Filozofia (el)
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 2214
Organizacja, porządek i ład są czynnikami, które umacniają strukturę systemu społecznego i czynią go bardziej stabilnym i odpornym na perturbacje.
Słowo „organizacja” można rozumieć na trzy sposoby: w znaczeniu rzeczownikowym (rzeczowym), czasownikowym (czynnościowym), lub przymiotnikowym (atrybutywnym), które można traktować łącznie, albo rozdzielnie. Mówiąc „organizacja”, ma się na myśli proces organizowania się albo jego rezultat, albo jedno z drugim.
Organizowanie, które polega na nadawaniu czemuś jakiejś struktury, nie jest tym samym, co strukturyzacja, która polega na podziale czegoś na podzbiory, niekoniecznie zorganizowane (na przykład jedną z form strukturyzacji społeczeństwa jest jego podział na warstwy, klasy, grupy zawodowe, itp.)
Na strukturę składa się mnogość zależności, relacji, związków i interakcji między elementami obiektu oraz sposób ich kompozycji, konfiguracji i uporządkowania. Można ją zmieniać, ale tylko tak, by nie naruszyć jego tożsamości, by nie doprowadzić do jego całkowitego demontażu. Ustalona struktura ogranicza różnorodność interakcji między elementami do tych, które jej nie burzą. W ten sposób jakby narzuca porządek panujący wewnątrz obiektu i jest gwarantem tego porządku.
Od struktury zależy trwałość obiektu. Im gęstsza i spójniejsza jest struktura oraz im mocniejsze są relacje porządkujące między elementami, tym odporniejszy jest obiekt na zagrożenia zewnętrzne.
Ład oznacza harmonijny układ czegoś. Kojarzy się zazwyczaj z harmonią, zgodnością (konsensusem społecznym) i równowagą. Różni się od porządku tym, że porządek może być i często bywa narzucony (przymusowy) z zewnątrz, formalny, czyli skodyfikowany, na przykład za pomocą regulaminów.
Porządku musi się przestrzegać, ponieważ za jego naruszenie grozi kara. Natomiast ład jest porządkiem, na który ludzie godzą się bez jakiegokolwiek nacisku czy groźby, z samego zamiłowania do porządku.
W systemie społecznym może panować porządek, ale to jeszcze nie zapewnia mu równowagi, spójności czy harmonijnych relacji międzyludzkich, jeśli brakuje przyzwolenia na ten porządek ze strony ludzi. Równowagę i spójność zapewnia ład społeczny. Ład bierze się z wewnętrznej potrzeby porządku (imperatywu moralnego) i z dobrowolnego podporządkowania się regułom i standardom porządkującym życie.
A więc ład jest czymś więcej niż porządek – jest porządkiem biorącym się z wewnętrznej potrzeby, porządkiem ustanowionym nieformalnie. Organizacja, porządek i ład są czynnikami, które umacniają strukturę systemu społecznego i czynią go bardziej stabilnym i odpornym na perturbacje.
Organizowanie się społeczeństwa
Ludzie zawsze musieli organizować się w celu osiągnięcia tego, co wymagało działań zespolonych – począwszy od najprostszych i lokalnych wspólnot aż po najbardziej złożone i globalne: rodziny, plemiona, zespoły, grupy zawodowe, wspólnoty religijne, narody i społeczeństwa.
Życie rodzi wciąż nowe potrzeby i stawia coraz trudniejsze wyzwania. Nie da się im sprostać inaczej, jak poprzez doskonalenie organizacji życia społecznego w różnych sferach: pracy, handlu, zarządzaniu, itd. (Dziś także największy kłopot sprawia dobre zarządzanie, mimo wykorzystywania najnowszych osiągnięć techniki i nauki.
Bez sprawnej organizacji i dobrego managementu niczego nie da się osiągnąć w zadowalającym stopniu. Trzeba umieć organizować sobie wszystko: pracę, czas wolny, naukę, wypoczynek, gospodarkę, zakupy, finanse i dobrze tym zarządzać). Rodzina
Zazwyczaj im mniejsza liczebność wspólnoty, tym łatwiej, lepiej i na dłuższy czas można ją zorganizować. Toteż najlepiej były zorganizowane najmniejsze grupy społeczne jakimi są np. rodziny - ze względu na zajmowane terytorium i liczebność. Do dziś uchodzą one za podstawowe i najstabilniejsze komórki społeczne, z których zbudowana jest tkanka społeczna i na których wspierają się systemy społeczne. Od ich trwałości zależy stabilność całych społeczeństw oraz narodów.
Jednak od pewnego czasu, pod wpływem przemian cywilizacyjnych i kulturowych, jakie towarzyszą skumulowanym procesom globalizacji, zaczęła postępować erozja rodziny. W cywilizacji zachodniej tradycyjny model rodziny, u którego podstaw leży sakramentalne małżeństwo heteroseksualne, ukształtował się głównie pod wpływem chrześcijaństwa. Teraz stopniowo ustępuje on miejsca nowemu modelowi, u którego podstaw leżą małżeństwa homoseksualne, nieformalne i niesakramentalne, jak na przykład związki partnerskie.
Dawne funkcje rodziny i jej struktura zmieniają się - jedne funkcje zanikają (są na przykład przejmowane przez państwo), inne powstają. Czy ten nowy model rodziny i nowe jej funkcje okażą się lepsze, o tym nikt dzisiaj nie wie; życie pokaże. Być może są konieczną reakcja na nowe warunki życia i zapewniają lepsze możliwości przystosowania się do nich teraz i w przyszłości.
Na razie napawa to lękiem, jak wszystko, co nieznane. Formowaniu się nowego modelu rodziny towarzyszy obawa o destrukcję tradycyjnej, wciąż uznawanej za fundament, na którym wznoszą się systemy społeczne i - w konsekwencji - o destrukcję utrwalonego ładu społecznego, który dotychczas gwarantował szanse przeżycia.
Dlatego trudno dziwić się konserwatystom i duchowieństwu chrześcijańskiemu, że przeciwstawiają się nowemu modelowi rodziny i bronią przed „atakami” rodzinę rozumianą tradycyjnie. Wydaje się im, że jakieś siły społeczne - ideologie oraz układy polityczne - celowo niszczą rodzinę tradycyjną. Nie dopuszczają myśli, ( bo może z różnych względów jest im tak wygodnie), że to nie dzieje się w wyniku zaprogramowanego spisku, lecz czynników obiektywnych - postępu cywilizacyjnego i prawidłowości ewolucji społecznej oraz rewolucji kulturowej – wynikających z globalizacji.
Walka z postępem i prawidłowościami ewolucji jest równie skuteczna, jak przysłowiowa walka z wiatrakami. Jakkolwiek nie ma pewności, czy stary ład społeczny sprawdzi się w przyszłości, to z dużym prawdopodobieństwem można przypuszczać, że raczej nie. Bowiem każda epoka czy faza ewolucji społecznej tworzy nowy porządek i ład społeczny, gdyż stary okazuje się archaiczny, nieodpowiedni oraz nieefektywny – nie pomaga dalszej ewolucji społecznej ani postępowi cywilizacyjnemu, lecz przeszkadza. Następstwo faz ewolucji społecznej idzie w parze z sekwencją ładów społecznych.
Wspólnoty Historycznie struktury społeczne stawały się coraz bardziej złożone, a wspólnoty, społeczeństwa, narody i państwa – coraz lepiej zorganizowane.
Proporcjonalnie wzrastał też porządek społeczny. To skutkowało również pewnymi wynaturzeniami w postaci przeorganizowania (np. w ustrojach dyktatorskich i totalitarnych), które chyba jest gorsze od niedostatecznego zorganizowania. Na szczęście, te odchyłki były stosukowo krótkotrwałe i po pewnym czasie takie wynaturzone systemy społeczne powracały na normalną drogę rozwoju porządku i ładu.
W krajach wysoko rozwiniętych organizowano się szybciej i lepiej, do czego zmuszał postęp techniki i rozwój gospodarki, który zresztą zawdzięczano coraz sprawniejszej organizacji oraz lepszemu porządkowi społecznemu. Tam też w ramach panującego ustroju demokratycznego, jak się wydaje, osiąga się zgodnie z zasadą akceleracji w coraz szybszym tempie pewien pułap organizacji, porządku i ładu.
Z pewnością tak samo wysoki stopień organizacji i porządku osiągną również pozostałe kraje w wyniku procesów globalizacyjnych, zmierzających do wyrównywania poziomów rozwoju technicznego i gospodarczego wszystkich krajów świata. Przekroczenie maksymalnego stopnia organizacji skutkuje przeorganizowaniem systemu społecznego wraz z wszystkimi negatywnymi skutkami społecznymi tego zjawiska i generuje chaos.
Systemy społeczne w ustrojach niedemokratycznych rozwijały się z tendencją do stawania się coraz silniej zdeterminowanymi. Dlatego organizowały się bardziej w pionie niż w poziomie. Najpierw tworzono struktury hierarchiczne we wspólnotach zarządzanych centralistycznie: rodzinach, plemionach, księstwach, monarchiach, dyktaturach i dotychczasowych demokracjach. Panujące w nich porządki społeczne układały się w piramidy budowane na podporządkowaniu się podwładnych (jednostek, grup i instytucji) swoim przełożonym.
