Humanistyka el
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 253
Kontynuujemy opowieść o ziemskich wymiarach Sagittariusa i Betelgezy. W kontekście tej opowieści warto przytoczyć to, co w XVII w. stwierdził Benedykt Spinoza, iż dążymy do czegoś, pożądamy tego, nie dlatego, iż uważamy to za dobre, lecz dlatego poczytujemy owo coś za dobre, gdyż tego pragniemy. I uważamy to coś za naszą wartość (B. Spinoza, Etyka).
Tak samo jest z popularnymi i powszechnie promowanymi liberalnymi standardami. I dlatego ci, którzy się temu sprzeciwiają, winni być zwalczani i eliminowani, gdyż zagrażają tym nadziejom i dążeniom. A że przeczy to zasadom takim jak wolność myśli, swoboda słowa, pluralizm, to już zupełnie inna sprawa.
Albo zaczniemy współpracować, albo zginiemy.
Gracjan Cimek
Znany historyk rosyjski Andriej Fursow uważa, iż obecnie Zachód znajduje się w takim stadium jak Rzym z początku II w. n.e. (panowanie cesarza Trajana). Siły i moce Imperium uległy zahamowaniu, osiągnięto określone granice wzrostu i poczęto budować mury dla obrony stanu posiadania, który generował dobrobyt i stabilność. To były wały: Antonina i Hadriana na Wyspach Brytyjskich, limesy między Renem a Dunajem, fortyfikacje w Afryce (w prowincji Africa Proconsularis) czy na Bliskim Wschodzie.
Jednak wiele symptomów wskazuje, iż dezintegracja i kres dominacji cywilizacji zachodniej (trwającej symbolicznie od 1492 r., czyli dotarcia przez Kolumba do Nowego Świata) jest o wiele dalej posunięta niż sądzi rosyjski historyk.
Stosując przyjętą przezeń perspektywę i odwołując się do historii Rzymu, dziś mamy do czynienia z czasami, jakie nastąpiły po ostatnim zrywie klasycznego Imperium Romanum, jakim był okres panowania Dioklecjana (przełom III i IV w. n.e.). Bo w czasach konstantyńskiej sławy i splendoru towarzyszyły Imperium wyraźne trendy charakterystyczne dla epoki schyłkowej. I było to nie tylko symboliczne przeniesienie stolicy na Wschód, nad Bosfor, do Konstantynopola (a zasada była taka: gdzie cesarz, tam serce imperium). Dotyczyło to przede wszystkim etykiety dworskiej i sytemu rządów - coraz bardziej upodobniających się do wschodnich, zwłaszcza perskiej satrapii. Imperium Romanum sterowało coraz bardziej ku orientalnym rozwiązaniom - zarówno w sposobie sprawowania władzy, jak i społecznej organizacji.
Dziś, gdy centrum świata od kilkunastu lat (a na pewno w ostatniej dekadzie) przenosi się znad obszaru atlantyckiego (czy euroatlantyckiego) nad Pacyfik, ta tendencja i analogia jest widoczna wyraźnie. I chodzi o jego wschodnie – Japonia, Korea, wybrzeże Chin, Indochiny, Indonezja a przede wszystkim takie nowe centra jak Szanghaj, Hongkong i Singapur - jak i zachodnie wybrzeże (widać to wyraźnie w optyce amerykańskiej, gdzie następuje wędrówka kapitału, centrów naukowych, bankowości itd. na zachodnie Wybrzeże USA, nad Ocean Spokojny).
Takie oznaki śmierci dominującej cywilizacji – oprócz zagrożeń klimatycznych, antropologiczno-demograficznych, biologiczno-epidemiologicznych – w euroatlantyckim świecie są wyraźnie widoczne (zwłaszcza w jej europejskim elemencie składowym). Obserwuje się bowiem permanentny „upadek innowacyjności, załamanie autorytetu elit panujących i nauki (co w kulturze Zachodu odgrywa niebagatelną rolę), rozpad społecznej harmonii (S. Opara, Tyrania złudzeń. Studia z filozofii polityki).
Towarzyszy temu powszechna dekadencja, smutek i pesymizm, gdyż brak jest perspektyw rozwoju i postępu, indywidualnych i zbiorowych szans na poprawę dobrostanu i jakości życia. Dobrze, tanio, sympatycznie już było – mówią reprezentanci rządzących elit różnych proweniencji.
I nadszedł postmodernizm…
W kulturze zachodniej, zwłaszcza europejskiej, niezwykle negatywną rolę – powodującą destrukcję wartości, symboli, znaczeń i drogowskazów cywilizacyjno-kulturowych – odegrał postmodernizm. Niczym mroczne, mistyczne i eklektyczne kulty wschodnie w Imperium Romanum (Baala, Izydy, Kybele, manicheizm czy mitraizm), wypierające z mentalności cnoty i wartości stanowiące osnowę kultury rzymskiej, tak i postmodernizm spowodował, że pękła humanistyczna idea ludzkości i człowieka jako pozytywnego kreatora wszechrzeczy. Tym samym zanegowano wartość postępu i rozwoju jako takich, a to było esencją Oświecenia.
Utopia (jako pojecie ogólne) i idee z nią związane stały się synonimami grzechu, porażki, sromoty. Przypisano im pejoratywną i szatańską niemal rolę w dziejach człowieka (dziś to widzimy w skrajnych ruchach i ideach, uzurpujących sobie absolutyzm i niepodważalność, jak np. wokizm, skrajny feminizm, wojująca ekologia, etc.).
Analogiczne procesy obserwujemy pochylając się nad historią Imperium Rzymskiego: naukę i wiedzę zastąpiła gnoza, w pluralistycznej kulturze królować począł najpierw mocno sceptyczny i pesymistyczny w swym wymiarze stoicyzm, zaś na jego bazie swe totalne rządy, rugujące wszystko, co nie mieściło się w jego optyce, zajęło chrześcijaństwo i Kościół.
Czy dziś - gdy demoliberalny system prawny wyłącza i blokuje według widzimisię, bez prawomocnych wyroków sądowych, źródła niezależnych od mainstreamu informacji, chce skazywać ludzi za lajki w sieci pod opozycyjnymi wobec obowiązującego politycznie przekazu - nie przypomina to czasu rządów Teodozjusza i szalejącego chrześcijaństwa? Ono wtedy – jak dzisiejszy mainstream, choć w innej formie, bo przy pomocy dekretów cesarskich i brutalności hord mnichów (tzw. parabolani) jak np. podczas II soboru w Efezie (zwanego „rozbojem efeskim” - 431 r. n.e.) - uciszało, tępiło, rugowało z przestrzeni publicznej wszystko, co inne i wszystkich „innych”. Tragiczna historia filozofki aleksandryjskiej Hypatii (IV/V w. n.e.) i stosunku do niej patriarchy Cyryla jest też przykładem rozkładu, jaki postępował w kulturze schyłkowego Rzymu. To coś na kształt światła i jego pulsacji, jakie widzimy śledząc proces gasnącej Betelgezy.
Immanuel Wallerstein zadał podczas jednego ze swoich wykładów takie oto pytanie: jak za tysiąc lat będziemy pamiętać XX-wieczny kapitalizm: czy zaowocuje on krótkim i gwałtownym momentem przełomu, w wyniku załamania się wykładniczego wzrostu w przeciwieństwie do asymptoty rozwoju przedkapitalistycznego, czy będzie to coś zupełnie innego?
System ten, zdaniem Wallersteina, wyrwał obszary świata ze strefy niekapitalistycznej i zamienił je w swe peryferia, rozwiązując problem taniej siły roboczej i źródła surowców. Czyli elementów napędowych swego rozwoju. Ekspansja kolonialna miała następujące etapy: najpierw ekspansja kolonialna i eksploatacja połączona z ową peryferyzacją, a potem organizacja miejscowych elit kompradorskich, które by współpracowały z centrum i hegemonem nad eksploatacją podbitych i uzależnionych obszarów.
Ale po II wojnie światowej z racji sytuacji globalnej zaczęła się dekolonizacja (dekompozycja systemu). Po niej jednak, po 1991 r., Sagittarius zaczął karmić się ponownie. Kolonizację nowych regionów świata umożliwił upadek muru berlińskiego – pojawiły się nowe możliwości. Nie na długo - w 2008 r. znów powrócił kryzys i trwa cały czas, pogłębiając się. Na dodatek system kojarzony z Zachodem utracił zdolność realizacji swych celów i funkcjonowania. Czyli eksploatacji peryferii, bliższych i dalszych.
Celnie ów proces, jaki przebiegł w Europie Środkowo-Wschodniej przedstawia w rozmowie w Club Alpbach Poland w dn. 12.10.23 bułgarski filozof i politolog Iwan Krystew (choć z wnioskami i przewidywaniami trudno się zgodzić).
Ajatollahowie zachodnich mediów
Betelgeza i jej wybuch jest niejako w naszych rozważaniach metaforą konsekwencji nadmiernej konsumpcji (dóbr, wzrostu zachowań charakterystycznych dla sybarytyzmu, egoizmu i hedonizmu w sferze psychologicznej i społecznej) i zarazem wypalenia wspomnianych możliwości ekspansji i rozwoju. Symboliczną wizją jest to, co przedstawia w epilogu znakomity film Marco Fereriego pt. Wielkie żarcie (bohaterowie kończą swoje żywoty w ekskrementach i wymiocinach).
