Prawo (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 217
Obywatelstwo jako koncepcja
Termin „obywatelstwo” jest zwykle używany w środowisku akademickim lub w wiadomościach jako synonim narodowości i przynależności narodowej (z perspektywy anglosaskiej, zachodnioeuropejskiej, a następnie Nowego Świata, w istocie jako synonim państwa). Jednakże „obywatelstwo” jako koncepcja jest zasadniczo wytworem filozofii politycznej i prawoznawstwa oraz jest w nich stosowane. W praktyce większość rządów na świecie zajmujących się nadaniem lub nienadaniem komuś obywatelstwa kieruje się albo modelem francuskim opartym na „prawie gleby” (ius soli), albo modelem niemieckim, opartym na zasadzie „prawa krwi” (ius sanguinis).
W rzeczywistości „obywatelstwo” nie jest częścią terminologii ustalonej przez socjologię i antropologię, ponieważ w tych dwóch akademickich obszarach badań pojęcie obywatelstwa pojawiło się dopiero niedawno, w zasadzie wraz z badaniami Rogera Brubakera, Louisa Dumonta czy Immanuela Todda. Pojęcie obywatelstwa jest szczególnie interesujące dla socjologów i antropologów jako zjawisko strukturyzujące zbiorowe reprezentacje i relacje społeczne między jednostkami i grupami (aby mieć określone prawa, ale także pewne obowiązki).
O statusie obywatela decyduje ustawa. W tradycjach związanych z republikańskimi cechami politycznymi, kwalifikacje do posiadania lub nieposiadania obywatelstwa łączono z określonymi prawami i obowiązkami obywateli, a także z zaangażowaniem na rzecz równości obywateli, co jest zgodne ze znaczną wyłącznością w zakresie warunków kwalifikujących (starożytna Grecja, Rzym, a także republiki włoskie wykluczyły kobiety, a następnie niektóre określone klasy robotników z koncepcji obywatelstwa).
W ciągu ostatnich dziesięcioleci, w zasadzie od zakończenia zimnej wojny 1.0 w 1989 r., można wyróżnić trzy istotne przyczyny popularności zajmowania się problematyką obywatelstwa:
1. Przywrócenie państw narodowych w Europie Środkowo-Wschodniej, Wschodniej i Południowo-Wschodniej;
2. Ponowne pojawienie się problemu statusu mniejszości historycznych, etnicznych i terytorialnych;
3. Problem kondycji imigrantów (np. w Europie Zachodniej).
W zasadzie nauki społeczne zajmują się pojęciem obywatelstwa głównie jako „wyimaginowanej konstrukcji”, która ma zastosowanie w życiu społecznym. Według krótkiej definicji i rozumienia obywatelstwa jest to stan prawny, przyznający sumę praw i obowiązków członkom określonego podmiotu politycznego (państwa).
W kwestii praw i obowiązków można posiadać:
1) obywatelstwo (uczestnictwo w wyborach stanowych na prezydenta i do parlamentu);
2) zezwolenie na pobyt stały (udział wyłącznie w wyborach samorządowych do zgromadzeń); oraz
3) zezwolenie na pobyt czasowy (bez praw wyborczych).
Historycznie rzecz biorąc, na przykład w czasach feudalizmu pełne obywatelstwo posiadała jedynie arystokracja posiadająca prawa polityczne, po których następowały określone obowiązki wobec państwa. W czasach nowożytnych obywatelstwo rozumiane jest jako filar nowoczesnego/współczesnego państwa, przypominający w istocie lojalność wobec jedności politycznej, która nadaje obywatelstwo (obejmuje przede wszystkim obowiązkową służbę wojskową/pobór w obronie „ojczyzny” – kraju obywatelstwa).
Niemniej jednak w przeszłości istniało powszechnie akceptowane pojęcie obywatelstwa, które jest bardzo podobne do współczesnego (jak polis w starożytnej Grecji, republikańskim Rzymie, czy we włoskich wspólnotach średniowiecznych).
Obecnie istnieją pojęcia nawet o obywatelstwie ponadnarodowym/transnarodowym, jak miało to miejsce na przykład w byłej Socjalistycznej Federalnej Republice Jugosławii (podwójne obywatelstwo: republiki i federacji jugosłowiańskiej, ale jeden paszport) czy UE (podwójne obywatelstwo: państwo narodowe i UE z jednym paszportem). Niemniej jednak istniały/są problemy związane z tożsamością ponadnarodową i obywatelstwem ponadnarodowym, jak w socjalistycznej Jugosławii, ZSRR czy obecnie w UE, gdzie przeważająca mniejszość mieszkańców popiera tożsamość ponadnarodową (jugosłowiańską, sowiecką lub europejską), ale posiada obywatelstwo transnarodowe ( Jugosławia, ZSRR czy UE).
