobnie skażenie Bałkanów uranem mają na sumieniu wszystkie strony, choć z pewnością w stopniu nieporównywalnym.
Te miejsca omijaj
Dochodzenie dotyczące użycia broni ZU na Bałkanach przez NATO, jakie podjęto z inicjatywy Kofi Annana przez Balkan Task Force z ONZ wykazało, iż ONZ nie otrzymała pełnych danych na temat zakresu i miejsca bombardowań. Tym samym nie można było ocenić konsekwencji środowiskowych i zdrowotnych dla ludności Serbii, Kosowa, Bośni, choć statystyka zgonów wśród żołnierzy biorących udział w konflikcie bałkańskim jest zastanawiająca. Pod koniec marca ub. r. niemieckie jednostki KFOR w Kosowie wyodrębniły promieniotwórczą strefę ok. 5 tys. m2. Brytyjski „The Express” z kolei doniósł w marcu ub. r., że badania gleby w południowej Serbii wykazały stężenie uranu ponad 1000 razy większe niż normalnie. Z kolei w Niszu tamtejszy Instytut Ochrony Zdrowia wykazał poziom uranu U-238 w glebie poniżej 100 Bq/kg, ale już we wsi Pljackovica jego stężenie wynosiło od 101 tysięcy do 235 tysięcy Bq/kg.
Inne próbki wzięte ze wsi Reljan, Bratoselce i Cerenowacz miały 210-37000 Bq/kg. Badania, jakie przeprowadzono w Instytucie Nauk Jądrowych pod Belgradem wykazały, iż południowa Serbia jest obszarem skażonym uranem. Takie miejscowości jak Surdulica, Djakovica, okolice wieży telewizyjnej we Wranje, okolice Kliny, Prizren – wszędzie tam działały A-10A strzelając uranową amunicją.
Niestety, o tych zagrożeniach mało się mówi nawet w samej Serbii i Kosowie. Nie zawsze zresztą same sztaby państw NATO informują swoich żołnierzy KFOR o koniecznych środkach ostrożności, więc co dopiero mówić o ludności cywilnej, żyjącej w nędzy i zostawionej samej sobie? Jedyną organizacją, która poinformowała ich o skażeniu był jugosłowiański „Zielony Stół”. Tylko czy obowiązek udzielania takich informacji – ważnych dla całej Europy i świata - powinien ciążyć na jednej organizacji ekologicznej?
Anna Leszkowska
14.01.2001
Uran - promieniotwórczy pierwiastek chemiczny o masie 238,029 jest srebrzystobiałym metalem ciężkim (gęstość – 19100 kg/m3), aktywnym chemicznie, zwłaszcza w wyższych temperaturach. W powietrzu pokrywa się warstwą dwutlenku (UO2), łatwo roztwarza się w kwasach. Ogrzewany reaguje z tlenem, wodorem, azotem, parą wodną, węglem i metalami. Sole uranu są toksyczne.
Zawartość uranu w skorupie ziemskiej wynosi 2x10 –4%. Występuje głównie w postaci blendy smolistej U3O8 w takich minerałach jak uraninit, karnotyt, autunit, torbernit i kurit. Wszystkie trzy izotopy uranu, jakie spotyka się w przyrodzie mają długie okresy połowicznego rozpadu: U-238 – 4,5x10 9 lat, U-235 – 7,1x10 8 lat, a U-234 – 2,5x10 5 lat. Najbardziej rozpowszechniony jest izotop U-238 (jest go 99,28%).
Jako paliwa w reaktorach jądrowych stosuje się uran wzbogacony w izotop U-235. W reaktorach powielających używa się obu izotopów uranu (U-235 i U-238), pluton (Pu-239) oraz tor (Th-232). Rozszczepienie U-238 jest możliwe pod wpływem szybkich neutronów. Cena U-238 wynosi ok. 25 USD/kg (U-235 – ponad 20 tys. USD/kg).
Cząsteczki alfa(α) są emitowane przez jądra o dużej liczbie atomowej (uran, pluton, rad, tor) i są identyczne z jądrami helu. Mają znaczną masę i energię w chwili emisji z jądra (1-10MeV). Charakteryzuje je duża zdolność jonizacji, jednak z uwagi na znaczące rozmiary – ograniczona zdolność przenikania. W tkankach przyjmuje ona wartość mikrometrów.
Do zwalczania czołgów i artylerii opancerzonej służy samolot A-10A Thunderbolt (piorun)- ulepszona wersja A-10 z wojny z Irakiem w 1991 r. Działko przeciwpancerne o 7 lufach zamontowane na jego pokładzie wystrzeliwuje 70 nabojów na sekundę. Samolot niesie 1174 naboi, każdy o wadze 0,73 kg i długości 29 cm, a także 7,3 tony rakiet ( w tym – ppanc. Maverick – odmieniec), bomb konwencjonalnych i rozpryskowych. Śmigłowce szturmowe Apache także używają amunicji z ZU kalibru 30 mm. Brytyjskie myśliwce Harrier, startujące z lotniskowca strzelają z amunicji ZU kalibru 25 mm.
NATO zrzuciło na Jugosławię ok. 1100 bomb rozpryskowych (możliwe, że z ZU). Każda z nich, ważąca ok. 0,5 tony zawierała 200 bombek wielkości puszki od piwa. Po rozerwaniu bomby – matki w powietrzu, bombki koloru jaskrawożółtego spadały na spadochronikach i wybuchając rozrzucały ostre jak żyletki blaszki aluminiowe lub odłamki. W lipcu 1999 r. niemiecka telewizja ARD podała, że na terenie Serbii i Kosowa znajduje się 11,5 tysiąca niewypałów takich trudno wykrywalnych bombek, które wybuchają nawet bez ich poruszenia. Od zakończenia bombardowań tylko w Kosowie zginęło 60 osób od niewypałów, wśród nich – także żołnierzy KFOR. W czasie konfliktu w Zatoce Perskiej bombek tego rodzaju rozrzucono 24 – 30 mln, a 5% niewypałów spowodowała śmierć 1200 osób w Kuwejcie i 400 w Iraku.