Historia el.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 5150
W połowie 1944 roku II wojna światowa w Europie znalazła się w decydującej fazie zarówno na froncie zachodnim, jak i na wschodnim. Po rozpoczęciu przez Armię Czerwoną, w dniach 23-24 czerwca, wielkiej ofensywy i przełamania oporu wojsk niemieckich na terytorium ZSRR, oddziały 1. Frontu Ukraińskiego pod dowództwem marszałka Iwana Koniewa wkroczyły na terytoria przedwojennego państwa polskiego (II Rzeczypospolitej): 3 stycznia 1944 roku wyparły Wehrmacht z okolic miejscowości Sarny; 5 lutego zdobyły Równe i Łuck i przeszły do natarcia na Lwów–Sandomierz.
Z kolei jednostki 1. Frontu Białoruskiego pod dowództwem gen. armii Konstantego Rokossowskiego ruszyły 18 lipca do ataku na kierunku brzesko-warszawskim. Dwa dni później sforsowały Bug i wkroczyły na terytorium traktowane przez Józefa Stalina jako rdzennie polskie.
W pierwszym zajętym 22 lipca przez nie mieście, Chełmie, ogłoszony został przez radio moskiewskie Manifest Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego (PKWN), utworzonego dzień wcześniej na mocy i za zgodą Józefa Stalina. Po wyzwoleniu Lublina (23-24 lipca) wojska 1. Frontu Białoruskiego dotarły do Wisły na wysokości Dęblina (25 lipca) i rozpoczęły natarcie na Warszawę, które w pierwszej fazie zostało przez Niemców odparte.
Na wyzwolonych obszarach PKWN pełnił początkowo funkcje głównie administracyjne i zyskiwał, mimo że pochodził z kremlowskiego nadania, aprobatę części społeczeństwa mającego w pamięci lata hitlerowskiej okupacji i terroru. Faktyczną, realną władzę, podejmującą decyzje polityczne sprawowało NKWD, wywiad wojskowy, tzw. SMIERSz, niekiedy dowódcy jednostek Armii Czerwonej.
Większość Polaków za przedstawiciela suwerennej Polski uważała rząd na uchodźstwie w Londynie i obawiała się, nie bez podstaw, że uwolnienie kraju spod okupacji hitlerowskiej przez Armię Czerwoną stanowi groźbę jego satelizacji i całkowitego podporządkowania.
Ważną decyzją PKWN było ogłoszenie dekretu o reformie rolnej 6 września 1944 roku zakładającą parcelację bez odszkodowania majątków i gospodarstw powyżej 50 ha ( na Ziemiach Odzyskanych przekraczających 100 ha). Oznaczało to przewrót w stosunkach agrarnych i zniesienie ziemiaństwa jako elitarnej grupy społecznej. Tylko do końca 1944 roku władze rozparcelowały ponad 300 tys. ha, z których ok. 212 tys. otrzymali chłopi bezrolni i małorolni. Część gruntów rolnych przeznaczono na mające powstać gospodarstwa państwowe.
Oczekiwanie znacznej części polskiego społeczeństwa na wyzwolenie kraju przez aliantów, pozostającego pod wpływem poglądów politycznych po wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku, nie miało najmniejszych szans urzeczywistnienia. Zwycięska ofensywa Armii Czerwonej i jej wkroczenie na ziemie polskie przekreśliły założenia, że ZSRR nie będzie skutecznie decydować o sytuacji w Europie Środkowej i Południowo-Wschodniej. Polska nie była w stanie zapobiec uzależnieniu od potężnego wschodniego sąsiada, w żaden możliwy sposób nie mogła pozostać w orbicie wpływów mocarstw zachodnich. Po decyzjach Wielkiej Trójki (USA, ZSRR, W. Brytania) w Teheranie (28 listopada -1 grudnia 1943) i w Jałcie (4-11 lutego 1945) stało się jasne, że Polska pozostanie w radzieckiej strefie wpływów.
Waga Mazowsza
Doprowadzenie do klęski III Rzeszy wymagało, by Armia Czerwona rozwijała ofensywę na ziemiach polskich – przez nie wiodła najkrótsza droga do Berlina. W lecie i jesienią 1944 roku i zimą 1945 roku toczyła ona zacięte walki z Niemcami na Mazowszu. Przyjmując, że historyczne ziemie tego regionu, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku, znalazły się w większości w województwie warszawskim, a ich część północno-wschodnia i południowo-wschodnia włączone były do województwa białostockiego i lubelskiego, działania wojenne należy analizować na tych obszarach. Stanowiły one zwarte terytorium operacyjne w starciach między wojskami radzieckimi a niemieckimi. Walki na tym obszarze miały znaczenie zarówno militarne, jak i polityczne ze względu na to, że na Mazowszu położona jest Warszawa – stolica Polski.
W połowie lipca 1944 roku wojska radzieckie 1. i 2. Frontu Białoruskiego dotarły do Prus Wschodnich w rejonie Augustowa i zajęły podstawy wyjściowe nad Biebrzą i Narwią (na odcinku od Łomży do Serocka) oraz Wisłą pod Magnuszewem.
Natarcie na Warszawę wymagało rozbicia wojsk niemieckich w rejonie Białegostoku i Brześcia i rezygnacji z czołowego ataku na stolicę. W tej sytuacji oddziały 2. Frontu Białoruskiego, po opanowaniu 27 lipca Białegostoku, miały rozpocząć natarcie w kierunku Zambrowa i Ostrołęki, a ugrupowania 1. Frontu Białoruskiego działać na kierunku Ciechanowiec-Pułtusk, Brześć-Siedlce i Chełm-Lublin. Celem tych działań miało być okrążenie wojsk niemieckich i wyjście nad Narew i Wisłę na południe od Warszawy.
Zacięte walki doprowadziły do wyzwolenia 23 lipca Łukowa, 24 lipca Międzyrzecza i pięciodniowych starć o Siedlce, z których wyparto Niemców ostatecznie 31 lipca, po kapitulacji twierdzy Brześć (28 lipca). Opanowano także powiat Bielsk Podlaski. Wojska radzieckie wyszły na linię Suraż-Ciechanowiec i nacierały na Ostrów Mazowiecką.
Oddziały pancerne przełamały obronę niemiecką pod Garwolinem i Parysowem, 29 lipca zajęły Karczew i Kołbiel, a 30 lipca Otwock, Wołomin, Radzymin i znalazły się na przedpolach Warszawy od strony Pragi. Jednakże bitwa pancerna w okolicach tych dwóch ostatnich miejscowości, stoczona 5 sierpnia, przyniosła sukces wojskom niemieckim, co zahamowało radziecką ofensywę na Warszawę. Nie powiódł się zatem plan opanowania Pragi przez wojska prawego skrzydła 1 Frontu Białoruskiego.
Autonomiczna decyzja Warszawy
Natarcie Armii Czerwonej na Warszawę zostało zatrzymane w czasie, gdy od 1 sierpnia 1944 roku wybuchło powstanie i trwały w niej walki z Niemcami, które bez pomocy aliantów, zwłaszcza ZSRR, skazane było na klęskę. Meldował o tym 8 sierpnia Sztabowi Naczelnego Wodza w Londynie gen. Tadeusz Bór – Komorowski, prosząc o przekazanie dowódcy Okręgu Warszawskiego płk. Antoniemu Chruścielowi („Monter”) informacji o tragicznym położeniu powstańców marszałkowi K. Rokossowskiemu. Stwierdzał, że prowadzą oni walkę z Niemcami w Warszawie z udziałem całej ludności i wszystkich organizacji wojskowych, scalonych w Armii Krajowej i tych, które do walki dołączyły się, jak Milicja Robotnicza, Armia Ludowa i inne. Płk. Chruściel określił, że pomoc wojsk radzieckich jest koniecznością. Starcia, skazane na niepowodzenie wskutek miażdżącej przewagi Niemców, zakończyły się podpisaniem przez gen. Bora aktu kapitulacji 2 października 1944 roku. Przyczyny i konsekwencje wybuchu powstania warszawskiego są do dzisiaj przedmiotem sporów i skrajnie rozbieżnych ocen.