Obserwowany wybuch nietolerancji, ksenofobii, fundamentalizmu tak obcych liberalizmowi sprzed dekad, świadczy ponadto o załamywaniu się samej idei demokracji. Kolosalną rolę spełnili „ajatollahowie zachodnich mediów”– jak ich nazywa bułgarsko-francuski filozof Tzvetan Todorow. Wydają bowiem stosowne fatwy przeciwko każdemu, kto nie wpisuje się modne i pożądane przez nich i ich mocodawców trendy, powodują śmierć publiczną, stygmatyzację i społeczne wykluczenie (T. Todorow, Nowy nieład światowy).
System, który swe sztandary i retorykę ozdobił obficie pojęciami wzniosłymi i humanistycznymi – demokracja, wolności obywatelskie, swoboda słowa, liberalne wartości (czyli nieprzemocowe, zarówno w wymiarze fizycznym jak i symbolicznym) – kona w oparach fundamentalizmu, eksportując go za pomocą mediów i kulturowej westernizacji. Wyklucza, stygmatyzuje, pozbywa się nielubianych, źle słyszalnych, niechcianych czy drażniących elitarne uszy inaczej brzmiące hasła, napomnienia, sposoby interpretacji świata i procesów w nim zachodzących.
Dziś nie zabija się, nie unicestwia nikogo, wystarczy że spuszczone ze smyczy liberalne media uczynią z takiej osoby pariasa, moralnego złoczyńcę, agenta obcego mocarstwa i zdrajcę. Analogia z przypadkiem Hypatii nasuwa się sama. Bo – jak wspomniał Zygmunt Bauman – przeciwnie do głośnej narracji i wbrew głoszonym wartościom, nie chcemy maszerować pospołu z sąsiadem głoszącym inne przesłanie, wyznającym inne wartości, mającym czelność mieć swoje, odrębne zdanie. Ten system i cywilizacja, która go promuje ma „zamiar przerobienia świata” niczym pierwotni chrześcijanie chcieli go zbawiać w imię nauk Mistrza z Nazaretu (interpretowanych wedle ich mniemania).
System chce „tym samym pozbyć się raz na zawsze tych wszystkich, którzy się tej przeróbce opierają, lub których ta przeróbka się nie ima”. I albo się to nie opłaca, albo nie wychodzi, albo używa sił przemocy. I to jest jeden z powodów przygotowujących wybuch Betelgezy, jako reakcja na to, że ci, którzy się podjęli przeprowadzenia owej przeróbki (czyli dokonania określonej inżynierii społecznej) chcą stanowić szczyt stworzenia, a wszystkie inne niżej usadowione, czyli gorsze twory bądź byty, albo się do niego podciągną, zasymilują, albo sczezną (Z. Bauman, Przegląd Powszechny, nr 9/2003).
Gdy dodatkowo wzbudzono na wskutek dramatycznego rozwarstwienia kwestie socjalne rodem z XIX w. i gdy wróciły obrazy z Emila Zoli, Karla Dickensa czy Jacka Londona, będące efektem żarłoczności i ślepoty systemowego Sagittariusa, ten pesymistyczny scenariusz, musi prędzej czy później nastąpić.
Żarliwym i zamkniętym w kręgu mentalności charakterystycznej dla demoliberalnego dyskursu, obrońcom tej cywilizacji warto przytoczyć słowa hiszpańskiego myśliciela Fernando Savatera na autorytatywne argumenty elit euroatlantyckich, iż kultura Zachodu przynosi demokrację, a z nią postęp i rozwój. W końcu na tej podstawie Josep Borell, prominentny polityk UE określił Zachód jako „ogród”, a to co poza nim jako „dżunglę”. „Łatwo nam mówić, że demokracja przynosi rozwój, stwarza szanse. Ale np. boliwijski Indianin nie zna takiej demokracji, zna tylko gwałty i nadużycia. To tak, jakby od kogoś, kto zobaczył w pałacu jedynie ubikację i śmietnik, wymagać by podziwiał pałac” (F. Savater w rozmowie z A. Domosławskim, Gazeta Wyborcza z dn 6-7/03/2004). To opis tego, co zdarzyło się w świecie podczas ostatnich 2-3 dekad.
A co z prawami człowieka?
Przy okazji tej hegemonii sprofanowane zostały, gdyż używało i używa się ich w czysto utylitarnym, politycznym i doraźnym wymiarze, takie pojęcia jak wolność, swoboda słowa, pluralizm poglądów, demokracji czy wreszcie Prawa Człowieka.
Łączenie kapitalizmu i realizowanej pod systemowe plany globalizacji z demokracją i Prawami Człowieka okazało się dramatyczne dla obu tych pojęć - uniwersalnych, humanistycznych, niosących nadzieje i wizję lepszej przyszłości. Już na przełomie wieków (XX i XXI) dwaj filozofowie i intelektualiści zwrócili uwagę na negatywną rolę i szkody niesione przez Prawa Człowieka w takiej optyce, z jaką się stykamy (i tego co z nimi wiążemy).
Wiktor Osiatyński: „poważne wątpliwości budzi wtargnięcie filozofii Praw Człowieka w sferę prywatną. Owe prawa obwinia się o rozmywanie poczucia obowiązku, wzrost roszczeniowości i spadek poczucia odpowiedzialności nie tylko za sprawy publiczne, lecz również za własne czyny, decyzje, a nawet za własne życie” (W. Osiatyński „Czy zmierzch praw człowieka” [w]: Gazeta wyborcza z dn. 6-7/12/2003).
A Leszek Kołakowski przestrzegał: „są cywilizacyjne i duchowe szkody, jakie fanatyzm Praw Człowieka może wyrządzić. Oprócz niemądrych pretensji prywatnych podnoszonych w imię tych praw, oprócz absurdalnej wiary, że każdy z nas ma prawo do szczęścia, istnieją inne niepożądane cechy naszej kultury, które z upowszechnieniem Praw Człowieka są związane” (L. Kołakowski, Bez Dogmatu nr 59/2004). I tu trafił w sedno problemu, którego ten tekst dotyczy.
Amerykański dziennikarz i bloger, Chris Hedges (Scheerpost, „Faszyzm przybywa do Ameryki”, 10/10/2023) uważa, że pożegnalnym prezentem dla ludzkości i jednocześnie ostatnim oddechem liberalizmu utożsamianego w USA i świecie zachodnim z Partią Demokratyczną będzie schrystianizowane państwo quasi-faszystowskie, lub wręcz faszystowskie. „Klasa liberalna, istota władzy korporacyjnej zniewolona przez przemysł wojenny i siły bezpieczeństwa, niezdolna lub nie chcąca złagodzić przedłużającej się niepewności ekonomicznej i nędzy klasy pracującej, zaślepiona obłudną, przebudzoną ideologią, która cuchnie hipokryzją i nieszczerością, pozbawiona jakiejkolwiek wizji politycznej, jest podstawą, na której chrześcijańscy faszyści, zjednoczeni wokół Donalda Trumpa tworzą kultowy tłum i budują swój przerażając ruch”. To jest w naszych rozważaniach ów wybuch Betelgezy niszczący dotychczasową kulturę i cywilizację Zachodu.
Ale co humanistyka i klasycznie rozumiani demokraci tudzież liberałowie, socjaliści (i najszerzej rozumiana racjonalna lewica) mogą zaproponować w obliczu nowego średniowiecza, jakie nadchodzi, które już stoi „u bram”? Możemy za prof. Andrzejem Szahajem, usilnie poszukiwać na nowo wspólnoty, która nas nie zniewoli i jednocześnie stworzy i wymyśli taki indywidualizm, który nie zmieni nas w egoistycznych drani. Ale czy mamy na to jeszcze czas?
Profesor Adam Karpiński proponuje odwołanie się do kanonów filozofii mądrościowej. „Dotychczasowy sposób myślenia o świecie materialnym, sposób podporządkowujący go człowiekowi i następnie ten sam sposób przenoszony do stosunków społecznych - czyli że każdy człowiek traktuje innego człowieka dokładnie tak samo jak inny element przyrodniczy – musi ulec zmianie. I następnie ów zmieniony sposób powinien być dopiero zastosowany do świata przyrodniczego” (A. Karpiński, „Filozofia przyszłości”, Człowiek i Kultury).
Obie tezy są cenne i niosące nadzieje. Sądzę, że do nich należy dodać coś, co można nazwać odwrotem od naszego cywilizacyjno monopolu na posiadanie i szerzenie dobra. I równolegle takim zmianom musi być poddana globalnie - właścicielsko i merytorycznie – struktura mediów. Bo jak napisał w Global Research były doradca finansowy, a dziś niezależny publicysta, Oscar Silva-Valladares, ten demiurg, jakim są w dzisiejszym świecie media „służą tylko temu, kto jest ich właścicielem”. I działają w jego interesach, generując potrzebne i uchodzące za prawdę opinie. Dla konsumentów (jak mówi Silva-Valladares: dla tłumu) medialnych przekazów prawdą jest przecież to, co nieustanie słyszy się i czyta.
Radosław S. Czarnecki
Pierwszą część tego eseju zamieściliśmy w numerze SN 5/24 – Sagittarius A* i Betelgeza (1)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 306
Zastosowanie w tytule terminów pochodzących z astronomii ma swój cel tyle symboliczny co rzeczywisty. Zjawiska towarzyszące we Wszechświecie tym dwóm terminom można swobodnie przenieść na procesy zachodzące aktualnie (i które obserwujemy) w globalnej, ogólnoludzkiej zbiorowości.
Państwa pogrążone w liberalizmie, których ludność nie jest gotowa do walki o swą przyszłość, nie będą w stanie niczemu się przeciwstawić.
