Politologia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 716
Co najmniej od czasów Platona i Arystotelesa ludzie wierzą w racjonalny porządek polityczny, oparty na wcielaniu akceptowanych społecznie wartości w życiu publicznym. Zgodnie z tą wiarą, jednostka może wykształcić przymioty racjonalności i logiki, zastosować je do odkrycia prawdy i podejmować trafne decyzje.
Racjonalizm znalazł wybitnych kontynuatorów w postaciach Karola Monteskiusza, Antoine Nicholasa de Condorceta, Georga Hegla, Augusta Comte’a, Johna Stuarta Milla, Johna Deweya i wielu innych.
Dla orędowników racjonalizmu kluczem do naprawy świata w wymiarach ekonomicznym, politycznym i społecznym, a nawet moralnym jest świadome kierowanie się rozumem. Sokratejska wizja mądrości ma charakter optymistyczny. Poprzez ciągłe poszukiwania, masową edukację, eksperymentowanie i inżynierię społeczną ludzie mogą doskonalić swoje instytucje, osiągając coraz lepsze rezultaty. To z takich inspiracji płynęło optymistyczne przekonanie utopijnych autorów (od Tomasza Morusa począwszy), że można połączyć indywidualne szczęście ze zbiorową harmonią, zaspokajając uniwersalne ludzkie tęsknoty i aspiracje.
W XX wieku dzięki J. Deweyowi w Stanach Zjednoczonych uwierzono w „sojusz między nauką i demokracją”, a jego rezultatami były liczne programy „budowy nowego społeczeństwa”, propagowane przez wielu prezydentów, zwłaszcza tych odwołujących się do doktryny liberalnej. Tak wtedy, jak i obecnie rzadko zdarzało się, że zamiary, przemyślenia i plany odnosiły skutki bliskie tym zamierzonym. Dawały jednak ludziom nadzieję i przeświadczenie, że warto myśleć pozytywnie (Norman V. Peale, Moc pozytywnego myślenia, 1952).
Inklinacje do tworzenia utopijnych wizji przyszłości były właściwe w ub. stuleciu także doktrynom totalitarnym i nacjonalistycznym, w tym komunizmowi i faszyzmowi. Ponieważ wiele z nich poniosło klęskę, istnieje naturalna tendencja do zwracania się w stronę przeszłości, którą traktuje się jako nieskończoną skarbnicę pomysłów na rozwiązywanie problemów w każdych okolicznościach. Nostalgia i żal za „utraconą Arkadią” prowokują do myślenia pesymistycznego. Pozwalają spojrzeć na przyszłość z retrospektywy, a miejsce utopii zastąpić wymyśloną przez Zygmunta Baumana „retrotopią”, powodowaną ciągłym strachem przed niepewną przyszłością.
Oczywiście rzadko się zdarza, że politycy wyciągają trafne wnioski z historii. Historia wcale nie jest – jak chciał tego Cyceron w słynnej sentencji Historia est magistra vitae – nauczycielką życia. Trzeba szczególnych okoliczności, aby wnioski formułowane na podstawie minionych wydarzeń i błędnych decyzji miały dobroczynne skutki dla tego, co się dzieje obecnie i co nastąpi w przewidywalnej przyszłości.
Antyracjonalizm
Przeciwieństwem racjonalizmu jest antyracjonalizm, który akcentuje raczej ludzkie słabości i ograniczenia rozumu ludzkiego w zakresie możliwości kreowania idealnych systemów społecznych i politycznych. Tradycje tego nurtu wywodzą się od wybitnych przedstawicieli XVIII-wiecznej myśli konserwatywnej: Davida Hume’a, Adama Fergussona, Adama Smitha i Edmunda Burke’a. To od nich wypływa przekonanie, że porządek społeczny i polityczny formuje się przez doświadczenie i tradycje, a nie poprzez reformy czy rewolucje.
Odwoływanie się do „ciemnych” stron natury ludzkiej prowokowało wielu myślicieli i pisarzy w XIX-XX w. do snucia wniosków pesymistycznych na temat losów ludzkości, przyszłości cywilizacji Zachodu czy upadku państwa narodowego. Warto pamiętać w tym kontekście o twórczości Henry’ego Adamsa, Fiodora Dostojewskiego, Oswalda Spenglera, ale także Alberta Camusa czy George’a Orwella.
Współcześnie do tej tradycji myślenia nawiązuje nurt realizmu politycznego, który zdobył największą popularność w XX wieku w świecie anglosaskim. Począwszy od poglądów protestanckiego teologa Reinholda Niebuhra, przez Hansa Morgenthaua i sędziwego Henry’ego Kissingera, po Kennetha Waltza i Johna J. Mearsheimera przewija się myśl, że niedoskonały z racjonalistycznego punktu widzenia świat jest rezultatem działania czynników stanowiących immanentną część natury ludzkiej – egoizmu, walki o byt, o dominację nad innymi. W świecie rywalizujących potęg i interesów cnoty moralne nigdy nie mogą zostać w pełni wcielone w życie, co najwyżej można do nich dążyć poprzez równoważenie interesów i łagodzenie konfliktów. Łatwiej jest osiągnąć mniejsze zło niż absolutne dobro.
Realizm polityczny jest z natury pesymistyczny w ocenie perspektyw racjonalności politycznej. Niebuhr w swojej książce Moralny człowiek i niemoralne społeczeństwo podkreślał, że ludzie od czasów Oświecenia upatrywali przyczyny problemów społecznych w złej woli rządzących lub w niewiedzy, pomijając ten zasadniczy fakt, że to egoizm każdego człowieka sprawia, iż działania czysto etyczne są niemożliwe. Z tego myślenia wynika przestroga, że ludzie nigdy nie będą całkiem rozumni, a proporcje rozumu do motywacji impulsywnych stają się coraz bardziej niekorzystne dla tych pierwszych, kiedy przechodzimy od poziomu jednostek do poziomu grup społecznych.
Realiści polityczni pojmują świat takim, jaki jest, bez nadziei na jakąś nadzwyczajną zmianę, która zapewni ludzkości dobrobyt w skali masowej i zagwarantuje powszechne bezpieczeństwo. W tym sensie są bardziej uczciwi od liberałów, którzy w imię nieosiągalnych ideałów – wolności, demokracji i wzrostu gospodarczego reprodukują na coraz większą skalę wszystkie patologie i bolączki korporacyjnego kapitalizmu, wywołując coraz więcej społecznych rozczarowań.
Towarzyszący realizmowi pesymizm nie neguje jednak postępu. Wręcz przeciwnie, realiści uznają wielkie dokonania ludzkości na rzecz bardziej bezpiecznego i zamożnego świata. Ale jednocześnie zauważają, że dzieje się to często kosztem natury ludzkiej, ukrytego i bezwzględnego wyzysku, degradacji środowiska, a także zwiększania podatności człowieka na różne nieszczęścia i katastrofy, powodowane jego grabieżczym instynktem i niszczycielskim charakterem działań.
Taka postawa pozwala na uświadamianie sobie ryzyka rozmaitych przedsięwzięć na rzecz postępu. Lepiej być przygotowanym na rozmaite nieszczęścia, niż być ich bezmyślną ofiarą. Zwracał na to uwagę jeden z największych pesymistycznie nastawionych filozofów niemieckich Friedrich Nietzsche, uznając, że tragiczna wizja życia ludzkiego jest podstawą postępu i ucieczki od wielu nieszczęść. Jemu też przypisuje się twierdzenie, że pesymizm wyprzedza w myśli politycznej optymizm, gdyż ludzie od najdawniejszych czasów byli na łasce sił natury i innych ludzi, co wiązało się z niepewnością i ciągłym zagrożeniem. Trzeba więc było podejmować roztropne działania, aby uniknąć nieszczęścia. Potwierdzają to dzieła starożytnych tragików greckich – Ajschylosa, Sofoklesa i Eurypidesa.
