Humanistyka el
- Autor: Stanisław Bieleń
- Odsłon: 2495
Pułapki charakteru narodowego (2)
Pułapki wynikające z geografiiWyjaśnianie psychokulturowej odrębności narodów za pomocą czynników geograficznych rozpoczęło się od starożytnych Greków – Herodota, Hipokratesa i Arystotelesa. Epoka wielkich odkryć geograficznych i spotykanie się Europejczyków z odmiennymi cywilizacjami od renesansu, przez oświecenie, po wiek XIX sprzyjały popularyzacji roli geografii w określaniu tożsamości narodów (Jean Bodin, Charles de Montesquieu, François-Marie Arouet Voltaire).
Nie bez znaczenia był także rozwój socjaldarwinizmu, co znajdywało wyraz w poszukiwaniu dowodów wpływu topografii na charakter, zdolności, postawy i zachowania ludzkie.
Johann Gottfried Herder, prekursor antropogeografii, ujmował istotę zależności między środowiskiem geograficznym a osobowością w następujący sposób: „Jedna okolica kształtowała narody myśliwskie, utrzymując je w stanie dzikości i czyniąc dzikość tę czymś koniecznym, inna, bardziej rozległa i łagodna, otwierała pole działania ludom pasterskim, dając im za towarzyszy spokojne zwierzęta, inna czyniła uprawę roli rzeczą łatwą, ale i konieczną, jeszcze inna popychała człowieka do żeglugi i rybołówstwa, a w końcu nawet zawiodła go do handlu – wszystko to przedstawiało sobą okresy i stany ludzkości, wynikłe nieuchronnie z naturalnych różnic i zmian w budowie naszej ziemi”.
W wieku XX odrzucono owe „impresjonistyczne” analizy „wpływów” środowiska przyrodniczego na człowieka (oparte na wyobrażeniach, intuicji, stereotypach czy mitach), stawiając na pierwszym planie odbiór czy odbicie środowiska geograficznego w kulturze różnych społeczności. Czynniki geograficzne mogą wspomagać badania nad osobowością etniczną, nie mogą wszak przesądzać ich wyników.
Na czynnik geograficzny warto wszak spojrzeć w kontekście jego związków z zachowaniami politycznymi. Usytuowanie przestrzenne danego państwa, a zatem i jego narodu może w istotny sposób modyfikować refleksję charakterologiczną. Nie jest bowiem żadnym odkryciem stwierdzenie, że stopień zewnętrznego zainteresowania danym narodem jest funkcją jego położenia, a ściślej pozycji międzynarodowej, jego dynamiki rozwojowej i wpływów na kształtowanie ładu międzynarodowego. Geopolityka zatem może decydować zarówno o odbiorze zewnętrznym danego narodu, jak i o jego autopercepcji.
Polska specyfika
Sięgając do przykładu położenia geopolitycznego Polski, należy wskazać na dwie istotne cechy, które kształtują charakter narodowy, a wynikają z geopolityki. Jest to terytoriocentryzm i wrażliwość na sąsiadów.
Pierwsza pułapka geopolityczna wynika z przywiązania do ziemi jako ojcowizny i jako matki żywicielki. Słowa pieśni: „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród, nie damy pogrześć mowy”, oddają triadę definiującą polskość. W niej na pierwszym miejscu jest ziemia przed plemiennością i przed językiem.
To przywiązanie do ziemi jest wynikiem pewnego paradoksu. Polacy bowiem, jak mało który naród, stracił kiedyś swoją „ojcowiznę” ze względu na utratę państwa. Być może z tego względu „sakralizacja ziemi ojczystej” przesłania wszystkie inne wartości.
Spoglądając retrospektywnie, można także zauważać związek z dawną ekspansją magnacką na tzw. Kresy i przekonaniem, że Polska przynosiła zamieszkującym tam ludom wyższą kulturę. Tymczasem w świetle współczesnych badań, a największe zasługi ma w nich francuski historyk Daniel Beauvois, polski projekt kolonialny nie tylko był etycznie wątpliwy (nasilanie niewolniczej zależności), ale i niewydajny. Polska nie tylko straciła kontrolę nad tymi terenami na rzecz Rosji, ale i wzbudziła trwałą niechęć wśród Litwinów, Białorusinów i Ukraińców, czego nie chcą dostrzec współcześni polscy politycy, będący zwolennikami tzw. jagiellońskiej koncepcji polityki wschodniej.
Druga pułapka geopolityczna jest rezultatem przekonania, że sąsiedzi Polski są jej odwiecznymi wrogami. Wynika to przede wszystkim z niekorzystnego dla Polski stosunku sił (ich asymetrii i nierównowagi), determinującego relacje Polski z Rosją i Niemcami. Rosyjski neoimperializm i niemieckie ambicje wpływania na sprawy Europy Środkowej i Wschodniej prowadzą do ograniczonego znaczenia Polski jako samodzielnego uczestnika procesów międzynarodowych.
Okazuje się, że bez przyzwolenia Niemiec nie można prowadzić jakiejkolwiek sensownej polityki w ramach Unii Europejskiej, zaś bez uwzględnienia interesów Rosji trudno cokolwiek osiągnąć tak na Wschodzie, jak i na Zachodzie. To rodzi oczywiste frustracje, zwłaszcza wśród elit politycznych, a także potęguje strach przed sąsiadami. Zwłaszcza strach przed Rosją jest pochodną obsesji, polegającej na tym, że stosunkowo niewielkie zagrożenie (Polska od 300 lat nie była bardziej bezpieczna niż obecnie) jest postrzegane jako duże i wywołuje alarmistyczne tony w polskiej polityce. Taką sytuację wykorzystują Stany Zjednoczone, przypisując Polsce rolę „państwa frontowego” w swojej strategii podtrzymywania wrogości wobec Rosji.
Wszystkie te nastawienia i obsesje mają swoje źródła nie w trwałym i niezmiennym nieznoszeniu sąsiadów, ale wypływają z kompleksów i frustracji, nagromadzonych od XVII w., kiedy Polska zaczęła przegrywać rywalizację historyczną z Rosją. Jak zauważał T. Łepkowski, „w XIX w. Polacy żyli już w swoistym szaleństwie, może w rodzaju schizofrenii politycznej, spowodowanej nicością polityczno-państwową »narodu politycznego«, opętanego mitem wielkości i dławionego poczuciem krzywdy”.
Pułapki wynikające z podejścia utylitarnego
Kategoria charakteru narodowego od XIX wieku sprzyjała podkreślaniu wyjątkowości wybranych wspólnot. Tymczasem praktyczne podejścia, oparte przede wszystkim na racjonalnym poznawaniu rzeczywistości, wskazują na to, że każdy naród ma swoją specyfikę, którą można lepiej lub gorzej rozpoznać i wiedzę tę wykorzystać w konkretnych działaniach. Tak więc sytuacja narodu polskiego nie jest wynikiem jakichś mitycznych cech narodowych, ale konkretnych uwarunkowań, związanych z kondycją ekonomiczną i społeczną.
