Humanistyka el
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 222
Zastosowanie w tytule terminów pochodzących z astronomii ma swój cel tyle symboliczny co rzeczywisty. Zjawiska towarzyszące we Wszechświecie tym dwóm terminom można swobodnie przenieść na procesy zachodzące aktualnie (i które obserwujemy) w globalnej, ogólnoludzkiej zbiorowości.
Państwa pogrążone w liberalizmie, których ludność nie jest gotowa do walki o swą przyszłość, nie będą w stanie niczemu się przeciwstawić.
Paweł Szczelin (rosyjskojęzyczny filozof z Ukrainy)
Sagittarius A* (w skrócie Sgr A*) to obiekt astronomiczny, który jest jasnym i bardzo zwartym źródłem radiowym zlokalizowanym w centrum Drogi Mlecznej. Źródło zawiera supermasywną czarną dziurę cięższą od Słońca o ok. 4,31±0,06 mln razy. Jej promień oszacowano na 13-krotność promienia Słońca. Wiemy, że czarna dziura zwiększyła swoją masę 2 do 4 razy w ciągu ostatnich kilku miliardów lat, pochłaniając pobliską materię (w tym gwiazdy z ich układami).
Natomiast Betelgeza jest czerwonym nadolbrzymem w gwiazdozbiorze Oriona i dziewiątą pod względem jasności gwiazdą na nocnym niebie odległą od Słońca o około 640 lat świetlnych. Według naukowców setki lat temu eksplodowała jako supernowa, pozostała po niej gwiazda neutronowa, ale jej zgliszcz nie widzimy z racji odległości. Zastanawiają się oni jak długo jeszcze będziemy mieli taki widok. Być może zniknie jeszcze za naszego życia.Sugeruje to analiza, którą udostępnił w sieci zespół astronomów pod kierunkiem Hideyuki Saio (z państwowego, japońskiego i prestiżowego uniwersytetu w Sendai). Skonstruowali oni model Betelgezy, który odtwarza jej pulsacje, czyli okresowe kurczenie i puchnięcie, które odbija się w zmianach jej jasności i rozmiaru.
Model, który jest zgodny z obserwacjami, mówi, że Betelgeza jest już w późnym stadium spalania węgla w swoim wnętrzu. Tym terminem w astrofizyce określa się termojądrowe przemiany tego pierwiastka i oznacza to, iż w ciągu najbliższych kilku dziesięcioleci gwiazda powinna eksplodować jako supernowa. Jeśli mają rację, Betelgezy już nie ma. Gwiazda znajduje się bowiem w takiej odległości, że obecnie obserwujemy jej obraz sprzed 650 lat. Jeśli gwiazda wtedy spalała węgiel to wybuchła w ciągu kolejnych kilkudziesięciu lat, a obraz tej katastrofy właśnie leci z prędkością światła w kierunku Ziemi.
Ostatnie supernowe, które rozbłysły w Drodze Mlecznej widział Tycho Brahe w 1572 r. oraz Johannes Kepler w 1604 r. Jednak wybuch Betelgezy będzie o wiele bardziej spektakularny. Gwiazda powinna osiągnąć jasność Księżyca w pełni i byłaby widoczna na niebie także w dzień.
Czarna dziura neoliberalizmu
Współcześnie królujący od upadku muru berlińskiego i dekompozycji ZSRR system zwany neoliberalizmem, a przez mainstream określany demokracją liberalną jest de facto emanacją hegemonii Zachodu jako wiodącej cywilizacji w świecie na równi z epoką kolonialnych podbojów z końca XIX wieku.
I tak jak czarna dziura pożera materię, gdy ta przekroczy tzw. horyzont zdarzeń, poza którą to granicę nic z objęć tego żarłocznego obiektu już się nie wydostanie, tak samo neoliberalny kapitalizm totalnie opanował wszelkie możliwe przestrzenie ludzkiej działalności, a nawet myślenia. Stało się to poprzez kolonizację kultury – nazywaną często westernizacją, bądź amerykanizacją - upowszechniającą, wszczepiającą w świadomość kody i wartości charakterystyczne dla owych trendów i mód. Kulturowa dominacja przejawia się przez sztukę filmową, modę, muzykę, angielski język dominujący w imperium popkultury, makdonaldyzację jedzenia pod względem form i jakości itd.
Benjamin Barber sformułował pojęcie disnejowskiej kolonizacji kultury w anglosaskim formacie i za pomocą globalizacji rozprzestrzeniania wartości cywilizacyjnych Zachodu, pod takim właśnie kulturowym parasolem. To swoista wersja kolonizacji (B. Barber, Dżihad kontra MacŚwiat, Skonsumowani). Bo od czasów Antonio Gramsciego wiemy, że hegemonia to nie tylko przewagi militarne, ale może przede wszystkim szerzenie kulturowych standardów (A. Gramsci, Zeszyty filozoficzne).
Na taki niszczycielski i totalny, a jednocześnie powodujący kulturową kolonizację, charakter zza oceanicznej kinematografii i produkcji audiowizualnych zwrócił uwagę Stephen M. Walt w artykule „Hollywood prowadzi i rujnuje amerykańską politykę zagraniczną” (Przegląd Nr 38/2023). Prostackie, zero-jedynkowe, manichejsko-westernowe przedstawianie świata nie ma nic wspólnego z rzeczywistością realną. Tak zredukowany do biało-czarnych schematów obraz przy jednoczesnym totalnym wymiarze „kultury obrazka” (jaka dziś panuje niepodzielnie) to narzędzie uwodzenia ludzi wedle romantycznego paradygmatu i narzucania im optyki rozumienia problematyki świata i procesów w nim obiektywnie zachodzących. Masowa komercja musi się żywić płaskim, bezrefleksyjnym romantyzmem, budując w świadomości odbiorców pożądane wzorce i pseudoautorytety.
Właśnie m.in. w taki sposób, niczym żarłoczny Sagittarius, cywilizacja Zachodu prasowała i prasuje poprzez globalizację kulturę ogólnoludzką. Takie dążenie do homogeniczności z jednej strony rodzi spychanie w nisze lokalnych kultur, powodując zanik pluralizmu kulturowego (równolegle z tymi procesami następuje komercjalizacja owych kultur przez co tracą one autentyczność), po drugie – powoduje to swoiste podporządkowanie różnych regionów, państw czy całych kontynentów jednemu ośrodkowi dyrygującemu całością życia. Głównie chodzi o możliwości takiego ustawienia optyki społecznych zainteresowań, by omijały one zasadnicze, węzłowe sprawy socjalne, bytowe, z dziedziny gospodarki, zarządzania, ekonomii. Ma to być rozkoszny, uśmiechnięty, zakochany i zadufany w sobie świat, infantylnych, ciągle pozostających w stadium „piaskownicy i beztroskiego dzieciństwa” osobników. Komercja preferowana przez medialno-kulturowego, neoliberalnego Sagittariusa daje takie właśnie efekty.
Dogmaty wypraw krzyżowych
Tego typu pomysły na dominację kultury Zachodu - choć w innej skali i wedle innych zamierzeń – były głoszone już od dawna. To pokłosie historii i poczucia wyższości oraz idącej za tym misji Zachodu jako cywilizacji a priori lepszej, skuteczniejszej, mającej wymiar starotestamentowego „narodu wybranego” . Niejako jest to przedłużeniem wypraw krzyżowych, epoki odkryć geograficznych a potem – kolonizacji. W jakimś sensie oddaje ten trend i zamiary nauka Jana Pawła II dotycząca inkulturacji, czyli ewangelizowania pozakatolickich kultur wedle doktryny Rzymu. Najpełniej widać to w takich dokumentach jak Redemptoris missio, Slavorum apostoli, czy Catechesi tradendae.
Wizję świata homogenicznego, globalnej wioski, będącej wspólnotą wartości według zachodnich standardów (jak wieszczył Marshall McLuhan w Galaktyce Gutenberga) sprowadzono z pomocą doktryny i praktyki neoliberalnej do wąskiej, plemiennej, czysto utylitarnej wersji władania światem i ludźmi.
Ekonomia – i nie tylko ona, gdyż taki obrał azymut narracji mainstream w ostatnich dekadach – jest tym samym „złudzeniem zbliżonym raczej do astrologii niż astronomii i bardziej do zmatematyzowanej religii niż matematycznej fizyki, stając się dyscypliną reprezentującą w naszych czasach najwyższą formę ideologii” – jak pisze Janis Warufakis (Globalny Minotaur). Warto dodać, iż jest to ideologia wybitnie zdogmatyzowana, apriorycznie podawana i ukryta właśnie pod niewinnym (zdawałoby się) parasolem kultury.
Paul Krugman, noblista z dziedziny ekonomii, zauważył, iż tak realizowana neoliberalna polityka (a za nią idąca mentalność i kultura indywidualizmu), przejawiająca się obniżaniem podatków najbogatszym, redukcją programów socjalnych, pogłębianiem deficytu, deregulacją gospodarki oraz tzw. outsourcingiem, doprowadziły państwo do stanu „postmodernistyczno-neoliberalnej impotencji”. Co siłą rzeczy musi wywierać wpływ na świadomość ludzi: nie zbiorowość i interpersonalne więzi, ale jednostka, indywiduum są najważniejsze. Będziesz dobrze sytuowany, dasz sobie radę. Usługi, zdrowie, wypoczynek, wszystko sobie kupisz. Tylko i wyłącznie egotyczna i egoistyczna persona jest kowalem swego indywidualnego losu, bez oglądania się na historię, kulturę, miejsce urodzenia czy pozycję na drabinie w społecznej hierarchii. Prezentowane tu trendy i procesy, realizowane zamierzenia często niosące sobą dozę inercji, miały i mają stale (choć to temat przemilczany) wymiar klasowy.
