Filozofia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2423
"Bóg gromadzi w piekle wszystkich razem - obłudników i niewierzących.
Obłudnicy pewnego dnia znajdą się na dnie Ognia Piekielnego i wtedy nikt im nie pomoże". (Koran, Sura 4:145)
Co jest hipokryzją?
Hipokryzja jest przeciwieństwem szczerości, czyli nieujawnianiem swego „ja” przed innymi. Jest instrumentem służącym do maksymalnej ochrony swojej prywatności. Definiuje się ją jako dwulicowość (obłudę), czyli ukazywanie innym ludziom innej twarzy oraz innego sposobu bycia, zachowania się, innych cech charakteru, innego myślenia, postępowania i głoszenia poglądów od tych, jakie ma się faktycznie i tylko dla siebie. Prawdziwe „ja” utajnia się za pomocą maskowania się jak tylko się da.
Dwulicowość polega na tym, że dla siebie ma się tylko jedno oblicze, a dla innych można mieć ich wiele i pokazywać je w zależności od sytuacji oraz pomysłowości w kreowaniu masek i sposobów kamuflażu.
Nie każdy człowiek maskujący się jest hipokrytą. Jest nim ten, kto celowo i z premedytacją permanentnie nie ujawnia swego „ja" przed innymi po to, by odnosić z tego jakieś osobiste korzyści, nie tylko materialne. Nie jest hipokrytą ktoś, kto maskuje się sporadycznie z przyczyn biologicznych, albo egzystencjalnych, kierując się popędami lub instynktem samozachowawczym, a nie innymi przyczynami, jak na przykład chęcią zdobycia władzy itp. A więc, nie są hipokrytami żołnierze maskujący się przed wrogiem na polu walki, kobiety, które maskują się dzięki zabiegom i środkom kosmetycznym w celu zwabienia partnera, chyba, że robią to z innych pobudek, ani zawodowi aktorzy.
Hipokryta jest człowiekiem zakłamanym. Intencjonalnie okłamuje swoje otoczenie. Niekiedy też samego siebie, gdy święcie wierzy w to, że faktycznie jest taki, jakim jawi się sobie w przybranej masce, albo jak inni go postrzegają.
Hipokryzja jest bliska kłamstwu. Tym, co je łączy, to oszustwo, ponieważ cel kłamcy i hipokryty jest taki sam - oszukiwanie innych ludzi odnośnie do swojej osoby. W związku z tym nasza („zachodnia”) cywilizacja, w której prym wiodą oszuści, stała się już nie tylko cywilizacją kłamstwa, ale również hipokryzji.
Z postępem techniki zwiększają się możliwości skrywania się przed innymi. Im wyżej rozwinięta technika, tym doskonalej można maskować się. Im bardziej dostępne są ludziom środki i sposoby maskowania, tym bardziej rozprzestrzenia się hipokryzja. Gwałtowny rozwój techniki począwszy od drugiej połowy dwudziestego wieku spowodował masową produkcję wciąż doskonalszych środków maskowania się. Postęp nauki dostarczał coraz lepszych sposobów ukrywania się. A rozwój gospodarczy umożliwiał ich dostępność dla mas. Na dodatek, z wielu powodów poszczególni ludzie, organizacje i instytucje w środowisku społecznym naszych czasów zmuszają do maskowania się przed przełożonymi, współpracownikami, podwładnymi, sąsiadami, członkami rodziny itd.
Hipokryzja jest zjawiskiem patologicznym. Uznaje się ją za chorobę polegającą na zaburzeniu osobowości. Jest to choroba zakaźna. W ciągu niespełna stulecia zdołała zarazić wiele milionów ludzi w całym świecie i tak szybko rozprzestrzenić się, że stała się jedną z chorób pandemicznych i plagą współczesnego świata. Jednak wkrótce może stać się standardową (normalną) cechą osobowości, gdy spowszechnieje do tego stopnia, że zniknie granica między ludźmi autentycznymi a udającymi, gdy ogół ludności będzie składać się z „kryptoludzi”.
Przyczyny hipokryzji
Przyczyn hipokryzji jest kilka. Jedną z ważniejszych jest walka o byt i przetrwanie. Ale nie ta darwinowska, naturalna, zwierzęca, lecz sztuczna (nieuwarunkowana przez przyrodę) walka o przetrwanie i jak najlepsze życie w rzeczywistości społecznej - walka w płaszczyźnie ekonomicznej, głównie o majątek, oraz w politycznej, o władzę.
Drugą przyczyną jest religia. Każde bóstwo oczekuje od swoich wyznawców afirmacji w formie uwielbienia, kultu lub ofiar w zamian za okazywanie im różnych łask - odkupienia grzechów, uświęcenia, zbawienia lub życia w raju – i wymusza postępowanie zgodne z regułami (przykazaniami) ustanowionymi przez siebie. Toteż wierni wychwalają je aż „pod niebiosa”, by się przypodobać i dzięki temu zasłużyć sobie na względy. Nawet, jeśli powątpiewają w jego istnienie i na co dzień postępują sprzecznie z przykazaniami i jeśli co innego głoszą niż myślą i postępują.
Kapłani też nie są lepsi. Wielu z nich oficjalnie wszem i wobec „propaguje wodę, a prywatnie pije wino” (Vinum praedicare et aquam bibere), publicznie nawołuje do umiarkowania, ubóstwa, miłosierdzia, miłości bliźniego i czystości, a po kryjomu pieniądz uznaje za boga, pławi się w luksusie, jest arogantami, za nic ma bliźnich i nurza się w rozpuście, często z dziećmi. Hipokryzja wiernych i duchownych narasta w wyniku ewolucji wierzeń (religii). Chyba najmniej było jej w pierwotnych religiach animistycznych i politeistycznych, a najwięcej w monoteistycznych, zwłaszcza w katolicyzmie.
Trzecią przyczyną jest ewolucja formacji społeczno-ekonomicznych. W jej wyniku hipokryzja wzrasta wykładniczo od pierwotnych wspólnot poprzez niewolnictwo, feudalizm, wczesny kapitalizm, socjalizm realny, aż do współczesnego kapitalizmu. Im wyżej wyewoluowana formacja, tym coraz bardziej i szybciej narasta w niej hipokryzja. Stopień hipokryzji powiększa się wprost proporcjonalnie do stopnia zniewolenia człowieka. Najmniej musi się udawać, gdy jest się wolnym, gdy nie zmuszają do tego normy obyczajowe, kodeksy prawa, przykazania religijne i wszelkie naciski z zewnątrz. Nie trzeba udawać kogoś innego w swojej przestrzeni prywatnej, ale zawsze trzeba w publicznej. Dlatego mniej jest hipokryzji w obszarach słabo zaludnionych i w ustrojach liberalnych niż w gęsto zaludnionych i dyktatorskich. Było jej dość dużo w czasach wczesnego kapitalizmu, więcej w okresie socjalizmu realnego, a najwięcej teraz, w czasach siedmiu i pół miliardowej populacji świata oraz neoniewolnictwa, kiedy stopień hipokryzji zmierza gwałtownie do maksimum albo, co bardziej prawdopodobne, do punktu przełomowego.
Dziś nie ma polityki bez hipokryzji. W jednych systemach społeczno-politycznych rozwija się ona bardziej, w innych mniej. Ale stale jest w nich obecna, podobnie jak kłamstwo, manipulacja i wiele innych negatywnych zjawisk. A próby wyeliminowania jej z polityki wydają się niemożliwe do zrealizowania. (Eugeniusz Młyniec, Hipokryzja i cynizm polityków - normalność czy patologia, „Wrocławskie Studia Politologiczne", Nr 27, 2019)
Jednak najwyższy stopień hipokryzji występuje w ustrojach totalitarnych, autokratycznych i dyktatorskich, głównie wśród elit rządzących, wskutek powszechnego zastraszania i zniewalania obywateli. Ci, którzy żyli pod panowaniem Hitlera, Stalina, Breżniewa, Ceaușescu, Ulbrichta, Bieruta, Kaddafiego, Mobutu, Mao Zedonga i im podobnych, wiedzą, jak wielką była hipokryzja pod ich rządami,. Od kilku lat również w Polsce dobrze rozwija się hipokryzja pod rządami różnej maści autokratów i populistów.
