Recenzje (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 543
Zgodnie z naszą obecną wiedzą, Ziemia powstała ok. 4,5 miliarda lat temu. Przez pierwsze niewyobrażalne dla nas miliardy lat nie było na niej życia, jakie dzisiaj znamy. Jego bardziej złożone formy pojawiają się dużo później, a pierwszym rozkwitem życia w dziejach planety był okres zwany ordowikiem, który trwał od 485 do 443 milionów lat temu (ok. 42 miliony lat) i zakończył się katastrofą. I od niego tak naprawdę zaczyna się książka.
Jej autorem jest Peter Brannen, amerykański dziennikarz naukowy specjalizujący się m.in. w astrobiologii, paleontologii, paleoklimatologii i biologii ewolucyjnej, publikujący swe artykuły m.in. na łamach New York Times i Washington Post. W swej książce Końce świata, którą wydało właśnie Wydawnictwo Znak, Brannen prowadzi nas tropami i zagadkami największych wymierań (od ordowiku poprzez dewon, perm, trias, kredę), dodając jeszcze do nich szóste, najbliższe nam, plejstoceńskie, które rozpoczęło się (tu zdania uczonych są podzielone) ok. 50 tysięcy lat temu.
Przytoczone przez autora fakty pochodzą w znacznej części z bezpośrednich rozmów z badaczami, specjalizującymi się w geologii, paleontologii czy biologii ewolucyjnej. Niemal wszystkie przytoczone badania, analizy, raporty, hipotezy, teorie bazują na wypowiedziach specjalistów (najczęściej amerykańskich). Nie brak i takich, których odwiedza w ich laboratoriach i gabinetach oraz takich, z którymi bierze udział w ich terenowych wyprawach i poszukiwaniach nowych skalnych znalezisk.
Jakie są przyczyny masowych wymierań? Jaka była ich skala i czas w jakim to wszystko zachodziło? Z jakich to stało się powodów? Czy poznanie tych zjawisk pozwoli uzyskać nam wgląd w to co może się zdarzyć nam w przyszłości? Zdania ludzi nauki są – jak się okazuje - podzielone. Wielu badaczy uważa na przykład, że w najgorszych okresach Ziemia prawie została zniszczona przez nagłe zawirowania klimatyczne. To w ich rezultacie pojawić się mogły śmiertelnie gorące wnętrza kontynentów, czy kwaśniejące, pozbawione tlenu oceany.
Jeszcze inni uważają, że pięć najgorszych wydarzeń miało związek z gwałtownymi zmianami obiegu węgla w przyrodzie. Wśród innych współistniejących przyczyn wymienia się też tektonikę płyt. Są też tacy (zwłaszcza astronomowie), którzy przychylają się ku teorii głoszącej, że zwłaszcza cztery wymierania na planecie mogły być efektem cyklicznych uderzeń asteroid, ale przyznają jednocześnie, że w zapisie kopalnym dowodów na to ciągle brak.
Najbardziej wiarygodne – pisze Brannen - zdają się być hipotezy upatrujące przyczyn wymierania w zmianach klimatu, wahaniach temperatur i głębokości oraz składu chemicznego oceanów, czy też w gigantycznych powodziach lawy na skalę kontynentalną. Takie procesy doprowadziły do przesycenia atmosfery dwutlenkiem węgla, a co niekiedy najgorsze - zamieniły oceany w kwaśniejące, pozbawione tlenu akweny. Scenariusze współczesne biorą pod uwagę także i takie zjawiska, jak na przykład zmiany kąta nachylenia osi ziemskiej, zakłócenia obiegu węgla w przyrodzie (spowodowane działalnością człowieka), czy faktem, iż od 2,5 mld lat żyjemy w epoce największego zakłócenia cyklu azotowego Ziemi.
