Ekonomia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1054
Wartości i instytucje w ekonomii
Wiązanie rozważań dotyczących gospodarowania z refleksją etyczną ma długi rodowód. Łatwo powołać się w tym względzie na Teorię uczuć moralnych Adama Smitha, a nawet na tradycję starożytnej Grecji. Począwszy jednak od przełomu wieku XVIII i XIX obserwujemy odchodzenie od tego typu ujęć. Jedną z przyczyn tej zmiany była rewolucja przemysłowa. Wskutek fascynacji nowymi wynalazkami i osiągnięciami techniki zmienia się postrzeganie istoty procesu gospodarowania.
W dominującym dotąd modelu gospodarki agrarnej gospodarowanie było cyklicznym procesem, zachodzącym we względnie stałych warunkach, przynoszącym – mimo nieuniknionych wahań – podobne rezultaty tak w zakresie korzyści gospodarujących podmiotów, jak i sytuacji wprzęgniętych w ów proces ludzi. Taka powtarzalność zjawisk nie pojawiała się już później. Kluczowe stało się już nie utrzymanie istniejącego stanu gospodarki i społeczeństwa, a wytwarzanie. Rozwijający się przemysł umożliwiał stałe powiększanie efektów gospodarowania i jednocześnie – wzmożenie starań o ciągły wzrost uzyskiwanych korzyści.
To nowe nastawienie kolidowało z regułami ustroju feudalnego, podważając nie tylko jego polityczny rdzeń – monarchię, ale również reguły obyczajowe rządzące dotychczas życiem społecznym, w tym – i gospodarowaniem. Tradycyjne normy etyczne coraz wyraźniej kolidowały z realiami nowego systemu, a ekonomiści, nolens volens, podporządkowali się wymogom takiej sytuacji, rozgraniczając sfery moralności i gospodarki.
Ekonomia wyrasta z wartości
Po raz pierwszy objawił się tu dualizm pojęcia wartości. Wartości jako składowe systemów etycznych stały się czymś odrębnym od wartości rozumianej jako wielkość pomnażana w procesie gospodarowania. Rzutuje to na sposób, w jaki próbuje się współcześnie ponownie wiązać sfery etyki i gospodarowania.
Ilustrację zarysowanego tu problemu może stanowić używane przez Jerzego Hausnera określenie „wytwarzanie wartości”. „Po pierwsze, powinniśmy przyjąć, że wartości są wytwarzane. Na ogół mówimy o wartościach albo je psychologizując, czyli sprowadzając je do indywidualnych postaw i wyborów, albo uznając je za coś, co należy wyznawać. Wartości istnieją, ponieważ są wytwarzane w procesie ludzkiej aktywności. Po drugie, powinniśmy uznać, że wytwarzanie wartości jest procesem społecznym, czyli że wartości wyłaniają się dzięki komunikacji i współdziałaniu jednostek, wykuwają się we wspólnej dyskusji i wyważaniu różnych racji”. [Hausner 2019,12]
Postulat odtworzenia aksjologicznego fundamentu ekonomii podnosił Jerzy Wilkin. [Wilkin 2019, 27] Paweł Kozłowski twierdzi wręcz, że ekonomia „wyrasta z wartości”. Wśród tych wartości, za Arystotelesem, przypomina on umiar jako wartość fundamentalną, choć mającą we współczesnej, globalnej perspektywie inne niż w starożytności miejsce. [Kozłowski 2016, 306-307]
Andrzej Herman zwraca uwagę na związek pomiędzy wartościami a przyjmowanymi celami gospodarowania. Kwestia celów gospodarowania, przez stulecia traktowana jako oczywista została postawiona na nowo wskutek wyzwań, jakie stwarza współczesna gospodarka nadmiaru. [Herman 2019, 331]
Należy też wspomnieć o wcześniejszym znacznie, lecz w pełni aktualnym stanowisku Wilhelma Dilthey’a, rozpatrującego gospodarowanie jako element systemu kulturowego, którego rdzeniem jest system wartości. [Dilthey 1990, 218]
Przywiązywanie wagi do aksjologicznych podstaw ekonomii powinno pociągać za sobą zdystansowanie się od pozytywistycznych i neopozytywistycznych koncepcji nauki, każących traktować ekonomię na równi z naukami przyrodniczymi. Narzucane przez pozytywistyczną filozofię dążenie do „obiektywizmu naukowego” jest drogą na manowce. Ideał taki nie jest w pełni osiągalny, a ukierunkowanie nań nauk społecznych powoduje, że ukrywa się czy nawet wypiera faktycznie przyjmowane założenia rozumowania.
Wszelkie sądy w obszarze nauk społecznych wynikają z przyjęcia określonego, partykularnego punktu widzenia, którego badacz zazwyczaj nie analizuje. „Naukowy” charakter twierdzeń winno się osiągać poprzez ujawnianie wszystkich przyjmowanych milcząco założeń, o ile badacz jest ich tylko świadom, nie łudząc się, że da się uniknąć stronniczości rozumowania. U podłoża owych założeń leżą wyznawane przez badacza lub szerzej – przez jego środowisko – systemy wartości.