Czwartą przyczyną jest chęć lub przymus adaptowania się do otoczenia społecznego o wiele bardziej niż to konieczne, a zwłaszcza naśladowanie innych osób - strojenie się w cudze piórka - na przykład idoli, celebrytów, liderów itp. To zjawisko bierze się bardziej ze zwyklej próżności, aniżeli z chęci utrzymania równowagi między zachowaniem, myśleniem, wyglądem itp. jednostek oraz tych społeczności, w jakich one przebywają.
Piątą przyczyną jest język powszedni zawierający słowa z natury, same w sobie hipokryzyjne (obłudne), za pomocą których można udawać, oszukiwać i wprowadzać ludzi w błąd.
Jednym z nich jest słowo „solidarność”. „Nawet w normalnych okolicznościach nieustanne wołanie o solidarność jest trudne do zniesienia. Zbyt licealne, zbyt pompatyczne, zbyt nachalne. Jednak w czasach pandemii Covida niekończące się wezwania do solidarności przeradzają się w końcu w teatr oszczerstw lub obłudy. Stały się one retoryczną uniwersalną bronią w rękach tych, którzy w zasadzie mają niewiele do powiedzenia. Lub tych, którzy chcą odwrócić uwagę od tego, że również ich władza jest ograniczona. Przecież odwoływanie się do solidarności zawsze brzmi dobrze. Jest ona przyjazna dla ludzi. Nikt tak naprawdę nie może mieć nic przeciwko niej. Ale, czy to prawda?” (Martin Weinert, Krisenssprache - Sprachkrise - Krisenkommunikation, Krisensprache – Sprachkrise – Krisenkommunikation. Sprache in Zeiten der COVID-19-Pandemie, Tectum Wissenschaftsverlag Baden-Baden, 2021). Innymi hipokryzyjnymi słowami są: „demokracja”, „dobrobyt”, „równość”, „sprawiedliwość” itp.
Najbardziej podatni na hipokryzję
Jedną grupą ludzi, którzy charakteryzują się bardzo niską odpornością na hipokryzję są politycy, przede wszystkim zajmujący najwyższe stanowiska w państwie. Jest to szczególnie naganne, ponieważ zarażają oni masowo podwładnych, którzy biorą z nich przykład. Wszak „ryba cuchnie od głowy”.
Hipokryzyjni politycy często głoszą wielkie idee, tworzą normy społeczne i przesadne kodeksy etyczne i pilnują, by je przestrzegać za pomocą drakońskich aktów prawnych. A sami nagminnie łamią prawo i nakazy moralne. Stoją ponad prawem, ponieważ chronią ich immunitety, większość parlamentarna, układy koteryjne i system sądownictwa całkowicie podporządkowany im i uległy. Dlatego uważają się za obywateli „lepszego sortu” i chwalą się tym. Najważniejsze dla nich jest takie maskowanie się, żeby nikt nie dowiedział się o tym, co w tajemnicy robią i żeby ich machinacje, afery oraz występki moralne nigdy nie ujrzały światła dziennego.
W miarę wzrostu hipokryzji u polityków stają się oni coraz bardziej bezkarni, aroganccy, zuchwali i nieliczący się ze społeczeństwem. Potwierdzają to liczne ich wypowiedzi oraz zachowania. Tytułem przykładu przytoczę wypowiedź publiczną jednego z członków naszych władz centralnych z lipca 2021 r. na temat przewidywanej wkrótce szalejącej inflacji i drożyzny: „Chcę podkreślić, że inflacja nie ma negatywnego wpływu na zasobność portfeli Polaków. (…) Wszystkie wynagrodzenia i świadczenia emerytalne rosną znacząco szybciej niż inflacja. Dotyczy to także tych najmniej zarabiających, bo istotnie rośnie także płaca minimalna. Podkreślam to bardzo mocno - zasobność portfeli Polaków rośnie szybciej niż inflacja i dotyczy to także najmniej zarabiających.” (Michał Żuławiński, Glapiński: Inflacja nie ma negatywnego wpływu na portfele Polaków, „Bankier.pl”, 09.07.2021). W podobnym tonie uspokajał obywateli w grudniu, kiedy już ziściła się ta prognoza, mamiąc o wspaniałym stanie polskiej gospodarki „jak nigdy”.
Zadaję sobie pytanie, jak bezczelnym i nieludzkim trzeba być hipokrytą, żeby tak kłamać i taktować słuchaczy jak idiotów. A mówi to osobnik, który po ostatniej 40% podwyżce dla osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe (sierpień 2021) zarabia w jednym miejscu pracy ok. 80 tys. zł miesięcznie, a w innym ok. 40 tys. zł. Wzrost wskaźnika waloryzacji rent i emerytur w marcu 2022 r. ma według założeń rządu wynieść tylko 4,89% (od niecałych 50 zł do 100 zł dla 80% emerytów pobierających świadczenia poniżej 4 tys. zł. i ponad 200 zł dla pozostałych 20%). Natomiast inflacja w listopadzie wzrosła do 7,7%, a energia elektryczna i gaz oraz niektóre artykuły spożywcze od 15% do 80% i przewiduje się dalszy wzrost cen w 2022 r.
Najważniejsze osoby w państwie dostały 40% podwyżkę (tj. ok. 6 tys. zł.) i to wstecz od sierpnia 2021. Dlaczego w imię solidarności i sprawiedliwości nie 4,89% jak emeryci i też dopiero od marca? Jasne, inflacja i wzrost cen nie uszczupli zauważalnie portfeli tych, którzy zarabiają kilkadziesiąt tys. zł miesięcznie, ale drastycznie uszczupli portfele ludzi otrzymujących 2 lub 3 tys. zł. Jeśli tak bogaty jest nasz kraj, to dlaczego nie stać go na 40% podwyżkę emerytur? Nic dziwnego, że spotkało się to z ogromnym oburzeniem mas, wyrażanym często w niecenzuralnych słowach w Internecie i nie tylko.
Modne jest teraz odwoływanie się polityków do moralności i religii zgodnie z nową ideologią hipermoralności. Czynią to często i przesadnie uprawiają ekshibicjonizm religijny. Swoje interesy polityczne, ekonomiczne lub ideologiczne wyrażają za pomocą moralnego żargonu i odwołują się do kościoła uchodzącego za opokę moralną. Dzięki temu sprawiają wrażenie ludzi sympatycznych, bo szczerych, prawdomównych, nieprzekupnych, sprawiedliwych, dobrotliwych i cnotliwych. Przecież nikt nie może mieć czegokolwiek przeciwko moralności, ani przeciw argumentom używanym przez ludzi ze wszech miar moralnych, nawet, gdy są one niewiele warte, a ci ludzie są zwykłymi hipokrytami. Zaś ci, którzy im się sprzeciwiają, nawet jeśli wypowiadają się rzeczowo i przedstawiają twarde argumenty, niemal automatycznie wydają się niesympatycznymi, a więc osobami niegodnymi zaufania.
Toteż hipokryzja polityków strojących się w szaty moralistów i fanatyków religijnych opłaca się im. (Alexander Grau, Hypermoral: Die neue Lust an der Empörung [Hipermoralność. Nowa przyjemność w oburzeniu], Claudius Vrl. Munchem 2020). Czym, jeśli nie hipokryzją jest nagminne nazywanie porażek zwycięstwami?
