Humanistyka el
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 956
Jakie są perspektywy ewentualnego zbliżenia i możliwości pojednania (a nie konfrontacji) cywilizacji Wschodu i Zachodu? Upadek muru berlińskiego napawał takimi nadziejami, ale jak dziś widzimy były to nadzieje płonne.
Życie gatunku Homo Sapiens trwało kilkaset tys. lat. Nigdy nie było łatwe.
Ale w końcu ludzkość nie wytrzymała sama ze sobą i doprowadziła do Wielkiego Krachu, który zabił praktycznie wszystko, co organiczne na Ziemi. I do absolutnej niewiary człowieka do człowieka.
Kto więc teraz pierwszy naciśnie przycisk i odpali rakietę ze śmiercionośnym ładunkiem jądrowym?
Ostatni człowiek.
O ostatnim człowieku pisali, mówili, wieszczyli jego nadejście tak różni twórcy, filozofowie czy literaci jak Fukuyama, Nietzche, Shelley, Deutermann, Cioran, Coppola, czy Fermi. Czy nieuchronnie zbliżające się starcie „złego” Iwana Groźnego i „dobrotliwego” Kubusia Puchatka będzie materializacją owych przewidywań?
Po zakończeniu de facto zimnej wojny, która była w zasadzie starciem dwóch różnych koncepcji człowieka i porządków wszechrzeczy, dziś na placu boju pozostało jedynie to, co określamy jako demokracją parlamentarną, liberalnym rynkiem, wolnym światem itd. Niektórzy – zupełnie niesłusznie, co widać wyraźnie u schyłku II dekady XXI w. - zwą ten system demokratyczno-liberalnym kapitalizmem. Poza nim jest tylko ich zdaniem barbaria, Hunowie, dzikusy, których trzeba przymusić do przyjęcia tych właśnie wartości i rozwiązań.
To właśnie koncepcja człowieka była zdaniem Jozefa Tischnera polem starcia komunizmu i Kościoła w Polsce. I to była esencja konfrontacji porządku pojałtańskiego. Marksizm i system powstały (w uwarunkowaniach historycznych, kulturowych, społecznych itd.) na jego bazie, przedstawiał absolutnie różną od dotychczasowych wizji koncepcję osoby ludzkiej. I Tischner to celnie wyartykułował. Tak, komunizm był zupełnie inną koncepcją, zamierzającą się odciąć od tego co niewoliło, co alienowało, co było opresją dla człowieka, a co było jednocześnie źródłem człowieczeństwa. To był kompletny i radykalny plan budowy nowego świata i człowieka. Osadzony w tradycji Oświecenia francuskiego. Marks i Engels oraz ich kontynuatorzy byli w prostej linii dziećmi tej epoki. Jest jedno ale – dziećmi Zachodu i tamtejszej kultury oraz tradycji.
Złudne wyobrażenia
Po 1991 roku, upadku muru berlińskiego i rozpadzie ZSRR wydawało się, iż westernizacja całego Wschodu z Rosją włącznie po wiekach starań Zachodu wreszcie się zmaterializuje. Wynik zimnowojennej konfrontacji nie spowodował, że narody Europy środkowowschodniej (widziane jako pomost między Wschodem a Zachodem) stanęły na redzie portu realnego dobrobytu, państwa prawa, równych szans dla ogółu obywateli, spokoju i bezpieczeństwa materialnego.
Wszystkie elementy charakterystyczne dla welfare states, uosabiające dawny, „reński” model funkcjonowania kapitalizmu (Skandynawia, Benelux, Niemcy czy Francja), do którego tęskno wzdychały społeczeństwa pozostające w sferze wpływów Wschodu (w pojałtańskim porządku) są jednak nierealne. W aktualnej sytuacji nie mogą być równoprawną częścią, przestrzenią świata globalnej wioski, zrównoważonych i równoprawnych rynków, przyjaznej wirtualnej rzeczywistości i sprawiedliwego przepływu oraz podziału kapitałów.
Koniec „zimnej wojny” okazał się także śmiercią świata, do którego dążyły narody zza „żelaznej kurtyny". Stały się pół- lub całkowitą peryferią tego lepszego, zachodniego świata. Może nawet kolonią czy protektoratem w kontekście gospodarczych i finansowych zależności.
A jak zaznaczył historyk brytyjski Norman Davies, „prawo do nazwy „Europa”, podobnie jak do wcześniejszej etykiety „Chrześcijaństwo”, nie może być przywłaszczane przez żadną część kontynentu. Europa Wschodnia nie jest mniej europejska tylko dlatego, że jest uboga, słabiej rozwinięta czy rządzona przez tyranów. Nie można odrzucać także Europy Wschodniej dlatego, że jest inna” (N. Davies, Europa). Dotyczy to również – a może: przede wszystkim – Rosji czy całej poradzieckiej strefy wpływów (inaczej mówiąc – „ruskowo mira”).
Już na przełomie tysiącleci Marion Dönhoff, czołowa reprezentantka niemieckich elit demokratyczno-liberalnych i topowa żurnalistka ubolewała nad kolonizacją dawnego NRD przez Bundesrepublik, przewidując potężne napięcia społeczne i wzrost popularności prawicowego populizmu w zjednoczonych Niemczech. Nazywała nowe, zjednoczone Niemcy państwem asocjalnym (Die Zeit z dn. 20.05.1999).
Po trzech dekadach zmian w Europie widać coraz wyraźniej, że „gros ludzi na Wschodzie o niczym bardziej nie marzyło jak o tym, aby zrównać swój standard życiowy z zachodnim” (B. Barber, Dżihad kontra McSwiat). I samochód oraz jego klasa nie jest dla wielu ludzi jedynie środkiem transportu lecz przede wszystkim symbolem wolności, prestiżu i pozycji społecznej. To samo dotyczy rozległych rezydencji pilnie strzeżonych przez prywatną ochronę. Tu m.in. leżą także problemy z tzw. praworządnością w krajach Wschodu Europy przyjętych po 2004 roku do UE.
Wszechogarniające media kreują jednoznacznie określony model funkcjonowania człowieka sukcesu, wiecznego optymisty patrzącego na świat przez „różowe okulary”, bezrefleksyjnego sybaryty. Wszystko jest bowiem „cool”, „hiper” i „extra”. Każdy ma być młody, piękny i bogaty. Taki obraz współczesnego świata zachodniego został zakodowany w świadomości ludzi Wschodu w pojałtańskiej rzeczywistości. Podanie tego wzoru nastąpiło w formie autorytarnego hedonizmu i jedynie słusznej drogi prowadzącej do osiągnięcia sukcesu. Miała to być alternatywa dla siermiężnej realności Europy Środkowo- Wschodniej. Homo oeconomicus dążyć ma przecież tylko do zaspokajania indywidualnych potrzeb oraz osiągania jak największych korzyści. I to jest jednoznaczne z sukcesem, życiowym spełnieniem. Bo między możliwością wyboru a niezależnym myśleniem, egzemplifikacją czego są nasze działania, zachodzi niezwykle istotny związek: przy rozbieżności naszych dążeń, nadziei i planów z rzeczywistością, dyskomfort okazuje się niebotyczny.
Świetnie tłumaczy to passus o osobie jednowymiarowej, przyjmującej stereotypy kreowane przez „otoczenie” i uznającej je za własne - często „wbrew sobie", popadając tym samym w swoistą niewolę. „Fakt, że olbrzymia większość ludności akceptuje i jest zmuszona do akceptowania tego właśnie społeczeństwa, nie czyni go mniej irracjonalnym i mniej godnym potępienia” (H. Marcuse, Człowiek jednowymiarowy).
Walka ideologii się skończyła
Po prymacie „konfesji” (średniowiecze, reformacja i kontrreformacja), „rasy” (powstanie państw narodowych, epoka kolonialnych zdobyczy, narodziny nacjonalizmów, a w konsekwencji - faszyzmu) i klasy (marksizm, powstanie ZSRR i Chin Ludowych oraz przykłady z europejskich krajów poddanych hegemonii Moskwy w okresie powojennym, a także z Wietnamu, Kuby czy Kampuczy), aktualnie obserwujemy absolutyzację pojęcia kasy.
Jeśli na dotychczasową stratyfikację kulturową, religijną czy światopoglądową nakłada się zróżnicowanie materialne, mieszanka ta w połączeniu z frustracją z powodu odrzucenia i niespełnienia nadziei okazuje się wybuchową. Człowiek z Mitteleuropy dostał wyczekiwaną wolność, lecz popadł w nową niewolę, a na dodatek przeżywać musi jeszcze dyskomfort psychicznego rozdarcia między oczekiwaniami a realnym światem. Dlatego guru współczesnego liberalizmu, zdecydowany zwolennik wolnego rynku i prominentny propagator (a nawet współtwórca) cywilizacji końca XX wieku George Soros ostrzegał już w latach 90. przed tym groźnym zjawiskiem, będącym zagrożeniem dla demokracji, tzw. społeczeństwa otwartego w skali całego globu, wolności osobistych.
Innym aspektem jest na ile te jego ostrzeżenia były szczere. XXI-wieczna praktyka pokazuje bowiem co innego: „W Rosji nastąpiło zaś takie rozczarowanie Zachodem i otwarciem na międzynarodowy handel i inwestycje, że może to doprowadzić do ksenofobii i odwrócenia się od świata. I jakiś dyktator może spróbować zapobiec rozkładowi państwa za pomocą brutalnych środków” (wywiad z G. Sorosem, Gazeta Wyborcza z dn. 16-17.01.1999).
Skutki triumfalizmu (przedwczesnego)
Opozycyjny wobec Kremla, liberalny i znany dziennikarz rosyjski Władymir Pozner w McMillan Center Uniwersytetu Yale wygłosił znaczący wykład (20.08.2018.) o tym, jak nieodpowiedzialna i krótkowzroczna polityka Białego Domu w latach 90. XX wieku wykreowała prezydenturę Putina i okres dwóch dekad tzw. putinizmu w Rosji. Mimo rozkładu i gospodarczej zapaści tuż po kolapsie ZSRR nastroje w społeczeństwie rosyjskim były wyjątkowo prozachodnie, prodemokratyczne, charakteryzujące się niebywałą jak na historię i kulturę Rosji otwartością. Nauki czołowego dysydenta rosyjskiego, tak admirowanego przez cały Zachód, Aleksandra Sołżenicyna, w materii tzw. ruskowo mira, rosyjskiej duszy i prawosławnej tradycji były marginalnymi, mającymi niewielkie poparcie i społeczny wydźwięk. Początkowe lata prezydentury W. Putina potwierdzały – zdaniem Poznera – tylko ten trend. Rosja usilnie zabiegała o reset relacji NATO i Rosji, celem stworzenia wspólnego euroatlantycko-azjatyckiego systemu bezpieczeństwa.