Klęska powstania warszawskiego oznaczała jednocześnie załamanie Akcji „Burza”, paraliż organizacyjny i częściowo moralny Armii Krajowej. Nie otrzymała ona precyzyjnych rozkazów jak postępować w warunkach obecności zwycięskiej Armii Czerwonej. By zapobiec nierozważnym działaniom, pełniący obowiązki Komendanta Głównego AK gen. Leopold Okulicki raportował 9 grudnia 1944 roku prezydentowi Rzeczypospolitej na uchodźstwie: „Dalsze utrzymywanie pod bronią oddziałów zmobilizowanych w czasie „Burzy” stało się niemożliwością./.../ Dużo oddziałów prowincjonalnych zostało rozbitych/.../, powstało niebezpieczeństwo przekształcenia się takich grupek w zwykłe bandy rabunkowe...”
W tej sytuacji rząd emigracyjny polecił gen. Okulickiemu rozwiązać „istniejące w terenie po stronie sowieckiej oddziały konspiracyjne i partyzanckie Armii Krajowej”, lecz zachować „ szkieletową sieć komórek ściśle konspiracyjnych”. W dwa dni po wyzwoleniu Warszawy, tj. 19 stycznia 1945 roku, gen. Okulicki nakazał rozwiązanie Armii Krajowej i apelował, by jej żołnierze realizowali wartości niepodległego państwa polskiego. Zdawał sobie sprawę, że walka zbrojna z frontowymi oddziałami Armii Czerwonej i resortami siłowymi PKWN jest politycznie chybiona, a militarnie pozbawiona jakichkolwiek szans na zwycięstwo. Zdecydowana większość żołnierzy AK podporządkowała się tym decyzjom, lecz nie uznały ich ugrupowania Narodowych Sił Zbrojnych i Narodowej Organizacji Wojskowej, a także nieliczne jednostki AK działające na Kresach.
Powstanie warszawskie okazało się politycznym i militarnym kryterium prawdziwych intencji Stalina. Jego postawa i decyzje są ciągle przedmiotem sporu historyków. „ Generalnie przeceniamy – twierdzi prof. Andrzej Skrzypek – znaczenie militarne powstania. Było ono demonstracją – niestety bezsilności. Czy oddziały 1. FB (Frontu Białoruskiego) mogły sforsować Wisłę i pomóc – jest dyskusyjne. Początkowo zapewne nie mogły, a potem sprzeczności polityczne uniemożliwiły jakąkolwiek akcję”.
Oceny sytuacji
Terytorium Polski znalazło się w strefie radzieckiej okupacji wojskowej, na którym walczyły z Niemcami cztery fronty Armii Czerwonej, organizacyjnie od siebie niezależne. Ich dowództwa stanowiły ośrodki władzy na wyzwalanych spod hitlerowskiej okupacji ziemiach polskich. Dawały one ochronę polityczną i militarną PKWN. Prof. Adam Schaff ocenił („Moje spotkania z nauką polską”), że w ówczesnej sytuacji międzynarodowej i wewnętrznej „była tylko alternatywa: albo wcielić Polskę w ramy Związku Radzieckiego jako 16 republikę, albo przyjąć formę /.../ kraju o ograniczonej suwerenności, co uznawali wszyscy dookoła – zarówno przyjaciele, jak i wrogowie, prócz nieprzejednanych /... /, innej alternatywy nie było”. Opinię tę podzieliła prof. Krystyna Kersten twierdząc, że „żadna polityka polska/.../nie mogła zapobiec włączeniu Polski w sferę dominacji radzieckiej i co za tym idzie – ustanowieniu władzy komunistów”(„Między wyzwoleniem a zniewoleniem. Polska 1944-1956”).
Armia Czerwona i towarzyszące jej jednostki bezpieczeństwa i wywiadu nie tolerowały na obszarze swoich działań bojowych obecności żadnych ugrupowań zbrojnych nie uznających władzy PKWN. Były one zwalczane w sposób brutalny i bezwzględny w akcjach tzw. oczyszczania tyłów. Aprobował je prezydent USA Franklin Delano Roosvelt, który w liście z 6 lutego 1945 roku pisał do radzieckiego dyktatora, iż „armia Wasza, posuwająca się na Berlin, powinna mieć zapewnione bezpieczeństwo na tyłach”. Stwierdził także, że: „Żaden rząd tymczasowy, który by przysparzał Waszym silom zbrojnym jakichkolwiek tego typu kłopotów, nie może być przez Was i nie powinien być przez nas tolerowany” (Andrzej Skrzypek, „Mechanizmy uzależnienia. Stosunki polsko – radzieckie 1944-1947”). Stanowisko Roosvelta było zgodne z zapisami konwencji haskiej z 1907 roku.
Armia Czerwona i służby specjalne ZSRR zwalczały wszelkie przejawy i formy działalności antykomunistycznej. Już w sierpniu 1944 roku doszło do aresztowań na obszarze tzw. Polski lubelskiej: 23 sierpnia wywieziono 213 żołnierzy z obozu nr 43 w Skrobowie do miejsca odosobnienia w Riazaniu. Każdy front Armii Czerwonej dysponował obozami, w których przetrzymywano żołnierzy i działaczy polskiego podziemia niepodległościowego. Na obszarze Mazowsza i Podlasia powstały obozy w Sokołowie Podlaskim, Lublinie, Rembertowie, Kutnie, Skierniewicach, Ciechanowie, Działdowie, Puławach, Łodzi, Radomiu, Sandomierzu, Włoszczowie, a także w Olsztynku i Iławie. W miarę posuwania się wojsk radzieckich na zachód obozy te przenoszono na tereny oswobodzone spod niemieckiej okupacji.
Ocenia się, że tylko w okresie jesień 1944 – wiosna 1945 łącznie aresztowano i deportowano do ZSRR ponad 61 tys. osób.
Akcja „oczyszczania tyłów” spowodowała nasilenie działań antyradzieckich i antykomunistycznych, aktywizacji ugrupowań podziemia określanego dość powszechnie po 1989 roku mianem niepodległościowego.
Skutki powstania
Powstanie warszawskie nie osiągnęło żadnego zakładanego celu – ani politycznego, ani wojskowego. Niemcy nie zostali wyparci z Warszawy, która została wyzwolona 17 stycznia 1945 roku przez wojska radzieckie i walczące razem z nią oddziały 1. Armii Wojska Polskiego.
Zahamowanie ofensywy Armii Czerwonej opóźniło wyzwalanie Mazowsza. Wprawdzie 8 sierpnia 1944 roku marszałkowie Gieorgij Żukow i K. Rokossowski przedłożyli Stalinowi plan przygotowania i przeprowadzenia warszawskiej operacji zaczepnej, lecz nie została ona przez niego zaakceptowana. Miano ją rozpocząć, gdy prawe skrzydło 1 Frontu Białoruskiego dotrze do Narwi i opanuje przyczółki na jej zachodnim brzegu na odcinku Pułtusk – Serock.