Tylko w niewielkim stopniu rozbudowywały się struktury poziome
, ufundowane na współzależnościach.Miały one niewielki wpływ na systemy społeczne, a ich rola sprowadzała się raczej do wspomagania struktur pionowych. Na przykład, w demokracji socjalistycznej, obok partii rządzącej - zgodnie z zasadą centralizmu demokratycznego (hierarchicznie) - funkcjonowały inne partie, stronnictwa, związki i towarzystwa, które faktycznie nie rządziły, lecz pomagały partii rządzącej dzięki temu, że były jej „przedłużeniami” do mas społecznych (często o odmiennych poglądach politycznych i światopoglądach) i skwapliwie wykonywały jej polecenia.
Od niedawna, w wyniku rozwoju demokracji liberalnej, systemy społeczne stają się coraz słabiej zdeterminowane, ponieważ gwarantują większy stopień wolności. W związku z tym i pod wpływem innych czynników, głównie ekonomicznych, przeważa tendencja ewolucji społecznej do decentralizacji w sferze zarządzania jako sprzeciw wobec wcześniejszej tendencji do koncentracji władzy. Polega ona na przenoszeniu ośrodków decyzyjnych na coraz niższe szczeble władzy.
Jednocześnie, proporcjonalnie do rozwoju neoliberalizmu, zgodnie z zasadami rozpraszania, albo pomocniczości, pojawia się coraz więcej alternatywnych, rozproszonych czy równoległych ośrodków władzy i poziomych struktur zarządzania. Takie struktury występują nie tylko w domenie władzy i zarządzania, ale też w innych domenach: w różnych infrastrukturach przestrzeni społecznej, np.
w urbanistyce (rozproszone centra handlowe i usługowe zamiast jednego city),
w strategii wojennej (liczne ataki flankowe i organizowanie wielu lokalnych „kotłów” zamiast jednego skoncentrowanego natarcia frontalnego, albo - w przypadku terrorystów - skryte zamachy rozproszone zamiast jawnych i skoncentrowanych działań wojennych przeciwko jakiemuś państwu), a nawet
w sztuce (monolityczną kompozycję lub konstrukcję, mającą na celu koncentrację uwagi widza na centralnym punkcie dzieła, zastępuje się agregatem elementów rozgałęziających się horyzontalnie w wielu kierunkach, co powoduje rozproszenie jego uwagi),
w etyce (hierarchię wartości w etyce tradycyjnej zastępuje ich równorzędność w etyce relatywistycznej) i
w filozofii (uporządkowane hierarchicznie systemy filozoficzne zastępuje się postmodernistycznymi systemami nieuporządkowanymi).
O ile struktury pionowe tworzą organizację opartą na porządku wyróżniającym jakiś jeden kierunek, to struktury poziome, alternatywne i rozproszone tworzą rodzaj organizacji niewyróżniającej żadnego kierunku.
Organizacja w poziomie tworzy porządek wywodzący się z relacji bycia i funkcjonowania „obok siebie”. Inaczej mówiąc, elementy struktur poziomych mogą istnieć i działać niezależnie od siebie - każdy dla swojego dobra - i niekoniecznie łączyć się we współdziałaniu dla dobra wspólnego. Im mniej jest elementów struktur poziomych, tym łatwiej ze sobą współpracują, a im jest ich więcej, tym bardziej działają w pojedynkę, ponieważ konkurują ze sobą.
Walka konkurencyjna stanowi przeszkodę w łączeniu się dla dobra wspólnego. W ostatecznym rachunku, organizacja pozioma powoduje rozluźnienie porządku społecznego narzucanego przez organizację pionową i osłabia ją.
W przestrzeni społecznej, w której już znacznie osłabiona została organizacja pionowa wraz z właściwym jej starym porządkiem hierarchicznym i jeszcze nie zdążyła się uformować w pełni organizacja pozioma i nowy porządek, panuje dezintegracja, bezład i chaos. Prawdopodobnie organizacja pozioma nie jest zdolna do stworzenia tak rygorystycznego porządku, jak organizacja pionowa.
Jeśli więc w warunkach silnie zliberalizowanej demokracji postępuje stopniowe zastępowanie organizacji pionowej przez poziomą, to systemy społeczne będą coraz słabiej zdeterminowane i staną się bardziej chaotyczne.
Od hierarchii do anarchii
Ewolucja ustroju demokratycznego zmierza do wzrostu uczestnictwa w rządzeniu jak największej liczby ludzi. W efekcie zaciera się stopniowo granica między rządzącymi a rządzonymi. Następuje to między innymi w wyniku rozbudowy poziomych struktur władzy i wzrostu ich znaczenia w życiu społeczeństwa i państwa kosztem atrofii pionowych struktur i spadku ich roli w rządzeniu. W coraz bardziej złożonym społeczeństwie i państwie w wyniku postępu cywilizacyjnego coraz trudniej jest sprawować władzę centralnym ośrodkom decyzyjnym. Na pewnym etapie staje się to niewydolne, albo wręcz niemożliwe. W związku z tym, władze (organizacje) centralne tworzą władze (organizacje) poziome, które pomagają im lub wyręczają je w rządzeniu i przejmują odpowiedzialność za niepowodzenia. A jednocześnie dają satysfakcję większej liczbie ludzi z faktycznego lub iluzorycznego uczestnictwa w sprawowaniu władzy. Władze centralne mogą kontrolować i ograniczać władze poziome tak długo, dopóki jest ich niewiele. Jednak po przekroczeniu pewnego pułapu nie są już zdolne do tego i muszą oddać całe rządy w ręce władz poziomych. Dlatego, chcąc panować autorytarnie, niechętnie zgadzają się na tworzenie władz poziomych, równoległych i na dzielenie się z nimi władzą.
Ale faktycznie nie mogą temu przeciwdziałać. Mają do wyboru: albo zlikwidować demokrację i zastąpić ją dyktaturą - co nie jest akceptowane przez współczesne społeczeństwa - albo poddać się prawidłowości ewolucji ustroju demokratycznego i samobójczo przekazać władzę organizacjom poziomym. W transformacji władz pionowych w poziome tkwi więc niebezpieczeństwo dezorganizacji struktury społecznej: im więcej rządów równoległych, tym mniej porządku. Systemy, w których nie ma porządku są jednak nieprzewidywalne i to tym bardziej, im mniej są uporządkowane. A nieprzewidywalne zachowania systemu społecznego to symptom chaosu, który nasila się proporcjonalnie do zakłócenia porządku i ładu społecznego. Prawidłowością ewolucji systemów demokratycznych w wersji neoliberalnej jest przekształcanie się ich w systemy chaotyczne proporcjonalnie do wzrostu stopnia demokracji lub wolności i wzrostu odpowiedzialności zbiorowej w wyniku przejmowania władzy przez coraz liczniejsze struktury poziome. Narastaniu chaosu społecznego w naszych czasach sprzyjają różne czynniki demograficzne, ale chyba najbardziej migracja ludności, która dokonuje się na skalę globalną. Rozmaite grupy etniczne przemieszczają się, a ostatnio dosłownie najeżdżają przede wszystkim bogate kraje z różnych powodów, ale przede wszystkim ekonomicznych i osiedlają się w nich na stałe.
Ci przybysze wcale nie chcą dostosować się do porządków społecznych panujących w krajach osiedlenia się, lecz usiłują narzucać tubylcom swoje porządki oraz zwyczaje wywodzące się z innych kultur, wierzeń i systemów wartości. (Dawniej imigranci musieli adaptować się do porządku uznawanego przez tubylców, być może dlatego, że było ich o wiele mniej niż teraz i byli pod ściślejszą kontrolą.)
Nie ma dla nich wspólnego mianownika. W związku z tym nie ma mowy o mieszaniu się, a tym bardziej o integracji kultur, czy grup przybyszów z tubylcami. W rezultacie żyją oni obok siebie, chociaż na wspólnym terytorium. Tworzą się enklawy etniczne: hermetyczne dzielnice i osiedla, jak np. China town, türkische Wohnviertel, Jackowo, itp. Jednorodne skupiska ludzi - miasta - w których panował określony porządek respektowany przez wszystkich, przekształcają się w agregaty grup etnicznych - jakby zbiorowiska hord - uznających własne, często sprzeczne ze sobą, porządki. To rodzi w sposób naturalny ksenofobię i postawy skrajnie nacjonalistyczne, nie mające nic wspólnego z zasadami demokracji. Oprócz tego, wiele grup społecznych w miastach dobrowolnie izoluje się. Są to grupy górujące nad innymi ze względu na stan posiadania, albo snobistycznie uznające się za wyższe czy „elitarne” z innych przyczyn. Wskutek tego homogeniczne skupiska ludzkie przekształcają się w heteronomiczne, a miasta stają się agregatami ekskluzywnych osiedli grodzonych i strzeżonych przez kamery i strażników, blokowisk, wydzielonych kwartałów etnicznych, dzielnic mieszkań komunalnych, rewirów biedoty i slumsów. W ten sposób nie tylko w miastach, lecz w całym kraju tworzą się społeczności równoległe i oderwane od siebie. Zajmują się one własnymi sprawami, żyją według swoich norm obyczajowych i standardów, nie rozumieją się i nie kontaktują ze sobą. W każdej z nich panują inne porządki. Tylko sporadycznie i krótkotrwale w sytuacjach kryzysowych albo wyjątkowo ważnych dla całego społeczeństwa lub państwa przełamują bariery dzielące je i działają zespołowo. Do tego dochodzi jeszcze indywidualizacja jednostek w obrębie społeczności równoległych, granicząca często z egoizmem. Mnożenie się społeczności równoległych skutkuje narastaniem chaosu w całym społeczeństwie, czemu sprzyja wzrost indywidualizmu i atomizacja. Chaos wywołuje nieuchronnie destrukcję porządku i ładu społecznego w obrębie narodu i państwa oraz przyczynia się do rozpadu struktur społecznych.