Do drugiej grupy należą ludzie wierzący i funkcjonariusze kościoła, oczywiście nie wszyscy, ale bardzo wielu. Ludzie pobożni są szczególnie podatni na hipokryzję. Według o. Raniero Cantalamessy’ego, kaznodziei Domu Papieskiego, „Ludzie pobożni są szczególnie podatni na hipokryzję. Bo tam, gdzie najsilniejszy jest szacunek dla wartości duchowych, pobożności i cnót (lub ortodoksji!), istnieje też silna pokusa u tych, którym ich brak, by eksponować je, aby nie sprawiać wrażenia, że ich nie posiadają.” (http://www.kath.net/news/16199; dostęp 09.12.2021)
Nie ma gorszego wroga kościoła od hipokryty religijnego, który „modli się pod figurą, a diabła ma za skórą”, albo ofiaruje „Panu Bogu lichtarz, a diabłu świecę”. Hipokryzja jest grzechem, gdyż u jej podstaw leży kłamstwo, a ojcem kłamstwa jest diabeł. Chrystus przestrzegał przed naśladowaniem hipokrytów, albo faryzeuszy, którzy przez odprawianie długich modlitw w miejscach publicznych, wzbudzanie wielkiego zainteresowania innych własnym postem czy chwalenie się darami składanymi w świątyni lub biednym, podkreślają jedynie zewnętrzne przywiązanie dla Pana, a w głębi serca panuje w nich pustka przynosząca jedynie straty. (Ew. Mateusza 23.13-33; Ew. Marka 7.20-23).
Papież Franciszek nie szczędzi częstego piętnowania hipokryzji w ogóle, a przede wszystkim wśród duchownych. Oto kilka jego wypowiedzi na ten temat. „Co to jest hipokryzja? Można powiedzieć, że jest to strach przed prawdą. Obłudnik boi się prawdy. Ludzie wolą udawać, niż być sobą. To jakby fałszowanie swojej duszy”.
„Szczególnie odrażająca jest obłuda w Kościele”. „Jezus mówi do swoich uczniów: «Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie!». Hipokryzja nie jest językiem prawdy.” „Chodzą na mszę we wszystkie niedziele, a żyją jak poganie". „Jak wiele zła wyrządzają chrześcijanie niekonsekwentni, którzy nie dają świadectwa oraz pasterze niekonsekwentni, schizofreniczni, nie dający świadectwa” „Może lepiej nie nazywać się człowiekiem wierzącym, jeśli jesteś chrześcijaninem, który wykorzystuje ludzi, prowadzi podwójne życie, lub brudny biznes i okłamuje innych w mass mediach”, „Lepiej być ateistą, niż złym chrześcijaninem”. „Cenny wkład dla społeczeństwa i wspólnoty chrześcijańskiej byłby wniesiony, gdyby beatyfikacja tych, którzy są czystego serca, pomogła nam sprawić, że tęsknimy za czystym, prawdziwym i sprawiedliwym światem, bez religijnej lub świeckiej hipokryzji, w którym czyny odpowiadają słowom, słowa myślom, a ludzkie myśli myślom Boga”.
Niestety, mimo to ludzie religijni są coraz większymi hipokrytami, robią i mówią to, czego inni oczekują od nich, ponieważ wymagają tego ich bogowie samoafirmacji.
W Polsce hipokryzja wzrasta wśród wierzących (głównie katolików), a co gorsze, wśród wysokich funkcjonariuszy kościoła, którzy powinni być wzorem do naśladowania. O ich hipokryzji świadczy na przykład to, że wciąż nazywają Polskę krajem katolickim, mimo że w 2021 r. na ok. 85% ochrzczonych (nota bene, niemowląt nieświadomych tego i nie z własnej woli) aż 63% jest niepraktykujących i wszystko wskazuje na to, że będzie ich coraz więcej, przede wszystkim z powodu nadmiernego mieszania się kościoła do polityki, buty, pychy i bogacenia się jego hierarchów, kupczenia sakramentami oraz pedofilii duchownych.
Nawet wielki Jan Paweł II był niezłym hipokrytą. Napisał o tym ks. Adam Boniecki: „Papież Polak został w kraju wywindowany na poziom nadludzki. Kiedy już zaczął być wszechobecnym wcieleniem wiary w Boga, wcieleniem Kościoła, ojczyzny i wszelkiej mądrości, kiedy już został odczłowieczony, stał się zjawą bliższą swoim pokracznym pomnikom niż realnemu sobie. Dla polskiego katolicyzmu stał się oczywistym dowodem wyjątkowości, wielkości i narodowego wybraństwa. Ale dla wielu Polaków, szczególnie młodych, przytłoczonych wszechobecnym i czczym «janiepawleniem», jego kult w takiej postaci był coraz bardziej nie do wytrzymania. Był maską hipokryzji władzy i Kościoła, wzajemnie zblatowanych w przyziemnych interesach”.(ks. Adam Boniecki, Kult Jana Pawła II stał się w Polsce maską, „Więź”, 26. 11. 2020)
O hipokryzji Jana Pawła II świadczy też awansowanie do stopni arcybiskupów i kardynałów największych przestępców, takich, jak: Hans H. Groër (zwyrodnialec. który wykorzystywał, jak szacują dziennikarze, dwa tysiące chłopców), Theodore McCarrick (w środowisku biskupów amerykańskich od dawno znany z tego, że ma problem ze swoją seksualnością i nadużywa władzy nad młodymi seminarzystami), Bernard Law (jako człowiek odpowiedzialny za ukrywanie sprawców afery pedofilskiej w Bostonie, przedstawionej w filmie „Spotlight” zdewastował wizerunek kościoła katolickiego w Stanach Zjednoczonych.)
Mamy więc do czynienia z gigantyczną hipokryzją człowieka, który z jednej strony konserwował nieludzką etykę seksualną, a z drugiej strony protegował i osłaniał osoby uwikłane w nadużycia pedofilskie. (Franciszek koryguje błędy Jana Pawła II, „Kultura Liberalna” ;https://kulturaliberalna.pl2019/03/05/nowak-bodziony-pedofilia-kosciol-rozmowa. Dostęp 12.12.2021). (W kontekście pedofilii duchownych trzeba nadmienić, że australijski Kościół od 1980 roku wypłacił odszkodowania ofiarom pedofilii księży o łącznej wartości 213 mln dolarów. Diecezje w USA wypłaciły 5 mld dolarów i kilkanaście z nich ogłosiło bankructwo. W Polsce ofiarom pedofilii z rąk księży nie wypłacono ani złotówki.)
Jan Paweł II okazał się również hipokrytą w encyklice „Fides et ratio”. Podkreśla tam rolę nauki i rozumu we współczesnym świecie i opowiada się za ich rozwojem, ale w końcu potwierdza prymat wiary nad rozumem, a na naukę nakłada kaganiec religijny – kanony wiary mają wytyczać granice jej rozwoju, a najwyższym cenzorem badań naukowych i jedynie słusznej interpretacji ich wyników jest Święte Oficjum. Inaczej mówiąc, nauka powinna niezależenie od wiary dociekać prawdy, ale prawdą jest Bóg, to powinna uzasadniać obecność Boga wszędzie.Tę myśl wyraził dobitnie i bez ogródek rektor Uniwersytetu Katolickiego w Lizbonie na spotkaniu naukowców świata w 2000 r. w Watykanie: „Les universités doivent être des laboratoires de la foi” (uniwersytety mają być laboratoriami wiary).