Co bardzo ważne, pojęcie (nowoczesnego) obywatelstwa różni się od pojęcia (feudalnego) podporządkowania. Innymi słowy, posiadanie obywatelstwa oznacza bycie członkiem podmiotu politycznego mającego określone prawa, natomiast bycie podmiotem oznacza poddanie się suwerenności (władcy) bez praw, mając jedynie ciężkie obowiązki.
Pojęcie obywatelstwa zakłada relację wzajemnej lojalności pomiędzy bezosobową instytucją (państwem) a jej członkami (ale nie podmiotami). Pojęcie podporządkowania w rzeczywistości implikuje osobistą relację posłuszeństwa i podporządkowania poddanych suwerenowi. Jednakże od czasów nowożytnych (antyfeudalnych) różne rodzaje praw (obywatelskie, społeczne, polityczne, mniejszościowe, itd.) odróżniają obywatelstwo od podporządkowania, które historycznie opierało się na przywilejach (dla arystokracji) i obowiązkach (dla podatników).
Weberowcy (zwolennicy Maksymiliana Karla Emila Webera, 1864-1920) powiedzieliby, że obywatelstwo jest zjawiskiem typowym dla prawno-biurokratycznych systemów politycznych. Według nich podporządkowanie należy do tradycyjnych (feudalnych) i charyzmatycznych systemów politycznych i stosunków społecznych. Ponadto koncepcja obywatelstwa pasuje do „państwa zinstytucjonalizowanego”, natomiast podporządkowanie pasuje do „państwa spersonalizowanego”.
Prawa obywatelskie
Pod pojęciem obywatelstwa rozumie się cztery prawa przysługujące posiadaczom obywatelstwa:
1. Prawa obywatelskie, dotyczące wolności jednostki (wolności osobistej, wolności myśli i wolności wyznania) oraz prawa do sprawiedliwego i równego dla wszystkich wymiaru sprawiedliwości. Wywodziły się one z dominacji klasy średniej w XVIII w.;
2. W XIX w. ustanowiono prawa polityczne, dotyczące sprawowania i kontrolowania władzy politycznej, głosowania i tworzenia partii politycznych;
3. Prawa socjalne (prawa zapewniające pewien poziom dobrobytu i bezpieczeństwa poprzez opiekę społeczną i edukację) zostały zagwarantowane w XX w.;
4. Prawa kulturalne (prawo do zachowania i przekazania potomkowi tożsamości kulturowej, przynależności etnicznej i pochodzenia religijnego) zostały wprowadzone w latach siedemdziesiątych XX wieku.
Niezbędne jest zajęcie się koncepcją obywatelstwa, relacjami pomiędzy obywatelstwem, polityką uznania i wielokulturowością. Obywatelstwo jest procesem społecznym zachodzącym w określonych warunkach historycznych. Musimy pamiętać, że koncepcja obywatelstwa obejmuje zarówno prawa, jak i obowiązki.
Obywatelstwo jako koncepcja jest w świecie zachodnim w dużym stopniu oparta na zasadzie staatsnation (ein sprache, ein nation, ein staat - jeden język, jeden naród, jedno państwo), niemieckim określeniu pochodzenia francuskiego. Zasada ta charakteryzowała historię dawnych treści od XIX wieku. Zgodnie z zasadą staatsnation - każdy naród (grupa etnokulturowo-językowa) musi mieć swoje państwo ze swoim terytorium, a każde państwo musi składać się z jednego narodu. Zgodnie ze zdrowym rozsądkiem i większością wyobrażeń teoretycznych, państwo jest w rzeczywistości narodem kulturowym, czyli społecznością, której członkowie mają te same cechy kulturowe.
Pojęcie kulturnacji odpowiada zarówno: Herderowskiej idei „volk”/ludzi (której główną cechą jest wspólny język dla wszystkich jej członków), jak i oryginalnej francuskiej koncepcji narodu, w której kryteria językowe również odgrywają ważną rolę.
Oryginalna francuska koncepcja narodu została zdefiniowana w 1694 roku przez Académie Française. W istocie niemiecki model romantyzmu opiera się na formule język-naród-państwo, natomiast nowoczesny model francuski po rewolucji 1789-1794 opiera się na odwrotnej formule państwo-naród-język (ta formuła jednak w praktyce w wielu przypadkach skutkuje asymilacją, a nawet czystkami etnicznymi mniejszości).