Kanibalistyczny porządek świata
Tak jak Sagittarius jest kosmicznym kanibalem, tak system królujący od kilku dekad, którego skuteczność i totalizm wzmocnił rok 1991, stworzył wielopłaszczyznowy kanibalistyczny porządek świata. Czyli – jak mówi Jean Ziegler – „obfitości dla nielicznych i śmiertelnego niedostatku oraz zgryzot dla większości” (J. Ziegler, Kapitalizm tłumaczony mojej wnuczce). Tym samym zdeprecjonowano wzniosłe, uniwersalne, humanistyczne wartości oświecenia, stawiające na człowieka świadomego, nie jako egoistę i sobka, spolegliwego (T. Kotarbiński, Medytacje o życiu godziwym) obywatela zanurzonego w zbiorowości z której pochodzi, z którą się utożsamia na różne sposoby.
Kiedy współcześni liberałowie, władający niepodzielnie publiczną przestrzenią (zwani bardziej adekwatnie neoliberałami), mówią o swoim liberalizmie, przywiązaniu do wartości liberalnych, to zdaniem Maxa Blumethala, znanego blogera i dziennikarza amerykańskiego, prezentują stanowisko obowiązujące w wąskich kręgach funkcjonariuszy korporacji, sfer bankowo-finansowych, wielkiego biznesu, środowisk akademickich, mainstreamu medialnego. Streścić to można passusem, iż „miłość jest miłością, a nasza nauka jest prawdziwa”. Wypływa to ze wspomnianego poczucia wyższości i posiadania prawdy, niemal boskiej, absolutnej. I to są owe „różowe okulary” na nosie oraz infantylizm niesione przez mass media kontrolowane przez te środowiska, narzucone wraz z globalizacją. To też wymiar absolutnego kanibalizmu Sagittariusa, którym stała się współczesną kultura kolonizacji świata. Będąc jednocześnie karykaturą wartości i kanonów, o jakich stale mówiono (i nadal się mówi).
Upadek demokracji
Dlatego też demokracja stała się prostacką demokraturą, szerzoną i i narzucaną wprost przez globalizację. Poprzez działania na podświadomość i opisane procesy inkulturacyjne prowadzące do kulturowej kolonizacji udało się wmówić wielu środowiskom i osobom, że głoszona ideologia oraz wartości z nią związane są w ich interesie. Wszelkie ujmowanie postępu, demokracji, wolności i swobody obyczajowo-intelektualnej w sposób talmudyczny, narzucający innym swój styl myślenia i interpretacji rzeczywistości, jest niezgodny z podstawowymi zasadami wiążącymi się z rozumieniem tych terminów.
Filozof, prof. Adam Karpiński już w końcu XX w. skonstruował pojęcie demokratologii (opisującej to zagadnienie i definiującej aktualny stosunek popkultury oraz masowych mediów elektronicznych do pojęcia kultury w ogóle, a tym samym narzucających funkcjonalne określenie tego pojęcia): „koniec historii wyraził tylko stanowisko zajmowane przez darwinistów społecznych, które uznaje, iż treści demokracji wypracowane przez społeczeństwo amerykańskie są już ostateczne. Społeczeństwo amerykańskie rozpoznało już treści demokracji i wystarczająco je urzeczywistniło. Teraz nastał czas wdrażania demokracji przez inne narody i społeczeństwa. Dlatego demokratologia stała się prostacką ideologią przybraną w szaty nowoczesności udekorowanej elementami kultury ponowoczesnej” (A. Karpiński, „Treści demokracji współczesnej. Możliwości i zagrożenia procesów integracyjnych”, Wschód – Zachód. Płaszczyzny integracji). Tym samym w sposób bezwarunkowy uznajemy kulturę zachodnią za najsubtelniejszy i najznakomitszy wytwór człowieka służący głównie do dominacji nad drugim człowiekiem, której obca jest pokora, tolerancja, wolność i równość, a więc idee, które tę kulturę wytworzyły.
Metody narzucenia form, w jakich realizuje się kultura, dziś przy technologicznych możliwościach cywilizacji mogą być o wiele skuteczniej i bardziej totalnie zastosowane niż kiedykolwiek w historii. Ale nie są nowymi trendami i zamierzeniami, jakie dążący do dominacji Zachód przedsiębrał w dziejach (zwłaszcza w minionym tysiącleciu, rozwijając je do niebotycznych wymiarów współcześnie). I dlatego ten system, opierający się o totalne rozumienie swojej doktryny, chcąc przez to kontroli nad narracją w przestrzeni publicznej stał się XXI-wieczną wersją fundamentalistycznej religii - z dogmatami, liturgią, świętymi księgami i dokumentami oraz egzegetami, którzy w mediach i sieciach socjalnych objaśniają „ludowi bożemu” prawdy i kulturowe aksjomaty. I tym procesom zawsze w historii towarzyszył swoisty, europejski (a teraz jest to euroatlantycki) eskapizm.
Zamiast globalizacji – globarytaryzm
W wyniku takich działań cywilizacyjno-kulturowego i demoliberalnego Sagittariusa deprecjacji uległa obok demokracji - jej wartości i znaczenia -także idea globalizacji. Miała ona początkowo znaczenie egalitarnej i partnerskiej wymiany nie tylko towarów, ale i myśli, ludzi, kodów kulturowych, przenikania się mentalności, równoznaczność różnorakich tradycji itp. Współpracy i koegzystencji na zasadzie partnerstwa, ale nie dyktatu, dominacji i przekonania „galaktyki Zachodu” o swej doskonałości i wynikającej stąd wiecznej hegemonii (świetnie charakteryzuje panujący aktualnie stan rzeczy prof. Gracjan Cimek -
https://www.youtube.com/live/1ERox3515FE?si=2l9wVsfefNLH44wd
Globalizacja stała się tym samym dusznym i opresyjnym globarytaryzmem (Z. Bauman, Społeczeństwo w stanie oblężenia), czyli „przymusem planetarnego udziału, wymuszonej wszechobecności” i wynikającej z nich powszechnej zgodności na taki stan rzeczy. Jego zdaniem nie ma już parceli, gdzie byłoby miejsce na ucieczkę spod tego parasola kontrolnego, rozciągniętego przy pomocy technologicznych nowinek przez globalne siły neoliberalnego kapitalizmu.
Życiowa filozofia, jaką narzuciły ludzkości elity Zachodu (niektórzy mówią o nich jako o „grupie Davos”, inni o korporatokracji i korporatokratach) jest unikatową, totalną iluzją, tak różną od utopii znanych nam z historii. Zakłada ona, niczym tradycja judeochrześcijańska – i de facto jest jej hybrydą, choć tak mocno się od religii odżegnuje - swą absolutną finalność i niepodzielne, nie podlegające dyskusjom poczucie prawdy i dobra. A porzucenie, jak to się nagminnie czyni, jakichkolwiek odnośników społecznych, kolektywnych i pluralizmu, z góry uchyla możliwość powrotu (czy myślenia o powrocie) do kotwic określających niegdyś to, co zbiorowe i wartości oraz relacji kojarzonych z tym terminem. Człowiek jest jednak przede wszystkim „zwierzęciem społecznym” i to, co do tej pory stworzył jest głównie efektem działań wspólnych, kolektywnych, zbiorowych.
Taka wersja utopii McLuhana, która przerodziła się w klasyczny fundamentalizm materializujący się ową czarną dziurą pochłaniającą wszystko i wszystkich, wzbudzić musi poza kryzysem gospodarczym i ekonomicznymi perturbacjami, protesty i bunty. Taki efekt dają „łże-neoliberalne dogmaty” i polityka oparta na emocjach, frustracjach, uprzedzeniach i stereotypach (często wielowiekowych) z równoczesnym ubóstwieniem własnego JA.
To jest XXI-wieczna materializacja stanu, do jakiego zmierza ów system, a który opisali – choć swoistym, charakterystycznym dla epoki językiem i pojęciami (gdyż w tamtych czasach była inna wiedza i rozwój technologiczny, a co za tym idzie stosunki produkcji oraz relacje społeczne) – Karol Marks i Fryderyk Engels (wstęp F. Engelsa do pracy K. Marksa – Praca najemna i kapitał). Zamknięta w konstatacji obu klasyków marksizmu, iż ostatnim stadium systemu kapitalistycznego jest imperializm.
Radosław S. Czarnecki
Jest to pierwsza część eseju Radosława S. Czarneckiego „Sagittarius A* i Betelgeze”. Część drugą zamieścimy w następnym numerze SN Nr 6-7/24.
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1169
Refleksje wokół książki prof. Noreeny Hertz The Lonely Century: Coming Together in a World that's Pulling Apart.