Trudno jest przeciwstawić się tendencji ewolucji społecznej do chaosu i destrukcji porządku społecznego i spowodować jej odwrócenie ku lepszej organizacji systemów społecznych - chociaż mogłoby się wydawać, że sprzyjać temu powinien przyspieszony przyrost populacji świata i szybko rosnące zagrożenia pochodzące z coraz bardziej degradowanego środowiska. Możliwe, że w przyszłości chaos i zbiorowisko hord staną się bardziej przydatną formą organizacji społeczeństwa. Wiesław Sztumski
- Autor: Lesław Michnowski
- Odsłon: 4784
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 5447
„Więcej mamy lenistwa w umyśle niż w ciele”
François de la Rochefoucauld
Lenistwo jest nie tylko potępiane przez różne religie, a przez chrześcijan uznawane za grzech główny i - jak sądzę - fundamentalny, gdyż wydaje się być przyczyną pozostałych grzechów głównych.
Jest ono również nową, groźną chorobą cywilizacyjną, w pewnym sensie nawet zakaźną, która w szybkim tempie przenosi się na coraz więcej ludzi w miarę formowania się społeczeństwa informatycznego i konsumpcyjnego. Im więcej jest ludzi leniwych, tym bardziej wzrasta ich liczba.
Na razie ignoruje się tę chorobę z różnych względów. Po pierwsze dlatego, ponieważ ludzi trapią inne choroby cywilizacyjne, dotkliwsze i groźniejsze dla organizmu (nadciśnienie, otyłość, głuchota, alergia itd.) i dla psychiki (depresje, nerwice, stresy, itd.).
Szerzą się one na coraz większą skalę i nabrały już charakteru pandemii. Coraz trudniej radzimy sobie z nimi, między innymi dlatego, że za późno podjęto działania terapeutyczne i profilaktyczne.
Po drugie, ludzie nie uświadamiają sobie poważnych skutków lenistwa. W środkach przekazu masowego nagłaśnia się skutki znanych chorób cywilizacyjnych, sposoby ich leczenia i zapobiegania im. Czyni się to chyba bardziej ze względów komercyjnych (zyski z reklam i rynku usług medycznych oraz farmaceutyków), aniżeli z troski o zdrowie przyszłych pokoleń i o biologiczne przetrwanie naszego gatunku.
O lenistwie jako chorobie cywilizacyjnej prawie nic się nie mówi i dlatego ludzie nie zdają sobie sprawy z zagrożeń wynikających z niej. Lenistwo traktuje się jak cechę charakteru, którą czasem ocenia się negatywnie, a często traktuje się z pobłażaniem. Sądzę, że najwyższy czas, by zacząć traktować lenistwo jak ciężką chorobę i nie dopuścić do tego, żeby szerzyła się w skali globalnej i stała się wkrótce pandemią, nad którą trudno będzie zapanować.
Rasowe lenie
Lenistwo wyraża się w awersji do podejmowania jakiegokolwiek wysiłku, a w szczególności do wykonywania wszelkiego rodzaju prac oraz w nie stawianiu sobie wyzwań, których realizacja wymaga wysiłku. Na rasowego lenia praca działa jakby alergen – na samą myśl o niej, nawet na słowo „praca” dostaje „gęsiej skórki”. Dlatego unika pracy, jak toksyny.
Lenistwo jest przeciwieństwem pracoholizmu, czyli pracofobią lub ergofobią. Występuje w trzech odmianach: cielesnej, intelektualnej i psychicznej.
W pierwszym przypadku chodzi o unikanie wszystkiego, co skutkuje zmęczeniem fizycznym i każdej aktywności wymagającej zużycia energii wewnętrznej (somatycznej).
W drugim – o unikanie obciążania umysłu czynnościami myślenia (rozumowania, wnioskowania, liczenia, spekulacji itp.), co może być przyczyną bezkrytycyzmu oraz redukcji człowieka do bezrozumnego zwierzęcia.
A w trzecim – o unikanie wysiłku psychicznego (emocji, koncentracji uwagi, zapamiętywania itp.). Prawdopodobnie nie ma ludzi, których charakteryzowałoby lenistwo we wszystkich trzech odmianach jednocześnie. Chyba rzadko spotyka się też takich, u których trwale występowałoby lenistwo w jednej z wymienionych odmian. Raczej jest tak, że w różnych okresach życia, pod wpływem rozmaitych czynników i w różnych sytuacjach życiowych, bywa się leniem raz jednej, raz innej odmiany.
W zasadzie człowiek z natury jest leniwym, podobnie zresztą, jak inne zwierzęta. Nie został stworzony do pracy, ani nie została ona zakodowana w jego genomie. Dlatego preferuje bezczynność. Być może, wynika to ze znanej w fizyce „zasady najmniejszego działania”: układ działa po najmniejszej linii oporu, tzn. tak, żeby jego funkcjonowanie wymagało wydatkowania jak najmniejszej ilości energii wewnętrznej, którą dysponuje. A jeśli tak, to cała przyroda jest „leniwa”.
Ludzie pracują wtedy, gdy muszą - z nakazu wewnętrznego (z powodów moralnych) lub zewnętrznego (ze względów ekonomicznych), biologicznego lub kulturowego. A gdy nie muszą, uciekają od pracy jak od zarazy. Jest to jeden ze skutków zjawiska alienacji pracy.
Chęć funkcjonowania człowieka jak najmniejszym kosztem zużycia energii własnej (endosomatycznej) zmusza go do minimalizacji wysiłku podczas wykonywania różnych czynności, w szczególności pracy, dzięki korzystaniu z energii pochodzącej z zewnątrz (egzosomatycznej) oraz posługiwania się narzędziami i urządzeniami technicznymi (maszynami, automatami, robotami).
Nie syndrom a bunt
A zatem lenistwo napędza rozwój techniki, który wymaga postępu wiedzy. To jest niewątpliwie pozytywnym skutkiem lenistwa. Co prawda, nie do końca jest tak, że ludzie ułatwiają sobie pracę i minimalizują wydatkowanie energii własnej bez wysiłku.
Niestety, w przyrodzie nie ma niczego za darmo - wiedza i technika rozwijają się dzięki wysiłkowi i pracy wielu ludzi. Ma się tu do czynienia z paradoksem lenia: „żeby móc sobie poleniuchować, trzeba się wpierw nieźle natrudzić”.
Mimo to, lenistwo ocenia się krytycznie zarówno ze względów moralnych oraz społecznych, jak i dlatego, że generuje ono groźne skutki negatywne: bezczynność, smutek, nudę, apatię, bierność, wygodnictwo związane z postawą roszczeniową, brak zainteresowań, myślenie stereotypami oraz kierowanie się przesądami, popadanie w niewolę twórców mody i różnych ludzi żerujących na lenistwie mas, a także popadanie w różne nałogi z powodu nudy.
W naszych czasach, lenistwo szerzy się masowo, zwłaszcza wśród pokoleń wstępujących, i ogarnęło już tak wielu ludzi, że unikanie zmęczenia i pracy zaczęło być postrzegane, jak zjawisko normalne. Bo po co męczyć się i pracować, jeśli dysponujemy tak wspaniale rozwiniętą techniką, która może zastąpić nas we wszelkich formach aktywności cielesnej i intelektualnej?
Teraz lenistwo jest nie tylko akceptowane (po pewnym czasie ludzie przyzwyczajają się do zjawisk masowych, również negatywnych) i tolerowane, ale niekiedy nawet nagradzane (np. wysyłanie pracowników na przymusowe urlopy płatne w efekcie nadprodukcji).
Mało kto jest świadomy groźnych skutków lenistwa jako zjawiska masowego i chciałby je zwalczać albo leczyć. Niektórzy twierdzą, że lenistwo jest zwykłą chorobą, nazywaną syndromem chronicznego zmęczenia i w ten sposób usprawiedliwiają ludzi leniwych. Sądzę, że raczej jest ono buntem organizmu przeciwko stałemu, wymuszanemu przez pracodawców i nowoczesne technologie, wzrostowi wydajności pracy oraz dyktowanemu przez ideologię konsumpcjonizmu dążeniu do bogacenia się i życia w luksusie, również w bezczynności.
Zwycięstwo przesądów
Spośród wyżej wymienionych negatywnych skutków lenistwa masowego jeden zasługuje na specjalną uwagę. Jest to lenistwo umysłowe, które prowadzi do ucieczki od argumentów (faktów, dowodów logicznych) do przesądów. Na podstawie badań psychologów i neurofizjologów okazuje się, że człowiek nie jest tak do końca zwierzęciem rozumnym, albo rozsądnym (animal rationale lub animal rationabile), jak się powszechnie sądzi. „Człowiek jako taki nie jest w żaden sposób otwarty na argumenty. Przeciwnie, kocha zdobyte przez siebie przekonania - często wbrew wszelkiemu rozsądkowi”. (J. Retzbach, Wahrnehmung: Warum wir nicht glauben, was uns nicht passt, http://www.spektrum.de/news/warum-wir-nicht-glauben-was-uns-nicht-passt/1483465; 07.08.2017).