W Polsce od kilkunastu lat tak się dzieje. Klerykalizacja edukacji postępuje szybko po nielegalnym wprowadzeniu religii do szkól i przywróceniu wydziałów teologii w uniwersytetach. Szczególnie intensywnie, odkąd Ministerstwem Edukacji i Nauki zarządzają ultraklerykalni ministrowie i nadani przez nich kuratorzy oświaty. Nasz kraj jest oazą w Europie, trwa w nim zmasowany atak ideologii katolicyzmu, który może doprowadzić do obskurantyzmu i uczynienia z Polski - na wzór państw islamskich - kraju klerykalnego, w którym będą zaostrzać się konflikty na tle światopoglądowym. Może to przesadne porównanie, ale światopogląd katolicki stanie się u nas kryterium polskości i patriotyzmu, jak przynależność do rasy germańskiej w III Rzeszy hitlerowskiej.
Do wzrostu hipokryzji u ludzi religijnych walnie przyczyniła się tzw. klauzula sumienia, wprowadzona skrycie przez kościół i świeckie organizacje przykościelne. Była ona i jest źródłem ogromnej liczby dysonansów moralnych i intelektualnych, przede wszystkim wśród pracowników ochrony zdrowia, lekarzy, farmaceutów i naukowców, którym trudno podejmować decyzje, kierując się z jednej strony rozsądkiem i wiedzą naukową a z drugiej - irracjonalnymi argumentami wiary, dobrem kościoła, presją środowisk kościelnych jak i aktów prawnych podyktowanych przez kościół. Dowodzi tego ostatni przykład śmierci pacjentki w szpitalu w Pszczynie.
Potwornie obłudna jest etyka katolicka, która nakazuje ochronę życia od plemnika począwszy, a jest obojętna na świadome i okrutne uśmiercanie pacjentów przez lekarzy. To zresztą nic nowego. Przecież w Średniowieczu też w niesamowitych mękach ginęli z rąk inkwizytorów dla dobra kościoła ludzie Bogu ducha winni: tzw. czarownice i heretycy.
Na koniec
Jak najbardziej negatywnie oceniają hipokryzję ci, którzy brzydzą się nią, nie ulegają jej i chcą zachować swoją autentyczność. Jednak ich ocena nie na wiele się zdaje, ponieważ elity władzy nie liczą się z nią. One żywią się hipokryzją i dzięki niej utrzymują swoje pozycje w strukturach zarządzania i hierarchii społecznej. W związku z tym, przypuszczalnie, będzie ona coraz bardziej się rozprzestrzeniać. Tym bardziej, że dzięki niej można wiele osiągnąć - jest instrumentem sukcesów życiowych - a bez niej stracić. Także dlatego, że hipokryzja jest chorobą bardzo zaraźliwą i wieloprzyczynową.
Jest kilka jej przyczyn subiektywnych i obiektywnych. Głównej przyczyny subiektywnej można upatrywać w słabości charakteru człowieka, a obiektywnej w systemie społeczno-ekonomicznym naszych czasów. Dlatego nie ma na nią lekarstwa. Byłoby miło, gdyby można było pójść do lekarza i powiedzieć: „mam ciężki przypadek hipokryzji. Proszę mnie wyleczyć” i gdyby lekarz mógł wypisać odpowiednią receptę. Niestety tak nie jest. Charakter da się kształtować, ale tylko tak dalece, na ile pozwala na to kontekst życia w danym społeczeństwie. O wiele trudniej jest zmienić system społeczno-ekonomiczny, ponieważ wymaga to zazwyczaj działań rewolucyjnych, dla których podjęcia trudno znaleźć chętnych i przywódców. Ludzie mający dość oszustów i obłudników marzą o życiu wśród osób autentycznych w świecie prawdziwym, sprawiedliwym i bez hipokryzji, w którym czyny odpowiadałyby słowom, a słowa myślom. Czy spełni się to marzenie?
Wiesław Sztumski
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 9594
Trudno zdiagnozować przyczyny tego zjawiska, ponieważ ma ono podłoże psychologiczne, kulturowe, ekonomiczne, socjalne, polityczne itp. Dwulicowość nie jest cechą wrodzoną jak tzw. instynkty (chociaż „na siłę” można by ją wywodzić z instynktu samozachowawczego, lecz nabywaną w ciągu życia. Jest nade wszystko cechą indukowaną przez środowisko społeczne i wymuszoną przez kontekst społeczny.
Nabywa się jej w wyniku edukacji i socjalizacji, których celem jest przysposabianie jednostek do życia wśród ludzi i do ustanowionego porządku tak, żeby umożliwić im przetrwanie.
Niestety, to przysposabianie ma też złą stronę, ponieważ tworzy konformistów, którzy muszą żyć w zgodzie z przyjętymi standardami w społeczeństwie, często na przekór własnym przekonaniom i wartościom. A to wywołuje rozterki i konflikty wewnętrzne. Żeby przeżyć, trzeba umiejętnie maskować się, nie uzewnętrzniać swoich poglądów. Stąd współczesne społeczeństwo jest jednym wielkim korowodem karnawałowym przebierańców, teatrem masek, gdyż staliśmy się niewolnikami „piaru”.
Na ogół ludzie nie lubią, gdy krytykuje się ich i mówi się prawdę w oczy; wolą słuchać komplementów, albo fałszywych pochlebstw od dwulicowców-lizusów, aniżeli szczerego wytykania wad przez prawdziwych przyjaciół. Z drugiej strony, do obłudy zmuszają ludzi również warunki obiektywne. Wszak żyjemy w cywilizacji zakłamania, gdzie nakaz „Kłam, aby żyć” stał się imperatywem przetrwania.
Obłuda oceniana jest negatywnie, chociaż jest korzystna dla dwulicowców, gdyż zapewnia im pewien komfort psychiczny - pozwala unikać konfrontacji, konfliktów i stresów. Ponadto, niekiedy wynika z chęci zemsty na tych, którzy są obłudni w stosunku do nas i poza naszymi plecami oczerniają nas.
Skutki myślenia binarnego
Na ludzkie zachowania, postawy i postępowanie wpływa między innymi ich sposób myślenia. Od dawna na postępowanie ludzi wywierało wpływ myślenie binarne, na "tak" lub "nie". Jednak od czasów nowożytnych, w konsekwencji takiego myślenia wywodzącego się z dualizmu kartezjańskiego, nastąpił szybki wzrost dwulicowości.
Na gruncie tego sposobu myślenia, (charakterystycznego dla tradycji platońskiej), stworzono wiele sztucznych i prymitywnych podziałów, jak: myśli i zmysły, ciało i dusza, rzeczy i idee, materia i świadomość, treść i forma, istota i istnienie, itd. Na ich podstawie kreowano uproszczone, czarno-białe, obrazy świata, budowane często z elementów oderwanych od siebie i wykluczających się nawzajem.
Różne „binaryzmy” stworzone na „prawie wyłączonego środka” (tertium non datur) biorą się również z dwuwartościowej logiki Arystotelesa, która używana jest do naszych czasów.
Te „binaryzmy” wciąż jeszcze przeważają w kulturze Zachodu za sprawą tradycyjnej edukacji, osadzonej na kulturze platońsko-arystotelesowskiej i wywodzącej się z niej filozofii chrześcijańskiej.
W połączeniu z warunkami życia wynikającymi z postępu wiedzy i techniki, ekonomii neoliberalnej i ideologii konsumpcjonizmu, taki sposób myślenia przyczynia się do gwałtownego szerzenia się dwulicowości w skali masowej i globalnej.
Obłuda i zakłamanie nie są już zjawiskiem wyjątkowym ani godnym napiętnowania - stały się normą zachowań społecznych. Tylko na gruncie etyki tradycyjnej, uznawanej jeszcze przez przeważającą większość ludzi, można je traktować jak patologię społeczną i twierdzić, że współczesne społeczeństwo toczy choroba dwulicowości, która jest jakąś formą schizofrenii społecznej.