Nękająca świat od przełomu lat 2019/2020 i wciąż nieustępująca, a wręcz nasilająca się w wielu regionach pandemia COVID-19 i konieczne, związane z nią przeciwdziałania, w tym rozmaite przedsięwzięcia izolacyjne, ograniczające możliwości bezpośrednich kontaktów społecznych, sprawiają, że coraz więcej osób sygnalizuje narastający problem poczucia osamotnienia. Wiele wskazuje na to, że ryzyko nasilania się syndromu samotności będzie narastało, co sygnalizują zarówno analizy przedpandemicznych zjawisk społecznych, obecna pandemiczna sytuacja, jak i rysujące się trendy przyszłościowe.
Kwestia ta jest istotna tym bardziej, że samotność nie jest wyłącznie prywatnym problemem dotkniętych nią osób. To problem o znacznie szerszym wymiarze. Narastanie syndromu samotności przekłada się bowiem negatywnie nie tylko na jakość życia ludzi, lecz także na efektywność gospodarki, funkcjonowanie sektora ochrony zdrowia, a nawet na funkcjonowanie demokracji. W dodatku zdecydowanie nie jest to zamknięta lista obszarów dotkniętych przez niszczącą siłę samotności, skutkującą rozmaitymi, dramatycznymi niekiedy następstwami dla ludzi i ich perspektyw życiowych.
Spektakularnie potwierdzają to badania prowadzone przez brytyjską ekonomistkę profesor Noreenę Hertz z renomowanego University College London. W opublikowanej pod koniec 2020 r. książce pod symptomatycznym tytułem The Lonely Century: Coming Together in a World that's Pulling Apart (Stulecie samotności. Bądźmy razem w świecie, który nas rozdziela) autorka ta na podstawie doświadczeń rozmówców powoływanych przez nią w tej książce, w połączeniu z analizą historyczną i ekonomiczną, przedstawia szczegółowy, wnikliwy przegląd czynników napędzających samotność w XXI wieku, a także formułuje praktyczne rekomendacje ukierunkowane na przeciwdziałanie wyniszczającej, niechcianej samotności. Hertz dowodzi, że jeszcze zanim globalna pandemia wykreowała pojęcia takie jak dystans społeczny, samotność stawała się już symbolem XXI wieku.
Choć problem samotności dotyka ludzkość niemal całego świata, paradoksalnie zwłaszcza (ale nie tylko) rozwiniętego i bogatego, to problematyka ta nie znajdowała dotychczas szerszego miejsca w badaniach ekonomicznych. Więcej, choć raczej wąsko ujmowanych, publikacji na ten temat pojawiało się w obszarze psychologii, filozofii, socjologii czy medycyny.
W obszarze nauk ekonomicznych publikacja Noreeny Hertz Stulecie samotności ma tym samym wymiar pionierski, a przy tym nacechowana jest holizmem, kompleksowością oraz interdyscyplinarnością badań. Autorka nie tylko identyfikuje nasilające się globalne przejawy narastania syndromu samotności, lecz także przedstawia kierunki niezbędnych zmian, umożlwiających przeciwdziałanie temu wysoce destruktywnemu zjawisku. Chociaż fizyczne przejawy samotności są oczywiste, Hertz dowodzi, że czynniki napędzające samotność są bardziej złożone, wymagające analiz z różnych perspektyw. Jak szerokie są to perspektywy może świadczyć chociażby to, że Hertz opiera się na naukach Hannah Arendt, aby wesprzeć swoje twierdzenie, iż samotność i związana z nią marginalizacja społeczna jest sednem politycznego osłabiania korzystania z praw wyborczych.
Opierając się na badaniach z całego świata, Hertz dowodzi, że pierwsze dwie dekady nowego tysiąclecia były niezwykle, wręcz wyjątkowo, samotne w całej historii ludzkości. Z kolei z jej badań wynika, że połowa wszystkich dorosłych mieszkańców Wielkiej Brytanii często czuje się samotna. Dwóch na pięciu emerytów twierdzi, że ich głównym sposobem łagodzenia samotności jest telewizja lub zwierzę domowe. Badania te wykazały zarazem, że najbardziej samotnym pokoleniem są młodzi ludzie, co wobec bogatej oferty cyfrowych rozrywek może być trochę zaskakujące. Samotność dotyka prawie połowę wszystkich pracowników biurowych w Wielkiej Brytanii, zaś w niechlubnej czołówce sytuuje się Londyn, gdzie wskaźnik ten sięga 60%. Pandemia oczywiście przynosi jeszcze bardziej ponure statystyki.
Stulecie samotności
Inspiracją do zainteresowania się Hertz kwestią samotności były problemy jej studentów, których coraz większa liczba twierdziła, że czują się samotni. W dodatku z jej doświadczeń w pracy dydaktycznej wynikało, że studenci coraz wyraźniej tracili zdolność do interakcji społecznych, mieli nasilające się problemy z bezpośrednią komunikacją społeczną, w tym z odczytywaniem sygnałów wynikających z mimiki, czy generalnie z mowy ciała. To skłoniło badaczkę do postawienia hipotezy, że takie zjawiska, w tym swego rodzaju odrywanie się od świata realnego na rzecz cyfrowego, muszą negatywnie rzutować nie tylko na zdrowie ludzi, lecz także na ich produktywność, co tym samym musi się nieuchronnie negatywnie przekładać na efektywność gospodarki. Co gorsza, jest prawdopodobne, że ludzie mający problemy z komunikacją społeczną stają się wrogo nastawieni do innych i bardziej podatni na ekstremistyczną politykę i populizm.
Obszary i źródła samotności
Książka Stulecie samotności dotyczy głównych obszarów i podłoża samotności. Podzielona została na 11 rozdziałów.
W pierwszym autorka definiuje bardzo wnikliwie i szeroko samotność. Podkreśla, że kluczową różnicą między przyjętą przez nią definicją samotności a tradycyjnym jej pojmowaniem jest to, że według niej samotność jest nie tylko poczuciem braku miłości, towarzystwa czy bliskości. Nie traktuje samotności jedynie jako poczucia bycia ignorowanym, niewidocznym lub zaniedbywanym przez otoczenie, w tym rodzinę, przyjaciół, sąsiadów i innych.
W definicji samotności uwzględnia również poczucie braku wsparcia i braku opieki/uwagi ze strony rządu, rozmaitych instytucji, pracodawców i innych społeczności.
Zatem według przyjętej przez badaczkę definicji, samotność dotyczy poczucia odseparowania nie tylko od tych, z którymi bliskość jest czymś oczywistym. Chodzi nie tylko o brak wsparcia w kontekście społecznym lub rodzinnym, ale także poczucie wykluczenia ekonomicznego i politycznego. Tym samym Hertz definiuje samotność jako stan wewnętrzny i egzystencjalny – osobisty, społeczny, ekonomiczny i polityczny.
W rozdziale drugim Hertz przedstawia szereg dowodów na to, że tak pojmowana samotność może zabijać, a w kolejnych - na podstawie rozległych badań i statystyk - dowodzi, że jeszcze zanim globalna pandemia doprowadziła do wdrożenia w praktyce takich pojęć jak lockdown, czy dystans przestrzenny/fizyczny (nieprawidłowo w polskiej publicystyce określany jako „społeczny”), samotność była na najlepszej drodze, aby stać się słowem definiującym stan ludzkości w XXI wieku. Związane jest to z dokonującym się we współczesnym świecie procesem rozpadu „tkanki wspólnoty”, co zagraża relacjom społecznym i życiu osobistemu.
Choć nowoczesne technologie wielce ułatwiają życie w izolacji, to zarazem zmieniają relacje społeczne na niekorzyść bezpośrednich kontaktów między ludźmi. Na to nakłada się wiele innych czynników, w tym dotyczących przemian modeli biznesu i pracy. Także takich jak rozwój gig economy, czyli nieetatowej pracy na żądanie.
Niebagatelny wpływ na narastanie syndromu samotności mają nasilające się procesy rozpadu małżeństw i generalnie słabnięcie instytucji małżeństwa oraz coraz luźniejsze i coraz mniej trwałe związki partnerskie. Charakterystyczne przy tym jest słabnące zainteresowanie ludzi w uczestnictwie, członkostwie w rozmaitych stowarzyszeniach, klubach i innych wspólnotowych organizacjach. Dotyczy to także organizacji kościelnych. Zmniejsza to przestrzeń ludzi do radzenia sobie z samotnością.
Mimo niezaprzeczalnych dobrodziejstw postępu technologicznego, cyfryzacji i sztucznej inteligencji, postęp ten cechują zarazem rozmaite wynaturzenia i groźne dla jakości życia procesy, w tym przede wszystkim właśnie procesy nasilania się samotności ludzi i odrywania się ich od społeczności.
Hertz podkreśla jednak, że technologie cyfrowe nie są jedynym winowajcą nasilającego się syndromu samotności. Wskazuje na inne, nie mniej ważne czynniki, takie jak demontaż instytucji obywatelskich, marginalizacja roli związków zawodowych, radykalna reorganizacja miejsc pracy, w tym rozrost pracy zdalnej, masowe migracje do miast i pustoszenie, marginalizacja małych miejscowości. Badaczka jako winowajcę wskazuje tu neoliberalizm.
