Filozofia (el)
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 1438
Postawa konsumpcjonistyczna wyrażająca się w pazerności oraz chęci bogacenia się za wszelką cenę kosztem innych jest zjawiskiem naturalnym, nasilającym się wraz z postępem kapitalizmu. Ludzie stopniowo przywykali się do niej w ciągu co najmniej dwóch stuleci, a w naszym kraju - w ciągu ostatnich trzydziestu lat.
To tłumaczy, dlaczego w dzisiejszych czasach nie traktuje się jej jak czegoś kuriozalnego i toleruje się ją, aczkolwiek niechętnie, jak wszelki rodzaj wyzysku. A i trudno ją zwalczać, bo mniej zamożni ludzie, poddani presji ideologii konsumpcjonizmu, chcą dorównać bogactwem ludziom bogatszym od siebie.
Wskutek tego, coraz mocniej nakręcają spiralę bogacenia się. Dlatego coraz częściej i na szerszą skalę postępują w sposób urągający obowiązującym regulacjom prawnym i normom moralnym, a często wbrew sumieniu, o ile jeszcze go mają.
Są jednak pewne granice tolerancji dla poczynań drapieżników społecznych, dla których trudno o przyzwolenie społeczne; chyba że wskutek upodobniania się do maszyn ludzie stali się do tego stopnia obojętni na wszystko, że brak im jakiejkolwiek empatii i nikogo im nie żal.
Najgorszymi drapieżnikami społecznymi są żerujący na jednostkach, które z racji swego wieku, choroby lub sytuacji życiowej są całkowicie bezbronni, bezradni i zdani na łaskę innych. Nazwa „drapieżnik” jest zbyt łagodna i nie oddaje istoty rzeczy. W istocie są to stwory podobne do padlinożernych sępów, hien, albo szakali, a w każdym razie niegodni miana człowieka – ordynarni łupieżcy, wszak człowiek, to brzmi dumnie. Coraz częściej z własnego doświadczenia i środków przekazu masowego dowiadujemy się o niegodziwościach, aferach i złych uczynkach, których są oni sprawcami.
• Dowiadujemy się o agresywnym oferowaniu przez ajentów - łupieżców i wyłudzaczy ludziom starym, często mało sprawnym umysłowo i nie znającym się na funkcjonowaniu banków lub parabanków oraz na żargonie finansistów, korzystnych, a faktycznie wysokooprocentowanych kredytów, również pod zastaw hipoteczny. Efektem tego jest zagarnięcie dorobku życiowego tych ludzi przez łupieżców.
• Nagminne jest namawianie klientów różnych banków na niby intratne lokaty lub karty kredytowe, które w rzeczywistości przysparzają zyski bankom, a jeżeli nawet klientom, to w znikomej mierze, nieporównywalnej z zyskiem banku.
• W programie telewizyjnym „Sprawa dla reportera” przedstawiane są przykłady znieczulicy ludzi bogatych będących u władzy, albo mających jakąkolwiek przewagę nad innymi na kłopoty tych, którzy znaleźli się z różnych przyczyn w trudnych sytuacjach życiowych niekiedy z własnej winy. Za wielkie osiągnięcie uznaje się sporadyczne przypadki pomocy i wybrnięcie po długotrwałych zabiegach ludzi dobrej woli (tacy też się zdarzają) z kłopotów; a przecież to powinno być zjawiskiem normalnym.
• Od czasu do czasu dowiadujemy się o wyjątkowo bohaterskich czynach, nagradzanych pieniędzmi, medalami albo dyplomami, za które uznaje się to, co należy do obowiązków pracowniczych lub zwykłych powinności ludzkich. Tak oto bohaterem ogłoszonym wszem i wobec jest strażak, który uratował staruszkę z płonącego domu, albo policjant, który kogoś reanimował. A niby co mieli robić – gapić się, jak giną ludzie?
• Ostatnio dowiedzieliśmy się, że jakiś szpital nie zainstalował telewizorów zakupionych przez darczyńców z inicjatywy rodziców w salach dla dzieci oddziału onkologicznego. W zamian oferuje płatną telewizję za 10 zł dziennie.
Kto temu winien: czy Minister Zdrowia, czy dyrektor szpitala - bezduszny i pozbawiony sumienia urzędniczyna, który nie uświadamia sobie, ile krzywdy wyrządził ciężko chorym dzieciom, ich rodzicom i darczyńcom?
A w ogóle, skąd się wziął zwyczaj pobierania opłat (przeciętnie 2 zł za godzinę) od pacjentów szpitali i dlaczego dyrektorzy szpitali zatrudniają jakieś firmy świadczące takie usługi, czyżby na mocy jakichś koneksji albo zmowy? Można ewentualnie obciążyć pacjenta kosztami zużycia energii elektrycznej, ale są one znikome.
• Inną bulwersującą sprawą jest handel na terenie szpitali. Ceny towarów w kioskach, sklepikach i barach są tam o wiele wyższe aniżeli w innych miejscach. Wiadomo dlaczego, bo chory musi się tam zaopatrywać, nie ma wyboru i chcąc nie chcąc, staje się ofiarą bezlitosnych sprzedawców-łupieżców bogacących się na krzywdzie ludzkiej.
• Powszechne jest zjawisko namawiania przez aptekarzy ludzi chorych do zakupu drogich leków (rzekomo skuteczniejszych), albo pseudoleków, nazywanych dla zmylenia suplementami diety, których skuteczność jest podobna do „maści św. Tekli”, albo wody święconej, jeżeli nie działają jak leki pro psyche.
Producenci farmaceutyków wypuszczają na rynek pod różnymi nowymi nazwami te same leki, ale albo z domieszkami różnych substancji bez znaczenia, albo z większą ilością składników leczniczych, co jest pozbawione sensu, bo organizm i tak przyjmuje tyle, ile jest w stanie, a resztę po prostu wydala. (Przed czterdziestu laty opowiadał mi prof. Julian Aleksandrowicz, jak przed wojną niektórzy lekarze oszukiwali pacjentów. Otóż do składu lekarstwa dopisywali np. cukier, albo substancję barwiącą na niebiesko - wtedy nie było lekarstw w tym kolorze - które nie miały właściwości leczniczych. Dzięki temu zyskiwali uznanie pacjentów, ponieważ zapisywali leki niecodzienne i przysparzali zyski aptekarzom). Zresztą, kto sprawdza rzetelnie ich skład? Nawet, gdyby bardzo chciał, to brakuje pieniędzy dla instytucji powołanych do wykonywania ekspertyz tak dużej liczby produktów.
A do tego dochodzi jeszcze sieć powiązań korupcyjnych. (Nb. na nic wyostrzone normy jakościowe dla artykułów spożywczych, kiedy Sanepid nie ma odpowiednich mocy przerobowych, ani pieniędzy na ich sprawdzanie).
Na kpinę zakrawa ustawiczne przypominanie w reklamach TV, by w sprawie szkodliwych działań leków konsultować się w aptekach, skoro o działaniu leku wiedzą tyle, ile przeczytają w Google. Z równie dobrym skutkiem można by kupować lekarstwa w automatach ustawionych w aptekach.
I pomyśleć, że to wszystko dzieje się w kraju w 90% katolickim, jeżeli wierzyć danym kościelnym, gdzie ludzie afiszują się swoim przywiązaniem do wiary. Może byłoby lepiej, gdyby zamiast tego bardziej przestrzegali przykazań boskich i kościelnych oraz nakazów papieskich, a przede wszystkim postępowali zgodnie z zasadą miłości bliźniego – każdego, nawet tego bezradnego, biednego i chorego - na co dzień i piętnowali swoich współwyznawców - łupieżców bezbronnych ofiar.
Wiesław Sztumski
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 8799
Mądrość ludu tworzą bezpośrednio doświadczenia życiowe ludzi zdobywane dawniej i teraz oraz różne rodzaje wiedzy, a w szczególności tzw. wiedza potoczna, której wiele określeń znajduje się w literaturze pedagogicznej, psychologicznej i filozoficznej.