Rozdwojenie jaźni
Efektem dwulicowości jest rozdwojenie jaźni spowodowane miotaniem się między istotą biologiczną a społeczną, istotą jednostkową a stadną, między religijnością a świeckością, między ciałem a duszą - wraz ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami tego rozdarcia dla jednostek i zbiorowości. W końcu ludzie nie wiedzą, jakimi są istotami i jak w związku z tym mają się zachowywać i postępować.
Jedni – umownie nazywam ich „fundamentalistami” – idą na łatwiznę i prezentują skrajne poglądy na zasadzie dysjunkcji: uważają się wyłącznie albo za istoty biologiczne, albo za społeczne; albo za religijne, albo świeckie; albo cielesne, albo duchowe; albo egoiczne, albo stadne itd.
W ten sposób postępuje polaryzacja społeczeństwa nie tylko na przeciwstawne sobie, ale sprzeczne obozy – warstwy, grupy zawodowe itd. Każdy z nich chce dominować i dlatego zwalczają się nawzajem.
O ile w okresie stalinowskim głoszono fałszywą tezę, że wraz z rozwojem socjalizmu zaostrza się walka klasowa, to teraz prawdziwą zdaje się być teza, że wraz z rozwojem kapitalizmu, (czyli coraz bardziej wyrafinowanymi sposobami wyzysku), postępuje proces polaryzacji społeczeństwa i antagonizacja różnych ugrupowań „fundamentalistów”.
Możliwe, że jest to efektem celowej polityki „krupierów dziejów” (pisałem o nich w „SN”, Nr 3/11 -Krupierzy dziejów), którzy chcą za wszelką cenę utrzymać się przy władzy dzięki sztucznemu tworzeniu sprzeczności między ludźmi w myśl starej zasady Divide et impera!
Inni zaś – nazywam ich „zwolennikami złotego środka” – starają się godzić te skrajności, co chyba jest bardziej rozsądne, chociaż trudniejsze w praktyce. Trudność związana jest w mniejszym stopniu z człowiekiem w wymiarze jednostkowym aniżeli społecznym. Jednostce bowiem jest stosunkowo łatwo pogodzić swoje różne opozycyjne istoty we własnej świadomości i kierować się mniej lub więcej zrównoważonym postępowaniem w myśl „prawa włączonego środka” i „reguły złotego środka”.
Natomiast przeciwne są temu: środowisko społeczne i obecne mechanizmy funkcjonowania społeczeństwa. Wymuszają one na jednostkach jednoznaczne opowiedzenie się za jedną ze skrajności. A jednostki – dla świętego spokoju - ulegają tej presji. W związku z tym na zewnątrz manifestują postawy skrajne, (żeby przypodobać się ogółowi), a wewnątrz pozostają wierne swoim własnym poglądom. I tak z konieczności stają się dwulicowcami, albo hipokrytami kierującymi się regułą „Bogu świeczkę, a diabłu ogarek”. (O hipokryzji pisałem w „SN” Nr 8-9/14 - Szczerość nie popłaca? )
Wobec tego twierdzę, że wraz z rozwojem kapitalizmu nie tylko postępuje rozwarstwienie społeczeństwa (w granicznym przypadku atomizacja), ale i potęguje się dwulicowość jednostek, a także grup społecznych, instytucji i organizacji. Obłuda cechuje nie tylko poszczególnych ludzi, ale też organizacje, w jakich funkcjonują, w szczególności partie polityczne, grupy zawodowe, wyznaniowe itd. Dlatego mówi się o dwulicowości polityków, lekarzy, partii, kościoła, korporacji itd.
Świeczka i ogarek
Dwulicowość szerzy się coraz bardziej wśród katolików, na co zwrócił uwagę ks. Michał Olszewski na portalu Limanowa.in: „Przechodzimy w Polsce dużą zmianę mentalnościową na poziomie religijnym. Od masowego i czasem bezmyślnego chodzenia do kościoła, do świadomego zaangażowania serca w wiarę i duchową walkę toczoną na co dzień. Niestety, wielu z nas w tym procesie dojrzewania wiary i myślenia popada w duchową schizofrenię. Jedni, nie mogąc sobie poradzić z tym rozdarciem, w ogóle odchodzą z Kościoła, a inni próbują żyć na dwa fronty; w niedzielę na Mszę Świętą, a w tygodniu „hulaj dusza, piekła nie ma” - jak mówi inne ze starych powiedzeń. (…) Mam tu na myśli tych, którzy popadli w duchową schizofrenię, wybierając grzech jako „lifestyle”. Nie ma nic gorszego jak podwójne życie. Człowiek kończy się fizycznie, psychicznie i duchowo, nie wytrzymując obciążeń z tym związanych.”
Szkoda, że o tym „złym” kryjącym się w dwulicowości nie pamiętają na co dzień hierarchowie kościoła. To prawda - „nie ma nic gorszego jak podwójne życie”, ale w dzisiejszych czasach trudno żyć inaczej. Jednobiegunowość poglądów i postaw, która siłą rzeczy wiedzie do tak negatywnych zjawisk, jak nietolerancja, nacjonalizm, szowinizm, nienawiść etniczna, fundamentalizm itp. nie jest poprawna ani korzystna. A więc, nie należy kierować się nakazem biblijnym: „Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie”. Okazuje się, że można i tak się praktykuje z wielu względów. Natomiast służba tylko jednemu bogu prowadzi do tego, że jest się prawdziwym niewolnikiem sumienia. Trudno jest więc racjonalnie wytłumaczyć, uzasadnić i ocenić jako pożyteczną postawę jednobiegunową, do której nawołuje Kościół.
Dwulicowość i obłuda są efektem woli życia w zgodzie z innymi ludźmi i poszukiwania kompromisu dla zaistniałych konfliktów. Życia może nie najlepszego, ale za to najprostszego, dość wygodnego i skutecznego. Zaś prostomyślność i szczerość „do bólu” w stosunku do innych, czyli co na myśli, to na języku - często odbierana jest źle i wywołuje awersję lub agresję oraz chęć zemsty, ponieważ kojarzy się z poniżaniem, naruszaniem godności osobistej, albo z celowym ośmieszaniem. A tego nikt nie lubi.
Manipulacje elit
Szczerość nie popłaca, bo kreuje wrogów oraz rodzi sprzeczności i konflikty. To odnosi się również do uznawania jedynie słusznych myśli lub poglądów, przyjmowania skrajnych postaw i podejmowania jednostronnych działań.
Zmuszanie ludzi (mas społecznych) do postrzegania zjawisk zachodzących w społeczeństwie tylko w jednym wymiarze, albo aspekcie wygodnym dla elit dążących do przechwycenia władzy, jest typowym instrumentem manipulacji społecznej. W interesie tych elit leży bowiem tworzenie odpowiednich nastrojów i antagonizmów dotyczących różnych spraw.
Najłatwiej można je kreować na gruncie wiary religijnej. Bowiem im wyższą wartość posiada obiekt sporu, im bardziej jest abstrakcyjny i symboliczny (a w przypadku religii najwyższą, najbardziej abstrakcyjną i symboliczną wartością jest bóstwo) - tym bardziej długotrwały, ostrzejszy i trudniejszy do likwidacji wywołuje konflikt. Toteż elity władzy chętnie odwołują się do uczuć i symboli religijnych i celowo wykorzystują je, by wywołać niepokój społeczny i dzięki temu osiągać swoje cele polityczne. W ich interesie jest tworzenie i podtrzymywanie różnych „binaryzmów”.
Jednym z przykładów jest binaryzm w odniesieniu do grup społecznych i wyznaniowych. Z jednej strony, przeciwstawia się sobie organizacje polityczne i kościelne, a z drugiej - istotę polityczną człowieka (obywatela), jego istocie religijnej (wyznawcy religii).