Wy Putinu skazali, idi gulaj – mówił Pozner. Podobnie Zachód zachował się wobec prób bliskiego związku UE i Federacji Rosyjskiej na płaszczyźnie współpracy gospodarczej proponowanej przez Kreml. Takie rozwiązanie sugerował jeszcze na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku prof. Siergiej Karagnow, rosyjski politolog i geostrateg doradzający Kremlowi. Toteż nie można się dziwić, że nadeszła słynna mowa Putina w Monachium (12.02.2007) a z nią zwrot o 180 stopni w polityce Rosji i przestawienie optyki Moskwy na zbliżenie z Chinami i Azją. Polityka Kremla przybrała pozycję nastroszonego jeża, reagując w ten sposób na stanowisko Zachodu w węzłowych zagadnieniach geopolitycznych i odbierając politykę Zachodu wobec Rosji jako chęć kolonizacji, podporządkowania, marginalizacji, nie liczenia się z jej kulturą i doświadczeniami cywilizacyjnymi . Nawet Karaganow w drugiej połowie dekady 2011-20 mówi już o rozejściu się dróg Moskwy, Brukseli i Waszyngtonu na dobre. Czyli powrót do wielowiekowej konfrontacji Zachodu z Rosją.
Podobne zdanie wyraził w jednym z wywiadów były prezydent USA George Bush senior w początku XXI wieku, krytycznie w tej mierze opiniując stanowisko swego następcy Billa Clintona. Zwłaszcza w relacjach z Rosją i popieranie oligarchizacji, jaka miała miejsce w owym czasie na gruzach ZSRR. Bush i jego doradcy byli zdania, że należy wspierać demokrację w Rosji i utrzymywać - o ile nie Związek Radziecki w pierwotnym wymiarze, to nie dopuszczać do rozpadu Rosji i wzbierania tym samym w społeczeństwie poradzieckim resentymentów oraz fali rewanżyzmu towarzyszącej takim procesom. Stało się inaczej. Biały Dom realizował typowy schemat tego, co Naomi Klein zaprezentowała w swej słynnej książce Doktryna szoku.
Reprezentanci Zachodu, podobnie jak Kubuś Puchatek (miś o bardzo małym rozumku), boją się, nie mogą, nie umieją czy wręcz nie chcą — z pobudek egoistyczno-konsumpcyjnych - wyjść poza „błotko”, którym tytułowy bohater opowiadań Milne'a wysmarował się, chcąc udawać „coś”, czym w rzeczywistości nie był. „Puchatek wysmarował się błotkiem, złapał sznurek balonika i uniósł się z nim do góry. Czy można mnie wziąć za deszczową chmurkę? - dopytywał się. Niezupełnie - odrzekł Krzyś. Ale gdybyś ty spacerował tam w dole pod parasolem, pszczoły na pewno dałyby się nabrać - powiedział Puchatek, lecąc w kierunku drzewa z dziuplą. Udało się - pomyślał, wygrzebując z zapałem garść miodu. Aż tu nagle znowu usłyszał bardzo głośne - Bzzzzz” (A. Milne, Kubuś Puchatek).
Uważają, że są chmurkami oddzielonymi od tej „innej”, „gorszej” części Starego Kontynentu i świata. Stereotypy z minionych wieków utrwalone przez pojałtański porządek świetnie pasowały do idei izolacji, zamknięcia, swoistego społecznego poczucia wyższości, kolonialnego paternalizmu państw i tak cywilizacyjnie przodujących z tytułu historii, rozwoju społecznego czy postępu technicznego. Dziś to jest eksport demokracji, wartości zachodnich, kultury politycznej itd.
Ale co jest większym zagrożeniem dla demokracji i społeczeństwa obywatelskiego: jawnie autorytarne zapędy Iwana czy płynność Puchatkowego „Conieco” - odmóżdżająca, oplatająca jaźń stereotypami i reklamowymi obrazami, czyniącymi z człowieka infantylną, bezkrytyczną jednostkę żyjącą tylko po to, by konsumować?
Muszą zrozumieć, że w kulturach, takich jak islam czy wschodnie chrześcijaństwo, granicę między jednostką a zbiorowością są rozmyte, człowiek nie odróżnia się wyraźnie od zbiorowości. Jest częścią większego organizmu. Jednostka nie ma praw wobec zbiorowości - raczej ma jej służyć.
„Istnieją dwa rodzaje istot żyjących – organizm i kolonia. W organizmie komórka może istnieć wyłącznie w nim. Chcąc przeżyć, musi mu służyć. Około 90% jej potencjału genetycznego jest represjonowane. Z drugiej strony jednak ten organizm może lepiej i dłużej żyć. Kolonia z kolei, taka np. gąbka, jest stowarzyszeniem komórek, które mogą przetrwać samodzielnie, ale jednoczą się, by wspólnie zdobywać pokarm” (wywiad z W. Osiatyńskim, Znak nr 9/1999).
Ale czy ktokolwiek w świecie zysku, sybarytyzmu, potrzebuje zrozumienia i refleksji mogących zburzyć święty spokój Kubusia Puchatka? Czy antidotum dla takiego spojrzenia na świat i ludzi może być mroźny oddech Iwana Groźnego? Są to lęki historyczne, kulturowe, swe źródło czerpiące z doświadczeń epoki kolonialnej i podbudowywane przekonaniem o swej wyjątkowości, wyższości, misji cywilizacyjnej. Często irracjonalne i nierzeczywiste. Z pewnością nie na miarę XXI wieku. Nie są to też dylematy Argonautów mających wybierać między Scyllą a Charybdą. Są to pytania i zadania mające wytyczyć kierunek rozwoju i postępu - lub regresu i marazmu – ludzkości en bloc, w skali globalnej.
Rozwód Wschodu z Zachodem
Byłoby absurdem wyobrażać sobie, że odrodzone wspólnoty polityczne powstające na Wschodzie po upadku muru berlińskiego staną się repliką tych, które istnieją od dekad na Zachodzie. Odrodzenie dawnych cywilizacji czy kultur przybiera zawsze nowe formy, często niezrozumiale dla zadufanych w sobie ludzi Zachodu. Wycofywanie się państwa narodowego w łacińsko-atlantyckim kręgu cywilizacyjno-kulturowym (utożsamianym powszechnie z Zachodem) z kolejnych prerogatyw na rzecz z jednej strony dobrowolnych wspólnot ponadpaństwowych, a z drugiej - mniejszych wspólnot, często nigdy nie posiadających swej państwowości, nie musi przebiegać na Wschodzie w sposób linearny.
Alternatywą takiej sytuacji muszą być częste nawroty plemiennego trybalizmu, narodowych nienawiści i szowinizmu. W połączeniu z renesansem wierzeń religijnych, zawsze na tym obszarze zabarwionych nacjonalistycznie, w połączeniu z poczuciem paternalizmu i dyktatu (by nie rzec – skolonizowania) przez „starszych i bogatszych” braci z Zachodu, jest to żyzne źródło dla hodowli i rozwoju wszelkiej maści fundamentalizmów i pól dla konfliktów.
Ten proces i te zjawiska dotykają także – choć tu geneza jest inna – społeczeństw zachodnich: dylemat elit, co począć z rozszerzającą się strefą bierności społecznej oraz wrogości wyalienowanych z życia społecznego grup tzw. odrzuconych.
Dodatkowym elementem sprzyjającym ponownemu rozchodzeniu się Zachodu i Wschodu to nadmiernie rozbudzony indywidualizm, zwłaszcza w sferze wiary we własne „Ja” i jego materialną kreację. To on właśnie zabił w społecznościach Zachodu nieodpartą potrzebę pozamaterialnej wizji przyszłości. Bez niej nastąpić musi (prędzej czy później) paraliż społeczny i gospodarczy. Bo „kasa” to nie wszystko. Gdy jej brak, wszyscy starają się realizować własne, wąsko pojęte mikroplany, których celem jest jedynie powiększanie indywidualnego dochodu i osobistego bogactwa. Umiera więź interpersonalna, solidarność i współczucie. Wszystko staje się interesem, zyskiem, pozycją i potrzebą sukcesu. Wschód tego nie rozumie, choć reklama i kolonialny nacisk elektronicznych i społecznościowych mediów zrobiły już swoje.
Amerykański politolog Lester Thurow dokonał doskonałego porównania miedzy upadkiem Rzymu z współczesną sytuacją Zachodu. Model cesarskiego miasta Rzym w chwilach największego triumfu ukazuje równowagę między budynkami publicznymi a prywatnymi. Jest to bardzo odmienne od tego, co ujrzelibyśmy na modelu jakiejkolwiek współczesnej metropolii. W Rzymie było proporcjonalnie znacznie więcej przestrzeni publicznej i o wiele mniej przestrzeni prywatnej . Cytuje Cycerona: „Rzymianie nie znoszą prywatnego luksusu, a kochają publiczną świetność”.
Współczesna praktyka ukazuje raczej tendencje zbliżone do procesów zachodzących w schyłkowym okresie Cesarstwa Rzymskiego (III - V w. n.e.). Te rozmiary, tendencje i efekty są niezauważalne z jednostkowej perspektywy, lecz przewidywane skutki mogą być analogiczne jak w ówczesnym Rzymie (L. Thurow, Przyszłość kapitalizmu).
Wschodni Europejczycy, często małe wspólnoty, posiadające przez wieki swe ojczyzny jako „państwa sezonowe” nie zrozumieją (bo nie mogą) tych trendów. I w tym widać kolejne pole dla nieporozumień, konfliktów i podejrzeń o kolonializm, paternalizm, prób narzucania obcych (co nie oznacza wrogich i niepotrzebnych) rozwiązań.
Radosław S. Czarnecki
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1038
Dlaczego Wschód – Rosja, Chiny, Indie, Indonezja, Kazachstan, Iran itd. – mają być takie jak Zachód? Dlaczego i z jakiej racji wartości Zachodu - tożsamość, elementy immanentne tej kulturze i cywilizacji - mają zostać przyjęte bezwarunkowo przez cały świat? Czy takie stawianie spraw – dziś w sferze kultury i filozofii życia – nie jest nowym kolonializmem? Tych klika słów jest o nieusuwalnych – moim zdaniem - antynomiach między Wschodem i Zachodem.
Inni nie mogą nam zabrać naszego szacunku dla siebie, jeśli im go nie oddamy.
