Humanistyka el
- Autor: Radosław S. Czarnecki
- Odsłon: 2888
East is East and West is West, and never the twain shall meet.*
Rudyard Kipling
Andrzej Leder w rozmowie z Michałem Sutowskim (Onet.pl) informuje, że pewien Belg z brukselskiego think-tanku zwrócił mu uwagę na istotny aspekt aktualnej sytuacji, w jakiej znajduje się Unia Europejska. W niektórych kręgach politycznych Zachodu na kanwie kryzysu, w jaki popadła UE (nie chodzi tylko o imigrację, ale o samą strukturę, funkcjonowanie technokracji brukselskiej, kryzys ekonomiczny, wzrost nastrojów separatystyczno-nacjonalistycznych, etc.) powraca ponownie idea Europy karolińskiej.
Jeśli – mówi Lederowi ów Belg – z jednej strony Wielka Brytania ma osobną trajektorię rozwoju, Europa Wschodnia wycofuje się w kierunku pozornej suwerenności państw narodowych, to może w Europie powinna powstać swoista oś, karolińska, oparta na micie Karola Wielkiego: Francja, Niemcy i Beneluks, Austria.
Rozmówca Ledera przewiduje jeszcze możliwość dokooptowania do tego karolińskiego „jądra Zachodu” Włoch, ewentualnie Hiszpanii, a wtedy „Węgrom i Polakom powie się do widzenia”.
Jeżeli Unia Europejska rzeczywiście dąży do dezintegracji – co widać dziś nader wyraźnie - to na Zachodzie powstanie neokarolińskie państwo z granicą na Odrze, a naszą alternatywą dla jakiejś formy federalizmu europejskiego nie tylko nie będzie żadne Międzymorze - bo nikt polskiej hegemonii tutaj sobie nie życzy - ale nawet nie będziemy mogli wybrać sobie hegemona – konkluduje Leder. Karolińska Europa będzie przede wszystkim współpracować z Rosją i innymi megagraczami światowego orbis terrarum.
To jest poniekąd zbieżne z koncepcją, jaką zaprezentował w 2010 roku prof. Siergiej Karaganow, politolog, dziekan Wydziału Polityki i Gospodarki Światowej moskiewskiej Wyższej Szkoły Ekonomicznej, honorowy przewodniczący znaczącego think-tanku Rada Polityki Zagranicznej i Obronnej Federacji Rosyjskiej. Karaganow pisze: „postawmy na związek”, czyli ścisły sojusz nie tyle polityczny, co gospodarczo-ekonomiczno-kulturowy między Europą a Rosją. Miałby on stanowić w przyszłości konkurencję dla USA – z jednej strony, a Azji z hegemonią Chin – z drugiej.
Karaganow nie mówił o zakresie czy granicach swej wizji Europy, z którą Federacja Rosyjska miałaby pozostawać w tej bliskiej symbiozie. To była tylko idea takich relacji. Na pewno – choć te słowa explicite nie padają w jego tekście – ma ona w domyśle być konkurencyjną przede wszystkim dla Stanów Zjednoczonych i ich hegemonicznej roli w świecie po 1989 roku. Dla cienia, jaki USA rzucają na Europę - w każdym wymiarze - od końca II wojny światowej.
Skutki demokratycznego mesjanizmu
Mimo, iż Ameryka jest w jakimś sensie klonem tego, co zwiemy kulturą i wartościami europejskimi, zachowuje się jak klasyczny hegemon, szermując pojęciami wartości demokratycznych, wolnościowych, prawami człowieka, narzucając Europie – zgodnie z własnym interesem - przede wszystkim politykę tzw. demokratycznego mesjanizmu.**
W pozazachodnim świecie takie zachowania i tak prowadzona polityka powodują odżywanie (a tym samym – traumę) w pamięci czasów kolonializmu i brutalnego podporządkowywania innych kultur i cywilizacji panowaniu „białego człowieka”. A nic nie jest „bardziej godne pogardy niż szacunek oparty na strachu” (Albert Camus). Efektem takich działań jest m.in. kryzys migracyjny.
Ulegając bezkrytycznie Ameryce, Europa pozbawiała się swej odrębnej tożsamości. Stała się czymś na kształt starożytnej Hellady w Imperium Romanum: podziwianą, szacowną, kulturalną starszą panią, ale miotającą się w swej bezsile i obsesjach. Po gwałtownym rozszerzeniu Unii i przyjęciu 10 nowych członków, (z których większość nie była absolutnie kompatybilna – przede wszystkim na poziomie społecznego zrozumienia wartości rządzących tzw. Zachodem, zwłaszcza zakorzenionego od dekad stosunku do prawa stanowionego - z dawnym jądrem Unii), dotychczasowa „piętnastka” pogrążała się stopniowo w marazmie, politycznej niesterowalności i porażającej dysfunkcji miedzy oczekiwaniami a realnością.
Kolejne rozszerzenia – o Rumunię, Bułgarię i Chorwację – pogłębiły jedynie te procesy, dodając do dotychczasowych problemy bałkańskie. Przede wszelkim - jad nacjonalizmu i lokalnego trybalizmu (spotęgowany tragicznym rozpadem Jugosławii, w którym Bruksela – a zwłaszcza Niemcy – czynnie uczestniczyły), agresywne religianctwo oraz bardzo niski poziom jakości życia.
Egzemplifikując i podkreślając alienację brukselskich elit, trzeba zaznaczyć, iż mainstream paneuropejski coś przeoczył, nie zauważył, o czymś zapomniał. Zachłysnął się importowanym zza oceanu neoliberalizmem - doktryną i ideologią widzącą świat jedynie poprzez zrównoważone budżety, konta bankowe, wirtualny pieniądz, giełdy, opinie agencji ratingowych (jaką one mają legitymizację do wydawania autorytatywnych opinii wpływających na życie całych narodów?) - a nie spostrzegł rosnącej w zastraszającym tempie stratyfikacji społecznej, gromadzenia przez nielicznych coraz większego bogactwa kosztem ogółu, niezadowolenia społecznego z obniżającej się jakości życia, „wyścigu szczurów”, zakupizmu”, wreszcie – indywidualizmu skutkującego egoizmem i egotyzmem. I cały czas przy tym głosił hasła wolności, demokracji, swobód, możliwości, itp.
