Filozofia (el)
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 5650

Trudno jest oszukać kogoś patrząc mu prosto w twarz, o wiele łatwiej anonimowo. Wtedy nie mogło być nawet mowy o wyzysku, a jeśli tak, to w bardzo małym i niemal niezauważalnym wymiarze. W miarę rozwoju techniki oraz postępu cywilizacyjnego i wzrostu produkcji związek producentów z konsumentami coraz bardziej komplikował się i rozluźniał. Najbardziej przyczyniła się do tego produkcja przemysłowa na dużą skalę. Robotnik pracujący w fabryce stawał się z czasem coraz bardziej tylko cząstkowym i anonimowym producentem, gdyż produkt finalny, który trafiał na rynek, był dziełem zespołu roboczego. W związku z tym robotnik-producent dóbr (towarów), w przeciwieństwie do rzemieślnika i pracownika rolnego, nie mógł sam sprzedawać ich, bo nie on był ich właścicielem, lecz właściciel fabryki lub farmy. Trzeba było korzystać z usług handlowców.
W ten sposób do prostej relacji producent-konsument doszedł dodatkowy człon – pośrednik handlowy. O ile w początkowej fazie pośrednikiem był pojedynczy i konkretny człowiek – sprzedawca, albo właściciel małego sklepu - to później stał się nim wyodrębniony z działalności gospodarczej sektor handlowy, który stopniowo rozbudowywał się, aż do rozmiarów olbrzymich holdingów, koncernów czy hipermarketów.
W tego typu sklepach (zwykle samoobsługowych), a właściwie już nawet nie w sklepach, lecz w organizacjach zajmujących się sprzedażą, nabywca w ogóle nie musi kontaktować się ze sprzedawcą, jak w małych tradycyjnych sklepikach, tylko z kasjerem lub przedstawicielem handlowym.
W tej sytuacji, w relacji łączącej producenta z konsumentem konkretnym członem – jednostkowym i rozpoznawalnym – pozostaje tylko konsument; oprócz producentów, anonimowymi są również sprzedawcy, bez których zresztą takie przedsiębiorstwa handlowe mogą się zupełnie dobrze obyć – wystarczą tylko magazynierzy, układacze towarów na regałach i kasjerzy, nie licząc pracowników administracji i obsługi.
Jeszcze gorzej przedstawia się ta sprawa w sklepach internetowych. W wyniku rozwoju handlu i wzrostu transakcji handlowo-pieniężnych zaistniała konieczność dodania banków, czyli wyspecjalizowanych organizacji zajmujących się depozytem i obrotem pieniędzmi, do pośrednictwa między producentami i konsumentami.
A walka konkurencyjna między producentami o zbyt swoich produktów wymusiła dołączenie jeszcze jednego członu pośredniczącego - sektora reklamy, który między innymi obsługuje też handel i banki. W konsekwencji, dzisiaj mamy mocno rozbudowane i nadal radośnie oraz w tempie przyspieszonym rozwijające się w skali globalnej sfery pośredników między producentami a konsumentami.
Pośredniczenie stało się zjawiskiem powszechnym i nieodłącznie towarzyszącym wszelkiej działalności gospodarczej i nie tylko. Wtryniło się ono w relację między wytwórcą i spożywcą i coraz bardziej rozpycha się wszędzie tam, gdzie konsument korzysta z handlu i usług.
Nowa klasa wyzyskiwaczy
Wpadliśmy w sieć pośredników, którzy we współczesnej fazie rozwoju kapitalizmu stanowią już wyraźnie ukształtowaną, specyficzną warstwę czy klasę społeczną wyzyskiwaczy większych i gorszych niż tradycyjnie definiowani kapitaliści. Nie posiadają kapitału, ziemi, fabryk, ani środków produkcji, a mimo to podporządkowali sobie ludzi należących do innych klas społecznych. Czynią z nich swego rodzaju niewolników i to skuteczniej niż feudałowie i kapitaliści. Sami niczego nie tworzą, tylko żerują na pracodawcach i pracobiorcach, na właścicielach środków produkcji, robotnikach, pracownikach rolnych, posiadaczach majątków ziemskich, na elitach władzy i poddanych, na artystach, aktorach, naukowcach, pisarzach itd. Nikt, kto jako tako chce pozytywnie funkcjonować na różnego rodzaju rynkach, nie może się już bez nich obyć. A ich apetyt wciąż rośnie i wraz z tym rośnie ich siła, znaczenie i panowanie.
Okazuje się, że nie tylko kapitaliści wyzyskują w wyniku zawłaszczania wartości dodatkowej, jak twierdził Marks. Mogą też to czynić, a nawet jeszcze bardziej, pośrednicy. Są to specyficzni wyzyskiwacze, ponieważ ograbiają wszystkich dookoła: kapitalistów z wartości dodatkowej - zagarniając coraz większą część ich zysku, innych ludzi z ich pieniędzy - zagarniając coraz większą część ich zarobków, a na dodatek państwo - coraz większa cześć dochodu narodowego dostaje się w ich ręce.
Wskutek tego ubożeje państwo, które musi coraz bardziej zadłużać się, bo brakuje mu pieniędzy na realizacje założeń budżetu, finansowanie oświaty, kultury, wojska, zdrowia itp. oraz na wypłaty dla emerytów i pracowników sfery budżetowej.
Biednieje też społeczeństwo w konsekwencji rosnących cen – przecież rosnące dochody pośredników wkalkulowane są w marże i ceny. Ktoś musi za to płacić, a kto, jak nie ci, którzy znajdują się w ostatnim ogniwie łańcucha od producenta do konsumenta, czyli indywidualni kupujący, zwykli ludzie, masy społeczne. Oni płacą tym więcej, im więcej jest pośredników w tym łańcuchu – przecież każde ogniwo trzeba opłacać - i tym bardziej biednieją.