Zakładano, że operacje tę można rozpocząć 25 sierpnia z zadaniem dotarcia do rubieży: Ciechanów, Płońsk, Wyszogród, Sochaczew, Skierniewice, Tomaszów. Profesor Andrzej Werblan stwierdza, że zdobycie Warszawy mogłoby nastąpić 27 lub 28 sierpnia. „Stalin tego planu nie zaakceptował, ale przecież nakazał jego opracowanie. Nie zrobił tego dla propagandy – sądzi Werblan – plan pozostał w tajnych archiwach przez następne trzydzieści lat. /.../ Gdyby istniały polityczne przesłanki, operacja warszawska byłaby realizowana jako swoisty prezent dla Stanisława Mikołajczyka, premiera nowego rządu w koalicji z PPR. Nic z tego nie wyszło, więc operacja została odłożona. Z czysto wojskowego punktu widzenia była raczej nieracjonalna, wymagała zbyt dużo wysiłku dla zbyt małego efektu.” („Modzelewski-Werblan. Polska Ludowa”. Rozmawia Robert Walenciak).
Odrzucenie przez Stalina tego planu spowodowało, że K. Rokossowski rozkazał zintensyfikowanie działań bojowych na skrzydłach 1 Frontu Białoruskiego, zwłaszcza skrzydła prawego. W dzienniku frontowym opisano, że: „ W sierpniu 1944 r. wojska 1. Frontu Białoruskiego, rozwijając natarcie, sforsowały Nurzec, Bug, Brok, opanowały 800 miejscowości, w tym miasta: Węgrów, Kałuszyn, Liw, Małkinia Górna, Mińsk Mazowiecki, Ostrów Mazowiecka, Sokołów, Tłuszcz, Ciechanowiec, przesunęły się na głębokość do 100 km, dotarły do Narwi od Pułtuska do jej ujścia, przekroczyły rzekę i zdobyły przyczółek na jej zachodnim brzegu. Wojska lewego skrzydła 1. Frontu Białoruskiego utrzymały swoje pozycje na podejściach do Pragi, odparły próbę nieprzyjaciela wyparcia naszych oddziałów na północny wschód od Pragi i tym samym wzmocniły swoje pozycje”.
W meldunku tym nie podano, że wojska radzieckie uchwyciły ważny przyczółek na północnym brzegu Bugu na wschód od Wyszkowa. 10 sierpnia zdobyły one Stanisławów, 31 sierpnia wyzwoliły Radzymin a 6 września, po ciężkich walkach, opanowały Wołomin.
Barierą Wisła
Pod koniec sierpnia 1944 roku Armia Czerwona natrafiła na coraz silniejszy opór nieprzyjaciela po przegrupowaniu oddziałów armii „Środek” gen. płk. Hansa G. Reinhardta do rejonu Serocka i Zegrza oraz na przedmoście praskie. Dowództwo niemieckie odtworzyło na centralnym odcinku strategiczny front co zmusiło wojska radzieckie do przejścia do obrony. W rezultacie Naczelne Dowództwo Armii Czerwonej wydało dyrektywę o przeniesienie jej głównego wysiłku na południowy fragment frontu.
Zdobycie Pragi w dniach 10-14 września było sukcesem wojsk radzieckich, lecz nie oznaczało, że są one gotowe do udzielenia pomocy walczącym powstańcom, mimo że front przenosił się z przedpola do stolicy. Warszawski węzeł komunikacyjny stracił dla wojsk niemieckich walczących nad Wisłą i Narwią znaczenie operacyjne, komplikował ich zaopatrywanie w sprzęt bojowy i amunicję.
Nieudane forsowanie Wisły w dniach 16-23 września przez oddziały 1. Armii Wojska Polskiego pod dowództwem gen. dywizji Zygmunta Berlinga oznaczało osamotnienie walczących powstańców. W tej sytuacji dowódca 1. Frontu Białoruskiego nakazał, rozkazem z 23 sierpnia, przejście 1. Armii WP do obrony na wschodnim brzegu Wisły na odcinku od Pelcowizny do Karczewa.
Zacięte walki o utrzymanie zdobytych przez oddziały 1. Frontu Białoruskiego i 1. Armii Wojska Polskiego pozycji trwały po kapitulacji formacji powstańczych Armii Krajowej. W październiku i listopadzie jednostki 2. Frontu Białoruskiego walczyły o utrzymanie przyczółków pod Różanem i Pułtuskiem a jednostki 1. Armii Wojska Polskiego nacierały w kierunku Tarchomina, Jabłonny i Legionowa.
Wielka operacja
Zgodnie z planem Naczelnego Dowództwa Armii Czerwonej, przyjętym 28 listopada 1944 roku, w styczniu 1945 roku rozpoczęto ofensywę siłami pięciu frontów, której celem było rozbicie wojsk hitlerowskich między Wisłą a Odrą. W szczególności oddziały 2. i 3. Frontu Białoruskiego miały zlikwidować opór niemieckiej armii „Środek” i z przyczółków na prawym brzegu Narwi nacierać na Mławę i Malbork.
Ofensywa Armii Czerwonej na Mazowszu, rozpoczęta 14 stycznia 1945 roku, natrafiła na silny opór wojsk niemieckich, które umocniły swoje pozycje nad Narwią, Pisą, Orzyszem, Wkrą, Drwęcą, Pilicą, Wisłą, Bzurą i Rawką. Przełamując obronę wojsk niemieckich siły 1. Frontu Białoruskiego wkroczyły, jak wspomniano, 17 stycznia 1945 roku do Warszawy, a 19 stycznia wyzwoliły Gostynin, najdalej na zachód wysunięty powiat woj. warszawskiego.
Armie 2. Frontu Białoruskiego toczyły w tym czasie walki na północnych terenach tego województwa. Kolejno wyzwoliły 17 stycznia: Maków Mazowiecki, Ciechanów i Pułtusk. Ich uderzenie na cofające się wojska hitlerowskiego okupanta, doprowadziło do oswobodzenia 18 stycznia: Przasnysza, Gruduska, Glinojecka, Modlina i Zakroczymia. Następnego dnia oddziały 2. Frontu Białoruskiego wyparły Niemców z Mławy, Działdowa i Szreńska, a 20 stycznia wyzwoliły Żuromin, Płońsk, Raciąż i Czerwińsk.
W dniach 20-21 stycznia jednostki tego frontu oswobodziły spod hitlerowskiej okupacji północną część woj. warszawskiego z takimi miastami jak Chorzele, Bielsk, Wyszogród, Sierpc (20 stycznia) i 21 stycznia największe miasto – Płock. Już 30 stycznia 1945 roku Armia Czerwona i oddziały Wojska Polskiego przekroczyły pod Sępólnem dawną granicę zachodnią II Rzeczpospolitej.
Na ziemiach polskich Armia Czerwona przeprowadziła jedną z największych operacji drugiej wojny światowej i zrealizowała tak pod względem militarnym, jak i politycznym, założone przez Stalina cele. Na kierunku jej głównego uderzenia, w tym i na Mazowszu, tj. w pasie działań 1. i 2. Frontu Białoruskiego i 1. Frontu Ukraińskiego, obejmującym 550 km odcinek frontu od Ostrołęki do Jasła, skoncentrowano 3,5 mln żołnierzy, około 10,5 tys. wozów bojowych, około 50 tys. dział i moździerzy i 6,8 tys. samolotów.