Neoliberalne podłoże samotności
Główną eksponowaną przez Hertz cechą neoliberalizmu jest fundamentalizm rynkowy i priorytet dla interesów indywidualnych ponad dobro społeczne, dobro wspólne. Zarazem podkreśla jednak, że ta – przez ostatnie dziesięciolecia dominująca w większości krajów rozwiniętych – doktryna, ukierunkowana była nie tylko na cele ekonomiczne. Fundamentalnie zmienił się bowiem sposób, w jaki postrzegane są wzajemne relacje i poczucie wzajemnych zobowiązań na rzecz priorytetu dla takich cech, jak hiperkonkurencyjność i pogoń za własnymi indywidualnymi korzyściami za wszelką cenę, niezależnie od szerszych, negatywnych konsekwencji.
Wykazuje, że charakterystyczne dla neoliberalizmu fetyszyzowanie zysku i pogoń za nim bez względu na koszty społeczne i ekologiczne prowadzi do rozmaitych zaburzeń, m.in. w sferze przestrzennego zagospodarowania. Wyraża się to np. w pogarszającym jakość życia ludzi rozroście megamiast, kosztem społecznej i ekonomicznej marginalizacji mniejszych miejscowości i całych regionów.
Hertz dowodzi, że neoliberalizm, z charakteryzującym tę doktrynę indywidualizmem, egoizmem, rynkową nieograniczoną wolnością, marginalizowaniem dóbr wspólnych, ma swoją cenę – cenę samotności.
Na podstawie imponującego zestawu interdyscyplinarnych, naukowo-badawczych źródeł, badaczka charakteryzuje rozliczne, synergicznie ze sobą sprzężone, negatywne ekonomiczne, społeczne i polityczne następstwa samotności. Dowodzi, że samotność to istotne podłoże kryzysów gospodarczych, których koszty są niebotyczne. To także podłoże kryzysów politycznych. Poczucie samotności i społecznej marginalizacji pogłębia bowiem podziały społeczne, w tym polityczne, i ekstremizm, co negatywnie wpływa na poziom debaty publicznej i zaostrzanie się sporów.
Samotność zabija
Noreena Hertz szczegółowo analizuje szkodliwe skutki samotności dla zdrowia ludzi, co nieuchronnie negatywnie przekłada się na następstwa ekonomiczne, w tym wzrost rozmaitych kosztów ponoszonych przez poszczególne osoby, ale i przedsiębiorców, a także państwo, którego domeną jest wszakoż zdrowie publiczne. Na podstawie rozmaitych badań i raportów Hertz dowodzi, że samotność jest zatrważająco szkodliwa dla zdrowia. Wywołuje kumulujące się reakcje stresowe, osłabiając układ odpornościowy, co zwiększa ryzyko chorób m.in. serca (o 29%), udaru (o 32%) i demencji (o 64%). Według tych badań, samotność generuje o około 30% większe prawdopodobieństwo przedwczesnej śmierci, w tym samobójczej.
Samotność sprawia zatem, że dotknięci nią ludzie chorują fizycznie. Z badań wynika, że samotność jest gorsza dla zdrowia niż brak ćwiczeń fizycznych, a także dwukrotnie bardziej szkodliwa niż otyłość. Przekłada się to niekorzystnie na gospodarkę. Jeszcze przed COVID-19 w Wielkiej Brytanii pracodawcy tracili około 800 milionów funtów rocznie z powodu pracowniczych zwolnień chorobowych związanych z samotnością. Samotność z czasem uszkadza układ odpornościowy i czyni ludzi bardziej podatnymi na choroby, w tym przeziębienie i grypę; jest równie szkodliwa dla zdrowia jak wypalanie 15 papierosów dziennie.
Nieprzypadkowo była premier Wielkiej Brytanii, Teresa May, mianowała w 2018 r. pierwszego na świecie ministra samotności, ogłaszając „ukrytą epidemię” dotykającą 9 milionów Brytyjczyków jako „jedno z największych wyzwań dla zdrowia publicznego naszych czasów”. Na ministerstwo samotności zdecydowała się też Japonia powołując w lutym br. w japońskim rządzie pierwszego ministra ds. samotności.
O tym, że problem samotności wymaga obecnie instytucjonalnych rozwiązań i działań przekonują też najnowsze, dotyczące pandemii, badania prowadzone przez innych naukowców. Między innymi belgijska psycholog dr Elke Van Hoof, ekspertka ds. zdrowia psychicznego ocenia, że obecna pandemia doprowadziła do największego dotychczas „eksperymentu psychologicznego” na świecie, jakim jest lockdown. To wydarzenie o bezprecedensowej szybkości i skali. W krótkim czasie dotknęło około 2,6 miliarda ludzi, czyli jedną trzecią światowej populacji. Van Hoof, na podstawie przeglądu 24 raportów z badań nad psychologicznym wpływem kwarantanny, potwierdza szeroki zakres rozmaitych objawów stresu i zaburzeń psychicznych wśród osób poddanych izolacji. Objawy te to m.in. zły nastrój, bezsenność, stres, lęk, złość, drażliwość, wyczerpanie emocjonalne, objawy depresji i stresu pourazowego.
Wskazuje to zarazem na znaczenie optymalizacji wykorzystywania nowoczesnych technologii i niedopuszczania do technologicznej dehumanizacji. Dehumanizujące technologie mogą generować samotność, a ta może zabijać. Przed dehumanizacją przestrzegali już przed wieloma dekadami wybitni intelektualiści. Między innymi Albert Einstein, już w 1946 r. w liście do innego intelektualisty, Ottona Juliusburgera, pisał: „Jestem przekonany, że przerażający upadek moralności, jakiego jesteśmy świadkami w dzisiejszych czasach, jest rezultatem mechanizacji i dehumanizacji naszego życia – zgubnych produktów ubocznych mentalności naukowo-technicznej. Nostra Culpa!”.
Przestroga ta nabiera dziś swoistej aktualności, co potwierdzają badania prowadzone przez Hertz. Wynika z nich, że dehumanizujące technologie, odhumanizowane planowanie miast i odhumanizowane planowanie przestrzenne, w dążeniu do minimalizacji kosztów, a także rozmaite oszczędności, cięcia wydatków państw na cele publiczne, na dobra wspólne, to czynniki sprawiające, że ludzie stają się istotami nieszczęśliwymi, niezdrowymi i nierzadko sobie wrogimi.
Dlatego też tak ważne jest, by owa Nostra Culpa (nasza wina) nie urzeczywistniała się. Jest to istotne, tym bardziej, że obecnie niebywale szybko nasilają się przejawy dehumanizacji. Zaś jednym z bardziej groźnych tego następstw jest narastający – i to w skali globalnej – problem samotności człowieka.
Technologiczne podłoże samotności
Charakteryzując rozmaite formy samotności, Hertz szczegółowo analizuje ich technologiczne podłoże. Ekonomistka ta buduje szeroko zakrojony, przekonujący argument, że obecny styl życia jest głęboko zatomizowany – brakuje wielu zwykłych i głębszych ludzkich powiązań, które były kiedyś powszechne. Ludzie natomiast nie są stworzeni do izolacji. Tym samym książka Hertz nie tyle dotyczy samotności pojmowanej jako emocjonalny ból, ile przede wszystkim fragmentacji wspólnotowych relacji. Skutki samotności są dotkliwe zwłaszcza na styku człowieczeństwa i komunikacji cyfrowej.
Technologie cyfrowe sprawiają, że można przez całe długie tygodnie nie mieć bezpośrednich kontaktów z innymi ludźmi. Można zamawiać przez Internet prawie wszystko, czego potrzebuje się do życia i przez to interakcje międzyludzkie są wysoce ograniczane, nasilając samotność.
Hertz wskazuje na niebywałe, niezwykle dramatyczne metody radzenia sobie ludzi z samotnością. Na przykład w Japonii stało się fenomenem wśród seniorów udręczonych samotnością, że chcąc uniknąć całkowitej izolacji, paradoksalnie wybierają więzienie, bo tam mogą przebywać z innymi współwięźniami. Stąd też celowo popełniają przestępstwa na tyle poważne, by trafić do więzienia.
Technologie cyfrowe w połączeniu z narastającym syndromem samotności sprawiają, że szybko rozwijają się w skali globalnej firmy specjalizujące się w „wynajmowaniu przyjaciół” (rent-a-friend), osób do rozmów, osób towarzyszących w wyprawach do kina, teatru itp. Jednak z badań wynika, że korzystanie na dłuższą metę z tego typu usług (z reguły dość drogich) nie tylko nie zmniejsza poczucia samotności, lecz wręcz przeciwnie, nasila ją, a przy tym może prowadzić do degradacji materialnej, co badaczka ilustruje spektakularnymi przykładami.
Hertz argumentuje, że charakterystyczne dla współczesnego świata głębokie zatomizowanie sprawia, iż brakuje wielu zwykłych ludzkich powiązań, które w przeszłości były codziennością. Zostały zmarginalizowane przez komunikację cyfrową. W ciągu ostatniej dekady smartfony i media społecznościowe zaowocowały zupełnie nowymi pokładami izolacji i samotności ludzi. Jej zdaniem, technologie tego typu mogą prowadzić do czegoś jeszcze bardziej niebezpiecznego, do wrogości wobec ludzi, do „wrogiego życia online”. Samo posiadanie smartfona zmienia sposób, w jaki ludzie wchodzą w interakcje. Z badań wynika, że nieznajomi uśmiechają się do siebie znacznie rzadziej, gdy mają przy sobie smartfony. Co więcej, niebezpieczeństwo polega na tym, że im bardziej rozwija się bezdotykowy styl życia, tym ludzie mniej naturalnie stają się biegli w kontaktach osobistych.