Czy obecnie ludzkość znajduje się już na etapie szóstego wymierania czy dopiero jesteśmy w jego przededniu? – pyta sam siebie pod koniec książki jej autor. I szczerze przyznaje:
„Ta książka jest przygnębiająco niekompletnym świadectwem pomysłowości naukowców nad poskładaniem tej fragmentarycznej i ciągle niedokończonej układanki, jak również przeglądem otaczającej nas mało znanej geografii pradziejów. To także próba uchylenia rąbków zasłony skrywającej przyszłe niespokojne stulecia i poznaniu długofalowych prognoz dla życia na tej wyjątkowo gościnnej, lecz bezbronnej planecie, gnającej przez niebezpieczny Wszechświat”.
Waldemar Pławski
Końce świata – niezwykła opowieść o tym, jak wymierała nasza planeta, Peter Brannen, Wydawnictwo Znak, Kraków 2022. Tłumaczenie Ewa Ratajczyk, str. 445, cena 49,99 zł
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1176
Tuż przed Mundialem 2018 wydawnictwo Copernicus Center Press przygotowało prezent dla kibiców pilki nożnej – ale i miłośników matematyki – książkę Davida Sumptera Piłkomatyka. Matematyczne piękno futbolu. Jej tłumaczami są Bartłomiej Kucharzyk i Łukasz Lamża.
Choć autor – profesor matematyki stosowanej na uniwersytecie w Uppsali – zastrzega, że matematyka nie może się równać z piłką nożną choćby z powodu popularności i emocji, jakie wyzwala ta gra, to jednak wiele łączy te dwie dziedziny ludzkiej działalności. I nie jest to tylko statystyka strzelonych goli czy spalonych rzutów, przejęć piłki, etc. Używając matematyki, twierdzi D. Sumpter, można odpowiedzieć na pytania o wielkość prawdopodobieństwa strzelenia dwóch bramek w doliczonym czasie gry (natura czystej przypadkowości), skuteczność odpowiednich podań (geometria i dynamika), liczbę punktów za zwycięstwo w meczu ligowych (teoria gier i motywacji), statystykę podań (big data i systemy sieciowe), czy o stawki zakładów bukmacherskich (pogranicze prawdopodobieństwa i psychologii).
Poza odpowiedziami na te i inne pytania, autor ma jednak większe ambicje – zmianę sposobu myślenia zarówno o matematyce jak i piłce nożnej; sądzi, iż mają one sobie wiele do zaoferowania i mogą się od siebie uczyć. Matematyki można używać, by zrozumieć futbol, a futbol pomaga wyjaśnić matematykę, choćby dlatego, że obie dziedziny mają ten sam punkt wyjścia: reguły gry. Czyli obie wychodzą od teorii.
Każdy rozdział książki jest więc opowieścią o współpracy matematyki z piłką, ale i pokazuje – poprzez analogie – jak zrozumieć naukę, społeczeństwo, futbol poprzez matematykę.
Na gruncie polskim książka ta jest ilustracją zabawnej anegdoty dotyczącej współpracy wybitnych polskich trenerów futbolu: Kazimierza Górskiego z Jackiem Gmochem – twórcą banku informacji. Jak głosi legenda, Jacek Gmoch przynosił Kazimierzowi Górskiemu naukowo opracowane wykresy, dane statystyczne, wzory i równania, a Kazimierz Górski przekładał je na „język piłkarski” zawodnikom, aby zrozumieli, czego trenerzy od nich oczekują. Jak wiemy, ta metoda przyniosła polskiej drużynie duże sukcesy, czyli matematyka i piłka w jednym stoją domu! (al.)
Piłkomatyka. Matematyczne piękno futbolu. David Sumpter, Copernicus Center Press, Kraków 2018, wyd. I, s.334, cena 49,90 zł (w tym VAT), książka dostępna również jako e-book.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 890
Nakładem wydawnictwa Księży Młyn ukazały się dwa tomy pasjonujących wspomnień Piotra Zaremby (1910-1993) – pierwszego po wojnie prezydenta Szczecina.