O specyfice ekonomii (i zarazem innych nauk społecznych) wynikającej ze społecznego uwarunkowania zachowań ludzkich pisał też Leszek Kołakowski. Podkreślał on, iż ekonomia jako nauka ma inne właściwości strukturalne niż nauki przyrodnicze, a traktowanie jej w sposób pomijający ową odmienność jest ideologią sprowadzającą wszystkie odmienności do różnic w rozwoju”. [Kołakowski 1996,17]
Ocena celowości działań gospodarczych, czy też wybieranych kierunków rozwoju wydaje się możliwa wtedy, gdy określi się jasno cel gospodarowania oraz ujawni wartości, z których wizja celu jest wywiedziona. [Woźniak 2016, 251-252] Uwzględnienie uwarunkowań skłaniających do formułowania określonych konstatacji wymaga też uznania, iż człowiek i jego zachowania, stanowiące przedmiot ekonomii, mają wielowymiarowy charakter.
Idea ładu
Ekonomia powinna zachowywać trwały związek ze swoimi aksjologicznymi podstawami. Podstawy te uległy naruszeniu w związku z przesileniem cywilizacyjnym pogłębionym jeszcze przez pandemię COVID – 19. Lapidarnie komentuje to G.W. Kołodko: „nie ma żadnej przekonującej odpowiedzi na fiasko zachodnich idei ekonomicznych i politycznych. Zachodni kapitalizm pokazał, że ani rynek nie eliminuje nieuczciwości, ani demokracja nie wyklucza głupoty”. [Kołodko 2013, 177] Rzecz nie w nieskuteczności dotychczasowego systemu gospodarczego i dominującej tradycji politycznej, ale w wyzuciu ich z wartości, na których się pierwotnie opierały.
Społeczne konsekwencje tego stanu trafnie opisuje P. Kozłowski: „Powstało społeczeństwo składające się z wielu ludzi zalęknionych, agresywnych, niespełnionych, oddzielonych od siebie i walczących z innymi. Tymi, którzy mają umieć zarządzać życiem swoim i cudzym, a także jego przejawami; zdrowiem, umysłem, nocą i dniem, snem i jawą. Traktującymi siebie jako składnik korporacji lub jako element rynku. [Kozłowski 2016, 309]
Dehumanizacji jednostek przez system gospodarowania oderwany od etycznych podstaw przeciwstawiali się przedstawiciele szkoły ordoliberalnej.
Wilhelm Röpke widział rozwój jednostki i uwolnienie jej od więzi systemowych jako podstawę postulowanego ładu społeczno-gospodarczego. Uważał, iż ład ten jest warunkiem, bez spełnienia którego gospodarka rynkowa zmierza do destrukcji. „Porządku gospodarczego wolnych cen, konkurencji i własności prywatnej nie da się stworzyć na trwałe, jeśli poprzez reformy nie zadba się o zasadnicze zmiany jego podstaw socjologicznych (odmasowienie i odproletaryzowanie). Chodzi tu o reformy, które jednoznacznie zaspokoją zapotrzebowanie człowieka na akceptacje osobowości, nieskrępowany rozwój, bezpieczeństwo własności i ład naturalny.” [Röpke 2003, 69]
W warunkach przesilenia cywilizacyjnego istotnym wkładem ordoliberalizmu w poruszaną problematykę jest sama idea ładu. Winien się on opierać na wartościach etycznych. Walter Eucken widział ów ład jako odpowiedź na „wyzwania, jakie stawiają dzieje powszechne”. [Eucken 2005, 211] W świetle wyzwań współczesnego kryzysu ład ten trzeba rozumieć jako ideę koordynacji działań gospodarczych wszystkich krajów, obejmującą działania na rzecz zahamowania globalnego ocieplenia, osłabienia ruchów i napięć migracyjnych, a przede wszystkim – na rzecz wyrównywania różnic w poziomie życia pomiędzy krajami o różnym stopniu rozwoju, jak i w obrębie poszczególnych krajów. Zniwelowanie różnic w poziomie życia stanowi warunek konieczny dla globalnego ograniczenia rozmiarów konsumpcji, będącego kluczem do powstrzymywania katastrofalnych trendów cywilizacyjnych.