Straty
Wyzwolenie Mazowsza dawało nadzieję na jego szybką odbudowę, tym bardziej, że było ono zniszczone w rezultacie działań militarnych i pięcioletniej okupacji hitlerowskiej. Straty demograficzne wyniosły w latach 1939-1945 ponad 207 tys. mieszkańców, a ok. 24,5 tys. uznano za zaginione. Na północnym Mazowszu hitlerowscy okupanci zamordowali ponad 72 tys. osób, w tym przeszło 48 tys. mężczyzn, ok. 13 tys. kobiet i niemal 11 tys. dzieci. Największe straty poniosły powiaty: warszawski, grójecki, garwoliński, miński, mławski.
Wojna i okupacja doprowadziły również do ogromnych strat materialnych na Mazowszu. Niemal całkowicie zniszczona została Warszawa. Straty materialne miasta i jego mieszkańców wyniosły 54,6 mld dolarów USA (wg wartości z 2004). Stolica Polski utraciła niemal 80% przedwojennej zabudowy. Biuro Odszkodowań Wojennych w opracowaniu z 1946 roku oceniło, że przypada na nią 34,5% wartości zniszczeń i strat całego kraju.
W skali całego kraju straty wyniosły 7,2%. Zniszczenia w podstawowych działach gospodarki Mazowsza wyniosły w kolejnictwie – 80%, poczcie i telekomunikacji – 60%, urządzeniach kulturalnych – 40%, gospodarce rolnej – 35%, w leśnictwie – 30%. Co czwarte gospodarstwo rolne, tj. 57 985 zagród, uległo dewastacji. Ocenia się, że majątek narodowy w tym regionie uległ zniszczeniu w przeszło 30%.
Adam Koseski
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1156
Rozumiał się na pańskości
Na początku XIX wieku Gromady Ludu Polskiego mogły pisać o dwóch przeciwstawnych ojczyznach – tej ludowej i tej pańskiej. „U chłopa na Mazurach – opisywał Henryk Słotwiński – »ojcyzna« była ojcowizną (spadkiem po ojcu), »polok« był jakimś mitycznym potworem, nierównie gorszym od diabła, a chłop sam w swem silnym przekonaniu nie był polskim, jeno »cysarskim«”.
Gdy jeszcze w 1900 roku pytano robotników sympatyzujących z ruchem anarchistycznym o ich ojczyznę, ci odpowiadali na przykład, że „jest to ta część kuli ziemskiej, którą nazywają Hiszpanią” lub „obszar między Alpami i Oceanem Atlantyckim”. W 1946 roku socjolog pisał już, że „wraz z demokratyzacją kultury zdemokratyzowała się także ojczyzna: posiadanie ojczyzny przestało być jednym z przywilejów klasowych”.
O ile społeczeństwo Polszczy opierało się na ostrym klasowym konflikcie, o tyle społeczeństwo Polski zbudowano na międzyklasowym sojuszu. „Teraz w XX wieku – zauważał reportażysta w 1934 roku – ustrój patriarchalny był we krwi obu stron zakorzeniony głęboko, potrzebny jak woda, jak powietrze. Chłop lubił czuć silną rękę nad sobą, rozumiał się na tej pańskości i kochał się w niej”.
Przedstawiciele niegdyś przeciwstawnych ojczyzn dogadali się jak pan z panem. Połączyła ich świadomość, że mają ją jedną, wspólną – Polskę. Kraj, w którym rządzili ojcowie, bez względu na to, z jakiej pochodzili klasy. To właśnie sojusz ojców, trzymających swoje rodziny żelazną ręką, stał się zaczynem wspólnoty narodowej. Silne męskie ręce uścisnęły się na znak zgody, przypiły do siebie i machnęły na dawne krzywdy.
Stroną tego porozumienia była z jednej strony wywodząca się ze szlachty inteligencja, a z drugiej arystokracja ludowa – najbogatsi przedstawiciele chłopstwa, którzy wraz z końcem pańszczyzny dostali możliwość posiadania ziemi i mogli się przepoczwarzyć w gospodarzy, małych panów na swoich włościach.
Tak o cementowaniu się tego paktu pisał w 1935 roku socjolog: „Przeciętny zamożny gospodarz obecny ma wiele cech wspólnych z przeciętnym szlachcicem polskim wieków ubiegłych”. I dalej: „Sposób bawienia się, wydawania pieniędzy, okazywania gościnności jest wśród arystokracji chłopskiej ten sam, co u dawnej szlachty: »zastaw się, a postaw się« to maksyma obowiązująca równie dobrze chłopa gospodarza – tego ziemianina na kilkunastu morgach, jak szlachcica – ziemianina na jednej wiosce”. /…/
„Władza ojcowska była niegdyś bardzo znaczna” –
czytamy w wydanym w 1910 roku podręczniku prawa polskiego. „Od ojca zależało uznać dziecko […] za swoje lub nie. Stąd wynikało dalej prawo przedaży i zastawu dzieci. Na Litwie czasu głodu przedawano siebie samych lub członków swej rodziny. […] Gdy ojciec dopuścił się przestępstwa, a nie miał się czem uiścić, płacił dziećmi, o ile one wiedziały o tym występku i były dorosłe […]. Ojcu przysługiwało również prawo sądownictwa nad dziećmi, a sądownictwo to wykluczało nawet sądownictwo prawa pospolitego. […]/…/
Możność klapsa. Tylko tyle i aż tyle. Prawo do bezkarnego bicia słabszych jest bezpośrednim łącznikiem między dawnym a współczesnym patriarchatem. /…/
Reportaż z 1902 roku: „W Polsce, we wszystkich trzech zaborach, przewaga znajduje się po stronie męskiej – przewaga łagodzona zwyczajem w sferach towarzyskich wyższych, prawie nieograniczona w niższych. Bijanie, vulgo »pranie«, bab przez mężów uważa się za rzecz zwyczajną. Mężowie nie przypuszczają, ażeby im nie wolno być miało kobiet ich wygrzmocić od czasu do czasu. Z wyobrażeniem tym przybywają do Ameryki i doświadczenie – niekiedy gorzkie – naucza ich, że wolność w Ameryce jest we względzie tym niewolą. Mąż nie tylko ręki na żonę podnieść nie ma prawa, ale żona do odpowiedzialności pociągnąć go może nie tylko za bicie, ale nawet za stosowanie do niej wyrazów obelżywych”.
Stany Zjednoczone na początku XX wieku nie były, rzecz jasna, krajem wolnym od przemocy. Lecz inaczej ją zorganizowano niż na ziemiach polskich. Cytowany dziennikarz wspomina o linczowaniu czarnoskórych mężczyzn oraz o szubienicach, na których często kończyli. Jaki kraj, taka kaźń. W Ameryce to podziały rasowe znajdowały się najbliżej skóry. Patriarchat też był wpleciony w ten węzeł nierówności, lecz pozostawał nieco w tle. To rasy-klasy wybijały się na pierwszy plan ludzkiego krajobrazu. Struktura społeczna Polszczy natomiast opierała się na władzy karzącej męskiej ręki. Na wspólnocie bicia osadzono projekt nowej ojczyzny.