Prof. Pierre Hassner, filozof i politolog francuski, zauważył, iż problem Ameryki i blizna, jaką naznaczyła ona Europę polegają na niezwykle szkodliwym mniemaniu o „byciu zarazem niewinną ofiarą i niepokonaną potęgą”. Bo to jest mieszanka piorunująca, sprawiająca że „Amerykanie stali się nieczuli na argumenty z zewnątrz”. Każdy przejaw sprzeciwu, każda inność wydaje im się formą szykan, dybaniem na ich cnotę, a każdy niuans – za przejaw złej woli. I to jest ten cień, ten oddech zarażający Europę na powrót imperializmem, nieomylnością, mesjanizmem cywilizacyjno-kulturowym (tak jak w epoce kolonialnej), rugujący z naszej mentalności sceptycyzm, krytycyzm i dystans przede wszystkim do własnej przeszłości. Powodujący, że stajemy się metrem z Sevres… To jest właśnie główne źródło wspomnianego szkodliwego i niebezpiecznego „mesjanizmu demokratycznego”.
Wracając do idei Europy karolińskiej oraz przeciwnej jej koncepcji Karaganowa, warto przypomnieć wypowiedź sprzed lat Franza-Josefa Straussa. Ten polityk bawarski, niezwykle admirowany w Niemczech, tuż przed swoją śmiercią w 1988 roku mówił o tym problemie w takim samym mniej więcej kontekście, jak Karaganow (p. Sprawy Nauki nr 3/16, Turecki ambaras ).
Polskie mrzonki
Nie ma co się obrażać na formułowanie przez Europę Zachodnią takich idei i pomysłów. Polska i Polacy nie przeniosą się na Madagaskar czy na prerie amerykańskie. Należy wyciągać tylko racjonalne, realistyczne i pragmatyczne wnioski z historii i żyć „tu i teraz". Żyć nie romantycznymi mrzonkami, irracjonalistycznymi marzeniami, ale szukać przyjaciół i sojuszników po sąsiedzku, a ewentualnych wrogów mieć jak najdalej od swoich granic.
U podstaw krytyki Polski pod rządami Prawa i Sprawiedliwości idącej z Zachodu (przede wszystkim z Brukseli i Berlina) leżeć mogą echa karolińskiej koncepcji Europy. I to, że akurat dziś rządzi w Polsce formacja konserwatywno-narodowo-neoliberalna, a nie konserwatywno-neoliberalna z twarzą globalnych korporacji (jaką bez wątpienia była koalicja PO-PSL) jest dodatkową okazją dla emanacji tych trendów, które - jak sądzę - nurtują elity Europy Zachodniej od dawna.
Pomysł na Europę jako postkarolińskiego „twardego jądra”, zdążający ku zwartej, jednolitej i scentralizowanej Europie, powtarza się co jakiś czas w brukselsko-zachodnioeuropejskim mainstreamie. Tym samym porzuca się dotychczasowych partnerów ze środkowej i południowej Europy, partnerów uboższych, jawnie już przyznając im status półkolonii. A aktualna sytuacja w Polsce jest tylko okazją dla oficjalnego zaprezentowania tej idei.
Jak mówi prawicowy amerykański historyk Walter Laqueur – „w polityce nie ma miejsca na wdzięczność”. Polskim elitom cały czas się wydaje (co podtrzymuje bezrefleksyjny i serwilistyczny nadwiślański mainstream i w co zdaje się wierzyć znaczna część naszego społeczeństwa), że Zachód, cały wolny i demokratyczny świat, ma u nas dozgonny dług wdzięczności. Za obalenie komunizmu, demontaż Paktu Warszawskiego, Lecha Wałęsę, Jana Pawła II, itd.
Nic bardziej mylnego. Są to kolejne fantazmaty w polskich głowach. Bo to upadek Muru Berlińskiego – jako połączenie Niemiec – i osoba ostatniego sekretarza KPZR Michaiła Gorbaczowa są symbolami końca zimnej wojny, gdyż egzemplifikują m.in. bliską Europie, a wynikającą z analizy dziejów tej części kontynentu, ideę „karolińskiego jądra”.
Potwierdzeniem tej tezy jest popularność medialna w początkach roku 2016 wypowiedź Guy Verhofstadta dla włoskiego Politico (belgijski liberał, parlamentarzysta i główny playmaker frakcji liberalnej w PE), który zamieszanie wokół Polski związane z naszą polityką wewnętrzną komentuje tak: „gdyby dziś Polska starała się o akcesję do UE, nie otrzymałaby jej”.
To jest zawoalowana krytyka sytuacji w Polsce, ale równocześnie doskonały argument dla brukselskiej technokracji w celu realizowania takiej właśnie drogi rozwoju Unii.
Jeden z najwybitniejszych niemieckich komentatorów politycznych Wolfgang Münchau (Der Spiegel i Financial Times) napisał w zasadzie to samo: „Gdyby te państwa wybrały Orbana, albo Kaczyńskich 10 lat wcześniej, byłoby nam ich członkowstwa oszczędzone”. Obu im wtóruje wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej, holenderski lewicowiec Frans Timmermans, mówiący o rozpoczęciu przez komisję monitorowania sytuacji w Polsce pod względem przestrzegania europejskiego prawodawstwa w przedmiocie praw i wolności osobistych.
Z kolei przewodniczący frakcji CDU/CSU w niemieckim Bundestagu Volker Kauder (Spiegel) zauważył, że kraje unijne winne zdobyć się wreszcie na odwagę i sięgnąć po sankcje wobec krajów lekceważących normy państwa prawa i nie utożsamiających się z wartościami europejskimi. Chodziło mu głównie o Polskę i Węgry. A przewodniczący tej samej frakcji, ale w Parlamencie Europejskim, Herbert Reul nie wykluczył sankcji wobec Polski, jeśli polityczne środki dialogu okażą niewystarczające.