Szczegółowe studia i analizy dotyczące technologii cyfrowych prowadzą Hertz do dość radykalnych wniosków. Na przykład, uważa ona, że media społecznościowe powinny być silniej regulowane, bo stają się swego rodzaju narkotykiem XXI w. prowadzącym do erozji umiejętności komunikacji bezpośredniej. Są szkodliwe co najmniej tak samo, jak nałogowe palenie papierosów. A skoro przemysł tytoniowy jest silnie regulowany, to powinno to dotyczyć także sieci społecznościowych i funkcjonowania Internetu.
Radykalizm Hertz przejawia się także w jej postulacie, aby wręcz zabronić dzieciom do lat 16 korzystania z mediów społecznościowych. Interesujące jest, że Hertz wspiera się przy tym argumentem, iż to właśnie wybitni znawcy technologii cyfrowych, pracownicy Doliny Krzemowej w USA, tak długo, jak to jest możliwe, izolują swe dzieci od sieci społecznościowych i korzystania ze smartfonów, tabletów itp. Posyłają dzieci do drogich, elitarnych szkół, w których tego typu narzędzia są wykluczone.
Choć w okresie światowej pandemii z pewnością argumenty takie słabną, to jednak niewątpliwie zasługują na uwagę, zwłaszcza wobec podawanych przez autorkę przykładów niektórych uczelni amerykańskich (m.in. uniwersytetów Ivy League), które wobec wyraźnie ujawniającego się społecznego autyzmu studentów pierwszego roku, zmuszone były do uruchomienia specjalnych kursów umiejętności nawiązywania przez studentów bezpośrednich relacji z innymi osobami, odczytywania mimiki twarzy itp., kursów przywracania umiejętności, które uległy erozji na skutek nadużywania technologii cyfrowych.
Wiele miejsca w książce zajmuje kwestia pracy zdalnej i nadmiernego eksploatowania w związku z tym komunikacji cyfrowej, jako fundamentalnych czynników nasilania się samotności. Hertz podkreśla, że zanim pandemia przyczyniła się do przyjęcia pracy zdalnej za normę, już wcześniej szacowano, iż do 2023 r. ponad 40% zatrudnionych będzie pracowało zdalnie przez większość czasu.
To zaś grozi znacznym pogłębianiem się samotności. Osłabia to możliwości i umiejętności bezpośrednich relacji międzyludzkich oraz gotowość na nie. Zarazem jednak technologie cyfrowe i praca zdalna ujawniają skalę działań i prac bez sensu, co dodatkowo nasila samotnościowe stresy.
Przeciwdziałanie samotności
Książka Stulecie samotności jest wielkim ostrzeżeniem przed wielowymiarowymi destrukcyjnymi następstwami postępującej samotności. Jej autorka uważa jednak, że rządy wciąż mają szanse na kształtowanie systemu społeczno-gospodarczego ukierunkowanego na przeciwdziałanie narastaniu syndromu samotności. Wymaga to traktowania i pojmowania samotności jako fundamentalnego obecnie schorzenia społecznego.
Hertz zastrzega jednak, że samotność niejedno ma imię. Może być chciana i niechciana. Można być samotnym na wiele sposobów, co barwnie ilustruje licznymi przykładami.
W związku z tym, że formy, przejawy oraz odczucia samotności są bardzo różnorodne, to i metody przeciwdziałania syndromowi samotności muszą być zróżnicowane. Dlatego też podkreśla, że środki przeciwdziałające samotności powinny być dostosowane do konkretnych warunków i zjawisk, a zarazem z uwzględnieniem wyników badań na ten temat. Dowodzi, że wszyscy mamy tu do odegrania znaczącą rolę.
W książce Stulecie samotności nie brakuje przykładów innowacyjnych, antysamotnościowych modeli życia w mieście, nowych sposobów ożywiania wymarłych dzielnic miast i wymarłych miejscowości oraz odbudowywania zniszczonych więzi społecznych.
Hertz formułuje pełną nadziei wizję uzdrowienia podzielonych, wyizolowanych społeczności. Wskazuje przy tym na negatywne następstwa unikania przez samorządy wydatków na miejsca publiczne, na dobra wspólne, co zwiększa ryzyko marginalizacji relacji społecznych.
Elżbieta Mączyńska
The Lonely Century: Coming Together in a World that's Pulling Apart, Noreeny Hertz, Sceptre, Londyn 2020, s.418
Powyższy tekst jest skrótem obszernego artykułu „Samotność generuje koszty i zabija”, zamieszczonego w Biuletynie PTE nr 1/21 - http://www.pte.pl/pliki/1/68/E_1_2021.pdf
Tam również zamieszczony jest fragment książki w przekładzie Anny Kucharczyk.
Wyróżnienia pochodzą od Redakcji SN.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 297
Horyzont zdarzeń ludzkości został przez system neoliberalnego kapitalizmu zakreślony dość jednoznacznie. I działa przez te ostatnie 3-4 dekady na zasadzie analogicznej jak czynią to „czarne dziury” zasysające materię we Wszechświecie. Systematycznie, permanentnie z coraz większą precyzją (technologie) i w zwiększonym zakresie. Umysł, który doń wpadł pozostaje na zawsze zaszczepiony tą toksyną neoliberalnego chowu przypisującą prymat zysku, deregulacji, wolności obrotu kapitału i pochodnych mu priorytetów, przed pracą czyli przed człowiekiem.
Wszystko co słyszymy jest opinią, nie faktem. Wszystko co widzimy
jest punktem widzenia, nie prawdą.
Marek Aureliusz
Niczym grawitacja „czarnej dziury” doktryna poprzez owo zassanie wywarła i cały czas wywiera kolosalny wpływ na rozumienie świata i procesów w nim zachodzących. W takiej strukturze czasoprzestrzeni, jaką jest „czarna dziura” wszystko zostaje rozerwane i unicestwione w naszym ziemskim, humanistycznym, postępowym (w rozumieniu oświeceniowym czyli pluralistycznym) wymiarze. Tak jak światło nie może opuścić „czarnej dziury”, tak nawet światłe, racjonalne i logiczne informacje nie potrafią skruszyć umysłów, które zapadły się w te otchłanie.
Doktryna działa niczym wirus HIV degenerujący system odpornościowy człowieka. Uszkodziła - czy nawet pozbawiła - mentalność i świadomość ludzi zarażonych kultem rynku, zysków, pogardą dla przegranych i wykluczonych, prymitywną konsumpcją i związanego z nią sybarytyzmu –na jednostronne, zdehumanizowane, wąskie i prostackie rozumienie rzeczywistości oraz złożoności świata.I sprofanowała tym samym najbardziej nośne idee epoki wszechstronnego postępu, jakim było i jest oświecenie. A razem z nim takie pojęcia jak wolność, sprawiedliwość, humanizm, empatia, solidarność międzyludzka. Zaś jeden z zasadniczych kanonów oświecenia - równość – wyrzuciła na śmietnik swojej narracji, ośmieszając ją i deprecjonując na różne sposoby.
Rynek tworzy sytuacje chaotyczne, bo działa impulsywnie, idąc za popędem zysku, za emocjami. To system niczym z epoki opisywanej przez Karola Dickensa czy Emila Zolę, a skonkretyzowany naukowo przez Karola Marksa, działający wedle wilczych, socjodarwinistycznych (czyli spencerowskich) zasad. A przecież moralność i etykę we wspólnocie hoduje się poprzez zrozumienie i admirację odpowiedzialności za drugiego, za innego człowieka, za więź ze wspólnotą. To krzewi z kolei zrozumienie tego Innego (jak mówili m.in. Emanuel Levinas w Całości i nieskończoności oraz Martin Buber w Ja i ty) i poczucie owej wspólnoty budującej tożsamość jednostki w obrębie zbiorowości. Stanowiącej jej część, współpracującą i solidarną, a nie ciągle rywalizującą, walczącą, przepychającą się łokciami, mającą przed oczami i w głowie wyłącznie prywatny interes.
Został przeprowadzony dość skuteczny proces odmóżdżenia polegający na deracjonalizacji myślenia z jednoczesnym nałożeniem na ów proces określonego kagańca, (czyli zawężenie rozumienia np. wolności, sprawiedliwości, demokracji itd.), w efekcie dehumanizujący (gdyż pozbawia jednostkę genu kolektywizmu i pracy dla dobra wspólnego). A poza tym promujący przemoc, agresję i bezwzględność. Masz dążyć do celu, którym jest maksymalizacja zysku i podnoszenie rentowności swoich przedsięwzięć dających ci dochody, satysfakcję i społeczny prestiż (certyfikowany przez media).