Ale płacą też pośrednicy. Utworzyły się bowiem hierarchie pośredników; spośród nich najwięcej płacą ci, którzy są najbliżej konsumenta. Teraz niczego nie kupi się, ani nie załatwi bez odpowiedniego pośrednika-wyzyskiwacza, albo celowo wybranego, jak np. doradcy, albo przypadkowego i anonimowego, jak np. hurtownika, w którego sklepie robi się zakupy. Większość sklepów, również apteki, przekształciły się w punkty pośredniczenia między hurtownikiem a klientem. Pośrednicy są typową klasą pasożytniczą - czymś w rodzaju raka, który zżera organizm społeczny - i przyczyniają się do wzrostu oszustwa i przekupstwa.
Oszustów ci u nas dostatek...
Namnożyło się ostatnio pełno różnych pośredników: pracy, finansowych, ubezpieczeniowych, handlowych, turystyki, giełdowych, nieruchomości, kredytowych, hurtowników, dystrybutorów, telemarketerów, dealerów, brokerów, bookmacherów, akwizytorów, agentów, impresariów, moderatorów opinii na stronach internetowych, doradców prawnych i podatkowych, windykatorów itp. - z reguły naciągaczy i wydrwigroszów, a przeważnie ordynarnych oszustów.
Są też pośrednicy działający poza sferą gospodarki, którzy wprawdzie nie wyzyskują, ale albo utrudniają komunikację społeczną i dlatego są również szkodliwi, jak na przykład rzecznicy prasowi, albo niepotrzebnie komplikują łączność z bóstwami i świętymi, jak kapłani. Teraz bez łaski pośrednika niczego nie załatwi się, ani nie dostąpi przed oblicze jakiegokolwiek przedstawiciela wszelkiej władzy na każdym szczeblu zarządzania. Pośrednicy w postaci reklamy wciskają się także na strony internetowe, na których umieszczają natrętne i trudno usuwalne reklamy; są oni również szkodliwi, jak inni pośrednicy, ponieważ znacznie utrudniają i opóźniają odczytywanie wiadomości.
Nienasycony rynek
Coraz więcej ludzi przechodzi do pracy w sektorze pośrednictwa, jako że tam najwięcej jest miejsc pracy - w przeciwieństwie do sektora produkcji i sfery budżetowej, gdzie coraz trudniej można znaleźć zatrudnienie - a praca nie jest trudna i dość dobrze opłacana.
Tak na przykład w Polsce, na dzień 31 grudnia 2011 r., samych tylko brokerów ubezpieczeniowych i reasekuracyjnych zarejestrowanych było 1025 osób (Damian Kaczorowski, Raport o stanie rynku brokerskiego w 2011 roku,), a agentów było ponad 10 tys. Około 31% ogółu zatrudnionych, tj. 4,56 mln, stanowili pracownicy nieprodukcyjni, a 6,32 mln pracownicy produkcyjni. (Rocznik statystyczny 2011).
A w 2012 r. już około 57% ogółu zatrudnionych pracowało w sektorach nieprodukcyjnych. Obecnie jest ich znacznie więcej i w dalszym ciągu postępuje przyspieszony spadek liczby pracowników wytwarzających dobra materialne przy wzroście liczby pracowników nieprodukcyjnych, przeważnie utrzymujących się z pośrednictwa. Przy stałej liczbie konsumentów liczba producentów maleje, a pośredników rośnie, proporcjonalnie do spadku liczby producentów.
Społeczeństwo pośredników
Do czego to w końcu doprowadzi? Do społeczeństwa sklepikarzy i pośredników? Czy takie społeczeństwo ma szanse rozwijać się i przetrwać? Oto pytania, które budzą obawę i dlatego warto pochylić się nad nimi.
Chyba chore i szkodliwe jest opieranie gospodarki państwa na różnego rodzaju pośrednictwie, albo czynienie handlu kręgosłupem gospodarki: „Handel staje się kręgosłupem naszej gospodarki” (Zatrudnienie w handlu będzie rosło, pensje również - Newseria.pl, 12.6.2013). Bo tak naprawdę, co państwo ma z pośredników? Czy przynoszą oni zyski, czy straty? Jeśli ich działalność jest opodatkowana - a niektóre organizacje, zwłaszcza zagraniczne, zwolnione są z płacenia podatku - to zasilają oni budżet państwa i dają zatrudnienie wielu ludziom. Co prawda, często na tzw. umowach śmieciowych, ale zawsze jakieś, więc przyczyniają się do redukcji bezrobocia. I chyba nic więcej pozytywnego nie wnoszą.
A co państwo traci na nich? Wprawdzie działalność pośredników, z wyjątkiem szarej strefy, zasila budżet państwa, ale głównie pieniędzmi pustymi, czyli bez pokrycia majątkowego. Ile takich pieniędzy funkcjonuje na rynku, prawdopodobnie nikt dokładnie nie wie, tak, jak nie wiadomo, ile jest fałszywych banknotów w obiegu.
A tak na marginesie: czy jest jakaś istotna różnica między pieniądzem fałszywym a pieniądzem pustym, czyli bez pokrycia, jeśli jeden i drugi nic nie jest warty? Chyba tylko taka, że fałszywy funkcjonuje na rynku nielegalnie, a pusty – oficjalnie, za zgodą banków. Ani handel, ani inne pośrednictwo nie przysparza dóbr materialnych, które wzbogacałyby realne, a nie fikcyjne, umowne czy wirtualne, zasoby majątkowe państwa i stanowiły realne pokrycie pieniądza.
Im mniej producentów, tym mniej rosną te zasoby. A dalszy szybki wzrost liczby pracowników nieprodukcyjnych kosztem redukcji pracowników produkcyjnych (zatrudnionych w przemyśle i rolnictwie) będzie je równie szybko pomniejszać, niezależnie od wzrostu wydajności pracy.
Fakt, że w przyszłości wskutek robotyzacji, automatyzacji i wzrostu wydajności nie będzie potrzeba tylu pracowników produkcyjnych co dziś i dlatego więcej ludzi będzie musiało przejść do sektorów usług i pośrednictwa. Ci, którym nie uda się znaleźć tam zatrudnienia, będą zwiększać liczbę bezrobotnych.