Ziemie niczyje
W coraz szerszych kręgach rozlegają się głosy – wśród polityków tzw. Starej Europy - iż szerokie rozszerzenie w 2004 (i późniejsze przyjęcia Bułgarii, Rumunii oraz Chorwacji) było błędem i przedwczesne w wielu przypadkach. Nie odbiega ta wypowiedź od wielokrotnie powtarzanej frazy przez niezwykle ważnego dla polityki europejskiej francuskiego premiera, byłego szefa KE, Francuza Jacquesa Delorsa, który zawsze podkreślał (i nadal to czyni) szkodliwość szerokiego rozszerzenia w 2004 roku UE o kraje byłego obozu realnego socjalizmu. W podtekstach zawsze ma na myśli Polskę, Węgry, byłe republiki nadbałtyckie dawnego ZSRR czy Słowację (o Bułgarii, Rumunii i Chorwacji nie wspominając).
Polskie media – tak mainstreamowe jak i niszowe – pominęły całkowitym milczeniem lutową wizytę w Moskwie i spotkanie na Kremlu Prezydenta Władimira Putina z delegacją Bawarii (najważniejszy kraj związkowy Niemiec), na czele której stali: premier rządu krajowego, Horst Seehofer oraz niesłychanie ważny polityk bawarskiej CSU (siostrzana partia CDU) konserwatysta, Edmund Stoiber. Bawaria i jej władze wyraźnie kontestują politykę Bonn na wielu płaszczyznach, zarówno w sferze polityki jak i gospodarki.
Jeżeli Unia Europejska rzeczywiście będzie dążyć do dezintegracji – co widać dziś nader wyraźnie - to na Zachodzie może rzeczywiście powstać neokarolińskie państwo z granicą na Odrze. Dla nas alternatywą dla jakiejś formy federalizmu europejskiego nie tylko nie będzie żadne Międzymorze, o czym się roi nad Wisłą, czy kolejne „wizje jagiellońskie”, ale Polska i Polacy nawet nie będą mogli wybrać sobie hegemona.
Karolińska Europa odda tym samym obszary na wschód od Odry może nie tyle we władanie Moskwy, ale pozostawi je jako „ziemię niczyją”. Będą to takie – o różnym stopniu samodzielności, bądź podporządkowania (w zależności od znaczenia poszczególnych regionów) – enklawy o charakterze ćwierć-, pół, czy nawet pełnych kolonii, dostarczające taniej siły roboczej, technologicznie i infrastrukturalnie zapóźnione, oferujące wyłącznie sektor usług lub prostych prac nakładczych. Ewentualnie zaplecze dla turystyki.
Bo mówienie o kapitale narodowym jest absolutną mrzonką. Naczelną zasadą rynkowej gospodarki jest zysk – tzw. wartości pozazyskowe są rzeczą wtórną, retoryką, ornamentowym krasomówstwem. Bo konkurencję trzeba wszelkimi metodami ograniczać, eliminować, trzymać w szachu i na przysłowiowej smyczy. Tu nie ma żadnych sentymentów.
Warto zaznaczyć przy okazji tych rozważań, iż tzw. proeuropejscy demokraci rządzący po 1989 roku nad Wisłą, Odrą i Bugiem są jak polscy komuniści sprawujący władzę po 1945 roku. Ich deklaracje i zapewnienia o prowolnościowej, prodemokratycznej, zachodnioeuropejskiej świadomości całego narodu lechickiego są tak samo odległe od rzeczywistości jak narracja rządzącej w PRL elity partyjnej o powszechności internacjonalizmu wśród Polaków.
Od historii i pewnych paradygmatów z nią związanych nie da się uciec. Nie można deklarować oświeceniowych wartości i takiej tożsamości (kojarzonej bezwzględnie z kulturą zachodnią), a jednocześnie np. nie potrafi się, nie chce, oddzielić religii oraz instytucji z nią związanej (będącej nośnikiem i depozytariuszem polskiego autorytaryzmu, tudzież niechęci do Innego) od bieżącej sytuacji państwa i społeczeństwa polskiego, czy bojkotuje się Europejską Kartę Praw Podstawowych.
Na niekorzyść Polski i jej interesów europejskich działa też bezrefleksyjna promocja American way of life, bezkrytyczna fascynacja mitem Ameryki i jednoczesne zachowywanie się niczym koń trojański Waszyngtonu w strukturach Unii Europejskiej. Taka postawa i działania (w całym ćwierćwieczu po upadku Muru Berlińskiego) niczego pozytywnego Polsce – i Unii jako strukturze na przyszłość – przynieść nie może.
Piszę o American way of life, bo to właśnie Ameryka stanowi konkurencję – pod każdym względem - dla zasadniczej idei Unii, dla jej funkcjonowania jako jednolitego organizmu i dla takiej jej roli w przyszłości. A jak wspomniano, konkurencję trzeba osłabiać wszelkimi dostępnymi środkami.
Unia w takiej właśnie formie: socjalna, przyjazna człowiekowi, solidarna, wielokulturowa i widząca człowieka w jego wielowymiarowości ma szanse wygrać z „Wielkim Bratem” zza Oceanu. Wygrać na polu materialnym i duchowym. Pisali na ten temat wielokrotnie Jeremy Rifkin, Zygmunt Bauman, Paul Krugman, Josef Stiglitz czy Grzegorz Kołodko.
Polska jako peryferia czy bufor między Europą karolińską a Rosją szans na rozwój nie ma żadnych. Chyba tylko na bycie czymś w rodzaju karolińskiej marchii, bądź rosyjskiej bliskiej zagranicy. Takie rozwiązanie to powtórzenie sytuacji z XVI-XVIII wieku, kiedy Europa Środkowa dostarczała głównie nieprzetworzonych produktów dla rozwijającego się w przyśpieszonym tempie Zachodu, przekraczającego progi od średniowiecza i feudalizmu na pokoje kapitalizmu i gospodarki ponadlokalnej.
W tym okresie I RP to kraj rolniczy (głównie zboże), z gigantycznym i niemiłosiernym wyzyskiem i niewolniczą pracą upodlonego do granic dehumanizacji – niczym na plantacjach brazylijskich czy w Alabamie – chłopa pańszczyźnianego (zwłaszcza na terenach współczesnej Ukrainy).
Z kolei Węgry to hodowla bydła, które pędzono potem na targi w Austrii, Niemczech czy płn. Włoszech, a Czechy – oprócz bitnych wojaków (najemnicy) - to rzemiosło i półprodukty dla gospodarek skupionych w ramach Cesarstwa Habsburgów (i w ich, z racji prokatolickich afiliacji, domenach rodzinnych poza granicami cesarstwa).