Kolejnym elementem tych procesów było sprowadzenie rozumienia ekonomii i polityki do jednego formatu – zysków, rentowności, pomnażania kapitału – co doprowadziło z kolei do zdehumanizowania i zmatematyzowania ekonomii, zaś politykę pozbawiło jej prospołecznych i ogólnoludzkich wizji, depcząc jednocześnie demokrację jako „rządy ludu, sprawowane przez lud, dla ludu” (Abraham Lincoln w tzw. mowie getysburskiej). Bo wybory niewiele zmieniają – zwłaszcza w programach ekonomicznych i podejściu do konfliktu: człowiek / praca kontra kapitał / zysk. Politycy poczęli „zajmować się odpadami z dwóch stuleci kapitalizmu i produkcji, w tym odpadami ludzkimi”. To polityka i ekonomia wydalania, odrzucenia, wykluczenia i separacji, upokorzenia stanowiąca „bezterminowe przedsięwzięcie” tzw. recyklingu cywilizacyjnego. „Wszyscy jesteśmy ofiarami tej wirtualnej katastrofy powrotu płomienia kapitału i historii, która sprawia że zmartwychwstajemy jako symptomy i zwielokrotnione odpady, wykluczeni z siebie samych, swoich idei i dotychczasowych pragnień” (Jean Baudrillard, Rozmowy przed końcem).
To zaowocować musiało z kolei niezrozumieniem i zamieszaniem pojęciowym w ludzkich głowach. I mamy tu przykład np. z Polski: w sprawach bytowych liberalizm wśród Polaków jest w odwrocie, gdyż 80% uważa państwo opiekuńcze za lepsze niż liberalne, bezpieczniejsze i zapewniające stabilizację (to echo doświadczeń z czasów Polski Ludowej i pewnej dozy egalitaryzmu, charakterystycznej dla społeczeństw postchłopskich). Ale jednocześnie rośnie wśród badanych poparcie dla podatku liniowego kosztem progresywności (z 32 do 35%), jak pokazują badania CBOS z 2023 r. Świadczy to o kompletnym niezrozumieniu zasad ekonomii oraz polityki – by nie rzec schizofrenii - jak również zależności wiążących skuteczność ściągania i wysokość podatków z jakością funkcjonowania państwa opiekuńczego. (Robert Walenciak, „Wyborcy przesunęli się na lewo”, Przegląd nr 33/1232/2023).
Naomi Klein w znakomitej książce Doktryna szoku wyjaśnia, jak ten współczesny system, tworząc kolejne archipelagi chaosu, anarchii, zamętu, a za nimi idących: przemocy, bezprawia, rządów mafii i karteli narkotykowych, wojen domowych czy otwartych konfliktów (jak np. w Libii, Syrii, Somalii czy na pograniczu Meksyku i USA), tworzy klimat strachu, poczucia zagrożenia, sprowadzając byt milionów ludzi wyłącznie do egzystencjalnych potrzeb. Ta sytuacja determinuje przymus myślenia o przeżyciu lub ucieczkę w rozpasany hedonizm tej części populacji, która jeszcze siebie zalicza do więdnącej wraz z postępującym kryzysem ekonomiczno-politycznym, cywilizacyjnym oraz dekadencją w kulturze, tzw. klasy średniej. Zachowującej się w krajach Zachodu niczym przyszli topielcy z „Titanica” podczas balu, gdy transatlantyk szedł już na dno. Bo jest to fin de siecle wolnorynkowej wersji globalizacji i wszystkich jej atrybutów. Łącznie z liberalną demokracją.
Już w końcu lat 90. XX wieku filozof amerykański Richard Rorty zauważył, że kultura liberalnych demokracji Zachodu powoduje, iż wielu obywateli, mimo dogodności niesionych przez samą demokrację, czuje się mieszkańcami więzienia, z którego chcą uciec poprzez indywidualną alienację, a nie zaczyna go burzyć, zmieniać, przekształcać. To według niego niechęć do rewolucyjnych, diametralnych i wizjonerskich planów oraz działań. Przestrzegał już wtedy przed kierunkami i trendami systemu, które przynoszą określone negatywne efekty. Jego zdaniem, „bogate północoatlantyckie demokracje nie dają szczególnych powodów do optymizmu. W kilku z nich, w tym w Stanach Zjednoczonych, panuje obecnie coraz bardziej zachłanna i egoistyczna klasa średnia – klasa, która stale wybiera cynicznych demagogów gotowych odebrać nadzieje słabym (…). Jeśli ten proces obejmie kolejne pokolenia, to kraje w których on zachodzi, ulegną barbaryzacji” (Richard Rorty, Obiektywność, relatywizm, prawda).
Nie do końca miał Rorty rację. Bo świat - co dziś doskonale widzimy - to nie tylko euroatlantycko-centryczne jego widzenie. Panujące niepewność i chaos z czasem budzą - u niektórych – gniew i bunt, tworząc napięcia sprzyjające agresji i nienawiści. Według przywoływanej Naomi Klein, system jest absolutnie, z gruntu egoistyczny, antyempatyczny, zaborczy i drapieżny, nagradzający tylko zwycięzców i bezwzględnych „kapitalistów kataklizmowych” ,(które to kataklizmy celowo się wywołuje). Życie, rzeczywistość, wszystko - stało się elastyczne, szybkie, chaotyczne i przypadkowe. Królujące powszechnie zasady i relacje rynkowe, wedle których ma trwać ciągła rywalizacja, konkurencja, wojna o możliwości zbytu i zyski, stymulujące, podsycające wzajemną agresję oraz ofensywność, musiały dać takie, a nie inne owoce: czyli uwiąd demokracji, która opiera się przede wszystkim na dialogu i kompromisach. Barbaryzację - jak przewidywał Richard Rorty. Rynek i kapitał nie tolerują kanonów, jeśli nie prowadzą bezpośrednio do pomnożenia zysków.
Zygmunt Bauman nazwał ten ponowoczesny świat, który zapanował powszechnie na Ziemi i który szykował ludzkości system neoliberalnego, cyfrowego i inwigilacyjnego kapitalizmu (jak nazywa go z kolei Shoshana Zuboff w Wieku kapitalizmu inwigilacji), narzucającego kult szalejącego i chaotycznego rynku - neopograniczem. Płynnym, niedookreślonym, mętnym. A na „pograniczu sojusze i linie frontu oddzielające od wroga mają podobnie jak przeciwnicy charakter płynny. Oddziały chętnie przechodzą na drugą stronę, a linie podziału między tymi, którzy nie uczestniczą w wojnie, a tymi którzy są w czynnej służbie są cienkie i łatwo się przesuwają. Koalicje przemijają i nie ma stałych mariaży, tylko rzeczywiście tymczasowo aranżowane dla wygody koabitacje. Zaufanie jest ostatnią rzeczą jaką oferuje, lojalność – ostatnią, jakiej się oczekuje[…].
Każdy sojusz rozpoczyna się od oczekiwanego zysku lub większej wygody. I rozpada się, bądź załamuje, gdy zadowolenie mija” (Społeczeństwo w stanie oblężenia). Nawet wrogość – mimo, iż poprzedza ją długa i krwawa historia oraz mitologia z tym związana – ochoczo będzie zawieszana i przenikliwie przemilczana przynajmniej na jakiś czas, kiedy kooperacja z wrogiem będzie obiecywać więcej korzyści niż ostateczne z nim stracie i wojna na jego unicestwienie.
Mistrzem w tym – jak widzimy dziś – jest prezydent Turcji Reçep Tayyip Erdoğan. Makiawelizm, mimo solennych i powszechnych zapewnień oraz zaklęć w mass mediach o demokracji, wartościach, zasadach liberalnych i prawach człowieka, w epoce nieograniczonej władzy rynku ponownie, jawnie stał się trendy i cool. Właśnie z tytułu panującego owego baumanowskiego pogranicza, zawłaszczającego totalnie całą rzeczywistość.
Sądzę jednak, że to nie jest neopogranicze , ale neośredniowiecze (Radosław Czarnecki, Ku wiekom ciemnym, Sprawy Nauki nr 11/234/2018). Dziś widzimy świat ogarnięty permanentnymi, zbrojnymi konfliktami, które w wielu przypadkach są wojnami prywatnymi lub między lokalnymi oligarchami, grupami interesów, mafiami czy korporacjami transnarodowymi. Walczą nie tyle armie poszczególnych krajów, ale zaciężne oddziały najemne, gdzie dowódcy owych najemników sami ustalają aktualne i płynne priorytety. Podobnie było w średniowieczu: m.in. dlatego rządzący i mający autorytet moralno-religijny Kościół katolicki rzucił hasło Treuga Dei (rozejm i pokój boży), by choć w jakimś wymiarze kontrolować i ograniczyć permanentną „wojnę wszystkich wszystkimi” (jak taki stan opisywał Thomas Hobbes w Lewiatanie). O podobnej sytuacji, ale odnoszącej się do ewentualnie zaistniałej współczesności pisali Heidi i Alvin Tofflerowie (Wojna i antywojna).
Takim przykładem wodza z pogranicza jawi się słynny, zmieniający kilkakrotnie stronę w wojnie i suwerenów którym służył, Albrecht von Wallenstein z czasów wojny trzydziestoletniej. To również praktyka wielu słynnych kondotierów w rodzaju Johna Hawkwooda, Angelo Broglio Tartaglii, Muzio Attendolo Sforzy, Francesca Bussonego, Cesarego Borgii, służących temu, kto więcej zapłacił. Cel był obojętny, choć zasady i moralność katolicka (pozornie) kwitły. Tak jak dziś prawa człowieka, demokracja i wolności osobiste.