Sektor usług jest już prawie nasycony – tu ma się do czynienia raczej z rotacją - jedne zakłady się likwiduje, a w ich miejsce powstają inne - a pośrednictwa nie nasyci się prędko. W związku z tym więcej ludzi będzie zatrudniać się w sektorze pośrednictwa. Ale to nie rozwiąże problemu bezrobocia, które siłą rzeczy będzie rosnąć, nie przyniesie też korzyści w postaci wzrostu dochodu narodowego.
Jak się okazuje na podstawie danych zaczerpniętych z różnych statystyk, czynienie z handlu kręgosłupa gospodarki oraz rozbudowa sfery pośrednictwa nie przyczynia się wiele do wzrostu dochodu narodowego.
Podobnie ma się sprawa z zadłużeniem państwa, które rośnie w tempie przyspieszonym. Redukcja zadłużenia wobec banków krajowych i zagranicznych zależy przede wszystkim od wzrostu produkcji - od producentów, bo oni tworzą realny majątek państwa. Wszelako sam wzrost produkcji jeszcze nie wystarcza. Trzeba bowiem sprzedać to, co się wyprodukowało. A to z kolei zależy od funkcjonowania handlu, banków, reklamy itp., czyli od pośredników. Z tego względu są oni pożyteczni dla państwa, bo bez nich państwo nie dałoby sobie rady. Jednak z drugiej strony, szkodzą mu, bo wyzyskują je, uszczuplają majątek państwa i zmuszają do dalszego zadłużania się. Szkodzą mu również dlatego, że korumpują i osłabiają władzę, albowiem oni, a wśród nich głównie elity finansowe, faktycznie rządzą i sprawują kontrolę nad państwem. Podobnie jak w wielkich korporacjach, faktyczną władzę nie sprawują już ich właściciele, lecz menedżerowie. Jesteśmy świadkami narodzin, rozbudowy i umacniania się nowej klasy wyzyskiwaczy – klasy pośredników. Jak kiedyś inna „nowa klasa” - czerwona burżuazja - tak wówczas nazywano klasę biurokratów, technokratów i oligarchów komunistycznych (Milovan Dżilas, Nowa Klasa, Londyn 1957) - wyzyskuje ona nie tylko pracowników produkcyjnych i to o wiele bardziej, ale ponadto zagraża prawidłowemu funkcjonowania państwa i społeczeństwa.
Wiesław Sztumski 27 września 2013
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 6372
Dzięki pracy stawaliśmy się ludźmi
i dzięki niej przestajemy być nimi.
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 5053
Od co najmniej dwóch tysiącleci w cywilizacji zachodniej urabiano w świadomości kolejnych pokoleń nastawienie do pracy na gruncie religii chrześcijańskiej - jak do kary za grzech pierworodny na podstawie zapisu biblijnego „W pocie czoła będziesz zdobywał pożywienie”. Stąd ukształtowało się traktowanie pracy jak „dopustu bożego”.
Obecnie znaczna większość ludzi tak właśnie traktuje pracę; odnosi się do niej z niechęcią, a w wielu przypadkach z wrogością, stara się unikać pracy jak zarazy i jak tylko się da - uciekać od niej, albo wymigiwać się.
Dopiero w drugiej połowie XX wieku kościół katolicki zmuszony był zreformować swoje dotychczasowe podejście do pracy pod wpływem ideologii socjalizmu, nasilających się ruchów robotniczych, a także nowej ekonomii i postępu technicznego i dokonał jakby sakralizacji pracy. Wtedy uznano, że „Praca nie jest /…/ sama w sobie karą, upadkiem, niewolnictwem, jak sądzili niektórzy nawet z najlepszych w starożytności. Jest ona wyrazem naturalnej potrzeby człowieka do ćwiczenia swych sił, do mierzenia ich trudnościami rzeczywistości, by ją uczynić sobie poddaną.
Praca jest dobrowolnym i świadomym wyrazem uzdolnień ludzkich, rąk człowieka, kierowanych przez jego rozum. Praca jest więc czymś szlachetnym i jak każda uczciwa działalność ludzka jest ona rzeczą świętą.” (Paweł VI, Chrześcijańskie pojęcie pracy. Rozważanie w czasie Audiencji Generalnej, 1. 5. 1968). W podobnym stylu Jan Paweł II w encyklice Laborem Exercens w 1981 r. wyraża stanowisko Kościoła wobec pracy.
Taki zwrot w podejściu do pracy, jak i ustanowienie etosu pracy, pojawiły się jednak zbyt późno, aby mogły spowodować radykalną zmianę potocznej świadomości, ugruntowanej w ciągu tysiącleci. Świadomość charakteryzuje się bowiem wyjątkowo dużą inercją. W innych religiach pracę rozumie się jak każdą czynność, niekoniecznie produkcyjną, nawet rozmyślanie i doskonalenie samego siebie. Np. w islamie, choć prorok zachęca wyznawców do pracy, to urzędnik-muzułmanin w krajach arabskich pracuje średnio w biurze 27 minut dziennie, resztę czasu spędzając na piciu kawy i różnych czynnościach niezwiązanych ściśle z pracą biurową.
Pracofobia i pracoholizm
W warunkach prywatnej własności środków produkcji, tj. wszelkich postaci kapitalizmu, praca uległa procesowi alienacji – stała się czymś obcym i wrogim dla ludzi, przede wszystkim dla pracowników najemnych. Czymś, co rujnuje ich zdrowie i życie, i przyczynia się do wielu nieszczęść. Tę kwestię przedstawił jasno i wyczerpująco zapomniany od pewnego czasu i bezpodstawnie marginalizowany u nas Karol Marks w Rękopisach ekonomiczno-filozoficznych z 1844 r. Mimo upływu ponad półtora wieku, w ciągu którego mieliśmy do czynienia z niebywałym postępem technicznym i transformacją form kapitalizmu oraz ekonomii wolnorynkowej, wszystko, o czym wówczas pisał Marks, nadal okazuje się aktualne, a jego przepowiednie, niestety, spełniają się.