Dystopie
Dla realistycznych pesymistów typowe są dystopie, tj. negatywne osądy zastanej rzeczywistości (kontra-utopie). W literaturze XX wieku można znaleźć wiele utworów, wskazujących na dysfunkcjonalność współczesnych społeczeństw i systemu międzynarodowego jako całości. Klasycznymi dziełami w tym gatunku (niektóre zyskały światową popularność dzięki przeniesieniu na ekrany) są np.: Jewgienija Zamiatina My (1924), Aldousa Huxleya Nowy wspaniały świat (1932), George’a Orwella 1984 (1949) czy Williama Goldinga Władca much (1954).
Dystopie i utopie oddają charakter nastrojów i oczekiwań społecznych w danym okresie. Po II wojnie światowej miały inspirujący wpływ na intelektualistów, którzy choćby na forum Klubu Rzymskiego podejmowali próby predykcji i prognozowania tendencji rozwojowych ku przestrodze i rozwadze rządów i społeczeństw.
„Czarne” wizje przyszłości, które pojawiają się w ramach rozmaitych badań i analiz naukowych odzwierciedlają nie tylko katastroficzne lęki przed skutkami wyzwolenia rozumu ludzkiego z moralnych ograniczeń. Chodzi także o to, że coraz więcej ludzi obawia się, że dotychczasowe kierunki rozwoju stają się źródłem coraz większych zagrożeń, łącznie z totalnym unicestwieniem ludzkości. Ludzkość intuicyjnie obawia się, że światem z ukrycia kierują złowrogie siły (obserwujemy „wysyp” rozmaitych teorii spiskowych), które w postaci wyobcowanych i zdradzieckich elit żerują na całej „reszcie” ludzkości. Zbadanie tego zjawiska jest ważnym wyzwaniem poznawczym, ale jak dotąd w Polsce tylko nieliczni analitycy mają odwagę o tym mówić.
W świetle brutalnej gry międzynarodowej, prowadzącej do rewizjonizmu geopolitycznego, pogłębiania się kryzysu prawa międzynarodowego i narastania tendencji prowojennych, pesymizmowi realistów politycznych towarzyszą fatalistyczne i katastroficzne wizje perspektyw rozwojowych.
Realiści nie są jednak zwolennikami apokaliptycznego sposobu myślenia. Nie zdają się na fatum, lecz na roztropność decydentów politycznych, na pogodzenie się z realiami nawet za cenę rezygnacji ze sprawiedliwości, aby tylko przywrócić stabilność i pokój. Bezkompromisowość i nieustępliwość w wielu sytuacjach mają walory pozytywne, a nawet heroiczne. Ale mogą też świadczyć o ślepym zacietrzewieniu, utracie wewnątrzsterowności i braku wrażliwości na rosnącą skalę zniszczeń i liczbę ofiar w konflikcie.
Klasyczny realizm polityczny i jego współczesne emanacje uczą, że kombinacja odstraszania i dyplomacji jest skuteczniejsza niż otwarta wojna. Tę trudno skończyć, póki nie nastąpi przesilenie w stosunku sił i pokonanie jednej ze stron. Odwoływanie się do kompromisu staje się niewykonalne, gdy żadna ze stron nie godzi się na „paktowanie z diabłem”.
Tu widać wyraźnie, jak trudno wykreślić granice między moralizmem a cynizmem, między idealizmem a irracjonalizmem. Pesymizm realizmu politycznego podważa racjonalność procesów decyzyjnych i mądrość aktorów politycznych, którzy przeceniają swoje możliwości działania. Często także popadają w pychę, która poprzedza katastrofę. Wszystko zależy więc od tego, jakie decydenci przyjmują założenia, leżące u podstaw ich pojmowania świata. Jeśli jest on podzielony między dobro i zło na zasadzie przeciwności ideologicznych, nie ma w nim miejsca na kompromis, a zatem i trwały pokój. Jeśli natomiast skupiają uwagę na ochronie egzystencjalnych interesów przetrwania każdej ze stron konfliktu, możliwe jest znalezienie mechanizmów równoważących, stabilizujących ich dotychczasowy stan posiadania i zabezpieczających przed jego degradacją.
Wprawdzie media masowe bombardują nas informacjami o rosnącej gospodarce światowej i nieustannym postępie naukowym (tylko Rosja upada!), ale wiele oznak na niebie i ziemi wskazuje, że wizja przyszłości rysuje się w czarnych barwach. Najbardziej wymownym, bo namacalnym przez każdego mieszkańca globu jest kryzys energetyczny. Ale za nim czają się inne, równie niebezpieczne kryzysy: klimatyczny, hydrologiczny, ekologiczny, żywnościowy, migracyjny i in. Pandemia koronawirusa i konsekwencje globalnego konfliktu Zachodu z Rosją i Chinami, z wojną na Ukrainie w jego centralnym tle, pozwalają uświadomić sobie, że jesteśmy ofiarami systemowej, zorganizowanej przemocy, zadawanej przez logikę nieograniczonego wzrostu gospodarczego. Opiera się on na koncentracji zasobów finansowych świata w rękach wąskiej elity bogaczy i zarządzaniu naszym życiem przez sieć wielkich korporacji, które kosztem „suwerennych” państw przejmują kontrolę nad całością życia społecznego.
Wielu ludzi ciągle jednak żyje w błogim śnie bezproblemowego polepszania swojego dobrobytu, nie uświadamiając sobie ponurej sytuacji uzależnienia i podporządkowania. Mało ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że strukturalna przemoc wokół nas czyni wolność każdego człowieka iluzją i fikcją. Jest to wolność bez wyboru i nawet ograniczonego pola manewru.
Problem z liderami
Realizm polityczny ze swoją pesymistyczną filozofią, począwszy od antycznego historyka Tukidydesa uczy nas, że przywódcy polityczni w wielu epokach stają się zakładnikami swoich własnych aspiracji i żądz. Nie są w stanie trwale zapanować nad wszystkimi innymi uczestnikami życia międzynarodowego, ani nad ich środowiskiem. Mogą jednak poprzez dążenia hegemoniczne i imperialistyczne podboje zakłócać równowagę systemową, prowadząc do katastrof wojennych, skazujących ludność na traumatyczne cierpienia. W stosunkach międzynarodowych ciągle brakuje mechanizmów, które mogłyby zatrzymać liderów politycznych w realizacji ich wyolbrzymionych aspiracji, a przede wszystkim zapobiec świadomemu i nieświadomemu budowaniu negatywnych scenariuszy przyszłości. Realizm polityczny nie jest oczywiście receptą na „wieczny pokój”, ale dzięki powściągliwości liderów politycznych może przyczynić się do o ograniczenia już istniejących konfliktów i zmniejszenia liczby przyszłych wojen.