Weźmy chociażby podstawowy cel krucjat do Ziemi Świętej. One miały być tylko i wyłącznie wyprawami krzyżowymi dla obrony, odebrania muzułmanom świętych przybytków związanych z Jezusem i początkami religii chrystusowej. Potem to pojęcie rozciągnięto na całość walk z niechrześcijanami i krucjaty stały się walką z wyznawcami innych religii (hiszpańska reconquista) czy na terenach dzisiejszej pribałtyki - tzw. krucjaty północne - gdzie rycerstwo zachodnie toczyło boje z wyznawcami chrześcijaństwa, acz obrządku wschodniego (Eric Christiansen, Krucjaty północne). Władcy i wielmoże, wśród których znaczną część stanowiło wyższe duchowieństwo, ustalali sobie priorytety dla kierunków podbojów i związanych z nimi profitów, nadając im sakralną i tym samym wyższą, bo duchową rangę, odwołując się do idei krzyżowej krucjaty. Dziś to samo czyni się z tak wzniosłymi i mającymi analogiczne funkcje pojęciami jak: demokracja, wolności osobiste, prawa człowieka, żonglując nimi dla uzasadnień haniebnych i utylitarnych celów. Wojen napastniczych, powodujących katastrofy i chaos.
Polski kulturoznawca i antropolog Wojciech J. Burszta tak zdiagnozował katastrofę, jaką przyniosło rozerwanie więzi interpersonalnych w ramach wspólnot, zbiorowości, narodów. Wreszcie w obrębie planetarnego pojmowania ludzkości, którą preferowało oświecenie w swej istocie, a także naukowy komunizm, będący jego ideową częścią (chodzi o internacjonalizm choć doktrynalnie w zawężonym, klasowym formacie). Przyczyniło się do tego sprowadzenia relacji międzyludzkich wyłącznie do rynkowych, zyskownych związków i majaczącego w oddali indywidualnego sukcesu.
Takie myślenie spowodowało, iż peryferie i wykluczeni, których szeregi rosną, podążać poczęli własną drogą, niewiele przejmując się tym, co o nich sądzą elity i tzw. mainstream. A „one są bezradne, gdy przychodzi zetknąć się z realiami wojującego islamu, brzydotą lepianek miasta Meksyk czy nawet Murzynami koczującymi na wypalonym townhouse South Bronx” (Wojciech J. Burszta, Czytanie kultury). Pisał to ponad 20 lat temu, a sytuacja od tego czasu wydatnie się pogorszyła.
Przykłady głębokich podziałów społecznych na bazie kultury i tożsamości, podejścia do świata wartości i ich praktycznego rozumienia są w dzisiejszym świecie czymś namacalnie widocznym. Lecz jednocześnie ich dalsza i postępująca polaryzacja jest niesłychanie groźna, niosąca zagrożenia wojen domowych, terroryzmu czy lokalnych strać. USA, Polska, Francja, Izrael, Niemcy itd. to najlepsze przykłady tych obserwacji. Chaos i deracjonalizacja służą bowiem wyłącznie zyskom i prymitywnemu utylitaryzmowi, skutecznie dehumanizując pozostałe sfery naszego życia.
Radosław S. Czarnecki
Jest to pierwsza część obszernego artykułu Autora. Drugą zamieścimy w następnym numerze – SN 2/24.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 274
W kontekście prowadzonych rozważań nad nieładem światowym i jego skutkami tak w skali makro jak i mikro warto zwrócić uwagę na ciekawą myśl wyrażoną przed laty przez bułgarsko-francuskiego myśliciela Tzwetana Todorowa w książce Nowy nieład światowy. Napisał on ją w obliczu napaści koalicji zachodnich państw pod egidą amerykańską na Irak w 2003 r. Jednak stygmat i wpływy tej agresji, sposób jej prezentowania w mediach mainstreamowych oraz triumfalizm i megalomania przywołujące z mroków historii kolonialną epokę przewag „białego człowieka” odcisnęły niezbywalne piętno na świadomości ludzi i klimacie politycznym na całym świecie. W kręgu kultury euroatlantyckiej przede wszystkim. Jest w tym wielki udział urabiania myślenia przez neoliberalną retorykę i wszechobecną narrację opartą o tę toksyczną i wybitnie szkodliwą ideologię.
Wzrost nietolerancji wobec osób mających odmienne zdanie jest oznaką odchodzenia od demokratycznych standardów. Skutki mogą być okrutne, szczególnie, gdy medialni. zachodni ajatollahowie, za których uznać można kierujących środkami masowego przekazu wydadzą fatwę przeciwko tej czy innej osobie publicznej.
Tzwetan Todorow
W świecie przypadkowych, rozproszonych interakcji i związków, gdzie wszystko jest na chwilę, szybko i doraźnie, nie może już być stałych, trwałych i wieczystych układów, sojuszy, związków. Wszystko będzie właśnie przypadkowe i tymczasowe. Do określonego celu i zysku, dla aktualnego interesu. W jednym obszarze dotychczasowi partnerzy będą sojusznikami i beneficjentami układu, w innej konfiguracji i sytuacji – przeciwnikami, wrogami a nawet – nieprzyjaciółmi. I to też będzie na chwilę. W danym momencie i wedle danego, przewidywanego interesu.
Mętnie, chaotycznie, tymczasowo
Z tego tytułu ci co patrzą na współczesność z pozycji euroatlantyckiej i jej trwającej od 500 lat hegemonii (dotarcie Krzysztofa Kolumba do Ameryki) są w grubym błędzie. Sakralizują ten stan, uważając go za jedyny i najlepszy z możliwych. Doktryna, której elity i mainstream bez reszty się oddały, powoduje ograniczenie w postaci braku zdolności wyjścia poza te zawężone opłotki. Efektem tego będzie m.in. kruszenie się tak stałych sojuszy i aliansów jak NATO czy UE, co dziś wydaje się abstrakcją. Bo w świecie rynkowo-neoliberalnych zwyczajów i praktyki, wszystko jest przygodne (Richard Rorty), płynne i mętne (Zygmunt Bauman), naznaczone chaosem, czyli przeciwieństwem stałości (Naomi Klein).
Przyszłość więc należy do otwartych i płynnych związków czy aliansów, w których jeden uczestnik (bądź kilku członków), nie mając interesu w zbiorowych decyzjach, podejmuje działania mogące być czymś przeciwnym dla kolektywnego rozumienia potrzeb. Może być też tak, że poszczególni uczestnicy takich sojuszy czy związków należeć będą do innych, analogicznych organizmów, posiadających przeciwstawne interesy (choć w innych przestrzeniach zainteresowań czy działań). Przykłady – proszę bardzo: Polska i Węgry wobec wielu decyzji Brukseli (UE), Włochy a zabiegi Francji, aby pakt północno-atlantycki interweniował w Nigrze czy należące do BRICS Chiny i Rosja, których interesy w dziedzinie militarnej współpracy są niesłychanie kompatybilne, zaś w obliczu ich obecności w środkowo-azjatyckich, poradzieckich republikach już niekoniecznie.
Efektem tych planetarnych procesów jest postępująca dedolaryzacja światowego handlu i współpracy międzynarodowej. Do wielu dotarło już, że system, właśnie dzięki rozproszeniu, podąża ku stworzeniu kilku tzw. klastrów (czy stref) walutowych. Będą to działające równolegle, choć w miarę zamknięte obszary z jedną walutą, bazujące na rynku i populacjach wielkości 0,3-0,5 miliardów ludzi. Tym samym czasy nieograniczonej i naiwnej globalizacji oraz związanego z nią przepływu kapitału, który niczym Duch Święty u Augustyna Aureliusza miał „wiać, kędy chce”, odejdą w niebyt. O takiej formie zbliżającej się współpracy międzynarodowej wspomniała nawet wiceprezes i dyrektor generalny Banku Światowego Kristalina Georgijewa podczas ostatniego azjatyckiego forum ekonomicznego.
Takimi próbami, na razie bez zapowiedzi i otwartych deklaracji, zdają się być zarówno projekty zwane AUKUS (świat anglosaski, gdzie Amerykanie zachowają priorytet dolara), BRICS, czy Szanghajska Organizacja Współpracy. Peryferiami dla struktury AUKUS będzie wówczas to, co pozostanie na gruzach Unii Europejskiej, która jak dziś widać jest rozrywana przez lokalne interesy, oparte właśnie na doraźnych zyskach, tożsamościowo i narodowo zorientowanych dążeniach. Elity brukselskie nie potrafiły właśnie w wyniku owego neoliberalnego genu, jaki skolonizował ich świadomość, wyjść poza kaganiec założony przez doktrynalne dogmaty.
Demokracja albo liberalizm
Oczywiście musi powrócić do tak zorganizowanych stref wytwórczość, choć w innej formie, niż podczas szalonej i naiwnej globalizacji. Czasy, w których produkcja była wyprowadzona poza teren hegemona w obszary, gdzie wytwarzało się tanio i dużo, a później sprzedawano z wielkim zyskiem na bogatym Zachodzie, odejdą w zapomnienie. To z kolei niesie ze sobą wiele innych, nieprzyjemnych, często dramatycznych, skutków.
Po pierwsze – degradację wielu członków wspomnianej egoistycznej klasy średniej w społecznej hierarchii. To z kolei spowoduje kryzys systemu i zmianę preferencji politycznych tych zdegradowanych (vide - sytuacja w Niemczech w latach 20-tych XX w.). Czyli - barbaryzacja jak sugerował cytowany w I części tekstu Richard Rorty.