Zasada staatsnation postuluje utworzenie politycznie suwerennych monokulturowych i/lub monoetnicznych przestrzeni terytorialnych. Zasada ta opiera się na czystości kulturowej i/lub etnicznej. Od XIX w., czyli od chwili wprowadzenia w Europie zasady staatsnation, wielokrotnie podejmowano wysiłki mające na celu ujednolicenie poszczególnych terytoriów narodowych zarówno pod względem etnicznym, jak i kulturowym.
Polityka rekompozycji etnokulturowej w imię zasady staatsnation wpłynęła w niektórych przypadkach zarówno na:
1) czystki etniczne, 2) rewizję granic, 3) przymusową asymilację, 4) wygnania, 5) planowaną imigrację, 6) deportacje itp.
Zajmując się kwestią obywatelstwa, dziś mamy do czynienia z prawami mniejszości i ich ochroną (w wielu przypadkach odnoszącą się do państwa obywatelskiego i społeczeństwa). W skali globalnej prawa człowieka zostały zaakceptowane po 1945 r., a prawa mniejszości po 1989 r. Faktem jest, że państwo narodowe zbyt często było rozumiane wyłącznie jako wyraz geograficzny. Ponadto państwo narodowe jest politycznym stowarzyszeniem obywateli, którzy przynależą do niego choćby ze względu na swoje cechy kulturowe, które często są lekceważone.
My i reszta
Nie każdy może bezkrytycznie należeć do określonego państwa narodowego. Według Maxa Webera państwo narodowe jest stowarzyszeniem częściowo otwartym na zewnątrz. Historycznie rzecz biorąc, w wielu przypadkach istniały przykłady ograniczonego otwarcia na „innych” lub obcokrajowców (jak Japonia do 1867 r.). Pogląd taki pociąga za sobą stworzenie instytucjonalnych mechanizmów selekcji społecznej, które regulują afiliację i wykluczenie. Należy podkreślić, że zarówno obywatelstwo, jak i narodowość stanowią podstawowe narzędzia określające, kto ma pełne prawo do przynależności do państwa narodowego, a kto jest z niego wykluczony.
Drastyczny przykład polityki obywatelstwa opartego na etyce można wymienić w przypadku Estonii i Łotwy (w celu wyeliminowania wpływu lokalnej mniejszości rosyjskiej na politykę wewnętrzną) bezpośrednio po rozpadzie ZSRR, ale w przeciwieństwie do przypadku Litwy (gdzie mniejszość rosyjska nie była tak liczna). Innymi słowy, w 1991 r. Estonia i Łotwa wprowadziły model obywatelstwa zgodnie z doktryną staatsnacji, która ma tendencję do tłumienia wszelkich form różnic kulturowych na swoim terytorium. Jednak sąsiednia Litwa po czasach sowieckich, czy Malezja po zakończeniu brytyjskiej dominacji kolonialnej w 1956 r., nadały sobie model obywatelstwa wielokulturowego, opierającego się na różnicach pomiędzy różnymi składnikami etnicznymi kraju.
W celu wspierania ścisłej logiki włączania lub wyłączania z państwa narodowego tworzone są określone instytucje, zgodnie z zasadą staatsnation. Na przykład, zgodnie z poradziecką konstytucją Litwy, w rzeczywistości na prezydenta kraju może zostać wybrany tylko etniczny Litwin (78 akapit: „Respublikos prezidentu gali būti renkamas Lietuvos pilietis pagal kilmę…” [W imieniu Prezydenta Litwy Rzeczpospolitą może zostać wybrany jedynie obywatel Litwy, zgodnie z pochodzeniem…]).
Niemniej jednak te restrykcyjne instytucje to:
1. Naturalizacja;
2. Asymilacja;
3. Uprawniony naród;
4. Mniejszości.
W praktyce cudzoziemiec może uzyskać obywatelstwo w drodze naturalizacji i asymilacji. Musimy jednak pamiętać, że w wielu krajach świata podwójne obywatelstwo jest niedozwolone (jak w Niemczech czy Austrii).
Proces akulturacji skutkuje zmianą przynależności kulturowej. Jest to proces mniej lub bardziej dobrowolny. Zwykle cudzoziemiec musi zrzec się dotychczasowego obywatelstwa. Jednak obecnie podwójne obywatelstwo staje się coraz bardziej rozpowszechnione z prawnego punktu widzenia jako opcja bardziej demokratyczna. Nadal jednak w większości przypadków uważana jest za niebezpieczną dla zachowania tożsamości narodowej (np. kontrowersyjna debata w Niemczech).