Wskutek uznawania pracy za karę oraz z wagi na społeczne skutki alienacji pracy ukształtował się w świadomości mas negatywny stosunek do pracy. Powszechna jest negatywna świadomość pracy, jaka by ta praca nie była, a pośrednio także pejoratywne odnoszenie się do pracodawców. Jest to przyczyną stanów lękowych lub chorobowych. Z jednej strony, wielu ludzi dostaje „gęsiej skórki” i stresuje się nawet już na samą myśl o pracy, a z kolei inni - pracoholicy – są „chorzy na pracę”. Pracoholizm jest przecież chorobą społeczną (cywilizacyjną) spowodowaną przez konieczność ekonomiczną oraz narastające tempo pracy, przez wydłużenie czasu pracy wskutek postępującej redukcji tzw. czasu wolnego oraz przez nieustanne podnoszenie wydajności pracy.
Jedno i drugie - stresowanie się pracą i pracoholizm - jest złe, każde na swój sposób. Pracofobia odbija się niekorzystnie na zdrowiu i dlatego powoduje spadek wydajności, natomiast pracoholizm, oprócz innych czynników, przyczynia się do szybkiego wypalenia zawodowego.
Wyzysk – istota kapitalizmu
Negatywne nastawienie do pracy u pracobiorców usiłuje się redukować czyniąc ją łatwiejszą poprzez doskonalenie narzędzi i technologii, postęp techniczny. Narzędzia wykonują za pracownika wiele uciążliwych czynności. W wyniku zabiegów humanizacyjnych, dzięki psychologom pracy, tworzy się coraz lepsze warunki pracy, kształtuje przyjazne środowisko oraz klimat pracy. A u pracodawców kładzie się nacisk na kształtowanie humanitarnych postaw wobec pracobiorców – na ludzkie traktowanie ich i na przestrzeganie norm zawartych w kodeksach etyki zawodowej. To jednak nie daje w pełni zadowalających efektów.
Nawet najłatwiejsza praca wykonywana w zhumanizowanym środowisku pracy i przy życzliwym nastawieniu pracodawcy jest mimo wszystko traktowana jak zło konieczne, jak coś, co jest narzucone wbrew naturze i woli człowieka. Bierze się to m. in. stąd, że praca zarobkowa jest źródłem utrzymania dla bardzo wielu ludzi, a dla nielicznych tylko źródłem bogacenia się i to wskutek różnych – jawnych, albo zakamuflowanych - form wyzysku, nierozłącznie związanego z pracą najemną.
Nie da się całkowicie zlikwidować sprzeczności miedzy pracobiorcami a pracodawcami, albo - mówiąc ogólniej - między pracą a kapitałem; co najwyżej, można ją w jakimś stopniu łagodzić z mniejszym lub większym powodzeniem. Dopóki kapitał i praca są kontradyktoryczne, dopóty praca najemna będzie dla człowieka czymś obcym i niechcianym, a nawet znienawidzonym przez niego, co pociąga za sobą negatywną świadomość pracy.
Dotychczas ludzie unikali pracy, jak tylko mogli, przede wszystkim pracy fizycznej, wyczerpującej i monotonnej i normowanej i nadal tak robią. Dlatego coraz więcej ludzi pracuje w sektorach usług, ale też tych, które nie wymagają dużego wysiłku fizycznego. Wiele osób zakłada własne firmy, nawet jednoosobowe, żeby być pracodawcami, a nie pracobiorcami. Myślą, że w ten sposób nikt ich nie będzie wyzyskiwał. Oczywiście, mylą się. Wyzysk należy do istoty kapitalizmu, niezależnie od jego postaci lub fazy rozwoju – w tym ustroju jeden stara się wyzyskać drugiego, jak i ile się da.
Wciąż jeszcze ucieka się od pracy i traktuje się ją jak zło konieczne i sądzi się, że przysparza ona ludziom więcej szkód niż pożytków. Nie jest to całkiem bezzasadne. Faktycznie, praca - jaka by nie była – przyczynia się do destrukcji. Taką hipotezę sformułowałem w artykule Praca - czynnik degenerujący,
opublikowanym w „SN” Nr 10/2009. Podałem tam kilka argumentów przemawiających za tym, że od pewnego czasu praca nie sprzyja rozwojowi naszego gatunku, lecz raczej upadkowi. Mimo to, pracować musimy, ponieważ od tego zależy nasza egzystencja biologiczna, byt społeczny i wszystko, co się z nimi wiąże.
Dobro deficytowe
Postęp techniczny wraz z gospodarką nastawioną na maksymalizację zysku, wynikającą z lawinowego wzrostu konsumpcji (i zarazem produkcji), powodują istotne zmiany na rynku pracy i w konsekwencji również zmianę świadomości pracy. O co chodzi? Rynek pracy systematycznie i radykalnie kurczy się wskutek automatyzacji, komputeryzacji (robotyzacji), ciągłego doskonalenia technologii oraz zarządzania procesami wytwarzania i usług jak i dążenia do redukcji kosztów produkcji. Coraz mniej jest stanowisk pracy i coraz mniejsze jest zapotrzebowanie na pracowników. Pociąga to za sobą permanentny i przyspieszony wzrost bezrobocia.
Oczywiście, sytuacja przedstawia się różnie i zmienia się w przypadku poszczególnych zawodów. Raz jest za dużo jednych, drugi raz innych, ale niezależnie od tego stopa bezrobocia nieustannie wzrasta i będzie rosnąć proporcjonalnie do osiąganego poziomu wzrostu gospodarczego i postępu cywilizacyjnego. Dostosowanie profilu kształcenia oraz ilości kształconych specjalistów do potrzeb rynku pracy i możliwości zatrudnienia ich jest w znacznym stopniu utrudnione przez szybkie i coraz szybsze zmiany w obrębie tego rynku.
Kandydaci na studia kierują się zazwyczaj aktualnym zapotrzebowaniem na poszczególne zawody i wybierają odpowiednie specjalności. (Wielu wybiera też studia łatwe, na które nie ma zapotrzebowania, ale oni z góry skazują się na bezrobocie.) Zanim jednak ukończą studia - przeważnie w ciągu pięciu lat – te specjalności nie interesują już pracodawców, a absolwenci, nawet bardzo zdolni i dobrze wyedukowani w swoim zawodzie powiększają zasoby bezrobotnych wysoko wykwalifikowanych kadr. Stąd zgłasza się pretensje do szkół, że nie kształcą na potrzeby aktualnego rynku pracy i wydaja publiczne pieniądze właściwie na darmo.