Po drugie – kryzys systemowy właściwy gospodarce kapitalistycznej (a nie tylko jak w początku lat 70-tych XX w., czy w 2008 r.) wywołać musi głębokie zmiany społeczne, a za nimi – polityczne. Jeśli klasa średnia, która po II wojnie światowej w obszarze kultury euroatlantyckiej była nośnikiem demokracji, ma zostać w znaczącej mierze zdegradowana i ograniczona, tym samym demokracja zostanie w znaczącym stopniu przeformatowana, o ile nie unicestwiona. (Może do tego doprowadzić w jakiejś mierze oprócz wszechobecnych zasad rynkowych, także przebiegająca równolegle barbaryzacja). Nazywanie obecnego ustroju politycznego demokracją liberalną już świadczy o ewolucji i zmianach pojęciowych, gdyż określenie „demokracja” nie może mieć żadnych przymiotników. Bo czy demokracja ateńska była demokracją, czy tylko jakąś jej mało uniwersalną wersją? Ponadczasowość i wszechstronność zapewnia demokracji wyłącznie bezprzymiotnikowość odrzucająca jakiekolwiek wykluczenie.
I na dodatek jeszcze warto przypomnieć jeden epizod z obecnego stulecia, mocno związany z neoliberalnym sznytem i sposobem myślenia. To oswojenie wojny jako dopuszczalny przez demokratyczny i uniwersalny porządek sposób rozwiązywania konfliktów. Wojna – zwłaszcza zwycięska - powoduje zawsze wzrost poziomu agresji i nienawiści, gdyż segreguje zbiorowości na naszych i obcych, których trzeba unicestwić, na zwycięzców i przegranych, którym nie przysługuje prawo głosu. A co za tym idzie - rodzi nacjonalistyczno-patriotyczne, ksenofobiczne wzmożenie. Te przewidywania Tzwetana Todorowa na kanwie napaści Zachodu na Irak po kilkunastu latach się spełniają globalnie. Widać to jak na dłoni. Duża i nie do przecenienia tu była rola skomercjalizowanych mediów, nastawionych na zysk kapitału nimi władającego.
Media – narzędzie zniewolenia
Media, które przestały informować - stały się prokuratorem, sędzią i katem w jednym. Pracujący w nich funkcjonariusze – na pewno nie obiektywni obserwatorzy i zdystansowani komentarzy - wartościują, segregują (nasz - obcy), hierarchizują, wydają wyroki. Ich opinie są certyfikatami obecności we współczesnej demokracji nazywanej – jak na ironię – liberalną i brzmią jak fatwy czy papieskie anatemy z okresu, gdy Kościół katolicki niepodzielnie władał światem zachodnim. Zarówno fatwę jak i anatemę kojarzy się jednoznacznie z autorytarno-nakazowym sposobem myślenia i taką też praktyką. Czymś przeciwnym do klasycznych zasad liberalnych i przede wszystkim do istoty oświecenia, które było buntem przeciwko takiemu myśleniu i wszystkiemu co z nim związane, zwłaszcza z formą sprawowania władzy i relacji władzy ze społeczeństwem. Demoliberalni „bolszewicy” – jak ich nazywa Todorow – uzurpują sobie prawo do wszechmocy i prawdy objaśniania świata, szermując pojęciem wolności, a tym samym ograniczając jej zakres wyłącznie do swojego sposobu rozumienia i praktykowania.
Demoliberalne media są więc niczym ajatollah Chomeini potępiający i nakazujący zabicie Salmana Rushdiego za obrazoburcze – jego zdaniem – frazy książki Szatańskie wersety. Czy dziś, z takim sposobem prowadzenia debat publicznych i wydawania opinii o politycznych przeciwnikach oraz ich zwolennikach nie zbliżamy się do takiego właśnie rozumienia wolności wypowiedzi? Do wolności polegającej na indywidualnej recepcie na dziejącą się rzeczywistość, stanowiska, jakie zajmuje mainstream? O sposobie i formach prowadzenia dyskusji w mediach społecznościowych, nakręcających de facto nienawiść i stygmatyzację, za którymi idzie wykluczenie inaczej myślących poza nawias akceptacji i partnerstwa nawet nie ma co mówić. A w taki sposób prowadzą dyskusję osoby do tej pory uważane za poważne, racjonalne, zdystansowane, uważające się za wzór postępowania i widzenia rzeczywistości.
Zatruwanie człowieczeństwa
Liberalizm, który kwitnie na wszystkich ustach i we wszystkich głowach (ponoć), zrodził się z potrzeby współpracy, narzuconej przez religijną tolerancję, która nastała po okresie wojen religijnych, jakie wstrząsnęły Starym Kontynentem. Ta dzisiejsza wersja, praktykowana, jest jego karykaturą. I wynika właśnie z tych rynkowych, konkurencyjnych, apriorycznych zasad, gdzie konkurenta trzeba się pozbyć, unicestwić, zagnać do kata, uciszyć przez stygmatyzację.
Idea postępu i humanizmu oparta o racjonalne, realistyczne zasady pękła jak bańka mydlana z powodów chaosu i przypadkowości tworzonych przez rynek i jego bałwochwalczą doktrynę. Zza tej – wskutek chaosu i neoliberalnych żądań prawdziwości dla swoich racji –„złudnej, oświeceniowej wizji harmonii rodu ludzkiego wyłania się obraz społecznych konfliktów, wykluczenia i nieprzystosowania miliardów ludzi, zarówno w skali globu, jak i w obrębie społeczeństw poszczególnych krajów. Dla nich słowo postęp nie ma dziś dawnej, optymistycznej, pełnej nadziei, otoczki znaczeniowej” (Stefan Opara, Tyrania złudzeń. Studia z filozofii polityki).
Przyszłość obleczona jedynie w zyski coraz węższych elit, okraszona ich sybarytyzmem i błogostanem, powoduje utratę dla tych rzesz nadziei, optymizmu i myślenia o lepszym jutrze. Stąd społeczeństwa, które miały być obywatelskimi, otwartymi, humanistycznymi, obróciły się w zbiorowości konsumentów. Czyli bezwolnych jednostek sprowadzonych tylko do tego, by kupować, stymulowanych przez wszechwładne reklamy. Świadomość infantylnego dziecka-konsumenta kierującego się emocjami, instynktami i chwilowym zauroczeniem, tak charakterystyczna dla „zakupizmu” jest czymś absolutnie przeciwstawnym obywatelskości, gdyż ta charakteryzuje się odpowiedzialnym, racjonalnym sposobem życia. Więc nie myśl, nie planuj, nie waż. Wszystko i tak jest chwilą, żyj nią. Jak swego czasu napisano w Vancover Sun - „Kupuj aż do upadłego, to współczesny imperatyw moralny” (Benjamin R. Barber, Skonsumowani).
Owe elity, działając w oparciu o neoliberalne, rynkowe dogmaty, poczęły dążyć do wykluczenia pewnych elementów rzeczywistości, czyli „prościej, pozbyć się nielubianych i niechcianych kategorii ludzkich. Wynalezione i doskonalone na pierwszym etapie ery nowoczesnej narzędzia i sposoby (jak asymilowanie niższych kultur do wysokich) już się nie nadają do zastosowania, a od sztuki pogodnego kroczenia w jednym weselnym orszaku z uśmiechem na twarzy wraz z obcymi, z niechcianymi sąsiadami pospołu, zdołaliśmy się oduczyć. Zamiar przerobienia świata i pozbycie się raz na zawsze tych wszystkich, którzy się przeróbce opierają, lub których przeróbka się nie ima lub się nie opłaca, spełnić się musi, jako że ci, którzy się tej przeróbki podjęli stanowią szczyt stworzenia, a wszystkie inne niżej posadowione twory albo się doń podciągną, albo sczezną” (Zygmunt Bauman, wywiad, Przegląd Powszechny Nr 9/2003).
I dlatego też wojna jako sposób rozwiązywania sporów, konfliktów czy zachowania hegemonii, a także wspomniany makiawelizm, stały się dopuszczalnymi zasadami. Mimo, iż są z definicji sprzeczne z głoszonymi kanonami demokracji, wolności i praw człowieka. Czyli z klasycznie rozumianym oświeceniem. Demokracja to dialog, zrozumienie, chęć i zdolność do kompromisu. I wynikająca stąd właśnie –a nie apriorycznie zadekretowana odgórnie – tolerancja. Bo to tolerancja we współżyciu i współpracy przekreśla jakąkolwiek stygmatyzację i wykluczenie. I jest synonimem rozmów na płaszczyźnie partnerstwa, zakładającego pluralizm i różnice poglądów, z których z kolei wynika szacunek do innego człowieka. Próba zrozumienia interlokutora (co nie jest jednoznaczne z akceptacją), porzucenie insynuacji oraz (przede wszystkim) wizji biało-czarnego świata jest esencją tak rozumianego systemu i towarzyszących mu pojęć. Bo „sekret wolności tkwi w kształceniu ludzi, podczas gdy tajemnica tyranii polega na utrzymywaniu ich w ignorancji." (Maximilien de Robespierre)
Radosław S. Czarnecki
Od Redakcji: Pierwszą część tego eseju - Skutki światowego nieładu (1) zamieściliśmy w numerze SN 1/24