Cele gospodarowania
Stabilny, bo sprawiedliwy i akceptowany społecznie ład społeczno-gospodarczy jest receptą na kryzys współczesnej cywilizacji, nie jest jednak celem samym w sobie. Cele gospodarowania, jak wolno mniemać, mogą mieć dwojaką genezę. Mogą one wyłaniać się samorzutnie (podobnie, jak niekiedy – wartości), ale mogą być też ustanawiane. W tym drugim przypadku są one pochodną przyjmowanego systemu wartości. Cele gospodarowania, jeśli mają być realizowane, powinny stanowić zhierarchizowaną, w miarę spójną całość. Wątpliwe wydaje się podejście przyjęte przez Thomasa S. Hoffmana, który proponuje oparcie części celów o „wartości o charakterze pozaekonomicznym” i kształtowanie wedle nich polityk dotyczących dóbr publicznych (zdrowie, oświata, opieka społeczna itp.). [Hoffman 2003,343-348]
Nadrzędnym celem gospodarowania według podtrzymywanej, lecz rzadko urzeczywistnianej tradycji, ma być dobrostan obywateli – „szczęście, a co najmniej zadowolenie”. W warunkach kryzysu cywilizacyjnego podobne intencje przekładają się raczej na przetrwanie cywilizacji i składających się nań społeczności i jednostek.
Formuła celu gospodarowania daje się wywieść z określonej hierarchii wartości. Rzecz w tym, że wartości te, a zwłaszcza związana z celem gospodarowania ich hierarchia, nie są – i w wielu społecznościach nie będą w bliskiej przyszłości – powszechnie podzielane. Mamy do czynienia z sytuacją, w której podstawowe, istotne dla nowego ładu wartości istnieją, przynajmniej w kręgu cywilizacji euroatlantyckiej, ale wyznawane są głównie werbalnie, gdyż kolizja z wartościami odziedziczonymi po systemie neoliberalnym uniemożliwia uporządkowanie ich w system, który stymulowałby działania zbiorowe.
Potrzebne byłoby zapewne wykazanie, że dotychczasowy tryb gospodarowania „jest zły w ekonomicznym sensie zarówno na poziomie jednostkowym, przedsiębiorstwa (mikro), jak i w dowolnie większej skali gospodarowania”. [Hausner 2019,13] Wykazywanie tego w trybie dyskursu naukowego jest jednak dalece niewystarczające. Istota problemu polega na uświadomieniu zła tego systemu szerszym społecznościom i umożliwienie uspójnienia powszechnie przyjmowanych systemów wartości przez usunięcie z nich kolidujących z nadrzędnym celem elementów.
Z dotychczasowej hierarchii wartości należałoby usunąć ponadto przeświadczenie działających podmiotów (jednostek, grup etnicznych, organizacji, społeczności, narodów itd.) o własnej wyjątkowości i znaczeniu. Inaczej budowana wspólnota ześlizgiwać będzie się w kierunku struktur autorytarnych. W dalszej perspektywie odrzucenie poczucia wyjątkowości należałoby postulować również w odniesieniu do całego gatunku ludzkiego. Przekonanie o tym, iż człowiek jest „koroną stworzenia”, a „ziemię należy czynić sobie poddaną” stanowi istotne źródło negatywnych trendów przejawiających się w przesileniu cywilizacyjnym.
Wartość a dobro
Wartości nie determinują zachowań ludzkich bezpośrednio, lecz za pośrednictwem instytucji. Przejście do problematyki instytucji i ich związków z wartościami wymaga jednak doprecyzowania pojęć „wartość” i „dobro”. Funkcjonują one w zasadniczo odmiennych znaczeniach w typowej literaturze ekonomicznej niż w obszarze innych nauk społecznych. Próba znajdowania wspólnych mianowników owych znaczeń bywa ryzykowna.
Przykładem może być tu poruszona już kwestia rozumienia określenia wartości instrumentalnych. Godną uwagi propozycję uporządkowania tych pojęć daje antropolog David Graeber. Pisze on, iż „wartość w rozumieniu socjologicznym, są to koncepcje, w których za cel uznaje się odpowiedź na pytanie, co jest ostatecznie dobre, właściwe i pożądane w życiu człowieka. Natomiast wartości w sensie ekonomicznym to odpowiedzi na pytanie o stopień zapotrzebowania na produkty i usługi – czyli miary intensywności przejawianych potrzeb”. [Graeber 2001,1]
Przyjęcie takiego rozróżnienia zakłada, że wprowadzenie problematyki wartości do ekonomii wiedzie do potwierdzenia jej charakteru jako nauki społecznej.
To, co Graeber określa jako ekonomiczny sens pojęcia wartości sprowadza ekonomię do chrematystyki – nauki o sposobach gromadzenia bogactwa, która – choć uprawiana powszechnie pod szyldem ekonomii – nie jest z nią tożsama. Warto więc, jak sądzę, zachować trwałe rozróżnienie pomiędzy wartością a wartością ekonomiczną.
Analogiczny dualizm występuje w przypadku pojęcia „dobro”. Termin ten używany jest bezprzymiotnikowo, bądź jako „dobro ekonomiczne”. Dobro rozumiane jako kategoria etyczna jest zawsze cechą relacji i działań człowieka. Dobra ekonomiczne są fenomenami materialnymi lub niematerialnymi, ale nie są atrybutami innych zjawisk.