Mohandas K. Ghandi
Frywolnym tytułem mniejszego opracowania pragnę uzmysłowić tezę o immanentnych obu cywilizacjom - Wschodu i Zachodu - różnicach kulturowych, światopoglądowych (tzw. Weltanschauung), religijnych, w tradycji stratyfikacji społecznej itd. Utwierdza je jeszcze współczesność, choć na zupełnie innej płaszczyźnie. Różnice te są nieprzekraczalne i nieusuwalne ze względu na historię, zbiorowe doświadczenia społeczności wpisanych w te kręgi cywilizacyjne, powiązania wewnątrz społeczności oraz współzależności wynikłe z dotychczasowych uwarunkowań politycznych (wyznaczonych przecież tradycją).
Samuel P. Huntington stwierdza, że konwergencja i wzajemne przenikanie kultur postępujące przez cały czas historii ludzkości nie doprowadzi do całkowitej unifikacji czy integracji (rozumianej jako wchłonięcie czy rozpłynięcie się jednej cywilizacji w drugiej) Wschodu i Zachodu. Do takich imperialnych wizji, z punktu widzenia zachodnich Europejczyków (i północnych Amerykanów, stanowiących z Europą Zachodnią obszar zwany formacją kultury łacińsko-atlantyckiej), skłania obecnie preferowany model kultury masowej, tzw. popkultury.
Benjamin Barber mówi wręcz o „mcdonaldyzacji” świata (B. Barber, Dżihad kontra McSwiat). Swoistym antidotum na ten sposób rozwoju i zmiany stosunków międzyludzkich jest jego zdaniem „dżihad”, mogący uchodzić za obrońcę tradycji plemiennej i narodowej, dorobku cywilizacyjnego, kultury danej grupy czy społeczności. „W Rosji, Indiach, Bośni, Japonii i Francji współczesna historia skłania się więc w dwie strony: ku krzykliwej nieuchronności McŚwiata, ale i ku lodowatym powiewom Dżihadu. Waha się tak, między nimi pochylając się zarówno do Panglosa, jak i do Pandory, czasem z tych samych powodów. Panglos stawia na Eurodisneyland i Microsoft, Pandora na nihilizm i pandemonium”.
W niniejszym opracowaniu terminem Wschód objęto w zasadzie Europę Wschodnią i południowo-wschodnią oraz Lewant. Taki jest bowiem geograficzny i kulturowy obszar oddziaływania ortodoksyjnego chrześcijaństwa. To tradycja Bizancjum i Rosji, ale to również wpływy i tradycje rodem z Azji (Persja, Mongołowie, a w dalszej kolejności Chiny czy Indie).
Uniwersalna kultura Davos?
Wpływ wierzeń religijnych na kształt współczesnej kultury europejskiej jest powszechnie znany. Rola chrześcijaństwa - w miarę jednolitego w pierwszych wiekach i podzielonego w wiekach późniejszych - jest tu kolosalna i wielopłaszczyznowa. Jak pisała mediewistka Ewa Wipszycka – „dorobek pokoleń, naznaczonych piętnem niepokoju i religijnego cierpienia, był ogromny. To on legł u podstaw naszej dzisiejszej cywilizacji. Moglibyśmy oczywiście interesować się tylko owocami ich wysiłku i męki, abstrahować od wahań i ignorować odrzucone po drodze myśli i instytucje. Możemy jednak przyglądać się uważnie i życzliwie meandrom procesów tworzenia chrześcijańskiego dziedzictwa, odnajdując w nich zarówno ludzkie nadzieje, tęsknoty, małości, jak i metafizyczną wzniosłość, nadającą sens bytowaniu pokoleń następnych” (E. Wipszycka, Kościół w świecie późnego antyku).
Czy więc cywilizacja uniwersalna, w pojęciu Europejczyków – zachodnia, oparta na zasadach wolnego rynku, liberalizmu, prawach człowieka, rządach Temidy, indywidualizmie oraz tym, co za S. P. Huntingtonem zwykliśmy nazywać kulturą Davos, może zglajchszaltować i ujednolić w skali globu całość naszej populacji? I czy spożywając Big Maca lub pizzę Hut, oglądając program TV (w odbiorniku obojętnie jakiej marki, bo podzespoły i tak mają jednakowe parametry), mając możliwość korzystania z Internetu w dowolnym miejscu na Ziemi, dysponując telefonem komórkowym i podejmując próby manipulacji genami, stajemy się bardziej jednolici kulturowo?
Czy hamburgeryzacja menu w Azji, Ameryce Łacińskiej, Europie czy Afryce lub żółty łuk McDonalda, taki sam w Kairze, Bombaju, Petersburgu, Wrocławiu, jest oczekiwaną westernizacją powodującą przyjmowanie zachodnich wartości, wyrównywaniem dysproporcji wynikających z różnic cywilizacyjnych czy tylko ich namiastką, blichtrem i kolorowym obrazem w skomercjalizowanych stacjach TV? Czy więc unifikacja w takim stylu, będąca właściwie westoksyfikacją kultury, jest postępem i modernizacją?
Arnold Toynbee zauważył, że nasi potomkowie nie będą po prostu ludźmi Zachodu jak my. Będą dziedzicami Konfucjusza i Laotsy tak samo jak dziedzicami Sokratesa, Platona i Plotyna; dziedzicami Gautamy-Buddy tak samo jak dziedzicami Deutero-lzajasza i Jezusa Chrystusa; dziedzicami Eliasza i Eliszy, a także Piotra i Pawła.
Bardziej prawdopodobnym jest jednak, że tymi herosami czy idolami będą Herostrates, Kaligula św. Atanazy, Atylla, Cesare Borgia Cortes, Wallenstein oraz Rambo, James Bond, Bruce Lee itp. herosi elektronicznych mediów.
Religia ma znaczenie
Antynomie pomiędzy Wschodem i Zachodem uwarunkowane religijnie obserwować możemy w procesie historycznym wraz z wrastaniem chrześcijaństwa w powłokę kultury grecko-rzymskiej. Pod jej zewnętrzną warstwą już w pierwszych wiekach uwidaczniają się - zauważane np. w liturgii, rytach czy swoistym klimacie poszczególnych kościołów lokalnych - poważne różnice o charakterze „narodowym” (jakbyśmy dziś powiedzieli) Rzymian i Greków, Syryjczyków i Egipcjan, mieszkańców Półwyspu Iberyjskiego (kultura ibero-chrześcijańska) i obywateli Konstantynopola. Dla łacinników reprezentatywne są pojęcia jasne i ścisłe, interesuje ich działanie i konkretne aspekty życia. To spuścizna jurydycznego porządku republiki i cesarstwa. Grecy - w przeciwieństwie do nich - preferują rozważania teoretyczne, lubią wszelką spekulację i teologiczne dysputy. Uwidacznia się tu duch Agory.
Dlaczego więc z tych różnic rezygnować dziś? Grecki Wschód umiał dyskutować w okresie kontrowersji religijnych równie dobrze na ulicy jak i w miejscach kultu religijnego. Grek dostrzegał w człowieku obraz Boga. Jemu jest winien zawsze i wszędzie podporządkowanie. Łacinnik zaś widział w konkretnym ludzkim działaniu drogę do Absolutu i wiecznego zbawienia.
Rozwój w obu częściach Cesarstwa Rzymskiego przybierał różne formy i szedł odmiennymi drogami. Jest jednak niepodważalnym faktem, iż już na samym początku istniały zasadnicze różnice między greckim Wschodem i łacińskim Zachodem. Tradycja historyczna, nałożona na specyficzną tkankę społeczną i rodzimą, przedchrześcijańską kulturę, dać musiała diametralnie różne efekty. Przejawiają się one w zasadzie we wszystkich dziedzinach życia: kulturze, sposobie gospodarowania, formach sprawowania władzy, prawodawstwie, opisie świata itd.
„Wojna o totalizację to ulubiona zabawa Europejczyków. Gdzież oni się jej nauczyli? (...) Nauczyła nas tego metafizyka, a ściśle ontologia grecka. To tam narodziła się koncepcja świata jednorodnego, tam powstała idea myślenia systemowego, w którym różnorodność rzeczy ginie na skutek partycypacji w bycie, wzorem myślenia stało się myślenie oparte na zasadzie identyczności, zaś dedukcję zastąpiło to, co widzą oczy, słyszą uszy, czują serca”(J. Tischner, Myślenie według wartości).
Ten sposób postrzegania otaczającej rzeczywistości charakteryzuje w historycznej perspektywie ludzi z obu części naszego kontynentu. Totalizacja wszystkich przejawów życia ma na pewno korzenie w dążeniu do jednorodności systemu ogarniającego jak najszersze płaszczyzny życia. Jednak jeśli do tych tez o wpływie ontologii greckiej na europejską świadomość dodać sprzeczności teologiczno-religijne Wschodu i Zachodu (już od pierwszych wieków istnienia chrześcijaństwa), których najlepszą egzemplifikacją są kontrowersje między Orygenesem a Tertulianem, dojść można do wniosku, że totalizm prawno-formalny poszedł w innym kierunku, aniżeli totalizm idei czy ducha.
Żaden teolog prawosławny zapewne nie powie, że eschatologia Zachodu jest teologią złą. Raczej stwierdzi, że jest ona naznaczona piętnem myślenia prawniczego, że jej praźródłem jest myślenie w kategoriach prawa rzymskiego, świetnego dla państwa i jego obywateli, ale obcego duchowi Biblii, zwłaszcza Nowego Testamentu, nieprzydatnego całkiem do rozwiązań o rzeczach ostatecznych.
Litera a duch
Jedność i unifikacja, tak istotne z punktu widzenia możliwości integracyjnych, w takim ujęciu muszą również budzić kontrowersje i być źródłem antynomii między obydwoma centrami cywilizacyjnymi - katolicyzmem i prawosławiem, powstałymi na bazie tych religii. Bo „Wielkie religie są fundamentami wielkich cywilizacji”(Ch. Dawson, Dynamics of World History).
Zachód traktuje te pojęcia w kategoriach prawno-formalnych, Wschód - mentalno-duchowych. Przykładem tych przeciwstawnych ujęć może być porównanie idei systemu organizacyjnego Unii Europejskiej z rozbudowanym aparatem ponadnarodowych urzędów, biur czy komisji i sołżenicynowskiej koncepcji Rosji jako przestrzeni duchowej języka, wiary i kultury rozciągającej się od równin wschodnioeuropejskich poprzez stepy północno-kazachskie i Syberię, aż do Kamczatki i Przymorskiego Kraju. Zderzenia i konflikty, które mają następować w XXI wieku, będą mieć zdaniem wielu znawców tematu podłoże kulturowo-religijne. Ujawnią się jako czynnik ważniejszy aniżeli zróżnicowanie ekonomiczno-polityczne, bo konflikty kulturowe narastają i są dziś groźniejsze niż kiedykolwiek na przestrzeni dziejów (V.Havel).