Pesymistyczna wizja przyszłości ma obecnie związek z negatywnymi konsekwencjami procesów globalizacyjnych, które jeszcze w latach dziewięćdziesiątych ub. stulecia niosły olbrzymie nadzieje i sporo optymizmu. Tzw. globalne zarządzanie miało pomóc we włączeniu do współzależnego systemu suwerenne państwa, gdy tymczasem tworzące je instytucje i organizacje wielostronne uczyniło instrumentami gry o wpływy najsilniejszych, przede wszystkim korporacji transnarodowych i największych potęg. Zamiast bardziej egalitarnego i demokratycznego systemu globalnego powstał jeszcze bardziej zhierarchizowany i asymetryczny układ, osłabiający możliwości oddziaływania pojedynczych państw. Demontaż ich suwerenności następuje na naszych oczach, choć rządzący wydają się być ślepi i głusi. Nie chcą dostrzec, że złe zarządzanie wewnętrzne powoduje przejęcie funkcji państwa przez struktury zewnętrzne. Słabi przegrywają z silniejszymi nie tyle na polu bitwy, ile poprzez wielopoziomowe uzależnienia od ponadnarodowych i pozapaństwowych centrów decyzyjnych (związki integracyjne, korporacje, grupy interesu, tajne służby i in.).
W polskiej nauce i myśli politycznej brakuje pogłębionej refleksji nad realizmem politycznym. Mimo powszechnego zapatrzenia w Stany Zjednoczone, amerykański dorobek teoretyczny jest słabo przyswajalny, a umiejętności diagnozowania swoich interesów i lokowania rzeczywistej, a nie wyimaginowanej pozycji międzynarodowej Polski są na żenująco niskim poziomie. Polska myśl polityczna nawiązuje ciągle do tradycji romantycznej. Miejsce „prometeizmu mesjanistycznego” zajął „prometeizm demokratyczny”, a optymistyczna wiara w fałszywą moralność i lekceważenie potęgi materialnej na rzecz posłannictwa dziejowego prowadzi rządzących, jak i ich protagonistów do uprawiania fałszywej, nieodpowiedzialnej polityki.
Stanisław Bieleń
Wyróżnienia i śródtytuły pochodzą od Redakcji.
- Autor: al
- Odsłon: 4680
- Autor: Stanisław Bieleń
- Odsłon: 2103
Nie jest łatwo badać problematykę polskiej pamięci historycznej w dzisiejszych uwarunkowaniach politycznych. Naukowe interpretacje tego zjawiska nie są pozbawione aspektu wartościującego, a wiele publikacji ma wyraźny kontekst polityczny, by nie powiedzieć partyjny. Wielu polskich intelektualistów wcale nie kryje się ze swoimi sympatiami czy antypatiami politycznymi, co rzutuje negatywnie na ich obiektywizm i wiarygodność badawczą.
Przy wielu okazjach ujawnia się mizeria intelektualna, brak wiedzy,
kwalifikacji moralnych i merytorycznych, ale także brak dobrej woli w ocenie realiów rosyjskich. Uderza przede wszystkim przypisywanie Rosjanom „apologii przeszłości dyktatorsko-reformatorskiej i przeszłości czarnosecinnej, przeszłości prawosławno-słowianofilskiej i przeszłości bolszewicko- stalinowskiej” (A. Michnik, Polityka historyczna, wariant rosyjski, „Gazeta Wyborcza”, 28.09.06).
A przecież w Rosji istnieją różne warianty myślenia o historii. Poza tym nie ma ona innej historii i nie dokona jej rewizji na zasadzie całkowitego odrzucenia, gdyż to oznaczałoby irracjonalne zaprzeczenie własnej tożsamości. Takie oczekiwania wobec niej świadczą raczej o naiwnym i utopijnym myśleniu oczekujących, albo o świadomym manipulowaniu opinią publiczną.
Niestety, badacze historii współczesnej odegrali negatywną rolę w budowaniu pamięci historycznej. Nie dokonali rekonstrukcji polskiej historii z punktu widzenia nauki, lecz kolejny raz zajęli miejsce obrońców doktryny politycznej, dopasowując się do oczekiwań władzy.
Pamięć historyczna została poddana ideologizacji. Doświadczenie jednostkowe i zbiorowe zostało podporządkowane narzuconej przez polityków narracji. W odniesieniu do historii najnowszej górę bierze – co widać choćby po kulcie żołnierzy wyklętych – narracja insurekcyjna i romantyczna, patetyczna i egzaltowana, odwołująca się do kultu śmierci pozbawionej sensu. W kontekście pamięci historycznej wypromowano slogan „polityki historycznej”, mający charakter „wytrychu”, którym posługują się politycy i propagandyści.
Hasło wylansowane w 2005 r. w programie wyborczym Prawa i Sprawiedliwości od początku miało bardzo instrumentalny charakter. Nie odnosiło się do naukowej refleksji nad historią, lecz raczej do jej interpretacji, przydatnej w budowaniu wizerunku partii i w umacnianiu jej linii politycznej. Chodziło o zweryfikowanie historii ostatnich dekad na swoją korzyść, przemodelowanie świadomości historycznej społeczeństwa tak, aby zdobyć poklask i poparcie dla określonego programu politycznego. Tzw. polityka historyczna weszła w ten sposób do instrumentarium polityczno-ideologicznego partii politycznych, stała
się elementem marketingu politycznego, przejęta przez media masowe stała się inspiracją dla programów informacyjnych i narzędziem propagandy. Jej cechą stała się selektywność poznawcza, patrzenie na przeszłość w sposób wybiórczy i dobierający zdarzenia na potrzeby konkretnej koncepcji politycznej.
Jest powszechnie przyjęte, że historia stanowi punkt wyjścia do działania
politycznego. „Jednak skuteczność tego działania – pisze Krzysztof Zamorski („Nostalgia i wzniosłość a refleksja krytyczna o dziejach”)– zależy od koncepcji historii, która leży u jego podstaw. Działania z natury rzeczy skierowanego na przyszłość. Jeśli jako punkt wyjścia przyjmiemy nostalgiczną wizję przeszłości, wyprowadzone z takiej historii wskazówki do działania politycznego narażone są na ograniczoną obserwację pola działania.
Jeśli zaś za podstawę przyjmiemy krytyczną wizję dziejów, obserwacja
pola przyszłego działania i możliwych jego skutków zwiększa się znacząco.
Rzecz jednak w tym, że zwolennicy »polityki historycznej« w Polsce zazwyczaj pozostają pod silnym wpływem historii nostalgicznej, będącej wytworem i reprezentowanej głównie przez historiografię tradycyjną”.
Koncepcja historii nostalgicznej negatywnie wpływa na sposób myślenia o przeszłości i jej opis. Przede wszystkim nawiązuje do zadanego kiedyś przez obcych bólu, wyrządzonych krzywd, cierpienia i poświęceń, a jednocześnie satysfakcji ze złożonej ofiary. Skuteczne uprawianie polityki z wykorzystaniem historii ma sens jedynie wtedy, gdy tzw. polityka historyczna stanie się źródłem analiz możliwych zagrożeń, próbą oceny szans na sukces konkretnych decyzji, nie zaś ideologią i próbą narzucania innym własnej wizji świata.
Martyrologia i heroizm
Elity polityczne Polski nie potrafią wykorzystać bogatego i złożonego doświadczenia historycznego w relacjach z Rosją inaczej, jak tylko w celu konfrontacyjnym. Polityka, niesłusznie i niepotrzebnie nazywana historyczną, jest demonizowana, opiera się na emocjonalnym wartościowaniu, co niewiele ma wspólnego ze sztuką racjonalnego osiągania celów. Ma ona przede wszystkim rywalizacyjny charakter, jest sztuką walki, dzielenia wszystkich na wrogów i przyjaciół, szerzeniem jednostronnej wizji Polski jako skrzywdzonej ofiary XX-wiecznych totalitaryzmów.
Polscy politycy uciekają od innych odmian politycznego działania: akomodacyjnego, konsensualnego czy kooperacyjnego. Nie potrafią przestawić polskiej świadomości politycznej na wyzwania przyszłości, nie umieją dokonać rzetelnej i odważnej weryfikacji możliwości, które są stosunkowo skromne, jeśli chodzi o aktywność międzynarodową.