Andrzej Roch Świętochowski tak wspominał swoje lata gimnazjalne z drugiej połowy XIX wieku: „Bito w więzieniu i w wojsku, bito z wyroku sądu, bito z rozporządzenia wójta gminy i burmistrza, bito dzieci w domu, bito je więc i w szkole. Bat spospolitował się i stał się w edukacji młodego pokolenia czymś tak niezbędnym, jak chleb w codziennym życiu. Nie pojmowano, by bez tego środka można było utrzymać karność domową i szkolną. Ojciec, odwożąc malca do szkół, szeptał niekiedy zwierzchnikowi na ucho: »Niech tam szanowny dyrektor zapisze co czasem temu smarkaczowi na skórze, by nie zapomniał moresu«”.
„Mnie bili, ja budu bić”, mówiła jeszcze pod koniec XX wieku pani Stanisława z Roubów.
Ojczyzna
„Opisując to piekło, nie miałem na myśli rozgoryczać ludu przeciw tym, którzy los jego mieli całe wieki w swem ręku” – podkreślał w 1904 roku Bojko, pisząc o pańszczyźnie. „Bogu – największemu przyjacielowi chłopów dzięki, dziśmy są wolni ludzie i sąśmy przecież do ludzi podobniejsi. Sąśmy już nie cesarscy, jak nasi ojcowie, ale głośno się przyznajemy do tej matki ojczyzny, która nam tyle wieków była straszną macochą – i z chlubą zwiemy się ludem polskim! A jeżeli pokrzywdzeni starsi bracia [szlachta] przez nas w roku 1846 mówią przez usta poety Wyspiańskiego, że »myśmy wszystko zapomnieli«, to my dawno wołamy z Szelą Wyspiańskiego: »dajcie, bracia, kubeł wody: ręce myć, nogi myć, suknie prać, nie będzie (krwi) znać…«”.
Krzyk niezgody, twierdzi Bojko, który wydobywał się z poddanego ciała, należy już do przeszłości. Teraz zamiast krzyku trzeba mówić spokojnie i rzeczowo: „Bo dziś i na chłopa polskiego nadszedł czas, by głos sam zabrał i upomniał się o to, co go boli”. Chłopi mogli stłumić krzyk, gdyż po przekroczeniu progu współczesności otworzyło się dla nich jako klasy bezprecedensowe okno mobilności społecznej.
W czasach pańszczyźnianych była to kwestia indywidualna: ci chłopi, którzy dorobili się majątku, mieli szansę uciec od swojego losu, porzucając włościański styl życia i podając się za szlachtę. Uwłaszczenie, które po raz pierwszy od kilkuset lat pozwoliło wiejskiej elicie na posiadanie ziemi, a przez to bogacenie się – przy jednoczesnym zachowaniu chłopskiej tożsamości – zmieniło w tym sensie wszystko.
Niektórzy chłopi stali się gospodarzami we współczesnym tego słowa znaczeniu, inni spadli jeszcze niżej w hierarchii służebności. Ale i przed wiejską biedotą otworzył się lufcik: umiędzynarodowienie mobilności i migracja do Ameryki.
Pisze socjolog: „W wielu okolicach powstała nowa plutokracja wioskowa, złożona z ludzi, którzy dorobili się w Ameryce i powróciwszy, zakupili gospodarstwa lub powiększyli obszar dziedziczny. Ta możność przejścia z kategorii biedoty wiejskiej do kategorii wioskowych magnatów przyczyniła się do uśpienia uczuć niechęci do bogaczów wśród części bezrolnych i małorolnych. Podobnie w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej proletariat wielkoprzemysłowy do niedawna w znacznych swoich odłamach miał postawę nie antykapitalistyczną, ale prokapitalistyczną, wobec tego, że każdy robotnik łudził się tam nadzieją, iż przy sprzyjających okolicznościach zostanie właścicielem fabryki”.
Gdy Polska odzyskała niepodległość jako państwo, odrodziła się jako kraj panów i sług.
Różnica polegała na tym, że panem mógł już być otwarcie każdy: zarówno minister, urzędnik, gospodarz, jak i majster w fabryce. Wystarczyło mieć do potwierdzenia swojej pańskości kogoś, kto będzie usługiwał. Nawet najbiedniejszy mieszkaniec wsi mógł teraz uwierzyć, że każdy człowiek ma szansę stać się panem. Zwłaszcza jeśli urodził się mężczyzną.
Tak było też i po zakończeniu drugiej wojny światowej. „Był to chyba rok 1948, gdy zamieszkaliśmy jako przybysze w opuszczonym szlacheckim dworze – wspominał Roch Sulima. – Przychodził do nas miejscowy nadleśniczy, który nie krył swej szlacheckiej genealogii. Pamiętam jego uściski dłoni z okolicznymi chłopami. Kiedy do takiego »uścisku« dochodziło, zawsze odwracał twarz w inną stronę. Twarz pańska i twarz chłopska się nie spotykały. Zapamiętałem to – dodaje Sulima – gdyż scenki tych »powitań« były szeroko komentowane”.
Podobnie jak w drugiej połowie XVI wieku, gdy zniesiono nominalnie niewolę w Polszcze, a niewolników od tego momentu należało nazywać czeladzią, tak czterysta lat później, gdy na ziemiach polskich ostatecznie zakończono przymusową pracę, instytucja ta przeszła kolejną metamorfozę. Znów: niewola nie zniknęła, ale jedynie zmieniła nazwę, postać – przeistoczyła się w czysty patriarchat. W system, w którym ponad podziałami klasowymi pan dogaduje się z panem, brat z bratem, ojciec z ojcem, kolega z kolegą. Facet lubi czuć nad sobą silną rękę, bo sam ma taką; cały naród rozumie się na tej pańskości i się w niej kocha.
Gdy od końca drugiej wojny minęło pokolenie, transformacja ta stała się faktem dokonanym. W 1982 roku pisarz zauważał: „Polacy tęsknią do ojca, rosłego draba z wąsami, o szorstkich, ale zdecydowanych ruchach. Polacy kochają tatusiów z pasem rzemiennym w ręku, tatusiów gniewnych, ale sprawiedliwych, którzy są szanowani przez wszystkich sąsiadów. Miło jest, bawiąc się w piaskownicy, przypomnieć sobie czasem tatę, który kiedy wróci z pracy, natrze uszu temu piegowatemu drągalowi z sąsiedniej ulicy.
Dlatego Polacy nie potrafią żyć bez ojców narodu. Dlatego Polacy całym ogromnym wysiłkiem podświadomości usiłują w każdej mikro-epoce urodzić złotego cielca w postaci atrapy ojca. Dlatego każda menda w tym kraju drapuje się co rana w wytarte szaty ojca narodu, czyli ojca i rodziciela niedorosłych Polaków. Ale może, w gruncie rzeczy, każdy naród cierpi na podobny kompleks. Nie kompleks Edypa, lecz kompleks Stasia, Zbysia czy Wojtka.
Kacper Pobłocki
Są to fragmenty książki Chamstwo Kacpra Pobłockiego wydanej przez Wydawnictwo Czarne, której recenzję opublikowaliśmy w numerze 6-7/21 SN.
Wyróżnienia i tytuł pochodzą od Redakcji.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1279
Legitymacja władzy publicznej w państwie demokratycznym jest jednocześnie wyjątkowo słaba i zbyt silna. Słaba, bo zależna od nastrojów, a przede wszystkim prognoz wyborczych; strach przed przegranymi wyborami i zemstą obecnej opozycji paraliżuje i ubezwłasnowolnia.
Jednocześnie demokratyczny wybór może ośmielić do działań, o których nie śniło się nawet charyzmatycznym dyktatorom, co oczywiście wiąże się ze zwiększeniem ryzyka przegranej w wyborach.