Historyczne, religijne i stąd wynikłe kulturowe różnice pomiędzy Wschodem i Zachodem wraz z upadkiem komunizmu we wschodniej części Starego Kontynentu nabrały nowego impulsu. Wzmocniono go z jednej strony mizerią ekonomiczno-materialną podstawowej masy społeczeństw Wschodu, bezkrytycznym i bezrefleksyjnym zapatrzeniem w McŚwiat, z drugiej - renesansem starych, pozostających przez te lata w hibernacji, namiętności, antynomii, fobii i urazów. Sam upadek systemu realnego socjalizmu i pozostanie ustroju politycznego, ekonomicznego, kulturowego Zachodu jako jedynego zwycięzcy stworzyło fantasmagorię omnipotencji tego typu rozwiązań w skali całego globu. To podstawowy błąd na drodze do autentycznego pojednania i scalenia Europy.
Mówiąc o konfliktach, które w przeszłości wpłynęły na rozejście się społeczności Wschodu i Zachodu (zwłaszcza dotyczy to sfery świadomości zwykłych, szarych obywateli), trzeba podkreślić trzy aspekty zaistniałych antynomii: wyprawy krzyżowe, unię kościołów rzymskiego i wschodniego oraz przejęcie przez Moskwę roli tzw. Trzeciego Rzymu po upadku Konstantynopola.
Osiem wypraw krzyżowych zorganizowanych w latach 1096 - 1275 przyczyniło się do nienawiści pomiędzy łacinnikami, a Grekami (ponieważ doznali od zachodnich Europejczyków autentycznych prześladowań), co zostało przekazane kolejnym pokoleniom zarówno w tradycji świeckiej, jak i kościelnej. Zwłaszcza zdobycie Konstantynopola w trakcie IV krucjaty miało fatalne reperkusje polityczne, ekonomiczne i kulturowe. Potwierdziło i ugruntowało wszystkie wcześniejsze konflikty między Wschodem a Zachodem, nie tylko pośród elit, stało się powszechnym odczuciem społecznym.
Steven Runciman w Dziejach wypraw krzyżowych pisze: „Barbarzyństwo zdobywców Konstantynopola przeszło wszelkie wyobrażenia. Od 10 stuleci to wielkie miasto było stolicą cywilizacji chrześcijańskiej. Przetrwało tam mnóstwo pomników starożytnej sztuki greckiej, na każdym kroku spotykało się arcydzieła znakomitych rzemieślników bizantyjskich. Wenecjanie znali się na wartości tych dzieł. Korzystali z każdej możliwości grabieży bezcennych skarbów i wywozili je do Wenecji. (...) Francuzów i Flamandów ogarnął natomiast szał niszczenia. Rozpasany motłoch rozbiegł się po ulicach, rabując wszystko, co błyszczało, mszcząc wszystko, czego nie można było zabrać, zatrzymując się tylko po to, by mordować i gwałcić lub włamywać się do piwnic z winem. Nie szczędzono klasztorów, kościołów ani bibliotek. W kościele Haga Sophia pijani krzyżowcy zdzierali jedwabne zasłony, rozbili srebrny ikonostas, deptali po świętych księgach i ikonach. Kiedy rozpasani żołnierze zaczęli pić z naczyń liturgicznych, jedna z ladacznic zasiadła na tronie patriarszym i zaśpiewała karczemną piosenkę francuską. W klasztorach gwałcono zakonnice. Wdzierano się zarówno do pałaców, jak i ruder, niszcząc je doszczętnie. Na ulicach konały od ran kobiety i dzieci. Ów bestialski rozlew krwi i grabieży trwał całe trzy dni”.
To wtedy krzyżowcy zniszczyli ostatecznie w społecznościach Wschodu poczucie jedności z Zachodem, przede wszystkim w sferze wspólnej wiary. Pyszny, imperialny, nietolerancyjny i agresywny stosunek łacinników do Greków wydał zatrute owoce. Narastał on przez wieki, czego dowody spotykamy w wielu papieskich dokumentach z I tysiąclecia. To papieże nawoływali do powstania wszystkich narodów Zachodu, gotowych wstać przeciw ko wiarołomnym Grekom. „Rzym to matka, jej oblubieńcem jest Bóg, Konstantynopol zaś niegrzeczną, zepsutą córką. Każdy Kościół oddzielony od Rzymu jest wymysłem heretyków, zborem schizmatyków i synagogą szatana” (P. Johnson, Historia chrześcijaństwa).
Rozwój dzięki agresji
Właśnie stąd zachodni Europejczycy nabierali przekonania o swojej wyjątkowości, wybraniu przez Boga (poststarotestamentowa idea narodu wybranego ciągle była żywa) w szerzeniu jedynie słusznej wiary, jedynie słusznego światopoglądu, jedynie słusznego sposobu życia. Dochodzi do tego charakterystyczny dla tej cywilizacji permanentny pęd ku nowości, zdobyczy oraz kult sukcesu (wynikający z tych właśnie przesłanek). To jest wiara w szczególną świecką odmianę religii materializującą tzw. zachodnią cywilizację, w której wspólnota atlantycka stanowi szczyt postępu i rozwoju ludzkości. Anglosaska demokracja, praworządność ukształtowana przez tradycję Wielkiej Karty Swobód (Magna Charta Libertatum) oraz kapitalistyczna gospodarka wolnorynkowa są uznawane za najwyższe formy Dobra.
Poparte jest to wszystko wspaniałą i niespotykaną w innych formacjach cywilizacyjno-kulturowych wewnętrzną organizacją, zwłaszcza w sferze przemocy i agresywności - indywidualnej oraz zbiorowej. Niektórzy sądzą nawet, że cały rozwój Zachodu był oparty na agresji. Nie podbił on świata dzięki wyższości swoich ideałów, wartości czy religii (na którą nawróciło się niewielu przedstawicieli innych cywilizacji), lecz dzięki przewadze w stosowaniu zorganizowanej przemocy. Ludzie Zachodu o tym zapominają, ludzie spoza kręgu tej cywilizacji – nigdy.
I właśnie stąd to, co my przyjęliśmy uznawać za konstytutywne dla naszej kultury (np. pojęcie osoby, słynne kantowskie das ich, prymat indywiduum nad zbiorowością itd.), Wschód jako całość traktuje nader sceptycznie. Wiara Zachodu w spójność własnego „ja” i jego nadrzędność blokują w znacznym stopniu możliwość zrozumienia tego „ja” na Wschodzie, funkcjonującego polifonicznie i w różnorodnych kręgach zobowiązań.
Prawosławny światopogląd nie zna ostrych rozgraniczeń. Istnieje w nim wiele planów złączonych tajemniczą ciągłością. Dotyczy to także historii i tradycji. Dysputy poprzedzające unię obu kościołów (między soborami powszechnymi w Lyonie i we Florencji) ze strony łacinników były jawnym dyktatem i próbą zmuszenia Greków do bezwarunkowe] kapitulacji.
To był absolutny brak zrozumienia sytuacji panującej w Konstantynopolu i na całym Wschodzie. Tak widział te problemy reprezentant cesarza Andronika III Paleologa (1328-1341). Kalabryjski mnich Barlaam tak relacjonował te negocjacje: „Nie tyle różnica w nauce jest przyczyną odwrócenia się serc Greków od was, ile raczej nienawiść łacinników, której podłożem są tak liczne krzywdy doznane od nich w różnych czasach i ciągle jeszcze doświadczane. Jeżeli owa nienawiść nie zostanie najpierw przezwyciężona, unia nie będzie możliwą” (E. Przekop, Rzym-Konstantynopol: na drogach podziału i pojednania).
A jak jest dzisiaj?
Czy sytuacja się nie powtarza? Unia obu kościołów w końcu powstała (na soborze powszechnym w 1439 r.). Wspólnoty prawosławne w zdecydowanej większości ją odrzuciły. Akt ten został bowiem ponownie odebrany jako próba narzucenia od góry czegoś (i to w wyniku zabiegów Rzymu i zmowy elit) niezgodnego z aspiracjami wiernych i przeciwnego tradycji społeczeństw Wschodu; czegoś, co jest wbrew lokalnym wartościom będącym dorobkiem kościołów prawosławnych.
Arbitralność postępowania części elit rozminęła się nie po raz pierwszy i nie ostatni (przykład sytuacji na wschodnich terenach I Rzeczypospolitej po unii brzeskiej 1595/96 roku i odczucia oraz stosunek większości wspólnot prawosławnych z terenów I RP do Unii).
Wraz z upadkiem Konstantynopola (1453 r.) - stolicy Cesarstwa Wschodniego i duchowo-cywilizacyjnego centrum ortodoksji chrześcijańskiej - powstał asumpt dla narodzin idei, co prawda diametralnie różnych w swej wymowie metafizycznej i społeczno-politycznej od duchowości i formuły Bizancjum, ale mogących przypisywać sobie prawo do kontynuowania tych tradycji, często ze skutkiem pozytywnym, wśród społeczności prawosławnych.
Przeniesiony wschodni model autokracji i despotyzmu wraz z rozbudowanym aparatem biurokratyczno-urzędniczym i metodami ucisku znalazły szerokie pole zastosowania w idei Moskwy jako Trzeciego Rzymu („agent in rebus”, „opricznina”, „CzK/NKWD”, „razriad” i „pomiestnyj prikaz” to kontynuacja bizantyjskiego sposobu działania urzędów państwa oraz stosunku władzy do obywatela, przetransponowana na grunt Rosji carskiej, potem Związku Radzieckiego. Także bizantyjski „basileus” jako rosyjski „samodzierżawiec", czy I sekretarz generalny KPZR itp.).
W 1472 r. przybył do Moskwy, świetnie tam przyjęty, legat papieża Pawła II, a 12 listopada tegoż roku car Iwan III Srogi (dziad Iwana IV Groźnego) pojął za żonę Zofię, potomkinię cesarzy bizantyjskich z rodu Paleologów. Papieski Rzym liczył, iż ich wychowanka - Zofia Paleolog – nawróci Ruś na rzymski katolicyzm. I Moskwa oraz całe prawosławie powrócą na łono Rzymu. Niż bardziej mylnego. Zofia powróciła do wiary kościoła ortodoksyjnego, bizantyjskiego i stała się niezwykle silną żoną cara wdrażającą koncepcje (nie tylko religijne) polityczne rodem z cesarskiego Konstantynopola.