W tym kontekście nie mają racji ci badacze polskiej i rosyjskiej pamięci
historycznej, którzy przypisują polskim decydentom silne przywiązanie
do tradycji liberalnej, a decydentom rosyjskim – do tradycji realistycznej.
Owszem, Polska przez wiele lat rzeczywiście polegała na instytucjach międzynarodowych, broniąc ładu normatywnego i instytucjonalnego, opartego na wartościach zachodnich. Istotą tych wartości jest sztuka budowania porozumień, oparta na gotowości brania pod uwagę odmiennych punktów widzenia o różnym stopniu złożoności, czyli na osiąganiu kompromisu.
Kompromis uznaje się za zasadę wspólnego dochodzenia do prawdy, co
oznacza, że żaden z partnerów nie zmusza drugiego do bezwzględnego podporządkowania się swoim poglądom i przekonaniom. Wręcz przeciwnie, pozostawia drugiej stronie niezależność w definiowaniu swoich racji. Istotą relacji jest „wczuwanie się” w punkt widzenia drugiej strony, aby przy dobrej woli przyznać jej choć trochę słuszności. Partnerzy gotowi do dialogu są tym samym gotowi prawdę drugiego partnera uczynić częścią swojej prawdy.
Zdolność do pójścia na kompromis jest często warunkowana przez stosunek sił między stronami. Państwa zajmują postawy nieustępliwe w wielu sprawach, co może być wynikiem poczucia przewag i wynikającego z nich lekceważenia oponenta oraz niedoceniania jego determinacji.
Na przykład, w Rosji panuje przekonanie, że postawy kompromisowe i koncyliacyjne są mniej skuteczne i opłacalne niż postawy bezkompromisowe. Wyrazy dobrej woli i wspaniałomyślności mogą być potraktowane przez drugą stronę jako oznaka słabości, uległości czy podstępu.
W przypadku słabszej Polski ma ona w porównaniu z Rosją bardziej ograniczone pole manewru. Powoduje to wzrost determinacji
na rzecz obrony swoich racji. Ponadto, zamiast odwołania się do praktycznych celów (co jest typowe dla etosu kupieckiego), Polacy odwołują się do dumy i godności (do etosu rycerskiego). Stąd nastawienia kompromisowe uchodzą za „nierycerskie” i „niehonorowe”. Nawet, gdy kompromis może być uznawany za efekt nadmiernej ustępliwości, jest jednak zawsze z pragmatycznego punktu widzenia lepszym rozwiązaniem niż klęska, choćby nawet najbardziej „rycerska” i „honorowa”.
Polska nie jest w stanie pogodzić się z istniejącą asymetryczną współzależnością (a nawet zależnością od Rosji, zwłaszcza w sferze energetycznej) i jako słabsza strona relacji traktuje tę asymetrię nie jako wyzwanie, ale jako śmiertelne zagrożenie. Nawołuje więc swoich zachodnich sojuszników do „wojowania z Rosją”. Gdzie tu miejsce na postawy kompromisowe, zgodne z tradycją liberalną?
Zdaniem Bronisława Łagowskiego, w Polsce koegzystują ze sobą doskonale dwie na pozór sprzeczne tradycje – martyrologiczna i heroistyczna. Wykraczają one poza pamięć historyczną, dostarczając kryteriów słuszności w polityce, zwłaszcza zagranicznej. „Martyrologia narodowa pobudza wieczną urazę do narodów sąsiednich, które kiedyś wykorzystały swoją przewagę, by nas sobie podporządkować, i rzekomo tylko czekają na okazję, żeby to powtórzyć.
Mitologia heroistyczna z kolei każe państwu demonstrować przede
wszystkim ‘odwagę’ w stosunku do innych państw, każe wysuwać roszczenia do ich ‘solidarności’, czyli obsługiwania polskich interesów, wreszcie żądać, by podporządkowały się one polskim wyobrażeniom o historii”.
W innym miejscu tenże autor jeszcze dosadniej przedstawił istotę heroistycznej koncepcji państwa, pisząc: „odwołuje się ono do cnoty odwagi, ale ta odwaga jest oderwana od okoliczności. Klęski narodowe są idealizowane z powodu odwagi, jaką wykazali zabici, trzeba mieć odwagę lądowania we mgle, trzeba zachęcać sojuszników do polityki wojowniczej, wiedząc, że własny kraj stałby się pierwszą ofiarą wymiany ciosów rakietowych. Trzeba wyszukiwać powody do wrogości wobec innych narodów, rytualizować doznane krzywdy, żeby je zachować w pamięci na wieki i odnawiać w sobie uczucia mściwości niezbędne w utrzymywaniu gotowości do wojny”.
Spór toczy się nie o fakty czy prawdę historyczną (to slogan). Idzie raczej o różne wizje, wyobrażenia, które częściej mają charakter wizualny i audialny, niż refleksyjno-intelektualny.
Stosunek do pamięci historycznej jest wynikiem „traum i wiktymizacji,
lat niewoli, dominującej roli Kościoła z jego nauką o uwznioślającej roli cierpienia, a także niskiego czynnika realnej skolaryzacji”.
Deformacje w pojmowaniu interesu narodowego
Dzisiejsza Europa jest bardziej zdominowana przez pamięć niż przez historię. Pamięć jest kwestią indywidualnych rejestrów z przeszłości, każdy ma swoją i trudno o niej dyskutować czy też przekonywać się nawzajem. O historii można dyskutować, spierać się co do jej wersji, pamięć pozostaje jednostkowa, niepowtarzalna. „Zjednoczona Europa nie wymaga wspólnej narracji historycznej – bo taka jest nierealna – ale rozumienia historii” (Timothy Snyder, Zakładnicy pamięci, GW, 28-29.03.09).
Ponadto, Zachód żyje przyszłością, ulega kosmopolityzacji, podczas gdy Wschód Europy pogrążony jest w przeszłości.
Na tym tle świat polskiej polityki nawiązuje do tradycji nasyconej treściami ksenofobicznymi. Interes narodowy jest definiowany w kategoriach egoistycznych, jako konieczność walki z historycznymi wrogami, którzy czyhają na polską niepodległość i suwerenność.
Jedynie patriotyczne elity polityczne (definicja patriotyzmu zależy od nich samych) są świadome istoty interesu narodowego. Wszyscy wątpiący czy krytykujący je za uzurpatorskie zapędy zasługują na pogardę, albo na anatemę.
Jest to nawiązanie do tradycji, która nakazuje wpajanie narodowi kolektywnej świadomości, budowanie wyłącznej lojalności wobec własnego narodowego państwa, a raczej jego władz. Konsekwencją tego podejścia są rozmaite skłonności cenzorskie, aby przeciwstawiać się wszelkiej krytyce, która kolidowałaby z tak pojętym interesem narodowym.
W Polsce mamy do czynienia z wielością zbiorowych pamięci, a tzw. polityka historyczna państwa w formie ofensywnej ma tę wielość delegalizować i uniformizować. Stworzenie jednolitej, wspólnej „całemu narodowi” pamięci historycznej jest obiektywnie niemożliwe, gdyż różne są losy i doświadczenia historyczne Polaków, zróżnicowana jest wiedza na temat historii i podzielone są narracje historyczne.
Gdyby zastosować modną obecnie w socjologii analizę dyskursów, to okaże się, że w Polsce mamy do czynienia z kilkoma rodzajami pamięci historycznej w odniesieniu do stosunków polsko-rosyjskich, a to na poziomie programów i decyzji politycznych partii i organów władzy państwowej, na poziomie medialnym, na poziomie akademickim i edukacyjnym oraz na poziomie wspólnot religijnych. Jest wreszcie pamięć potoczna.
