Nauka i sztuka (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1036
W Miejskiej Galerii Sztuki w Częstochowie do 5.05.19 można oglądać wystawę malarstwa Małgorzaty Bryndzy pt. Imaginacja.
Na wystawie Małgorzata Bryndza prezentuje obrazy olejne powstałe w ciągu kilku ostatnich lat. Unika w nich dosłownego przedstawiania otaczającej rzeczywistości, dokładnych odwzorowań. Tworzy wyraziste w kolorze dzieła. Skupia się na budowaniu wrażenia, eliminując przy tym jakąkolwiek opisowość. Nadrzędną cechą obrazu jest dla niej wzajemne oddziaływanie barw, poszukiwaniu fakturalnych efektów.
Swoją twórczość charakteryzuje następująco: „Buduję własną wizję rzeczywistości, zgodną z tym wszystkim, co podczas malowania przeżywam. (…). Moje malarstwo nie jest odwzorowaniem, lecz próbą znalezienia nowego wyrazu, nowej jakości przedstawiania otoczenia. Świadomie rezygnuję z rysunku przedmiotu, aby obraz nabrał nowego wyrazu i silniejszego oddziaływania. Tworzę jedynie sugestię przedmiotowości. Moim celem jest tworzenie prac o dużej wartości estetycznej oraz przekonującej sile wyrazu."
Małgorzata Bryndza
Urodzona w 1989 r. w Częstochowie. Jest absolwentką Wydziału Sztuki Akademii im. Jana Długosza, gdzie w 2013 r. obroniła dyplom z wyróżnieniem w pracowni Komunikatu Wizualnego dr. hab. Andrzeja Desperaka oraz absolwentką Wydziału Tkaniny i Ubioru Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Należy do Związku Polskich Artystów Plastyków Okręgu Częstochowskiego.
Zajmuje się malarstwem sztalugowym, grafiką oraz projektowaniem obuwia.
Więcej - http://www.galeria.czest.pl/malgorzata-bryndza-imaginacja/wystawy-aktualne
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 534
W Muzeum Manggha w Krakowie do 03.05.23 czynna będzie wystawa Watanabe Seitei z kolekcji Muzeum Manggha.
Watanabe Seitei uchodzi za jednego z najbardziej tajemniczych, zapomnianych, legendarnych wręcz japońskich twórców. Tajemniczych, bo niemal nieznanych, trudno bowiem odnaleźć jego prace w muzeach i kolekcjach japońskich, podobnie jak wzmianki o nim w japońskiej historii sztuki. A przecież za życia był powszechnie znany – w Japonii i na Zachodzie. Jeszcze w 1916 roku Japończycy reklamowali go jako „malarza znanego w całym świecie zachodnim”. Był aktywny artystycznie w trzech epokach: schyłkowej Edo (1603–1868), Meiji (1868–1912) i Taishō (1912–1926). W XXI wieku w Japonii Watanabe Seitei i jego dzieło nadal pozostają nieznani.
Dopiero niedawno na Wyspach rozpoczęto systematyczne badanie jego artystycznego oeuvre. Mimo że znaczna liczba ważnych jego dzieł znajduje się w kolekcjach zachodnich, to nigdy dotąd w Europie czy w Stanach Zjednoczonych nie powstało szersze opracowanie jego twórczości. A przecież z punktu widzenia sztuki i kultury zachodniej Watanabe Seitei odegrał kluczową rolę w kształtowaniu się japonizmu, inspirując i ukazując transkulturowy potencjał sztuki japońskiej.
Watanabe Seitei urodził się jako Yoshikawa Yoshimata 27 grudnia w 1851 roku w Edo w dystrykcie Kanda Sakuma-chō, został adoptowany przez przyjaciela ojca Watanabego Mitsuego. Zmarł w Tokio, w Asakusa Higashimisuji-chō, w roku 1918. Był uczniem malarza Kikuchiego Yōsaia (1788–1878), znanego z monochromatycznych portretów postaci historycznych, oraz malarza i twórcy przedmiotów z laki Shibaty Zeshina (1807–1891). Od 1875 roku pracował dla firmy Kiryū Kōshō Kaisha, założonej przez rząd japoński w celu promowania i sprzedaży japońskich wyrobów artystycznych za granicą. Seitei tworzył wzory dla wyrobów z laki i emalii komórkowej (cloisonné).