Rzecz jasna, absolwenci mogą przekwalifikować się na przykład w ramach studiów podyplomowych, ale nie wszystkich na to stać, nie każdy wykazuje takie zdolności; a poza tym to też wymaga pewnego czasu, w ciągu którego potrzeby rynku pracy mogą ulec kolejnej zmianie i da capo al fine.
Bezradność polityków
Sprawa jest niezwykle skomplikowana i trudna do załatwienia. W rezultacie, tysiące absolwentów szkół zawodowych, średnich i wyższych (nawet trzeciego stopnia), których edukacja pochłonęła duże pieniądze rodziców i podatników, utrzymuje się z zasiłku dla bezrobotnych, w najlepszym wypadku podejmuje prace nie wymagające takich kwalifikacji.
Według statystyk, liczba młodzieży w wieku 18-24 lat bez szans na zatrudnienie oscyluje w wielu krajach wokół 25% w zależności od kraju. To jest przerażające i żenujące zjawisko, wobec którego politycy i ekonomiści okazują się całkowicie bezradni. Na razie przebiega ono żywiołowo zgodnie z własnymi mechanizmami, gdyż mimo deklaracji żaden spośród reprezentantów władzy poważnie się nim nie zajmuje, bo po prostu nie ma pomysłu, jak temu zaradzić, a społeczeństwo jest jeszcze w stanie udźwignąć koszty utrzymywania tak ogromnej armii bezrobotnych.
Ale jak długo będzie mogło płacić za nikomu niepotrzebne kształcenie, marnotrawstwo edukacji i za bezrobocie absolwentów szkół? Rezerwy kapitałowe, wypracowane wcześniej – jeszcze w dobrych czasach - ulegają znacznej redukcji i kiedyś wyczerpią się. A co wtedy? Czy zacznie działać prawo Malthusa albo inne prawa darwinowskiej socjobiologii, które przywrócą równowagę społeczną? Wówczas psu na buty przydadzą się piękne ideologie pełne treści humanitarnych. To jest kwestia może nie tak bardzo odległej przyszłości. A my żyjemy raczej teraźniejszością.
W teraźniejszych czasach należałoby zmienić swój stosunek do pracy. Uświadomić sobie fakt, że pracy nie należy nienawidzić, gardzić nią, ani jej unikać. Wręcz przeciwnie, w związku z coraz większymi trudnościami znalezienia pracy trzeba ją szanować i troszczyć się o nią, dbać o utrzymywanie miejsc pracy i robić wszystko, by ich liczba nie zmniejszała się w szybkim tempie, a w ostateczności utrzymywać ją na stałym poziomie, takim, na jaki pozwala stan gospodarki danego kraju.
Wprawdzie tendencji do wzrostu bezrobocia nie da się uniknąć w warunkach obecnie dominującego w świecie systemu społeczno-gospodarczego i w czasach maksymalizacji wydajności pracy oraz zysku - nie bez znaczenia jest też definicja bezrobocia i pracy zarobkowej - ale chodzi o to, by poddawać ją kontroli. A to wydaje się możliwe w jakiejś, choćby minimalnej, mierze.
Towar luksusowy
W przeciwieństwie do czasów tzw. komunizmu, kiedy praca szukała ludzi (stale i wszędzie brakowało rąk do pracy, mimo stosowania przymusu pracy oraz nakazów pracy dla absolwentów szkół) - i dlatego ją lekceważyli - teraz jest dokładnie na odwrót: to ludzie szukają pracy, cieszą się nią i szanują, gdy tylko uda im się znaleźć zatrudnienie, niezależnie od tego, gdzie pracują i u kogo, oraz, jakie i kiedy dostają wynagrodzenie.
Ciągle postępujący wzrost bezrobocia w ciągu kilku ostatnich lat zasadniczo zmienił stosunek do pracy, co w krótkim czasie powinno doprowadzić do radykalnej zmiany świadomości pracy. Rzecz jasna, nie dotyczy to ludzi z marginesu społecznego oraz notorycznych nierobów, pasożytów, którzy żyją z cudzej pracy.
Zatrudnienie (praca zarobkowa) stało się zmienne i niepewne, jak wiele innych rzeczy we współczesnym świecie - w każdej chwili można je zmienić lub stracić w sposób niezawiniony przez siebie, niezależnie od tego, czy się dobrze pracuje, czy źle, czy jest się solidnym pracownikiem, czy obibokiem. Wszystko zależy od koniunktury gospodarczej i od woli pracodawców, którzy kierują się przede wszystkim osiąganiem coraz większego zysku za wszelką cenę.
Na nic zdają się ideały humanitaryzmu, nakaz religijny miłości bliźniego ani odwoływanie się do etosu pracy, dopóki ekonomia i pieniądz grają o wiele większą rolę aniżeli ideologie, etyki, religie i sumienie. W tych okolicznościach praca będzie stawać się coraz bardziej przedmiotem pożądania oraz towarem tym bardziej poszukiwanym, im bardziej deficytowym i dlatego trudniejszym do znalezienia.
Być może, wkrótce dojdzie jeszcze do tego, że pracować - w sensie pracy zarobkowej - i cieszyć się z posiadania miejsca pracy będą mogli tylko nieliczni wybrańcy - wybitnie zdolni, kreatywni lub wydajni albo ci, którym w jakiś przypadkowy lub zamierzony sposób uda się znaleźć zatrudnienie. A praca opłacana, podobnie do innych podmiotów luksusowych, stanie się czymś atrakcyjnym dla ludzi, obiektem podziwu oraz zazdrości i istotnym wyznacznikiem szczęścia człowieka. O ile praca uznawana za dopust boży odpychała ludzi od siebie, o tyle praca traktowana jak luksus może zacznie przyciągać ich do siebie.