Są różne powody, dla których przesądy i subiektywne przekonania własne ceni się bardziej niż racje logiczne i obiektywne fakty. Jednym z nich jest pewna bezwładność czy opór intelektu oraz chęć zachowania swojej tożsamości. (Niezmienność przekonań świadczy o zachowaniu tożsamości.) Jeśli ktoś wyrobił sobie jakiś sąd o czymś, to za żadne skarby nie chce go zmieniać. Zmiana przekonania jest bowiem źle widziana przez znajomych, przyjaciół oraz rodzinę i grozi zerwaniem kontaktów z nimi, popadnięciem w konflikt z nimi i wykluczeniem (społecznym) z ich grona.
Poszukiwanie informacji (faktów) uzasadniających, a nie negujących przekonania leży w naturze człowieka. Media, które ukazują argumenty sprzeczne z przekonaniami traktuje się jako kłamliwe i wrogie (zjawisko hostile media) i ignoruje się je. A informacje niepasujące do przekonań po prostu odrzuca się, żeby nie dopuścić do dysonansu poznawczego. (Dlatego opozycjoniści nawołują do bojkotu mediów służalczych wobec rządu i będących tubą propagandową partii rządzącej.)
Przekonania i przesądy są zabarwione uczuciowo tym mocniej, im bardziej jest się przekonanym o czymś i przesądnym. Z tej racji zagrożenie słuszności przekonań wywołuje emocjonalną reakcję obronną. Im większe jest to zagrożenie, tym mocniej reaguje się emocjonalnie i tym bardziej upiera się przy swoich przekonaniach. To tłumaczy, dlaczego fanatycy są tak oporni na krytykę.
Oprócz reakcji emocjonalnej działa jeszcze inny mechanizm obronny przekonań – fałszywe wnioskowanie na podstawie niczym nieuzasadnionego optymizmu, że „mnie to nie grozi”. Co ludzie uznają za prawdę lub fałsz, zależy bardziej od otoczenia społecznego niż od danych, faktów i argumentów. Często w jakimś tekście wychodzi się od fałszywego twierdzenia, które potem obala się lub koryguje. Ale kiedy czyta się pobieżnie taki tekst, to zazwyczaj zapamiętuje się właśnie błędne twierdzenie, a nie jego krytykę. (Jest to „efekt rykoszetu”).
Przełamywanie uporu (bezwładności) naszego intelektu - przekonań, przesądów i mitów – wymaga, by myśleć tak, jak naukowiec. Jednak takie myślenie zmusza do ciężkiej pracy. Tak więc, „myślenie naukowe” wcale nie jest dla leniów, lecz dla ludzi wyjątkowo pracowitych, nie stroniących od wysiłku i chętnych do podejmowania wyzwań wymagających trudu. (P. Shah, What Makes Everyday Scientific Reasoning So Challenging?, w: P. Shah (et al.), Psychology of Learning and Motivation- Advances in Research and Theory, Vol. 66, Academic Press Cambridge, MA 2017).
Czas szalbierzy
W takim razie, wskutek pandemii lenistwa przybywać będzie ludzi wykazujących awersję do wysiłku umysłowego i dlatego coraz bardziej podatnych na myślenie rutynowe, przesądy, mity, zabobony, pseudo-fakty, wiarę w cuda i wszelaką głupotę głoszoną przez szalbierzy grasujących w mediach, reklamie, kościołach, polityce itd.
Wzrastać będzie liczba ludzi uznających za zbędne myślenie racjonalne, gdyż tę czynność przejmą za nich komputery, bo „lenistwu intelektualnemu idzie w sukurs pomyślunek z automatu” (aforyzm Zbigniewa Waydyka). Sami będą (nie trudząc się) rozumować w sposób irracjonalny, odwołując się do swoich przekonań, przesądów, skrótów myślowych i obiegowych opinii. W ten sposób powiększą swój czas wolny, z którym i tak nie będą wiedzieli co robić, oraz energię własną, której nie potrafią w pełni zużyć dla własnego dobra.
Nikogo nie będą dziwić tak kuriozalne zjawiska w krajach rozwiniętych, jak wiara wielu Amerykanów w kreacjonizm i odrzucenie teorii ewolucji, wzrost liczby ludzi religijnych (mimo procesów laicyzacji), ludzi negujących wpływ działalności człowieka na zmiany klimatyczne (ocieplenie), ludzi przekonanych o szkodliwości szczepień ochronnych, albo ludzi wierzących w teorie zmyślonych spisków i zamachów itp.
A za tym wszystkim kryje się pospolite lenistwo myślowe mas społecznych, które towarzyszy narastającej głupocie. Wzajemnie napędzające się lenistwo umysłowe i głupota zmniejsza szanse przetrwania ludzkości, ponieważ „Lenistwo jest łagodną formą samobójstwa” (aforyzm Nicolae Lorgi) i może doprowadzić do autodestrukcji gatunku ludzkiego, wciąż jeszcze nazywanego homo sapiens - wbrew faktom i jak na ironię.
Wiesław Sztumski
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 943
Państwo wyznaniowe
Wiele państw na świecie jest związanych z określonymi religiami, ale nie zawsze oznacza to, że państwa te są wyznaniowymi w pełnym tego słowa znaczeniu. Istotną cechą państwa wyznaniowego jest dominująca rola jednego wyznania we wszystkich sferach życia społecznego i ingerencja jednego kościoła w życie prywatne obywateli.
Ta dominacja i ingerencja bywa mniejsza lub większa w różnych państwach wyznaniowych. Z tego względu dzielę państwa wyznaniowe na dwie kategorie: „miękkie”, czyli wyznaniowe do pewnego (umownego) stopnia oraz „twarde”, czyli w pełni wyznaniowe.
W publikacjach na temat państw wyznaniowych podaje się różne ich definicje sprawozdawcze, projektujące, opisowe itp. brak jednak definicji ścisłej ani powszechnie obowiązującej. Być może, dlatego, że „państwo wyznaniowe” nie jest pojęciem „naukowym” funkcjonującym w politologii, tylko pojęciem potocznym, które nie wymaga ścisłego zdefiniowania.
Państwo wyznaniowe jest pojęciem, za pomocą którego wyraża się wszelkie formy symbiozy kościoła i państwa, jakie mają pewne charakterystyczne konsekwencje dla życia społecznego. Najbardziej wymiernym zjawiskiem społecznym występującym w państwie wyznaniowym jest materialne uprzywilejowanie kleru w porównaniu z innymi grupami społecznymi oraz instytucji kościelnych w porównaniu z innymi instytucjami laickimi.
W państwie wyznaniowym doktryny religijne pełnią rolę nadrzędną w stosunku do wiedzy naukowej, a zalecenia moralne i obyczajowe podnoszone są do rangi powszechnie obowiązujących norm postępowania. W państwie wyznaniowym rządzący nie muszą być fanatycznymi wyznawcami religii, ale muszą demonstrować swoje religijne zaangażowanie poprzez systematyczne uczestnictwo w obrzędach religijnych łączonych z uroczystościami państwowymi, zapewniać wszechobecność symboli religijnych, a hierarchom kościoła okazywać szczególny respekt, wręcz czołobitność.
W państwie wyznaniowym gęstnieje atmosfera panującej religii oraz oficjalnego, „jedynie słusznego" światopoglądu, z jego bezwzględnie obowiązującym kodeksem obyczajowym i etycznym. (1) Z reguły tego typu państwo ma w konstytucji zapis o uprzywilejowanej pozycji i roli jednego Kościoła dotowanego z budżetu państwa. W niektórych państwach wyznaniowych ma się do czynienia z tzw. wyznaniowością otwartą, czyli gwarancją wolnego wyboru religii dla wszystkich obywateli przy jednoczesnym braku równouprawnienia tych religii.
Przykładami chrześcijańskich państw wyznaniowych w Europie są: Watykan, Malta, San Marino, Lichtenstein, Finlandia, Wielka Brytania, Norwegia, Dania. Grecja i Cypr. Islamskimi państwami wyznaniowymi są: Iran, Afganistan, Arabia Saudyjska, Pakistan, Mauretania i Somalia. Żydowskim państwem wyznaniowym jest Izrael.
Do twardych państw wyznaniowych, w których ludzie podlegają restrykcjom wynikającym z przepisów religijnych, należą: Iran, gdzie islamski system teokratyczny kieruje państwem, a najwyższy przywódca jest zarazem najwyższym przywódcą duchowym, religijnym i politycznym; Arabia Saudyjska, królestwo islamskie, które stosuje rygorystyczny wahhabizm (2), jedną z najbardziej konserwatywnych interpretacji islamu, a religia odgrywa kluczową rolę we wszystkich aspektach życia publicznego i prywatnego; Watykan, gdzie papież jest jednoczenie głową Kościoła i przywódcą państwa.