Paweł Szczelin (rosyjskojęzyczny filozof z Ukrainy)
Sagittarius A* (w skrócie Sgr A*) to obiekt astronomiczny, który jest jasnym i bardzo zwartym źródłem radiowym zlokalizowanym w centrum Drogi Mlecznej. Źródło zawiera supermasywną czarną dziurę cięższą od Słońca o ok. 4,31±0,06 mln razy. Jej promień oszacowano na 13-krotność promienia Słońca. Wiemy, że czarna dziura zwiększyła swoją masę 2 do 4 razy w ciągu ostatnich kilku miliardów lat, pochłaniając pobliską materię (w tym gwiazdy z ich układami).
Natomiast Betelgeza jest czerwonym nadolbrzymem w gwiazdozbiorze Oriona i dziewiątą pod względem jasności gwiazdą na nocnym niebie odległą od Słońca o około 640 lat świetlnych. Według naukowców setki lat temu eksplodowała jako supernowa, pozostała po niej gwiazda neutronowa, ale jej zgliszcz nie widzimy z racji odległości. Zastanawiają się oni jak długo jeszcze będziemy mieli taki widok. Być może zniknie jeszcze za naszego życia.Sugeruje to analiza, którą udostępnił w sieci zespół astronomów pod kierunkiem Hideyuki Saio (z państwowego, japońskiego i prestiżowego uniwersytetu w Sendai). Skonstruowali oni model Betelgezy, który odtwarza jej pulsacje, czyli okresowe kurczenie i puchnięcie, które odbija się w zmianach jej jasności i rozmiaru.
Model, który jest zgodny z obserwacjami, mówi, że Betelgeza jest już w późnym stadium spalania węgla w swoim wnętrzu. Tym terminem w astrofizyce określa się termojądrowe przemiany tego pierwiastka i oznacza to, iż w ciągu najbliższych kilku dziesięcioleci gwiazda powinna eksplodować jako supernowa. Jeśli mają rację, Betelgezy już nie ma. Gwiazda znajduje się bowiem w takiej odległości, że obecnie obserwujemy jej obraz sprzed 650 lat. Jeśli gwiazda wtedy spalała węgiel to wybuchła w ciągu kolejnych kilkudziesięciu lat, a obraz tej katastrofy właśnie leci z prędkością światła w kierunku Ziemi.
Ostatnie supernowe, które rozbłysły w Drodze Mlecznej widział Tycho Brahe w 1572 r. oraz Johannes Kepler w 1604 r. Jednak wybuch Betelgezy będzie o wiele bardziej spektakularny. Gwiazda powinna osiągnąć jasność Księżyca w pełni i byłaby widoczna na niebie także w dzień.
Czarna dziura neoliberalizmu
Współcześnie królujący od upadku muru berlińskiego i dekompozycji ZSRR system zwany neoliberalizmem, a przez mainstream określany demokracją liberalną jest de facto emanacją hegemonii Zachodu jako wiodącej cywilizacji w świecie na równi z epoką kolonialnych podbojów z końca XIX wieku.
I tak jak czarna dziura pożera materię, gdy ta przekroczy tzw. horyzont zdarzeń, poza którą to granicę nic z objęć tego żarłocznego obiektu już się nie wydostanie, tak samo neoliberalny kapitalizm totalnie opanował wszelkie możliwe przestrzenie ludzkiej działalności, a nawet myślenia. Stało się to poprzez kolonizację kultury – nazywaną często westernizacją, bądź amerykanizacją - upowszechniającą, wszczepiającą w świadomość kody i wartości charakterystyczne dla owych trendów i mód. Kulturowa dominacja przejawia się przez sztukę filmową, modę, muzykę, angielski język dominujący w imperium popkultury, makdonaldyzację jedzenia pod względem form i jakości itd.
Benjamin Barber sformułował pojęcie disnejowskiej kolonizacji kultury w anglosaskim formacie i za pomocą globalizacji rozprzestrzeniania wartości cywilizacyjnych Zachodu, pod takim właśnie kulturowym parasolem. To swoista wersja kolonizacji (B. Barber, Dżihad kontra MacŚwiat, Skonsumowani). Bo od czasów Antonio Gramsciego wiemy, że hegemonia to nie tylko przewagi militarne, ale może przede wszystkim szerzenie kulturowych standardów (A. Gramsci, Zeszyty filozoficzne).
Na taki niszczycielski i totalny, a jednocześnie powodujący kulturową kolonizację, charakter zza oceanicznej kinematografii i produkcji audiowizualnych zwrócił uwagę Stephen M. Walt w artykule „Hollywood prowadzi i rujnuje amerykańską politykę zagraniczną” (Przegląd Nr 38/2023). Prostackie, zero-jedynkowe, manichejsko-westernowe przedstawianie świata nie ma nic wspólnego z rzeczywistością realną. Tak zredukowany do biało-czarnych schematów obraz przy jednoczesnym totalnym wymiarze „kultury obrazka” (jaka dziś panuje niepodzielnie) to narzędzie uwodzenia ludzi wedle romantycznego paradygmatu i narzucania im optyki rozumienia problematyki świata i procesów w nim obiektywnie zachodzących. Masowa komercja musi się żywić płaskim, bezrefleksyjnym romantyzmem, budując w świadomości odbiorców pożądane wzorce i pseudoautorytety.
Właśnie m.in. w taki sposób, niczym żarłoczny Sagittarius, cywilizacja Zachodu prasowała i prasuje poprzez globalizację kulturę ogólnoludzką. Takie dążenie do homogeniczności z jednej strony rodzi spychanie w nisze lokalnych kultur, powodując zanik pluralizmu kulturowego (równolegle z tymi procesami następuje komercjalizacja owych kultur przez co tracą one autentyczność), po drugie – powoduje to swoiste podporządkowanie różnych regionów, państw czy całych kontynentów jednemu ośrodkowi dyrygującemu całością życia. Głównie chodzi o możliwości takiego ustawienia optyki społecznych zainteresowań, by omijały one zasadnicze, węzłowe sprawy socjalne, bytowe, z dziedziny gospodarki, zarządzania, ekonomii. Ma to być rozkoszny, uśmiechnięty, zakochany i zadufany w sobie świat, infantylnych, ciągle pozostających w stadium „piaskownicy i beztroskiego dzieciństwa” osobników. Komercja preferowana przez medialno-kulturowego, neoliberalnego Sagittariusa daje takie właśnie efekty.
Dogmaty wypraw krzyżowych
Tego typu pomysły na dominację kultury Zachodu - choć w innej skali i wedle innych zamierzeń – były głoszone już od dawna. To pokłosie historii i poczucia wyższości oraz idącej za tym misji Zachodu jako cywilizacji a priori lepszej, skuteczniejszej, mającej wymiar starotestamentowego „narodu wybranego” . Niejako jest to przedłużeniem wypraw krzyżowych, epoki odkryć geograficznych a potem – kolonizacji. W jakimś sensie oddaje ten trend i zamiary nauka Jana Pawła II dotycząca inkulturacji, czyli ewangelizowania pozakatolickich kultur wedle doktryny Rzymu. Najpełniej widać to w takich dokumentach jak Redemptoris missio, Slavorum apostoli, czy Catechesi tradendae.
Wizję świata homogenicznego, globalnej wioski, będącej wspólnotą wartości według zachodnich standardów (jak wieszczył Marshall McLuhan w Galaktyce Gutenberga) sprowadzono z pomocą doktryny i praktyki neoliberalnej do wąskiej, plemiennej, czysto utylitarnej wersji władania światem i ludźmi.
Ekonomia – i nie tylko ona, gdyż taki obrał azymut narracji mainstream w ostatnich dekadach – jest tym samym „złudzeniem zbliżonym raczej do astrologii niż astronomii i bardziej do zmatematyzowanej religii niż matematycznej fizyki, stając się dyscypliną reprezentującą w naszych czasach najwyższą formę ideologii” – jak pisze Janis Warufakis (Globalny Minotaur). Warto dodać, iż jest to ideologia wybitnie zdogmatyzowana, apriorycznie podawana i ukryta właśnie pod niewinnym (zdawałoby się) parasolem kultury.
Paul Krugman, noblista z dziedziny ekonomii, zauważył, iż tak realizowana neoliberalna polityka (a za nią idąca mentalność i kultura indywidualizmu), przejawiająca się obniżaniem podatków najbogatszym, redukcją programów socjalnych, pogłębianiem deficytu, deregulacją gospodarki oraz tzw. outsourcingiem, doprowadziły państwo do stanu „postmodernistyczno-neoliberalnej impotencji”. Co siłą rzeczy musi wywierać wpływ na świadomość ludzi: nie zbiorowość i interpersonalne więzi, ale jednostka, indywiduum są najważniejsze. Będziesz dobrze sytuowany, dasz sobie radę. Usługi, zdrowie, wypoczynek, wszystko sobie kupisz. Tylko i wyłącznie egotyczna i egoistyczna persona jest kowalem swego indywidualnego losu, bez oglądania się na historię, kulturę, miejsce urodzenia czy pozycję na drabinie w społecznej hierarchii. Prezentowane tu trendy i procesy, realizowane zamierzenia często niosące sobą dozę inercji, miały i mają stale (choć to temat przemilczany) wymiar klasowy.
Kanibalistyczny porządek świata
Tak jak Sagittarius jest kosmicznym kanibalem, tak system królujący od kilku dekad, którego skuteczność i totalizm wzmocnił rok 1991, stworzył wielopłaszczyznowy kanibalistyczny porządek świata. Czyli – jak mówi Jean Ziegler – „obfitości dla nielicznych i śmiertelnego niedostatku oraz zgryzot dla większości” (J. Ziegler, Kapitalizm tłumaczony mojej wnuczce). Tym samym zdeprecjonowano wzniosłe, uniwersalne, humanistyczne wartości oświecenia, stawiające na człowieka świadomego, nie jako egoistę i sobka, spolegliwego (T. Kotarbiński, Medytacje o życiu godziwym) obywatela zanurzonego w zbiorowości z której pochodzi, z którą się utożsamia na różne sposoby.