Wiesław Sztumski
25 marca 2013
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 4568
Prawda znamionuje wypowiedzi o świecie pomyślanym i sensorycznym. Znajduje to wyraz w sposobach pojmowania jej i w formach, jakie przybiera. Tutaj traktuję głównie o prawdzie funkcjonującej w świecie sensorycznym, tj. tej, z jaką na co dzień spotykamy się w życiu.
Przez prawdę rozumiem werbalne, ikoniczne albo inne odwzorowanie tego, co:
• Jest zgodne z rzeczywistością.
• Powszechnie uznaje się za niepodważalne.
• Faktycznie jest lub było.
• Interpretuje się zgodnie z realiami.
• Nie przeczy innym wypowiedziom w danym kontekście.
• Wynika z najgłębszego przekonania ze względów ideologicznych, religijnych, aksjologicznych lub osobistych.
• Uznaje się za wiarygodne.
Jest więc co najmniej siedem sposobów pojmowania prawdy i definicji wywodzących się z nich. Jednak żadna z nich nie jest ani kompletna, ani w pełni zadowalająca, ze względu na to, że są one cząstkowe, a ich człony określające (definiensy) rodzą następujące obiekcje oraz uwagi krytyczne.
Po pierwsze, za Arystotelesem, za prawdę uznaje się to, co jest zgodne z rzeczywistością. Jednak szkopuł w tym, że nie ma jednej rzeczywistości, tylko jest ich wiele.(p. Tyle prawd, ile rzeczywistości, SN 5/09). A w takim razie, czy chodzi o zgodność z jakąś jedną (wybraną, a jeśli tak, to na podstawie jakiego kryterium), czy o zgodność z wszystkimi. O ile stosunkowo łatwo przekonać się o zgodności z jakąś jedną rzeczywistością, choć też nie do końca, to trudno, a chyba nawet nie da się potwierdzić zgodności z wszystkimi. Poza tym, zgodność z rzeczywistością jest chwilowa; potwierdza się tylko w danym czasie. A w takim razie, prawda ma charakter historyczny – zmienia się i przemija, jak rzeczywistość, do której się odnosi.
Ponadhistoryczność (wieczność) prawdy wymagałaby każdorazowego potwierdzania (aktualizacji) jej zgodności z rzeczywistością od „początku świata” do „teraz”, a więc w odniesieniu do przeszłości i współczesności.
Po drugie, prawdą jest to, co powszechnie uznaje się za niepodważalne. W takim razie kryterium prawdziwości ma charakter statystyczny – o prawdzie decyduje większość jakiejś grupy społecznej lub całej populacji. A przecież wielu ludzi może się mylić; znane są z historii przypadki popełniania błędów zbiorowych.
Po trzecie, prawdą jest to, co ma miejsce teraz lub co było dawniej. Tutaj pojawia się kwestia kryterium istnienia lub bycia. Pojęcie istnienia jest nie mniej skomplikowane, jak pojęcie prawdy, bytu itp. kategorii filozoficznych.
Po czwarte, prawdą jest to, co interpretuje się zgodnie z realiami. Ale między realiami a ich interpretacją zachodzi zależność jedno-wieloznaczna: te same realia mogą być różnie interpretowane w zależności od czynników subiektywnych i obiektywnych, bezstronnie lub intencjonalnie.
Po piąte, rozumienie prawdy jako tego, co jest zgodne z innymi twierdzeniami w danym kontekście wymaga najpierw stwierdzenia prawdziwości tego, co zawiera ów kontekst, a to nastręcza taką samą trudność, jak weryfikacja danego twierdzenia.
Po szóste, wynikanie prawdy z najgłębszego przekonania ze względów ideologicznych, religijnych, aksjologicznych lub osobistych zawsze ma charakter subiektywny. Jeśli ktoś z wymienionych względów uznaje coś za prawdę, to jest to wyłącznie jego osobista sprawa i musi liczyć się z tym, że inni mogą to uznać za nieprawdę.
Po siódme, uznanie za prawdę tego, co dla kogoś jest wiarygodne jest skrajnie subiektywne; dla jednego jest wiarygodne, dla drugiego - nie. A poza tym, wiarygodność jest stopniowalna, podobnie, jak prawdopodobieństwo. A jeśli tak, to trzeba określić, jaki stopień wiarygodności lub prawdopodobieństwa upoważnia już do kwalifikowania czegoś za prawdziwe.
Prawda może przybierać różne formy materialne albo niematerialne. Może być nią fakt (zdarzenie, zjawisko), przedmiot (rzecz, człowiek, bóstwo itp.). Również może nią być wypowiedź werbalna - wyrażająca czyjąś myśl, opinię, ideę, zdanie, twierdzenie, sąd czy przekonanie, lub artystyczna - wyrażana za pomocą dzieł sztuki: obrazu, rzeźby, filmu, sztuki teatralnej i utworu muzycznego.
Oprócz tego, prawda może być obiektywna (np. wyrażona w postaci praw nauki, dotyczących przede wszystkim przyrody), intersubiektywna (np. wyrażona w postaci dogmatów wiary, haseł ideologicznych) lub subiektywna (uznawana tylko przez daną jednostkę).
Z przytoczonych określeń prawd wynika, że jedna drugiej nie jest równa.
Prawda może ulegać celowym lub niezamierzonym deformacjom z przyczyn obiektywnych, np. ze względu na ograniczone możliwości poznawcze dostarczane przez naukę i technikę w danym czasie, jak i subiektywnych, np. w wyniku nieprzestrzeganie kanonów metodologii, ideologizacji, upartyjnienia i ureligijnienia (p. Zniewolenie prawdy, SN 1-2/09).
Najczęściej prawda ulega intencjonalnej degeneracji pod wpływem różnych czynników subiektywnych. Najwięcej przyczyniają się do niej politycy, historycy, statystycy, dziennikarze i funkcjonariusze kościołów, jak i różni interpretatorzy.
Prawda w świecie binarnym i rozmytym
Dawniej do formowania wizerunku świata wystarczała logika dwóch wartości - prawdy i fałszu - oraz jedno kryterium weryfikacji (lub falsyfikacji), za pomocą którego można w sposób niebudzący wątpliwości (absolutnie) odróżnić prawdę od fałszu.