Pośrednio tworzy ją wiele czynników świata sensorycznego i pomyślanego, które działają na świadomość i kształtują ją. Odkąd dzięki postępowi nauki dokonuje się coraz więcej odkryć naukowych i w ślad za nimi wynalazków technicznych, nauka nabiera coraz większego znaczenia w naszym życiu. Wszystko – potrzeba czy nie - wymaga naukowego potwierdzenia i dlatego wszystko próbuje się dowodzić naukowo, niejednokrotnie na siłę. Bowiem co nauka potwierdzi, jest święte. Sam przymiotnik „naukowy” jakby etykietuje pozytywnie. Dodawanie go do czegoś uświęca i uodparnia na poddawanie w wątpliwość oraz krytykę, zwłaszcza ze strony laików.
Krótko mówiąc, od kilkudziesięciu lat zapanowała moda na scjentyzm, przede wszystkim w krajach wysoko rozwiniętych gospodarczo. Co nienaukowe liczy się coraz mniej w różnych obszarach życia społecznego i dlatego jest pejoratywne. Nawet, gdy naukowe ekspertyzy wykonywane przez skorumpowanych naukowców są intencjonalnie fałszowane, co ostatnio coraz częściej się zdarza. W związku z tym pomniejsza się rolę wiedzy potocznej, a naukowej powiększa się niepomiernie. Znajduje to odbicie w pędzie do edukacji po jakikolwiek dyplom poświadczający nabycie wiedzy naukowej, choćby na najniższym poziomie i w najgorszych szkołach, gdyż posiadanie go do pewnego stopnia nobilituje człowieka i ułatwia mu przyjęcie do pracy.
Wiedza potoczna
Wiedzę potoczną rozumie się jako zasób informacji (wiadomości) uzyskanych dzięki doświadczeniu życiowemu danego człowieka albo innych ludzi, którzy udostępnili mu ją, albo przekazali w jakiś sposób. Jest to wiedza uzyskiwana na podstawie zdrowego rozsądku, intuicji, stereotypów i innych sposobów poznania pozanaukowego.
Nie zgadzam się z obiegowym twierdzeniem, jakoby wiedza potoczna była nabywana tylko przez zwykłych ludzi niedostatecznie wykształconych i pozbawionych przygotowania naukowego. Ludzie wykształceni, również naukowcy, także czerpią wiedzę z doświadczenia życiowego własnego lub innych ludzi i - jak „zwykli ludzie” - też korzystają z rozsądku i innych nieracjonalnych sposobów poznania, gdy nie są zmuszani do posługiwania się metodami naukowymi. Przecież każdy naturalny człowiek to nie automat zaprogramowany na myślenie wyłącznie za pomocą algorytmów naukowych, a swoją wiedzę kształtuje na różne sposoby i za pomocą różnych czynników oddziałujących na jego świadomość.
Nieprawdą jest też, że wiedza potoczna przeżyła się – była dobra i wystarczała ludziom w ciągu tysiącleci, a we współczesnej cywilizacji powinna ulec minimalizacji i ustąpić miejsca wiedzy naukowej. Wprawdzie wiedza potoczna bierze się z intuicji, przesądów i nie jest usystematyzowana, ale stąd nie wynika, jakoby miała być gorsza od naukowej.
Często podkreśla się, że mankamentem wiedzy potocznej jest jej nieweryfikowalność. Ale to też nie do końca jest prawdą. Sprawdza się ją na podstawie innych kryteriów weryfikacji aniżeli stosowanych w nauce. Czyżby były one naprawdę mniej wartościowe? Chyba nie. Mają przecież większe pole zastosowania od kryteriów naukowych, podobnie jak rozleglejsza jest wiedza potoczna od naukowej pod względem liczby ludzi (wszyscy ludzie mają wiedzę potoczną, a naukową ma niewielu) oraz zakresu (pole badań naukowych w odróżnieniu od dociekań potocznych jest mocno ograniczone przez obiektywne i subiektywne możliwości badaczy).
Fałszywa jest teza, że wiedza potoczna charakteryzuje się niższym stopniem prawdziwości niż wiedza naukowa. Zdaniem wybitnego filozofa nauki z UAM w Poznaniu Jana Sucha, wiedza potoczna, wywodząca się z reguły z doświadczenia zmysłowego, często okazuje się prawdziwa i niezawodna w działaniu praktycznym w nie mniejszym stopniu niż wiedza naukowa. Ponadto jest równie pewna.
Nie jest uzasadnione przekonanie, jakoby wiedzę potoczną uzyskiwano na drodze powierzchownych i pojedynczych obserwacji. Czasami są to obserwacje dokonywane przez pojedynczego obserwatora i powierzchowne, zależnie od jego możliwości poznawczych. Ale dopiero suma wiedzy gromadzona w ciągu bardzo długiego czasu przez wielu jednostkowych obserwatorów w ciągu ich życia i przekazywanej z pokolenia na pokolenie zaczyna funkcjonować w roli wiedzy potocznej w danej populacji w wyniku wnioskowania statystycznego i indukcyjnego.
Natomiast prawdą jest, że korzystanie z wiedzy potocznej nie wymaga intensywnego myślenia logicznego. Wiedzę potoczną można mieć o różnych rzeczach i sprawach z różnych dziedzin – religii, literatury i sztuki, poddawanych badaniom naukowym, filozoficznym i innym.
W zasadzie, wiedza potoczna spełnia takie same funkcje podstawowe, jak naukowa: wyjaśnia, opisuje i pozwala przewidywać.
Trudno orzec, która wiedza spełnia te funkcje lepiej, bo to zależy od tego, co przyjmie się za kryterium dobroci, które jest względne. Również można spierać się o to, która wiedza daje lepsze rezultaty aplikacyjne, ponieważ w wielu przypadkach, zwłaszcza w trudnych sytuacjach życiowych, lepszymi okazują się decyzje i działania podejmowane na podstawie wiedzy potocznej, tym bardziej wtedy, gdy trzeba podejmować je natychmiast i nie można pozwolić sobie na czasochłonne deliberacje naukowe.
Wiedza potoczna ogarnia obszary rzeczywistości, które ze względu na ograniczenia metodologiczne i wynikające z założeń idealizacyjnych nie są dostępne dla wiedzy naukowej. Istotnym wyróżnikiem wiedzy potocznej oraz w pewnym sensie jej zaletą jest łatwość jej opanowania, przekazywania i stosowania.
Wiedza naukowa
Wiedza naukowa charakteryzuje się wysokim stopniem ulogicznienia. Po pierwsze, tworzy logicznie uporządkowany system dedukcyjny, ponieważ jej twierdzenia pozostają w relacji wynikania logicznego. Po drugie, operuje pojęciami dobrze zdefiniowanymi, zgodnie z wymogami poprawności definicji. Po trzecie, jest systemem koherentnym, gdyż nie zawiera twierdzeń wzajemnie przeczących sobie (obowiązuje zasada wyłączonego środka). Charakteryzuje ją wykraczanie poza ramy danych empirycznych, ponieważ usiłuje zbadać istotę obiektów badań, odkryć ich mechanizmy wewnętrzne i prawidłowości. Dlatego musi rozbudowywać teorie, posługiwać się pojęciami abstrakcyjnymi oraz ulegać postępującej matematyzacji. To czyni ją coraz bardziej hermetyczną, dostępną tylko dla ludzi posiadających wykształcenie specjalistyczne, a poza tym - przybliża ją do filozofii.
Dzięki matematyzacji i precyzji pojęć wiedza naukowa jest ścisła. To wszystko sprawia, że wiedza naukowa w porównaniu z wiedzą potoczną o wiele lepiej, jeśli nie wyłącznie, nadaje się do dokonywania wynalazków technicznych jak i w innych sferach działalności praktycznej. Pod tym względem wiedza naukowa ma niewątpliwą przewagę nad wiedzą potoczną. Pod innymi względami raczej nie.
Wiedza naukowa jest systemem dedukcyjnym i ma strukturę hierarchiczną – jej twierdzenia i teorie układają się od szczegółowych do najogólniejszych. U podstaw każdej z nich leżą przesłanki w postaci różnych idealizacji oraz warunków brzegowych, które nie mają i nie mogą mieć miejsca w świecie sensorycznym i dlatego nie dają się do końca zweryfikować za pomocą kryteriów empirycznych, uznanych w nauce za ostateczne nawet na poziomach szczegółowych. Faktycznie, nie ma takiej teorii naukowej, która byłaby zbudowana bez założeń mniej lub bardziej upraszczających i idealizujących rzeczywistość sensoryczną.