O ile pierwsza opozycja: „organizacja państwowa- organizacja wyznaniowa” umożliwia translokację z jednej do drugiej organizacji, to druga opozycja: „obywatel-wyznawca” jest gorsza, ponieważ nie pozwala na to. Tu ostra linia demarkacyjna przebiega już nie na zewnątrz jednostek, ale wewnątrz każdej z nich. W tym wypadku człowiek musi jednoznacznie zdeklarować się, czy jest obywatelem, tj. homo politico, podporządkowanym prawodawstwu państwowemu, czy wyznawcą, tj. homo religiosus, czyli - jak się ostatnio wyraził papież Franciszek w przemówieniu w Parlamencie Europejskim - „osobą obdarzoną godnością transcendentną” i podporządkowaną nakazom kościoła, a nie państwa.
Ten wybór nie jest wcale łatwy, jak się na pozór wydaje. Rodzi on ogromne rozterki duchowe, emocjonalne, etyczne i prawne, z którymi wielu ludziom trudno się uporać.
W historii Polski kościół katolicki wykorzystywał taki binaryzm, żeby przeciwstawiać się zaborcom i okupantom i by kościół mógł sprawować „rząd dusz” ważniejszy od narzuconego narodowi „rządu ciał”. To wewnętrzne rozdarcie jednostek było wtedy uzasadnione. Jednak później już nie.
Po uzyskaniu niepodległości po I i II wojnie światowej należało integrować społeczeństwo w procesach odbudowy państwa i umacniania państwowości, a nie różnicować je i antagonizować. A tymczasem w czasach PRL – państwa niepodległego, uznanego przez ONZ – w latach 50. z ideą podziału jednostek na obywateli Państwa Świeckiego, respektujących prawodawstwo państwowe, czyli ludzkie, oraz obywateli Państwa Bożego, respektujących prawa boskie wystąpił kardynał Wyszyński: „Istnieje głęboka i nierozerwalna więź między prawem Bożym i prawem ludzkim. Prawo Boże czerpie swoje natchnienie z mocy, którą Ojciec niebieski włożył w naturę człowieka. [...] Prawo zaś ludzkie, stanowione przez ludzi, musi być zawsze wpisane w ramy prawa Bożego. Prawo ludzkie nie może być nigdy przeciwne prawu Bożemu. Gdyby było przeciwne, w sumieniu nie obowiązuje, przestaje bowiem być prawem, choćby uchwalone było przez wszystkie parlamenty świata. Nie jest prawem, gdy sprzeciwia się prawu Bożemu, prawu natury, prawu człowieka – dziecka Bożego, a zwłaszcza Chrystusowemu prawu miłości Boga i ludzi”. (A. Rastawicka, Polska racja stanu w nauczaniu Stefana kardynała Wyszyńskiego).
W tej wypowiedzi zawiera się apel o nieposłuszeństwo wobec własnego państwa i prawa stanowionego przez nie oraz wobec ustaw lub uchwał również innych państw, jeśli nie uzyskały akceptacji Watykanu. Chodziło o to, by kościół rządząc przeważającą większością naszego społeczeństwa skutecznie przeciwstawiał się państwu socjalistycznemu i sabotował je, mając na uwadze bardziej interesy własne i obce aniżeli narodu i państwa polskiego.
Licytacja na sumienia
Teraz też niektórzy nasi politycy chorzy na władzę („władzoholicy”) wykorzystują kościół katolicki do walki politycznej, przede wszystkim wyborczej, obiecując mu po ewentualnym zwycięstwie określone korzyści oraz umocnienie jego podupadającej pozycji.
Znowu, tak jak w czasach okupacji i faktycznego zniewolenia narodu, stawiają katolików przed dokonaniem zdecydowanego wyboru między uznaniem albo „praw stanowionych”, albo „praw naturalnych”, przed respektowaniem praw uchwalonych demokratycznie przez parlament, albo nierespektowaniem ich w przypadku niezgodności z sumieniem katolika bez ponoszenia odpowiedzialności prawnej. (Swoją drogą, bezsensowny, nielogiczny i mylący jest podział praw na „stanowione” i „naturalne”. Każde prawo jest stanowione przez kogoś – ludzi, albo bóstwa, i każde jest naturalne w zależności od tego, jak pojmuje się naturalność.) Co jest ważniejsze: sumienie religijne (obojętnie jak licznej grupy wyznawców), czy obowiązek obywatelski - respektowanie prawa określającego porządek społeczny zgodnie z wolą wszystkich obywateli? Nota bene, jest to zamiana zniewolenia – z państwowego czy obywatelskiego - na kościelne. Czyni się wiernych niewolnikami kościoła (zniewolenie zewnętrzne) i na dodatek, wskutek klauzuli sumienia - niewolnikami sumienia (zniewolenie wewnętrzne). W związku z tym nawołuje się lekarzy, pielęgniarki, nauczycieli, naukowców i przedstawicieli innych zawodów zaufania publicznego do bojkotu praw stanowionych przez państwo, czyli do nieposłuszeństwa wobec władzy, do swego rodzaju rokoszu. A to jest pierwszym krokiem na drodze do anarchizacji, buntu i obalania legalnego rządu. Nieważne, jakie szkody wynikają z tego dla obywateli oraz państwa. Byle dorwać się do władzy. Ciekawe byłoby, gdyby inne grupy wyznaniowe, których jest ich u nas ponad sto, chciały wzorem katolików kierować się w życiu i pracy swoimi sumieniami religijnymi – każda „na swój strój”. W państwie demokratycznym, szanującym „godność osoby”, mają przecież do tego prawo przynajmniej te kościoły, które zrzeszają wielu wiernych. To dopiero byłby małpi cyrk! Nie wiadomo, jak wtedy udałoby się wybrnąć z konfliktu sumień i ich licytacji - tyle klauzul sumienia, ile wyznań i bóstw. Sumienie wyznawców której religii należałoby uznać za ważniejsze? To jest na razie mało prawdopodobne, ale wskutek masowego napływu imigrantów z różnych obszarów religijnych może do tego dojść w nieodległej przyszłości.
Drugim przykładem jest „binaryzm” polityków. Z jednej strony kreują swój wizerunek ludzi moralnie nienagannych i „pełną gębą” pouczają o moralności, głównie chrześcijańskiej, a z drugiej strony dokonują przekrętów finansowych i zachowują się jak nieodpowiedzialni smarkacze na wycieczce szkolnej (np. tzw. afera hiszpańska, albo rozróba posła na lotnisku we Frankfurcie). Uczestniczą w nabożeństwach jako zagorzali katolicy, ale to nie przeszkadza im nagminnie i na co dzień grzeszyć przeciwko ósmemu przykazaniu ( „Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu”) i wypowiadać publicznie, nawet z trybuny sejmowej, kłamliwych opinii o swoich bliźnich (rywalach), czy zjawiskach społecznych.
Nie widzą nic złego w nie dotrzymywaniu obietnic wyborczych, ani w nieprzestrzeganiu siódmego przykazania („Nie kradnij”), gdy okradają podatników poprzez nieuczciwe przetargi, zmniejszanie swoich dochodów w zeznaniach podatkowych, nierzetelne rozliczanie kosztów, itp. Sprzeniewierzają się absolutnym standardom moralnym wywodzącym się z etyki chrześcijańskiej, kiedy w życiu kierują się standardami etyki relatywistycznej. Z jednej strony, głoszą konieczność rygorystycznego przestrzegania prawa, zwłaszcza przez zwykłych i biedniejszych obywateli, a z drugiej – bezkarnie dokonują relatywizacji i naginania prawa do swoich potrzeb, co łagodnie nazwali „falandyzacją”, gdy chcą uniknąć kary.