Potencjalna siła jednak najczęściej przegrywa z naturalną słabością. Ona dominuje; ujawnia się, zwłaszcza gdy demokratycznie wybranej władzy przychodzi rządzić ludźmi bogatymi.
Nie powiem nic oryginalnego, twierdząc, że racjonalny i efektywny model demokratycznego państwa zakłada po cichu, że wielkie bogactwo nie istnieje, a rządy sprawowane są nad egoistycznym społeczeństwem gołodupców, którzy głównie w pocie czoła zaspokajają swoje codzienne potrzeby.
Ora et labora. Nie ma głodu i biedy, ale brak jest również oligarchów, wielkich „międzynarodowych” koncernów, które stać na przekupstwa, zwłaszcza te legalne. Oni przecież dla własnego bezpieczeństwa są w stanie opanować czwartą władzę, czyli media, gremia opiniotwórcze, naukowców, a także (choć pośrednio) trzecią władzę, czyli elity wymiaru sprawiedliwości. Dzięki lobbingowi są zdolni kształtować proces legislacyjny i zdusić w zarodku każdą rządową inicjatywę, która zagrażałaby interesom bogatej mniejszości.
Członek demokratycznie wyłonionego rządu jest z reguły dość śmiesznym petentem, gdy antyszambruje w „wielkich koncernach” i zabiega o ich przychylność. Szczególnie, gdy jest to firma z państwa będącego protektorem „wolnego świata”. Przecież dobrze wie, że niczym nie różni się od muchy, tej którą można, podobnie jak ministra, zabić gazetą. Bo czwarta władza często albo służy władzy – pierwszej lub drugiej, albo ma innych, bogatych protektorów.
Przypomnę mało znane wydarzenie z początków zeszłego wieku, obrazujące (jakoby) siłę wolnej prasy. Bohaterem tej opowieści jest dziennikarz Maximilian Harden, który skompromitował bezpośrednio najbliższe otoczenie Wilhelma II, a pośrednio również samego cesarza, bo ujawnił homoseksualizm tych ludzi. Była to zupełnie inna epoka.
W II Rzeszy, podobnie jak w innych państwach Zachodu, homoseksualizm był przestępstwem. Skandal ten doprowadził do politycznego upadku i kompromitacji „Phila” zu Eulenburga, będącego osobą szczególnie bliską Wilhelmowi oraz liderem zapomnianej już Grupy z Liebenbergu, czyli klanu homoseksualistów faktycznie rządzących w tym państwie.
Z perspektywy dzisiejszej, również zachodniej poprawności, sukces Hardena spotkałby się z powszechnym potępieniem opiniotwórczych mediów i „społeczności międzynarodowej”, bo przecież nikt nie może podnieść ręki na środowisko LGBT. Wtedy było inaczej. Cesarz musiał się pożegnać ze swoimi bliskimi współpracownikami, którzy pod wpływem prasy utracili stanowiska. Wilhelm przeżył wtedy chyba najgłębsze załamanie nerwowe, z którego już nigdy nie zdołał w pełni wyjść.
Przypomnę, że wydarzenia te zapoczątkowały faktyczny upadek tego władcy, ustępliwość w stosunku do otoczenia, a przede wszystkim rządy jeszcze głupszych polityków i generałów. Ich wybory doprowadziły w ciągu następnych kilku lat do wywołania przegranej w ciągu czterech lat wojny i definitywnego zakończenia historii monarchicznych Niemiec. A wszystko z powodu nikomu nieznanego dziennikarza, nomen omen będącego przechrzczonym Żydem. On udowodnił siłę wolnych mediów.
Dziś wiemy, że było zupełnie inaczej. Był on narzędziem jednego z bliskich współpracowników (w randze ministra) Wilhelma II – Friedricha von Holsteina, który tracił wpływy na rzecz nowego cesarskiego faworyta – owego „Phila”. To była zemsta odtrąconego kochanka, bo ów Holstein, podobnie jak większość najbliższego otoczenia cesarza, również był homoseksualistą. Są to fakty już zbadane i opisane.
o co było to wspomnienie? Aby zobrazować tezę, że gdy czwarta władza sięga po realną władzę, to bardzo często działa w interesie żrących się elit lub innych „pretendentów do tronu”. Bardzo często są nimi oligarchowie czy też koncerny, które za pomocą mediów eliminują nieposłusznych polityków, konkurentów ekonomicznych czy nawet całe partie polityczne.
I wszystko jest pozornie w jak najlepszym porządku, bo zmiana demokratycznie wybranej władzy następuje w wyniku presji „wolnych mediów”, mieści się więc to w paradygmacie „liberalnej demokracji”. Tu słabość demokratycznej legitymacji władzy ujawnia się w pełnej krasie. W państwie, w którym większość mediów jest w rękach obcego kapitału, demokratycznie wyłoniony rząd jest na straconej pozycji, a lata 2015–2017 są tego dobrym przykładem.
Ja też nie raz byłem zaszczycony nagonką medialną organizowaną przez międzynarodowy biznes podatkowy (chyba widziały we mnie konkurenta, bo odrzuciłem ich oferty) lub przez beneficjentów patologii legislacyjnych w obecnym podatku od towarów i usług. Jedni i drudzy mają pieniądze, pozwalające zupełnie legalnie przekonać czwartą władzę.
Byliśmy, jesteśmy i być może w dalszym ciągu będziemy „liberalną demokracją”, w której wolne media mogą przekreślić demokratyczną legitymację pierwszej i drugiej władzy. Nie bez powodu rozpoczęli przed stu laty swoją drogę do władzy dzięki milionom ówczesnych marek, które otrzymali z Berlina na wydawanie gazety nazwanej (cóż za szyderstwo) „Prawdą”.
Czy są jakieś wnioski z tych rozważań? Chyba tylko jeden: demokratyczna legitymacja władzy jest najważniejsza i nie powinna się uginać pod presją realnie silniejszej, ale nie zawsze wiarygodnej czwartej władzy, a nawet trzeciej. To tak pro memoria dla współczesnych obrońców liberalnej demokracji.
Witold Modzelewski
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1064
Po upływie 30 lat od dojścia do władzy przywódców Solidarności nadszedł czas na bilans. W tym celu musimy zrozumieć, czym był realny socjalizm i jak powstał ruch społeczny zrodzony z protestu w sierpniu 1980 roku.
Pod koniec wojny, wśród ruin i cmentarzysk milionów pomordowanych, nielicznym z początku i często odizolowanym komunistom udało się zorganizować Polaków do odbudowy kraju.
Pomimo niedociągnięć, Polska Ludowa przywróciła nie tylko dumę narodową, ale także żywotność kulturową i społeczną, która miała wielokrotnie się przejawiać po 1945 roku. Paradoksem tej historii było to, że po ponad 30 latach realnego socjalizmu system ten wytworzył opozycyjny związek zawodowy.
Narodziny Solidarności były chaotyczne, jednak były nie przyczyną, ale konsekwencją kryzysu spowodowanego niedocenianiem potrzeb tworzonych przez socjalizm. Nieświadomość wielu socjalistycznych przywódców co do rezultatów wychwalanych przez nich zasad doprowadziła do coraz większych nieporozumień, potem niezadowolenia, a w końcu buntu. Eskalacja ta stworzyła ogromną szansę dla Stanów Zjednoczonych i sił kapitału, które dążyły do zmiany relacji kapitał- -praca istniejących na świecie od 1945 roku. Wykorzystały do tego luki systemu, bo komuniści, choć otrzymali liczne ostrzeżenia: NRD 1953, Polska i Węgry 1956, Czechosłowacja 1968 itd., nie wyciągnęli wniosków z efektów ogromnego postępu kulturalnego, nie docenili też celów przeciwnika, za to przeceniali spójność i siły obozu socjalistycznego.