Kiedy współcześni liberałowie, władający niepodzielnie publiczną przestrzenią (zwani bardziej adekwatnie neoliberałami), mówią o swoim liberalizmie, przywiązaniu do wartości liberalnych, to zdaniem Maxa Blumethala, znanego blogera i dziennikarza amerykańskiego, prezentują stanowisko obowiązujące w wąskich kręgach funkcjonariuszy korporacji, sfer bankowo-finansowych, wielkiego biznesu, środowisk akademickich, mainstreamu medialnego. Streścić to można passusem, iż „miłość jest miłością, a nasza nauka jest prawdziwa”. Wypływa to ze wspomnianego poczucia wyższości i posiadania prawdy, niemal boskiej, absolutnej. I to są owe „różowe okulary” na nosie oraz infantylizm niesione przez mass media kontrolowane przez te środowiska, narzucone wraz z globalizacją. To też wymiar absolutnego kanibalizmu Sagittariusa, którym stała się współczesną kultura kolonizacji świata. Będąc jednocześnie karykaturą wartości i kanonów, o jakich stale mówiono (i nadal się mówi).
Upadek demokracji
Dlatego też demokracja stała się prostacką demokraturą, szerzoną i i narzucaną wprost przez globalizację. Poprzez działania na podświadomość i opisane procesy inkulturacyjne prowadzące do kulturowej kolonizacji udało się wmówić wielu środowiskom i osobom, że głoszona ideologia oraz wartości z nią związane są w ich interesie. Wszelkie ujmowanie postępu, demokracji, wolności i swobody obyczajowo-intelektualnej w sposób talmudyczny, narzucający innym swój styl myślenia i interpretacji rzeczywistości, jest niezgodny z podstawowymi zasadami wiążącymi się z rozumieniem tych terminów.
Filozof, prof. Adam Karpiński już w końcu XX w. skonstruował pojęcie demokratologii (opisującej to zagadnienie i definiującej aktualny stosunek popkultury oraz masowych mediów elektronicznych do pojęcia kultury w ogóle, a tym samym narzucających funkcjonalne określenie tego pojęcia): „koniec historii wyraził tylko stanowisko zajmowane przez darwinistów społecznych, które uznaje, iż treści demokracji wypracowane przez społeczeństwo amerykańskie są już ostateczne. Społeczeństwo amerykańskie rozpoznało już treści demokracji i wystarczająco je urzeczywistniło. Teraz nastał czas wdrażania demokracji przez inne narody i społeczeństwa. Dlatego demokratologia stała się prostacką ideologią przybraną w szaty nowoczesności udekorowanej elementami kultury ponowoczesnej” (A. Karpiński, „Treści demokracji współczesnej. Możliwości i zagrożenia procesów integracyjnych”, Wschód – Zachód. Płaszczyzny integracji). Tym samym w sposób bezwarunkowy uznajemy kulturę zachodnią za najsubtelniejszy i najznakomitszy wytwór człowieka służący głównie do dominacji nad drugim człowiekiem, której obca jest pokora, tolerancja, wolność i równość, a więc idee, które tę kulturę wytworzyły.
Metody narzucenia form, w jakich realizuje się kultura, dziś przy technologicznych możliwościach cywilizacji mogą być o wiele skuteczniej i bardziej totalnie zastosowane niż kiedykolwiek w historii. Ale nie są nowymi trendami i zamierzeniami, jakie dążący do dominacji Zachód przedsiębrał w dziejach (zwłaszcza w minionym tysiącleciu, rozwijając je do niebotycznych wymiarów współcześnie). I dlatego ten system, opierający się o totalne rozumienie swojej doktryny, chcąc przez to kontroli nad narracją w przestrzeni publicznej stał się XXI-wieczną wersją fundamentalistycznej religii - z dogmatami, liturgią, świętymi księgami i dokumentami oraz egzegetami, którzy w mediach i sieciach socjalnych objaśniają „ludowi bożemu” prawdy i kulturowe aksjomaty. I tym procesom zawsze w historii towarzyszył swoisty, europejski (a teraz jest to euroatlantycki) eskapizm.
Zamiast globalizacji – globarytaryzm
W wyniku takich działań cywilizacyjno-kulturowego i demoliberalnego Sagittariusa deprecjacji uległa obok demokracji - jej wartości i znaczenia -także idea globalizacji. Miała ona początkowo znaczenie egalitarnej i partnerskiej wymiany nie tylko towarów, ale i myśli, ludzi, kodów kulturowych, przenikania się mentalności, równoznaczność różnorakich tradycji itp. Współpracy i koegzystencji na zasadzie partnerstwa, ale nie dyktatu, dominacji i przekonania „galaktyki Zachodu” o swej doskonałości i wynikającej stąd wiecznej hegemonii (świetnie charakteryzuje panujący aktualnie stan rzeczy prof. Gracjan Cimek -
https://www.youtube.com/live/1ERox3515FE?si=2l9wVsfefNLH44wd
Globalizacja stała się tym samym dusznym i opresyjnym globarytaryzmem (Z. Bauman, Społeczeństwo w stanie oblężenia), czyli „przymusem planetarnego udziału, wymuszonej wszechobecności” i wynikającej z nich powszechnej zgodności na taki stan rzeczy. Jego zdaniem nie ma już parceli, gdzie byłoby miejsce na ucieczkę spod tego parasola kontrolnego, rozciągniętego przy pomocy technologicznych nowinek przez globalne siły neoliberalnego kapitalizmu.
Życiowa filozofia, jaką narzuciły ludzkości elity Zachodu (niektórzy mówią o nich jako o „grupie Davos”, inni o korporatokracji i korporatokratach) jest unikatową, totalną iluzją, tak różną od utopii znanych nam z historii. Zakłada ona, niczym tradycja judeochrześcijańska – i de facto jest jej hybrydą, choć tak mocno się od religii odżegnuje - swą absolutną finalność i niepodzielne, nie podlegające dyskusjom poczucie prawdy i dobra. A porzucenie, jak to się nagminnie czyni, jakichkolwiek odnośników społecznych, kolektywnych i pluralizmu, z góry uchyla możliwość powrotu (czy myślenia o powrocie) do kotwic określających niegdyś to, co zbiorowe i wartości oraz relacji kojarzonych z tym terminem. Człowiek jest jednak przede wszystkim „zwierzęciem społecznym” i to, co do tej pory stworzył jest głównie efektem działań wspólnych, kolektywnych, zbiorowych.
Taka wersja utopii McLuhana, która przerodziła się w klasyczny fundamentalizm materializujący się ową czarną dziurą pochłaniającą wszystko i wszystkich, wzbudzić musi poza kryzysem gospodarczym i ekonomicznymi perturbacjami, protesty i bunty. Taki efekt dają „łże-neoliberalne dogmaty” i polityka oparta na emocjach, frustracjach, uprzedzeniach i stereotypach (często wielowiekowych) z równoczesnym ubóstwieniem własnego JA.
To jest XXI-wieczna materializacja stanu, do jakiego zmierza ów system, a który opisali – choć swoistym, charakterystycznym dla epoki językiem i pojęciami (gdyż w tamtych czasach była inna wiedza i rozwój technologiczny, a co za tym idzie stosunki produkcji oraz relacje społeczne) – Karol Marks i Fryderyk Engels (wstęp F. Engelsa do pracy K. Marksa – Praca najemna i kapitał). Zamknięta w konstatacji obu klasyków marksizmu, iż ostatnim stadium systemu kapitalistycznego jest imperializm.
Radosław S. Czarnecki
Jest to pierwsza część eseju Radosława S. Czarneckiego „Sagittarius A* i Betelgeze”. Część drugą zamieścimy w następnym numerze SN Nr 6-7/24.
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1258
Refleksje wokół książki prof. Noreeny Hertz The Lonely Century: Coming Together in a World that's Pulling Apart.
Nękająca świat od przełomu lat 2019/2020 i wciąż nieustępująca, a wręcz nasilająca się w wielu regionach pandemia COVID-19 i konieczne, związane z nią przeciwdziałania, w tym rozmaite przedsięwzięcia izolacyjne, ograniczające możliwości bezpośrednich kontaktów społecznych, sprawiają, że coraz więcej osób sygnalizuje narastający problem poczucia osamotnienia. Wiele wskazuje na to, że ryzyko nasilania się syndromu samotności będzie narastało, co sygnalizują zarówno analizy przedpandemicznych zjawisk społecznych, obecna pandemiczna sytuacja, jak i rysujące się trendy przyszłościowe.
Kwestia ta jest istotna tym bardziej, że samotność nie jest wyłącznie prywatnym problemem dotkniętych nią osób. To problem o znacznie szerszym wymiarze. Narastanie syndromu samotności przekłada się bowiem negatywnie nie tylko na jakość życia ludzi, lecz także na efektywność gospodarki, funkcjonowanie sektora ochrony zdrowia, a nawet na funkcjonowanie demokracji. W dodatku zdecydowanie nie jest to zamknięta lista obszarów dotkniętych przez niszczącą siłę samotności, skutkującą rozmaitymi, dramatycznymi niekiedy następstwami dla ludzi i ich perspektyw życiowych.