Przekonanie, że poznanie charakteru narodowego jest możliwe na podstawie doświadczenia legło u podstaw rozwoju dydaktyki i inżynierii społecznej, służących zwłaszcza celom wojskowym i ideologicznym. Na przykład, badania sowietologiczne, o wyraźnym zabarwieniu antykomunistycznym, służyły na Zachodzie kreowaniu „wizerunku wroga” i przypisywaniu Sowietom cech negatywnych (trzeba było pokazać, jak niecywilizowany i nieludzki jest wróg).
Nie jest już dziś żadną tajemnicą, że podejścia te służyły przede wszystkim propagandzie i indoktrynacji i nie wytrzymują próby z punktu widzenia kryteriów naukowych. Podobnie działo się po stronie komunistycznej, gdzie całe sztaby ludzi pracowały nad kreśleniem wizerunku imperialistów amerykańskich, wykorzystywanego w wojnie psychologicznej. W XVIII w. David Hume upatrywał podstaw istnienia charakteru narodowego w systemie politycznym, który jest potężną siłą homogenizującą. Upowszechnianie wartości i instytucji zachodnich z czasem prowadziło do uniformizacji postaw i wzorów zachowań. Dyfuzja kulturowa sprzyjała kształtowaniu się przekonania, zwłaszcza wśród Amerykanów, że wszyscy ludzie na Ziemi mają jednakową skłonność do socjalizacji, naśladownictwa i kontaktów między grupami. Zdaniem D. Hume’a, „tam, gdzie ustaliło się na wieki bardzo rozległe państwo, narodowy charakter ogarnia cały kraj i we wszystkich jego częściach zaprowadza podobne obyczaje”.
Na takiej podstawie w latach czterdziestych XX wieku w USA na zlecenie Biura Informacji Wojennej kreślono psychologiczne sylwetki narodów, zakładając – w dużym uproszczeniu – ich homogeniczność, specyfikę, odrębność. Trudno było w takich świadomie konstruowanych charakterystykach odróżnić prawdę od wyobrażeń, uprzedzeń i stereotypów, podzielanych zarówno przez badających, jak i ich informatorów (por. Harvard Project on the Soviet Social System). Trudno też było ocenić ich użyteczność czy bezużyteczność z punktu widzenia zamawiających.
Trzeba jednak przyznać, że zapoczątkowane wtedy badania socjologiczne i psychologiczne na zamówienie armii amerykańskiej, przygotowującej się do wkroczenia na tereny dotychczas jej nieznane, z czasem rozwinęły się w poważne studia interdyscyplinarne, dostarczające wiedzy na temat psychologicznych charakterystyk grup ludzkich, żyjących w różnych miejscach globu. To w ich rezultacie zaczęto doceniać wyniki badań międzykulturowych nad charakterem narodowym, dowodząc wpływu cech narodowych na style zarządzania i gospodarowania.
Okazuje się jednak, że wszelkie uproszczenia i generalizacje prowadzą na manowce. W chińskim charakterze narodowym można przecież znaleźć szereg różnic wynikających z przynależności regionalnej, językowej, religijnej czy zawodowej. Rosjanie, a następnie Amerykanie przekonali się jak trudno rozpoznać charakter narodowy Afgańczyków, zważywszy na wewnętrzne różnice kulturowe. Podobnie stało się w Iraku czy w Libii. Nawet w Europie narody takie jak Niemcy różnią się między sobą nie tylko ze względu na niedawny podział na RFN i NRD, ale także ze względu na dawny podział etnosu niemieckiego na wiele księstw, pryncypatów, miast i arcybiskupstw w obrębie Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego.
Z tych powodów utylitarne spojrzenie na charakter narodowy może pomijać nie tylko jego złożoność, ale i dynamiczną zmienność. Zauważono bowiem, że w ciągu stosunkowo krótkiego czasu, narody zmieniały swoje oblicza w wyniku dramatycznych wydarzeń.
Czesi, uważani za jeden z najbardziej walecznych narodów średniowiecznej Europy, po klęsce szlachty pod Białą Górą w 1618 r. zmienili się w jeden z najspokojniejszych narodów mieszczańskich. Francuzi, słynni z odwagi w wojnach napoleońskich i męstwa w okopach I wojny światowej, gromadnie poparli kapitulancką politykę marszałka Philippa Pétaina.
Przykładów takich przemian można byłoby przytoczyć więcej. Być może i współcześnie zachodzą tego rodzaju zmiany w polskim charakterze narodowym, co jest spowodowane otwieraniem się na procesy integracyjne i globalizacyjne.
Pułapki wynikające z religii
Charakter narodowy jest kategorią podatną na różne idealizacje i mitologizacje. Sprzyja nierzadko bezkrytycznemu przywoływaniu historii i apologetyzowaniu przodków, uzasadnianiu tendencji mesjanistycznych i bezrefleksyjnych. W przypadku wielu narodów ma związek z panującą ortodoksją, integryzmem religijnym czy fundamentalizmem. Praktycznie bardzo trudno jest oddzielić pod względem aksjologicznym charakter narodowy od religii. Zjawisko to występuje szczególnie w sytuacjach przerostu pierwiastka irracjonalnego i romantyczno-mitycznego nad myśleniem racjonalno-pozytywnym i działaniem „organicznym”.
W przypadku polskiego charakteru narodowego, na specyfikę i charakter polskiej religijności wpływały i wciąż wpływają takie czynniki, jak: przerost czynnika emocjonalnego i wolicjonalnego nad rozumowym i zdroworozsądkowym, fantazyjnego i utopijnego nad realistycznym, entuzjastycznego nad umiarkowanym, wiara w przychylność i pomoc sił nadprzyrodzonych, nieliczenie się z własnymi siłami i możliwościami, uleganie myśleniu życzeniowemu, łatwość improwizacji i tzw. bujanie w obłokach, ufność, że „jakoś to będzie”, wiara w misję dziejową i posłannictwo, powierzchowny tradycjonalizm, wybujały indywidualizm, nadmierna skłonność do celebracji zdarzeń (rocznic, świąt) i in.
W rezultacie dość popularnym stało się przekonanie, że Polacy ze względu na złożoną historię i położenie geopolityczne siłą rzeczy muszą pozostawać „idealistami”. Gdyby bowiem byli „realistami”, takimi jak choćby obywatele państw skandynawskich, musieliby skapitulować przed silniejszymi od siebie sąsiadami. W takim myśleniu zawiera się ów „determinizm idealistyczny”, którego źródeł należy upatrywać w odległych czasach kształtowania się polskiego mesjanizmu chrześcijańskiego i który ma swoje dzisiejsze apoteozy i apologetów.
Największym obciążeniem polskiego charakteru narodowego jest utożsamianie go z etosem katolickim. To ostatnie stanowisko jest zasługą Romana Dmowskiego, który usiłowanie oddzielenia katolicyzmu od polskości, oderwania narodu od religii uważał za niszczenie „samej istoty narodu”.