Niektórzy z uczonych wyróżniają odrębną cywilizację - prawosławną, której ośrodkiem jest Rosja. Od zachodniego chrześcijaństwa odróżnia ją właśnie bizantyjski rodowód, odrębna religia, dwieście lat tatarskiego panowania, biurokratyczny despotyzm oraz ograniczony kontakt z Renesansem, Reformacją, Oświeceniem i innymi zjawiskami tak ważnymi dla Zachodu. W tym też duchu należy odbierać twórczość Fiodora Dostojewskiego czy Lwa Tołstoja, prominentnych postaci rosyjskiej kultury. Zwłaszcza twórca Braci Karamazow uchodzić może za przykład prawosławnego egocentryzmu i uosobienie kulturowo-religijnego odcięcia się ortodoksji Wschodu od reszty świata. W swej krytyce chrześcijaństwa rzymskiego, w ukazywaniu antynomii kultur Rosji oraz Zachodu był nieubłagany.
Norman Davies uważa na przykład, iż formuła F. Dostojewskiego funkcjonowania obu tych cywilizacji przebiega jako schemat: katolicyzm to wolność w jedności, protestantyzm - wolność bez jedności, prawosławie - wolność w jedności i jedność w wolności. To potwierdza rozdzielność obu cywilizacji w rudymentach, gdyż każda zakłada wyższość własnego kręgu kulturowego.
Konflikty zbrojne na linii Wschód — Zachód w przełożeniu na wojny między państwami, np. Rosją a Polską, mają długą tradycję. Trwały cały XVI, XVII i XVIII wiek (czego ostatecznym efektem były rozbiory). To też powstania narodowe Polaków oraz wojna 1920-21, to też sprzeciw wobec dominacji Wschodu nad Europą Środkową w porządku pojałtańskim. Te doświadczenia tkwią głęboko w świadomości obu wspólnot, rzutując na wzajemne stosunki.
Wojny rosyjsko-polskie, podczas których w latach 1612-1613 Polacy na krótki czas okupowali Kreml, są tego najlepszym przykładem. Na murze wielkiego rosyjskiego klasztoru w Siergiejowym Posadzie koło Moskwy znajduje się pamiątkowa tablica z umieszczoną na niej znamienną sentencją obrazującą pogląd Rosjan na kontrreformację, której I RP była synonimem: tyfus - Tatarzyn - Polak = trzy plagi. Z kolei na Węgrzech wspólnota unicka powstała w wyniku zawarcia unii w Użgorodzie (1646 r.) generowała kłótnie i starcia jeszcze w latach 20. ub. wieku między unitami a dyzunitami zamieszkałymi w USA.
Minione antagonizmy i nieporozumienia na tle religijnym mogą być konserwowane w świadomości wiernych i trwać przez dekady czy stulecia. Stąd tworzą się stereotypy w postrzeganiu sąsiadów, pokłady wzajemnych fobii, uprzedzeń, niechęci czy nienawiści.
Radosław S. Czarnecki
- Autor: Jan Szmyd
- Odsłon: 2762
Edukacja ogólna, integralna, staje się obecnie – ze względu na przyspieszone przemiany w życiu społecznym i indywidualnym, ekonomizację i komercjalizację systemów wartości, powszechny konsumeryzm i hedonizm – nie tylko nader aktualnym postulatem pedagogicznym, ale także dramatycznym wyzwaniem edukacyjnym.
Postulatem i wyzwaniem paradoksalnie konfrontowanym z aktualnym stanem rzeczy „świata ludzkiego” .
Paradoksalność owej konfrontacji polega na tym, że – z jednej strony – urzeczywistnianie tego postulatu świat ten zdecydowanie utrudnia, najczęściej wręcz uniemożliwia, z drugiej jednak strony – bardzo go on potrzebuje i jego nieodzowność ewidentnie potwierdza.
Tymczasem teoretycznie kreatywne środowiska pedagogiczne (społecznie coraz bardziej marginalizowane) oraz światłe kręgi ludzi czasów współczesnych, nie mówiąc już o „elitach” politycznych, wyraźnie z tym postulatem i wyzwaniem sobie nie radzą, a nawet poważnie i praktycznie go nie podejmują .
Jednak prawnie wszytko wskazuje na to, że rychło i z pełną determinacją oraz odpowiedzialnością za „jutro” człowieka należy je podjąć i praktycznie urzeczywistniać. I to bez względu na to, że przyszłoby tu być może myśleć i działać „na przekór wszystkiemu” i na zasadzie „mimo wszystko”, a być w duchu jakiegoś odrodzonego idealizmu i romantyzmu pedagogicznego.
Warto przypomnieć, że jedną z charakterystycznych cech istoty ludzkiej odróżniających ją od wszystkich wyżej ewolucyjnie rozwiniętych gatunków zwierzęcych, jest to, że nie od razu ma ona uformowaną swą ludzką tożsamość, czyli te właściwości psychiki i mentalności, które konstytuują jej człowieczeństwo.
Tą homokreatywną cechą jest proces wychowawczy i edukacyjny; proces uwzględniający nie tylko adaptacyjne, społeczne, kulturowe czy funkcjonalno – profesjonalno – cele i zadania, ale także cele i zadania podmiotowe, indywidualno-osobowościowe, personalno-duchowe.
Jedynie tak całościowo pojęty proces wychowawczo-edukacyjny może w sposób najbardziej pożądany kształtować człowieka jako człowieka: jego wiedzę, uzdolnienia i umiejętności, kompetencje i sprawności zawodowe, przysposobienie społeczne i życiowe otwarcie na wartości kulturowe itp. Ale także to, co w teleologii tego procesu zawsze winno być priorytetowe, tzn. odpowiednią jakość jego osobowości, mentalności, emocjonalności, charakteru, a biorąc rzecz głębiej – jakości jego podmiotowości, duchowości i człowieczeństwa.
Znamienne stwierdzenie Kanta, zgodnie z którym „człowiek jest jedyną istotą, która musi być wychowywana, a więc doprowadzana do samej siebie” odnosi się właśnie do tak właśnie nakreślonego kształcenia i wychowania.
W społeczeństwie rynkowym i informacyjnym oraz w technokratycznej cywilizacji, w której żyjemy, daje się dostrzec, że jedynie taka holistyczna edukacja jest w stanie kształtować człowieka „całkowitego” i wewnętrznie harmonijnego. Człowieka, który wydobywa ze swego potencjału wszystkie ludzkie cechy i właściwości a równocześnie staje się człowiekiem „pełnomocnym” – mogącym podjąć i rozwiązywać stojące przed nim ważniejsze wyzwania i problemy.
Wyraźnie dostrzegalna jest ścisła zależność między tak rozumianym człowiekiem, jego edukacją i „światem ludzkim”, w którym żyje.
Można więc ogólnie powiedzieć, że holistycznie pojęta edukacja jest jednym z najważniejszych czynników „tworzenia” człowieka i rozwoju jego naturalnego gatunkowego potencjału oraz jego progresywnego lub regresywnego urzeczywistniania. Zaś jej kontekst zewnętrzny: społeczny, kulturowy, cywilizacyjny i przyrodniczy decyduje o jej charakterze, funkcjach, efektywności – „mocy i niemocy”.
Zatem za ewidentnie błędny uznać należy pogląd, jakoby w warunkach współczesnej cywilizacji technokratycznej rola edukacji „całościowej”, pełnej i wielostronnej, w tym humanistycznej, nieuchronnie się pomniejsza czy była zbędna.
Wręcz przeciwnie – jej rola i znaczenie nabiera coraz bardziej na znaczeniu i aktualności, na społecznej i życiowej ważności, konieczności i niezbywalności.
Możliwości jej wypełniania zapewne się bardzo utrudniły, ale jednak nie wyczerpują się zupełnie i nie zanikają.
Zawężona edukacja
Edukacja współczesna, zwłaszcza na poziomie wyższym, jest wyraźnie jednostronna i w głównych swych celach bardzo zawężona. Przede wszystkim nastawiona jest na przysposobienie młodzieży do określonych zawodów i dobrego radzenia sobie na rynku pracy, a nie na pełniejsze kształtowanie umysłowości, postaw społecznych i moralnych, kultury osobistej i duchowości.
Jest to edukacja zdominowana tendencjami utylitarnymi, pragmatycznymi, prakseologicznymi, użytkowo-praktycznymi a nie ideą kształcenia i wychowania wszechstronnego i nieinstrumentalnego; kształcenia nastawionego nie tylko na osiąganie kompetencji zawodowych, ale także na kształtowanie wysokiej jakości postaw życiowych i społecznych, kultury humanistycznej i moralnej, pogłębionej duchowości.
Wymownym potwierdzeniem owej jednostronności edukacji jest m.in. to, że zdecydowanym jej priorytetem, a nawet swego rodzaju obsesją, jest kształcenie ilościowe i cyfrowe. Ukierunkowane jest ono głównie na kształtowanie umysłowości liczącej, kalkulacyjnej, planistycznej i projektującej, wynalazczej i konstruktywistycznej, mniej zaś rozumującej i refleksyjnej, mniej na dostrzeganie świata wyższych wartości oraz istoty ludzkiej i jej egzystencji.
Ta digitalizacja i cyfryzacja poznawczej aktywności umysłu ludzkiego dokonywana kosztem aktywności rozumiejącej, „jakościowo” poznającej, prowadzi do poważnego ujednostronnienia i zdeformowania poznawczego obrazu rzeczywistości.
Koncepcje kształcenia ogólnego
Poglądy na przedmiot kształcenia ogólnego, czyli na rodzaj i zakres objętych tym pojęciem treści, są w literaturze pedagogicznej zróżnicowane. Wiele kwestii pozostaje dyskusyjnych i niedookreślonych – zwłaszcza, jeśli chodzi zakres tego rodzaju kształcenia, strukturalizacji jego treści, usytuowanie w ogólnych planach kształcenia wyższych szkół oraz metody dydaktycznej jego realizacji. Większą zgodność i konkretyzację poglądów na ten temat daje się zauważyć przy zagadnieniu ogólnych celów owego kształcenia, jego potrzeby i sensowności.
Innymi słowy, nowoczesna koncepcja kształcenia ogólnego znajduje się w toku dość trudnego kształtowania się i jeszcze trudniejszego edukacyjnego ich urzeczywistniania.
Ten bardzo trudny i zawiły proces kreowania i wdrażania w praktykę edukacyjną koncepcji kształcenia ogólnego prześledzić można, jeśli chodzi o polską myśl i rzeczywistość edukacyjną ostatnich kilku dekad, m.in. na przykładzie trzech dość wyraziście wyartykułowanych koncepcji przedmiotu interesującego nas tu kształcenia, a mianowicie na przykładzie koncepcji kształcenia ogólnego Bogdana Suchodolskiego, Ireny Wojnar i Kazimierza Denka.