W 1878 roku wyjechał na Wystawę Światową do Paryża jako jeden przedstawicieli spółki. Otrzymał brązowy medal za obraz Gołębie przy świątyni Sensō-ji w Asakusie (obecnie w Freer Collection w Waszyngtonie). W Paryżu spędził zapewne dwa lata, dzięki przyjaźni z marszandem sztuki Tadamasą Hayashim (1853–1906), który dobrze znał francuski, mógł aktywnie uczestniczyć w życiu artystycznym impresjonistów, nawiązując kontakty m.in. z Philippe’em Burtym, Louisem Gonse’em Degasem, Edmondem de Goncourtem, Édouardem Manetem, Giuseppem De Nittisem i wieloma innymi intelektualistami i artystami; brał udział w wystawach, spotkaniach, bardzo dużo malował.
Odniósł spektakularny sukces; w środowisku paryskim, czyli międzynarodowym, był dobrze znany, podziwiany i ceniony. Jego pionowe, wiszące zwoje, kakemona, malowane farbami wodnymi na jedwabiu, sprzedawano na wystawach za duże kwoty, przewyższające tak poszukiwane japońskie drzeworyty.
Wiemy, iż wykonał szkic, który podarował Degasowi, umieszczając na nim napis: „Dla Degasa, Seitei, improwizacja”. Był również autorem kilku pokazów malarstwa japońskiego, będących w istocie rodzajem performansów, podczas których zgromadzeni mogli obserwować proces tworzenia, malowania farbami wodnymi na jedwabiu, jego niezwykłą technikę i mistrzostwo i – przede wszystkim – doświadczyć „inności” japońskiej sztuki. Dzięki jednemu z uczestników spektaklu z 28 listopada 1878 roku, Edmondowi de Goncourtowi, mamy precyzyjny opis tej niezwykłej techniki.
Podczas pobytu w Paryżu Seitei na zaproszenie Émile’a Bergerata wykonał cztery ilustracje do dwutomowego wydawnictwa poświęconemu arcydziełom Wystawy Światowej z 1878 roku, był także stałym współpracownikiem słynnego pisma „La Vie Moderne”.
Po powrocie do Japonii Seitei rozpoczął współpracę z Sōsukem Namikawą (1847–1910), artystą zajmującym się techniką cloisonne; zaangażował się też w dekorację wnętrz Pałacu Akasake (dawnej siedziby następcy cesarskiego tronu, używanej jako rezydencja dla gości składających oficjalne wizyty w Japonii).
W 1890 roku założył pismo „Bijutsu Sekai” (Świat Sztuki), którego był redaktorem naczelnym, poświęcone wprowadzaniu sztuki starożytnej i nowoczesnej do Japonii, wydawane przez oficynę Shun’yōdō, odgrywając tym samym kluczową rolę we wczesnym okresie japońskiej sztuki nowoczesnej. Około 1890 roku Watanabe Seitei wycofał się z publicznego życia artystycznego, nie uczestniczył w wystawach, przestał wychodzić ze swojego domu w tokijskiej Asakusie, wybierając życie pustelnika, pozostając artystą „odosobnionym”.
Ten malarz nihon-ga (malarstwa w stylu japońskim) stworzył swój własny, niepowtarzalny język wizualny. I choć podejmował klasyczne tematy – krajobrazy, sceny rodzajowe i obrazy kwiatów i ptaków – to ich nowa interpretacja wzbudzała zainteresowane i zachwyt. Malarz bijin-ga (obrazów pięknych kobiet) Kiyokata Kaburagi (1878–1972) dostrzegł siłę jego kolorystyki, mówiąc o czarownym uroku „czerni laki, pogodnego błękitu nieba, głębokiej, głębokiej czerwieni. Używając delikatnych pędzli niczym nierozwikłanej jedwabnej przędzy, splatał te trzy barwy, tworząc przepiękny efekt. W tym względzie nie miał sobie równych”.