W dalszych rozważaniach ograniczę się tylko do współczesnych chrześcijańskich państw wyznaniowych, a przede wszystkim katolickich.
Państwo wyznaniowe a demokracja
Cechą charakterystyczną państwa wyznaniowego jest uprzywilejowana przez władze danego państwa pozycja jednej religii i związanych z nią instytucji kościelnych. Konsekwencją tego jest angażowanie się tego kościoła w politykę państwa i we wszystkie sfery społeczne, w życie prywatne obywateli, a nawet intymne. W państwie wieloreligijnym inne religie są w mniejszym lub większym stopniu tolerowane, albo jawnie lub skrycie zwalczane. Zwłaszcza, gdy znaczna większość społeczeństwa jest wyznawcami religii uprzywilejowanej.
Struktura kościoła katolickiego jest hierarchiczna, zarządzanie - centralistyczne, a ustrój – autorytarny. Władzę dzierżą niepodzielnie i absolutnie tzw. hierarchowie. Najwyższym rangą jest papież; po nim następują kolejno kardynałowie, arcybiskupi oraz biskupi (wszyscy mianowani przez papieża), kanonicy, prałaci, proboszczowie i wikariusze. Tylko papież jest wybierany jakby demokratycznie w wyborach pośrednich przez kolegium kardynalskie większością 2/3 głosów. Obowiązuje zasada bezwzględnego posłuszeństwa swoim przełożonym. (Tylko do przełomu III i IV wieku biskupi, a także papież, wybierani byli bezpośrednio przez członków gminy chrześcijańskiej. Lud rzymski obwoływał nowego papieża, a duchowieństwo akceptowało jego osobę).
Tak więc, kościół katolicki nigdy nie był i nie jest organizacją demokratyczną we właściwym rozumieniu tego słowa i do połowy dziewiętnastego wieku był przeciwnikiem demokratycznych ustrojów państwowych. Stosunek kościoła katolickiego do demokracji zmieniał się radykalnie dopiero wtedy, gdy po rewolucji francuskiej w osiemnastym wieku, a zwłaszcza w dziewiętnastym. Wówczas Watykan przyjął całkiem odmienne stanowisko w odniesieniu do nowoczesności w ogóle, a przede wszystkim do rozwijającej się demokracji oraz do liberalizmu.(3)
Niemniej jednak, jeszcze w 1864 r. papież Pius IX potępił postęp, liberalizm i współczesną cywilizację jako niezgodne z katolicyzmem. Przez długi czas wielu katolików było antyoświeceniowcami, którzy odrzucali ustrój demokratyczny i akceptowali monarchizm i autorytaryzm.
Cały czas doktryna chrześcijańska zakładała wieczność i niezmienność prawd objawionych rzekomo przez Jezusa Chrystusa oraz zasad głoszonych przez kościół. Dopiero w XIX w. pojawiła się hipoteza o czasowym ich charakterze: w różnych kontekstach historycznych przejawiają się one na różne sposoby. Dlatego zakładając, że chrześcijaństwo jest pierwszą religią uniwersalistyczną głoszącą równość wszystkich ludzi, można by twierdzić, że w prawdach objawionych kryją się zasady demokratyczne. (4)
W konsekwencji tej częściowej relatywizacji ze względu na czas, chrześcijaństwo stało się elastyczne i mogło przybierać różne formy w różnych okresach dziejów, by mogło nie tylko przetrwać, ale rozwijać się. Dzięki temu nie powinno zwalczać nowoczesności oświeceniowej, demokracji, liberalizmu i demokracji. Z pożytkiem dla rozwoju kościoła jest przystosowywać się do nich. Odtąd chrześcijaństwo i demokracja zamieszkały w jednym domu i zaczęły zgodnie współistnieć, niejako wspierając się wzajemnie.
Punktem zwrotnym w refleksji Kościoła nad demokracją było radiowe orędzie Piusa XII z 24.22.1944: "Zwracamy naszą uwagę w stronę demokracji, by zbadać, jakie normy powinny ją regulować, tak by mogła się ona mienić prawdziwą demokracją, stosowną do okoliczności chwili obecnej, co jasno wskazuje, że troska i uwaga Kościoła nie zwraca się w stronę struktury i organizacji zewnętrznej […], ale na człowieka, który jako taki, nie jest przedmiotem, lub biernym uczestnikiem życia społecznego".(5)
Wcześniej Pius XI przyczynił się do rozwoju organizacji katolickich (na przykład Akcję Katolicką). zdolnych do stawienia czoła wyzwaniom nowoczesności i nowym ideologiom - faszyzmu (nazizmu) i komunizmu - które w latach 20. i 30. XX wieku doszły do władzy w kilku państwach. Koncepcję dostosowania kościoła do aktualnych okoliczności rozwijali następni papieże: Pius XII i Jan Paweł II.
W drugiej połowie dwudziestego wieku coraz szybciej postępował alians kościoła katolickiego z polityką, co doprowadziło do koncepcji pogodzenia chrześcijaństwa, a w szczególnego katolicyzmu, z nowoczesną demokracją w postaci tzw. demokracji chrześcijańskiej.
Demokracja chrześcijańska jest ustrojem łączącym zasady demokracji z zasadami oraz wartościami i przekonaniami chrześcijańskimi, takimi, jak sprawiedliwość społeczna, etyka i moralność. W moim przekonaniu, te zasady są sprzeczne i w konsekwencji demokracja chrześcijańska jest czymś wewnętrznie sprzecznym. Ale co do tego trwają dyskusje między zwolennikami i przeciwnikami tego twierdzenia. Ostatecznie nie wiadomo kto ma rację, ponieważ zależy to od punktu widzenia i przekonań, czy sfera religijna i polityczna w danym kontekście społecznym i historycznym dają się pogodzić ze sobą, czy nie.
Materializacja pomysłu chrześcijańskiej demokracji wymagała powstania odpowiedniego ruchu politycznego i partii politycznej pod nazwą „chrześcijańska demokracja”, w skrócie chadecja. Partie te różnią się między sobą odnośnie do sposobów i interpretacji wartości wprowadzanych w życie publiczne. Jedne są bardziej konserwatywne, drugie bardziej liberalne. Intensywna aktywność partii i ruchów chrześcijańsko demokratycznych po II wojnie światowej zapoczątkowała zloty wiek chrześcijańskiej demokracji w Europie Zachodniej.
Z jednej strony, alians kościoła i państwa opłaca się kościołowi, ponieważ umacnia jego pozycję w państwie wskutek wywierania coraz większego wpływu na rząd, instytucje i obywateli. A z drugiej strony, rodzi niebezpieczeństwo reakcji w postaci tendencji odwrotnej.
O tej pokusie flirtu z władzą wprost pisał papież Benedykt XVI, przenosząc doświadczenie kuszenia Chrystusa na doświadczenie Kościoła. „Poprzez wszystkie wieki ciągle na nowo w różnych odmianach powracała pokusa umacniania wiary z pomocą władzy, i za każdym razem groziło niebezpieczeństwo zduszenia jej w objęciach władzy. Walkę o wolność Kościoła, walkę o to, żeby królestwo Jezusa nie było utożsamiane z żadną formacją polityczną, trzeba toczyć przez wszystkie stulecia. Bo w ostatecznym rozrachunku cena, jaką płaci się za stapianie wiary z władzą polityczną, zawsze polega na oddaniu się wiary na służbę władzy i na konieczności przyjęcia jej kryteriów”. (6)
Państwo wyznaniowe nie jest demokratyczne, ale nie musi być autorytarne. Wiele państw o charakterze wyznaniowym wykazuje tendencje do autorytaryzmu lub ograniczania praw obywatelskich, zwłaszcza jeśli chodzi o kwestie związane z wolnością religijną, swobodą wypowiedzi i równością wobec prawa. Tam, gdzie dominuje jedna religia i jedna grupa wyznaniowa ma dużą władzę lub wywiera wpływ na rządy, a wyznawcy innych religii lub osoby o poglądach świeckich mogą doświadczać ograniczeń w swobodzie wyznania, budowy miejsc kultu, praktyk religijnych czy udziału w życiu publicznym. To może prowadzić do autorytarnych tendencji. Jednakże nie wszystkie państwa wyznaniowe są autorytarnymi i nie wszystkie autorytarne państwa są wyznaniowymi.
Państwo kryptowyznaniowe
Państwem kryptowyznaniowym nazywam takie, w którym religia i kościół odgrywają tak ważną rolę w polityce, kulturze, oświacie, moralności itp., że kwalifikuje się ono do kategorii państwa wyznaniowego, ale sprawia wrażenie jakoby nim nie było. Krótko mówiąc, jest to świadomie kamuflowane państwo wyznaniowe. Dlaczego rząd, duchowieństwo i część społeczeństwa (świeccy obrońcy wiary katolickiej) kryją się z tym, że stworzyli państwo wyznaniowe, żyją w nim i rozwijają je. Po pierwsze, dlatego, że wokół państw wyznaniowych, głównie islamskich, narosło potężne odium w związku z dawnymi działaniami wojennymi przeciwko krajom chrześcijańskim i z obecnymi atakami terrorystycznymi. A po drugie, żeby w świecie, gdzie panuje kult demokracji, nikt nie pomyślał, że jest to państwo autorytarne, obskuranckie i restrykcyjne, tylko demokratyczne.