Rozpatrzmy pokrótce te koncepcje. Zacznijmy od stwierdzenia, że wymieniona trójka wybitnych polskich pedagogów zajmowała się głównie kształceniem ogólnym na poziomie uniwersyteckim.
Bogdan Suchodolski – uniwersytety
Przez Bogdana Suchodolskiego określana jest ona jako „kształcenie ogólne na poziomie wyższym” lub „wykształcenie ogólne wyższe”. Najlepszym miejscem dla tego typu kształcenia mogą być, według tego uczonego, w zasadzie jedynie uniwersytety. One bowiem skupiają w sobie grona specjalistów różnych nauk, z których znaczna część pracuje twórczo, rozwijając i upowszechniając wyniki swoich badań i wykazując zaangażowanie naukowe, co sprawia że de facto są oni ludźmi nauki czy prawdziwymi uczonymi.
Liczy się tu też tzw. atmosfera uniwersytecka (jeśli takowa istnieje), tzn. wysoka ocena nauki, prawdy i racji naukowej, bezinteresownego poznania, nieutylitarnych potrzeb i zainteresowań intelektualnych, priorytet nieinstrumentalnego odnoszenia się do wiedzy naukowej i profesji akademickiej, traktowanie uniwersytetu jako swoistej świątyni nauki (jeśli taka postawa jest jeszcze żywotna).
Kształcenie ogólne nie tylko może, ale winno być zdaniem tego pedagoga, przeprowadzane we współczesnym uniwersytecie Chodzi o kształcenie w zakresie najnowszych osiągnięć nauk podstawowych, zarówno humanistycznych i społecznych, jak i formalnych. „Wchodziło by tu w grę – pisze B. Suchodolski – bardziej systematyczne kształcenie w zakresie dyscyplin podstawowych, zwłaszcza tych, w których postęp naukowy jest bardziej szybki. Kształtowanie pracowników różnych zawodów w zakresie fizyki, matematyki, socjologii, ekonomii, itd...”.
W przygotowaniu zawodowym na szczeblu wyższym „rolę coraz większą zyskują elementy wykraczające poza wąską specjalizację. Istnieje rosnąca tendencja do rozszerzania grupy dyscyplin mających stanowić naukową podstawę określonych zawodów. W wielu przypadkach staje się konieczne uwzględnienie dyscyplin bardzo odległych od zasadniczego kierunku studiów zawodowych.
Tak np. nowoczesne wykształcenie inżyniera musi uwzględniać elementy nauk społecznych i psychologicznych, ponieważ nie jest już tylko kierownikiem procesów technologicznych, ale także i kierownikiem zespołu pracujących ludzi, od których wymaga się inicjatywy, inteligencji, współdziałania z technicznym postępem.
Sposób uwzględniania tych dyscyplin dodatkowych musi być zupełnie swoisty; wiele nieporozumień powstaje wówczas, gdy wymaga się w tej dziedzinie studiów analogicznych do tych, jakie muszą być prowadzone w dyscyplinach podstawowych dla danego zawodu. Sposób ten musi wiązać się bardziej z tzw. wykształceniem ogólnym niż z wykształceniem specjalistycznym”.
Szczególnie ważną rolę w przedmiocie kształtowania ogólnego na poziomie wyższym przypisywał B. Suchodolski odpowiednio dobrym elementom nauk humanistycznych i filozofii.
Irena Wojnar – wartości humanistyczne
Jeszcze silniej rolę tych elementów w układzie treści kształcenia ogólnego zaakcentowała w swych rozważaniach Irena Wojnar – bliska współpracownica naukowa Bogdana Suchodolskiego i kontynuatorka wielu wątków jego myśli pedagogiczno-humanistycznej. Wiedzę ogólną skłonna nawet była utożsamiać z ogólną wiedzą humanistyczną. Pisała: „(...) wiedza zwana ogólną jest to oczywiście ogólna wiedza humanistyczna”. Zaś kształtowanie ogólne ma prowadzić do wykształcenia opartego na wartościach humanistycznych.
Podkreślała: „ Odczuwamy dziś i to dość dotkliwie niedosyt wykształcenia opartego na wartościach humanistycznych. Realizacja jest trudna, ale i niezbędna jeżeli nie mamy produkować ludzi kalekich i jednowymiarowych. Potrzebna jest synteza ogólnej wiedzy humanistycznej prowadząca do umiejętności samodzielnego myślenia, wrażliwych reakcji i rozumienia innych ludzi, zindywidualizowanej strategii bogatego życia, trafnych wyborów.
Potrzebna jest zdolność do rozumienia świata innych ludzi i samego siebie. Ale rozumienia nie osiąga się wyłącznie na drodze edukacji. Wynika ono z „przekładania” wartości na jakość człowieka, taki powinien być generalny sens kształcenia ogólnego. Stanowi ono inwestycję w swoistą niepowtarzalną tkankę ludzką.”
Ale w kształceniu humanistycznym nie chodzi tylko, zdaniem autorki „Humanistycznych intencji edukacji”, o poznawcze przyswojenie możliwie najszerszego kręgu świata wartości humanistycznych, ale także o głęboką interioryzację tych wartości i o ukształtowanie potrzeby oraz umiejętności ich indywidualnego przeżywania.
I przez to dopiero osiąga się jeden z głównych celów tego kształcenia, czyli ukształtowanie „kultury w ludziach”, „(...) treści ludzkich postaw, doświadczeń i działań inspirowanych przez humanistyczne przesłanie kultury i wyrażających się w różnych dziedzinach życia”, a także postawy wobec innych ludzi. „Jestem głęboko przekonana – pisze autorka – że kształcenie człowieka wymaga wnikliwych studiów zarówno nad tworzonym przez ludzi światem wartości kultury, jak nad swoistością ludzkich doświadczeń w tym świecie”.
Kazimierz Denek – kształcenie integralne
Możliwe jest, a zarazem niezbędne, przeprowadzenie w części uniwersytetów radykalnej zmiany w strukturze, treści i metodach przeprowadzanego w nich kształcenia akademickiego. Opracowany w zarysie przez Kazimierza Denka projekt kształcenia zwany „integralnym kształceniem uniwersyteckim” lub „humanistyczną formacją edukacyjną na poziomie uniwersytetu” jest właśnie godną uwagi propozycją w zakresie współczesnej edukacji akademickiej. Na tyle skonkretyzowaną i obiecującą, że nadaje się, choćby na zasadzie eksperymentu dydaktycznego, do wypróbowania praktycznego w wybranych uniwersytetach. (K. Denek: Uniwersytet w perspektywie społeczeństwa wiedzy. Nauka i edukacja w Uniwersytecie XXI wieku, 2011)
Oto skrótowa charakterystyka tego projektu: W strukturze treści proponowanego przedmiotu kształcenia łączy on integralnie wiedzę specjalistyczną i stosowaną (tzw. przedmioty kierunkowe) z wiedzą ogólną i ściśle teoretyczną opartą na naukach humanistycznych i filozofii - na „dobrej bazie w postaci studiów filozoficznych i humanistycznych”. Każdy zaś rodzaj wiedzy – i ogólną, i szczegółową – traktuje się przede wszystkim jako wartości, a nie wyłącznie jako narzędzie służące celom praktycznym.
Zgodnie ze współczesną tendencją dydaktyczną, projekt zakłada śmiałe scalanie, integrowanie i korelowanie przekazywanej studentom wiedzy w określonych „blokach” tematycznych i interdyscyplinarnych. Wynika to z przekonania, że lepiej aniżeli wiedza zamknięta w poszczególnych dyscyplinach naukowych, oddają one rzeczywistość i lepiej niż ona pozwalają na aktywne jej poznawanie.
Zastana praktyka segmentacji wiedzy uniwersyteckiej nie może (nie powinna) być dalej kontynuowana, bo jest po prostu w efektach swych ograniczona, oznacza rezygnację z universitas czyli szerokiej, wielostronnej i pogłębionej wiedzy o świecie i zdecydowanie utrudnia jego rozumienie.
„Współcześnie student uniwersytetu spotyka się z fragmentaryzacją i segmentyzacją zadań uczelni. Nie dostrzega wyrazistego oblicza uniwersytetu. Widzi przed sobą szereg autonomicznych dyscyplin. Przypominają one sklep wielobranżowy, „w którym z pozoru jest wszystko dla wszystkich”.
W rzeczywistości „demokratyczny porządek dyscypliny” jest anarchią. Brakuje w nim wystarczających podstaw organizacji nauki i hierarchii wiedzy. Student zostaje „skoszarowany” i zamknięty do „klatki” dyscyplin szczegółowych, co rodzi zniechęcenie. Prowadzi do rezygnacji z universitas, czyli dążenia do wykształcenia o szerokich podstawach humanistycznych i zachęca do ucieczki z wąską specjalizację.
W rezultacie student nie otrzymuje całościowej wizji rzeczywistości. Studiuje „pod kątem przydatności” zamiast poznawania i rozumienia świata, rzeczy, innych osób i siebie”.
Przywrócenie uniwersytetowi jego funkcji kształceniowej w rozumieniu universitas pozwoli też – zdaniem tego uczonego – na skuteczny renesans konstytutywnego dla niego logosu i etosu prawdy – doczekania prawdy jako wartości w sobie. „Z pola widzenia kształcenia uniwersyteckiego zniknął logos i ethos dociekania prawdy i to dla niej samej. Zamiast tego, uniwersytet postawił na skuteczność wiedzy i operatywność. Nie chodzi jednak o to, żeby tego nie robić, ale by czynić to tak, aby nie zaniedbywać swej pierwotnej powinności – szerokiego universitas kształcenia.”
Istotną cechą omawianego projektu jest sposób doboru treści w uwzględnianych w nim „blokach” tematycznych i interdyscyplinarnych oraz w innych całościowych układach programowych. Kryteriów tego wyboru jest tyle, ile najważniejszych celów kształcenia, głównych idei dydaktyczno-wychowawczych, potrzeb edukacyjnych słuchaczy, wymogów osiągania głębszej, nie tylko opisowej i informacyjnej, wiedzy, w której idzie oto, by „wiedzieć jak i dlaczego”.
Ogólnie rzecz biorąc, treści nowoczesnego kształcenia uniwersyteckiego trzeba – zdaniem autora projektu – dobierać tak, „(...)żeby pomagały studentowi w kształtowaniu się, rozwoju, dorastaniu do uczestnictwa w kulturze i cywilizacji. Chodzi o treści, które prowadzą do samoedukacji studenta, służą kształtowaniu takich fundamentalnych jego umiejętności dla skutecznego funkcjonowania w dobie przemian, jak zdolność do zmian, możliwość komunikowania, organizowania i solidaryzowania się; życie i praca w społeczeństwie informacji; negocjacja; asertywność; przedsiębiorczość”.