Na podstawie myślenia binarnego ukształtowano obraz świata ostrych (dychotomicznych) podziałów: biało-czarny, zero-jedynkowy, jednowymiarowy, a więc mocno uproszczony. Taki obraz pasuje do świata pomyślanego i abstrakcyjnego, a nie do sensorycznego i konkretnego, rozpoznawanego za pomocą zmysłów, które pozwalają postrzegać go w różnych barwach, odcieniach, natężeniach i wymiarach.
Obraz świata tworzony za pomocą logiki tradycyjnej (dwuwartościowej) nigdy nie pokrywał się z obrazem świata postrzeganym przez zmysły. W świecie sensorycznym i konkretnym faktycznie nie ma ostrych (dychotomicznych) podziałów; są one umowne, albo wynikają z braku dostatecznej wiedzy. Dlatego tak jest, że zazwyczaj składniki świata sensorycznego (zjawiska, rzeczy, procesy, zdarzenia) wchodzą ze sobą w różne interakcje (przede wszystkim oraz w ostatecznym rachunku - fizyczne) lub relacje i dlatego przenikają się nawzajem.
Dzięki temu istnieją między nimi pewne obszary wspólne, które wskutek zacierania się ostrych granic i zanikania różnic są obszarami rozmytymi.
W miarę rozwoju wiedzy, głównie naukowej, odkrywa się coraz więcej obszarów rozmytych, czyli wspólnych dla tych składników świata sensorycznego, co do których zrazu było się przekonanym, że nic ich nie łączy.
Okazuje się, że im głębiej sięga wiedza, im niższe (głębsze) poziomy struktury świata sensorycznego penetruje nauka, (albo poznanie pozanaukowe), tym mniej pozostaje w nim tego, co absolutnie odrębne. Inaczej mówiąc, liczba rozmytych obszarów w świecie sensorycznym i stopień rozmycia jego składników rosną proporcjonalnie do postępu wiedzy. Toteż na pewnym etapie postępu naukowego, który miał miejsce w XX wieku, tradycyjna logika dwuwartościowa okazała się niewiele przydatna. Zastąpiły ją logiki wielowartościowe, modalne i rozmyte. Logikę dwuwartościową traktuje się jak szczególny przypadek logiki wielowartościowej, wymagający pewnych założeń upraszczających lub idealizacyjnych. (Podobne zjawisko wystąpiło w fizyce, gdzie mechanikę klasyczną traktuje się jak szczególny przypadek mechaniki relatywistycznej).
Błąd przesadnej analogii
Mimo istotnej różnicy między światem sensorycznym a pomyślanym beztrosko przenosi się między nimi pojęcia oraz definicje prawdy i kryterium prawdziwości obowiązujące w każdym z nich, co sprawia, że stają się one nieużyteczne, albo hamują dalsze badania. W ten sposób gwałci się obowiązującą w metodologii zasadę analogii: nie wolno stosować tych samych pojęć schematów, praw itp. do zbyt odległych od siebie, a tym bardziej obcych sobie obszarów świata sensorycznego.
W szczególności nie wolno przenosić ich z świata pomyślanego do sensorycznego, ponieważ – jak na razie – na ogół są one uznawane za odrębne światy. Wielu sobie tego nie uświadamia, a może umyślnie ignoruje powyższą zasadę analogii, co wywołuje wiele nieporozumień i problemów związanych z określeniem prawdy i ustanowieniem kryterium weryfikacji, z wieloznacznością prawdy i wielością prawd, a w końcu z uznaniem czegoś za prawdziwe i kierowaniem się prawdą w życiu.
Błąd niedopuszczalnej analogii odnośnie prawdy popełniają nie tylko ludzie, którzy nie znają logiki ani metodologii, ale - co gorsze - nawet uczeni, którzy w swej pracy badawczej ściśle przestrzegają reguł metodologii. Dokładnie nie wiadomo, z jakich powodów tak czynią, ale można przypuszczać, że z powodu hipokryzji i braku konsekwencji, albo rozmyślnie ze względów światopoglądowych, lub w obronie swoich, bądź cudzych racji oraz interesów.
Dla tych, którzy bezceremonialnie i bez założeń idealizujących stosują pojęcia logiki tradycyjnej do świata sensorycznego, zawsze istnieje tylko jedna prawda. Z reguły jest nią taka, jaką akceptują pod wpływem presji swego środowiska, przynależności do organizacji lub instytucji, albo z racji różnych przyczyn osobistych i jaka odpowiada ich systemom wartości lub po prostu jest dla nich wygodna. Co nie zgadza się z ich prawdą, bezdyskusyjnie uznają za fałsz. W ten sposób absolutyzują i subiektywizują prawdę. Nawet nie dopuszczają myśli o tym, że prawda może być względna i częściowa, nieuznawana przez wszystkich i nieobowiązująca w każdym czasie i że jest wypowiedzią mniej lub bardziej prawdopodobną.
W świecie sensorycznym nie ma prawd stuprocentowo pewnych; są tylko w jakimś stopniu prawdopodobne. (Prawdy stuprocentowe, jak np. pewniki i dogmaty, trafiają się wyłącznie w świecie pomyślanym lub urojonym.) A zatem prawda dotycząca czegoś, która charakteryzuje się jakimś stopniem prawdopodobieństwa, nie jest równa prawdzie dotyczącej tego samego, ale charakteryzującej się innym stopniem prawdopodobieństwa.
Tak samo prawda dotycząca czegoś nie jest równa prawdom dotyczącym tego samego, ale głoszonego przez ludzi posiadających różne kompetencje, cieszących się różnym uznaniem społecznym, autorytetem i prestiżem oraz zajmujących różne pozycje w hierarchii społecznej.
Na przykład, ta sama prawda jest inna, jeżeli wypowiada ją przedstawiciel rządu i zwykły obywatel, jeśli głosi ją kościół i państwo itp. I to nie tylko ze względu na sposób jej wyrażenia, ale także ze względu na miejsce i okoliczności, w jakich się ją głosi oraz ze względu na siłę oddziaływania na świadomość masowego adresata.