W rzeczywistości pod płaszczykiem demokracji, niekoniecznie chrześcijańskiej, kryje się ordynarny totalitaryzm katolicyzmu, który samozwańczo uznał się za jedynie słuszne, prawdziwe i uniwersalne wyznanie. Jaka to demokracja, jeśli kościół kontroluje wszystkie dziedziny życia społecznego, inwigiluje i stygmatyzuje obywateli, by maksymalnie podporządkować ich sobie?
Państwa wyznaniowe innych religii, na przykład islamskie, nie kryją się z tym przed światem. Ba, obywatele tych państw, oprócz nielicznych grup niezadowolonych opozycjonistów podjudzanych i finansowanych przez obce agentury, nie mają tego za złe, że żyją w państwach autorytarnych, a nie w liberalno-demokratycznych. Nawet dumni są z tego, że udało im się takie państwa stworzyć i żyć w nich, i promują je. Tylko państwa zdominowane przez chrześcijaństwo, w szczególności przez katolicyzm, udają, że nie są wyznaniowymi i usiłują tego dowieść na różne pokrętne sposoby.
Tak, na przykład, jezuita Damian Wojciechowski, na przekór oczywistych faktów dowodzi, że Polska nie jest państwem wyznaniowym. (7) (Co prawda, pisał o tym pięć lat temu, ale jego sposób dowodzenia jest nadal aktualny.) Dowodzi tego, opierając się na porównaniu Polski z państwami faktycznie wyznaniowymi (teokratycznymi):
Arabią Saudyjską (teokracja; tylko islam jest dopuszczalną przez prawo religią. a prawo religijne (szariat) jest prawem państwowym);
Iranem (szariat jest częścią prawa państwowego, ponad prezydentem stoi ajatollah wybierany przez teologów, funkcję Trybunału Konstytucyjnego pełni Rada Strażników, czyli zebranie duchownych muzułmańskich);
Izraelem (państwo wyznaniowe, gdzie np. śluby, rozwody i pogrzeby mogą być sprawowane wyłącznie w synagodze według prawa mojżeszowego; państwo hojnie wspiera judaizm pieniędzmi, a ortodoksyjni Żydzi nie muszą pracować, tylko żyją z zasiłków);
Anglią (kościół anglikański jest zrośnięty z państwem, królem może być tylko anglikanin, biskupów mianuje król na wniosek premiera, biskupi anglikańscy są automatycznie członkami Izby Lordów, w szkołach państwowych nauczanie religii jest obowiązkowe, kościół anglikański jest mocno dotowany przez państwo);
Szwecją (do roku 2000 luteranie byli kościołem państwowym; państwo ściąga obligatoryjnie podatek kościelny i hojnie finansuje różne kościelne projekty) i Watykanem (czysta teokracja).
To prawda, takiego etapu rozwoju państwa wyznaniowego jeszcze nie osiągnęliśmy, ale jesteśmy na dobrej drodze ku temu. Wszak Licho nie śpi i jeśli nadal będą rządzić ludzie pokroju Szydło, Terlikowskiego, Sasina, Glińskiego, Macierewicza, Gowina, Rydzyka i Jędraszewskiego, wkrótce dogonimy, a może i prześcigniemy tamte kraje pod tym względem.
Logicznie pyta D. Wojciechowski: Gdzie więc u nas są oznaki państwa wyznaniowego? Przytoczmy poglądy tych, którzy są zaniepokojeni wzrostem wpływu kościoła katolickiego na instytucje państwowe. (Fragmenty jego artykułu piszę kursywą. Moje uwagi do nich - antykwą.)
1. Kościół (kler) miesza się do polityki, bo jeden biskup powiedział, że program partii rządzącej jest zgodny w wielu punktach z nauczaniem Kościoła. To prawda. PiS stoi za obroną życia, rodziny i promuje program prospołeczny. Nawet w USA biskupi przed wyborami instruują wiernych, że katolik nie może głosować na zwolenników aborcji.
Akurat powoływanie się na USA jest w tym przypadku przykładem na „świadczenie się Cygana swoimi dziećmi”, ponieważ USA, jak Polska, są państwami kryptowyznaniowymi.
Wezwanie, aby księża nie mówili na tematy polityczne jest szalenie antydemokratyczne, ponieważ ksiądz lub biskup, będąc obywatelem polskim, ma takie samo prawo uczestnictwa w życiu politycznym jak każdy inny Polak. Opozycja ma na sztandarach aborcję LGBT, gender i in vitro, a chciałaby równocześnie, aby Kościół ją popierał. To szalenie obłudne i nieuczciwe. Jesteś wrogiem chrześcijaństwa, to bądź z tego dumny i nie zatykaj gęby swoim ideologicznym wrogom. Próba zastraszenia oraz zakneblowania jednej ze stron przez drugą jest działaniem typowo autorytarnym.
Stąd wynika, że kościół może i powinien mieszać się do polityki, tylko to wymaga odpowiedzi na dwa pytania: w jakim stopniu zakresie i celu oraz czy „mieszać” znaczy „podporządkować sobie”. Otóż nieprawda, że opozycja ma na sztandarach aborcję itp., ani że organizuje demonstracje na ten temat, tylko pozwala na nie, ponieważ szanuje mniejszości odmienne zgodnie z zasadami demokracji. A nikt inny bardziej nie knebluje gęb mediom i ludziom, jak PiS. Gdyby nie ostra interwencja ambasady USA, zlikwidowaliby TVN. Kneblowaniem gęb jest zawłaszczenie telewizji publicznej i uczynienie jej telewizją reżymową i tubą propagandową, do której opozycja nie ma dostępu i która nachalnie indoktrynuje widzów, kłamiąc na każdym kroku.
2. Księża święcą szkoły, kotłownie i akwaparki, w szkole jest katecheza, a ulice noszą imię JPII. Tutaj nasi laiccy hunwejbini optują za takim modelem obecności religii w życiu publicznym, jaki mamy np. we Francji czy Meksyku, gdzie religia jest na sposób miękki, lecz ciągle prześladowana. A przecież w państwie demokratycznym obywatele mają prawo wyrażać w nieskrępowany sposób swoje poglądy. Jeśli rada gminy wybrana przez mieszkańców chce nazwać ulicę imieniem JPII, to mieści się to 100% w ramach państwa demokratycznego. Katolicy, szczególnie jeśli są większością, mają prawo na wszelaki sposób wyznawać swoją wiarę. Według laickich radykałów, jeśli w wiosce żyje jeden świadek jehowy, to proboszcz, aby go nie obrazić powinien zdjąć krzyż z kościoła. Jeśli w radzie gminy większość będą mieć wyznawcy buddyzmu, to wtedy nazwą jakąś ulicę imieniem Dalajlamy i będą mieli na to prawo. I będzie to tak samo normalne jak ulica JPII obecnie.
O ile mi wiadomo, nikt w Polsce nie zabrania poświęcać budynków, parków itp. Jest to powszechnie praktykowane niezależnie od tego, co się na ten temat sądzi. Przestrzeń publiczna, jak nazwa wskazuje, jest wspólna, a nie takiej, czy innej większości, która prawem kaduka chciałaby ją zawłaszczyć i urządzić na swój sposób i upstrzyć swoimi emblematami. Większość takich czy innych wyznawców wiary może być różna. Gdyby na przykład była nią większość ateistów, to czy mieliby oni prawo usunąć wszystkie świątynie? Druga kwestia - nazewnictwo ulic. Jeśli rada jakiejś gminy w większości opozycyjna opowiedziałaby się za usunięciem nazwy ulicy jakiegoś bohatera wyklętego, to natychmiast organ nadrzędny (wojewoda) nie dopuściłby do tego. Typowym przykładem była zgoda na postawienie pomnika prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu w Warszawie.
Nie słyszałem, aby ktoś zmuszał dziecko do chodzenia na katechezę lub do przyjęcia Pierwszej Komunii, ale jeśli ktoś chce być nonkonformistą i iść pod prąd, to musi za to jakąś cenę zapłacić, choćby tą, że koleżanki z klasy będą się dziwiły dlaczego jego córka nie idzie do Pierwszej Komunii. Przecież nie może być tak, że za cudzy nonkonformizm powinna zapłacić większość i wszystkie dziewczynki w klasie nie powinny iść do Komunii, aby tylko nie urazić swojej koleżanki. To nie jest nonkonformizm i wiosłowanie pod prąd, tylko bezczelne przerzucanie na innych odpowiedzialności za własne poglądy. Zwolennicy „świeckiego państwa” chcieliby, aby ze względu na jedną dziewczynkę, której rodzice Kościoła nie lubią, jej koleżanki miały pierwszą komunię w nocy i to jeszcze przy zgaszonym świetle, tak aby faktem tego wydarzenia nie urazić jej i nie spowodować psychicznej traumy. Według laickich hunwejbinów rozdział religii od państwa ma polegać na całkowitym wyparciu Kościoła z przestrzeni publicznej. Krzykliwa mniejszość uważa, że może większości zakneblować usta. Współżycie społeczne w epoce konfliktu ideologicznego nie może oznaczać, że zachcianki jednej mniejszościowej strony muszą być bezwarunkowo spełnianie z umniejszaniem wolności obywatelskiej pozostałej części społeczeństwa.