Praktycznie w większości państw istnieje problem obywatelstwa mniejszości polegający na różnicy pomiędzy uprawnionym narodem a resztą populacji (mniejszościami) (przypadek Słowenii i Chorwacji). Taka postawa implikuje asymetrię strukturalną, kryje się za nią częściowe wykluczenie i rozgraniczenie obywatelstwa pierwszej i drugiej kategorii z przysługującymi mu prawami mniejszości (przykład socjalistycznej Jugosławii). W wielu przypadkach obywatelstwo ma charakter etnocentryczny, co rodzi pytanie o obywatelstwo i pluralizm kulturowy.
Kolejną powiązaną kwestią jest związek pomiędzy obywatelstwem a prawem do inności.
Głównymi pytaniami dotyczącymi obywatelstwa są:
1. Czy obywatelstwo pełni funkcję jednoczącą i włączającą?
2. Czy obywatelstwo jest wyrazem harmonijnej wspólnoty politycznej?
Z socjologicznego punktu widzenia obywatelstwo należy postrzegać jako proces agonistyczny wobec konkurencji, napięć, konfliktów, ciągłych negocjacji i kompromisów pomiędzy grupami zaangażowanymi w walkę o uznanie swoich praw.
Na zakończenie
Pojęcie obywatelstwa jest w większości przypadków rozumiane jako zagadnienie badawcze w ramach nauk politycznych. Dlatego też zwykła definicja obywatelstwa jest przedstawiana w kategoriach politycznych jako odnosząca się do warunków członkostwa w państwie narodowym, które zapewniają pewne prawa i przywileje tym, którzy spełniają określone obowiązki.
Obywatelstwo jest koncepcją polityczną, ale nie jest rozwiniętą i uznaną akademicko teorią. Formalizuje jednak warunki pełnego uczestnictwa w określonej wspólnocie (w istocie państwie narodowym).
Oryginalnie polityczna definicja obywatelstwa podkreśla inkluzywny charakter tego terminu (pojęcia), ponieważ oznacza, że każda osoba na terytorium państwa narodowego, która spełnia określone obowiązki, może zostać uznana za obywatela, z odpowiednimi prawami i przywilejami.
Kwalifikacje obywatelskie w rzeczywistości odzwierciedlają koncepcję celów wspólnoty politycznej i pogląd na temat tego, jakie osoby mogą korzystać z dobrodziejstw praw (i obowiązków) jedności politycznej (państwa). Koncepcja obywatelstwa nakłada pewne prawa i obowiązki moralne i prawne na tych, którzy je posiadają. Trzeba cały czas pamiętać, że obywatelstwo z jednej strony daje pewne prawa, ale z drugiej strony wymaga i pewnych obowiązków.
Vladislav B. Sotirović
Dr Vladislav B. Sotirović jest byłym profesorem uniwersytetu w Wilnie na Litwie. Jest pracownikiem naukowym w Centrum Studiów Geostrategicznych i stałym współpracownikiem Global Research.
Za: https://www.globalresearch.ca/citizenship-concept-consequences/5855088
Wyróżnienia w tekście - red. SN
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 4622
Z prof. Ewą Bieńkowską, specjalistką w dziedzinie wiktymologii, rozmawia Anna Leszkowska
- Na konferencji dotyczącej pomocy ofiarom przestępstw, jaka odbyła się w Trybunale Konstytucyjnym w lutym 2014, mówiła pani, że prawo karne bardziej skupia się na prawach sprawcy niż ofiary. Z czego to wynika i czy zawsze tak było?
- Tak było zawsze. Patrząc historycznie na rozwój państwa – w początkowym okresie przestępstwo było konfliktem między ofiarą i jej rodziną a sprawcą i jego rodziną. Sprawę załatwiało się prywatnie. W miarę jak państwo nabierało siły, przejmowało również władzę decydowania i zajmowania się przestępstwami. Odbierało ofierze jej prawa, ale odbierało również i prawa sprawcy.
W szczytowym momencie rozwoju systemu procesowego - modelu inkwizycyjnym, zapoczątkowanym w kościele katolickim jako proces przeciwko heretykom - nie było ofiary bezpośredniej, a sędzią, oskarżycielem i obrońcą była jedna osoba – inkwizytor. Przestępca nie miał żadnych praw – z góry był uważany za winnego. Jeżeli się nie przyznawał, torturowano go. Czyli zniknęła tu ofiara, ale nie było również sprawcy.
W wieku XVIII włoski prawnik i pisarz polityczny Cesare Beccaria, (a także inne osoby z tej epoki), żądając zmiany prawa karnego twierdził, że nie można człowieka pozbawiać godności i że proces karny musi wyglądać inaczej. Zaczęła się batalia o prawa sprawców przestępstw. Doszła do głosu idea humanitaryzmu, że człowiek oskarżony musi być podmiotem, nie przedmiotem postępowania.