Zwłaszcza na poziomie politycznym i medialnym, ale chyba i edukacyjnym dokonuje się w polskiej przestrzeni publicznej stygmatyzacja pamięci historycznej wobec Rosjan. Proces ten oznacza naznaczanie, piętnowanie, przypisywanie negatywnych etykiet, odrzucanie czy niszczenie wizerunku.
Działania te mają charakter intencjonalny i metodyczny, zorganizowany
i celowy, oparty na pewnej polityce, dlatego można orzec, że są prowadzone z namysłem i premedytacją. Nie można jednak wskazać jednej instytucji, która koordynowałaby tę politykę. Wiele działań ma charakter reaktywny stereotypów Sowietów na współczesną Rosję.
Strach przed Rosją
Stygmatyzacja Rosji jako wroga jest pochodną przeczulenia na tle rosyjskiej potęgi, jej zaborczych intencji i ekspansji imperialnej. Strach przed Rosją stanowi obecnie ważne narzędzie podsycania napięcia, ale i deprecjonowania jej roli mocarstwowej.
Stygmatyzowanie oznacza utrwalanie w zbiorowej świadomości i pamięci
tego, co najgorsze w odniesieniu do Rosjan. Nie ma w tym procesie miejsca na wybaczenie, zapomnienie, czy świadomą amnezję.
W stosunku do Rosjan – państwa i jego polityków – trwa ciągłe przypominanie niechlubnych wydarzeń ze stosunków wzajemnych z jednoczesnym przemilczaniem epizodów niewygodnych, demonizowanie roli sprawczej w historii i współcześnie, kreowanie klimatu „odwiecznej” wrogości. Szczególną rolę odgrywa w tym względzie propaganda nastawiona na wskazywanie historycznego wroga, który nie przestaje grozić i szkodzić Polsce.
Negatywne spojrzenie na dzisiejszą Rosję jest obciążone antyrosyjskim dyskursem ukształtowanym jeszcze w dobie romantyzmu, pod zaborami, w czasie zrywów powstańczych. Ta insurekcyjna skaza na polskiej pamięci historycznej determinuje „kultywowanie megalomańskiej heroicznej wizji dziejów” z Rosją jako „spadkobiercą wszelkiego zła” i sprawczynią wszelkich krzywd, jakich Polacy doznawali od czasów carskich.
Lekceważenie i ośmieszanie to typowe elementy retoryki stosowanej przeciw Rosji. Wiąże się z tym poczucie wyższości wobec kultury i cywilizacji rosyjskiej. Warto zauważyć, że często osoby deprecjonujące dorobek cywilizacyjny Rosji mają nikłe pojęcie o bogactwie dziedzictwa historycznego wielkiego narodu rosyjskiego, ale także narodów tworzących olbrzymi konglomerat postimperialny.
Antyrosyjskość zlewa się z antysowietyzmem, co z kolei ma związek
z delegalizacją PRL, jako państwa satelickiego, „będącego sowieckim zaborem”. Związek Radziecki, a raczej Związek Sowiecki (mimo, że w dokumentach prawnomiędzynarodowych takiej nazwy nie używano) w tym
ujęciu był tak samo zbrodniczy (o ile nie bardziej), jak hitlerowskie Niemcy.
Stawianie znaku równości między komunizmem a nazizmem jest z jednej strony wynikiem ślepoty poznawczej i lenistwa intelektualnego, a z drugiej – świadomej ideologizacji. Nie ulega wątpliwości, że oba totalitaryzmy miały zbrodniczy charakter, ale jak zauważył Władysław Markiewicz, kierowały się całkowicie rozbieżnymi racjami etyczno-intelektualnymi i motywami praktyczno - politycznymi – do tego stopnia, że powszechnie uznawano je za skrajnie przeciwstawne. „To przekonanie o nieprzezwyciężalnej wrogości żywili przede wszystkim przywódcy i zwolennicy każdego z tych ruchów”(Dwa okresy PRL. Rozmowa z prof. Władysławem Markiewiczem, „Przegląd”, 14.03.10).
II wojna światowa w powszechnie obowiązującej narracji była starciem
dwóch totalitaryzmów, z których oba były antypolskie. Tak jak symbolem
zbrodni hitlerowskich stał się Auschwitz, tak symbolem zbrodni sowieckich
jest Katyń. O ile jednak dla hitlerowskiego nazizmu celem było fizyczne
unicestwienie wrogich ras, ludobójstwo zapoczątkowane i w zasadzie zrealizowane w stosunku do europejskich Żydów i Romów, a planowane także wobec Słowian, przede wszystkim Polaków i Rosjan, o tyle stalinowski reżim był nastawiony na likwidację wrogów wewnętrznych; dlatego najliczniejszymi jego ofiarami byli obywatele ZSRR, w pierwszej kolejności kamraci Stalina ze wspólnej ekipy bolszewickiej.
Zideologizowane ujęcia historii pomijają fakt, że gdyby III Rzesza nie została pokonana, zapewne Niemcy zrealizowaliby plan wyniszczenia polskiego społeczeństwa. Skoncentrowanie uwagi historyków i polityków w latach dziewięćdziesiątych ub. wieku na represjach sowieckich spowodowało odsunięcie w cień zbrodni niemieckich, jakby mniej zasługujących na pamięć, a w każdym razie nieporuszających już
w tym samym stopniu sumień i wyobraźni jak zbrodnie Sowietów. Jak pisał Paweł Machcewicz, w takim ujęciu nie liczą się fakty, ale idee i interpretacje. Pod ich wpływem znikła różnica między eksterminacyjną polityką III Rzeszy, zagrażającą biologicznemu istnieniu narodu a terrorem sowieckim i komunistycznym, dotykającym setek tysięcy ludzi, ale po zakończeniu wojny niegrożącym już wyniszczeniem polskiego społeczeństwa, a nawet jego elit.
Stanisław Bieleń
Jest to pierwsza część eseju Autora nt. stosunków polsko-rosyjskich, jaki ukazał się w książce „Pamięć i polityka historyczna w stosunkach polsko-rosyjskich” pod redakcją naukową prof. prof. Stanisława Bielenia i Andrzeja Skrzypka.
Drugą część eseju zamieścimy w numerze następnym SN.
Wszystkie wyróżnienia pochodzą od Redakcji.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1509
Żyjemy w czasach anemokracji. Greckie słowo anemos (wiatr) przydaje się dla wyjaśnienia istoty dzisiejszych zachowań politycznych. Rzucanie słów na wiatr, pustosłowie, czcza gadanina i fałszywe obietnice wyborcze – wszystko to pokazuje, na jakim poziomie toczy się debata, spór czy dyskurs polityczny.
Slogany i frazesy zastępują realne programy polityczne. Nikt nie przywiązuje wagi do spierania się o pryncypia i wartości, nie liczy się logika wywodów i autentyczne znaczenie terminów, do lamusa odeszło myślenie przyczynowo-skutkowe. Wiedzę fachową i ekspercką zastąpiły „prawdy objawione” i wymyślone na potrzeby chwili.
Żenujący poziom intelektualny, a nawet językowy wielu kandydatów prawie nikogo nie zaskakuje i nie dziwi. Autorytety naukowe, niezależnie od dyscypliny, ulegają na naszych oczach erozji i świadomej deprecjacji.
Zanik dziennikarskiej rzetelności kompensuje zwykła demagogia, manipulacja oraz brak profesjonalizmu i bezwstyd, wyrażające się w chwytliwych i bzdurnych nagłówkach, pomówieniach, insynuacjach, kłamstwach i zniesławieniach.