Splot „Polak-katolik” oparty na związku katolicyzmu i patriotyzmu/nacjonalizmu ukształtował się już w okresie zaborów, co miało ważne znaczenie identyfikacyjne i konsolidujące. Stefan Czarnowski zauważył, że im silniejszy był nacisk czynników obcych na polską społeczność katolicką, tym splot ten stawał się silniejszy. W kontekście stereotypu „Polaka-katolika” występowało zjawisko „polonizacji”, „sarmatyzacji” czy „nacjonalizacji” tej formacji religijnej, tzn. łączenia, a nawet utożsamiania treści doktrynalnych i teologicznych z wartościami i ideałami narodowymi.
Na przeciwne skutki „sojuszu” polskości i katolicyzmu wskazywał już w 1818 r. Adam Czarnocki (ps. Zorian Dołęga Chodakowski) w książce pt. „O Słowiańszczyźnie przed chrześcijaństwem”, oskarżając chrześcijaństwo o doprowadzenie narodu polskiego do upadku i utraty własnej tożsamości. Najdalej posunął się chyba Jan Stachniuk z kręgu „Zadrugi”, który uważał, iż „chrystianizacja Polski była zaszczepieniem w jej organizm raka wspakultury. On też stał się kręgosłupem polskiej świadomości narodowej”. Pod wpływem religii katolickiej, owej spółki „germańskiego miecza z papieskim krzyżem” polski charakter narodowy uległ odpolszczeniu.
Nie wnikając w spory ideowo-polityczne trzeba przyznać, że w określaniu tego, co polskie dużą przewagę do dziś mają orientacje zachowawcze, narodowo-patriotyczne i „bogoojczyźniane”.
Rezultatem tego zjawiska jest narzucanie społeczeństwu religijnych symboli i wzorców osobowych, a zacieranie znaczenia i pamięci wzorców świeckich, konfesyjnie niezależnych, agnostycznych, lewicowych i antyklerykalnych, krytycznych wobec stereotypu „Polaka-katolika”. Poszukiwanie nowocześnie pojętej dialektyki sacrum i profanum, syntezy wartości narodowych z uniwersalnymi staje się warunkiem budowania nowego, pluralistycznego i wielokulturowego etosu. Jest to także konieczność odpowiedzi na procesy sekularyzacyjne, do których tradycyjny Kościół w Polsce nie jest przygotowany.I religia, i sarmatyzm
Wpływ czynnika religijnego na charakter narodowy pokazuje, że ludzie cały czas żyją w świecie narzucanych im narracji ideowych i światopoglądowych. Rezultatem tego zjawiska jest uniformizacja i równanie do jakichś wyobrażonych i narzuconych z góry standardów, ram i wzorów zachowań. Charakter narodowy okazuje się być jakimś konglomeratem poglądów dziedziczonych z przeszłości, na kanwie czego wyrastają rozmaite „hybrydy” intelektualne i świadomościowe.
Dobrym przykładem jest polska świadomość narodowa, oparta na ideologii sarmatyzmu. Można oczywiście traktować ją jako przejaw polskiego „geniuszu historycznego”, ale nie da się zaprzeczyć, że stanowiła ona ideologiczny manifest wyboru drogi, która doprowadziła do największej katastrofy w historii polskiej państwowości. Zrodzony wtedy kompleks niższości wobec Zachodu był kompensowany kompleksem wyższości wobec Wschodu. W sumie obydwa kompleksy dowodziły głębokiej peryferyjności i braku wewnątrzsterowności Polaków.
Obciążenie charakteru narodowego religijnością prowadzi do pomieszania wielu zjawisk. Z jednej strony, do uwikłania religii w sprawy narodowe, polityczne, obyczajowe czy folklorystyczne (traci ona pewne cechy swojej uniwersalności na rzecz tzw. ludowości), a z drugiej - do jej deformacji i spłycenia, petryfikacji i zamknięcia w dogmatach. Adaptowana i przekształcana przez naród religia utwierdza w nim tradycyjne stereotypy i zachowania, stanowiąc w efekcie bariery czy utrudnienia w procesie modernizacji cywilizacyjnej.
W społeczeństwach wielowyznaniowych, w których nie ma dominacji jednej konfesji religijnej, a występuje pluralizm wierzeń i znaczeń religijnych – tak jak w społeczeństwach północnoamerykańskim, kanadyjskim, australijskim, ale także zachodnioeuropejskich – religia nie jest sprawą publiczną czy narodową, ale sprawą prywatną, osobistą, indywidualną. Nie odgrywa ona istotnej roli w identyfikacji narodowej czy państwowej. Spoiwem wspólnoty narodowej jest etos świecki, oparty na nowoczesnych i obywatelskich więziach, opartych na wspólnej kulturze duchowej, upodobnionym obyczaju, zwyczaju i stylu życia, a także formach partycypacji w życiu publicznym. Charakter narodowy kształtuje się wtedy poprzez identyfikację z określonymi elementami wspólnie doświadczanej teraźniejszości i nastawieniami na przyszłość, a nie z treściami przeszłości i tradycji. Nie ma też problemu z otwartością i tolerancją wobec innych, odmiennych, obcych. W rozważaniach na temat relacji między charakterem narodowym i religią wskazuje się nie tylko na integracyjne funkcje wierzeń, ale także na ich potencjał dezintegracyjny i konfliktogenny. W historii można wskazać na wiele inspiracji religijnych, kierujących zachowania wspólnot ludzkich w stronę wojen i walk bratobójczych, zbrodni, nietolerancji, prozelityzmu, ksenofobii, fanatycznego misjonizmu, urazów i uprzedzeń.
W przypadku współczesnej Polski religia nie jest już narzędziem „wypraw krzyżowych”, ale można się zastanowić, czy gorliwość w zaangażowaniu na rzecz krzewienia zachodnich wartości we wschodniej Europie nie jest przypadkiem przebrzmiałym echem doktryny „przedmurza” i walk o „świętą wolność ludów”. Religijna pułapka polskiego charakteru narodowego sprawia, że w badaniach historycznych unika się łączenia katolicyzmu z tym wszystkim, czym w historii Polski trudno się pochwalić. Przyjdzie zapewne czas, gdy na wiele spraw będzie można spojrzeć bez ideologicznego zacietrzewienia. Ideologizacja charakteru narodowego prowadziła w XX w. do tworzenia sztucznych kategorii narodów i poszukiwań ich osobliwości niezależnie od pochodzenia etnicznego. Nikita Chruszczow wprowadził do obiegu politycznego w 1961 r. pojęcie „narodu radzieckiego” (советский народ), co dało podstawę do poszukiwania rozmaitych wspólnych cech „ludzi radzieckich”. Podobnie zaistnienie „narodów ideologicznych” próbowano uzasadniać w Jugosławii czy NRD. Analiza krytyczna zjawiska legła u podstaw wprowadzenia pojęcia homo sovieticus (Michaił Heller, Aleksandr Zinowiew, Józef Tischner), przydatnego w opisie postępującego procesu demoralizacji społeczeństwa komunistycznego.