Jeśli uważają się za nieskazitelnych pod względem moralnym i prawnym, i chcą za takich uchodzić w opinii mas, to dlaczego zapewnili sobie bezkarność dzięki immunitetowi, którym posługują się jak różdżką czarodziejską, zawsze gdy naruszają przepisy prawa?
W państwie naprawdę demokratycznym nie powinno być wyjątków dla elit ani immunitetu – wszyscy mają być równi wobec prawa i jednakowo karani za przestępstwa i wykroczenia zgodnie z Art. 32 naszej Konstytucji. Chyba, że jak będzie trzeba, to nawet Konstytucję „sfalandyzują”. Byłoby to przejawem wyjątkowego relatywizmu, bezczelności i poczucia bezkarności elit politycznych, a zarazem ich dwulicowości. Innym przejawem ich zakłamania jest dwoistość standardów odnoszących się do patriotyzmu: pokazują się jako wielcy miłośnicy ojczyzny i chcą uchodzić za takich w oczach mas, ale to tylko maska, pod którą kryje się faktyczny antypatriotyzm. Przecież poprzez osłabianie instytucjonalnego ładu w ojczyźnie (łamanie prawa, niszczenie porządku społecznego, destabilizacja państwa oraz ośmieszanie go) - działają na szkodę państwa. Jednak za dorwanie się do władzy i koryta gotowi są zaprzedać się nawet wrogom swej ojczyzny i sprzeniewierzyć się swojemu narodowi, państwu i ideałom. Wiesław Sztumski 27 listopada 2014
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 4887
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 6591
Postęp techniczny, przede wszystkim w obszarze nanotechnologii, materiałoznawstwa i elektroniki, wspomaga rozwój terapii i farmakologii w sposób wręcz niewyobrażalny kilkanaście lat temu. Niewiele organów nie da się przeszczepiać.
Chirurdzy wykonują cudowne i szalenie precyzyjne operacje, o jakich przedtem nikomu się nie śniło. Wytwarza się i stosuje nieprawdopodobnie doskonałe protezy z coraz trwalszych i elastycznych materiałów, sztuczne tkanki i organy, które prawie w pełni zastępują uszkodzone narządy, upodabniają się do nich i pozwalają ludziom ułomnym normalnie funkcjonować.
Wspaniale rozwija się również chirurgia prenatalna. Dzięki stosowaniu leków najnowszych generacji, które działają szybko i skutecznie, chociaż wywołują szkodliwe skutki uboczne, można długotrwale utrzymywać organizm w granicach parametrów typowych dla zdrowego człowieka. Jak się dowiaduje o nowych osiągnięciach medycyny, to aż serce rośnie, oczywiście (i na szczęście) w przenośni. Ale czy naprawdę jest się z czego cieszyć?
Postęp w dziedzinie medycyny jest coraz bardziej kosztowny. Produkcja wszelkich nowoczesnych protez, implantów i lekarstw wymaga rosnących nakładów finansowych. Ogromną część kosztów pochłaniają badania naukowe, które poprzedzają wynalazki, prototypy i produkcję masową. Wymagają one wciąż droższych materiałów, odczynników, aparatur, programów i angażowania do współpracy licznych multidyscyplinarnych, wysoce wykształconych, zespołów badawczych w charakterze podwykonawców.
Im więcej podwykonawców, tym wyższe są koszty produkcji. W związku z tym musi rosnąć cena sprzedaży nowych lekarstw, protez, itp. Tym bardziej, że pośrednicy między zakładami farmaceutycznymi a pacjentami, czyli właściciele sieci aptek, a nie Bogu ducha winni aptekarze*, żerując na ludziach chorych, ustalają horrendalne marże na leki, bo wiedzą, że chory jest w sytuacji bez wyjścia - musi kupić lekarstwo i zapłacić nie wiadomo ile, by wyzdrowieć, być sprawnym, albo utrzymać się przy życiu.**
Suplementy zdrowego rozsądku
Rynek farmaceutyczny jest niezwykle intratny i jednocześnie absolutnie odporny na kryzysy ekonomiczne i dlatego gwarantuje świetne profity. O jego zyskowności świadczy fakt fundowania przez koncerny farmaceutyczne różnych „wypasionych” imprez i egzotycznych wycieczek organizowanych dla lekarzy, by zachęcić ich do przepisywania pacjentom lekarstw wytwarzanych przez te koncerny. Pewnie taki sposób pozyskiwania klientów sowicie opłaci się.
Wartość rynku farmaceutycznego w Polsce wynosiła w 2103 r. 32, 9 mld zł, a wartość światowego rynku w 2010 r. szacowano na 897 mld USD. Nic dziwnego, że coraz więcej pojawia się aptek i producentów lekarstw i pseudolekarstw, zwanych dla zmylenia chorych „suplementami diety” - czyli leków pro psyche, a nie pro corpore. Jest to przykład jednego z wielu terminów wymyślonych przez producentów i reklamotwórców w celu ogłupiania ludzi.
W konsekwencji tego rośnie lawinowo wysyp farmaceutyków i mnóstwa ich odmian, różniących się nie tyle składem czy skutecznością, co nazwami i opakowaniami. Na marginesie, opakowania też są coraz wymyślniejsze i bardziej ozdobne, by lepiej rzucały się w oczy i przyciągały klientów, i dlatego droższe; a to też przyczynia się do wzrostu ceny leków - w końcu za wszystko płaci nabywca, nawet za urządzanie „polowania” na siebie!
Gwałtownemu przyrostowi nowych specyfików towarzyszy wycofywanie z produkcji i sprzedaży starych, chyba nie zawsze gorszych, ale za to lepiej sprawdzonych i może mniej szkodliwych. Niektóre z nich – np. antybiotyki - muszą być wycofywane, gdyż nie działają na nowe mutanty bakterii, ale co do innych - można mieć wątpliwości. W rezultacie tanich leków jest mało i będzie coraz mniej, a drogich jest więcej i stale będzie ich przybywać. A nowsze i droższe nie zawsze znaczy lepsze i skuteczniejsze.
Kogo stać na leczenie?
W przeciwieństwie do drastycznie rosnących cen lekarstw, realne zarobki ludzi tylko w nieznacznym stopniu wzrastają (zgodnie z krzywą Gaussa dotyczy to bardzo wąskiej grupy społeczeństwa - w Polsce około 650 tys. osób, których dochód miesięczny przekracza 7,1 tys. zł). Zarobki statystycznej większości albo nie zmieniają się, albo spadają wskutek oficjalnej lub ukrytej inflacji.
Według oficjalnych danych z 2013 r., w Polsce na 38,5 mln ludności przypadało prawie 7 mln osób żyjących w ubóstwie, z czego w skrajnym - 0,3 mln osób i w umiarkowanym - 6,6 mln osób. (Bank Światowy szacuje liczbę ludzi biednych w świecie na ponad połowę, tj. około 4 mld osób.) Do tego trzeba dodać progresywny rozziew między liczbą ludzi bogatych i biednych w skali lokalnej i globalnej: liczba biedniejących będzie wzrastać, a bogacących się maleć.
Stąd wynika dość pesymistyczny wniosek: coraz mniej ludzi w Polsce i na świecie będzie w stanie leczyć się i korzystać z najnowszych osiągnięć medycyny. Coraz trudniejszy jest dostęp do specjalistów pracujących w ramach powszechnych, zresztą przymusowych, ubezpieczeń zdrowotnych, ponieważ coraz mniej lekarzy uzyskuje specjalizacje - z różnych powodów. A ci, którzy przyjmują prywatnie, są bardzo drodzy.