Najgorsze jednak jest to, że partie pretendujące do rządzenia wielomilionowym społeczeństwem licytują się nawzajem, wpadając w pułapki demagogicznych argumentów, aby w imię zanegowania programów politycznych konkurentów, dezawuować przy okazji zdobycze współczesnej wiedzy naukowej.
Nastąpiło pomieszanie celów i środków, nie wiadomo co jest strategią, a co taktyką postępowania politycznego. Liczą się osobiste, egoistyczne kaprysy i zachcianki, emocje dominują nad rozumem, a polityczni bossowie w praktyce nie wiedzą, dokąd prowadzą swoje społeczeństwa i państwa w dłuższej perspektywie.
Nikt nie pyta o kwalifikacje do rządzenia i kompetencje, które powinny być podstawą legitymizacji współczesnych elit politycznych. Usłużni eksperci i serwilistyczni doradcy potrafią uzasadnić i usprawiedliwić każdy absurd i każde fałszerstwo.
Kampanie wyborcze przybierają charakter karnawałowych festynów, a ich mottem jest hasło przypominające antyczne panem et circenses, schlebiające tanim gustom i tandetnym publicznym rozrywkom, a także hojnemu rozdawnictwu. Pobudza to do udziału w wyborach tę część społeczeństwa, która nie jest ani dobrze wyedukowana, ani wyrobiona politycznie. Gdyby przeprowadzić wśród tych obywateli egzamin z zasad demokracji, czy choćby podstaw konstytucji, to okazałoby się, że jedynie znikomy ułamek procenta poradziłby sobie z prawidłowymi odpowiedziami. Wszak tu nie o wiedzę chodzi.
Anemokracja wyraża się w zniszczeniu standardów przyzwoitości w polityce. Każdy obecnie może pretendować do roli reprezentanta suwerena, nie mając ku temu ani kwalifikacji merytorycznych, ani moralnych. Wybory mają zresztą charakter fasadowy i rytualny. O wyborze decyduje bowiem wola prezesów i miejsce na liście komitetu wyborczego, a nie oferta kandydata.
Trwa prosta reprodukcja elit, oparta na powiązaniach koteryjnych, partyjno-oligarchicznych i lobbingowych. Skutkuje ona niską jakością kadr zarządzających i administrujących państwem. W konsekwencji postępuje biurokratyzacja aparatu państwowego, który staje się wyobcowanym instrumentem dominacji państwa nad obywatelami.
Kampanie wyborcze mają charakter widowiskowy, często kiczowaty, pretensjonalny, acz merytorycznie powierzchowny. Nie wywołują żadnej dyskusji, która w żywotnych sprawach dla społeczeństwa i państwa prowadziłaby do jakiegokolwiek konsensusu. Domniemany konsensus, czyli brak sprzeciwu dotyczy natomiast takich spraw, wokół których praktycznie się nie dyskutuje, na przykład bezapelacyjnego zagrożenia ze strony Rosji (wszystko jedno czy realnego, czy wyimaginowanego), albo kosztownego sojuszu militarnego z Ameryką (który nie wiadomo, jakie przyniesie konsekwencje).
Cynicy i ludzie wyrachowani skrywają się za słusznymi postulatami zagwarantowania bezpieczeństwa, nie zważając ani na koszty materialne, ani na konsekwencje jednostronnych uzależnień od amerykańskiego hegemona.
Manipulacje służą cynicznemu odwracaniu uwagi społeczeństwa od spraw naprawdę ważnych. Sprzyjają rozbudzeniu plemiennych instynktów solidarnej wspólnoty, której zagrażają wyimaginowane niebezpieczeństwa. Prawdziwymi (np. rzeczywistym stanem finansów publicznych, zanieczyszczeniem środowiska, negatywnymi skutkami monokultury węglowej i ocieplenia klimatycznego, deficytem wody, pustynnieniem gleb, załamaniem opieki zdrowotnej, itd.) nikt nie zawraca sobie głowy. Padają natomiast obietnice, nawet konkretne daty rozwiązania tych problemów, ale z rzeczywistością nie ma to nic wspólnego.
Państwo to wspólna sprawa
W Polsce brakuje przede wszystkim mechanizmów państwowych oddzielonych od bieżącej walki politycznej. Polska kultura polityczna nie przyjęła wzorów zachodnich, związanych zwłaszcza z apolitycznością biurokracji państwowej (służby cywilnej) i jej służebnością wobec interesów państwa, a nie koterii politycznych. Nasze wzory przypominają rozwiązania wschodnich reżimów, od których werbalnie chcielibyśmy być jak najdalej. W praktyce jednak występuje silna „azjatyzacja” kultury politycznej. Brakuje polityk instytucjonalnych, które byłyby przekazywane kolejnym ekipom rządzącym, niezależnie od ich ideowej proweniencji. Byłyby również w stanie mobilizować energię społeczną dla realizacji celów korzystnych dla całego państwa.
Rząd finansuje z pieniędzy publicznych kampanię wyborczą. Funduje dodatkowe obciążenia dla przedsiębiorców, obiecując podwyżki najniższego wynagrodzenia. Jak za czasów „realnego socjalizmu” rządzący próbują dekretować podział bogactwa społecznego, zmierzając do obiecywanego dobrobytu na skróty.
Nie od dzisiaj wiadomo, że wpuszczanie pieniądza na rynek generuje inflację. Wystarczy przyjrzeć się wpływowi 500+ na koszt zakupu koszyka podstawowych produktów. Wielu ekonomistów nazywa to niefrasobliwym majstrowaniem przy gospodarce. Uderza przy tym niesymetryczne i nierówne traktowanie przedsiębiorców rodzimych w stosunku do zagranicznych gigantów i korporacji międzynarodowych.
Zwolnienia z podatku, dotacje i subwencje są na porządku dziennym, ale nie dotyczą one narodowej sfery gospodarki. Podobne zjawisko preferowania i inwestowania w obce gałęzie przemysłu odnosi się do zamówień dotyczących uzbrojenia armii. Państwo jest bezwzględne i opresyjne wobec słabych politycznie i ekonomicznie, ale miękkie i wyrozumiałe wobec potentatów – krajowej oligarchii i zagranicznych ośrodków władzy i kapitału.
Populizm i ciągoty autorytarne idą ze sobą w parze. Rządzący traktują państwo jak prywatną korporację. Czują się jej właścicielami i nie ukrywają, że należy im się odpowiedni zysk. Koncentracja władzy w ręku najwyższych funkcjonariuszy państwowych i brak kontroli prowadzą do rozkwitu rozmaitych patologii. Następuje przesuwanie ośrodków decyzyjnych do ciał nieformalnych i pozakonstytucyjnych. Podporządkowanie władzy wymiaru sprawiedliwości i kontroli, służb specjalnych i policji wzmaga bezkarność i arogancję, które to zjawiska są typowe dla reżimów dyktatorskich i nepotycznych.
Z wnikliwej obserwacji wynika, że kandydaci wygłaszający płomienne zapewnienia, tak naprawdę gardzą elektoratem, uznając – jak mawiano już w XVIII wieku – że „lud jest naiwny i głupi”. Źródła pogardy dla zwykłych ludzi sięgają postszlacheckiego dziedzictwa, ale także nomenklatury komunistycznej.
Elity współczesne nie dokonały takich przewartościowań w swoich wzorach zachowań, aby naprawdę szanować ludzką godność, upowszechniać kulturę dialogu i porozumienia opartego na kompromisie (wystarczy przywołać żenujące potraktowanie strajkujących nauczycieli czy osób niepełnosprawnych). Z wyborczych obietnic nikt przecież naprawdę nikogo nie rozlicza, a po zwycięskich wyborach można znowu zapomnieć o jakichkolwiek ograniczeniach, wynikających z prawa, a tym bardziej z moralności.