Kultura głęboko antyintelektualna
Największe pułapki charakteru narodowego tkwią w jego ambiwalentnej naturze. Sprowadza się ona do postrzegania go jako czegoś, co istnieje obiektywnie, gdy tymczasem mamy do czynienia ze zjawiskiem ewidentnie subiektywnym. Charakter narodowy jako zjawisko psychokulturowe jest warunkowany przez wiele czynników. Trudno jednak przyznać im rolę determinującą. Uwarunkowania geograficzne i środowiskowe z pewnością nie przesądzają o „psychice narodowej” ani o „charakterze kulturowym” narodu.
Charakter narodowy pozostaje w złożonych relacjach z innymi rodzajami świadomości społecznej, w tym także z wyznawaną religią czy religiami, wyciskając na nich swoje piętno, ale i ulegając oddziaływaniom z ich strony. Wszystko to tworzy pewne syndromy kulturowe, które są trudne do rozwikłania.
Także utylitarne czy instrumentalne podejście do charakteru narodowego nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Okazało się, że rzekome rozpoznanie trwałych „kwalifikacji” różnych narodów wcale nie pomaga w stworzeniu skutecznych form zarządzania. Pokazują to doświadczenia amerykańskiej pomocy w odbudowie po konfliktach państwowości irackiej czy afgańskiej. Nikt nie jest w stanie poradzić sobie z syndromami etnicznymi i religijnymi, ukształtowanymi w konkretnych warunkach historycznych i niepoddającymi się modyfikacjom ze strony zewnętrznych interwentów.
Dzisiejsza wiedza z zakresu nauk społecznych pozwala jednoznacznie stwierdzić, że nie da się objaśnić wielu zachowań społecznych przez pryzmat charakteru narodowego. Gdyby tak było, popełniano by błąd redukcjonizmu, polegający na sprowadzaniu przyczyn rozmaitych zjawisk do jakiegoś jednego kodu wartości czy zestawu cech, które wcale nie muszą w zmiennych okolicznościach czasowo-przestrzennych prowadzić do tych samych, czy nawet podobnych zachowań.
Z tego względu różne aspekty tradycyjnie pojmowanej tożsamości mogą być groźne dla jej nosicieli. Zamykają bowiem myślenie zbiorowe w jakiejś pętli zachowań i wyobrażeń, uchodzących rzekomo za typowe dla danej nacji. Ograniczają też zdolność przedstawicieli danego narodu do realistycznego postrzegania otaczającej ich rzeczywistości, a tym samym takiego jej urządzania, aby dostarczała coraz więcej impulsów rozwojowych, a nie zamykała się w koleinach stagnacji i zacofania.
Przedstawione pułapki charakteru narodowego mogą być źródłem złudzeń i zafałszowań świadomości przedstawicieli danego narodu na temat jego pozycji i ról międzynarodowych. Dotyczy to m. in. Polaków, przekonanych o swojej krzywdzie, a także mających skłonność do uprawiania swoistej „psychologii literackiej”, stosowanej w odbiorze i ocenie innych narodów. Jak podaje Stefan Bednarek („Charakter narodowy w koncepcjach i badaniach współczesnej humanistyki”) - „Skierowanie uwagi nie na cechy charakteru, temperamentu i postawy członków narodu, lecz na ich wyobrażenia, przeświadczenia i opinie o sobie i innych narodach prowadzi do takich ujęć, w których pytanie o to, jaki jest naprawdę charakter danego narodu, ustępuje pytaniu o sposób jego istnienia w świadomości społecznej”.
Przekonanie o istnieniu jednego charakteru narodowego niesie zgubne skutki dla kultury dyskursu publicznego. Naród polski, podobnie jak inne narody, jest wewnętrznie zróżnicowany, dlatego nie sposób zamknąć go w jakiejś wyimaginowanej jednomyślności. Doświadczenie historyczne uczy, że narzucenie jednej narracji historycznej, jednej religii czy jednego stylu życia jest praktycznie niemożliwe.
Polacy nauczyli się artykułować odmienne interesy i antagonizmy w przestrzeni publicznej, chociaż jeszcze zbyt często dzieje się to na poziomie symbolicznym i ideologicznym, a nie na poziomie pragmatycznym i intelektualnym. W dyskursie publicznym więcej jest mitów i wierzeń, w tym „teorii spiskowych”, niż wiedzy, namysłu i racjonalności. W sumie mamy do czynienia z kulturą głęboko antyintelektualną. Ludzi krytycznie, bądź inaczej myślących łatwo kwalifikuje się jako narodowych „nihilistów”, „neostańczyków”, „pożytecznych idiotów” czy wręcz „zaprzańców”. Krytykowana przez Norwida nieumiejętność „różnienia się pięknie” to jedna z wad narodowych, utrudniających budowanie kompromisu. Do tego dochodzą czynniki zewnętrzne, uzależnienia od obcych koncepcji i wizji, które powodują, że naród polski w swojej złożoności ciągle ma problemy z autoświadomością i identyfikacją.
Na przykład, jedna z tzw. cnót narodowych, tj. sprzeciw wobec różnych form uzależnienia, kierowany jest wyłącznie pod adresem Rosji, gdy faktycznie uzależnienie pod nowymi postaciami przychodzi z wielu innych stron, także ze strony sojuszników i ugrupowań integracyjnych.
W dyskursie publicznym pojawiają się półprawdy i zafałszowania, odwoływanie się do emocji i stereotypów, które nie pomagają w zrozumieniu, a zatem i zaradzeniu rozmaitym problemom, związanym choćby z procesami desuwerenizacji.
Ma rację Jerzy Robert Nowak, że niewiele się zmieniło w poczuciu własnej wartości, co wyraża „skrajna łatwowierność w życiu politycznym, zbytnia a kosztowna ufność w porady cudzoziemców, naiwna wiara w zbawczą obcą pomoc, głównie z Zachodu”.
Stanisław Bieleń
Jest to skrót tekstu, jaki ukazał się w tomie 2 Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego (2014) zatytułowanym: Pułapki kultury.
Pierwsza jego część ukazała się w numerze 5/16 SN - Pułapki charakteru narodowego (1)
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 963
„Zły śpi spokojnie bo jest pewny siebie” – rzekł w jednej z dyskusji o filmie i swojej twórczości japoński reżyser, mag kina XX wieku Akira Kurosawa. Do tej sentencji można tylko dodać wypowiedź brytyjskiego filozofa Bertranda Russella o istocie mądrości i głupoty. I nie jest moim zdaniem ta myśl spersonalizowana.
To smutne, że głupcy są tak pewni siebie,
a ludzie mądrzy tak pełni wątpliwości.
Bertrand Russell
Akira Kurosawa jest jednym z najważniejszych reżyserów kina światowego. Czarno-białe, surowe w swym wyrazie obrazy nasycone uniwersalnym humanizmem przyniosły mu międzynarodową sławę i zasłużone zaszczyty. Chyba najważniejszym w plejadzie jego twórczości jest film Rashomon. Mimo upływu lat od jego nakręcenia (1950), prostej fabuły, nie mówiąc już o warsztacie reżyserskim (gdy porównujemy go do współczesnych produkcji), niesie ponadczasowe, wiecznie żywe i zasadne dylematy będące esencją człowieczeństwa. Dylematy, które jak widzimy dziś są nadal aktualne, a może tym bardziej istotne w czasach technologicznej rewolucji w sposobie komunikacji interpersonalnych, medialnych megamanipulacji oraz zalewu informacji, co pozbawia człowieka samodzielnego i krytycznego myślenia.