Tom pierwszy – obejmujący rok 1945 - jest wydawany już po raz trzeci, natomiast tom kolejny, to wydanie pierwsze, obejmujące kolejne dwa lata (1946-1947) urzędowania Piotra Zaremby na tym stanowisku, które piastował przez pięć lat, do czasu zmiany ustawy o samorządzie w 1950 r.
Obie książki (z wzbogacającą je przedmową Eryka Krasuckiego) to fascynująca lektura, ale tom pierwszy to lektura szczególna, pokazująca nie tylko dzieje miasta i jego odbudowy po zakończeniu wojny, ale także historię Polski opowiedzianą przez osobę, która będąc na szczycie władzy samorządowej i pośrednio rządowej uczestniczyła w jej tworzeniu. To opowieść o tym, z jakimi problemami zetknęli się pierwsi osadnicy na tym terenie i jakie musieli podejmować decyzje (na szczeblu krajowym i międzynarodowym), aby Szczecin – historyczna stolica księstwa Pomorskiego, gród książąt słowiańskich, Gryfitów - po kilkuset latach panowania w nim Szwedów, Prusów i Niemców, znów stał się miastem słowiańskim, polskim.
Piotr Zaremba – także pierwszy kronikarz Szczecina, inżynier, urbanista, poliglota – podjął się z dnia na dzień wykonania zadania z dzisiejszej perspektywy niemożliwego - odbudowy miasta i jego społeczności bez środków finansowych, ludzkich, technicznych. Do Szczecina przyjechał dwa dni po jego wyzwoleniu (26.04.45) przez Rosjan, kiedy wojna jeszcze trwała, a szczecińscy Niemcy nie byli przekonani o swojej klęsce. Jadąc z Poznania (Piotr Zaremba był poznaniakiem) nie znał nawet drogi – pomocą był jedynie plan wydarty ze starej niemieckiej encyklopedii. Jak wspomina: „byliśmy zupełnie sami – ani jeden pojazd nie jechał w naszym kierunku, nie spotkał nas ani jeden mieszkaniec”. Jazda odbywała się przez całkowicie opustoszałe miasto, zrujnowane w 60% przez aliantów i Niemców, w dużej mierze zaminowane. Tak zaczęła się kadencja pierwszego polskiego prezydenta Szczecina 28 kwietnia 1945 roku o godzinie 14.15…
Trudno dziś sobie wyobrazić tamte czasy: od strony politycznej – ciągle niepewne: czy Szczecin aby na pewno będzie nasz? Wiedzieliśmy to dopiero 5 lipca 1945 (o wytyczeniu granicy zdecydował Stalin) – do tego czasu nasze władze państwowo-samorządowe musiały (wskutek interwencji brytyjskiej) dwukrotnie opuszczać miasto. Ponadto, w jakich ono będzie granicach? Jak daleko na zachód od Szczecina będzie granica państwa? Co z terenami na północ od Szczecina, zwłaszcza Świnoujściem, ważnym dla szczecińskiego portu?
Te ustalenia z Wielką Trójką trwały kilka miesięcy. W tym czasie Niemcy masowo napływali do Szczecina, tworząc „fakty dokonane” – próbując przekonać przywódców zwycięskich armii, że Szczecin jest jednak niemiecki. (W kwietniu 1945 w Szczecinie było 2,5 tys. Polaków i 6 tysięcy Niemców, ale już w czerwcu, kiedy polska administracja na wniosek Brytyjczyków musiała opuścić Szczecin, do miasta napłynęło 60 tys. Niemców, a zostało 2,3 tys. Polaków).