Dziś się z tym zgadzamy – nie może być sytuacji, że ktoś nie może się bronić. Ta batalia przełożyła się na dokumenty międzynarodowe, w tym – na uniwersalne prawa człowieka, takie jak domniemanie niewinności, prawo do obrony, sądu, do rzetelnego procesu, zakaz stosowania tortur. To są zapisy, które znalazły się w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, Międzynarodowym Pakcie Praw Politycznych i Społecznych, w Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i w Karcie Praw Podstawowych. W tych dokumentach ujęto zatem prawo procesowe sprawców przestępstw. Współczesne systemy prawa karnego uwzględniają te zapisy o prawach człowieka, a co więcej – takie zapisy zawierają już konstytucje wielu państw.
Walka o prawa ofiar przestępstw ma krótszą historię - to jest dopiero początek lat 70., czyli nie upłynęło nawet 50 lat od początku tej kampanii. Nie chodzi w niej o to, żeby ofiara stała się nagle główną postacią procesu, ale o to, aby zrównoważyć jej sytuację procesową z sytuacją sprawcy. Czyli ofiara winna mieć takie same prawa jak sprawca.
W przyjętej przez ONZ w 1985 r. Deklaracji o podstawowych zasadach sprawiedliwości dla ofiar przestępstw i nadużyć władzy powiedziano wyraźnie, jakie prawa ma mieć ofiara: poszanowanie godności, odpowiednie traktowanie, aktywny udział i ochrona interesów w postępowaniu karnym, uzyskanie odszkodowania od sprawcy, kompensaty od państwa (jeśli z innego źródła nie jest możliwa), pomocy i wsparcia. I w tych kierunkach poszły dalsze działania.
W Polsce początki niesienia ofiarom pomocy, czy członkom rodzin ofiar, które w wyniku przestępstwa zginęły, pojawiły się we wczesnych latach 90. Zaczęto wówczas myśleć o tym, że ofiara przestępstwa potrzebuje wsparcia choćby psychologicznego, żeby przeżyć niesłychanie traumatyczną sytuację.
- Wydaje się to oczywiste, że ofiara, jako pokrzywdzona winna mieć nawet większe prawa niż sprawca.
- Powinna mieć większe, ale tu chodziło w pierwszym rzędzie o zrównoważenie praw. O to, żeby nie odbierać sprawcom tego, co już mają, ale dodać ofiarom odpowiednie uprawnienia, np. żeby ofiara mogła dochodzić roszczeń cywilnych w procesie karnym, żeby mogła powiedzieć, jakie są skutki przestępstwa, żeby mogła powołać świadków, jeśli chce coś udowodnić. Proces karny powinien gwarantować równość broni, czyli równość stron. Jest to zasada wywodząca się z prawa międzynarodowego.
Współczesne procesy karne uwzględniają wszystkie elementy, które są w dokumentach o prawach człowieka, ale w odniesieniu tylko do sprawców. I dopóki prawa ofiar nie będą mieć takiej samej rangi, to prawa sprawców zawsze będą górą. Bo jeśli konstytucja wsparta dokumentami międzynarodowymi mówi, że oskarżony ma prawo do obrony, to przyznanie jakiegoś prawa ofierze może świadczyć, że ograniczamy prawo do obrony. Tymczasem nie możemy ograniczać praw konstytucyjnych, czy praw człowieka, stąd nie ma równości.
Europejski Trybunał Praw Człowieka początkowo uważał, że prawo do rzetelnego procesu, w którym mieści się też prawo do obrony, jest prawem przysługującym tylko podejrzanym i oskarżonym. Dopiero w latach 90., właśnie pod wpływem idei wiktymologii, czyli tej dyscypliny, która zainicjowała walkę o prawa ofiar, zwrócił uwagę i na ich prawa. Co prawda, art. 6 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka nie mówi wyraźnie o jakimś prawie ofiary, ale jednak to prawo winno przysługiwać z uwagi na zasadę równości stron.
W końcu ETPCz uznał, iż prawo do rzetelnego procesu przysługuje też ofiarom, ale tylko tym, które uzyskują jakieś rozstrzygnięcie w swojej sprawie w całym procesie karnym. Czyli ofiarom, które są powodami cywilnymi, uzyskują orzeczenie o roszczeniach cywilnych oraz tym ofiarom, które wnoszą prywatny akt oskarżenia.