Dzisiejsze zapóźnienie cywilizacyjne, kulturowe, społeczne tego regionu jest m.in. efektem tego właśnie zjawiska i takiego segmentowania Starego Kontynentu.
Radosław S. Czarnecki
*Wschód to Wschód a Zachód to Zachód i nigdy się nie spotkają
** Mesjanizm demokratyczny Zachodu
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1120
Bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika. (Albert Camus)
Panująca pandemia koronawirusa zamroziła większą część świata, powodując zamieszanie i kryzys, jakiego nie było od przełomu lat 20. i 30. ub. wieku, kiedy to w „czarny” czwartek 24.10.1929 roku wybuchła panika na Wall Street, gwałtownie spadły ceny praktycznie wszystkich akcji, pociągając za sobą łańcuch bankructw, które rozprzestrzeniły się stopniowo na prawie wszystkie kraje (oprócz ZSRR). Skutkiem kryzysu była też utrata pracy przez miliony ludzi – w USA bezrobocie sięgnęło według dostępnych danych 1/3 siły roboczej. Jak dziś się mówi, w Stanach Zjednoczonych w tamtym okresie z głodu zmarło ponad milion ludzi, a dalszych kilkanaście błąkało się po całym terytorium kraju w poszukiwaniu pracy i zamieszkania.
Dzisiejsze perturbacje spowodowane pandemią przewidywało wielu fachowców, uważnych obserwatorów i myślicieli. Ciągła produkcja „ludzi zbędnych” – jak wielokrotnie zauważał Zygmunt Bauman – narastające różnice w dochodach oraz problemy klimatyczne rzutujące bezpośrednio na kryzys imigracyjny w wielu częściach świata bezwzględnie świadczyły o nadciągającej zmianie czy resecie światowej polityki. I widzimy jak koronawirus, będący w zasadzie zefirkiem wobec problemów „wagi ciężkiej” trapiących współczesny świat - do niedawna pełen optymizmu, z masowo szwendającymi się turystami od Seszeli przez Azję Płd.-Wsch. po Grecję i Meksyk - rujnuje dotychczasowy model globalizacji i wszystko co z tym się wiąże.
Podczas pandemii wychodzą brutalnie na jaw skutki osłabiania od lat sprawczych zdolności państwa na rzecz międzynarodowego, korporacyjnego kapitału. Chodzi głównie o służbę zdrowia i jej masową prywatyzację, zalecaną przez wiele organizacji, polityków, centra doradczo-lobbystyczne, usłużne władzy media i fundacje. Widać to wyraźnie nie tylko na przykładzie Wielkiej Brytanii czy Francji, ale zwłaszcza w przypadku Włoch i Hiszpanii (zalecenia Brukseli w celu ograniczania wydatków budżetowych oraz nakładów na usługi publiczne), również USA, Ukrainy czy Polski.
Można będzie oczekiwać – m.in. w tym duchu wypowiedział się Prezydent Francji Emmanuel Macron uznawany do tej pory jako zwolennik neoliberalizmu i przeciwnik welfare state – odejścia od ortodoksji neoliberalnej, prywatyzacyjnego szaleństwa zwłaszcza w ochronie zdrowia.
Z komercjalizacją – tu służby zdrowia – związane są kłopoty krajów Zachodu. I jest to wynikiem określonej, realizowanej według neoliberalnych wizji, polityki. Zwrócił na to uwagę tuż przed śmiercią (kwiecień br.) włoski dziennikarz i polityk, były euro poseł, Giuletto Chiesa, podając przyczyny braku maseczek we Włoszech w pierwszych tygodniach pandemii. Produkcję z uwagi na koszty wyeksportowano poza Unię, a gromadzenie jakichkolwiek zapasów uznawano za marnotrawstwo środków. Potraktowano służbę zdrowia jako jedną z form działalności mającą przynosić dochody. Chiny, Rosja czy Kuba nie traktowały ochrony zdrowia jeszcze jednoznacznie jako obszaru zysków, dlatego miały zapasy i tzw. środki zgromadzone na wypadek klęski. Świat zachodni, zdaniem Chiesy, poniósł totalną porażkę właśnie na tym polu – w ochronie zdrowia publicznego. Bo wszytko musi być skomercjalizowane.
Problemem stanie się na pewno proletaryzacja klasy średniej w wyniku masowych bankructw całych gałęzi stanowiących o dotychczasowych modelach i standardzie życia. Do niedawna było to główne źródło dochodu wielu ludzi i gospodarek narodowych: turystyka, masowe lotnictwo i podróże, usługi hotelarskie i cała sfera ich obsługi. Zapowiadany masowy wzrost bezrobocia i związanej z tym biedy, znaczne i masowe obniżenie poziomu życia, oszczędności wydatków w obliczu drastycznych spadków dochodów musi iść pod rękę z ograniczaniem konsumpcji dóbr i usług.
Bezpośrednim (kwarantanny) i pośrednim skutkiem pandemii będzie bezrobocie długotrwałe, gdyż okazało się, że praca online, zwłaszcza w edukacji czy oświacie, jest możliwa i korzystna dla przedsiębiorców. Po pierwsze – w tak zorganizowanym reżimie jest skuteczniejsza kontrola pracowników, a po drugie – zmniejsza się mityczne koszty pracy, eliminując kolejne etaty i formy tradycyjnego zatrudnienia.
Następnym efektem będzie dalsza, silna stratyfikacja tych, którzy pobierają różnego rodzaju nauki. Klasyczne, tradycyjne, na wysokim poziomie nauczanie (różnych stopni) dające w przyszłości wstęp na salony światowych elit i zapewniające satysfakcjonujące zatrudnienie, z racji powszechnej pauperyzacji i proletaryzacji tzw. klasy średniej, a także kosztów takiego wykształcenia, stanie się absolutnie całkowicie elitarnym, wąskim, kastowym przedsięwzięciem.
Powszechna nauka online produkować będzie kadry dla nisko opłacanych, zupełnie nie satysfakcjonujących intelektualnie, mechanicznych i labilnych profesji. Profesji, które będą zastępowane robotami, zaś wykonujący je ludzie lądować będą coraz niżej na drabinie społecznej. Magistrzy na kasach w „Biedronce” lub na tzw. śmieciówkach w Amazonie, samozatrudnieniu w Uber eats czy pyszne.pl.