O treści, które nadto sprzyjałyby rozwojowi odpowiednich kompetencji słuchaczy, w których położony byłby akcent na kształtowanie umiejętności samodzielnego myślenia, efektywnego studiowania i samokształcenia, na odpowiedzialność dobrego przygotowania do życia w demokratycznym społeczeństwie.
Odpowiednio dobrane treści kształcenia akademickiego wymagają jednak ciągłej aktualizacji, zaś sam proces doboru - odpowiedniego wsparcia teoretycznego w zasadach programowania dydaktycznego. Szczególnie przydatna okazać się tu może, zdaniem autora, tzw. ontodydaktyka, czyli kierunek poszukiwań badawczych, który zapewnia uzyskiwanie takiego kształtu przedmiotów studiów, który pozostaje w zgodzie ze strukturalnym, hierarchicznym i zintegrowanym charakterem wiedzy.
Ogólnie rzecz biorąc, omówiony wyżej projekt kształcenia akademickiego oznacza według jego twórcy „(...) taką tendencję rozwojową edukacji uniwersyteckiej, która prowadzi do pogłębionego wykształcenia ogólnego, profesjonalizacji i perfekcjonalizmu. Jest to istotny rys przemian edukacyjnych wykraczających poza dotychczasowe cele, programy i treści edukacji w szkole wyższej na poziomie uniwersytetu”.
Edukacja aksjologiczna
Nieodłączną częścią i istotnym dopełnieniem omówionego wyżej projektu integralnego kształcenia uniwersyteckiego jest koncepcja tzw. „edukacji aksjologicznej”. Przeprowadzana ona być może w takim procesie kształcenia, w którym realizowany jest nie tylko określony „ciąg poznawczy”, ale ukazywane są także konkretne i zrozumiałe dla studenta „sytuacje aksjologiczne”, w których student ma możliwość poznania, zrozumienia, przyjęcia lub odrzucenia określonych wartości. Chodzi o wartości z wielkiej triady wartości: prawda- dobro-piękno, wiara -nadzieja-miłość, wolność- równość-braterstwo. Uzupełniane one winne być takimi jakościami kultury intelektualnej jak: samodzielność, kreatywność, otwartość na krytykę, szacunek dla oponentów, spoistość sądów, wyobraźnia, sceptycyzm, sprawność, intuicja.
W takim nastawieniu edukacji na uniwersalne i fundamentalne wartości etyczne, społeczne i zalety (cnoty) osobowościowe oraz w intencji kształcenia i wychowywania dla „życia według wartości i dla wartości”, ujawnia się nawiązanie do idei czołowych przedstawicieli pedagogiki humanistycznej oraz humanistycznego nurtu filozofii współczesnej, a zarazem krytyczne odniesienie się do wpływowego współcześnie relatywizmu aksjologicznego i etycznego, zwłaszcza do najbardziej radykalnej jego postaci, jaka wyrażana jest w postmodernizmie.
Równocześnie zaznacza się tu ostra reakcja na cywilizacyjne i społeczne uwarunkowania aktualnego kryzysu wartości, swoistego chaosu i zamieszania w świecie wartości, na obniżenie się kondycji duchowej i moralnej człowieka współczesnego.
Reakcja ta dotyczy także polskiego wymiaru tej negatywnej przemiany w sferze wartości i kultury moralnej. Czytamy: „jednym z następstw dokonującej się w naszym kraju transformacji systemowej jest doświadczanie przez jego społeczeństwo względności wartości i norm moralnych. Daje się zaobserwować proces przejścia w etyce od orientacji normatywnej do sytuacyjnej. Wyraża się to wyborem wartości odpowiednich dla danej chwili. Oznacza to zastępowanie wartości etycznych wartościami pragmatycznym i prakseologicznym.
Powrót kształcenia ogólnego
Co podtrzymuje a nawet wzmacnia aktualność pojęcia i związanych z nim pomysłów realizacyjnych? W odpowiedzi na to pytanie trzeba przede wszystkim stwierdzić, że nie zanika u sporej części ludzi sfera tzw. bezinteresownych zainteresowań poznawczych oraz potrzeba wiedzy nieinstrumentalnej i nieutylitarnej. Istnieje też zainteresowanie dla studiów bezinteresownych, nastawionych na pozarynkowe i pozazawodowe cele, na zaspokojenie osobistych zainteresowań i aspiracji poznawczych, ambicji intelektualnych; studiów mających na celu odkrywanie samoistnej wartości wiedzy pozwalającej na ogólny rozwój duchowy człowieka oraz lepsze rozumienie świata i życia.
Jest coś z paradoksu w tym, że w ślad za postępem technicznym, naukowym i informatycznym, nieodłącznie podąża, a nawet zyskuje na znaczeniu, wynikająca z „intelektualnej bezinteresowności” potrzeba wiedzy ogólnej. Być może dlatego, że bezspornie wymaga jej ten typ aktywności człowieka, który w „technopolu”, staje się on coraz bardziej pożądanym, tzn. aktywności twórczej, inwencyjnej, odkrywczej, a w każdym razie samodzielnej i refleksyjnej.
Pisze o tym B. Suchodolski: „Można sądzić, iż im bardziej praca ludzi zyskiwać będzie charakter działalności twórczej, angażującej osobiście pracującego człowieka (…), tym bardziej intensywne stawać się będą potrzeby intelektualne bezinteresowne (…).
Zainteresowanie światem, zarówno przyrodniczym jak i społecznym, stawać się będzie tym większe, im społecznie bardziej rozległe będzie wyzwalanie się ludzi z pracy fizycznie ciężkiej i psychicznie obojętnej, im większe będzie uczestnictwo w życiu społecznym i politycznym. W miarę tego, jak ludzie stawać się będą panami przyrodniczych i społecznych warunków swego życia, rozszerzać się będą ich horyzonty umysłowe i zainteresowania”.
Ze względu też na istotną zmianę wielu zawodów, polegającą m.in. na zwiększaniu aktywności intelektualnej, kreatywnej, oraz ze względu na stałą fluktuację form zatrudnienia, kształcenie ogólne zyskuje na swym znaczeniu. Także z uwagi na niemożność wykonywania przez całe życie jednego zawodu i konieczności podejmowania pracy w zawodach tzw. „własnych”.
O jakość człowieka
Od wielu już lat rozwijane są, zwłaszcza w anglosaskiej literaturze socjologicznej, kulturologicznej i pedagogicznej, koncepcje edukacji ogólnej i humanistycznej, inspirowane i motywowane głównie poczuciem poważnego zagrożenia „jakości” człowieka współczesnego i jego duchowości i kultury wewnętrznej, sposobu bytowania i stylów życia, człowieczeństwa i humanistycznego usposobienia.
Nowoczesna edukacja humanistyczna i kulturalna ma według tych koncepcji w znacznym stopniu zapobiegać duchowemu „karłowaceniu” człowieka, jednostronnemu rozwojowi, dominowania w nim „myślenia komputerowego” nad myśleniem naturalnym, rozumu „cyfrowego” nad rozumem refleksyjnym, relatywizmowi życiowemu i moralnemu. Słowem – ma wziąć w obronę „kulturę w człowieku” i jego człowieczą tożsamość, istotę zachowującą swą „humanistyczną jakość”.
Do tych humanistyczno-pedagogicznych tendencji naukowców spod znaku „kultura w człowieku” odnoszą się m. in. przemyślenia Ireny Wojnar – gorącej zwolenniczki humanistycznie pojętego kształcenia ogólnego. Pisze ona: „Charakteryzujące naszą epokę przemiany cywilizacyjne, mimo niewątpliwych sukcesów, kryją w sobie niebezpieczne zagrożenia dla humanistycznych aspektów rozwoju człowieka, powraca więc trwale przecież zaufanie do takich wartości kultury, które osłabiłyby ów „regres człowieczeństwa”, przywróciły ludziom poczucie godności, wrażliwości i umiejętności rozumienia drugiego człowieka, także poprzez interpersonalny dialog zainspirowany wspólnotą trwałych wartości.
Idea „kultury w człowieku” pojawia się wszędzie tam, gdzie nie tylko narasta poczucie niebezpiecznego zagrożenia „tkanki ludzkiej”, ale budzą się dążenia do przeciwdziałania temu zjawisku, wzmocnienia działań edukacyjnych, które miałyby przyczynić się do budowania określonej, humanistycznej jakości człowieka”.
W czasach coraz bardziej niepokojącego „zwijania” się człowieka i kurczenia jego humanum, , redukcji ludzkiej wielowymiarowości i świata wyższych wartości, nasilającego się ograniczania człowieczego potencjału („człowieka możliwego”) i możliwości wielowymiarowego rozwoju istoty ludzkiej, spłycania i ujednostronniania jego egzystencji oraz narastającego zagrożenia dla jego człowieczeństwa i właściwej „tkanki ludzkiej” – sprawą zasadniczą staje się tworzenie podstaw do budowania jakości człowieka (...), człowieka „wielowymiarowego”, „integralnego”, możliwie „zwielokrotnionego”, rozbudzania „ludzkiego potencjału”.
Zdecydowanie pomocnym w tym wymuszonym przez współczesną cywilizację dziele być może zmieniona edukacja, w której poczesne miejsce zajmie „kształcenie ogólne w perspektywie kultury humanistycznej”; kształcenie określane i sterowane przez nowoczesną „pedagogikę rozwinięcia człowieka”.
„Potrzebna –pisze dalej Irena Wojnar – jest synteza ogólnej wiedzy humanistycznej, prowadząca do umiejętności samodzielnego myślenia, wrażliwych reakcji i rozumienia innych ludzi, zindywidualizowanej strategii bogatego życia, trafnych wyborów. Potrzebna jest zdolność do rozumienia świata, innych ludzi, samego siebie. Ale rozumienia nie osiąga się wyłącznie na drodze erudycji. Wynika ono z „przekładania” wartości na jakość człowieka. Taki powinien być generalny sens kształcenia ogólnego. Stanowi ono inwestycję w swoistą i niepowtarzalną „tkankę ludzką”.
Dodajmy, że tego rodzaju „pedagogia rośnięcia” czy „rozwinięcia” człowieka współczesnego oraz jego ochrony przed negatywnymi wpływami cywilizacji, którą stworzył oraz obrony przed bezprecedensową alienacją jest sprawą paląco aktualną, a równocześnie nader trudną, a być może nawet niemożliwą. Zbyt wiele pojawia się przed nią przeszkód czy wręcz barier, zarówno obiektywnych, jak i subiektywnych.