Niezmienne wartości
Wartości nie są fenomenem powstającym w związku z aktywnością wyizolowanej jednostki. Generatorem wartości, a zapewne także ich systemów, jest uregulowane współdziałanie ludzi zmuszonych do współpracy, aby przetrwać w trudnym dla nich środowisku. Prowadzi to do określenia wzajemnej relacji pojęć „wartość” i „instytucja”. Jeśli współdziałanie, o którym tu mowa, jest uregulowane, to znaczy, że istnieją instytucje regulujące owo współdziałanie. Wartości i ich systemy byłyby zatem pochodną instytucji.
Dla przetrwania niezbędne były zrazu tylko instytucje. Według Thorsteina Veblena (Teoria klasy próżniaczej, Warszawa 2008), „instytucje są endogenicznym wyposażeniem człowieka. Są to nawyki myślowe (settled habits of thought) uformowane w ewolucyjnym procesie socjalizacji, które służą do opanowywania rozbieżnych interesów i konfliktów instynktów. […] Tak rozumiane instytucje uzupełniają się z rozumem i wzajemnie oddziaływają na siebie w zmieniającym się środowisku materialnym”. [Veblen 2008,171]
Veblenowskie instytucje to instytucje nieformalne. Powszechność i powtarzalność ich oddziaływania sprzyja przekształcaniu się ich w instytucje formalne (normy prawa, skodyfikowane normy religijne itp.).
Ujmując problem związku instytucji i wartości można przyjąć następującą sekwencję: instytucje nieformalne powstają, gdyż wymusza je kontakt z nieprzyjaznym otoczeniem, następnie możliwa staje się refleksja nad istotą danej instytucji i jej wysublimowanie w wartość. Tak powstały takie wartości jak „współdziałanie”, „lojalność”, czy „opiekuńczość”. Z kolei układające się hierarchicznie systemy wyłonionych wartości stają się podstawą kreowania instytucji formalnych. Wartości sankcjonują działanie instytucji formalnych, utrwalają też obyczaje i nawyki (instytucje nieformalne).
Wartości istnieją jako takie, gdy są podzielane. Różni je to od indywidualnych przeświadczeń. Są one zatem nieodzownie związane z istnieniem wspólnoty. Ich zewnętrznym przejawem są jednaj zawsze jakieś instytucje.
Wspólnoty mogą tworzyć się w związku z podzielaniem przez ich członków określonych wartości, ale mogą też powstawać na podstawie więzi innego rodzaju. Więź ta ma jednak zawsze charakter instytucji.
To samo zastrzeżenie dotyczy kwestii uniwersalizacji w szczególności; generowanie dóbr publicznych jest skutkiem działania instytucji i to one, a nie bezpośrednio wartości uniwersalizują wspólnotę. Łatwo też wskazać wartości, które poprzez wsparte na nich instytucje uspójniają wspólnotę, lecz same tego nie czynią. Mogą to być „wolność gospodarowania” lub - choć to już dyskusyjne - „wiara”.
Nie jest też tak, że to „jedne wartości warunkują powstawanie innych”. To również należy odnieść do instytucji, które właśnie z tego powodu tworzą instytucje wyższego rzędu, agregaty instytucjonalne czy wręcz – całą architekturę instytucjonalną społeczności.
Podobnie rzecz ma się ze „zmiennością” wartości. Wartości są niezmienne co do swojej treści i istoty, zmieniać może się co najwyżej skala, w której są podzielane. Natomiast oparte na tych wartościach instytucje (w tym – interpretacje poszczególnych wartości) oczywiście ewoluują, podlegając prawidłowościom zmiany instytucjonalnej.
Nie wydaje się, aby dawało się skutecznie narzucać hierarchię wartości. Stworzenie formalnych ram instytucjonalnych nie gwarantuje wyłaniania się czy szerszej internalizacji wartości leżących u ich podstaw.
Trzeba też uwzględnić, że indywidualne, jak też środowiskowe, systemy wartości są zazwyczaj niespójne wewnętrznie, głównie ze względu na niedostatek autorefleksji deklarujących je osób. Warto pamiętać, iż „w zasadzie nie mamy możliwości odczytania faktycznych pobudek kierujących postępowaniem danej jednostki ani na podstawie obserwacji jej zachowania, ani nawet na podstawie formułowanych przez nią opinii. Nie można wykluczyć, że dana osoba jest przekonana, iż dane postępowanie wynikało z norm zwyczajowych, podczas gdy w rzeczywistości kierowały nią pobudki egoistyczne, lub odwrotnie”.[Dzionek-Kozłowska 2018,67]
Ponadto z tych samych akceptowanych wartości egzystencjalnych mogą być wyprowadzane różne wartości pochodne, niekoniecznie zgodne z naczelną wartością pierwotną. Wpływ na hierarchię wartości wydaje się możliwy jedynie w odniesieniu do wartości instrumentalnych, a i to tylko jako efekt długotrwałego, wspieranego obiektywnymi warunkami zewnętrznymi, narzuconego prawnie modelu zachowań. Byłby to jednak raczej wyjątek, a nie reguła.