Tak jest na przykład w przypadku fizyki, która nota bene uchodzi za najbardziej ścisłą naukę, gdzie zakłada się istnienie doskonałej izolacji (termicznej, elektrycznej, mechanicznej itp.), ruchu beztarciowego, ciała doskonale sztywnego, układu zamkniętego niepoddanego oddziaływaniom z zewnątrz, stałej prędkości światła itd. Jest to konieczne, ponieważ fizyka nie opisuje bezpośrednio zjawisk występujących w świecie sensorycznym (chociaż je bada), tylko ich modele matematyczne, które są ich reprezentacjami, a więc składnikami świata pomyślanego. A modele matematyczne obiektów świata sensorycznego są zawsze ich uproszczeniami i idealizacjami, gdyż żaden zapis matematyczny nie jest w stanie odzwierciedlić w pełni tego, co jest i co dzieje się w świecie sensorycznym.
Wskutek tego teorie fizyki, jej prawa i zasady, obowiązują wyłącznie wtedy, gdy spełniają założenia idealizacyjne, które w ostatecznym rachunku przyjmuje się „na wiarę”. To upodabnia wiedzę naukową do potocznej, która też jest budowana na fundamencie nieweryfikowalnych supozycji oraz przekonań osobistych, również przyjmowanych „na wiarę”. A im ogólniejsza teoria, tym więcej i tym mocniejszych wymaga takich założeń.
Na ogół panuje przekonanie, że wiedza naukowa posiada większy potencjał heurystyczny aniżeli wiedza potoczna. Jest ono pozornie prawdziwe. Ludzie pracujący w obszarze wiedzy naukowej, przede wszystkim naukowcy, mają stopień swobody twórczości ograniczony przez różne zakazy lub nakazy wynikające z praw naukowych oraz z reguł metodologicznych. Przekraczanie tych ograniczeń nie jest łatwe. Ci, którzy to czynili, narażali się na mocną krytykę środowiska naukowego, a nawet na drwiny. Świadczy o tym wiele przykładów z życia wielkich odkrywców i wynalazców, których efektów nie uznawano, ponieważ ich hipotezy przeczyły powszechnie obowiązującym prawom lub zasadom naukowym, chociaż sprawdzały się w praktyce.
O wiele łatwiej mają w tym względzie laicy, którzy działają w obszarze wiedzy potocznej, bo nie znają żadnych reguł, zakazów, które paraliżują innowacyjność. Potencjał heurystyczny zmniejsza się proporcjonalnie do korzystania z wiedzy naukowej.
Nowe perspektywy rozwoju wiedzy potocznej w czasach kultu nauki
Na przekór scjentystom, wiedza potoczna będzie rozwijać się w wyniku utrudniania dostępu do edukacji na dobrym poziomie, obniżania poziomu nauczania i wysokich kosztów kształcenia w renomowanych szkołach jak również dość szybko postępującego zaniku genów inteligencji, czyli odpowiedzialnych za edukację.
Na podstawie wcześniejszych badań Geralda Crabtree w 2012 r. okazało się, że liczba genów inteligencji w genomie człowieka zmniejsza się z każdym pokoleniem, ponieważ ludzie potrzebują ich coraz mniej w wyniku narastającego wraz z postępem cywilizacyjnym lenistwa intelektualnego, a z ostatnich badań Karla Stefenssona w 2017 r. wynika, że czynniki genetyczne, które są powiązane z ilością czasu, jaki spędzamy na nauce, stają się coraz rzadsze w naszej puli genowej i ich liczba szybko zmniejsza się.
W wyniku naturalnej selekcji genów, które predysponują ludzi do osiągania coraz wyższego poziomu wykształcenia, rodzą się coraz głupsze pokolenia. Już teraz daje się zauważyć rosnąca polaryzacja między mądrością a głupotą oraz wiedzą naukową a potoczną. W świadomości ludzi narasta udział głupoty i wiedzy potocznej.
Dojdzie do tego, że tylko u niewielkiej liczby ludzi (wybitnych naukowców) wiedza naukowa będzie niepomiernie przeważać nad wiedzą potoczną. Ich liczba wystarczy do tego, by w pełni realizować i potęgować postęp naukowy. Reszta społeczeństwa będzie tylko konsumować jego efekty.
Oprócz tego, doświadczenie życiowe pokazuje, że masom społecznym w zupełności wystarcza wiedza potoczna w ich życiu codziennym, którą czerpią bezkrytycznie z różnych źródeł znajdujących się w rękach manipulantów i ogłupiaczy: od krewnych i znajomych, z wypowiedzi szalbierzy i polityków, filmów, prasy kolorowej, reklamy, kazań, przysłów, radia telewizji i Internetu. Wygodniej im żyje się z nią i lepiej im służy aniżeli wiedza naukowa, przede wszystkim w czasie wolnym od pracy zarobkowej.
We współczesnym świecie coraz bardziej kształtują się warunki sprzyjające rozwojowi wiedzy potocznej i rysują się dobre perspektywy dla jej upowszechniania, głównie dlatego, że dzięki mass mediom i Internetowi jest to wiedza powszechnie dostępna i łatwo przyswajalna, a jej zdobywanie nie wymaga zbyt wielkiego wysiłku umysłowego.
Stąd można wnioskować, że wiedza potoczna będzie przyczyniać się do wzrostu mądrości ludu jeszcze w jeszcze większym stopniu aniżeli wiedza naukowa. Jej udział w kształtowaniu mądrości ludu będzie wzrastać również w wyniku rosnącej przewagi myślenia irracjonalnego nad racjonalnym.
Różne są tego przyczyny, między innymi:
• Rozczarowanie postępem nauki, który nie likwiduje podstawowych sprzeczności i nierówności społecznych i nie tworzy dobrobytu dla mas, lecz przyczynia się do ich wzrastającej pauperyzacji.
• Wzrost religijności w związku z postępującą pauperyzacją oraz zniewalaniem i ogłupianiem mas.
• Wiara w zabobony i magię, między innymi w związku z utrudnionym dostępem do lekarzy-specjalistów i farmaceutyków ze względu na coraz wyższe ceny.
• Szerzenie się myślenia na podstawie naśladownictwa i narzucanych stereotypów.
Z drugiej strony, teraz z wiedzy potocznej nie naśmiewa się i nie deprecjonuje jej, jak dawniej. Tym bardziej, że zawiera elementy wysoce prawdopodobne i życiowo mądre. Wiele prawd i morałów kryje się w przysłowiach ludowych tworzonych na podstawie wieloletnich spostrzeżeń w środowiskach lokalnych. Często sprawdzają się na przykład przepowiednie ludowe dotyczące pogody i innych spraw w wymiarze terenowym w przeciwieństwie do globalnych prognoz naukowych dotyczących coraz mniej przewidywalnego świata. Większe efekty wychowawcze uzyskiwano przedtem w wyniku wbijania na wiele sposobów w pamięć morałów zawartych w przysłowiach, między innymi dzięki stale rzucającym się w oczy makatkom z wypisanymi sloganami rozwieszonymi gęsto na ścianach, aniżeli teraz w wyniku niewielu lekcji etyki.
Od niedawna, coraz częściej i bardziej docenia się znaczenie wiedzy potocznej w życiu jednostek i społeczeństwa. Wzrasta świadomość o możliwości korzystania z jej potencjału kreatywności. Wskutek tego zaczyna się ją traktować nie jak przeszkodę czy konkurencję dla wiedzy naukowej, lecz jako czynnik wspomagający rozwój nauki. Relacja między wiedzą potoczną i naukową kształtuje się teraz na zasadzie komplementarności – jedna jest dopełnieniem drugiej.
Wiedza potoczna i nauka obywatelska
Wiedzę potoczną można wykorzystać do dwóch celów: do tego, by wspomagała rozwijanie nauki przez profesjonalnych badaczy i do tego, by była czynnikiem kontrolującym postęp cywilizacyjny.