Historia – broń obosieczna
Historia stała się polem bitwy, a osławiona „polityka historyczna” rządzących nie tylko pochłania olbrzymie środki publiczne, ale także poprzez manipulowanie narracją historyczną buduje kolejne źródła polaryzacji politycznej społeczeństwa.
Na temat mitologizacji i zakłamywania historii pod kątem bieżących celów politycznych napisano wiele tomów, ale na nieczytającej i leniwej myślowo części elektoratu nie robi to żadnego wrażenia. Kogo obchodzi weryfikacja fałszerstw historycznych, jeśli dla wielu ludzi ważniejsze są populistyczne i schlebiające gustom prostego ludu obietnice wyborcze? Brak refleksji krytycznej wobec własnej historii powoduje przywiązanie Polaków do czarno-białych schematów, irracjonalnego heroizmu i bezsensownych ofiar. Duża w tym wina wadliwej edukacji historycznej. Wygląda na to, że rządzącym zależy na wyborcach bezmyślnych i posłusznych, zewnątrzsterownych i przekonanych – jak w dawnych wiekach – o jakiejś nadzwyczajnej misji i preponderancji kulturowej w skali Europy i świata.
Mimo że od 1989 roku mijają trzy dekady, to punktem odniesienia w debacie politycznej jest ciągle okres Polski Ludowej. Wypowiedzi polityków na ten temat rażą jednak swoją ahistorycznością, prowincjonalnym zacietrzewieniem i chęcią wymazania części historii. Zapomina się świadomie o uwarunkowaniach geopolitycznych tamtego czasu. Polska stanowiła państwo satelickie Moskwy, ale dla wszystkich na Wschodzie i Zachodzie było rzeczą oczywistą, że jej powojenna zachodnia granica, wytyczona z woli i przy determinacji Stalina, została uznana dzięki ZSRR.
Po upadku komunistycznego imperium polskie rządy zapomniały o tych gwarancjach, ciesząc się zarówno z historycznej klęski Niemiec, jak i rozpadu państwa radzieckiego.
Drażnienie obu sąsiadujących z Polską mocarstw pretensjami historycznymi nie sprzyja jednak dzisiejszej stabilności geopolitycznej. Unia Europejska nie przyjęła na siebie żadnych zobowiązań dotyczących geopolityki, a ta, jak wiadomo, jest funkcją zmiennych układów sił. Jeśli Rosja stanie się kiedyś rzeczywistym partnerem zachodnich potęg, interesy Polski zostaną kolejny raz złożone na ołtarzu wielkomocarstwowych stosunków. Kto wątpi, że historia lubi się powtarzać, ten jest naiwnym idealistą.
Rządzący i kandydaci do rządzenia przypisują sobie monopol na patriotyzm i wyjątkowe dziejowe posłannictwo. Wszystkim, którzy mają odmienne zdanie na temat pojmowania rzeczywistości politycznej, bądź interpretacji wydarzeń historycznych, odmawiają racji. Ba, wprost przypisują działanie na szkodę, zdradę ideałów i zaprzaństwo. Temu służy obwinianie poprzednich ekip rządowych, włącznie z groźbą postawienia ich liderów przed najwyższymi trybunałami. Posługują się przy tym magicznym zaklęciem „racji stanu”, która jest osobliwie pojmowana wyłącznie jako synonim dobra, gdy tymczasem racja stanu, zawiera w sobie wszystkie dobre i złe strony władzy.
Jeśli racja stanu utożsamiana jest z racją rządzących, a ci postępują niekoniecznie mądrze i etycznie, to okazuje się, że w imię tej mglistej kategorii popełniano nieraz w historii okrutne zbrodnie.
Nowoczesne państwa nie sięgają już do tej anachronicznej legitymacji, usprawiedliwiającej wszelkie, także błędne i niesprawiedliwe decyzje. Demokratyczna legitymizacja władzy publicznej nakazuje posługiwać się kategorią interesu społecznego w jego różnych wymiarach – podmiotowych i przedmiotowych. Narodowy wymiar interesu jest powszechnie rozumiany jako wartość odpowiadająca ogółowi społeczeństwa, narodowi obywatelskiemu, a nie jakiejś uprzywilejowanej grupie ludzi sprawujących władzę. Dzisiejsze rządy są legitymizowane w wyborach powszechnych i dzięki poparciu obywateli mają mandat do sprawowania władzy wyłącznie w ich imieniu i interesie, a nie interesie własnym!
W polskiej anemokracji występuje rażąca selektywność i rozdwojenie jaźni w pojmowaniu tożsamości. Owszem, Polska ma być europejska w dostępie do wszelkich apanaży, ale daleka od „eksperymentów kulturowych czy obyczajowych”. Unika się dyskusji na temat potencjału innowacyjnego Europy, ile i jak moglibyśmy się nauczyć od narodów mających cywilizacyjne przewagi nad nami. Nikt nie podnosi problemu edukacji społeczeństwa, jak osiągnąć nie tylko poziom materialny istniejący w Niemczech, czy szerzej w Unii Europejskiej, ale także jak zbudować wysoką kulturę polityczną i obywatelską, stworzyć podobne gusta i aspiracje.
Państwo dobrobytu to nie tylko pełna kiesa i rozpasana konsumpcja, to przede wszystkim zmiany mentalne w kierunku demokracji uczestniczącej i sprawiedliwej redystrybucji bogactwa społecznego, a także odpowiedzialności za wspólnotę, od lokalnej począwszy, na globalnej kończąc.
Nikt z rządzących nie zastanawia się nad tym, jak nowoczesną polskość wpisać w szerszy kontekst europejski. Przeciwnie, rządzących Polską interesuje to, jakie trwałe bariery zbudować, by polskość zakonserwować w prowincjonalnym zaścianku, w narodowym egoizmie i uprzedzeniach do innych. Sięganie do haseł nacjonalistycznych i ksenofobicznych to typowe metody budowania syndromu oblężonej twierdzy. Sprzyja temu instrumentalizacja Kościoła i upolitycznienie religii katolickiej.
W sprawach polityki zagranicznej elity polityczne nie potrafiły wykreować oryginalnej myśli politycznej, sięgając do mitomanii własnej wielkości, albo do koncepcji historycznie przebrzmiałych (od idei Międzymorza, poprzez pomysły Jerzego Giedroycia, po ideę jagiellońską). Elity polityczne są wyobcowane i coraz bardziej izolowane, a przez to narażone na rozmaite upokorzenia. Te upokorzenia mogą być udziałem nie tylko konkretnych osób, ale także państwa i jego autorytetu. Nie stworzono profesjonalnego aparatu służby zagranicznej, ani niezależnych ośrodków analitycznych i eksperckich, które byłyby w stanie pokazać prawdziwy obraz sytuacji. Z tych wszystkich powodów występuje dezorientacja w rozpoznawaniu trendów w polityce międzynarodowej i przemian zachodzących w poszczególnych państwach.
Geopolityka kompleksów
Z obserwacji procesów ekonomicznych wynika, że system międzynarodowy znalazł się w trudnym momencie, kiedy załamuje się przewaga cywilizacyjna Zachodu, podważa się przywództwo Stanów Zjednoczonych, a wyłania się globalny kapitalizm wielobiegunowy, póki co bez naczelnego hegemona. Słabnąca pozycja USA skłania je do podejmowania chaotycznych, awanturniczych działań i do militarnego angażowania się w różnych rejonach świata.