Izolacja i utrzymywanie kwarantanny są korzystne dla władz. Można dzięki temu skutecznie manipulować społeczeństwem i kontrolować je, zapobiegać niepożądanym wydarzeniom, reagować ostro na tych, których się nie lubi, którzy są zagrożeniem dla władzy (prawdziwym lub wydumanym) itd.
W Polsce już się mówi, iż mimo zniesienia lockdownu na przełomie czerwca i lipca obostrzenia w kontaktach międzyludzkich, noszenie maseczek, zachowanie odległości, brak zgody na spotkania, dyskusje klubowe czy większe imprezy (choć nie dotyczy to mszy i uroczystości religijnych) potrwają do kilkunastu miesięcy.
Jak pisze Serge Halimi („Od zaraz” [w]: Le Monde Diplomatique , nr 2/162/2020) trzeba przeciwstawić się nadciągającemu wraz z izolacją „kapitalizmowi cybernetycznego nadzoru”. Drony w Paryżu, czujniki temperatury w Korei Płd., aplikacje na telefon, paszporty immunologiczne z danymi o wszystkich dolegliwościach właściciela i przebytych chorobach, psy-roboty kontrolujące przestrzegania zaleceń władz (Singapur) – wszystko to tłumaczone jest zagrożeniem epidemiologicznym. Ale czy do końca? Czy zbieranie i przetwarzanie informacji dotyczyć będzie tylko okresu trwania pandemii? A co, jeśli koronawirus - jak twierdzi wielu specjalistów - zostanie z nami na zawsze, jak grypa czy katar?
Pracy będzie coraz mniej, co przewidywał już ponad 20 lat temu Jeremy Rifkin (Koniec pracy). A przecież to praca ukształtowała człowieka jako gatunek Homo sapiens - jest jak oddychanie, trzyma go przy życiu. Jeśli przestajesz pracować – umierasz (tak twierdzi psycholog kliniczny i socjolog Thomas T. Cottle).
W takiej perspektywie, wraz z rozszerzającą się przestępczością i agresją w społeczeństwach, musi wzrastać opresyjność systemu, wyrażająca się zwiększoną liczbą więzionych.
Socjolog i antropolog amerykański Loic Wacquant pokazał wyraźnie korelację między pauperyzacją ludzi a przemocą, tworzeniem gett i coraz szerszą penalizacją. Takie traumatyczne i degradujące ludzi wydarzenia wpływają na to, co dziś już wykazują sondaże i badania np. we Włoszech - dramatyczny spadek zaufania ludzi do siebie nawzajem, syndrom samotności, ucieczka od skupisk ludzkich, masowo występujące postawy schizoidalne. W skrajnych przypadkach na Stary Kontynent może zawitać (na wzór USA) prywatyzacja systemu penitencjarnego - ze wszystkimi patologiami tego systemu.
Zagrożeniem, które jednak może przeszkodzić w diametralnej zmianie sytuacji w skali planetarnej pod względem ideologiczno-intelektualnym może być koncentracja kapitału na bazie pandemii i kwarantanny (zatrzymanie na miesiące gospodarek w wielu państwach i regionach). W czasie wszelkich kryzysów i powszechnej ruiny drobnych przedsiębiorców następuje bowiem integracja kapitału w rękach coraz mniej licznej grupy. To rekiny i globalni mocarze rynków. To droga – pisali nt. temat różni autorzy, poczynając od Engelsa, a na Pikettym kończąc – wiodąca ku monopolowi. Masowym bankructwom i poszerzającym się strefom biedy oraz wykluczenia zawsze towarzyszy bowiem skokowy wzrost bogactwa nielicznych. Tym samym, razem ze wspomnianą proletaryzacją klasy średniej, następować musi oligarchizacja ze wszystkimi swoimi następstwami. I to w ponadnarodowym jak i w panświatowym wymiarze. Będą temu także sprzyjały wspomniane nowoczesne formy edukacji.
Ostatnim elementem wynikającym z pandemii stanie się ucieczka od wielkich skupisk ludzkich. Wspomniane trendy z Italii pokazują już przewidywany kierunek: będzie to tendencja do rozproszenia ludzi i deglomeracji. Z tej racji miasta - molochy, metropolie po kilkanaście czy kilkadziesiąt milionów mieszkańców jak np. aglomeracja Bombaju (ponad 25 mln mieszkańców) zwana „najdroższym slumsem świata” – zapewne zaczną się wyludniać. Z obawy ich mieszkańców o swoje zdrowie i życie. Syndrom popandemiczny i egzystencjalny strach zagoszczą na długo w głowach ludzi. Oczywiście w świecie cywilizowanym ci z ponadnarodowych, globalnych elit będą sobie mogli na odseparowanie od innych pozwolić. To już się dzieje, co widać choćby po grodzonych i strzeżonych osiedlach dla bogatych. Teraz ten proces zapewne przyspieszy.
Tak wiec pandemia może przybliżyć organizację i stratyfikację ludzkości według myśli Johana Galtunga zwanej „20 : 80” (opartej z kolei na badaniach ekonomisty Vilfrida Parety). Można ją streścić pokrótce tak: 20 % populacji światowej będzie jadło, pracowało, konsumowało dobra, bawiło się, mieszkało „wszędzie i nigdzie” (zawsze w strzeżonych i izolowanych enklawach dobrobytu, spokoju i bezpieczeństwa), a reszta, te 80% będzie po porostu pochłaniana przez chaos, zagrożenia, przemoc i terror.
Oczywiście stanie się tak, o ile ludzkość, społeczności, pojedynczy ludzie nie wykażą się ostrożnością, dystansem do chaotycznych i sprzecznych informacji dochodzących z różnych stron (zwłaszcza z kręgów władzy). Także wówczas, jeśli zabraknie racjonalności i sceptycyzmu, oddolnej samoorganizacji, a przede wszystkim – zdecydowanych protestów.
Inaczej górne 20% populacji będzie wiodła kreatywne, ciekawe intelektualnie życie, mając odpowiednio wysokie dochody, a pozostałe 80% stanie przed dylematem – jeść czy być jedzonym.