W pierwszym przypadku chodzi o to, że w wyniku powszechnej edukacji wielu ludzi nabywa wiedzę naukową w różnym stopniu, ale nie pracuje zawodowo w organizacjach naukowych i dlatego bezpośrednio nie uczestniczy w tworzeniu postępu naukowego. Oni kierują się nie tylko wiedzą nabytą w szkołach, ale niekiedy w takim samym, albo większym, stopniu wiedzą potoczną budowaną na zdrowym rozsądku.
Spośród tych ludzi wywodzą się badacze-amatorzy oraz wolontariusze po studiach wyższych, którzy idąc za impulsem poznawczym czynią obserwacje różnych zjawisk przyrodniczych i społecznych, które z różnych względów nie są obiektami zainteresowania naukowców-profesjonalistów. Wiedza o tych zjawiskach zdobywana przez nich zazwyczaj metodami pozanaukowymi stanowi tzw. naukę obywatelską (citizen science lub Bűrgerwissenschaft).
Tworzenie nauki obywatelskiej zaczęło się ponad sto lat temu, ale w dzisiejszych czasach otrzymała ona dodatkowy wymiar dzięki technologiom cyfrowym. Wszędzie pojawiły się nowe możliwości współuczestnictwa w procesach badawczych. Na przykład, za pośrednictwem aplikacji na smartfony zbiera się dane, które gromadzi się i ocenia na specjalnie zaprogramowanych stronach internetowych. W ten sposób powstaje specyficzny rodzaj wiedzy - wiedza obywatelska, która jest nie tylko ogniwem pośrednim między wiedzą naukową a potoczną, ale ogniwem łączącym ze sobą oba rodzaje wiedzy.
Zastępy badaczy-amatorów w dużym stopniu wspomagają profesjonalistów przede wszystkim dlatego, że stanowią bezpłatną siłę roboczą, niekiedy finansują własne badania i wnoszą idee innowacyjne czerpane z wiedzy potocznej.
Konsekwencją przypadku, kiedy wiedza potoczna pełni funkcje kontrolne wobec postępu cywilizacyjnego są ruchy społeczne tworzone przez badaczy-amatorów na rzecz zaprzestania badań naukowych i ich zastosowań z uwagi na szkodliwość społeczną, degradację środowiska, wyginięcie niektórych gatunków zwierząt i roślin oraz zagrożenie dla zdrowia.
Takie ruchy są ważnym elementem społeczeństwa obywatelskiego. Toteż rozwijają się i mają mocną pozycję w krajach o wysokim poziomie rozwoju takiego społeczeństwa i tam rządzący muszą poważnie liczyć się z nimi w podejmowaniu decyzji politycznych i ekonomicznych.
Niestety, w Polsce początki nauki obywatelskiej pojawiły się dopiero w 2011 r. i mało kto o nich wie, bo ich działania nie są nagłaśniane ani popularyzowane w środkach przekazu masowego w takim stopniu jak różnego rodzaju szmiry oraz plotki. A rządzący nie respektują nawet opinii naukowców-profesjonalistów ani gremiów eksperckich.
Inaczej jest np. w Niemczech, gdzie nauka obywatelska jest mocno promowana przez Federalne Ministerstwo Badań, ponieważ – jak stwierdza minister Johanna Wanka w wywiadzie dla dziennika „Die Zeit” – „Coraz więcej osób odczuwa potrzebę współkształtowania polityki i nauki. Z drugiej strony, profesjonalni naukowcy w społeczeństwie obywatelskim mogą komunikować się z obywatelami i korzystać z ich pomysłów i uwag na temat szans i zagrożeń w zakresie badań, jeśli uczestniczą razem w realizacji projektów badawczych. Nauka obywatelska to korzystny „projekt win-win, jeśli tylko zarządza się nim prawidłowo”.
Konkluzja
Wiedza potoczna jest tak samo ważna, jak naukowa. O ile druga jest potrzebna naukowcom profesjonalnym zatrudnionym w organizacjach naukowych, a wiec niewielkiemu odsetkowi społeczeństwa, to pierwsza potrzebna jest wszystkim pozostałym, a nawet naukowcom.
Nic nie wskazuje na to, żeby wiedza potoczna zanikała w czasach obecnych, natomiast tworzą się warunki dla szybkiego rozwoju wiedzy potocznej w przyszłości.
Wiedza potoczna jest komplementarna w stosunku do wiedzy naukowej, jedna drugiej nie przeszkadza i obie mają na celu dobro ludzi.
Wiedza potoczna i naukowa składają się na mądrość ludu, która wzrasta w miarę postępów obu rodzajów wiedzy. Należy je rozwijać równolegle, mając na uwadze to, że mądrości ludu może być skutecznym antidotum na przesadną scjentyzację i racjonalizację myślenia oraz różnych sfer życia jak i na głupotę władców. Z reguły w historii zwyciężała mądrość ludu, dzięki czemu przetrwały narody i państwa mimo różnych zawirowań.
Wiesław Sztumski
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 35761
Postęp cywilizacyjny uwalnia ludzi w coraz większym stopniu i zakresie od wysiłku intelektualnego, a w szczególności od myślenia logicznego. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy komputery i różne „inteligentne”, albo „mądre” urządzenia techniczne, wspomagane komputerowo, świetnie zastępują mózgi ludzkie w zakresie logiki formalnej.
Praktycznie korzystają z nich przedstawiciele wszystkich zawodów. Wkrótce nie będą oni w ogóle musieli uczyć się logiki. W zupełności wystarczy im umiejętność posługiwania się „mądrymi urządzeniami” - znajomość instrukcji korzystania z nich oraz programów komputerowych niezbędnych do wykonywania zawodu.
Toteż ogranicza się nauczanie logiki w szkołach. Tym bardziej, że myślenie logiczne na co dzień sprowadza się do wnioskowania za pomocą algorytmów, następstwa stanów, prostych schematów testowych i stereotypów wyuczonych w szkołach lub nabytych w doświadczeniu życiowym. Wskutek tego na skalę masową postępuje zanik myślenia logicznego na gruncie podstawowych reguł i zasad logiki ogólnej.
Przeciętni zjadacze chleba mogą obyć się bez wiedzy z logiki, ale nie ci, od których decyzji zależy życie ludzi oraz losy narodów, państw, ludzkości i świata. Dotyczy to przede wszystkim elit władzy, zwłaszcza na najwyższych szczeblach zarządzania. Niestety, od kilkudziesięciu lat, a najbardziej ostatnio, decydenci polityczni coraz bardziej stronią od logiki.
Prawo Nowackiego
Jeszcze w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, badania prof. Walentego Nowackiego pokazały, że przywódcy krajów wysoko rozwiniętych tracą swą mądrość i podejmują decyzje coraz bardziej nieracjonalne, wręcz głupie. W związku z tym sformułował on „prawo zanikania logiki u przywódców krajów rozwiniętych” (W. Nowacki, Civilization and Logic. The Law of Inversely Proportional Stupidity, 1983). Stąd wyciągnął wniosek o nieuchronnym końcu cywilizacji zachodniej i rozpadzie imperiów światowych w niedalekiej przyszłości w konsekwencji narastającej głupoty ich przywódców politycznych.
Również późniejsze badania psychologów-behawiorystów potwierdzają eskalację nieracjonalnych zachowań liderów. Dlatego coraz bardziej będzie brakować przywódców, którzy podejmowaliby mądre decyzje dla dobra publicznego (E. Winter, Our Political Decisions Are Based More on Emotion Than Reason and Logic 2015).
Wniosek W. Nowackiego byłby prawdziwy, gdyby przywódcy nie korzystali z mądrości swych doradców. Ale tak nie jest. Przywódcy polityczni mogą być coraz głupsi - nie muszą myśleć logicznie ani zachować się i działać racjonalnie. Wystarczy, żeby byli na tyle mądrzy, by korzystali z wiedzy fachowej swoich doradców, przede wszystkim z zakresu psychologii społecznej i techniki reklamy, która wyszła już poza ramy sfery handlu. Sukcesy polityków w walce wyborczej i sprawowaniu władzy są proporcjonalne do mądrości (wiedzy) doradców; pod tym względem politycy stali się już zakładnikami doradców.