W różnych systemach prawnych większość przestępstw jest ściganych z urzędu przez oskarżyciela publicznego i przez ofiary, jeżeli dotyka to tylko ich interesu, np. zniesławienia. Zdaniem ETSCz, w takich przypadkach prawo do rzetelnego procesu przysługuje tak ofierze, jak i sprawcy.
Z drugiej strony, ofiara doznaje nie tylko tych bezpośrednich skutków przestępstwa – urazów fizycznych, psychicznych, ekonomicznych, emocjonalnych, ale i dalszych. Te dalsze to niewłaściwe traktowanie ofiar przestępstw – zwłaszcza przez najbliższe otoczenie i policję, wymiar sprawiedliwości.
Klasycznym przykładem była ofiara zgwałcenia. Od tego się zaczęła walka o prawa ofiar. Feministki amerykańskie, które utworzyły pierwsze centra interwencji kryzysowej dla ofiar zgwałceń utworzyły je dlatego, że ofiary były na policji piętnowane, uznawane za winne np. z powodu prowokacyjnego ubioru, czy spożywania alkoholu. Jednak zadaniem policji nie jest ocena zachowania ofiary. To, że ktoś się upił lub źle ubrał nie znaczy, że sprawca nie popełnił przestępstwa. Tak się zaczęła walka o upodmiotowienie ofiary.
Ale nawet jeśli w kodeksie są przewidziane określone prawa dla ofiar, to często robi się wiele, żeby ofiara nie korzystała z tych praw, np. informuje się ją w taki sposób, aby nie wiedziała o co chodzi. Jeśli mówimy np. osobie okradzionej, że może być oskarżycielem posiłkowym to ona nie wie, co to znaczy. Informujemy w sposób niezrozumiały, czyli tak, jakbyśmy w ogóle nie informowali. Sprawca przestępstwa ma prawo do informacji, pomocy prawnej – czy to z urzędu, czy z wyboru. Ma wszelkie wsparcie. A ofiara – nie. Ona rzadko korzysta z pełnomocnika z wyboru, bo to kosztuje, rzadko korzysta z pomocy pełnomocnika z urzędu, bo albo nie wie, że może, albo dostaje odmowę. Tu jest cały czas ta nierównowaga sytuacji ofiary i sprawcy.
- Od kiedy w Polsce w prawie karnym uwzględnia się prawa ofiar?
- Polska w tym względzie pozytywnie odróżnia się od innych państw. Już w kodeksie karnym z 1932 roku były zapisane prawa ofiar do uzyskania odszkodowania od sprawcy przestępstwa, a w Kodeksie Postępowania Karnego z 1928 przewidziano powoda cywilnego i oskarżyciela posiłkowego. Czyli już kodyfikacja międzywojenna wprowadzała różne możliwości dla pokrzywdzonego, żeby mógł uzyskać odszkodowanie i być stroną postępowania karnego. To nas wyróżniało przez dziesiątki lat w państwach obozu socjalistycznego. Te uprawnienia zostały jeszcze poszerzone w kodyfikacji karnej z 1969 r.
- Ale praktyka, zwłaszcza od lat 90., w traktowaniu ofiary i sprawcy pokazuje, że mimo to, ciągle większe prawa ma sprawca niż ofiara... Czy to sprawa stosowania prawa, czy wyznawanych zasad moralnych i etycznych?
- Regulacje prawne nie są złe, są porównywalne z innymi krajami. Problemem jest coś innego. Od czasu, kiedy główną ideą postępowania karnego stała się szybkość w rozstrzyganiu spraw, to tracą na tym prawa ofiar. Bo jeśli szybko, to znaczy jak najmniej wykorzystywać te prawa, ograniczać je.
Po drugie, żeby zmienić tego rodzaju postawy, czyli piętnowanie ofiar, to trzeba zmienić mentalność. Ale żeby zmienić mentalność, to nie wystarczy studentów uczyć przepisów, oni muszą znać całą ich otoczkę. Kształcenie przyszłych prawników – zwłaszcza prawa karnego, które najmocniej ingeruje w życie człowieka – bez uwzględnienia wiedzy kryminologicznej, już nie mówiąc o wiktymologicznej - a tak teraz jest – powoduje, że prawnicy nie rozumieją o co chodzi w procesie.
- A co z empatią, którą ponoć każdy człowiek ma?