Potrzebna jest więc z jednej strony mobilizacja społeczna (na niespotykaną do tej pory skalę) w celu z jednej strony przeciwstawieniu się komercjalizacji wszystkich elementów życia ludzkiego, w którym chaos oraz niestabilność są podstawowymi demiurgami (Naomi Klein, Doktryna szoku). Ten stan cofa bowiem ludzkość do przed demokratycznych i skrajnie opresyjnych rozwiązań, tak wielbionych zarówno przez elity neoliberalne jak i jawnych konserwatystów oraz zwolenników rządów „silnej, narodowej ręki”.
A z drugiej – trzeba skupiać się w ponadnarodowych, ponadpaństwowych kolektywach, a następnie zdecydowanie zacząć wymuszać porzucenie szkodliwej praktyki, jaką jest tzw. turbokapitalizm, który w czasach pandemii (i po niej) może dostać kolejnych impulsów do sprowadzenia bytu homo sapiens do egzystencji niczym w mrowisku lub ulu. Ze wszystkimi tego konsekwencjami i efektami. Czas na pudrowanie i oswajanie, a przede wszystkim na tolerowanie neoliberalnego zombie, zdecydowanie już minął.
Radosław S. Czarnecki
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 409
Zdaniem Umberto Eco, faszyzm jest stałym elementem cywilizacji euroatlantyckiej – czy inaczej mówiąc: zachodniej – jako immanentny jej czynnik sprawczy. Pisarz nazywa go prafaszyzmem. Niczym głowy obcinane hydrze lernejskiej przez Herkulesa odradza się w coraz to nowych formach, przybierając kolejne postacie zależne od czasów (i związanych z nimi mód czy trendów), miejscowej kultury, sytuacji ekonomicznej itd.
Eco stosuje wobec ewolucji faszyzmu pojęcie „fuzzy” oznaczające w logice zbiory rozmyte, o niewyraźnych zarysach i kształtach, mętne i niedookreślone. I dlatego faszyzm, nawet gdy posługuje się niektórymi elementami tak charakterystycznymi dla niego – a opisanymi przez Eco w eseju Wieczny faszyzm - pozostaje nadal faszyzmem. Jego hybrydalny charakter, zadziwiająca zdolność mimikry i doskonała elastyczność powodują, że w określonych warunkach może być postrzegany jako demokratyczne, całkiem naturalne, centrum sceny politycznej.
Żyjemy w czasach wzmożonego mącenia świadomości jednostek.
Maria Szyszkowska
Nieusuwalną i niezmienną cechą faszyzmu – choć występującą pod różnymi postaciami - jest jego zwierzęcy antykomunizm i antyprogresywizm (czyli antyoświeceniowość). Szczególnie niebezpiecznym i zapewniającym dziś odradzanie się, a także popularność faszyzmu jest właśnie owo „fuzzy”, czyli przybieranie „palta” ustroju demokratycznego. Tym samym uchodzić on może za nobliwy, stateczny, stabilizujący element w realności demoliberalnego kapitalizmu.
Gdy postmodernizm po krótkim, acz toksycznym, okresie absolutnego panowania w kulturze Zachodu i narzucenia jej swojej wersji aksjologii wywołuje powszechną potrzebę stabilności, przewidywalności, czy potrzebę porzucenia przez ludzi wszelkich form chaosu, faszyzm proponuje to, co doprowadziło w latach międzywojennych do jego zwycięstwa. W całej Europie, poza ZSRR. Wtedy w zasadzie jedynie Wielka Brytania, Francja i Czechosłowacja nie poddały się tym trendom. Cała reszta Starego Kontynentu w mniejszym lub większym stopniu składała się z państw parafaszystowskich lub jawnie faszystowskich.
Współczesna sytuacja naznaczona piętnem neoliberalnej globalizacji i absolutnym panowaniem tej doktryny nie tylko w ekonomii i gospodarce, lecz we wszystkich możliwych płaszczyznach życia, powoduje wyzucie dziesiątków milionów ludzi z jakiejkolwiek tożsamości stanowiącej osnowę ich dotychczasowej wspólnoty. Zwłaszcza, jeśli chodzi o tradycje i kulturowe kody. I tu faszyzm ubrany we wspomniane modne palta, aktualne ubiory będące trendy i lansowane przez mainstream, prezentujący się jako siła stabilizująca i przewidywalna, odwołująca się do tych wartości, które postmodernizm zanegował i zdeprecjonował, a potem rozjechał je do reszty walec neoliberalny, zyskuje posłuch, admirację i polityczne poparcie. Zwłaszcza wśród ubożejącej i podlegającej deklasacji tzw. klasy średniej, inaczej mówiąc – drobnomieszczaństwa. Ale także wśród rozczarowanych i sfrustrowanych inteligentów, którzy teraz mogą swoje intelekty i umysły oddać na usługi tej w sumie przewidywalnej, nobliwej, obłaskawionej (jak się wydaje) przez system demokracji parlamentarnej, siły.
Konieczność: jedność i jednomyślność
Zasadniczym elementem pozwalającym określać daną sytuację jako faszyzm czy parafaszym jest żądanie - nakazywanie realizowane różnymi metodami, w różnorakich formach jedności - jednomyślności, powszechnej zgody na to, co przekazują rządzące elity lub mainstream z nimi sprzężony. Tu wspomniane rzesze sfrustrowanych inteligentów nadają się nad wyraz.
Wersja „fuzzy” pozwala wyeliminować, bądź zaciemnić, w ustroju faszystowskim kilka aspektów jednoznacznie go charakteryzujących, ale i tak rozpoznajemy go – gdy dokonać dogłębnej analizy sytuacji - jako faszyzm. To właśnie jest przede wszystkim owa potrzeba jedności i jednomyślności myślenia.
„Myśl jest pracą umysłu. Marzenie jest jego rozkoszą. Kto myśl zastępuje marzeniem, ten nie odróżnia pożywienia od trucizny” pisał Wiktor Hugo. Marzenia i idealne, wyłącznie subiektywne, rozumienie świata i procesów w nim zachodzących, a przy tym nietolerowanie jakichkolwiek sądów i tez spoza swego oglądu rzeczywistości jest chyba najważniejszym wektorem faszyzacji i drogą do pełnego, klarownego faszyzmu. I w nieoczekiwanej chwili, stajemy w obliczu systemu, ustroju, rzeczywistości świecących niezasłużonym, jakimś odbitym, dawno przebrzmiałym, blaskiem ustroju demokratycznego. A de facto jest to demokracja fasadowa, a zza pięknie odnowionych frontów coraz to wyzierają maski pra- lub quasi-faszyzmu.