Niektórym wydaje się, że są tak mądrzy, że mogą rządzić samodzielnie bez pomocy mądrych doradców. Tacy są naprawdę głupi i źle na tym wychodzą. Inni tylko udają głupich, by zmylić przeciwników i zwyciężyć. Tak np. prezydent USA Richard Nixon chciał przekonać świat, że jest niekompetentny i może podejmować irracjonalne działania. Chodziło o to, by wzbudzić strach u przywódców państw bloku wschodniego przed atakiem broni nuklearnej i skłonić ich do poddania się propozycjom amerykańskim.
Nixon wyjaśnił to swojemu doradcy Harry'emu Robbinsowi Haldemanowi w taki sposób: „Chcę, aby Wietnam Północny uwierzył, że osiągnąłem punkt krytyczny, kiedy zrobię wszystko, aby zakończyć wojnę. Zagramy coś w rodzaju: „Mój Boże, wiesz jak bardzo Nixon nienawidzi komunizmu. Kiedy wpadnie w szał, nikt nie zdoła go powstrzymać - a on trzyma rękę na przycisku nuklearnym. Za dwa dni Ho Chi Minh będzie osobiście w Paryżu prosić mnie o pokój.” (tamże).
Ten fortel Nixona zawiódł i Amerykanie musieli niechlubnie wycofać się z Wietnamu. Chciał on przechytrzyć swoich przeciwników i tylko uchodzić za głupka w ich oczach, ale w końcu sam okazał się naprawdę głupim. Mimo to, naśladują go inni współcześni przywódcy krajów dysponujących bronią nuklearną, jak np. USA i Korea Północna. Wierzą, że sukces zapewni im ich prawdziwa czy pozorowana głupota oraz zdolność do podejmowania absurdalnych decyzji.
Gorszy wypiera lepszego
Rację miał W. Nowacki, że stopień głupoty liderów politycznych i partyjnych rośnie odwrotnie proporcjonalnie do poziomu cywilizacji, wiedzy i techniki. W ciągu ostatniego stulecia, mimo zawansowanego rozwoju społeczeństwa wiedzy, potencjał myślenia logicznego liderów oraz ich zdolność do logicznej oceny sytuacji politycznych ulega postępującej redukcji. A każdy kolejny przywódca okazuje się głupszy od swego poprzednika. Inaczej mówiąc, z czasem gorszy lider wypiera lepszego. To tak jak w ekonomii, zgodnie z prawem Kopernika-Greshama - gorszy pieniądz wypiera lepszy (jeśli jednocześnie istnieją dwa rodzaje pieniądza, równowartościowe pod względem prawnym, ale jeden z nich jest postrzegany jako „lepszy”, to ten „lepszy" będzie gromadzony, a w obiegu pozostanie głównie ten „gorszy”).
Można by więc sformułować analogiczne prawo o stopniowym zastępowaniu mądrzejszych liderów przez głupszych. O jego prawdziwości świadczą chociażby wyniki kolejnych wyborów w różnych państwach i sposoby uprawiania przez nich polityki.
Przy tym ciekawe jest to, że kampania wyborcza kosztuje tym więcej, im głupszy jest kandydat na przywódcę. A koszty te ponoszą przede wszystkim podatnicy, nawet mądrzy, albo bezpośrednio z płaconych podatków, albo pośrednio w wyniku różnych form drenażu finansowego konsumentów, stosowanego przez biznesmenów sponsorujących kampanie wyborcze.
Np. w USA koszt kampanii wyborczej prezydentów od Abrahama Lincolna do Baracka Obamy wzrósł - uwzględniając inflację - ponad 250-krotnie, a ostatnia prezydencka kampania wyborcza w USA kosztowała podatników już ponad miliard dolarów (zob. How Much Does it Cost to Become President?, w: Investopedia, 24.10.2019).
Na dodatek, podatnicy (zwykli obywatele) płacą potem dodatkowo za niedorzeczne decyzje polityczne podejmowane przez głupich polityków, których sami wybrali. Chodzi nie tylko o wymierne koszty ekonomiczne, ale również niewymierne koszty społeczne.
Coraz mniej mądrych
Dlaczego tak się dzieje? Po pierwsze, w skutecznie ogłupianych od wielu lat społeczeństwach, kurczą się zasoby ludzi mądrych, którzy mogliby pretendować do władzy. (Nawiasem mówiąc, mądrzy nie garną się do władzy, bo wiedzą że władza ogłupia i deprawuje i nie jest im do niczego potrzebna).
Po drugie, elity władzy i związane z nimi grupy nacisku wysuwają najgłupszych polityków na liderów, by łatwiej mogli nimi manipulować i wykorzystywać do załatwiania własnych interesów. A w razie niepowodzenia obarczyć ich odpowiedzialnością za złe rządy i usunąć, czyli zastąpić ich jeszcze głupszymi i bardziej uległymi indywiduami.
Po trzecie, propaganda wyborcza żeruje przede wszystkim na głupocie elektoratu tumanionego krzykliwą reklamą i szokującymi imprezami wyborczymi. Naiwni wyborcy, oczekując zmian na lepsze, wierzą - kierując się złudną nadzieją, a nie logiką - w obietnice bez pokrycia składane przez kłamliwych polityków. Nawet w to, że najgłupszy kandydat stanie się po wygranych wyborach mężem opatrznościowym społeczeństwa, narodu oraz państwa i „dobrym paniskiem” dla pokrzywdzonych i ubogich. Bo, jak powiadają, głupi wszystko kupi.
To jednak mało. Doszło już do tego, że elity polityczne jawnie korumpują wyborców, rozdając na lewo i prawo zamiast przysłowiowej kiełbasy wyborczej „łapówki wyborcze”, np. u nas w postaci „500 albo 100 plus” dla dzieci, emerytów, krów, tuczników itp. Oczywiście, nie z własnej kieszeni, tylko z budżetu naszego państwa lub Unii Europejskiej, tzn. kosztem społeczeństw (podatników).
Jak to jest, że w państwie rzekomo praworządnym za korupcję karze się jednostki, albo zorganizowane grupy, a nie liderów partyjnych, samorządowych i państwowych? Oto, do jakiego stopnia urosło wyobcowanie polityków ze społeczeństwa oraz ich arogancja i poczucie bezkarności, nie tylko prawnej, ale też moralnej.
Zanik logiki u elit zaraża ich podwładnych. Ludzie widzą, że do tego, by stać się kimś ważnym, wyróżniającym się w oczach mas - liderem w organizacjach lub celebry tą, albo robić karierę polityczną i zajmować najwyższe stanowiska w rządzie - nie trzeba być mądrym w rozumieniu logiki (racjonalnym, krytycznym i refleksyjnym). Wystarczy być „mądrym życiowo”, tzn. sprytnym, przebiegłym, bezwzględnym, kierować się logiką pragmatyczną (logiką sukcesu) i w razie potrzeby postępować irracjonalnie, a nawet głupio.
W związku z tym w społeczeństwie wiedzy paradoksalnie kształtuje się społeczeństwo o rosnącym ograniczaniu roli rozumu. To nie wróży niczego dobrego dla przyszłych losów ludzkości.
Dlaczego mądrzy przegrywają z głupimi?
Po pierwsze, dlatego, że głupich jest o wiele więcej niż mądrych i stale ich przybywa, a liczba mądrych pomniejsza się. A to z tego powodu, że po pierwsze, głupota dziedziczy się w tym sensie, że w kolejnych pokoleniach wzrasta liczba głupich w stosunku do mądrych i po drugie, że z coraz lepszym skutkiem i na szerszą skalę ogłupia się masy społeczne.
Po drugie, dlatego, że głupota urosła do roli cnoty - ludzie celowo i bez żenady afiszują się i szokują otoczenie swoją głupotą. Im kto przemyślniej wygłupia się, tym bardziej staje się popularny, powszechnie znany i sławny. Toteż ci, którzy chcą być celebrytami, osobami rozpoznawalnymi, eksponowanymi w środkach przekazu masowego - głównie w telewizji i prasie kolorowej, kierujących się gustami coraz mniej wybrednych odbiorców - prześcigają się w głupocie. (Świadczą o tym wciąż bardziej dziwaczne i ubliżające normom obyczajowym zdjęcia, od których roi się w portalach społecznościowych).