Wizja współtworzonego społecznie ładu aksjonormatywnego jest wyrazem wishful thinking. Normy zachowań wynikają z „przyjętych (wcześniej) norm i uznanych wartości” tak długo tylko, jak długo owe normy i wartości nie kolidują ze zmieniającymi się warunkami otoczenia. Niektóre wartości wydają się uniwersalne, ale większość z nich ma ograniczony „okres ważności”. Po jego upływie pojawia się erozja wartości, która nie powoduje jednak automatycznie pojawiania się nowych wartości, zdolnych uzupełnić powstałą lukę. Wątpliwe jest też milczące założenie takiego stopnia spójności społecznej, który umożliwiłby objęcie całego społeczeństwa wizją jednego tylko ładu aksjonormatywnego.
… i zmienne instytucje
Jak sformułował to Jerzy Hausner, „cechami instytucji są także napięcie i zmienność, a nie tylko stabilności i przewidywalność”. [Hausner 2019,84] Zmienność tę można rozumieć dwojako. Instytucje zmieniają się jako składniki określonego porządku instytucjonalnego – jedne są zastępowane przez drugie, co dotyczy nie tylko pojedynczych instytucji, ale również większych agregatów instytucjonalnych. Zjawisko to określa się najczęściej jako zmianę instytucjonalną. [ B. Klimczak 2019,255 ; Miszewski 2015, 83-85 ; Veblen 1919,74-75]
Zakres owych zmian może być rozmaity – od wymiany jednej (zwykle już nie funkcjonującej) instytucji na inną, aż do generalnej zmiany dotyczącej całego ustroju społecznego.
Drugie możliwe rozumienie zmienności instytucji dotyczy zmian ich treści. Tego typu zmiany zachodzą jedynie w obrębie instytucji nieformalnych i mają niewielką skalę. Mogą się one jednak kumulować, zwłaszcza jeśli dotyczą wyodrębnionych obszarów ładu społecznego. Niekiedy dopiero taka kumulacja pozwala dostrzec, że zmiany w ogóle zaszły. Przykładem mogą tu być zmiany zachodzące w zakresie posługiwania się językiem pisanym (normy obowiązujące w języku to też instytucje!).
W przypadku instytucji formalnych zmienność ma charakter skokowy. Jedna norma zostaje wyłączona z systemu i zastąpiona (lub nie) inną. Zmiana ta zachodzi głównie na powierzchni zjawisk.
Stopień zdeterminowania zachowań ludzkich przez instytucje formalne nie jest nigdy pełny. Faktyczne zmiany następują dopiero wtedy, gdy „nowa” instytucja obrośnie interpretacjami i nawykami związanymi z jej stosowaniem, a więc – instytucjami nieformalnymi.
Napięcie to nie tyle cecha pojedynczych instytucji, co agregatów instytucjonalnych. Tworzą się one najczęściej samorzutnie pod wpływem różnorakich wyzwań otoczenia, czego nieuchronnym efektem jest kolizja treści poszczególnych powiązanych w ten sposób instytucji. To właśnie jest źródłem napięć. Inną ich przyczyną są zmiany warunków otoczenia, w którym funkcjonuje dana instytucja. Bieżące warunki nie odpowiadają już kształtowi instytucji, ale trwa ona pomimo tego (zjawisko nostalgii instytucjonalnej). Zanim dojdzie do zmiany instytucjonalnej, obejmującej zazwyczaj całe agregaty instytucjonalne, powstaje napięcie wynikające z nieprzystawalności działań dyktowanych przez instytucję do realiów.
Stabilność instytucji przejawia się inaczej w przypadku instytucji formalnych niż nieformalnych. Dla instytucji formalnych da się na ogół określić okres, w którym intencje ich ustanowienia odpowiadały warunkom bytu społecznego. Po upływie tego okresu możliwe są dwa warianty sytuacji. Instytucja albo obumiera, staje się nieprzestrzeganą, choć formalnie nadal obowiązującą normą. Może też być podtrzymywana w imię określonych partykularnych interesów grup sprawujących władzę lub zdolnych do wywierania na nią skutecznego wpływu. [Hayek 2006,208] Mamy wtedy do czynienia z patologizacją systemu prawnego, korupcją polityczną, a w łagodniejszych przypadkach ze wspieraną przez warstwę biurokratyczną nostalgią instytucjonalną.
Natomiast stabilność instytucji nieformalnych zależy głównie od stopnia ich zakorzenienia. Im jest on większy, tym w mniejszym stopniu dana instytucja lub ich zespół bywa przedmiotem refleksji, a w jeszcze mniejszym stopniu – debaty publicznej. O ile stabilność instytucji formalnych jest skutkiem czyichś zamierzeń (prawodawców, biurokratów, polityków dążących do władzy autorytarnej), to instytucje nieformalne wykazują się swoją stabilnością niejako w obiektywny, niezależny od niczyjej woli sposób.