- To jeszcze coś innego. Obecnie w Polsce na jednego sędziego, prokuratora, policjanta, przypada mnóstwo spraw. Oni zajmują się nimi na zasadzie byle szybciej, byle tylko procedura była zachowana. Np. od 1998 r. w Polsce są możliwe mediacje, ale okazuje się, że z tego narzędzia nie korzystamy, bo nie jest ważne, że ludzie mogą na tym zyskać, ale to, że postępowanie się wydłuży. Na Zachodzie jest taka bardzo modna koncepcja, że wymiar sprawiedliwości jest usługą dla ludności. Jeśli wykonuję władzę sądowniczą, to jednocześnie wykonuję pewną usługę, żeby społeczność nie była skonfliktowana, żeby łagodzić napięcia i spory.
- U nas sąd to coś wzniosłego – raczej: Bóg – honor - ojczyzna...
- Właśnie o to chodzi, że u nas jest wielki sędzia i maleńki pokrzywdzony oraz świadkowie, którzy muszą się absolutnie podporządkować władzy sędziego. A ten potrafi ją pokazać dosadnie, każąc np. kobiecie w zaawansowanej ciąży stać podczas składania długich zeznań.
- Mówiąc o prawach ofiar, wspomniała pani o sieci pomocy ofiarom przestępstw. Takich placówek jest mnóstwo, tyle że nie udzielają one pomocy ofiarom...
- To prawda. Dam tu przykład Centrum Praw Kobiet - niezwykle prężnej organizacji, która rzeczywiście udziela pomocy kobietom. I takich organizacji jest wiele. Ale Centrum Praw Kobiet powstało oddolnie, wyrosło z potrzeb ludzi. Obecnie Ministerstwo Sprawiedliwości organizuje sieć ośrodków pomocy ofiarom przestępstw. Jest ich 16, po jednym w każdym województwie, niektóre mają filie. Ale tę sieć tworzą takie placówki jak Caritas, centra rozwiązywania problemów alkoholowych, problemów rodzinnych, przystosowania do życia. Już z nazw widać, że ci ludzie są przygotowani do zajmowania się zupełnie czymś innym. Jeżeli ta sieć ma tak wyglądać, to oczywiście nie o to nam chodzi.
Podobne działania są w sprawie kompensaty ofiarom przestępstw. Zgodnie z Deklaracją Narodów Zjednoczonych z 1985 r., powstała u nas Fundacja Pomocy Ofiarom Przestępstw. Pełni ona rolę quasi-funduszu kompensacyjnego, na który nie znaleziono pieniędzy w budżecie państwa. Na początku była wspierana organizacyjnie przez Ministerstwo Sprawiedliwości, ale w 1990 r., fundacja poszła na własny garnuszek i dalej działa jako quasi-fundusz kompensacyjny – w miarę szybko wypłaca odszkodowania ofiarom różnych przestępstw, nie tylko przeciwko życiu i zdrowiu.
Z drugiej strony, w myśl ustawy z 2005 r., utworzono system kompensacyjny, implementując dyrektywę unijną z kilkuletnim opóźnieniem. Jednak ustawa nie jest zgodna z wymogami dyrektywy, a w praktyce działa fatalnie.
- Na czym to polega?
- Przewidziano w niej, że sprawy kompensacyjne rozpoznaje się w nieprocesowym postępowaniu cywilnym, czyli niespornym. Oznacza to, że ofiara przedstawia dokumenty, składa oświadczenia, otrzymuje pokrycie pewnych wydatków, jak koszty pogrzebu, leczenia, rehabilitacji, wyrównanie utraconych zarobków, itp. W sumie - nie więcej jak 12 tys. zł. Ale jeśli w procesie karnym sprawca został uniewinniony, to tę rekompensatę ofiara musi zwrócić. Wyrok uniewinniający nie oznacza jednak, że nie było przestępstwa, tylko że np. sprawcą była inna osoba. Sędziowie, mimo że ustawa przewiduje, iż uczestnikiem postępowania jest tylko pokrzywdzony i prokurator, (którego rola jest tu zagadkowa), uważają, że jak w każdej sprawie cywilnej i tutaj można sprawców poprosić na rozprawę i spytać, czy będą uprzejmi zapłacić odszkodowanie ofierze.
W Polsce informowaniem ofiar przestępstw o przysługujących im prawach kompensacyjnych zajmuje się prokurator okręgowy. Rzecz w tym, że ofiara zgłasza się na policję, ale nie do prokuratora okręgowego, który jest dla niej postacią mityczną. Zatem w praktyce tej informacji ofiara w ogóle nie otrzymuje. Co prawda, na druku pouczenia dla pokrzywdzonego o uprawnieniach zapisano, iż może się on ubiegać o kompensatę na podstawie określonej ustawy, ale czy każdy wie, co to oznacza, gdzie tego szukać? Trzeba mieć dużą wiedzę, żeby rozumieć żargon prawniczy.