Spektakularnie potwierdzają to badania prowadzone przez brytyjską ekonomistkę profesor Noreenę Hertz z renomowanego University College London. W opublikowanej pod koniec 2020 r. książce pod symptomatycznym tytułem The Lonely Century: Coming Together in a World that's Pulling Apart (Stulecie samotności. Bądźmy razem w świecie, który nas rozdziela) autorka ta na podstawie doświadczeń rozmówców powoływanych przez nią w tej książce, w połączeniu z analizą historyczną i ekonomiczną, przedstawia szczegółowy, wnikliwy przegląd czynników napędzających samotność w XXI wieku, a także formułuje praktyczne rekomendacje ukierunkowane na przeciwdziałanie wyniszczającej, niechcianej samotności. Hertz dowodzi, że jeszcze zanim globalna pandemia wykreowała pojęcia takie jak dystans społeczny, samotność stawała się już symbolem XXI wieku.
Choć problem samotności dotyka ludzkość niemal całego świata, paradoksalnie zwłaszcza (ale nie tylko) rozwiniętego i bogatego, to problematyka ta nie znajdowała dotychczas szerszego miejsca w badaniach ekonomicznych. Więcej, choć raczej wąsko ujmowanych, publikacji na ten temat pojawiało się w obszarze psychologii, filozofii, socjologii czy medycyny.
W obszarze nauk ekonomicznych publikacja Noreeny Hertz Stulecie samotności ma tym samym wymiar pionierski, a przy tym nacechowana jest holizmem, kompleksowością oraz interdyscyplinarnością badań. Autorka nie tylko identyfikuje nasilające się globalne przejawy narastania syndromu samotności, lecz także przedstawia kierunki niezbędnych zmian, umożlwiających przeciwdziałanie temu wysoce destruktywnemu zjawisku. Chociaż fizyczne przejawy samotności są oczywiste, Hertz dowodzi, że czynniki napędzające samotność są bardziej złożone, wymagające analiz z różnych perspektyw. Jak szerokie są to perspektywy może świadczyć chociażby to, że Hertz opiera się na naukach Hannah Arendt, aby wesprzeć swoje twierdzenie, iż samotność i związana z nią marginalizacja społeczna jest sednem politycznego osłabiania korzystania z praw wyborczych.
Opierając się na badaniach z całego świata, Hertz dowodzi, że pierwsze dwie dekady nowego tysiąclecia były niezwykle, wręcz wyjątkowo, samotne w całej historii ludzkości. Z kolei z jej badań wynika, że połowa wszystkich dorosłych mieszkańców Wielkiej Brytanii często czuje się samotna. Dwóch na pięciu emerytów twierdzi, że ich głównym sposobem łagodzenia samotności jest telewizja lub zwierzę domowe. Badania te wykazały zarazem, że najbardziej samotnym pokoleniem są młodzi ludzie, co wobec bogatej oferty cyfrowych rozrywek może być trochę zaskakujące. Samotność dotyka prawie połowę wszystkich pracowników biurowych w Wielkiej Brytanii, zaś w niechlubnej czołówce sytuuje się Londyn, gdzie wskaźnik ten sięga 60%. Pandemia oczywiście przynosi jeszcze bardziej ponure statystyki.
Stulecie samotności
Inspiracją do zainteresowania się Hertz kwestią samotności były problemy jej studentów, których coraz większa liczba twierdziła, że czują się samotni. W dodatku z jej doświadczeń w pracy dydaktycznej wynikało, że studenci coraz wyraźniej tracili zdolność do interakcji społecznych, mieli nasilające się problemy z bezpośrednią komunikacją społeczną, w tym z odczytywaniem sygnałów wynikających z mimiki, czy generalnie z mowy ciała. To skłoniło badaczkę do postawienia hipotezy, że takie zjawiska, w tym swego rodzaju odrywanie się od świata realnego na rzecz cyfrowego, muszą negatywnie rzutować nie tylko na zdrowie ludzi, lecz także na ich produktywność, co tym samym musi się nieuchronnie negatywnie przekładać na efektywność gospodarki. Co gorsza, jest prawdopodobne, że ludzie mający problemy z komunikacją społeczną stają się wrogo nastawieni do innych i bardziej podatni na ekstremistyczną politykę i populizm.
Obszary i źródła samotności
Książka Stulecie samotności dotyczy głównych obszarów i podłoża samotności. Podzielona została na 11 rozdziałów.
W pierwszym autorka definiuje bardzo wnikliwie i szeroko samotność. Podkreśla, że kluczową różnicą między przyjętą przez nią definicją samotności a tradycyjnym jej pojmowaniem jest to, że według niej samotność jest nie tylko poczuciem braku miłości, towarzystwa czy bliskości. Nie traktuje samotności jedynie jako poczucia bycia ignorowanym, niewidocznym lub zaniedbywanym przez otoczenie, w tym rodzinę, przyjaciół, sąsiadów i innych.
W definicji samotności uwzględnia również poczucie braku wsparcia i braku opieki/uwagi ze strony rządu, rozmaitych instytucji, pracodawców i innych społeczności.
Zatem według przyjętej przez badaczkę definicji, samotność dotyczy poczucia odseparowania nie tylko od tych, z którymi bliskość jest czymś oczywistym. Chodzi nie tylko o brak wsparcia w kontekście społecznym lub rodzinnym, ale także poczucie wykluczenia ekonomicznego i politycznego. Tym samym Hertz definiuje samotność jako stan wewnętrzny i egzystencjalny – osobisty, społeczny, ekonomiczny i polityczny.
W rozdziale drugim Hertz przedstawia szereg dowodów na to, że tak pojmowana samotność może zabijać, a w kolejnych - na podstawie rozległych badań i statystyk - dowodzi, że jeszcze zanim globalna pandemia doprowadziła do wdrożenia w praktyce takich pojęć jak lockdown, czy dystans przestrzenny/fizyczny (nieprawidłowo w polskiej publicystyce określany jako „społeczny”), samotność była na najlepszej drodze, aby stać się słowem definiującym stan ludzkości w XXI wieku. Związane jest to z dokonującym się we współczesnym świecie procesem rozpadu „tkanki wspólnoty”, co zagraża relacjom społecznym i życiu osobistemu.
Choć nowoczesne technologie wielce ułatwiają życie w izolacji, to zarazem zmieniają relacje społeczne na niekorzyść bezpośrednich kontaktów między ludźmi. Na to nakłada się wiele innych czynników, w tym dotyczących przemian modeli biznesu i pracy. Także takich jak rozwój gig economy, czyli nieetatowej pracy na żądanie.
Niebagatelny wpływ na narastanie syndromu samotności mają nasilające się procesy rozpadu małżeństw i generalnie słabnięcie instytucji małżeństwa oraz coraz luźniejsze i coraz mniej trwałe związki partnerskie. Charakterystyczne przy tym jest słabnące zainteresowanie ludzi w uczestnictwie, członkostwie w rozmaitych stowarzyszeniach, klubach i innych wspólnotowych organizacjach. Dotyczy to także organizacji kościelnych. Zmniejsza to przestrzeń ludzi do radzenia sobie z samotnością.
Mimo niezaprzeczalnych dobrodziejstw postępu technologicznego, cyfryzacji i sztucznej inteligencji, postęp ten cechują zarazem rozmaite wynaturzenia i groźne dla jakości życia procesy, w tym przede wszystkim właśnie procesy nasilania się samotności ludzi i odrywania się ich od społeczności.
Hertz podkreśla jednak, że technologie cyfrowe nie są jedynym winowajcą nasilającego się syndromu samotności. Wskazuje na inne, nie mniej ważne czynniki, takie jak demontaż instytucji obywatelskich, marginalizacja roli związków zawodowych, radykalna reorganizacja miejsc pracy, w tym rozrost pracy zdalnej, masowe migracje do miast i pustoszenie, marginalizacja małych miejscowości. Badaczka jako winowajcę wskazuje tu neoliberalizm.
Neoliberalne podłoże samotności
Główną eksponowaną przez Hertz cechą neoliberalizmu jest fundamentalizm rynkowy i priorytet dla interesów indywidualnych ponad dobro społeczne, dobro wspólne. Zarazem podkreśla jednak, że ta – przez ostatnie dziesięciolecia dominująca w większości krajów rozwiniętych – doktryna, ukierunkowana była nie tylko na cele ekonomiczne. Fundamentalnie zmienił się bowiem sposób, w jaki postrzegane są wzajemne relacje i poczucie wzajemnych zobowiązań na rzecz priorytetu dla takich cech, jak hiperkonkurencyjność i pogoń za własnymi indywidualnymi korzyściami za wszelką cenę, niezależnie od szerszych, negatywnych konsekwencji.
Wykazuje, że charakterystyczne dla neoliberalizmu fetyszyzowanie zysku i pogoń za nim bez względu na koszty społeczne i ekologiczne prowadzi do rozmaitych zaburzeń, m.in. w sferze przestrzennego zagospodarowania. Wyraża się to np. w pogarszającym jakość życia ludzi rozroście megamiast, kosztem społecznej i ekonomicznej marginalizacji mniejszych miejscowości i całych regionów.
Hertz dowodzi, że neoliberalizm, z charakteryzującym tę doktrynę indywidualizmem, egoizmem, rynkową nieograniczoną wolnością, marginalizowaniem dóbr wspólnych, ma swoją cenę – cenę samotności.
Na podstawie imponującego zestawu interdyscyplinarnych, naukowo-badawczych źródeł, badaczka charakteryzuje rozliczne, synergicznie ze sobą sprzężone, negatywne ekonomiczne, społeczne i polityczne następstwa samotności. Dowodzi, że samotność to istotne podłoże kryzysów gospodarczych, których koszty są niebotyczne. To także podłoże kryzysów politycznych. Poczucie samotności i społecznej marginalizacji pogłębia bowiem podziały społeczne, w tym polityczne, i ekstremizm, co negatywnie wpływa na poziom debaty publicznej i zaostrzanie się sporów.