Akcja filmu dzieje się w średniowiecznej Japonii. W opuszczonej świątyni Rashomon grupa podróżnych chroni się przed deszczem. Czasy są niepewne, bo kraj wyniszczają krwawe wojny toczone przez feudałów i pozostających w ich służbie samurajów. Królują wszechogarniający chaos i poczucie braku bezpieczeństwa. Jeden z podróżnych zaczyna swą opowieść: Niedawno w lesie znalazł ciało zabitego samuraja. Zabójca został pojmany. Wersja zabójcy brzmi, iż zabił samuraja w pojedynku po tym, jak ten zgwałcił jego żonę. Z kolei jego żona przedstawia inną wersję – to ona zabiła samuraja, nie mogąc znieść pogardy męża wobec gwałtu dokonanego na niej.
Pojawiający się duch zabitego samuraja opowiada, że on popełnił samobójstwo. Z kolei według narracji podróżnego chroniącego się w świątyni przed deszczem, który rozpoczyna opowieść o tym wydarzeniu to kobieta sprowokowała mężczyzn do walki. Obaj walczący jego zdaniem zachowali się jak tchórze.
W zależności od wersji wszystko wygląda różnie. Raz samuraj jest ofiarą, a raz katem. Jego żona jest widzem, albo podstępną prowokatorką, zaś podróżny inicjujący tę opowieść: przypadkowym przechodniem, beznamiętnym obserwatorem, albo mordercą.
Każdy z bohaterów opowiadających historię napadu przedstawia ją zupełnie inaczej, starając się reprezentować siebie w możliwie pozytywnym świetle, jednocześnie demonizując postępowanie pozostałych uczestników zdarzenia.
Nie wiadomo, która z relacji jest prawdziwa, który z narratorów jest wiarygodny, a kto kłamie. W zderzeniu kilku przeciwstawnych wersji, przy braku możliwości racjonalnej oceny, gdyż główną rolę grają zaangażowanie i emocje, nikt nie może być postrzegany jako świadek i recenzent godny całkowitego zaufania. To jest iście szekspirowskie, uniwersalne, wieczne pytanie o naturę prawdy i istotę człowieka: o to, czy możliwe jest obiektywne poznanie i czy istnieje jedna, absolutna prawda. Nawet w obliczu tak wydawałoby się jasnego wydarzenia jakim jest morderstwo człowieka przez drugiego człowieka.
Więc kto kłamie, a kto mówi prawdę? Kto jest ofiarą a kto sprawcą zbrodni? A jeśli to kłamstwo jest w przekonaniu mówiącego najczystszą prawdą?
Kurosawa każe widzowi wątpić w siebie, bo człowiek jest omylny, zawsze ma w sobie nagromadzone życiowe doświadczenia i wizję świata oraz ludzi, wedle których sądzi i opiniuje, a jego wiedza zawsze pozostaje ograniczoną (gdyż jest subiektywna i selektywna). Zwłaszcza w chwilach takich jak współcześnie, kiedy media są wszechogarniające, pozostają w służbie określonych ośrodków mających wywierać wpływ w określonych celach na ludzką świadomość i bombardują nas miliardami informacji. Często sprzecznymi, nie pozwalającymi zachować balansu, zdystansowania i dokonać racjonalnej refleksji i analizy. Raz - z nadmiaru tych informacji, dwa – z tytułu ich wzajemnego wykluczenia.
Więc czasem może warto popatrzeć na dziejące się wokół nas wydarzenia – te małe, wielkie i globalne – przez pryzmat czasu, który ciągle mija i miejsca w jakim się znajdujemy. I faktu, iż nie zawsze ofiara jest aniołem, a napastnik demonem.
Ta opowieść o ułudzie absolutu – bo chcemy aby nasza prawda była czymś niepodzielnym i powszechnie przyjmowanym aksjomatem – jest tym bardziej we współczesnym świecie istotna, gdyż owe wolne, demokratyczne i obiektywne ponoć media, posiadające niebywałą władzę, formatują naszą świadomość wedle zapotrzebowania swoich kuratorów: czyli megakapitału wiejącego przez nasz świat niczym Duch Święty wedle św. Augustyna, czyli „kędy on chce” i mającego jednoznaczny, utylitarny, wieczny interes. Zysk, wielowymiarowo rozumiany.
Marc Bloch, twórca w okresie międzywojennym znakomitej szkoły historycznej we Francji (tzw. Annales) zauważył, iż wszelkich dziejących się wokół nas wydarzeń – politycznych, kulturowych, ekonomicznych itd. – nie wolno oceniać i opisywać wyłącznie ze współczesnej nam perspektywy. Istnieje bowiem zasada przyczynowości i skutkowości. Z tej racji wszystko ma swe źródła w czasie minionym – tym bliskim, dalszym, a czasami w odległej o wieki przeszłości. To przykład na tzw. „długiego trwania”, jak z kolei konkludował kolejny reprezentant tej szkoły historycznej, Ferdynand Braudel.
Nie jest to pochwała – choć to jest ludzkie, czyli realne – relatywizmu (wzmacnianego przy okazji przez medialnych mentorów terminem „moralny”). Nie jest to także nawoływanie do pasywności. Jest to jedynie zwrócenie uwagi na to, iż o winie, karze czy odpowiedzialności decydować winne powołane do tego specjalistyczne, profesjonalne, opierające się o kodeksy (oczywiście po dogłębnym i zgodnym z procedurami procesie) organy. Zbyt często owi nowi władcy naszej świadomości, umiejscowieni w mediach i mainstreamie, podając nam informacje w formie jedynej i absolutnej prawdy – bo to ich prawda i ich wersja - mają w tym konkretny interes. Taki, aby owa prawda i wersja tak właśnie była odbierana i przez to jednocześnie kreowała wyroki zgodne z ich intencjami. Chcą być prokuratorem, sędzią i katem.
Warto więc choćby dla psychicznej higieny wyrwać się z bańki jednoznacznych i dogmatycznych definicji serwowanych nam przez media, odłączyć sieć i przejść do informacji, źródeł, tekstów czy obrazów (takich jak np. wspomniany Rashomon Kurosawy) pozwalających spojrzeć na świat, procesy w nim zachodzące i na nas samych bez emocji, uprzedzeń, fobii i dogmatycznie poszufladkowanych klasyfikacji.
Radosław S. Czarnecki
- Autor: Barbara Janiszewska
- Odsłon: 2855
Z prof. Andrzejem Markowskim, przewodniczącym Rady Języka Polskiego rozmawia Barbara Janiszewska
Rozmowę na temat stanu współczesnej polszczyzny z prof. Andrzejem Markowskim, który od 14 lat kieruje Radą Języka Polskiego, rozpoczęłam od przytoczenia fragmentu wymiany opinii prof. prof. Jerzego Bralczyka, Andrzeja Markowskiego i Jana Miodka na temat języka, zamieszczonej w książce „Wszystko zależy od przyimka”.