- Bo u nas wszystko jest nastawione na to, żeby obywatelowi maksymalnie utrudnić życie. Dlatego zapytałam o empatię – czego u Polaków nie widać, nie widać jej też w wymiarze sprawiedliwości.
- Bo jej nie ma. W wymiarze sprawiedliwości przepisy nie mogą być tylko ścisłymi regułami – je trzeba przekładać na konkretną sytuację i konkretnego człowieka, nie mogą być zawieszone w próżni. Ale tego się nie robi, bo wymiar sprawiedliwości jest rozliczany ze statystyki. Umarzanie spraw jest źle widziane u przełożonych, podobnie jak dłuższy, wnikliwy proces. Najlepiej jest wydawać szybkie wyroki, bez zagłębiania się w meritum spraw.
Trzeba też pamiętać, że każdy sędzia nie pracuje dla idei, tylko liczy na awans, zatem zależy mu na dobrej ocenie jego pracy przez przełożonego. A ten ocenia pracę po liczbie zakończonych spraw. I dlatego dla empatii nie ma tu miejsca. Można to zmienić tylko poprzez odciążenie wymiaru sprawiedliwości od błahych spraw.
- Czy to jest skutkiem bezrobocia, obawy, że można stracić pracę?
- Może być, ale powiedziałabym, że raczej takiego ogólnego odczłowieczenia. Ludzie są zainteresowani tylko tym, co im osobiście przynosi korzyści. Nie dostrzegają tego, co jest obok nich (albo nie chcą). Tej postawy nauczyliśmy się i uczymy nadal – ona będzie trwać przez pokolenia. Przykłady zresztą dają nam same władze.
- Jak można zmienić podejście do praw ofiary – czy poprzez tworzenie dobrego prawa, programu studiów prawniczych, zmianę organizacji pracy sądów, wyższą kulturę prawną, bezpłatne porady prawne i sieci wsparcia?
- Wszystko razem. Jeśli chodzi o prawa sprawców i prawa ofiar, musi istnieć pełna świadomość tego, że robi się coś dla człowieka, a nie dla samego robienia. Nawet, jeśli skazuje się kogoś, to uczy tym innych, przestrzega przed niewłaściwym postępowaniem, ale i pokazuje skazanemu, że coś zrobił źle i musi za ten czyn odpokutować. Z drugiej strony, prokurator, sędzia musi być świadomy tego, że ofiara przestępstwa wymaga szczególnej uwagi, nie można nią pomiatać.
- A jak utworzyć skuteczną sieć pomocy dla ludzi pokrzywdzonych?
- Są państwa w Europie, gdzie takie sieci działają – wszystkie one powstawały oddolnie, wskutek potrzeb ludzi pokrzywdzonych. I u nas też wiele organizacji tak powstawało, tyle, że mają ograniczone możliwości działania, gdyż ich nikt nie wspiera.
Nie rozwiązuje sprawy jeden fundusz pomocy pokrzywdzonym oraz pomocy penitencjarnej – uregulowany przepisami prawa karnego wykonawczego, jaki obecnie powołało Ministerstwo Sprawiedliwości (choć pomoc dla ofiar przestępstw nie leży w gestii prawa karnego, a na pewno nie wykonawczego). Dotowane z niego są bowiem wyłącznie – wbrew jego nazwie - organizacje wspierania ofiar (wyłaniane w konkursie).
Czyli działanie organizacji jest zależne od urzędnika, który akurat tym się zajmuje. Wiem, że nie ma tam specjalistów w tym zakresie, zatem decyzje podejmują ludzie niekompetentni.
Jeśli organizacje te mają być dotowane, to po to, żeby powoływały nowe, utrwalały te, które działają, upowszechniały dobre praktyki, ale nie po to, żeby je podporządkowywać urzędom. Organizacje bowiem udzielają wsparcia psychologicznego, doradzają, mogą towarzyszyć ofierze.
- Czy prawnicy rozumieją potrzeby ofiar? Każdy nią przecież może być …
- Niesienie pomocy to nie jest tylko sprawa prawników – to także zadanie dla psychologów, psychiatrów, pomocy społecznej, służb medycznych. Tu musi być współpraca – tutaj muszą współpracować ze sobą różne resorty: zdrowia, spraw wewnętrznych, pracy i polityki społecznej, sprawiedliwości.
Dziękuję za rozmowę.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 6013
- Autor: al
- Odsłon: 5730
W Instytucie Spraw Publicznych w Warszawie 3 marca 2011 odbyło się seminarium pt. Między państwem świeckim a wyznaniowym, czyli teoria i praktyka życia publicznego w Polsce.