Poszukiwanie prawd pełnych, absolutnych i wiecznych tam, gdzie ich nie ma i być nie może.
Ludzie wykazują dwie inklinacje względem prawdy.
Jedna wynika z chęci uznania za najlepszą swojej prawdy (indywidualnej i subiektywnej), ukształtowanej na podstawie własnych przekonań, przez możliwie największą liczbę innych ludzi. Dlatego bardzo często starają się narzucać ogółowi prawdy uznawane za niezbite wyłącznie przez siebie samych.
Ludzie ci są nieustępliwi w obronie swoich prawd i nie dopuszczają żadnej krytyki, nawet wówczas, gdy wykazują ewidentne braki z zakresu wiedzy merytorycznej oraz nie dysponują obiektywnymi, racjonalnymi i wystarczająco przekonującymi argumentami. Są wyjątkowo uparci i niepodatni na jakiekolwiek kontrargumenty, gdyż racje subiektywne i egocentryczne są dla nich o wiele ważniejsze od obiektywnych i społecznych.
Bronią swych prawd, bo wydaje się im, że są one czymś wyjątkowo cennym, czynią z nich mędrców, dodają im blasku, przyczyniają się do wzrostu prestiżu i uplasowania się na wyższym szczeblu hierarchii społecznej. Ułomność argumentów nadrabiają krzykiem, ekspresją i emocjonalnością. Im ktoś głupszy, tym głośniej i bardziej emocjonalnie broni swej prawdy, a w dyspucie często posługuje się inwektywami oraz epitetami.
Niestety, do masowego adresata bardziej przemawiają argumenty irracjonalne, emocjonalne i niedorzeczne. (Na przykład, potwierdza to skuteczność debilnych reklam.) Celują w tym jednostki nietolerancyjne - głównie fanatycy religijni i polityczni - które nade wszystko preferują swoje systemy wartości i mniemają, że posiedli patent na prawdę. Nie wiedzą, że tylko patentowani durnie przeświadczeni są o tym, że dzierżą patent lub monopol na prawdę.
Druga inklinacja bierze się z chęci wmówienia innym ludziom, a nawet ogółowi społeczeństwa, istnienie prawd absolutnych i ponadczasowych (niezmiennych i odwiecznych) w świecie sensorycznym. Na przekór potwierdzeniu niemożliwości istnienia takich prawd w świecie sensorycznym przez nauki empiryczne, doświadczenie życiowe i zwykły rozsądek, nie dają oni za wygraną. Wiedzą, że nie są w stanie racjonalnie, ani naukowo dowieść swoich prawd, dlatego odwołują się do argumentów irracjonalnych - różnych sztuczek, figur retorycznych, chwytów propagandowych, manipulacji, wątpliwych autorytetów i uczuć religijnych, żeby tylko postawić na swoim.
Przenoszenie pojęcia prawdy ze świata pomyślanego do sensorycznego jest tak samo błędne, jak przenoszenie zjawisk z świata realnego (sensorycznego) do wirtualnego. Przede wszystkim fanatycy religijni i kapłani różnych religii są żądni akceptacji swoich prawd oraz istnienia prawd absolutnych i wiecznych w świecie sensorycznym. Łatwo osiągają swój cel, ponieważ odwołują się do religii, dogmatów wiary i „świętych ksiąg” rzekomo podyktowanych lub pisanych przez bogów lub proroków, a więc do czynników irracjonalnych i do tego, co jest w świecie pomyślanym. A one - o czym wcześniej wspomniałem - górują nad racjonalnymi w świadomości ogółu ludzi, nawet wykształconych, żyjących we współczesnym społeczeństwie wiedzy.
Oprócz tego, „prawdy” głoszone przez nich mają wielowiekową tradycję, praktycznie nie zmieniają się i są utrwalane w pamięci kolejnych pokoleń za pomocą swoistego kodu kulturowego. Być może coraz słabiej, ale w wystarczającym stopniu, by nie poddawać ich w wątpliwość, czy broń boże, sprzeciwiać się im. Nawet, jeśli ktoś w głębi ducha, kierując się choćby tylko rozsądkiem, miałby jakieś zastrzeżenia, to w imię solidarności współwyznawców i dla dobra kościoła, nie przyzna się do tego i będzie bronić na wszelkie sposoby swoich „prawd” przed obcymi, zwłaszcza przed opozycjonistami.
Jakie stąd wnioski?
Prawdy różnią się od siebie w zależności od tego, jak pojmuje się prawdę, do jakiej rzeczywistości lub świata się ją odnosi, oraz kto, kiedy i w jaki celu ją głosi. W większości przypadków głosi się ją intencjonalnie, z wyjątkiem tzw. nauk ścisłych i logiki. W związku z tym przeważnie są one zabarwione subiektywnie – są prawdami dla kogoś.
Celem głoszenia prawd jest pozyskanie jak największej liczby zwolenników. Dlatego stosuje się takie formy i sposoby wyrażania prawd, które gwarantują maksymalną skuteczność. Z reguły dowodzi się swoich prawd za pomocą argumentów irracjonalnych, ponieważ mają one przewagę nad racjonalnymi i łatwiej docierają do świadomości adresatów.
Ludzie mają skłonność nie tylko do przekonywania innych do swoich prawd - być może dlatego, że są agitatorami, albo chcą uchodzić za mądrzejszych od nich. Mają również skłonność do przenoszenia (przez analogię) prawd z jednych obszarów świata do innych, także ze świata pomyślanego do sensorycznego, z wyobrażonego do realnego. Jeśli jakąś prawdę akceptuje się w jakimś lokalnym obszarze, albo chwilowym kontekście, to chcą, by uznać ją za prawdę powszechną i wieczną. To pozwala zmonopolizować ją, a w konsekwencji szerzyć nietolerancję i uczynić z niej narzędzie despotyzmu. Ta inklinacja jest typowa dla powszechnych i globalnych ideologii oraz religii.
Wiesław Sztumski