Samotność zabija
Noreena Hertz szczegółowo analizuje szkodliwe skutki samotności dla zdrowia ludzi, co nieuchronnie negatywnie przekłada się na następstwa ekonomiczne, w tym wzrost rozmaitych kosztów ponoszonych przez poszczególne osoby, ale i przedsiębiorców, a także państwo, którego domeną jest wszakoż zdrowie publiczne. Na podstawie rozmaitych badań i raportów Hertz dowodzi, że samotność jest zatrważająco szkodliwa dla zdrowia. Wywołuje kumulujące się reakcje stresowe, osłabiając układ odpornościowy, co zwiększa ryzyko chorób m.in. serca (o 29%), udaru (o 32%) i demencji (o 64%). Według tych badań, samotność generuje o około 30% większe prawdopodobieństwo przedwczesnej śmierci, w tym samobójczej.
Samotność sprawia zatem, że dotknięci nią ludzie chorują fizycznie. Z badań wynika, że samotność jest gorsza dla zdrowia niż brak ćwiczeń fizycznych, a także dwukrotnie bardziej szkodliwa niż otyłość. Przekłada się to niekorzystnie na gospodarkę. Jeszcze przed COVID-19 w Wielkiej Brytanii pracodawcy tracili około 800 milionów funtów rocznie z powodu pracowniczych zwolnień chorobowych związanych z samotnością. Samotność z czasem uszkadza układ odpornościowy i czyni ludzi bardziej podatnymi na choroby, w tym przeziębienie i grypę; jest równie szkodliwa dla zdrowia jak wypalanie 15 papierosów dziennie.
Nieprzypadkowo była premier Wielkiej Brytanii, Teresa May, mianowała w 2018 r. pierwszego na świecie ministra samotności, ogłaszając „ukrytą epidemię” dotykającą 9 milionów Brytyjczyków jako „jedno z największych wyzwań dla zdrowia publicznego naszych czasów”. Na ministerstwo samotności zdecydowała się też Japonia powołując w lutym br. w japońskim rządzie pierwszego ministra ds. samotności.
O tym, że problem samotności wymaga obecnie instytucjonalnych rozwiązań i działań przekonują też najnowsze, dotyczące pandemii, badania prowadzone przez innych naukowców. Między innymi belgijska psycholog dr Elke Van Hoof, ekspertka ds. zdrowia psychicznego ocenia, że obecna pandemia doprowadziła do największego dotychczas „eksperymentu psychologicznego” na świecie, jakim jest lockdown. To wydarzenie o bezprecedensowej szybkości i skali. W krótkim czasie dotknęło około 2,6 miliarda ludzi, czyli jedną trzecią światowej populacji. Van Hoof, na podstawie przeglądu 24 raportów z badań nad psychologicznym wpływem kwarantanny, potwierdza szeroki zakres rozmaitych objawów stresu i zaburzeń psychicznych wśród osób poddanych izolacji. Objawy te to m.in. zły nastrój, bezsenność, stres, lęk, złość, drażliwość, wyczerpanie emocjonalne, objawy depresji i stresu pourazowego.
Wskazuje to zarazem na znaczenie optymalizacji wykorzystywania nowoczesnych technologii i niedopuszczania do technologicznej dehumanizacji. Dehumanizujące technologie mogą generować samotność, a ta może zabijać. Przed dehumanizacją przestrzegali już przed wieloma dekadami wybitni intelektualiści. Między innymi Albert Einstein, już w 1946 r. w liście do innego intelektualisty, Ottona Juliusburgera, pisał: „Jestem przekonany, że przerażający upadek moralności, jakiego jesteśmy świadkami w dzisiejszych czasach, jest rezultatem mechanizacji i dehumanizacji naszego życia – zgubnych produktów ubocznych mentalności naukowo-technicznej. Nostra Culpa!”.
Przestroga ta nabiera dziś swoistej aktualności, co potwierdzają badania prowadzone przez Hertz. Wynika z nich, że dehumanizujące technologie, odhumanizowane planowanie miast i odhumanizowane planowanie przestrzenne, w dążeniu do minimalizacji kosztów, a także rozmaite oszczędności, cięcia wydatków państw na cele publiczne, na dobra wspólne, to czynniki sprawiające, że ludzie stają się istotami nieszczęśliwymi, niezdrowymi i nierzadko sobie wrogimi.
Dlatego też tak ważne jest, by owa Nostra Culpa (nasza wina) nie urzeczywistniała się. Jest to istotne, tym bardziej, że obecnie niebywale szybko nasilają się przejawy dehumanizacji. Zaś jednym z bardziej groźnych tego następstw jest narastający – i to w skali globalnej – problem samotności człowieka.
Technologiczne podłoże samotności
Charakteryzując rozmaite formy samotności, Hertz szczegółowo analizuje ich technologiczne podłoże. Ekonomistka ta buduje szeroko zakrojony, przekonujący argument, że obecny styl życia jest głęboko zatomizowany – brakuje wielu zwykłych i głębszych ludzkich powiązań, które były kiedyś powszechne. Ludzie natomiast nie są stworzeni do izolacji. Tym samym książka Hertz nie tyle dotyczy samotności pojmowanej jako emocjonalny ból, ile przede wszystkim fragmentacji wspólnotowych relacji. Skutki samotności są dotkliwe zwłaszcza na styku człowieczeństwa i komunikacji cyfrowej.
Technologie cyfrowe sprawiają, że można przez całe długie tygodnie nie mieć bezpośrednich kontaktów z innymi ludźmi. Można zamawiać przez Internet prawie wszystko, czego potrzebuje się do życia i przez to interakcje międzyludzkie są wysoce ograniczane, nasilając samotność.
Hertz wskazuje na niebywałe, niezwykle dramatyczne metody radzenia sobie ludzi z samotnością. Na przykład w Japonii stało się fenomenem wśród seniorów udręczonych samotnością, że chcąc uniknąć całkowitej izolacji, paradoksalnie wybierają więzienie, bo tam mogą przebywać z innymi współwięźniami. Stąd też celowo popełniają przestępstwa na tyle poważne, by trafić do więzienia.
Technologie cyfrowe w połączeniu z narastającym syndromem samotności sprawiają, że szybko rozwijają się w skali globalnej firmy specjalizujące się w „wynajmowaniu przyjaciół” (rent-a-friend), osób do rozmów, osób towarzyszących w wyprawach do kina, teatru itp. Jednak z badań wynika, że korzystanie na dłuższą metę z tego typu usług (z reguły dość drogich) nie tylko nie zmniejsza poczucia samotności, lecz wręcz przeciwnie, nasila ją, a przy tym może prowadzić do degradacji materialnej, co badaczka ilustruje spektakularnymi przykładami.
Hertz argumentuje, że charakterystyczne dla współczesnego świata głębokie zatomizowanie sprawia, iż brakuje wielu zwykłych ludzkich powiązań, które w przeszłości były codziennością. Zostały zmarginalizowane przez komunikację cyfrową. W ciągu ostatniej dekady smartfony i media społecznościowe zaowocowały zupełnie nowymi pokładami izolacji i samotności ludzi. Jej zdaniem, technologie tego typu mogą prowadzić do czegoś jeszcze bardziej niebezpiecznego, do wrogości wobec ludzi, do „wrogiego życia online”. Samo posiadanie smartfona zmienia sposób, w jaki ludzie wchodzą w interakcje. Z badań wynika, że nieznajomi uśmiechają się do siebie znacznie rzadziej, gdy mają przy sobie smartfony. Co więcej, niebezpieczeństwo polega na tym, że im bardziej rozwija się bezdotykowy styl życia, tym ludzie mniej naturalnie stają się biegli w kontaktach osobistych.
Szczegółowe studia i analizy dotyczące technologii cyfrowych prowadzą Hertz do dość radykalnych wniosków. Na przykład, uważa ona, że media społecznościowe powinny być silniej regulowane, bo stają się swego rodzaju narkotykiem XXI w. prowadzącym do erozji umiejętności komunikacji bezpośredniej. Są szkodliwe co najmniej tak samo, jak nałogowe palenie papierosów. A skoro przemysł tytoniowy jest silnie regulowany, to powinno to dotyczyć także sieci społecznościowych i funkcjonowania Internetu.
Radykalizm Hertz przejawia się także w jej postulacie, aby wręcz zabronić dzieciom do lat 16 korzystania z mediów społecznościowych. Interesujące jest, że Hertz wspiera się przy tym argumentem, iż to właśnie wybitni znawcy technologii cyfrowych, pracownicy Doliny Krzemowej w USA, tak długo, jak to jest możliwe, izolują swe dzieci od sieci społecznościowych i korzystania ze smartfonów, tabletów itp. Posyłają dzieci do drogich, elitarnych szkół, w których tego typu narzędzia są wykluczone.
Choć w okresie światowej pandemii z pewnością argumenty takie słabną, to jednak niewątpliwie zasługują na uwagę, zwłaszcza wobec podawanych przez autorkę przykładów niektórych uczelni amerykańskich (m.in. uniwersytetów Ivy League), które wobec wyraźnie ujawniającego się społecznego autyzmu studentów pierwszego roku, zmuszone były do uruchomienia specjalnych kursów umiejętności nawiązywania przez studentów bezpośrednich relacji z innymi osobami, odczytywania mimiki twarzy itp., kursów przywracania umiejętności, które uległy erozji na skutek nadużywania technologii cyfrowych.
Wiele miejsca w książce zajmuje kwestia pracy zdalnej i nadmiernego eksploatowania w związku z tym komunikacji cyfrowej, jako fundamentalnych czynników nasilania się samotności. Hertz podkreśla, że zanim pandemia przyczyniła się do przyjęcia pracy zdalnej za normę, już wcześniej szacowano, iż do 2023 r. ponad 40% zatrudnionych będzie pracowało zdalnie przez większość czasu.