Coraz mniej ludzi stać na wykupienie drogich lekarstw, protez i innych środków oraz usług medycznych (tomografia, rezonans magnetyczny, itp.). Usługi medyczne, głównie skomplikowane operacje chirurgiczne, są zbyt drogie dla zwykłego śmiertelnika, a ich koszt będzie wzrastać. Już teraz wielu pacjentów niezamożnych, zwłaszcza emerytów i bezrobotnych, nie realizuje recept nawet na leki refundowane, bo nie mają pieniędzy. Oni za sprawą państwa, które toleruje rozbój na rynku farmaceutycznym, zostali po prostu wykluczeni z dobrodziejstw powszechnej opieki zdrowotnej, jaką państwo powinno im zapewnić.
Takich ludzi wykluczonych będzie przybywać w szybkim tempie, proporcjonalnie do postępów medycyny i do złego zarządzania sprawami zdrowia. Zaistniała dość dziwna sytuacja: z jednej strony imponujące osiągnięcia medycyny, farmakologii i techniki, dzięki którym można uzdrawiać ludzi, utrzymywać ich przy życiu i zapewnić im w miarę dobre funkcjonowanie w społeczeństwie, a z drugiej strony - rosnące przeszkody, głównie finansowe, które coraz większej liczbie ludzi uniemożliwiają korzystanie z tych osiągnięć.
Wspaniałemu postępowi medycyny towarzyszą choroby i umieranie mas społecznych, które nie mogą korzystać z jego dobrodziejstw. W rzeczy samej, leczenie za pomocą leków nowych generacji - bardziej skutecznych i mniej szkodliwych ze względu na skutki uboczne - jak i zabiegi medyczne wspomagane najnowszą techniką, dostępne są dla ludzi zamożnych, a w przyszłości dla ludzi coraz bogatszych.
Rynek coraz większy
Wzrost konkurencji na rynku farmaceutycznym i na rynku usług medycznych z różnych przyczyn nie skutkuje obniżką cen, tak jak to ma miejsce w przypadku innych rynków. Przede wszystkim dlatego, że potrzeby konsumentów - zapotrzebowanie na leki i usługi medyczne - nie są i prawdopodobnie nigdy nie będą w jakimś momencie w pełni zaspokojone. Przeciwnie, one stale rosną, proporcjonalnie do postępu cywilizacyjnego.
I rosną z prostej przyczyny, gdyż efektem niepożądanym tego postępu jest wzrost tzw. chorób cywilizacyjnych, spowodowanych zanieczyszczeniem środowiska przyrodniczego, degradacją środowiska społecznego, akceleracją tempa pracy i życia, wzrostem czynników stresogennych, niewłaściwym odżywianiem się, itd.
Cierpią na nie niemal wszyscy ludzie w świecie i to nie na jedną z takich chorób, lecz na więcej.
W związku z tym będzie postępować zjawisko wielochorobowości nie tylko u ludzi starych, jak dotychczas. A skutkiem osiągnięć medycyny jest ogromny wzrost liczby ludzi, którzy od narodzin, a nawet od życia embrionalnego, utrzymywani są sztucznie przy życiu, niejako wbrew naturze.
Populacja ludzi rośnie gwałtownie - w ciągu ubiegłego wieku wzrosła ponad dwukrotnie od 3,2 do 7,1 mld osób - i nic nie wskazuje na to, żeby ta tendencja wzrostowa przyrostu demograficznego została zahamowana. Ale w przeważającej większości ta populacja składa się z ludzi chorych i ułomnych, czyli z aktualnych i potencjalnych konsumentów funkcjonujących na rynku farmaceutycznym i medycznym.
Niestety, ludzie będą coraz bardziej chorowici. Po pierwsze, urodzenie się w zdegenerowanym środowisku to większe prawdopodobieństwo choroby - proporcjonalnie do stopnia degeneracji środowiska.
Po drugie, zgodnie z determinizmem genetycznym, chore pokolenia będą wydawać na świat potomstwa coraz bardziej chorych osobników; do utrzymania ich przy życiu potrzebne będą wciąż nowe leki, bo starsze, czyli wcześniej stosowane, okażą się nieskuteczne.
Odpowiednio do tempa wzrostu populacji (przyrostu demograficznego) będzie rosnąć liczba chorych, wymagających coraz bardziej kosztownego leczenia i zapełniających poczekalnie w przychodniach medycznych oraz wydłużających kolejki do gabinetów lekarskich.
Zamiast selekcji naturalnej
Możliwe, że bariera finansowa na drodze do korzystania z usług medycznych jest skutecznym środkiem likwidacji kolejek. Ale nie o to chodzi, tylko o ułatwienie szybkiego kontaktu ze specjalistą. To jest inaczej, aniżeli na przykład na rynku samochodowym, gdzie średnio zamożna rodzina kupuje przeciętnie dwa samochody na kilka lat. W pewnym momencie wszyscy potrzebujący mają więc auta i na rynku występuje nadwyżka podaży w stosunku do popytu. Żeby sprzedać kolejne auta znajdujące się na rynku, trzeba obniżać ich cenę i zachęcać do kupna nowych egzemplarzy, stosując różne wyprzedaże nawet po cenie niższej od ceny produkcji, kredyty itp. środki marketingowe.
Czegoś takiego nie ma i nie może być na rynku farmaceutycznym, gdzie chorzy i lekarze czekają z utęsknieniem na nowe leki. Także na rynku medycznym - trudno tutaj o nadprodukcję, jeśli kształcenie lekarza musi trwać około pięciu lat, a specjalisty około dziesięciu lat, w związku z czym przyrost liczby lekarzy będzie coraz bardziej opóźniony w stosunku do przyrostu ludzi potrzebujących ich pomocy.
Czy słyszał ktoś o wyprzedaży po obniżonej cenie usług medycznych i farmaceutyków, albo o ich sprzedaży posezonowej lub ratalnej? Nic z tego. Tu rządzą zgoła inne prawa marketingu i biznesu - prawa oparte na żerowaniu na ludzkim nieszczęściu i cierpieniu. Co z tego, że tworzy się i stara się upowszechnić różne wzniosłe idee humanizmu religijnego, albo świeckiego oraz kanony postępowania moralnego i kodeksy etyczne dla lekarzy i farmaceutów; że głosi się piękne hasła o szacunku dla godności każdego człowieka bez wyjątku i o ochronie jego życia, o empatii i pomocy chorym?
Ot, piękne to i szumne wypowiedzi, rodzące złudną nadzieję u biednych i cierpiących, a w istocie frazesy w świecie, gdzie górowanie komercji nad uczuciami ludzkimi nakazuje wykorzystywać każdego, ile się da. A najłatwiej i najbardziej można wyzyskać biednych, słabych i chorych.
Wcześniej obowiązywała biologiczna zasada selekcji naturalnej: „Przeżywają osobniki najzdrowsze i najsilniejsze”. Teraz ona się nie sprawdza, ponieważ dzięki postępowi medycznemu może przeżyć nawet najsłabszy i najbardziej chory pod warunkiem, że będzie się leczyć. Dlatego w zamian obowiązuje ekonomiczna zasada doboru: „Przeżywają osobniki najbogatsze, których stać na leczenie”. Reszta niech zdycha w zachwycie nad osiągnięciami współczesnej medycyny i w majestacie wielkich ideałów humanizmu, propagowanych przez chrześcijaństwo i cywilizację Zachodu. Wiesław Sztumski
7 kwietnia 2014
* O ich misji społecznej mówiła prof. Maria Szyszkowska w wywiadzie zamieszczonym w „SN” Nr 1, 2010 - Nadzieja w aptekarzach **O bezwzględnej i pasożytniczej klasie pośredników pisałem w „SN” Nr 11, 2013.- Powszechne pośrednictwo, czyli nowa klasa wyzyskiwaczy)