Z kolei Ryō Furuta, wybitny znawca sztuki Seiteia, uważa, iż jego sztukę cechuje specyficzna mieszanka konserwatyzmu i rewolucji, a owe „sprzeczności stały się determinantami jego twórczości. I rzeczywiście te dwa aspekty jego sztuki – globalność w połączeniu z rodzimością jako skutkiem zmieniającego się krajobrazu Japonii, przechodzącej z epoki Edo w okres nowożytny – legły u podstaw fascynacji twórczością Seiteia”. Jednakże to obrazy natury – kwiatów i ptaków – stanowią arcydzieła malarstwa nie tylko japońskiego, lecz światowego.
W 2022 roku Muzeum Manggha otrzymało od Raymonda Milewskiego, profesora botaniki ze Stanów Zjednoczonych, niezwykły dar: kolekcję dzieł Watanabego Seiteia i japońskich twórców kręgu kachō-ga. Jest to największa kolekcja prac tego artysty na świecie. Stanowi ją ponad czterdzieści malowideł, drzeworyty barwne i wszystkie książki ilustrowane.
Na pierwszej tak dużej na Zachodzie wystawie prezentowane są dzieła Watanabego Seiteia zarówno te o tematyce kachō-ga, obrazów kwiatów i ptaków, jak i zjawiskowe krajobrazy, a także sceny rodzajowe. Także arcydzieła Seiteia z kolekcji Feliksa „Mangghi” Jasieńskiego cztery malowidła z 1891 roku Kwiaty i ptaki czterech pór roku. Towarzyszą im prace m.in. Shibaty Zeshina, Kawanabego Kyōsaia, Nakayamy Sūgakūdō oraz instalacja współczesnego krakowskiego artysty Olgierda Chmielewskiego Ephemera z 2022 roku.
Bohaterami tematu kachō-ga w kompozycjach Seiteia nie były rzadkie ptaki i oryginalne rośliny, tylko właśnie te znane i rozpoznawane przez wszystkich, obecne w najbliższym otoczeniu – „za oknem”, w ogrodzie, w parku, spotkane podczas pielgrzymki i podróży. Znane i uruchamiające niejako automatycznie myślenie symboliczne, gdyż każda przedstawiona przez artystę istota – ptak i roślina – mają swoje określone, głęboko zakorzenione w japońskiej kulturze znaczenie symboliczne. Dzieła Seiteia inspirowane obserwacją natury cechuje także niezwykła uważność, dokładność w dostrzeganiu drobnych zdarzeń z jej życia, tego obok nas. Wiele ukazanych przez artystę obrazów natury już nie istnieje. Jednakże jego mistrzowska, magiczna wręcz technika – umiejętność użycia tuszu i farb wodnych – zatrzymała te obrazy, oddając ich ducha, ich istotę, tworząc imaginarium natury.
Anna Król
Za: https://manggha.pl/wystawa/imaginarium-natury
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 4495
Nazwa Arka zobowiązuje. A zwłaszcza teatr, który ją sobie obrał i tym samym dokonał wyznania wiary co do zainteresowań repertuarowych i obszaru działań, czyli: blisko widza i bez barier, łączyć ludzi.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 9448
Z dr. Marcinem Zglińskim z Instytutu Sztuki PAN rozmawia Anna Leszkowska
- W stosunku do słuchanej muzyki często używa się określenia niebiańska lub piekielna. Czy jest to związane z wpływem określonych dźwięków na psychikę, czy może z instrumentarium stosowanym w niebie i piekle?