To zaś grozi znacznym pogłębianiem się samotności. Osłabia to możliwości i umiejętności bezpośrednich relacji międzyludzkich oraz gotowość na nie. Zarazem jednak technologie cyfrowe i praca zdalna ujawniają skalę działań i prac bez sensu, co dodatkowo nasila samotnościowe stresy.
Przeciwdziałanie samotności
Książka Stulecie samotności jest wielkim ostrzeżeniem przed wielowymiarowymi destrukcyjnymi następstwami postępującej samotności. Jej autorka uważa jednak, że rządy wciąż mają szanse na kształtowanie systemu społeczno-gospodarczego ukierunkowanego na przeciwdziałanie narastaniu syndromu samotności. Wymaga to traktowania i pojmowania samotności jako fundamentalnego obecnie schorzenia społecznego.
Hertz zastrzega jednak, że samotność niejedno ma imię. Może być chciana i niechciana. Można być samotnym na wiele sposobów, co barwnie ilustruje licznymi przykładami.
W związku z tym, że formy, przejawy oraz odczucia samotności są bardzo różnorodne, to i metody przeciwdziałania syndromowi samotności muszą być zróżnicowane. Dlatego też podkreśla, że środki przeciwdziałające samotności powinny być dostosowane do konkretnych warunków i zjawisk, a zarazem z uwzględnieniem wyników badań na ten temat. Dowodzi, że wszyscy mamy tu do odegrania znaczącą rolę.
W książce Stulecie samotności nie brakuje przykładów innowacyjnych, antysamotnościowych modeli życia w mieście, nowych sposobów ożywiania wymarłych dzielnic miast i wymarłych miejscowości oraz odbudowywania zniszczonych więzi społecznych.
Hertz formułuje pełną nadziei wizję uzdrowienia podzielonych, wyizolowanych społeczności. Wskazuje przy tym na negatywne następstwa unikania przez samorządy wydatków na miejsca publiczne, na dobra wspólne, co zwiększa ryzyko marginalizacji relacji społecznych.
Elżbieta Mączyńska
The Lonely Century: Coming Together in a World that's Pulling Apart, Noreeny Hertz, Sceptre, Londyn 2020, s.418
Powyższy tekst jest skrótem obszernego artykułu „Samotność generuje koszty i zabija”, zamieszczonego w Biuletynie PTE nr 1/21 - http://www.pte.pl/pliki/1/68/E_1_2021.pdf
Tam również zamieszczony jest fragment książki w przekładzie Anny Kucharczyk.
Wyróżnienia pochodzą od Redakcji SN.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 365
Horyzont zdarzeń ludzkości został przez system neoliberalnego kapitalizmu zakreślony dość jednoznacznie. I działa przez te ostatnie 3-4 dekady na zasadzie analogicznej jak czynią to „czarne dziury” zasysające materię we Wszechświecie. Systematycznie, permanentnie z coraz większą precyzją (technologie) i w zwiększonym zakresie. Umysł, który doń wpadł pozostaje na zawsze zaszczepiony tą toksyną neoliberalnego chowu przypisującą prymat zysku, deregulacji, wolności obrotu kapitału i pochodnych mu priorytetów, przed pracą czyli przed człowiekiem.
Wszystko co słyszymy jest opinią, nie faktem. Wszystko co widzimy
jest punktem widzenia, nie prawdą.
Marek Aureliusz
Niczym grawitacja „czarnej dziury” doktryna poprzez owo zassanie wywarła i cały czas wywiera kolosalny wpływ na rozumienie świata i procesów w nim zachodzących. W takiej strukturze czasoprzestrzeni, jaką jest „czarna dziura” wszystko zostaje rozerwane i unicestwione w naszym ziemskim, humanistycznym, postępowym (w rozumieniu oświeceniowym czyli pluralistycznym) wymiarze. Tak jak światło nie może opuścić „czarnej dziury”, tak nawet światłe, racjonalne i logiczne informacje nie potrafią skruszyć umysłów, które zapadły się w te otchłanie.
Doktryna działa niczym wirus HIV degenerujący system odpornościowy człowieka. Uszkodziła - czy nawet pozbawiła - mentalność i świadomość ludzi zarażonych kultem rynku, zysków, pogardą dla przegranych i wykluczonych, prymitywną konsumpcją i związanego z nią sybarytyzmu –na jednostronne, zdehumanizowane, wąskie i prostackie rozumienie rzeczywistości oraz złożoności świata.I sprofanowała tym samym najbardziej nośne idee epoki wszechstronnego postępu, jakim było i jest oświecenie. A razem z nim takie pojęcia jak wolność, sprawiedliwość, humanizm, empatia, solidarność międzyludzka. Zaś jeden z zasadniczych kanonów oświecenia - równość – wyrzuciła na śmietnik swojej narracji, ośmieszając ją i deprecjonując na różne sposoby.
Rynek tworzy sytuacje chaotyczne, bo działa impulsywnie, idąc za popędem zysku, za emocjami. To system niczym z epoki opisywanej przez Karola Dickensa czy Emila Zolę, a skonkretyzowany naukowo przez Karola Marksa, działający wedle wilczych, socjodarwinistycznych (czyli spencerowskich) zasad. A przecież moralność i etykę we wspólnocie hoduje się poprzez zrozumienie i admirację odpowiedzialności za drugiego, za innego człowieka, za więź ze wspólnotą. To krzewi z kolei zrozumienie tego Innego (jak mówili m.in. Emanuel Levinas w Całości i nieskończoności oraz Martin Buber w Ja i ty) i poczucie owej wspólnoty budującej tożsamość jednostki w obrębie zbiorowości. Stanowiącej jej część, współpracującą i solidarną, a nie ciągle rywalizującą, walczącą, przepychającą się łokciami, mającą przed oczami i w głowie wyłącznie prywatny interes.
Został przeprowadzony dość skuteczny proces odmóżdżenia polegający na deracjonalizacji myślenia z jednoczesnym nałożeniem na ów proces określonego kagańca, (czyli zawężenie rozumienia np. wolności, sprawiedliwości, demokracji itd.), w efekcie dehumanizujący (gdyż pozbawia jednostkę genu kolektywizmu i pracy dla dobra wspólnego). A poza tym promujący przemoc, agresję i bezwzględność. Masz dążyć do celu, którym jest maksymalizacja zysku i podnoszenie rentowności swoich przedsięwzięć dających ci dochody, satysfakcję i społeczny prestiż (certyfikowany przez media).
Kolejnym elementem tych procesów było sprowadzenie rozumienia ekonomii i polityki do jednego formatu – zysków, rentowności, pomnażania kapitału – co doprowadziło z kolei do zdehumanizowania i zmatematyzowania ekonomii, zaś politykę pozbawiło jej prospołecznych i ogólnoludzkich wizji, depcząc jednocześnie demokrację jako „rządy ludu, sprawowane przez lud, dla ludu” (Abraham Lincoln w tzw. mowie getysburskiej). Bo wybory niewiele zmieniają – zwłaszcza w programach ekonomicznych i podejściu do konfliktu: człowiek / praca kontra kapitał / zysk. Politycy poczęli „zajmować się odpadami z dwóch stuleci kapitalizmu i produkcji, w tym odpadami ludzkimi”. To polityka i ekonomia wydalania, odrzucenia, wykluczenia i separacji, upokorzenia stanowiąca „bezterminowe przedsięwzięcie” tzw. recyklingu cywilizacyjnego. „Wszyscy jesteśmy ofiarami tej wirtualnej katastrofy powrotu płomienia kapitału i historii, która sprawia że zmartwychwstajemy jako symptomy i zwielokrotnione odpady, wykluczeni z siebie samych, swoich idei i dotychczasowych pragnień” (Jean Baudrillard, Rozmowy przed końcem).
To zaowocować musiało z kolei niezrozumieniem i zamieszaniem pojęciowym w ludzkich głowach. I mamy tu przykład np. z Polski: w sprawach bytowych liberalizm wśród Polaków jest w odwrocie, gdyż 80% uważa państwo opiekuńcze za lepsze niż liberalne, bezpieczniejsze i zapewniające stabilizację (to echo doświadczeń z czasów Polski Ludowej i pewnej dozy egalitaryzmu, charakterystycznej dla społeczeństw postchłopskich). Ale jednocześnie rośnie wśród badanych poparcie dla podatku liniowego kosztem progresywności (z 32 do 35%), jak pokazują badania CBOS z 2023 r. Świadczy to o kompletnym niezrozumieniu zasad ekonomii oraz polityki – by nie rzec schizofrenii - jak również zależności wiążących skuteczność ściągania i wysokość podatków z jakością funkcjonowania państwa opiekuńczego. (Robert Walenciak, „Wyborcy przesunęli się na lewo”, Przegląd nr 33/1232/2023).
Naomi Klein w znakomitej książce Doktryna szoku wyjaśnia, jak ten współczesny system, tworząc kolejne archipelagi chaosu, anarchii, zamętu, a za nimi idących: przemocy, bezprawia, rządów mafii i karteli narkotykowych, wojen domowych czy otwartych konfliktów (jak np. w Libii, Syrii, Somalii czy na pograniczu Meksyku i USA), tworzy klimat strachu, poczucia zagrożenia, sprowadzając byt milionów ludzi wyłącznie do egzystencjalnych potrzeb. Ta sytuacja determinuje przymus myślenia o przeżyciu lub ucieczkę w rozpasany hedonizm tej części populacji, która jeszcze siebie zalicza do więdnącej wraz z postępującym kryzysem ekonomiczno-politycznym, cywilizacyjnym oraz dekadencją w kulturze, tzw. klasy średniej. Zachowującej się w krajach Zachodu niczym przyszli topielcy z „Titanica” podczas balu, gdy transatlantyk szedł już na dno. Bo jest to fin de siecle wolnorynkowej wersji globalizacji i wszystkich jej atrybutów. Łącznie z liberalną demokracją.