Media i ich aktualna rola w kształtowaniu, ba - wręcz narzucaniu omnipotentnego sposobu interpretowania rzeczywistości, jest kolosalna. To one są najważniejszą władzą w obecnym świecie. Media, a w zasadzie korporacje i stojący za nimi kapitał. Eco zwracał uwagę na niebezpieczeństwo tak rozumianej, przewartościowanej roli mediów w dzisiejszym świecie. Zdaniem wielu autorów, znawców tej problematyki, tu leżeć może źródło faszyzacji sfery komunikacji medialnej, a za nią całej przestrzeni publicznej.
Zbiorowości wychowane na reklamie, na bezgranicznej wierze w to, co prezentuje im obrazek na ekranie telewizora, laptopa, smartfona, wyzbyły się krytycyzmu, a przez to zdolności samodzielnego myślenia. I to jest ów wspomniany wektor, którym podążać można – miękko i niepostrzeżenie – ku faszyzmowi w wersji „fuzzy”. Powszechność i omnipotencja tego, co obiecuje reklama medialna zapewniająca, iż kupno i konsumpcja, posiadanie jakiegoś dobra – obojętnie czego: podpasek, pasty do zębów, prezerwatyw czy suplementów na potencję, samochodu, żywności itd. – ma sprawić, iż każdy poczuje się od razu wolnym, szczęśliwym i „uchachanym”.
Odmieńcy, czyli zdrajcy
Natychmiastowe przyjęcie jednoznacznych prawd i niezgoda na taką powszechność opisu rzeczywistości jest dla prafaszyzmu zdradą, przyczyną wykluczenia i stygmatyzowania tych, którzy ośmielają się mieć - a co gorsza głosić publicznie - własne, odmienne zdanie czy opinie. Czy dzisiejsze, królujące totalnie elity i ich medialni workerzy nie realizują takiego właśnie scenariusza komunikacji publicznej, równocześnie wychwalając demokrację jako system dający obywatelom indywidualne prawa w przedmiocie głoszenia poglądów?
Według opcji faszystowskiej, tylko wyznawcy, akolici, monolityczna zbiorowość popierająca daną wizję świata jest po stronie prawdy, światła i człowieczeństwa. Gdyż stanowią formę nowego, współczesnego „ludu wybranego”. Przestrogi płynące z wielu stron świata polityki i niezależnych mediów, zwłaszcza dziś w obliczu wojny na Wschodzie Europy, czy w Gazie, kierowane są właśnie wobec tak jednostronnego i prymitywnego przekazu medialnego w całym zachodnim świecie.
Zdaniem wielu tak uprawiana manipulacja i powszechnie głoszony jakościowy populizm jest kolejnym źródłem torującym drogę faszyzmowi. Tym razem oddolnemu. Wolne i pluralistyczne ponoć media uznające tylko swój ogląd rzeczywistości, w konwencji zadekretowanej przez nie politycznej poprawności i wyłącznie publicznie dopuszczalnej, to komunikatory, które otwierają drogę do władzy jawnym faszystom. Dotyczy to zwłaszcza mediów elektronicznych: TV i Internetu. Mówienie wyznawcom i konsumentom tak prezentowanych tez, że są jednoznacznie po stronie prawdy, a inne opcje nie mają racji bytu i winne być napiętnowane oraz skazane na wieczne milczenie – często oznacza eliminację z życia publicznego czy nieformalną (bo pozasądową) anatemę. Jest to tradycją charakterystyczną dla faszyzmu w każdej wersji. To wersja powtarzana w wielu religiach – zwłaszcza monoteistycznych - gdzie wyznawcy przekonani są o swej wyjątkowości, misji i wybraniu.
Efekty koncentracji mediów
Oczywiście uzupełnia współczesną tak funkcjonującą przestrzeń istnienie tzw. orwellowskiej nowomowy. Wypełnia ona ją absolutnie, w celu efektywniejszego manipulowania „ludem”. Dziś to są tzw. konsumenci produktów medialnych. Przekaz współcześnie lejący się z mediów spełnia wszelkie kryteria funkcjonowania wedle recept klasyków PR-u i reklamy - duetu Lippmana i Bernaysa.
Dzisiejsza nowomowa ma swe źródła w całkowitej banalizacji i karnawalizacji przekazu, m. in. w języku i formach popularnych talk-show, kolejnych klonach Big Brothers, monokulturze myśli przekazywanych wyłącznie w afektywno-emocjonalnych formach, debatach na poważne i skomplikowane sprawy na różnego rodzaju Twitterach, Tik-Tokach i tego typu forach. To wszystko są kierunki podążania ku jednorodności z równoczesnym prymitywnym widzeniem świata i człowieka. Konsument tak podawanej medialnej „papki” nie myśli, a tylko reaguje emocjonalnie na bodźce. I tak samo jest z tsunami newsów różnej proweniencji i jakości, atakujących owego konsumenta. A homogeniczność przekazu – tak pod względem formy jak i treści – w związku z monopolizacją i koncentracją kapitału w sektorze medialnym absolutnie temu sprzyja.
Już w końcu I dekady XXI w. znakomity dziennikarz światowego wymiaru John Pilger (1939-2023) przestrzegał przed koncentracją mediów w obrębie kilku megakoncernów (a przez to poddanie ich kontroli i presji przez gigantyczny kapitał za nimi stojący). Ów proces daje właśnie opisywane wcześniej efekty. W roku 1983 główne światowe media należały do ok. 50 korporacji (w większości amerykańskich). W 2002 r. ta liczba obejmowała już tylko 9-10 korporacji. Robert Murdoch – jeden z rekinów globalnego biznesu, multimiliarder i właściciel korporacji medialnej o światowym zasięgu – uważa, iż w pod koniec trzeciej dekady XXI wieku będą funkcjonowały jedynie 2-3 globalne giganty medialne. Taka koncentracja kapitału i władzy medialnej dotyczy nie tylko USA, ale całego zachodniego świata.