- Z jednej strony jest to bardzo stary archetyp, który pewne rodzaje dźwięków, czy muzyki, łączy ze sferą infernalną czy zjawiskami paranormalnymi, bądź związanymi z wrogimi człowiekowi siłami przyrody. Ale z drugiej strony, wszystko bierze się z właściwości percepcji naszego słuchu, czy organizmu. W końcu w Guantanamo czy Iraku jedną z tortur była muzyka, która dla przeciętnego nastolatka europejskiego byłaby do zaakceptowania w otwartej przestrzeni dyskoteki, natomiast dla człowieka z innego kręgu kulturowego – Azji, Bliskiego Wschodu - była nie do zniesienia. Jej rodzaj i natężenie stwarzało im piekło na ziemi. Tradycja stosowania tortur muzyką, czy dźwiękiem jest bardzo długa. Bo obraz można wyłączyć z percepcji poprzez zamknięcie oczu czy odwrócenie głowy, natomiast słuch czy węch to zmysły, których wyłączyć nie można, stąd walka mieszkańców o strefy ciszy jest w pełni zrozumiała.
- Ale rozróżnienie na muzykę diabelską czy anielską funkcjonuje także w obrębie jednej kultury. Tak samo jest z instrumentami - są szlachetne – anielskie i te gorsze - diabelskie.
- To się wiąże z istniejącymi od czasów średniowiecza opisami zaświatów, jak np. w tekście Wizja Tnugdala z XII w., autorstwa irlandzkiego mnicha Marka. Było to dzieło niebywale popularne, w którym opisano dzieje grzesznego rycerza, trafiającego do piekła i poddawanego tam najrozmaitszym torturom, m. in. słuchu. Diabły i demony śpiewają mu parodie ulubionych jego pieśni, akompaniując sobie na różnych instrumentach. Oczywiście, pewne instrumenty częściej kojarzono z piekłem, a inne z niebem – ten podział trwa już od antyku, kiedy powstaje mit o Apollinie i Marsjaszu, w którym bóg Apollo zostaje wyzwany przez fauna Marsjasza na pojedynek muzyczny. Apollo gra na lirze, a Marcjasz, który jak na fauna przystało jest owłosiony i ma rogi (jak wizerunki diabłów w chrześcijańskiej ikonografii) - na instrumencie dętym.
Instrumenty dęte były „podejrzane”, gdyż wychodzący z nich dźwięk jest jakby przedłużeniem oddechu, trzewi. A trzewia mają przecież dwa końce – górny jest domeną szlachetnej mowy i śpiewu, ale koniec dolny wydaje nie najpiękniejsze odgłosy, którym w dodatku towarzyszą wonie podobne do piekielnych. Oczywiście, pojedynek wygrywa Apollo, po czym obdziera Marsjasza ze skóry. Jest to topos, który znajduje swoje odbicie w późniejszej kulturze – malarstwie (Tycjan), poezji (Herbert). Ale pomijając kwestię przypisania do tego mitu dwóch sfer - apollińskiej i dionizyjskiej, które w sztuce są zawsze obecne, to instrumenty dęte już tutaj pokazane są jako coś piskliwego, głośnego, nieszlachetnego.
W średniowieczu, w tekstach i przedstawieniach pasyjnych w scenach naigrywania się z Chrystusa, często pojawiają się instrumenty wydające piskliwe tony - piszczałki, pomorty, trąbki (podobnie jak dzisiaj na meczach piłkarskich wuwuzele), wydające dźwięk będący ekwiwalentem obelg, drwin, wygwizdania. Instrumenty dęte mają też moc niszczącą – trąby przecież zniszczyły mury Jerycha.
- Jednak dlaczego dęte a nie np. perkusyjne są domeną piekła?
- Perkusyjne oczywiście też, bo czynele, bębenki przynależały do bachanaliów, do sfery dionizyjskiej. Tak naprawdę, każda muzyka, którą odbieramy zmysłami jest muzyką niższą.
W późnym antyku pojawia się koncepcja muzyki niebiańskiej, harmonii sfer. Muzyka nieba, oderwana od doznania zmysłowego, bliższa jest królowej nauk, matematyce, stąd w średniowieczu muzykę i harmonię zaliczano do nauk wyzwolonych, natomiast praktyka muzyczna była czymś ziemskim i traktowana inaczej.