Blokowanie, bądź aktywizowanie instytucji możliwe jest przede wszystkim w przypadku instytucji formalnych, a jego skuteczność jest ograniczona. Dotyczy to zresztą niemal wyłącznie agregatów złożonych z wielu powiązanych ze sobą instytucji. To, czy aktywizowane instytucje będą naprawdę funkcjonować, zależy od przekonania możliwie liczebnych kręgów o ich niezbędności. Istotna w tym przypadku jest intensywność przekonywania o danych racjach, a niekoniecznie – merytoryczne argumenty przemawiające za danym rozwiązaniem instytucjonalnym. [Dennet 2017,62]
Kolejny problem związany z rolą instytucji w procesach gospodarowania, jak też w powiązanych z gospodarką innych procesach społecznych, dotyczy zdolności do tworzenia przez instytucje porządków, określanych jako aksjonormatywne. Punktem wyjścia musi tu być konstatacja o „dysjunktywnym, a nie bynajmniej – integralnym charakterze społeczeństwa”. Czynnikiem, w którym upatruje się możliwości wewnętrznej integracji społeczeństw jest kultura.
Zauważmy jednak, że podniesiona dysjunktywność społeczeństw wynika współcześnie przede wszystkim z narzuconych przez postęp techniczny zmian warunków środowiska społeczno-gospodarczego. Kultura mogłaby spełniać rolę integrującą, gdyby była zjawiskiem pierwotnym w stosunku do zmian w otoczeniu. Tymczasem, przynajmniej współcześnie, jest odwrotnie. To innowacje technologiczne wprowadzane w imię dążenia do wzrostu konsumpcji (w istocie do wzrostu sprzedaży, bo interes wielkiego sprzedawcy nie wiąże się już z tym, czy i jak konsumowane są sprzedane towary i usługi) wymuszają i kreują nowe wzorce zachowań, nowe obyczaje, a niekiedy wręcz – nowe obszary zjawisk kulturowych (casus gier komputerowych). Kultura tworzona według zasady: „Świat jest po to, aby go konsumować” pozostaje w zasadniczej sprzeczności z wymogami ochrony globalnego ekosystemu zakładającymi wszak minimalizację eksploatacji niewykorzystanych jeszcze zasobów.
Maciej Miszewski
Jest to pierwsza (z dwóch) części eseju prof. Macieja Miszewskiego pt. „Wokół wartości i instytucji w ekonomii”. Drugą opublikujemy w następny numerze Spraw Nauki, SN 4/22
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji SN.
- Autor: Jarosław Bugajski
- Odsłon: 7668
- Autor: Justyna Hofman-Wiśniewska
- Odsłon: 4638
- Liczni ekonomiści, dziennikarze i politycy od dawna przekonują nas, że model państwa opiekuńczego, taki jak w Szwecji, musi runąć, wręcz umiera na naszych oczach…
- O kryzysie modelu szwedzkiego mówi się nie tylko w Polsce od przynajmniej 50 lat, a system jakoś trwa, choć oczywiście podlega zmianom. Jednak diagnozy o śmierci nordyckiego państwa opiekuńczego są co najmniej przedwczesne. Przywodzą na myśl powiedzenie Marka Twaina, który zobaczywszy swój nekrolog w gazecie zauważył, iż ta wiadomość wydaje mu się cokolwiek przesadzona.
Skandynawowie potrafią pogodzić dynamikę rozwoju gospodarczego ze spójnością i solidarnością społeczną. W wydanej w tym roku książce „Szlak Norden. Modernizacja po skandynawsku” przyglądam się np. wzorcom szwedzkim w polityce rodzinnej. My debatujemy nad niskim przyrostem naturalnym, załamujemy ręce, dramatyzujemy. A co robimy w sferze polityki rodzinnej, by młodzi ludzie mogli i chcieli mieć dzieci? Model szwedzki pokazuje, że można godzić obowiązki zawodowe z domowymi. Również nam potrzebne są w tej dziedzinie rozwiązania systemowe, a nie tylko doraźne, propagandowe.
- A może na bardziej hojną politykę społeczną po prostu nas nie stać?
- Nierzadko mylimy tu przyczyny ze skutkami. Bezrefleksyjnie powtarzamy, że aby coś podzielić, trzeba najpierw to wytworzyć. To jednak uproszczenie, bo aby cokolwiek powstało, muszą być warunki zachęcające do pracy, właściwa atmosfera i klimat społeczny, poczucie wspólnoty, minimum zaufania, wzajemnej lojalności i solidarności. W rozwoju gospodarczym rozwiązywanie kwestii społecznych pomaga, a nie przeszkadza. To wyraźnie widać w wielu najwyżej rozwiniętych krajach na świecie. Na coraz bardziej dziś elastycznym rynku pracy inaczej pracuje człowiek, który ma poczucie bezpieczeństwa, zupełnie inaczej zaś ten, który żyje w nieustannym poczuciu niepewności i zagrożenia, co często ma miejsce między innymi w Polsce.- U nas teraz dużo się mówi o uelastycznieniu zatrudnienia…
- Tak, ale chodzi o to, by pogodzić tę elastyczność z bezpieczeństwem socjalnym. Tak jak jest np. w duńskiej koncepcji flexicurity, której kluczowym założeniem jest to, by brakowi zbędnych utrudnień w zatrudnianiu i zwalnianiu pracowników towarzyszyły stosowne gwarancje socjalne i wsparcie w poszukiwaniu nowej pracy przez bezrobotnych. Termin ten jest neologizmem, który pochodzi od angielskich słów: flexibility - elastyczność oraz security, czyli bezpieczeństwo. Można więc stosunkowo łatwo zwolnić pracownika, ale jednocześnie pomaga mu się znaleźć nową pracę, m.in. poprzez system dokształcania, staży zawodowych, wyposażania w dodatkowe kwalifikacje itp. Naszej polityce rynku pracy dość daleko do takiego zrównoważonego stanu „elaspieczeństwa” – jak proponuję nazywać po polsku ideę flexicurity.