Mimo że wiele kadr PZPR skorzystało z możliwości kształcenia i awansu społecznego, jakie otworzył nowy ustrój, często zachowały przedsocjalistyczną mentalność, indywidualistyczną kulturę drobnego przedsiębiorcy i fascynację blichtrem zachodniego społeczeństwa. Walka klas nie jest drogą usłaną różami, to prawdziwa wojna. Zamiast zgodzić się na skonfrontowanie przyzwyczajeń z nową sytuacją, z jej wyzwaniami, wielu przywódców partyjnych umościło się w niej wygodnie, uznając swoją pozycję za ostateczną.
Paryska odsłona
Wspomnienia jednego z liderów francuskiego związku zawodowego CGT, Jeana-Pierre’a Page’a, z pochodzenia, przez matkę, Polaka, pomagają zrozumieć proces, który doprowadził do odejścia Solidarności od jej pierwotnej bazy pracowniczej.
CGT, Powszechna Konfederacja Pracy, powitała najpierw delegację oficjalnych polskich związków zawodowych, Centralnej Rady Związków Zawodowych, latem 1980 roku, kiedy już rozpoczęły się strajki w Stoczni im. Lenina. Dla tych związkowców, członków PZPR, sytuacja pozostawała pod kontrolą i nie było czym się martwić. Rok później, w październiku 1981 roku, to już Solidarność przybyła do francuskich związków zawodowych. Jean-Pierre Page w przedmowie do francuskiego wydania tej książki tak to opisywał:
„Otrzymałem telefon od Georges’a Séguy. Powiedział, że przywódca Solidarności Lech Wałęsa przyjeżdża do Paryża. To nie były już tylko strajki, które się zwielokrotniły, ale pojawienie się tego, co nazwano niezależnym związkiem zawodowym. Wkrótce mieliśmy odkryć, że nie był aż taki niezależny! Sekretarz generalny CGT poinformował mnie, że wszystkie francuskie konfederacje związkowe zamierzają powitać delegację Solidarności na lotnisku Orly i że moja obecność jest potrzebna. W tym dniu pojechałem po Lecha Wałęsę, Bronisława Geremka i całą delegację, aby zabrać ich z samolotu na konferencję prasową w obecności liderów ZZ CGT, CFDT, CFTC, FO, FEN. (…)
Tego dnia pojawiło się wiele otwierających oczy niespodzianek. Ujawniły one myśli Wałęsy oraz intelektualistów, którzy mu towarzyszyli, a raczej go pilnowali. Dyskusja, naznaczona wymijającymi odpowiedziami, była intensywna, ale pozostawiła uczestników w wielkim zakłopotaniu. Działaczki CGT osłupiały, kiedy Wałęsa wyjaśnił im swoją koncepcję roli kobiety: matka w rodzinie, dobra katoliczka, ograniczona do zadań domowych: dzieci, gotowania, sprzątania. Wydawało się to tym bardziej szokujące, że w zasadzie Solidarność narodziła się z powodu zwolnienia robotnicy i działaczki, Anny Walentynowicz. W rzeczywistości, jak zobaczymy później, było to nie przejęzyczenie, ale głębokie przekonanie Wałęsy. Dla wielu takie widzenie spraw było niespodziewane. Media przecież tyle trąbiły na temat nowoczesności i odnowy uosabianej przez ten związek zawodowy!
A to było akurat to, Solidarność. A co z samorządnością i z kontrolą pracowniczą w przedsiębiorstwach, jak on to widział? W tym czasie dużo debatowano na te tematy w CGT i CFDT, były nawet pewne próby z samorządnością. A dla niego i jego towarzyszy to wszystko było bardzo niejasne, był to bardziej frazes, hasło niż cokolwiek innego.
Wieczorem, na kolacji, sytuacja stała się wręcz surrealistyczna! Wobec demonstrowanej przez Wałęsę ignorancji historycznej, Henri Krasucki (1924-2003, członek Biura Politycznego Francuskiej Partii Komunistycznej, Sekretarz generalny CGT od 1982 r.), który reprezentował kierownictwo CGT, w końcu dał mu wykład na temat historii Polski. Tymczasem my rozmawialiśmy z Geremkiem, Mazowieckim, Cywińskim. Nasza wymiana zdań wkrótce przybrała charakter polityczny. Na nasze pytania dotyczące kierunków rozwoju Solidarności ich odpowiedzi były bardzo jasne. Sprawy czysto związkowe nie były głównym przedmiotem ich zainteresowania, a nawet wcale się nimi nie interesowali. Ważna była władza, a tym samym zmiana ustroju. Dla naszych rozmówców Solidarność była więc tak naprawdę koniem trojańskim i niczym więcej. Podobnie jak Bronisław Geremek inni członkowie delegacji należeli kiedyś do PZPR.
Nasza dyskusja nie toczyła się według norm dyplomatycznych, ich zamiary były jasne, tak jak środki polityczne, jakimi dysponowali. Później odkryto, że oprócz środków politycznych istniało znaczące międzynarodowe wsparcie finansowe. Co do CGT, oni uznali, że musimy wybrać: z nimi, tak jak to zrobiła CFDT, albo przeciw nim! (…)
Solidarność nie pojawiła się ot tak, nagle, na spokojnej scenie, jej narodziny umożliwiła powolna ewolucja społeczeństwa. Ukryte motywacje jej przywódców były bardziej polityczne niż związkowe. Od samego początku uzyskała bezwarunkowe międzynarodowe poparcie najbardziej antykomunistycznych związków zawodowych, które również zapewniały o swoim apolitycznym i rzekomo niezależnym, czysto związkowym charakterze. Spieszyły jej z pomocą. Nie było w tym właściwie nic nowego, bo już w roku 1956 Międzynarodowa Konfederacja Wolnych Związków Zawodowych (obecnie przekształcona w Międzynarodową Konfederację Związków Zawodowych) z pomocą AFL-CIO i CIA zebrała kwotę 850 tys. dolarów na sfinansowanie węgierskiego funduszu solidarności . Więc były precedensy...”.
Rozbieżne cele
W ciągu 10 lat, jakie upłynęły od momentu, w którym strajkujący robotnicy gdańscy zażądali rozszerzenia zdobyczy socjalnych przyniesionych przez socjalizm, przeszliśmy do ideologicznego, a następnie politycznego upadku tzw. obozu pokoju. Robotnicy polskich stoczni, kopalń czy przemysłu stalowego po okresie strajków, demonstracji, stanu wojennego, represji, działań nielegalnych ustąpili miejsca intelektualistom i ekonomistom, którzy mieli dojścia na zachodnie salony. Następnie w ciągu kilku miesięcy doszło do wstrząsu społecznego, z którego skutkami narody Europy Wschodniej do dziś się nie uporały.