Rywalizacja o utrzymanie dotychczasowych i walka o nowe strefy wpływów prowadzi do ożywienia wyścigu zbrojeń, który może doprowadzić do nieobliczalnego starcia.
USA poniosły porażki w Afganistanie, Iraku, Libii i w Syrii, doprowadzając te państwa do ruiny. Celem odwrócenia uwagi od tych porażek kreują nowe źródła zagrożeń (np. Iran), a wielu polityków na świecie daje się omamić tej propagandzie. Tworzy się klimat nowej „zimnej wojny”, aby uzasadniać dążenia militarystów amerykańskich do wypróbowania kolejnych generacji broni, na której produkcję nakłady są większe niż za czasów istnienia radzieckiego „imperium zła”.
Na takim tle Polsce wmawia się, że jest ciągle ofiarą rosyjskiego imperializmu, zatem powinna wchodzić w takie powiązania z Zachodem, zwłaszcza ze Stanami Zjednoczonymi, aby odsuwać od siebie jak najdalej rosyjskie zagrożenie.
Tymczasem nic nie wskazuje na to, aby Rosja miała napadać na Polskę. Dzisiejsza Rosja nie jest dawnym Związkiem Radzieckim. Postawy polskich polityków wobec Rosji są oparte na histerycznym strachu, frustracjach, kompleksach i jakiejś niezrozumiałej desperacji, pchającej Polskę w ramiona Ameryki, stawiającej ją w pozycji największego wroga Rosji, a być może także „zapalnika” konfliktu globalnego.
Militarystyczna i agresywna geostrategia amerykańska czyni z Polski państwo frontowe w konfrontacji z Rosją. Mało kto dostrzega paradoks, że im więcej amerykańskiej obecności wojskowej na obszarze Polski, tym będzie ona bardziej zagrożona, a mniej bezpieczna.
Paradoks baz amerykańskich (wszystko jedno pod jaką nazwą) polega właśnie na tym, że zamiast ochrony przed atakiem z zewnątrz, będą one taki atak prowokować. Jest przecież dość oczywiste, że system zbrojeń amerykańskich w Polsce staje się elementem strategii ofensywnej i uderzeniowej na Rosję. Gdy ta zareaguje swoim zdecydowanym sprzeciwem, możemy mieć do czynienia z „polskim kryzysem rakietowym”, przypominającym odległe czasy kryzysu karaibskiego 1962 roku.
Pośród polskich elit politycznych istnieje przekonanie, że im większe będzie zaangażowanie Waszyngtonu w sprawy regionu, tym silniejsze będą motywacje kolejnych administracji amerykańskich do poświęceń w obronie tej części świata. Pomija się w tym kontekście wielostronną strategię Stanów Zjednoczonych, które prowadzą grę na wielu globalnych azymutach i w imię swoich egoistycznych interesów uprawiają politykę dynamiczną, pełną przewartościowań i zwrotów w duchu Realpolitik. Wbrew temu, co się sądzi w Warszawie, w odniesieniu do Rosji dzisiejsze sprzeczności interesów państw Zachodu, w tym USA, nie mają charakteru antagonistycznego. Mimo doraźnie zarządzanych wobec Rosji sankcji, jej stosunki dyplomatyczne z Zachodem mają charakter otwarty i nie pozbawiony elementów współpracy. Tymczasem Polska przyjmując pryncypialne antyrosyjskie stanowisko wyklucza siebie z wszystkich możliwych „formatów” dialogu.
Przyjęcie tezy o śmiertelnym zagrożeniu dla interesów egzystencjalnych Polski ze strony Rosji służy kręgom politycznym – tak obozu rządzącego, jak i szerokiej opozycji – do podejmowania bądź promowania inwestycji kosztownych, a nawet szkodliwych (np. w zakresie uzbrojenia czy zakupu drogiego gazu amerykańskiego). Stanowi kamuflaż dla rosnących uzależnień od decydentów zewnętrznych i rozmaitych grup interesu, a także pretekst do zamykania ust krytykom obranego kursu w polityce.
Mamy do czynienia ze zjawiskiem nachalnej sekurytyzacji, czyli budowania wiedzy o pewnych podmiotach czy zdarzeniach jako wyjątkowo groźnych zagrożeniach. Ich urzędowe i medialne definicje nie podlegają dyskusji. Są wyłączone z debaty publicznej, mimo że dotyczą spraw o strategicznym znaczeniu dla państwa i kolejnych pokoleń obywateli.
Co jakiś czas wybuchają spory o podział środków publicznych, zwłaszcza na tle kolizji między potrzebami pogodzenia bezpieczeństwa socjalnego (safety) z bezpieczeństwem rozumianym jako obrona przed zagrożeniami (security). Można obawiać się, że ze względu na konfliktową alokację publicznych środków dojdzie w przewidywalnej przyszłości do poważnego kryzysu społecznego. Brakuje na ten temat jawnych i rzetelnych ekspertyz, opartych na bezstronności i fachowości.
Doświadczenia ostatnich lat dobitnie pokazują, że dotychczasowa manifestacyjnie proamerykańska polityka Polski nie przynosi pożądanych efektów. Jest wyrazem słabości i politycznej dezorientacji, wynikającej z braku zręczności i niezrozumienia mechanizmów gry rozmaitych sił za oceanem.
Wycofanie się ze zmian w ustawie o IPN pod presją środowisk żydowskich z Ameryki i Izraela, a także w wyniku nacisków samego Waszyngtonu dowodzi, że w godzinie jakiejkolwiek, nawet dość banalnej próby, związek Polski z USA przybiera skrajnie trudny charakter, a „parasol ochronny” staje się wątpliwy. Widać przy tym wyraźnie, że bezpieczeństwa nie można kupić raz na zawsze i że ma ono swoją cenę wcale niepolegającą na kosztach kupowanych w USA samolotów i rakiet, czy gotowości bojowej amerykańskich żołnierzy, stacjonujących na polskiej ziemi. Istota gwarancji sprowadza się do woli respektowania statusu państwa polskiego, poważania jego autorytetu. Jeśli brakuje tych wartości, stajemy się państwem niepoważnym i marginalizowanym, wobec którego wszelkie, nawet najmniej eleganckie wolty są dopuszczalne i możliwe.
Przypadek Polski pokazuje, że słabszym państwom o wiele trudniej przychodzi realizacja rozmaitych zamierzeń wbrew interesom silniejszych graczy. Dlatego tak ważne jest mądre skorelowanie własnych wizji ładu międzynarodowego z pomysłami i wyobrażeniami państw o uznanym statusie, które mają szansę realizacji. W tym kontekście potrzebne jest uczestnictwo w rozmaitych grupach kontaktowych, inicjujących, konsultacyjnych, sterujących, zarządzających i decyzyjnych, przede wszystkim w ramach największego ugrupowania integracyjnego, jakim jest Unia Europejska.
Dzięki dobremu przygotowaniu i wyspecjalizowaniu się w określonych obszarach czy zagadnieniach, Polska ma szansę na wypracowanie interesującej oferty międzynarodowej. Warunkiem podstawowym jest jednak wyzbycie się etnocentryzmu i egocentryzmu rządzących.
Politycy w państwie demokratycznym zmieniają się u władzy dzięki alternacji sił politycznych, a państwo, które stawia na trwałe zaangażowanie i demonstruje wolę uczestnictwa w rozwiązywaniu trudnych problemów zdobywa nie tylko coraz większy szacunek, ale wpływa także na kształtowanie wzorów zachowań i reguł gry w środowisku międzynarodowym.
Stanisław Bieleń
Wyróżnienia oraz śródtytuły pochodzą od Redakcji.