Instrumenty, które znajdujemy w przedstawieniach piekła i nieba, zasadniczo są tymi samymi instrumentami. Kiedy przedstawiano niebo jak i piekło, jak np. w obrazowaniu Sądu Ostatecznego – począwszy od Giotta, van Eycka, poprzez Memlinga i Boscha - w obu sferach umieszczano te same instrumenty. Dzień Sądu Ostatecznego, dies irae, głoszony jest na trąbie niebiańskiej. Na tympanonach często widzimy kapelę anielską, gdzie aniołowie najczęściej mają trąby, trąbki, puzony; jest tam właściwie całe instrumentarium z epoki, bo są także instrumenty strunowe, lutnie, harfy, skrzypce.
- W Biblii też się nie wspomina o tym, że jakiś instrument może być dla Boga niewłaściwy...
- W tradycji biblijnej Dawid grał na harfie, a św. Cecylię – patronkę muzyki - przedstawiano najczęściej grającą na organach, organetcie, czasami na lutni. Organy ze względu na swoją złożoną strukturę były uważane za instrument boski, były atrybutem królewskości. W Europie ponadto uchodziły za apogeum możliwości cywilizacyjnych, stąd były ulubionym darem władców europejskich na dwory egzotyczne. Np. Elżbieta I wysłała wspaniałe organy sułtanowi do Stambułu.
Harfa i organy to są dwa instrumenty najbardziej uprzywilejowane „niebiańsko”. Z tym, że oczywiście w piekle też je umieszczano. W tryptyku Hieronima Boscha, malarz pokazał w scenie piekła instrumenty nieistniejące – połączenie harfy i lutni, czy dudów i szałamai (bądź oboju). Takie instrumenty były różnie interpretowane, ale wydaje się, że Bosch chciał przedstawić piekło jako miejsce, gdzie wszystko jest na opak, absurdalne, gdzie wszelkie zasady harmonii i logiki zostają odwrócone. Pokazanie złączonych ze sobą instrumentów cichych, strunowych, jak lutnia czy harfa z plebejskimi, głośnymi, było pokazaniem świata niszczącego wszelką harmonię. Niebo jest homogeniczne, wszystko jest w nim statyczne, jest to wiekuista kontemplacja oblicza Boga i harmonia, która w sensie muzycznym jest jakąś pełnią zwierania wszystkiego. Natomiast piekło jest dysharmonijne i wskutek tego – różnorodne, zróżnicowane. Dlatego dla artystów było i jest tak atrakcyjne. Bo dobro jest czymś niepodzielnym, natomiast grzechy są nie tylko różne, ale można je też stopniować.
W średniowieczu i artyści, i teologowie lubowali się w opisywaniu różnego rodzaju piekła – także z torturami słuchu. Na zabawach czarownic np. grały kapele złożone z muzyków grających na wszystkich instrumentach – strunowych i dętych. Oczywiście ta muzyka, choć atrakcyjna dla uczestników zabawy, musiała być hałaśliwa. Dzisiaj też mamy sferę muzyki odwołującą się do satanizmu jak black i death metal. To są bardzo silne nurty ze specjalnie konstruowanymi instrumentami (np. gitarami) w formie popularnych wyobrażeń związanych ze sferą diabelską jak rogi, ale i z atrybutami stroju, nazwy, ideologią, etc. Muzyka „piekielna” stała się osobnym gatunkiem, komercyjnym. Jest też – jak dawniej - wiele legend o artystach sprzedających duszę diabłu.
- Jest jeden instrument, który szczególnie zasłynął zarówno jako piekielny jak i niebiański – skrzypce.
- Skrzypce są istotnie instrumentem „dwoistym”. W kulturze ludowej istnieje nawet nazwa „diabelskie skrzypce”, co ze skrzypcami nie ma nic wspólnego, gdyż jest to instrument perkusyjny. Ale diabeł, jak wiadomo jest przebiegły i potrafi się wcisnąć wszędzie. W kulturze ludowej Bawarii istnieje legenda o wspaniałych organach z opactwa benedyktyńskiego Weingarten, zbudowanych przez organistę Gablera w XVIII w. Według tego podania, organmistrz miał oddać diabłu duszę w zamian za pomoc w stworzeniu instrumentu, który będzie imitować ludzki śpiew. Ale kiedy tak się stało (dzięki dodaniu czarodziejskiego metalu do stopu, z jakiego je zbudował), wówczas organy przestały grać. Można było na nich zagrać dopiero wówczas, kiedy ów vox humana wyrzucono. Trzeba pamiętać, że organy są uważane za metaforę boskich relacji stworzenia oraz porządku społecznego.