Prof. Miodek: „ Mówi się o nas, że obok Francuzów jesteśmy społeczeństwem, które wyjątkowo chucha i dmucha na swój język”. Prof. Markowski: „To wynika z naszej historii, z tego, że jednak nasz język był wyraźnie zagrożony w XIX wieku”. Prof. Bralczyk: „Ważne jest to, że polskość trwała akurat w języku, a nie gdzie indziej”.
![]() |
fot. Mirosław Kaźmierczak |
- Czy nadal dbamy o język, doceniając jego rolę w zachowaniu tożsamości narodowej? Czy mamy do czynienia z kryzysem współczesnej polszczyzny?
- Co to znaczy „kondycja języka”? To taki modny wyraz, zapożyczony z angielskiego condition. Zawsze walczę z takim sformułowaniem. Kondycji żadnej język nie ma! Możemy mówić o stanie, pozycji języka. A co do meritum pytania, to widzę, że przez ten czas, kiedy byłem przewodniczącym Rady Języka Polskiego, zaczęło liczyć się z naszymi opiniami coraz więcej instytucji, ważnych instytucji, takich jak np. Senat RP, komisje sejmowe, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Może nie uwzględniają wszystkich postulatów RJP, ale wielokrotnie proszą nas o konsultacje w rozmaitych sprawach. W tym czasie odbyło się dziewięć ogólnopolskich konferencji – Forów Kultury Słowa, spotkań poświęconych językowi, które propagowały dobrą polszczyznę. Trzy razy przyznano tytuły Ambasadorów Polszczyzny – w ten sposób uhonorowaliśmy ludzi posługujących się dobrą polszczyzną. W moim przekonaniu, które wyniosłem z nauk prof. Doroszewskiego, ważniejsze jest propagowanie dobrych wzorców, niż walka ze złem. „W każdej dziedzinie życia należy opierać się na wartościach pozytywnych, a nie negatywnych, należy więcej dbać o to, by krzewić dobro, niż o to, by tępić zło. Ten postulat może mieć zastosowanie /…/ w zakresie spraw językowych” pisał Witold Doroszewski w przedmowie do zbioru „O kulturę słowa” . A krzewienie dobra polega między innymi na tym, że promuje się i nagradza ludzi posługujących się dobrą polszczyzną.
- Proszę powiedzieć o działalności Rady Języka Polskiego na rzecz używania przez Polaków poprawnej polszczyzny. Co zmieniło się w języku polityków, urzędników, w mediach?
- Rada co dwa lata składa Sejmowi i Senatowi RP sprawozdanie o stanie ochrony języka polskiego. Ostatnio badaliśmy witryny internetowe ministerstw pod kątem języka w nich używanego. Odbył się w Senacie RP kongres języka urzędowego. Nieustannie trwa szkolenie urzędników z ministerstw, urzędów centralnych, urzędów wojewódzkich. Przekazujemy podczas tych szkoleń praktyczną wiedzę o tym, jak posługiwać się dobrą polszczyzną, jak należy mówić i pisać po polsku.
- Kto kształtuje obowiązujące wzorce językowe – politycy, czy może dziennikarze?
- Nie wiem, czy politycy kiedykolwiek kształtowali wzorce językowe. Dzisiaj robią to przede wszystkim dziennikarze. Są tą grupą społeczną, która najbardziej wpływa na język, kształtuje go.
- A jak głębokie jest „zachwaszczenie” polszczyzny, np. wulgaryzmami?
- Nie mówmy o zachwaszczeniu, co to bowiem znaczy? Zaś wulgaryzmy zawsze w języku polskim były i zawsze będą. Świadczą one o niskiej kulturze, nie tylko językowej, ale niskiej kulturze w ogóle.
- Znamy (zacytowaną na początku) opinię Pana o roli języka w zachowaniu tożsamości narodowej. A czy możemy uznać, że język polski jest językiem europejskim?
- Niewątpliwie w tej chwili jest to najważniejszy w Unii Europejskiej język słowiański. Jest szóstym językiem, jeżeli chodzi o liczbę użytkowników rodzimych. Posługuje się nim 8 procent mieszkańców Unii. Powinniśmy więc dbać o to, by był to język rozpoznawalny w Europie.
- Ostatnio podsumowujemy 25 lat transformacji, we wszystkich dziedzinach. Czy możemy mówić, że przez te lata powstała polszczyzna transformacji?
- Nie. Polszczyzna się tylko szybko rozwinęła. Wchłonęła dużo nowych wyrazów, zapożyczonych głównie z angielskiego. Nowych, ponieważ jest wiele nowych specjalności, wydarzeń, rzeczy. I to wszystko musiało znaleźć odzwierciedlenie w języku. Czyli mamy do czynienia po prostu z szybciej rozwijającą się polszczyzną.
- Chciałabym teraz zapytać o to, czy nadal umiemy korzystać ze słowników? Czy wystarcza nam już korzystanie tylko ze słowników internetowych?
- Myślę, że nadal korzystamy ze słowników – słowniki wciąż się sprzedają, więc chyba nie jest źle.
- A czy RJP zajmie się oceną takich słowników?
- W pewnym momencie trzeba będzie zająć się oceną takich słowników. Ale wpływ Rady może być tylko taki, że będziemy mogli określić, które słowniki polecamy, a które są bezużyteczne.
- Na koniec jeszcze pytanie o to, jak Internet przenika do polszczyzny?
- Dzięki Internetowi Polacy zaczęli pisać. Przedtem posługiwali się głównie językiem mówionym. Dzisiaj więcej osób pisze, ale w inny sposób. Ten mówiony język zapisany jest nową jakością polszczyzny.
Dziękuję za rozmowę.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1414
"Nasze wyrzuty sumienia i oskarżenia naszych przodków nie wystarczą, jeżeli nie będziemy ich wspierać refleksją na temat przyczyn".
Chantal Delsol
Z pojęciem „polskości” oprócz wielu cech charakterystycznych – opisywanych i prezentowanych przez filozofów, politologów, socjologów (sfery akademickie), a także literatów, poetów, myślicieli czyli najkrócej intelektualistów - wiąże się ściśle termin, który należy tu wyjaśnić: tzw. rejtanizm. Pochodzi on od osoby posła nowogrodzkiego, Tadeusza Reytana, który w roku 1773 dramatycznym gestem i próbą zastosowania liberum veto chciał przeszkodzić I rozbiorowi Polski (uwiecznił to Jan Matejko na obrazie Rejtan- Upadek Polski). Reytan, zgorzkniały i przegrany, popełnił siedem lat później w swym majątku Hruszówka samobójstwo (rozciął sobie podbrzusze szkłem z rozbitego okna).