Już w końcu lat 90. XX wieku filozof amerykański Richard Rorty zauważył, że kultura liberalnych demokracji Zachodu powoduje, iż wielu obywateli, mimo dogodności niesionych przez samą demokrację, czuje się mieszkańcami więzienia, z którego chcą uciec poprzez indywidualną alienację, a nie zaczyna go burzyć, zmieniać, przekształcać. To według niego niechęć do rewolucyjnych, diametralnych i wizjonerskich planów oraz działań. Przestrzegał już wtedy przed kierunkami i trendami systemu, które przynoszą określone negatywne efekty. Jego zdaniem, „bogate północoatlantyckie demokracje nie dają szczególnych powodów do optymizmu. W kilku z nich, w tym w Stanach Zjednoczonych, panuje obecnie coraz bardziej zachłanna i egoistyczna klasa średnia – klasa, która stale wybiera cynicznych demagogów gotowych odebrać nadzieje słabym (…). Jeśli ten proces obejmie kolejne pokolenia, to kraje w których on zachodzi, ulegną barbaryzacji” (Richard Rorty, Obiektywność, relatywizm, prawda).
Nie do końca miał Rorty rację. Bo świat - co dziś doskonale widzimy - to nie tylko euroatlantycko-centryczne jego widzenie. Panujące niepewność i chaos z czasem budzą - u niektórych – gniew i bunt, tworząc napięcia sprzyjające agresji i nienawiści. Według przywoływanej Naomi Klein, system jest absolutnie, z gruntu egoistyczny, antyempatyczny, zaborczy i drapieżny, nagradzający tylko zwycięzców i bezwzględnych „kapitalistów kataklizmowych” ,(które to kataklizmy celowo się wywołuje). Życie, rzeczywistość, wszystko - stało się elastyczne, szybkie, chaotyczne i przypadkowe. Królujące powszechnie zasady i relacje rynkowe, wedle których ma trwać ciągła rywalizacja, konkurencja, wojna o możliwości zbytu i zyski, stymulujące, podsycające wzajemną agresję oraz ofensywność, musiały dać takie, a nie inne owoce: czyli uwiąd demokracji, która opiera się przede wszystkim na dialogu i kompromisach. Barbaryzację - jak przewidywał Richard Rorty. Rynek i kapitał nie tolerują kanonów, jeśli nie prowadzą bezpośrednio do pomnożenia zysków.
Zygmunt Bauman nazwał ten ponowoczesny świat, który zapanował powszechnie na Ziemi i który szykował ludzkości system neoliberalnego, cyfrowego i inwigilacyjnego kapitalizmu (jak nazywa go z kolei Shoshana Zuboff w Wieku kapitalizmu inwigilacji), narzucającego kult szalejącego i chaotycznego rynku - neopograniczem. Płynnym, niedookreślonym, mętnym. A na „pograniczu sojusze i linie frontu oddzielające od wroga mają podobnie jak przeciwnicy charakter płynny. Oddziały chętnie przechodzą na drugą stronę, a linie podziału między tymi, którzy nie uczestniczą w wojnie, a tymi którzy są w czynnej służbie są cienkie i łatwo się przesuwają. Koalicje przemijają i nie ma stałych mariaży, tylko rzeczywiście tymczasowo aranżowane dla wygody koabitacje. Zaufanie jest ostatnią rzeczą jaką oferuje, lojalność – ostatnią, jakiej się oczekuje[…].
Każdy sojusz rozpoczyna się od oczekiwanego zysku lub większej wygody. I rozpada się, bądź załamuje, gdy zadowolenie mija” (Społeczeństwo w stanie oblężenia). Nawet wrogość – mimo, iż poprzedza ją długa i krwawa historia oraz mitologia z tym związana – ochoczo będzie zawieszana i przenikliwie przemilczana przynajmniej na jakiś czas, kiedy kooperacja z wrogiem będzie obiecywać więcej korzyści niż ostateczne z nim stracie i wojna na jego unicestwienie.
Mistrzem w tym – jak widzimy dziś – jest prezydent Turcji Reçep Tayyip Erdoğan. Makiawelizm, mimo solennych i powszechnych zapewnień oraz zaklęć w mass mediach o demokracji, wartościach, zasadach liberalnych i prawach człowieka, w epoce nieograniczonej władzy rynku ponownie, jawnie stał się trendy i cool. Właśnie z tytułu panującego owego baumanowskiego pogranicza, zawłaszczającego totalnie całą rzeczywistość.
Sądzę jednak, że to nie jest neopogranicze , ale neośredniowiecze (Radosław Czarnecki, Ku wiekom ciemnym, Sprawy Nauki nr 11/234/2018). Dziś widzimy świat ogarnięty permanentnymi, zbrojnymi konfliktami, które w wielu przypadkach są wojnami prywatnymi lub między lokalnymi oligarchami, grupami interesów, mafiami czy korporacjami transnarodowymi. Walczą nie tyle armie poszczególnych krajów, ale zaciężne oddziały najemne, gdzie dowódcy owych najemników sami ustalają aktualne i płynne priorytety. Podobnie było w średniowieczu: m.in. dlatego rządzący i mający autorytet moralno-religijny Kościół katolicki rzucił hasło Treuga Dei (rozejm i pokój boży), by choć w jakimś wymiarze kontrolować i ograniczyć permanentną „wojnę wszystkich wszystkimi” (jak taki stan opisywał Thomas Hobbes w Lewiatanie). O podobnej sytuacji, ale odnoszącej się do ewentualnie zaistniałej współczesności pisali Heidi i Alvin Tofflerowie (Wojna i antywojna).
Takim przykładem wodza z pogranicza jawi się słynny, zmieniający kilkakrotnie stronę w wojnie i suwerenów którym służył, Albrecht von Wallenstein z czasów wojny trzydziestoletniej. To również praktyka wielu słynnych kondotierów w rodzaju Johna Hawkwooda, Angelo Broglio Tartaglii, Muzio Attendolo Sforzy, Francesca Bussonego, Cesarego Borgii, służących temu, kto więcej zapłacił. Cel był obojętny, choć zasady i moralność katolicka (pozornie) kwitły. Tak jak dziś prawa człowieka, demokracja i wolności osobiste.
Weźmy chociażby podstawowy cel krucjat do Ziemi Świętej. One miały być tylko i wyłącznie wyprawami krzyżowymi dla obrony, odebrania muzułmanom świętych przybytków związanych z Jezusem i początkami religii chrystusowej. Potem to pojęcie rozciągnięto na całość walk z niechrześcijanami i krucjaty stały się walką z wyznawcami innych religii (hiszpańska reconquista) czy na terenach dzisiejszej pribałtyki - tzw. krucjaty północne - gdzie rycerstwo zachodnie toczyło boje z wyznawcami chrześcijaństwa, acz obrządku wschodniego (Eric Christiansen, Krucjaty północne). Władcy i wielmoże, wśród których znaczną część stanowiło wyższe duchowieństwo, ustalali sobie priorytety dla kierunków podbojów i związanych z nimi profitów, nadając im sakralną i tym samym wyższą, bo duchową rangę, odwołując się do idei krzyżowej krucjaty. Dziś to samo czyni się z tak wzniosłymi i mającymi analogiczne funkcje pojęciami jak: demokracja, wolności osobiste, prawa człowieka, żonglując nimi dla uzasadnień haniebnych i utylitarnych celów. Wojen napastniczych, powodujących katastrofy i chaos.
Polski kulturoznawca i antropolog Wojciech J. Burszta tak zdiagnozował katastrofę, jaką przyniosło rozerwanie więzi interpersonalnych w ramach wspólnot, zbiorowości, narodów. Wreszcie w obrębie planetarnego pojmowania ludzkości, którą preferowało oświecenie w swej istocie, a także naukowy komunizm, będący jego ideową częścią (chodzi o internacjonalizm choć doktrynalnie w zawężonym, klasowym formacie). Przyczyniło się do tego sprowadzenia relacji międzyludzkich wyłącznie do rynkowych, zyskownych związków i majaczącego w oddali indywidualnego sukcesu.
Takie myślenie spowodowało, iż peryferie i wykluczeni, których szeregi rosną, podążać poczęli własną drogą, niewiele przejmując się tym, co o nich sądzą elity i tzw. mainstream. A „one są bezradne, gdy przychodzi zetknąć się z realiami wojującego islamu, brzydotą lepianek miasta Meksyk czy nawet Murzynami koczującymi na wypalonym townhouse South Bronx” (Wojciech J. Burszta, Czytanie kultury). Pisał to ponad 20 lat temu, a sytuacja od tego czasu wydatnie się pogorszyła.
Przykłady głębokich podziałów społecznych na bazie kultury i tożsamości, podejścia do świata wartości i ich praktycznego rozumienia są w dzisiejszym świecie czymś namacalnie widocznym. Lecz jednocześnie ich dalsza i postępująca polaryzacja jest niesłychanie groźna, niosąca zagrożenia wojen domowych, terroryzmu czy lokalnych strać. USA, Polska, Francja, Izrael, Niemcy itd. to najlepsze przykłady tych obserwacji. Chaos i deracjonalizacja służą bowiem wyłącznie zyskom i prymitywnemu utylitaryzmowi, skutecznie dehumanizując pozostałe sfery naszego życia.
Radosław S. Czarnecki
Jest to pierwsza część obszernego artykułu Autora. Drugą zamieścimy w następnym numerze – SN 2/24.