Od strony administrowania łamigłówek było jeszcze więcej, choć nie tak wielkiej wagi jak związane z walką o terytorium państwa. Właściwie prezydent musiał jednocześnie rozwiązywać kilka problemów: czy najpierw zadbać o napływ mieszkańców, zwłaszcza fachowców od budownictwa, transportu, łączności, energetyki? Czy może poprawić bezpieczeństwo w mieście, w którym mieszkało kilkadziesiąt tysięcy Niemców zaangażowanych w działania dywersyjne, ale i buszowało wiele grup szabrowniczych, ogołacając miasto z czego tylko się dało? A może najpierw zabrać się za aprowizację, gdyż Szczecin początkowo po prostu głodował. Co ważniejsze: głód, brak prądu, wody, dróg, mostów i dojazdu do miasta, czy pieniędzy? A może najpierw zająć się odgruzowywaniem (w mieście było 9,5 mln m3 gruzu)?
Wszystko musiało być naprawiane jednocześnie i początkowo – dopóki się nie ukonstytuowały pierwsze urzędy – prawie o wszystkim musiał prezydent decydować sam. A do tego – przekonywać władze państwa, że odbudowa Szczecina – oraz jego portu - winna być dla Polski sprawą priorytetową – ze względów politycznych i gospodarczych. (Niestety, Szczecin do dzisiaj nie jest dla Polski ukochaną Ziemią Odzyskaną, nie zyskał też miana Miasta Morskiego, o co zabiegał prezydent Zaremba).
Wiele w tych wspomnieniach faktów, o których mało kto dziś wie: że do odbudowy Szczecina przyczynił się najbardziej Poznań, ale i Gdynia, że walka o przejęcie zrujnowanego wówczas portu przez władze samorządowe od władz strefy okupacyjnej ciągnęła się do 1946 roku, że przez dłuższy czas w Szczecinie funkcjonowały dwie administracje: polska i niemiecka, że przez Szczecin przejeżdżały pociągi z osadnikami żydowskimi, którzy później nielegalnie przekraczali słabo strzeżoną granicę, by wyjeżdżać do Palestyny, że w pierwszym okresie po wyzwoleniu Szczecina nikt nie używał pieniędzy, bo ich po prostu nie było, że od pierwszych dni po objęciu władzy przez Polaków, prezydent-urbanista już pracował nad planami nowej zabudowy miasta, zachowaniem i powiększeniem jego terenów zielonych, ale i włączeniem Szczecina do portowych miast Europy. Także o utworzenie w Szczecinie wyższych uczelni, tworzących przyszłe elity miasta. (Pierwszą uczelnią była filia poznańskiej Akademii Handlowej. W inauguracji roku akademickiego 20.11.46 uczestniczyło ok. 2 tysięcy osób!).
Wspomnienia prezydenta Zaremby to szczególna epopeja: pokazująca czas początku polskiego XX-wiecznego Szczecina i Pomorza, hołd złożony miastu i regionowi, ludziom, którzy szczególnie przysłużyli się odbudowie tego, co zniszczono podczas wojny. To epopeja tworzona metodycznie, codziennie, jak na pozytywistę i państwowca przystało, no i poznaniaka, gdzie „porzundek musi być”.
Wydane dwa tomy wspomnień z lat 1945, i 1946-7 to tylko fragment wspomnień Piotra Zaremby, które liczą 15 tomów (zdeponowanych w archiwach, m.in. PAN-owskim, gdyż prof. Piotr Zaremba był członkiem rzeczywistym Akademii). Czyta się je jednym tchem, podziwiając optymizm, racjonalność, umiejętności i pracowitość autora, ale przede wszystkim wielkość jego dzieła jakim jest dzisiejszy Szczecin, nasz Szczecin.
Anna Leszkowska
Wspomnienia Prezydenta Szczecina, Pierwszy szczeciński rok 1945, Piotr Zaremba, Wyd. Księży Młyn, Łódź 2016, wyd. III, s. 370
Wspomnienia Prezydenta Szczecina, lata 1946-1947, Piotr Zaremba, Wyd. Księży Młyn, Łódź 2020, wyd. I, s. 267