Skrzypce, o których mawia się, że mają duszę, to z kolei instrument, który wiąże się przede wszystkim z wirtuozerią. W XVIII w. pojawiło się wielu skrzypków wirtuozów, muzyków wędrownych zadziwiających swoją biegłością techniczną. I kiedy największy wirtuoz skrzypiec, Paganini, wprowadził w początku XIX w. niezwykłe innowacje techniczne w grze na tym instrumencie, uznano, iż wszedł w pakt z diabłem. Podobnie mówiono o Giuseppe Tartinim, poprzedniku Paganiniego, który skomponował i wykonywał niezwykle trudną sonatę „Z diabelskim trylem”. Według legendy, w 1713 r. Tartini we śnie miał wizję diabła, któremu skrzypek zaproponował duszę za wirtuozowskie umiejętności. Ale kiedy diabeł wykonuje niezwykle piękną i trudną sonatę, kompozytor nagle się budzi, a w jego pamięci pozostaje z niej tylko namiastka - ów diabelski tryl. Dzisiaj tę sonatę gra każdy uczeń szkoły muzycznej, ale wówczas było to nowatorskie, uważane za diabelski wynalazek.
Ale i organy, boski instrument, w kulturze masowej uznano za demoniczne. To zaczęło się od filmu według powieści Juliusza Verne'a 20 tys. mil podmorskiej żeglugi, w którym kapitan Nemo gra na organach w swojej łodzi podwodnej Nautilus - nawet w obliczu zagłady. W bardzo wielu powieściach gotyckich czy filmach grozy muzyka organowa wprowadza element niepokoju, zagrożenia, lęku i trwogi. Dobrym przykładem jest także musical Webbera Upiór w operze, w którym główny motyw jest grany właśnie na organach.
- Jednak skrzypce nie miały tylko charakteru diabelskiego, skoro za ich wynalazcę uważa się Orfeusza, a Merkurego za wynalazcę instrumentów smyczkowych...
- Oczywiście, już Apollo był przedstawiany ze skrzypcami. Choć pewne instrumenty były często przypisywane do określonej sfery, to nie ma instrumentu jednoznacznie niebiańskiego czy piekielnego. Nawet organy, które wydawałyby się, że są uprzywilejowane, bo w średniowieczu przypisano je do liturgii i są jedynym instrumentem zawsze używanym w kościele (poza protestanckim, gdzie muzykę uważa się za doznanie zmysłowe, odwracające uwagę od słowa i zbędną, a organy za przedmiot luksusowy), trafiły do kultury masowej, czyli sfery demonicznej.
Jest wiele rycin pokazujących organy piekielne i niebiańskie, gdzie na tych piekielnych gra personifikacja zmysłów i rozpusty, diabeł dmie w miechy, a z piszczałek wydobywają się napisy niczym diabelski cyrograf, antyCredo. Organy niebiańskie natomiast to kontemplacja duchowa, przeciwieństwo piekła.
- A czy przypisanie instrumentów do jednej z tych sfer nie wiąże się z częstotliwością i barwą dźwięków, jakie można z nich wydobywać?
- Pewnie trochę tak, ale na każdym instrumencie można grać tak, że będzie się to kojarzyć ze sferą niebieską lub piekielną. Luter wprowadził pojęcie awiatory, czegoś, co jest samo w sobie neutralne, i dopiero sposób użycia tego decyduje czy jest dobre, czy złe. W takich kategoriach traktował również muzykę. Wszystko zależy zatem od tego, co się gra, kiedy, jak i gdzie. Anioł pewnie z każdego instrumentu wydobędzie piękną muzykę, a diabeł wszystko poplącze.
- Dziękuję za rozmowę.