- To wszystko co się dzieje u nas złego ma chyba jedno podstawowe źródło: nie szanowanie człowieka. Nie szanuje się ludzi, nie szanuje się pracy, a państwo wobec obywatela przypomina przysłowiowego stójkowego i jest przede wszystkim pazerne. W krajach rozwiniętych człowiek jest ważny. Tam dawno zrozumiano, że batem, sankcjami itp. nie zmusi się człowieka do dobrej, rzetelnej pracy.
- To prawda, samymi sankcjami i restrykcjami niewiele się na dłuższą metę uzyska.
- Ten brak szacunku dla ludzi i ich pracy najdobitniej się uwidacznia w stosunku do starych ludzi.
- Niezależnie od względów społeczno-moralnych, wciąż nie jesteśmy dobrze przygotowani na coraz głośniej już tykającą - nie tylko w Polsce - bombę geriatryczną. Trzeba w tej chwili przemodelować sposób myślenia, system zabezpieczenia społecznego i gospodarkę, aby jak najlepiej dostosować je do obecnych tendencji i prognoz demograficznych. Zmieniają się proporcje w strukturze wiekowej ludności, coraz dłużej żyjemy, ale też emerytury nie można traktować jak łaski państwa wobec człowieka, który pracował na nią 30, 40, nawet 50 lat.
- Na deficyt nowego typu kwestii społecznych i kłopotów modernizacyjnych z pewnością nie możemy narzekać…
- Oprócz problemu demograficznego jest też wiele innych wyzwań w polityce społeczno–gospodarczej, z którymi trzeba się zderzyć i zmierzyć. Edukacja, innowacje, społeczeństwo wiedzy, gospodarka oparta na wiedzy i kreatywności, nauka i nowe technologie. W Polsce wciąż opieramy się na tradycyjnych, stosunkowo prostych sektorach wytwórczości, a jest czas najwyższy, by przejść do zupełnie innej fazy rozwoju. Bazujemy przede wszystkim na taniej sile roboczej, ale coraz bardziej odczuwalna jest konkurencja tych krajów, w których siła robocza jest jeszcze tańsza. Ukraina, Białoruś, kraje azjatyckie… Jesteśmy głównie podwykonawcami w globalnych sieciach produkcyjnych, a to nie najlepiej nas sytuuje i rokuje w perspektywie zaostrzającej się rywalizacji na skalę prawdziwie ogólnoświatową.
W warunkach globalizacji odległości odgrywają coraz mniejszą rolę, wiele czynności, usług można wykonywać przy pomocy łączy elektronicznych. Nasilają się ruchy migracyjne, w tym przepływy pracowników. Narasta konkurencja nie tylko na europejskim rynku pracy. W tym wyścigu przebić się można tylko wyższą jakością i innowacyjnością, a nie niższymi kosztami pracy. Koszty są naturalnie istotne, ale nie przesądzają przecież ani o wydajności pracy, ani o jakości wytwarzanych produktów i usług.
- Przeliczanie wszystkiego na pieniądze dotyczy też polityki społecznej.
- Swoisty wąski ekonomizm – jak to określam - dominujący dziś w myśleniu indywidualnym i zbiorowym, także w sprawach gospodarki, prowadzi często na manowce. Ekonomia jest – a raczej powinna być, bo o tym najwyraźniej zapomnieliśmy - przede wszystkim nauką o społeczeństwie, o stosunkach międzyludzkich, które tylko czasami można przedstawić za pomocą liczb. Jako dyscyplina normatywna, zajmuje się także wartościami, dobrami niezbywalnymi, w gruncie rzeczy wywodzi się z etyki.
Szkot Adam Smith, twórca ekonomii klasycznej, był jednocześnie badaczem moralności. W jego głównym dziele o bogactwie narodów z 1776 r. nie ma żadnych wykresów ani równań. To był wiek XVIII. Podobnie było w wieku XIX, choćby w traktacie Johna Milla „Zasady ekonomii politycznej” z 1848 r. Nie przesadzał też z liczbami w swych pracach bodaj największy ekonomista minionego stulecia John Maynard Keynes, zresztą utalentowany matematyk. Dopiero pod koniec XX wieku ekonomia zaczęła udawać naukę ścisłą czy przyrodniczą, uległa swego rodzaju matematyzacji. Wykresy, wzory i liczby przysłoniły w niej ogólniejsze założenia filozoficzno-etyczne, system wartości, rzeczywistość społeczną.