Prof. Ludwik Stomma jednak nieco inaczej naświetla kontekst zachowania Tadeusza Reytana, który ponoć zobaczył 8.08.1780 roku rosyjskiego żołnierza, chcącego napoić konia w studni we dworze i był przekonany, iż to regimenty carskie idą na Warszawę. W obawie przed nimi dokonał harakiri. Jest to o tyle tragiczne i groteskowe zarazem, że od 5 lat imć Reytan „był już zamknięty przez braci w przybudówce z zakratowanymi oknami, gdyż jako umysłowo chory dostawał ataków furii. Ta ostatnia wiadomość może przywrócić bardzo niewygodne pytanie: od kiedy mianowicie Reytan był nie w pełni władz umysłowych? To dramatyczna kwestia, gdyż większość świadectw wskazuje na rok 1773. Byłby więc słynny protest trywialnym aktem osoby obłąkanej?” - pyta Ludwik Stomma (Polskie złudzenia narodowe).
W tej konwencji rejtanizm traktować trzeba jako niezrównoważony, irracjonalny i pusty gest, przy towarzyszącej mu niesłychanie hałaśliwej propagandzie. Propagandzie i sprzężonych z nią zawsze manipulacjach, które największy idiotyzm i nieszczęście przekuwają w mit, w świetlaną legendę i lukrowaną hagiografię, budując określony kult ze wszystkimi elementami quasi-religii. Oczywiście jest to czynione post factum, dorabia się przy tym określoną argumentację dla celów utylitarnych i daleko odbiegającą od faktów związanych z wykonywaniem tegoż gestu (często marnego moralnie i podejrzanego etycznie, o racjonalności i pragmatyzmie nie wspominając).
Rejtanizm wiąże się bezpośrednio z narcyzmem rozumianym jako rezygnacja z autentycznego zainteresowaniem światem zewnętrznym. Towarzyszy mu zawsze mocne przywiązanie do siebie samego, do własnej grupy, klanu, religii, narodu rasy itd. wraz z wynikającymi z tego poważnymi zaburzeniami racjonalnego osądu. Potrzeba narcystycznej satysfakcji wynika z konieczności kompensowania sobie własnej materialnej i kulturowej biedy (Erich Fromm). Dotyczy to zarówno jednostek jak i zbiorowości.
Jednowymiarowość intelektualna, brak zdystansowania, refleksji krytycznej, racjonalnej i realistycznej, skupianie się jedynie na swoich krzywdach i cierpieniach (rzeczywistych czy wyimaginowanych) przy fetyszyzowaniu ich jako synonimu wyższych wartości i ofiary prowadzi zawsze na manowce. Wspomina o tym nie tylko Fromm.
Na ten problem zwraca uwagę także (choć pisząc o innych aspektach bytu człowieka) Herbert Marcuse. Jego zdaniem, społeczeństwo rozwinięte, jednowymiarowe, zmienia stosunek między tym co racjonalne i irracjonalne. Konfrontuje wtedy autentyczną racjonalność z fantastycznymi i chorobliwymi, acz bardzo wygodnymi aspektami życia. I swobodnie adoptuje je, uznając za racjonalne. Tak rosną podkłady irracjonalizmu.
Jeśli w oficjalnej narracji zarządza się wszelką komunikacją, czyniąc ją jedynie ważną i unieważniającą inne projekty niezgodne z obowiązującymi narcystyczno-społecznymi wymaganiami, wtedy wszystko co jest z nią niekompatybilne, co nie mieści się w tej projekcji, staje się synonimem fikcji. Fikcja jest tylko wtedy, kiedy nie mieści się w powszechnym mniemaniu tak funkcjonującej zbiorowości.
Znajomość historii Europy, rozwoju jej kultury, a nade wszystko obeznanie z dziejami barbarzyństwa obecnego w jej ramach, pozwala domniemywać – ba, skutecznie przewidywać – że okresy barbarzyństwa połączonego z celową dehumanizacją szerokich warstw i klas społecznych mogą być doskonałym kontynuowaniem (w nowych szatach i przy określonej retoryce) europejskiej cywilizacji. Zła tradycja, kultywująca ponad miarę krwawą ofiarę, usprawiedliwiająca ją ulotnymi celami wyższymi i następnie ją celebrująca (granicząc właśnie ze zbiorowym narcyzmem) wywodzi się poniekąd z religijnych meandrów sycących od wieków naszą kulturę, obyczajowość, obrzędowość itd. I nie dotyczy to tylko Polski. Zachód ten rys posiadł przez stempel dany jego kulturze przez wieki chrześcijaństwa i nauk Kościoła, które odziedziczyły go z tradycji judaizmu. Chrześcijaństwo było i jest przecież odłamem religii Mojżeszowej, który poszedł własną drogą rozwoju.
W Polsce rejtanizm jest w zasadzie obecny od wielu dekad w historii, polityce, zarządzaniu, a przede wszystkim jest jednym z zasadniczych elementów oświaty i edukacji. O narracji obecnej w mainstreamie nie wspominając. Widać dziś, że „Solidarność” jako ruch społeczny o wyraźnym profilu, niesłychanie mocno okopując się w tradycji religijnej i narodowej, sięgając po wartości kojarzone jawnie z katolicyzmem jako esencją polskości - nie kładąc nacisku na universum - odwołując się do wszystkiego, co wiązało się z pontyfikatem Jana Pawła II (a nie z ideami Oświecenia i tradycji zachodnich demokracji), traktowała siebie też jako kolejną matrycę tej idei. Z solidarnościowej zbiorowości i projektu wyłoniły się klony tej szkodliwej, niebezpiecznej dla porządku demokratycznego i państwa prawa, wolności obywatelskich i cywilizowanego społeczeństwa pomysły: Prawo i Sprawiedliwość i KOD PO. Dwa wrogie sobie plemiona.
Obrzucając się wzajemnie inwektywami, kto jest większym spadkobiercą komunizmu i PRL-u, kto jest czyim agentem, jednocześnie obie formacje (i to nie tylko politycznie postrzegane, ale kulturowo, mentalnie, aksjologicznie) prezentują siebie jako zbiorowości o jedynie słusznych, prawdziwych pomysłach na Polskę. Predestynowane i wybrane, aby ją zmieniać wedle wyłącznie własnych pomysłów i projektów.
Obie formacje położyły się niczym wspomniany Reytan przed drzwiami wejściowym na salę sejmową na obrazie Matejki, blokując tym samym świadomość Polek i Polaków pustym – bo bezpłodnym intelektualnie i fundamentalistycznym w wyrazie – gestem.
Ta blokada dotyczy przede wszystkim otwarcia na autentyczne idee Oświecenia i racjonalności. Hołdowanie skrajnym namiętnościom, instrumentalnie grając uczuciami religijnymi, utożsamiając np. religię z obskurantyzmem, bigoterią i dewocją, a przy okazji prezentując typowy fundamentalizm religijny, obie formacje sterują – jak by powiedział Ernst Troeltsch – ku typowemu sekciarstwu. I takie postrzeganie sfery religijnej jest przenoszone na całokształt życia, we wszystkich wymiarach.