Po trzecie, dlatego, że do głupich nie docierają argumenty mądrych. Są oni tak głupi, że nie tylko nie rozumieją tego, co mówią do nich mądrzy, ale wręcz unikają kontaktów z nimi (stają się społecznością hermetyczną) - nie słuchają tego, co mówią, nie czytają tego, co piszą, bo są święcie przekonani o swojej jedynej i niepodważalnej racji. (Dowodem na to jest rosnąca liczba czytelników prasy brukowej i oglądalność idiotycznych programów, filmów, seriali itp.). Są oni zarazem ekshibicjonistami i fanatykami swojej głupoty.
Po czwarte, w psychice tak głupich ludzi ukształtował się system odpornościowy na mądrość, który blokuje dopływ mądrych (racjonalnych) informacji i argumentów do ich świadomości, a te, które jakimś cudem dotarły, zwalcza.
Z tej racji w walce politycznej o pozyskanie zwolenników (elektoratu) na nic zdają się argumenty, wywody i dowody logiczne, czy przytaczanie niezbitych faktów. Do bezrozumnego społeczeństwa trzeba przemawiać językiem zrozumiałym dla niego. Nie najmądrzejsi, lecz najgłupsi są najbardziej przekonywający i wiarogodni. Niestety, zapominają o tym mądrzy (inteligentni) politycy, którzy wierzą, że w coraz lepiej wykształconym społeczeństwie (informacyjnym) powinni przeważać ludzie mądrzy. Nic podobnego. Ludzi mądrych potrzeba coraz mniej. A potem, z reguły po niewczasie, dziwią się, kiedy tracą zwolenników, albo przegrywają głosowania w parlamencie i wybory dzięki głupiemu elektoratowi.
Wiesław Sztumski
Wyróżnienia i śródtytuły pochodzą od Redakcji.
- Autor: Wiesław Sztumski
- Odsłon: 3004
Ekonomia, będąca jedną z nauk społecznych, uległa bardzo szybkiej matematyzacji (parametryzacji). Przekształciła się w naukę stosowaną - praktycznie została zastąpiona przez ekonomiki szczegółowe i ekonometrię - podporządkowaną zasadom racjonalizacji, których przestrzeganie powinno zapewnić osiąganie wymiernych zysków z działalności gospodarczej.
Mogłoby się wydawać, że rozwój takiej ekonomii powinien przyczyniać się do tego, by ludzie oszczędniej gospodarowali materiałami, energią, zasobami przyrody i dobrami powszechnego użytku, by obniżali koszty produkcji i usług oraz ograniczali straty.
A tymczasem coraz bardziej wzrasta marnotrawstwo, przede wszystkim w sferze konsumpcji. I do takiego stopnia, że zaczęliśmy żyć w „społeczeństwie marnotrawców”, w którym cnota oszczędzania jest skutecznie wypierana przez „cnotę” rozrzutności. ( Pisałem o tym w „SN” Nr 1, 2015,- W jakim społeczeństwie żyjemy?, ale ograniczyłem się do marnotrawstwa rzeczy materialnych).
Najbardziej rzuca się w oczy i oburza marnowanie żywności. Badania pokazują, że wyrzuca się połowę wszystkich wytwarzanych artykułów spożywczych: co drugą główkę sałaty, co drugi ziemniak, co piąty chleb, a większość z nich ląduje w koszach na śmieci, zanim zdąży dotrzeć do konsumentów; chyba nikt nie zna skali tego zjawiska. Marnotrawstwo związane z rozrzutnością wzrasta proporcjonalnie do postępu cywilizacyjnego i dobrobytu, dlatego jest zjawiskiem występującym przede wszystkim w krajach wysokorozwiniętych i wśród ludzi zamożnych. A współczesne procesy cywilizacyjne doprowadzają do coraz większego wykorzystywania zasobów naszego środowiska życia i w związku z tym do znacznego wzrostu marnotrawstwa.
Wzory rozrzutności (do czasu)
Warto zastanowić się, dlaczego marnotrawimy dary przyrody oraz wytwory własnej pracy i tylko pozornie gospodarujemy nimi oszczędnie. Pozornie, ponieważ z jednej strony, w celu obniżania kosztów produkcji zużywa się jak najmniej surowców, materiałów, albo te lepszej jakości zastępuje tańszymi (gorszej jakości oraz surogatami) i stosuje technologie energooszczędne. A z drugiej strony, nie szanuje się produktów już nabytych, które po coraz krótszym czasie wyrzuca się, bo albo przestały być modne, albo nabyło się je w nadmiarze, albo dlatego, że coraz częściej pojawiają się na rynku nowsze, ładniejsze, bardziej funkcjonalne i budzące zazdrość u innych.
Możliwe, że jesteśmy istotami z natury rozrzutnymi, bo tak nas ukształtowała przyroda, która, niestety, jest rozrzutna. Marnują się ogromne ilości energii pochodzącej z promieniowania kosmicznego, Słońca, wnętrza Ziemi, wulkanów, rzek, wodospadów, mórz i oceanów; marnują się liczne substancje nieorganiczne, organiczne i istoty żywe w wyniku selekcji naturalnej oraz walki o byt.
Ponadto w przyrodzie jest masa rozmaitych elementów niepotrzebnych z punktu widzenia aktualnych potrzeb. W związku z tym można przypuszczać, że jeśli jakiś demiurg stworzył przyrodę, to był on wyjątkowym marnotrawcą i w ogóle nie kierował się zasadami racjonalnego gospodarowania. Był także kiepskim pragmatykiem.
Jednak, jeśli traktować tę sprawę w aspekcie całego czasu istnienia świata, to te redundancje - teraz uznawane za zbyteczne - w przyszłości mogą okazać się pożytecznymi.
Ale tego nie da się udowodnić in antecessum. Od milionów lat ewolucją przyrody rządziła zasada marnotrawstwa i różnorodności, dzięki czemu mogła ona skutecznie dokonywać się.
W naszej kulturze rozrzutność była do pierwszej rewolucji konsumenckiej (XVIII – XIX wiek), zwłaszcza w Średniowieczu, traktowana jak jakiś diabelski wymysł i grzech. Później była coraz bardziej tolerowana, w miarę kształtowania się społeczeństwa konsumenckiego. Obecnie trwonienie nikogo już nie razi i stało się miarodajnym wskaźnikiem wzrostu gospodarczego. A „społeczeństwo pieniężne” troszczy się o to, by ludzie jak najwięcej marnotrawili, żeby trzeba było tworzyć coraz więcej nowych dóbr i dzięki temu napędzać rozwój gospodarki i ludzkości.
Marnotrawstwo jest jakby swoistym perpetuum mobile napędzającym rozwój ludzkości. W związku z tym uwypukla się dobre strony marnotrawstwa i bagatelizuje złe - chyba po to, by „ideologicznie” uzasadnić jego istnienie i model współczesnej gospodarki, a także po to, by uzyskać społeczną akceptację takiej gospodarki.
Zaletą marnotrawstwa ma być to, że zmusza ono ludzi do tworzenia nowości (każda nowość zakłada z góry marnotrawstwo) i kreatywności (a więc do przyspieszania postępu technicznego i naukowego) i to, że marnotrawstwo zapewnia ludziom coraz większy dobrobyt. Po części tak jest, ale nie do końca.
Wzrost marnotrawstwa zapewnia dobrobyt tylko warstwom uprzywilejowanym: bogaczom i elitom władzy. A jeśli masom, to wyłącznie w krajach wysokorozwiniętych, kosztem krajów słabo rozwiniętych, gdzie narasta wyzysk i bieda.
Wadą marnotrawstwa jest bez wątpienia postępujące niszczenie dóbr i zasobów. Doszliśmy już do tego, że dobra są w coraz szybszym tempie konsumowane, spalane, zużywane, zastępowane (wymieniane) i wyrzucane.