Pilger podaje przykład wojny w Iraku i argumentacji, jaką szerzono powszechnie wokół tej brutalnej, imperialnej agresji. Uzasadniającym tę napaść w 2003 r. całej koalicji zachodnich państw na ten bliskowschodni kraj, zrujnowany wcześniej przez dekadę sankcji i blokad, było stwierdzenie, iż pragnienie niesienia dobra, równoznaczne z akceptacją wartości amerykańskich przez resztę świata - zwłaszcza Bliski Wschód – ma szczególny związek, niemalże mistyczny, z potęga militarną USA.
Waszyngtońskich decydentów rozpoczynających napaść na Irak z prezydentem Bushem jr. na czele media określały jako miłujących demokrację i postęp polityków, szczerze wierzących w potęgę zachodnich zasad i wartości. (Protesty społeczne w krajach zachodnich i Ameryce były w miarę słabe i nikt na to nie zwracał uwagi). Madeleine Albright, sekretarz stanu USA za prezydentury Billa Clintona w końcu XX w. podczas rozmowy z prezenterem TV Lesterem Stahlem na jego pytanie dotyczące dzieci irackich, których ok. 0,5 mln zmarło w wyniku sankcji amerykańskich nałożonych na Irak i w czasie napaści na Irak (zdaniem Stahla było to więcej niż po uderzeniu bomby atomowej w Hiroszimę) odpowiedziała, iż mimo takiej tragicznej ceny warto było prowadzić takie działania w obliczu zysków. Nihilizm, cynizm czy jawnie faszystowska mentalność – trudno jednoznacznie to nazwać.
Media, pokazując dokładnie i uzasadniając jak na przytoczonym przykładzie agresję, napaść, imperialną awanturę dobrem, postępem, szerzeniem wartości demoliberalnych immanentnych zachodniej kulturze i cywilizacji, stały się tym samym z jednej strony apologetą i promotorem takich rozwiązań, a z drugiej – wojna przeobraziła się w grę pokazywaną przez elektroniczne media niczym sztuka w teatrze, bądź fabularny film. Stały się one głównym dyrygentem takich krwawych i brutalnych zapasów. A ludzie mogli się poczuć jak widzowie w rzymskim Coloseum oglądający na żywo walki gladiatorów, zmagania ludzi z drapieżnymi i egzotycznymi zwierzętami, uczestniczący w krwawych igrzyskach.
Terror
Więc zasadne jest pytanie: czy faszyzm już powrócił? Eco uważał, iż ten scenariusz jest możliwy i zacznie się od mediów. Holenderska żurnalistka śledcza Sonia van den Ende, przebywająca kilkakrotnie na terenach walk na wschodniej Ukrainie, stwierdziła publicznie: „Widziałam wojnę, ale nie możemy mówić prawdy. Jesteśmy cenzurowani w Europie”. Z podobnymi opiniami – w chińskiej gazecie Global Times – wystąpił włoski fotoreporter Giorgio Bianchi. Dodał, iż: „W tej chwili we Włoszech i ogólnie w całej Europie mówienie o motywach Rosji w tym konflikcie oraz winie Unii Europejskiej oraz NATO oznacza, że zostaniesz nazwany „putinistą”. Wcześniej Bianchi pracował w kilkunastu gorących, wojennych punktach: Syria, Burkina Faso Myanmar. I jest profesjonalistą w swoim fachu. Jak podkreśla gazeta, jego zdjęcia były prezentowane w czołowych zachodnich mediach, magazynach i na międzynarodowych wystawach, otrzymując liczne nagrody i wyróżnienia.
Gdy następuje skoncentrowany atak na nasz światopogląd, gdy zostajemy napiętnowani jako inni, gdy dostajemy stygmat zdrajcy lub odszczepieńca, kiedy zaleca się nam milczenie, albo poucza nas, iż mniej nam wolno, tym samym rośnie zagrożenie naszego bezpieczeństwa i zawala się nasz świat. Prof. Janusz Reykowski, psycholog społeczny, zauważa w tym kontekście, iż każde antagonizowanie i polaryzacja zbiorowości dotąd spójnych i w miarę tożsamych czynione przez publikatory w imię oglądalności (i zysków za tym idących) prowadzi do wrogiego nakręcania się po obu stronach tak rysowanej medialnie barykady. Gdy jedni są przekonani o absolutnej racji i prawdzie pozostającej po ich stronie, tym samym odbierają stronie przeciwnej jakąkolwiek legitymizację. Z czasem pozbawiają ją człowieczeństwa. Możliwości kompromisu i porozumienia zanikają. I czy to jest już faszyzm, czy dopiero faszyzacja przygotowująca grunt pod absolutne i czyste panowanie tego ustroju?
Na zakończenie warto zwrócić uwagę jeszcze na jeden aspekt związany z przedstawianym tu zagadnieniem. Fundamentalizm stojący zawsze pod rękę z faszyzmem, to pogląd na świat – nie tylko religijnego chowu – zakładający pewien rodzaj wiary, która może być łatwo doprowadzona do skrajności. Jest to wiara w doskonałość, w Absolut, w to, że każdy problem musi być dziś rozwiązany wedle naszych prawd i zasad. Zakłada jednocześnie istnienie autorytetu wyposażonego w wiedzę doskonałą. A ta wiedza nie musi być dostępna dla zwykłych śmiertelników. I są gremia – czyli ów Absolut – który im tę wiedzę i prawdy przekażą.
To immanentny składnik faszystowskiego sposobu myślenia. Rządzący współcześnie mainstream, mimo zapewnień o admiracji wobec takich wartości jak wolności obywatelskie, demokracja, swoboda myśli i wypowiedzi, liberalizm wobec różnych postaw i sposobów interpretacji naszego świata, sobie przypisuje wyłączne prawo do oceny prawdziwości, słuszności czy wiarygodności krążących w przestrzeni publicznej sądów i tez. To swego rodzaju bałwochwalstwo i sakralizacja swoich poglądów. To uznanie siebie za ostateczny autorytet.
Gdy dziś rozejrzymy się wokoło nas, to z przerażeniem zaobserwujemy, iż faszyzacja rzeczywistości postępuje. I to od lat. Przykładów faszyzacji, która jednak w wyniku opisywanych trendów uchodzi za prawidłowość pogłębiającą demokrację i obywatelskie wolności, można podawać mnóstwo. Ale przecież nie tyle chodzi o przykłady, ile o tendencje i źródła powodujące zaistnienie tych nie kończących się procesów.
Radosław S. Czarnecki
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 5257