Współczesne myślenie polityczne nad Wisłą i Odrą cierpiące na symbolizm i mitotwórstwo, choroby powielane przez polską elitę polityczną ponownie w ostatnich dwóch dekadach, jest powrotem do tego, co opisał dokładnie Aleksander Bocheński. Dzieje się tak – pisał on w Dziejach głupoty w Polsce - kiedy tłuszcza popularyzatorów, dziennikarzy, poetów, romansopisarzy podchwytuje pierwsze z brzegu, wygodne i obłaskawione przez mainstream i polityków tezy i bezkrytycznie je szerzy, lansuje, uzasadnia ich absolutną i jedyną prawdziwość. Po każdej klęsce, porażce, plajcie, które w efekcie tak panujących nastrojów i ducha są niemalże koniecznością, rozlega się chór pretensji, lamentów szlochów i łkań, wzajemnych oskarżeń, pomówień, szukania winnych (najczęściej obcych agentów i oczywiście – Żydów, agentów Kremla, zgniły Zachód etc.). Diagnoza tej schizofrenii, opętania i irracjonalnego szaleństwa pokazuje, że jeżeli z szacunku dla czczonych wspomnień lub drogich nam iluzji, fikcji i fantasmagorii ukryjemy prawdę , przysłonimy defekty i fakty (często niewygodne) prymitywną apologetyką, nie nauczymy się niczego i katastrofy znów będą naszym udziałem.
Ludzie niepewni swojego losu szukają zazwyczaj zbiorowości zapewniających im pełnię komfortu we wszystkich wymiarach bytu, gdyż nie chcą być samotni. Jeżeli neguje się z przyczyn ideologicznych i religijnych tożsamość klasową, która jest jednak w wielu wypadkach decydująca w sposobie widzenia świata i ludzi, muszą oni poszukiwać określonych wspólnot. Bez optyki materialistyczno-klasowej nie mogą zlokalizować źródła swych udręk, bo leży ono w relacji między pracą a kapitałem. To też jest często źródłem rejtanizmu.
Kolejnym komponentem, zarówno tworzącym jak i stanowiącym esencję takich nastrojów oraz fałszywego oglądu rzeczywistości, a przez to i decyzji czy zachowań, jest irracjonalność i brak autokrytycyzmu. Pragnienia i marzenia mieszają się z realiami i własnymi możliwościami. Reytanowi – temu z obrazu Matejki i dzisiejszemu, znad Wisły, Odry czy Bugu - brak jest hierarchii wartości dostosowanej do realności otaczającego świata. Jest intelektualnym oszustem, egocentrykiem, narcyzem, a jednocześnie ściga go poczucie krzywdy i spisków czyhających na niego zewsząd wokoło. Na ten typ neurozę i histeryczne skrzywienie obecne w zachowaniach wielu Polaków zwracał uwagę w swym dorobku Antoni Kępiński, psychiatra, humanista i filozof.
Absurdalność prowadzonej od lat w Polsce polityki i propagowanie określonej kultury oraz umysłowości to chory, zupełnie irracjonalny i postsarmacki fantazmat odwołujący się do dawno przebrzmiałych, zatęchłych i konfrontacyjnych koncepcji jak np. idea jagiellońska, Polska Chrystusem narodów, centrum mające rechrystianizować Europę i świat (gdyż stąd pochodził Jan Paweł II). Ale takie koncepcje ciągle funkcjonują w nadwiślańskiej, napuszonej, egzaltowanej, bombastycznej atmosferze rejtanizmu. Tak politycznego, jak i kulturowego, społecznego, politycznego.
A może rejtanizm to po prostu pewna forma obłąkania, irracjonalizmu połączonego z wybujałym ego, konglomerat różnych fobii i uprzedzeń, a przede wszystkim – mieszanina nie do końca uzmysłowionych i zracjonalizowanych kompleksów: wyższości i niższości? Przecież znów można usłyszeć z ust najważniejszych polskich polityków jak to dobrze i chwalebnie jest umierać za ojczyznę. W XXI wieku taka narracja trąci nie tyle myszką, co jest rodem z absolutnego skansenu i mentalnego zaścianka. Potwierdza to po raz kolejny, iż hodowanie takiej umysłowości przez edukację, jak również instytucje religijne, powszechną narrację mainstreamu przekłada się na kultywowanie zachowań przemocowych: dla ojczyzny trzeba albo umrzeć, albo zabijać. I przenosi się taki model funkcjonowania na całość życia oraz relacje międzyludzkie wewnątrz społeczeństwa.
Dlatego nadal rację ma (mimo iż upłynęło ponad 60 lat od chwili napisania tych fraz) Witold Gombrowicz, który stwierdził, iż trzeba bronić Polaków przed Polską. Ciągłe szamotanie się - rozpaczliwe i chorobliwe, konwulsje istnienia, wieki niedorozwoju i życie w absolutnej antynomii mega sukcesu i mega klęski robi swoje. To czyni z Polaka twór niedoskonały, zżarty jadami słabości i zawiści, zniekształcony i zgwałcony przez przeciwstawne sobie namiętności, chęci i wyobrażenia. Wart jest więc naród złożony z ludzi sfałszowanych i zredukowanych czegokolwiek? – pyta retorycznie Gombrowicz. Ludzie są niepewni siebie i swojej historii, widząc w trumnach i na cmentarzach miniony i przyszły swój los. Takie rozdarte sosny, nie umiejące sobie pozwolić na odrzucenie stygmatów po owych konwulsjach, dawnych blizn po owych klęskach, usunięcie pryszczy chorobliwego niedorozwoju, gdyż boją się że ten naród im się rozpadnie, że oprócz cmentarzy i trumien nic im nie pozostanie. Wykonują więc ciągle swój dance of death.
Aby podjąć skuteczną walkę z tymi stereotypami rzucającymi cały czas złowrogi cień na mentalność naszego społeczeństwa i nie pozwalających porzucić dawnych, postsarmackich, postkolonialnych i postromantycznych fobii i uprzedzeń, musi zmienić się przede wszystkim narracja prowadzona publicznie przez elity, edukacja młodzieży, retoryka medialna. Trzeba jednak wziąć przykład z Immanuela Kanta, który pisząc o wolności człowieka, zadał niezwykle istotny w perspektywie rozważanych tu zagadnień dylemat: „Co mogę wiedzieć? Co powinienem czynić? Czego mogę się spodziewać?”.
Wolność bez jej uświadomienia i rozumienia według humanistycznych paradygmatów (co może zapewnić jedynie powszechna i organizowana na odpowiednim poziomie oświata i edukacja społeczeństwa oraz wyważona narracja w przestrzeni publicznej) jest pustym terminem, dziejowym chomątem, takim współczesnym liberum veto, któremu hołdował m.in. poseł nowogrodzki Tadeusz Reytan i jego polityczno-kulturowa klasa. Tak rozumiana i praktykowana ahistorycznie i antyklasowo wolność jest jednym ze źródeł tego, co nazywa się rejtanizmem. I idzie z nim przez ostatnie 300-400 lat historii Polski cały czas pod rękę.
Radosław S. Czarnecki