Do katechezy, chrztu i pierwszej komunii zmuszają matki i babcie, bo niepełnoletni nie decydują o sobie. Zmusza ich także presja społeczna radiomaryjców, gorszych od hunwejbinów, i aktywistów organizacji kościelnych, którym obce jest słowo tolerancja światopoglądowa. Gdyby katecheci na lekcjach religii i kaznodzieje na mszach uczyli tolerancji dla innych wyznań i poszanowania cudzych poglądów, nie byłoby problemu wykluczania dzieci innych wyznań z grup rówieśniczych. Cala wina spada więc na wyjątkowo roszczeniowy kościół katolicki i jego funkcjonariuszy. Całkowite wyparcie kościoła z przestrzeni publicznej nie jest wcale złe. Występuje w państwach niewyznaniowych, nikomu to nie przeszkadza, a ludzie różnych wyznań żyją zgodnie ze sobą, bo to są państwa prawdziwie demokratyczne, szanujące zasadę rozdziału kościoła od państwa.
3. Państwo finansuje Kościół. Po pierwsze, w Polsce nie ma bezpośredniego finansowania Kościoła jak np. w Czechach czy Słowacji, gdzie księża otrzymują od państwa pensję. \Dotacje otrzymują również katolickie uczelnie wyższe. A czym się różni student historii czy prawa na UW od studenta na UKSW, że ten drugi miałby być dyskryminowany?
UKSW chytrze uczyniono hybrydą uczelni publicznej i kościelnej, żeby państwo mogło ją finansować.
Ale jeśli komuś to finansowanie Kościołów z budżetu się nie podoba, no to trzeba głosować na partię, która jest przeciwna konkordatowi, a potem przypilnować, aby ta partia po wygranych wyborach wniosła ustawę o wypowiedzeniu umowy konkordatowej. Czyli sprawa prosta.
Nie taka prosta w państwie wyznaniowym. Zerwanie konkordatu też nie. Chyba, żeby to był rząd bolszewicki, który po rewolucji zerwał wszystkie traktaty międzynarodowe.
Najwięcej emocji budzi ostatnio sprawa grantów, które ma otrzymywać O. Rydzyk na swoje projekty O. Rydzyk i jego poglądy cieszą się dużym poparciem społecznym.
Przede wszystkim dewotek moherowych.
Za poprzedniej ekipy hojną ręką finansowano propagowanie ideologii gender, która w Polsce cieszy się nikłym poparciem.
Nie tak nikłym, skoro w demonstracjach i pochodach w wielu miastach uczestniczą tysiące ludzi. Ile pieniędzy wydano na to, a ile dla Rydzyka?
Partia bliska rozgłośni toruńskiej wygrała wybory. Dlaczego więc jego projekty nie mają być wsparte pieniędzmi z podatków jego zwolenników?
No cóż, jak się wygra wybory, to można bez skrupułów ograbiać każdego. (8)
Kościół katolicki jest instytucją wyjątkowo pazerną i roszczeniową, stale „w potrzebie”, jak worek bez dna, a im więcej zawłaszczył i dostaje, tym jeszcze więcej się domaga. Hierarchowie żyją w maksymalnym przepychu i luksusie, nie jak księża, lecz książęta. Głoszą umiarkowanie ludowi bożemu, a sami pławią się w obfitościach. Tego papież Franciszek (w przeciwieństwie do Jana Pawła II) nie może już znieść; napomina ich i karci przy każdej okazji, niestety, bez skutku. Nic sobie z niego nie robią i tylko niecierpliwie patrzą, kiedy opuści tron.
Papież Franciszek ślubował ubóstwo i wiernie dotrzymuje przyrzeczenia; nie pobiera pensji, żyje i mieszka skromnie, nie w pałacu. Korzystając z funduszu watykańskiego pomaga ludziom wyjątkowo cierpiącym i biednym, zwłaszcza dzieciom. Opłaca ich kosztowne leczenie i zabiegi. Czy kto słyszał, żeby któryś z naszych purpuratów pomógł komuś w potrzebie? Skądże, sam nawet od biednych zdziera opłaty obowiązkowe za posługi duszpasterskie, czyli kupczy sakramentami. Dobitnym przykładem tego jest abp Sławoj L. Głódź. Według ustaleń „Gazety Wyborczej” ma on jasno określony cennik za swoje posługi duszpasterskie awansowanie duchownego. (9)
Trudno zgodzić się z argumentami autora, świadczącymi, jakoby Polska nie była państwem wyznaniowym. Niestety, jest nim z tendencją do przekształcenia się szybko w „twarde”, totalitarne państwo wyznaniowe. Bowiem spełnia wszelkie najważniejsze kryteria:
1. Przemożny wpływ jego duchowieństwa na życie społeczne i indywidualne obywateli.
2. Nadmierne finansowanie przez państwo ze środków publicznych instytucji i funkcjonariuszy kościoła katolickiego w porównaniu z innymi Kościołami.
Ad 1) W państwach wyznaniowych zazwyczaj istnieje jedna religia uznawana za oficjalną, która odgrywa szczególną rolę w życiu publicznym i wywiera doniosły wpływ na politykę i prawo. W wielu kwestiach normy religijne mają pierwszeństwo przed świeckimi - tzw. prawo naturalne (boskie, objawione) jest ważniejsze od prawa stanowionego przez ludzi. W państwach wyznaniowych istnieje ścisły związek Kościoła z państwem, który przejawia się na przykład w tym, że każda krytyka Kościoła lub publiczne ujawnianie niemoralnych, albo bezprawnych poczynań duchownych traktowane są jak atak na państwo i często ścigane z mocy prawa. Odpowiednie przepisy ograniczają praktykowanie innych religii i zachowań sprzecznych z główną religią państwa. W związku z tym ma się tu do czynienia z przejawem dyskryminacji religijnej i z naruszaniem zasady wolności wyznania.
Ad 2) W państwach wyznaniowych funkcjonują sieci organizacji religijnych należących do oficjalnego kościoła katolickiego, które prócz innych zadań (na przykład duszpasterskich i charytatywnych) zajmują się polityką, wywieraniem presji na władze i społeczeństwo, penetracją wszystkich sfer społecznych, indoktrynacją oraz inwigilacją obywateli.
Oprócz instytucji kościelnych, takich, jak katolickie szkoły i uczelnie, zakony, misje itp. działa globalna sieć oficjalnych lub tajnych organizacji, ruchów i wspólnot katolickich, które zrzeszają miliony osób świeckich. Każda z nich ma swoje własne cele, misje i obszary działania. Jedne prowadzą działalność charytatywną, drugie zajmują się agitacją (zwaną „katechizacją”(10)) oraz aktywnością polityczną, a inne łączą te formy działalności. Jednak głównymi celami każdej nich jest promocja i implementacja katolicyzmu.
Na całym świecie jest bardzo wiele organizacji katolickich, które realizują różne cele, mają różne zakresy i rozmiary działalności. Nie wiadomo, ile dokładnie ich jest, ponieważ jest ich nazbyt dużo, by dało się policzyć, a wiele z nich działa na poziomie sublokalnym. Kościół katolicki jest jedną z największych religijnych wspólnot na świecie. Skupia setki tysięcy parafii, diecezji, zakonów, zgromadzeń zakonnych, stowarzyszeń i organizacji katolickich. Zajmują się one działalnością charytatywną, edukacją, zdrowiem, obroną praw człowieka, misjami, duszpasterstwem młodzieży, katechezą, ekologią i wieloma innymi dziedzinami.
Jednymi z największych i najbardziej znanych organizacji katolickich na świecie są: Caritas Internationalis, Opus Dei, Legion Maryi, Zakon Maltański, Sant'Egidio, Ruch Fokolari, Dzieło Nowego Tysiąclecia, Rycerze Kolumba, Legion Chrystusa, Wspólnota i Wyzwolenie, Catholic Worker Movement i Pax Christi.
Ponadto, każda diecezja i parafia może mieć swoje własne organizacje i grupy, które działają na rzecz wspólnoty katolickiej. Na dodatek, liczba organizacji katolickich zmienia i rozwija się w zależności od potrzeb chwili i inicjatyw w danym regionie. Dlatego tylko szacunkowo podaje się, że na świecie istnieje dziś około 40 tysięcy wspólnot chrześcijańskich posiadających odrębną podmiotowość.
W Polsce, według danych Ogólnopolskiej Rady Ruchów Katolickich, jest aktualnie 140 ruchów i stowarzyszeń katolickich, skupiających ponad dwa miliony osób.(11).
Oprócz tego w Polsce działa ponad 1000 mniejszych ruchów, stowarzyszeń i fundacji katolickich, które zrzeszają ok. dwóch milionów osób. Angażują się one mocno w życie społeczne, publiczne, zawodowe i rodzinne. Ich członkowie pracują w rządzie, parlamencie, instytucjach państwowych, we władzach i instytucjach samorządowych, gospodarczych, w szkolnictwie itd.
Na dodatek, w kraju działa sieć duszpasterstwa – duchowni będący etatowymi pracownikami wielu instytucji i organizacji państwowych i samorządowych, sowicie opłacanych przez państwo lub gminy. W służbach mundurowych (wojsku, policji, straży granicznej i więziennictwie) na etatach oficerskich, w skarbówce i innych resortach pracuje ponad pół tysiąca kapelanów, których zarobki wynoszą minimum 6 tys. zł. (12) (W Bundeswehrze, RFN, kapelani są pracownikami cywilnymi i nie mają żadnych stopni wojskowych).