Mimo wszytko, trzeba się - być może na zasadzie świadomego utopizmu i „tragicznego humanizmu” - odważnie zaangażować w tę nader istotną i nie cierpiącą zwłoki sprawę. Trzeba to czynić po prostu w obronie człowieka i podstawowych wartości humanistycznych, mimo że dokonuje się „(...) trudne do przyjęcia zderzenie naszych wysublimowanych marzeń edukacyjnych z brutalną rzeczywistością”. Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie: „jak mamy bronić wartości, bronić człowieka?”
Jan Szmyd
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 736
Opresja może przybierać bardzo rożne formy. Oprócz jawnej przemocy, dysfunkcyjnych instytucji, nienawiści i niesprawiedliwości, przejawiać się może w postaci mniej oczywistych ograniczeń. Ludzi można przymusić, aby myśleli o wolności w pewien określony sposób, aby tak, a nie inaczej patrzyli na świat, aby w konkretny sposób zapatrywali się na możliwe zmiany. Dokonuje się to za pośrednictwem działań, których jako takich nie widać, a które poznać można jedynie po skutkach.
Opresja poznawcza pozostawia po sobie pustkę. Jej wyróżnikiem jest nie to, co istnieje, lecz to, czego nie ma. Gdy społeczeństwa ograniczają różnorodność dopuszczalnych modeli myślowych – gdy kwestionują zasadność lub w ogóle istnienie alternatywnych ram – cierpią na tym oczywiście jednostki, ale straty doznaje również cała ludzkość.
Właśnie tak umocniły się faszyzm i komunizm w latach trzydziestych i czterdziestych XX wieku. Właśnie tak dokonała się rewolucja kulturalna w Chinach w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Zewnętrznym przejawem tego zjawiska były pola śmierci w Kambodży i ludobójstwo w Rwandzie. Nie zawsze jednak objawia się ono w sferze fizycznej w postaci aktów przemocy. Zniekształcenie postrzegania rzeczywistości przez ludzi nie jest może tak straszne, ale jest równie złe.
Weźmy choćby amerykański makkartyzm z lat pięćdziesiątych. Profesorowie, pisarze i producenci z Hollywood zostali zmuszeni do deklarowania przed Kongresem, że nie żywią prokomunistycznych sympatii. Dziś dzieje się to samo, gdy studenci uniwersytetów – a także w polityce krajów wschodnioeuropejskich – odmawiają ludziom wyrażania własnych, bądź wysłuchiwania cudzych poglądów czy stowarzyszania się.
Wybór i zastosowanie ram ma zasadnicze znaczenie, ponieważ modele myślowe służą nam do analizy otaczającej nas rzeczywistości i są nam niezbędne, abyśmy mogli wchodzić z nią w interakcje. Otwartość umysłu pozwala nam rozpatrywać fakty w szerszym kontekście, różnorodne zespoły są w stanie tworzyć lepsze rozwiązania. Wielość ram to zjawisko ogólnie korzystne, również na płaszczyźnie społecznej czy w wymiarze ogólnoludzkim. Różnorodność jest korzystna dla jednostki, ale pluralizm służy także społeczeństwu. To nie tyle nawet kwestia moralna, ile najzupełniej pragmatyczna. Otwartość i tolerancja wobec rożnych punktów widzenia zapewnia społeczeństwu większe szanse na postęp.
Potęgę pluralizmu ram doskonale widać w sferze gospodarczej.
Idea gospodarki rynkowej opiera się na tym, że uczestnicy rynku mogą postępować w sposób, który ich zdaniem najlepiej służy ich interesom. Każdy z nich rozpatruje swoje decyzje w rożnych kontekstach – bierze pod uwagę możliwość prowadzenia rywalizacji, podjęcia współpracy lub zawarcia transakcji. (Gdy filozof moralny Adam Smith postulował tworzenie „otwartego i wolnego rynku”, nawoływał do zapewnienia ludziom wolności od wszelkich przeszkód, które mogłyby stanąć tej idei na drodze – takich jak lekkomyślnie nakładane podatki, egoistyczne cła i nieuzasadniony procent od kapitału – ale liczyła się też dla niego wolność od ograniczeń samych modeli myślowych).
Pluralizm dowodzi też swojej skuteczności w sferze politycznej. Gdy w demokracji ludzie mają możliwość współdecydowania o wyborze liderów i treści praw, walka o władzę ma charakter bardziej konkurencyjny, a ludzie mogą przyjmować rożne punkty widzenia.
W sferze społecznej pluralizm stanowi przeciwieństwo konformizmu. Akceptuje różnice, zamiast na siłę harmonizować je do jednej, jednorodnej koncepcji. Gdyby skonsolidować w jeden promień wszystkie kolory tęczy, otrzymalibyśmy promień zwykłego, białego światła. Pluralizm stara się uwypuklać rożne odcienie – chce, żeby było kolorowo, a nie bezbarwnie. W społeczeństwie gotowym przyjmować i akceptować różne sposoby myślenia wszystkim żyje się lepiej.
Pluralizm sam w sobie nie jest celem, lecz jedynie środkiem do celu. Celem jest społeczeństwo, które wspiera ludzi wchodzących w jego skład – które chroni ich prawa i wolność, zarówno w sferze psychicznej, jak i poznawczej. Swoboda wyboru ram myślowych stanowi istotę ludzkiej wolności, ale ma też istotny wymiar praktyczny, pozwala bowiem podejmować lepsze decyzje w bardzo ważnych sprawach – co jest korzystne nie tylko dla jednostek, ale również dla całego społeczeństwa.
Na poziomie społecznym istota pluralizmu bynajmniej nie sprowadza się do tego, aby wybrać z całego zbioru ram myślowych jedną, w którą następnie wszystko zostanie wpisane. Chodzi raczej o współistnienie i równoległy rozkwit sprzecznych ze sobą koncepcji, które mogłyby znajdować zastosowanie w tym samym czasie. Doprowadzi to do ukształtowania się warunków, w których organizacje i ludzie będą mogli swobodnie szukać kontekstu dla swoich myśli.
Utrzymywanie pluralizmu w każdych okolicznościach przygotowuje społeczeństwo na nieoczekiwane wyzwania, które mogą zasadniczo wpłynąć na jego losy. Zapewnia elastyczność, do której można się odwołać wtedy, gdy trwanie przy dotychczasowych paradygmatach mogłoby się okazać niebezpieczne i gdy trzeba pilnie zmienić sposób myślenia.
Tak jak różnorodność stanowi klucz do ewolucyjnego mechanizmu przystosowania, tak i społeczeństwo nie jest się w stanie rozwijać bez pluralizmu gwarantującego bogactwo ram myślowych. Ujmując rzecz z perspektywy ewolucyjnej, społeczeństwo przepadnie w procesie doboru naturalnego, jeśli w krytycznych momentach nie będzie w stanie odwołać się do pluralistycznego bogactwa ram. Dlatego właśnie to ostatnie ma tak zasadnicze znaczenie dla społeczeństw – ponieważ to właśnie dzięki wielości wyboru kontekstów ludzie mogą stanąć na wysokości zadania, gdy przychodzi im się mierzyć z nieznanymi niewiadomymi.
Odrzucenie pluralizmu stanowi zagrożenie dla przetrwania społeczeństwa. Otwarcie się na wielość nieuchronnie spowoduje jednak pojawienie się koncepcji traktujących różnorodność modeli myślowych jako kłopotliwe i zgubne. Tak właśnie było w latach trzydziestych, gdy naziści, faszyści i komuniści zdołali skutecznie złożyć wachlarz myśli. Na zjawisko to zwraca uwagę filozof Karl Popper, który nazywa je paradoksem tolerancji. Zauważa, że tolerowanie nietolerancji ostatecznie prowadzi do całkowitego braku tolerancji.
Na kartach tej książki staraliśmy się sugerować, że nie ma czegoś takiego jak złe ramy myślowe – że pewne ramy mogą się co najwyżej nie sprawdzać w pewnych okolicznościach. Twierdziliśmy też, że w kwestii istnienia ram nie powinno być ograniczeń. Podkreślaliśmy jednakże, że ten postulat opatrzyć należy zastrzeżeniem. Brzmi ono tak: Istnieje tylko jedna zła rama, a mianowicie taka, która wyklucza inne.
Za przyjęciem takiego zastrzeżenia przemawiają wcale nie racje moralne czy etyczne – nie chodzi o nakaz religijny czy ciepłe uczucie płynące gdzieś z głębi serca – lecz kwestie na wskroś praktyczne. Pluralizm ram stwarza możliwość kreślenia lepszych kontekstów. To swego rodzaju myślowa „polisa ubezpieczeniowa” ludzkości na okoliczność zmieniających się dynamicznie warunków. Ludzie mający do dyspozycji tylko ograniczone ramy myślowe nie są w stanie w pełni wykorzystywać swojego potencjału poznawczego. Zawężanie ram nas ogłupia.
Trudno w prosty sposób rozpoznać złe ramy, trudno też jednoznacznie rozstrzygnąć, co należałoby z nimi zrobić. Tylko absolutyści twierdzą, że znają odpowiedź na każde pytanie. W konfrontacji ze złymi ramami trzeba się stale pilnować, żeby zachowywać otwartość i akceptację, a jednocześnie czujnym okiem wypatrywać tych koncepcji, które mogłyby nawoływać do nietolerancji wobec innych. Ważne jest już choćby to, aby sobie uświadomić, jak wielkie wyzwanie się z tym wiąże.
Trzeba też pamiętać, że złe ramy to często jedynie margines i że domyślnym stanem rzeczy powinna być tolerancja. W razie wątpliwości należy więc raczej rożne rzeczy dopuszczać, niż odrzucać, ponieważ ramodawcy mają naturalną skłonność do nadmiernie krytycznej oceny cudzych koncepcji.
Zadanie rozpoznawania tych sporadycznie się pojawiających złych ram ma jednak tak zasadnicze znaczenie dla społeczeństwa, że nie można tego zadania nikomu zlecić ani zdać się w tej kwestii na innych. Powinniśmy traktować je jako naszą wspólną odpowiedzialność.
Kenneth Cukier,
Viktor Mayer-Schönberger,
Francis de Véricourt
Powyższy tekst jest fragmentem książki Myślenie kontekstowe. Największa przewaga ludzi nad sztuczną inteligencją autorstwa Kennetha Cukiera, Viktora Mayer-Schönbergera i Francisa de Véricourta wydanej przez Wydawnictwo MT Biznes. Recenzję tej książki zamieszczamy w tym numerze SN.