Trwonienie zasobów umysłu
Oprócz marnotrawstwa przyrodniczego i materialnego jest jeszcze inna jego odmiana - marnotrawstwo intelektualne. Podejrzewam, że wywołuje one dużo gorsze skutki aniżeli tamte. Na szczególną uwagę zasługuje marnotrawstwo w edukacji, nauce i zarządzaniu. Na ogół sprowadza się ono do trwonienia kapitału ludzkiego i niedostatecznego wykorzystywania potencjału intelektualnego ludzi działających w tych obszarach życia społecznego. Marnotrawstwo w edukacji polega na niedostatecznym wykorzystywaniu zasobów i możliwości intelektualnych nauczycieli oraz uczniów. A marnotrawstwo w nauce – dodatkowo na trwonieniu sił i środków potrzebnych do badań i zdobywania i nowej wiedzy. Badania i analizy potwierdzają niską efektywność systemu oświaty w wielu krajach, która wynika z różnych przyczyn, czemu nikt nie zaprzecza. A to znaczy, że w systemie oświaty, czy ogólniej, w całej edukosferze, ma się do czynienia z różnymi formami marnotrawstwa i że proporcjonalnie do jego wzrostu spada wydajność systemu edukacji. Próbuje się temu zaradzić na różne sposoby, ale nie w wyniku likwidacji, albo zmniejszenia marnotrawstwa, lecz przez pozorne reformy. Trwoni się zasoby intelektualne mieszczące się w głowach uczniów i nauczycieli, zasoby wiedzy zawartej w podręcznikach i zasoby intelektu ludzi funkcjonujących w oświacie. Ponadto, ogromne marnotrawstwo intelektualne ma miejsce w systemie zarządzania szkołami. Na marnotrawstwo zasobu wiedzy uczniów w procesie nauczania zwraca się uwagę np. w Niemczech. „Większość dzieci, które przychodzą dzisiaj do szkoły podstawowej, umie już liczyć do stu, dodawać i odejmować liczby do dwudziestu, napisać swoje nazwisko i czytać proste słowa. Jest to raczej standardem. Niektóre z nich wiedzą też, że są liczby ujemne, a w piątym roku życia pojęły, że pewnego dnia umrą. A mimo to, w pierwszej klasie cofa się ich rozwój intelektualny do zera.
Oczywiście, prościej jest wszystkie dzieci sprowadzić do poziomu zerowego, aby móc kształtować je tak, jak jednorodną masę intelektualną. Ale jakie to marnotrawstwo intelektualne! Kochane szkoły, uczcie dzieci na pełnych obrotach! Nie spowalniajcie ich. Równe traktowanie za wszelką cenę wcale nie jest „błogosławieństwem”, ani wyrównywaniem szans, lecz katastrofą dla wszystkich dzieci. (Spiegel-Online, Forum: Schule, 10.12.2014).
W kształceniu obowiązuje zasada: „Przeciętność jest zła, zróżnicowanie jest dobre” . Tam się o tym szeroko dyskutuje, bo wiadomo, że w dobie komputerów i Internetu dzieci zdobywają wiedzę o wiele wcześniej niż ich rodzice. A u nas pewne kręgi polityczne i „mądrzy inaczej” rodzice protestują przeciwko poddawaniu sześciolatków obowiązkowi szkolnemu. Bo to rzekomo skraca beztroskie dzieciństwo. Może tak, ale po pierwsze, kto powiedział, że dzieciństwo ma być beztroskie, że jest ono lepsze dla dalszego rozwoju dziecka i jak długo ma ono trwać (niektórzy żyją beztrosko i nieodpowiedzialnie nawet do późnych lat, bo tak ich wychowali wielce „troskliwi” rodzice). Po drugie, wskutek wydłużania tego beztroskiego dzieciństwa, świadomie wyrządza się dzieciom krzywdę, ponieważ opóźnia się ich rozwój intelektualny, staż zawodowy oraz przyszłą karierę. Protestujący rodzice manifestują w istocie pozorną troskę o dzieci, taką na pokaz. Natomiast nikt nie protestuje przeciwko „urawniłowce” (uśrednianiu i umasowianiu) uczniów lub studentów i wynikającemu stąd przedmiotowemu traktowaniu ich, ani przeciw obniżaniu jakości kształcenia. Wręcz przeciwnie, chętnie godzi się - poza nieliczną grupą trzeźwo i futurystycznie myślących nauczycieli i rodziców - na stałe obniżanie wymagań. A celują w tym uczniowie i studenci rozleniwieni i charakteryzujący się postawami roszczeniowymi.
Podobne marnotrawstwo występuje w szkołach wyższych. Tutaj coraz częściej cofa się do „poziomu zerowego” w przedmiotach nauczania, zamiast kontynuować wykłady na bazie przedmiotów, które studenci zaliczyli już wcześniej. Zdarza się też, że w pierwszym semestrze naucza się matematyki z zakresu szkoły średniej, żeby wyrównać luki. To wszystko przyczynia się do marnotrawstwa intelektualnego nauczycieli, którzy nie mogą i nie muszą wykorzystywać całej swojej wiedzy w procesie nauczania, tylko jej część ograniczoną oddolnie przez poziom przeciętnie inteligentnej jednorodnej masy uczniów i - na dodatek - przez odgórnie narzucane „programy minimum”. Te programy zawęża się w miarę wzrostu nieefektywności nauczania, a wraz z tym sprowadza się przeciętną wiedzy uczniów do minimum – w granicy do poziomu „absolutnie zerowego”. Osobną kwestią jest marnotrawstwo potencjału intelektualnego zawartego w podręcznikach. Są one zazwyczaj pisane „na wyrost”, tzn. zawierają albo wiedzę zbyteczną i mało przydatną, albo taką, której nie egzekwuje się przy zaliczaniu przedmiotu. W obu przypadkach ma się do czynienia z marnotrawstwem. Marnotrawstwem jest również drukowanie alternatywnych podręczników do wyboru przez nauczycieli. Z ich wielonakładowych wydań korzysta się później w niewielkim procencie - reszta idzie na przemiał - a ogromne koszty ich publikacji, reklamy, magazynowania i dystrybucji ponosi budżet państwa (podatnicy). Czy stać nas na taką rozrzutność w sytuacji marnego finansowania oświaty? Jest to jeden z przykładów marnotrawstwa wkomponowanego w neoliberalistyczny model gospodarki. Daje się wolność wyboru podręczników (również w pewnym stopniu programów nauczania), ale nie uwzględnia się tego, że wolny wybór często nie musi być dobry z punktu widzenia ekonomii i prakseologii – nie przynosi zysku, tylko stratę.
A w ogóle u nas szkoły nie wychowują do oszczędzania czegokolwiek oprócz pieniędzy w ramach tzw. miesiąca oszczędności. (Jest to kompletną głupotą, bo ze względu na „śladowe” odsetki oferowane przez banki to się po prostu nie opłaca; na oszczędzaniu korzystają banki, a nie ich klienci. W ten sposób uczy się dzieci nieefektywnego gospodarowania pieniędzmi i zarządzani nimi.) O braku wychowywania do oszczędzania świadczy przede wszystkim marnotrawstwo żywności przez uczniów. Nauczyciele ankietowani na zlecenie programu „Tesco dla szkół” szacują, że co najmniej 1,6 tys. ton jedzenia ląduje rocznie w szkolnych koszach na śmieci. Dzieci wyrzucają głównie przygotowane w domu kanapki, wybierając zamiast nich słodycze i przekąski ze szkolnego sklepiku. A skala problemu marnowania żywności w szkołach narasta. We Włoszech (wzorem Francji) minister ochrony środowiska Gian Luca Galletti zapowiedział, że do końca roku przedstawi parlamentowi projekt ustawy zobowiązującej hurtownie do niewyrzucania niesprzedanych produktów żywnościowych, lecz do ich darowania. Zamierza on osiągnąć to nie za pomocą kar, lecz ulg podatkowych. Równocześnie powiedział, że trzeba pomagać rodzinom w redukcji marnotrawstwa żywności, a w szkołach informacje o marnowaniu żywności należy obowiązkowo włączyć do planów nauczania. Podobnie w Niemczech, np. w Nadrenii Północnej-Westfalii marnotrawstwo żywności ma być stałym tematem lekcji szkolnych w klasach 3 i 4, 7 i 8 oraz 11 i 12. W tym celu opracowano i udostępniono w Internecie specjalne materiały pomocnicze dla nauczycieli.