Oprócz tego działa nieodpłatnie ogromna liczba duchownych (tzw. duszpasterzy) niemal we wszystkich środowiskach, instytucjach i organizacjach w kraju.
W 2021 r. w Polsce działalność duszpasterską prowadziło 23 984 księży. Samych tylko Duszpasterstw Akademickich było. 80, a w każdym z nich uczestniczyło od kilkudziesięciu do kilkuset osób.(13) Te przykładowo podane liczby najlepiej ilustrują rozmiar sieci nazywanej potocznie „czarną pajęczyną”.
Ta n-wymiarowa, stale zagęszczana i coraz mocniejsza sieć oplata ludzi i zniewala ich świadomość. Jest ona o wiele potężniejsza i groźniejsza od dawnej komunistycznej „czerwonej pajęczyny”, jako że nie tylko korzysta z najnowszych osiągnięć nauki i techniki, niewspółmiernych do tych sprzed lat, ale ingeruje w najwrażliwsze sfery jednostek i społeczeństwa, jakimi są sfera intymna i duchowa.
„Czarna pajęczyna” jest dziełem duchowieństwa i osób świeckich ściśle powiązanych z Kościołem – „żołnierzy kościoła” - coraz bardziej zaangażowanych w szerzenie, umacnianie i obronę katolicyzmu. Dysponuje ona ogromnymi zasobami finansowymi. Nic dziwnego, że dzięki tej armii kościół odnotowuje sukcesy przede wszystkim wśród ludzi słabo wyedukowanych, konserwatystów i tradycjonalistów.
Ad 3) Najbardziej wymiernym zjawiskiem społecznym występującym w państwie wyznaniowym jest przesadne uprzywilejowanie materialne oficjalnego kościoła. Ponad 1,2 mld złotych dostaje Kościół z kieszeni wiernych. Każdego roku Kościół katolicki i związani z nim ludzie mają dostawać z polskiego budżetu 3 mld złotych.
Transfery ze Skarbu Państwa do kościelnych skarbców to bardzo skomplikowana układanka wielu dotacji, pensji, funduszy. Dlatego nie sposób wprost odpowiedzieć na pytanie, ile pieniędzy państwo ofiarowuje Kościołowi katolickiemu. Próbowali to ustalić posłowie pisząc szczegółową interpelację. Nie dostali jednak odpowiedzi. Możliwości są dwie. Albo rząd sam nie wie, ile na wiele sposobów przekazuje Kościołowi każdego roku, albo nie chce, by dowiedzieli się o tym wyborcy. (14)
Hierarchowie, którzy bardzo krytycznie odnosili do wejścia Polski do Unii Europejskiej, teraz chętnie sięgają po pieniądze z Brukseli. Ich coroczne wpływy to łącznie ponad 3 mld złotych.(15)
Nadzorowany przez wicepremiera Glińskiego Narodowy Instytut Wolności stał się wygodnym narzędziem do dotowania organizacji pozarządowych pożytecznych dla rządu PiS, lub podzielających ultraprawicową i katolicką wizję świata. W ciągu pięciu lat rozdał 68 mln zł 248 NGO-som powiązanym z rządem. (16)
Żeby twierdzić, że Polska nie jest państwem wyznaniowym, musiałoby się być pozbawionym zmysłów wzroku i słuchu oraz czerpać zakłamaną wiedzę z wiadomości i mediów reżymowych i kościelnych. Dopóki będzie istnieć tak silny związek państwa z Kościołem, rządy autorytarne i tak wielka presja Kościoła i państwa na świadomość społeczną, nie ma się co łudzić, że w najbliższej przyszłości wyznaniowy charakter polskiego państwa nie będzie jeszcze bardziej się utrwalać i potęgować ze szkodą dla kraju.
Wiesław Sztumski
04.11.2023
Przypisy
(1) Barbara Stanosz, Państwo wyznaniowe, ”Bez Dogmatu”, 68, wiosna 2006
(2) Jest to konserwatywny i ortodoksyjny, rygorystyczny i konserwatywny nurt islamu. Powstał w XVIII wieku w Arabii Saudyjskiej. Nazwa jego wywodzi się od nazwiska założyciela, Muhammada ibn Abd al-Wahhaba.
(3) Carlo Invernizzi Accetti, What Is Christian Democracy. Politics, Religion and Ideology, Cambridge University Press, September 2019
(4) Carlo Invernizzi Accetti, Chrstian Democracy That Can Counter Rihghting Populists, “RevDem, The Review of Democracy”, September 2021
(5) Cytuje za: Przemysław Pazik, Chrześcijaństwo i demokracja. Idee odbudowy Włoch po 1945 roku, „Zeszyty naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego Prace Historyczne 144, z. 1, 2017
(6) Ks. Alfred Marek Wierzbicki, Polityczny dylemat katolika, „Więź”, 08.10.2019
(7) Damian Wojciechowski TJ, Czy Polska jest państwem wyznaniowym? No bez przesady!, „Opoka”,16.08.2018
(8) W latach 2015 – 2021 Tadeusz Rydzyk zagarnął 363 237 322 zł. na swoje monstrualne pomysły, zwane „projektami”; z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego 217 913 503 zł, z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska 74 119067 zl, z Ministerstwa Sprawiedliwości 26 736 430 zł, z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów 15 422 044 zł, z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju 6 445 029 zł, z Ministerstwa Edukacji i Nauki 6 354 764 zł, z Fundacji PZU 6 000 000 zł, z Ministerstwa Zdrowia 3 947 456 zł, z Ministerstwa Spraw Zagranicznych 3 204 617 zł i z Ministerstwa Obrony Narodowej 3 104 362 zł. w ciągu następnych dwóch lat ten biedak „w potrzebie” dostał jeszcze kilka milionów złotych, bo jemu się należało, jako że partia, która go wspiera wygrała wybory. Co tam, niech szpitale zadłużają się coraz bardziej, a pacjenci leżą niedożywieni. Lepiej na renowację zabytkowych grobowców żebrali aktorzy u bram cmentarzy niż korzystać z dotacji Ministerstwa Kultury. Nie obciąża to sumienia rządu, tylko elektoratu, który go wybrał „w większości” (raptem ok. 25% uprawnionych do glosowania).
(9) Pobiera on 50 zł za bierzmowanie, 5 gr od każdego parafianina w archidiecezji i od 20 do 80 tys. zł za awansowanie duchownego. „Dla niego przede wszystkim liczy się kasa. Pieniądze są główną miarą wartości kapłana. (...) Zanim nastał Głódź wiadomo było: trzeba swoje odsłużyć, by w końcu zasłużyć. Po 20 latach stażu wikary miał dość doświadczenia, by dostać „swoją" parafię. Obecnie lepsze kąski można dostać tylko wtedy, gdy pójdzie się do arcybiskupa na rozmowę i nie zapomni wziąć ze sobą „stojącej koperty”. Dlaczego „stojącej”? Bo musi być w niej dość gruby plik stuzłotówek, by się nie przewracała na biskupim stole - żali się Gazecie jeden z pomorskich księży. (Abp. Sławoj Leszek Głódź / Newspix / MICHAL FLUDRA)
(10) Kościół katolicki posługuje się trudnymi nazwami, przeważnie pochodzenia starogreckiego, niezrozumiałymi dla ogółu, żeby nikt nie domyślił się, co te nazwy oznaczają faktycznie i że oznaczają to, co ocenia się negatywnie..
(11) Są wśród nich: Apostolat Margaretka, Apostolat Ruch Bożego Miłosierdzia, Apostolat Margaretka, Apostolstwo Pomocy Duszom Czyścowym, L’Arche, Domowy Kościół, Droga Synodalna, Dziewczęca Służba Maryjna, Franciszkański Ruch Apostolski, Franciszkańskie Spotkanie Młodych, Krucjata Trzeźwości, Krucjata Wyzwolenia Człowieka, Lednica 2000, Magis (katolicki ruch młodzieżowy), Podwórkowe Koła Różańcowe Dzieci, Ruch Apostolstwa Młodzieży, Ruch Czystych Serc, Ruch Rodzin Nazareńskich, Ruch Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata, „Maitri”, Rycerstwo św. Michała Archanioła, SARUEL, Stowarzyszenie Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo, Wiara i Światło, Wspólnota Cenacolo, Wspólnota Chrystusa Zmartwychwstałego Galilea, Wspólnota Miłości Ukrzyżowanej, Wspólnota Sant’Egidio, Wspólnota Życia Chrześcijańskiego, Wspólnoty Wieczernikowe, Zjednoczenie Apostolstwa Katolickiego i Żywy Różaniec
(12) Księża w służbie. Kapelanów mamy ponad pół tysiąca, „money.pl”, 13.04.2021
(13) Marta Czerska, Duszpasterstwa akademickie - czym są i jak działają, „eKai”, 15.11.2021
(14) Rząd PiS to najhojniejszy wierny Kościoła. Państwo przekazuje hierarchom miliardy złotych, „Newsweek”, 05.11.2021
(15) Money.pl, 29.08.2023
(16) https://oko.press/instytut-glinskiego-niw-pis