Wąsko ekonomiczny język daliśmy sobie również narzucić w rozważaniach nad polityką społeczną. Mówimy o kapitale ludzkim i społecznym, o inwestycjach społecznych, o rynkach wewnętrznych w systemie świadczenia usług publicznych. Nieraz ostatnio słyszałem, że emerytura jest po prostu jednym z produktów finansowych. Tymczasem warto pamiętać, że pacjent w szpitalu to przede wszystkim chora istota ludzka, a nie klient czy konsument, że zasoby ludzkie to jednak żywi pracownicy itd.
- Zasoby ludzkie - jak to w ogóle brzmi w języku polskim!?
- Od razu ustawia to specyficznie człowieka, może sugerować, że ludzie są jakimś surowcem. To jest pochodna owego ekonomizmu, ekspansji neoliberalnej nowomowy i myślenia o życiu społecznym. W Polsce zaczęliśmy ulegać tej fali po 1989 roku, po upadku komunizmu. Nie państwo i społeczeństwo obywatelskie, ale rynek – w roli głównego regulatora zachowań zbiorowych. Nie pacjent, lecz klient, nie starszy człowiek, lecz odbiorca świadczeń emerytalnych. Ważne są nie ochronne funkcje polityki społecznej (protective welfare), ale jej cele produktywistyczne (productive welfare). Wszystko, co się da, warto urynkowić, zderegulować, sprywatyzować, skomercjalizować… Im mniejsze podatki - tym lepiej, im mniejszy sektor publiczny – tym wszystko pójdzie sprawniej. Im bardziej ograniczymy wydatki socjalne – tym szybciej rozkwitnie gospodarka, a ludziom będzie żyło się dostatniej. Taka optyka jest oczywiście ogromnie ułomna.
- Jakie są konsekwencja takiej wolnorynkowej ortodoksji dla sfery społecznej?
- Nie tylko w Polsce widzimy, jak prymat kryteriów materialnych i logiki rynkowej osłabia, wręcz wynaturza przestrzeń publiczną. Jak ciąży na niektórych współczesnych rozwiązaniach w polityce społecznej – w służbie zdrowia, w edukacji, w systemach emerytalnych. Bez fetyszyzowania rynków finansowych i giełdy nigdy nie udałoby się np. wzbudzić tak dużego potencjału nierealistycznych oczekiwań wobec OFE, czyli kapitałowego filaru emerytur. To nie przypadek, że jeśli już mają być świadczenia społeczne, to najczęściej serwowane są one w formie pieniężnej, a nie w naturze - Polska należy to tych krajów w Unii Europejskiej, które na te drugie przeznaczają najmniejszy odsetek PKB.
- Wracając na koniec do krajów skandynawskich: czy również tam mamy do czynienia z silnym trendem neoliberalnym?
- Kraje te nie były izolowane od powszechnych tendencji typowych dla rozwiniętego świata w ostatnich dekadach XX wieku. Więc także od swoistej ekonomizacji dyskursu publicznego, tudzież naukowego, wokół polityki społecznej. Znalazło to nieraz odbicie w konkretnych rozwiązaniach praktycznych. Np. w Szwecji wprowadzono zalecany przez czołowego monetarystę Miltona Friedmana tzw. bon oświatowy, który umożliwia podejmowanie finansowanej przez państwo edukacji zarówno w szkołach publicznych, jak i prywatnych. Elementy komercjalizacji pojawiły się też w systemie ochrony zdrowia. Nawiasem mówiąc, coraz głośniej słychać ostatnio krytyczne opinie o różnych patologiach występujących na tym tle w obu dziedzinach (pisze o nich choćby znany publicysta szwedzki polskiego pochodzenia Maciej Zaremba w najnowszej swej książce pt. „Polski hydraulik i nowe opowieści ze Szwecji”).
Ale skala zauroczenia ekonomizmem czy neoliberalizmem jest oczywiście w Skandynawii dużo mniejsza niż np. w naszym kraju. Pozamaterialne aspekty życia, chociażby potrzeba ochrony środowiska naturalnego czy równouprawnienie płci, są tam lepiej rozumiane i bardziej doceniane. Przede wszystkim zaś w rozwoju społecznym i w kształtowaniu polityk publicznych zapewne w dużo większym stopni niż u nas uwzględniane są takie wartości jak dialog, współpraca, kompromis czy solidarność. Dziękuję za rozmowę.
*pierwszą część rozmowy z prof. Włodzimierzem Aniołem - Nie dorośliśmy do globalizacji - opublikowaliśmy w numerze listopadowym (SN nr 11/13)