Marnotrawstwo w nauce polega na wykonywaniu badań zbędnych i pozornych. Nader często prowadzi się badania, które nie służą żadnemu celowi pragmatycznemu - są czymś w rodzaju ars pro arte - służą tylko badaczom do pozyskiwania pieniędzy (honoraria autorskie, granty), a także do tego, by nikt ich nie ganił za nieróbstwo i żeby chwalić się tymi badaniami w sprawozdaniach z działalności naukowej. Nie chcę być źle zrozumiany i dlatego wyjaśniam, że nie chodzi mi ani o badania, które wprawdzie nie dają aktualnie żadnych zysków wymiernych, ale mogą ich dostarczyć w przyszłości (w historii nauki jest wiele przykładów na to), ani o badania, w których wyniku wzbogaca się teorie, albo rozwija swój intelekt. Chodzi o badania jałowe, które przyczyniają się do robienia kariery naukowej.
Dokument opublikowany w 2012 r. przez nasze Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego „Rzetelność w badaniach naukowych oraz poszanowanie własności intelektualnej” w p. 2 zatytułowanym „Badania pozorne i zbędne” stwierdza, że takie badania podejmuje się ze względu na kryteria oceny pracowników naukowych: „Presja instytucjonalna sprawia, że wiele badań prowadzonych jest bez istotnej potrzeby poznawczej. Rzetelne badanie naukowe nie może być uzasadniane w pierwszym rzędzie potrzebami kariery akademickiej, lecz istotnymi brakami wiedzy”.
Na kwestię marnotrawstwa związanego z prowadzeniem badań bezużytecznych w Niemczech zwracał uwagę Matthias Kleiner - prezydent Deutscher Forschungsgemeinschaft: „Jaka będzie przyszłość kraju, który nie korzysta z zasobów intelektualnych dużej części ludności? To pytanie musimy postawić niemieckiej nauce”. A dalej zwraca uwagę na marnotrawstwo wynikające z ograniczonego zatrudniania kobiet w uczelniach: „(…) niski udział - w pewnym sensie można powiedzieć: zinstytucjonalizowana dyskryminacja kobiet w naszych uniwersytetach i instytucjach badawczych, jest nie tylko niesprawiedliwy. To jest marnowanie talentów, na co nie możemy sobie pozwolić”.
W tej wypowiedzi występuje jeszcze jeden rodzaj marnotrawstwa intelektualnego - marnotrawstwo talentów. Ma ono miejsce głównie w szkołach wyższych, ale też na niższych szczeblach edukacji. Ile to talentów szczególnie uzdolnionych dzieci nie rozwija się wskutek umasowienia intelektualnego uczniów w klasach szkolnych, nieuświadamiania sobie przez nauczycieli strat ponoszonych przez społeczeństwo w wyniku marnotrawstwa potencjału intelektualnego uczniów, albo zwykłego lenistwa nauczycieli.
Innym przejawem marnotrawstwa w nauce jest nadmiar publikacji przede wszystkim z dziedziny humanistyki, ale odkąd liczba publikacji stała się warunkiem koniecznym do utrzymania się na stanowisku, albo awansowania (robienia kariery naukowej), znacznie wzrosła liczba publikacji również z innych subdziedzin nauki. I to nie tylko ich ilość, lecz także objętość.
Jest to „zasługą” obowiązującego systemu oceniania pracowników uczelni na podstawie różnych list określających punktację artykułów i monografii oraz czasopism. Liczą się artykuły, których objętość przekracza jeden arkusz wydawniczy. Wielu z nich nie powinno się publikować ze względu na niski poziom, albo brak innowacyjności. Jednak mimo to, publikuje się. W ten sposób literaturę naukową zalewają publikacje, których nie czyta się, bo albo giną w masie, są niepotrzebne, bądź nieciekawe, albo ze względu na brak czasu. Ile przy tym traci się energii, czasu, materiałów i pieniędzy na ich publikowanie, tego chyba nikt nie zdołał dokładnie policzyć.
No, więc, hulaj dusza, publikuje się ile wlezie, jak nie na papierze, to w formie elektronicznej. To nic, że nie ma z nich pożytku, ważne, że się gdzieś ukazało i że liczy się do dorobku autora. Kto nie publikuje, ten nie pracuje naukowo, choćby nie wiadomo jak wielkie miał inne osiągniecia badawcze. Jest tylko jedna korzyść z tego: na masowej publikacji zarabiają wydawcy, tłumacze, recenzenci i inni pośrednicy. I o to chodzi w ekonomii nastawionej na zysk pieniężny: ważne jest, żeby pieniądz się kręcił i wprawiał w ruch wszystko – to, co potrzebne i co zbyteczne, bez względu na to, ile się trwoni. Ten zalew publikacji i informacji naukowych bierze się w pewnym stopniu również ze wzrostu zatrudnienia w sferze nauki, a on musi postępować, ponieważ im bardziej rozwinięta nauka, tym liczniejsze muszą być zespoły badawcze – dziś w pojedynkę niczego się nie odkryje, co najwyżej można coś wymyślić.
Przyczyną marnotrawstwa intelektualnego w sferze edukacji jest nieefektywny system zarządzania instytucjami oświatowymi i naukowymi. A marnotrawstwo zarządzania wszelkimi organizacjami bierze się:
- Z nadprodukcji (wytwarzania ponad możliwości zbyt, albo zbyt wczesnego wytwarzania, czyli uprzedzania popytu).
- Ze zbędnego ruchu (nadmiernej translokacji pracowników w wyniku nieprzemyślanej lokalizacji stanowisk pracy).
- Z wydłużania czasu oczekiwania (długich okresów bezczynności ludzi, maszyn, części i materiałów oczekujących na włączenie ich do procesu produkcji).
- Ze zbędnego transportu (niepotrzebnego przemieszczania elementów, części, półfabrykatów, gotowych wyrobów częściej niż to konieczne).
- Z robienia zbędnych zapasów (gromadzenia „na wyrost” materiałów, narzędzi, urządzeń i produktów).
- Z wad i błędów (naprawa wadliwych wyrobów i usuwanie błędów w dokumentacji oraz informacji obciąża koszty produkcji i nie tworzy wartości dodanej).
- Z nadmiernej obróbki (wykonywanie zbędnych czynności w procesie wytwarzania).
- Z niekorzystania w pełni z potencjału intelektualnego wszystkich pracowników zatrudnianych w organizacji. Najgorszym rodzajem marnotrawstwa jest niewykorzystywanie wiedzy i talentów pracowników.
W zasadzie każde z tych zjawisk (przyczyn) marnotrawstwa można dostrzec w strukturach i działalności wszystkich instytucji oświatowych i naukowych w mniejszym lub większym stopniu. Gdyby chciało się dokonać realnych reform w organizacjach oświatowych i naukowych w celu podwyższenia ich efektywności, to można by odwołać się do tych przyczyn marnotrawstwa w zarządzaniu organizacjami, które podano wyżej. Można by też na przykład wykorzystać model zarządzania Lean Manufacturing, czyli „szczupłego” zarządzania.
Doświadczenie dowodzi, że redukcja marnotrawstwa - przede wszystkim intelektualnego - przynosi zdecydowanie większe efekty oszczędnościowe (a tym samym zyski) niż praca ponad siły, albo stawianie celów nierealnych i nieosiągalnych. Ten model zarządzania stosuje się wprawdzie w przedsiębiorstwach wytwórczych i usługowych, ale można go z powodzeniem przenieść do sfery edukacji, ponieważ obecnie szkoły funkcjonują coraz bardziej jak przedsiębiorstwa usługowe – ich działanie ma przynosić wymierny zysk (pieniężny).
A skoro szkoły uległy makdonaldyzacji i funkcjonują jak markety, nie ma przeszkód, by stosować w nich takie modele zarządzania, jak w przypadku marketów.
Reformę oświaty i nauki trzeba zacząć od diagnozy, tj. od identyfikacji obszarów, stopni i przyczyn marnotrawstwa w organizacjach edukacyjnych oraz w ich funkcjonowaniu, potem wytyczyć kierunki działań zmierzających do stopniowej eliminacji marnotrawstwa i przejść do terapii, czyli podjąć odpowiednie czynności usprawniające strukturę i sposoby funkcjonowania tych organizacji. W przeciwnym razie kolejne reformy będą tylko pozornymi i nie przyniosą oczekiwanych, ani widocznych skutków. Marnotrawstwo intelektualne będzie szerzyć się nadal, a systemy edukacyjne będą coraz mniej wydolne.
18 czerwca 2015
|
|||
|