W PZPR część kadr, głównie aparatu gospodarczego, skorzystała z okazji, jaką było powstanie Solidarności, aby realizować swoje pomysły, które miały na celu wcale nie obronę osiągnięć socjalizmu, czyli publicznej własności środków produkcji, lecz przeciwnie – likwidowanie ich. Z kolei doradcy Solidarności, którzy wspinali się po szczeblach drabiny społecznej często dzięki PZPR lub korzystając z jej pasów transmisyjnych, zrywali z nią wraz z rozwojem swoich kontaktów i sieci popleczników na Zachodzie, zawężaniem się możliwości rozwoju własnej kariery oraz rosnącą biernością systemu, co popchnęło ich do przechodzenia od rewizjonizmu, przez trockizującą lewicowość, następnie socjaldemokratyzm, do wizji socjalliberalnej, a na końcu czysto liberalnej.
W partii, podobnie jak w Solidarności, pojawiło się środowisko, które kierowało system ku czemuś mdłemu i kompatybilnemu z postkeynesowskim kapitalistycznym Zachodem. Inni marzyli wprost o liberalizmie związanym z ponadnarodową Europą, z NATO, pod amerykańskim przywództwem. Co stało się realistyczne od momentu, gdy Reagan przyjął kurs na nową zimną wojnę, ZSRR został wepchnięty w afgańską pułapkę zastawioną przez Zbigniewa Brzezińskiego i gdy ogłoszenie stanu wojennego w Polsce dopełniło w oczach wielu opozycjonistów delegitymizacji idei odnowy socjalizmu.
Ta ewolucja ograniczała się właściwie do warstwy intelektualistów, podczas gdy ludność była coraz bardziej zdezorientowana, z jednej strony zafascynowana pozornym bogactwem mieszkańców państw zachodnich, choć z drugiej nie życzyła sobie likwidacji zabezpieczeń społecznych, jakie przyniósł realny socjalizm. To w tym kontekście masowa Solidarność robotnicza lat 1980 i 1981 rozpadła się po ogłoszeniu stanu wojennego, zostawiając po sobie dość odizolowane podziemne grupki, czasem bardziej robotnicze, czasem bardziej inteligenckie.
Trzeba także wziąć pod uwagę Kościół, podzielony na pragmatyków powściągliwych w obliczu „dekadencji moralnej” Zachodu i radykalnych antykomunistów. Watykan wpadł w tym okresie w ręce Opus Dei i był pod wpływem zamożnego Kościoła niemieckiego. Wybrano polskiego papieża, który, chociaż cechował się wrażliwością społeczną, był silnie antykomunistyczny – stąd jego zbliżenie z Reaganem. Sytuacja międzynarodowa popychała z kolei kapitał do zdobywania nowych rynków, bo od połowy lat 70. był on w kryzysie, zagrożony zmniejszaniem się stopy zysku.
Grupy interesu, które kapitaliści finansowali, odgrywały istotną rolę w Polsce i poza nią. Nie można też pominąć wpływu polskiej emigracji, od dawna zdominowanej przez zwolenników Polski tradycjonalistycznej, która po 1945 roku prawie zniknęła, ale na Zachodzie wciąż cieszyła się poparciem najbardziej reakcyjnych kręgów.
Zachodnie lobbies i fundacje interesowały się wszystkim: uniwersytetami, mediami, środowiskami ekonomistów, polskimi stypendystami na Zachodzie, a także związkami zawodowymi. Odrzucano często racjonalne i obiektywne podejście. Używano do propagandy też prawie wszystkiego, od najbardziej etnocentrycznego i emocjonalnego nacjonalizmu po różne odcienie konserwatyzmu i powierzchownego goszyzmu, izolując, marginalizując i bojkotując tych, którzy temu prądowi stawiali opór, tym bardziej że stan wojenny przyczynił się do delegitymizacji systemu i polaryzacji zachowań.
Pożegnanie ideałów
Mało która w historii siła twierdząca, że opiera się na ruchu związkowym, a nawet na samorządności pracowniczej, otrzymywałaby aż takie wsparcie środowisk konserwatywnych. Sprawiedliwość społeczna, prawo udziału pracowników w zarządzaniu przedsiębiorstwem, niezależność związkowa – wszystko to zostało wykorzystane i zapomniane, jak tylko zaczęto dochodzić do władzy. Elity wolały marzyć o swobodzie podróżowania, nowoczesności, inwestycjach zagranicznych, swobodzie przedsiębiorczości, otwartych rynkach, dobrobycie, efektywności, kompetencji, Europie, nie precyzując jednak, co to oznacza.
Niezależnie od tego, czy tym, którzy wówczas byli chronieni przed konkretnymi skutkami walki klas, podobało się to, czy nie, imperializm nie zniknął i dążył do zmiany układu sił powstałego po II wojnie światowej. Wykorzystywał zaś zbiurokratyzowanie coraz bardziej tracącego oddech realnego socjalizmu, karierowiczostwo i dążenie do „dogonienia Ameryki”. Popieraniu Solidarności towarzyszyła ofensywa ideologiczna mająca na celu stopniowe zdyskredytowanie ideałów socjalizmu i postępu społecznego, choć w latach 80. wiele artykułów w prasie podziemnej pokazywało, że nadal dominują one w poglądach dołów opozycyjnych, w tym tych najbardziej antykomunistycznych. Nigdy przed rokiem 1989, poza wąskimi kręgami intelektualnymi, nie mówiono o promowaniu wartości neoliberalnych, co najwyżej używano terminu „rynek”, ostrożnie unikając słowa „kapitalizm”.
Rola CIA
Nie można pisać o historii Solidarności, nie wspominając o roli AFL-CIO, Amerykańskiej Federacji Pracy-Kongresu Przemysłowych Związków Zawodowych, której aparat był od początku zimnej wojny ściśle związany z establishmentem waszyngtońskim. Przewodniczący AFL-CIO, Lane Kirkland, był skrajnym antykomunistą, który wycofał się z krajowych obowiązków i poświęcił departamentowi międzynarodowemu federacji oraz realizowaniu ekspansjonistycznych strategii USA.
Środki finansowe amerykańskiego związku zostały uruchomione już w 1980 roku za pośrednictwem Polish Workers Aid Fund. Kirkland uznał, że „kwestia polska nie jest wewnętrznym polskim problemem”. Wykorzystywał swoje kontakty z CIA i wielkim biznesem w ścisłej współpracy z Irvingiem Brownem, który kierował biurem AFL-CIO w Europie. David Dubinsky, członek Rady Wykonawczej AFL-CIO, powiedział, że jego związek powinien zostać nazwany AFL-CIA. Irving Brown zresztą odegrał po wojnie ważną rolę w antykomunistycznym rozłamie ZZ CGT we Francji, który doprowadził do powstania ZZ CGT-FO (FO, czyli Force Ouvrière, Siła Robotnicza). Już w tym czasie dowożenie walizek dolarów miało osłabić CGT i CGIL, Włoską Powszechną Konfederację Pracy, podczas gdy DGB, Federacja Niemieckich Związków Zawodowych, utworzona pod egidą amerykańskich władz okupacyjnych, wspierała AFL-CIO.
Irving Brown wiele lat później przyznał, że jako agent CIA, w dużej mierze finansowany przez CIA, firmy i administrację amerykańską, przyczyniał się do powstawania frakcji związków zawodowych. Wraz z Jayem Lovestone’em odegrał kluczową rolę w powstaniu rozłamowej organizacji antykomunistycznych związków zawodowych, doprowadzając w 1949 roku do oderwania się od Światowej Federacji Związków Zawodowych (WFTU) tzw. Międzynarodowej Konfederacji Wolnych Związków Zawodowych (ICFTU), która stała się zalążkiem utworzonej w 2006 roku Międzynarodowej Konfederacji Związków Zawodowych (ITUC).
Nic dziwnego, że po antykomunistycznych manewrach w Europie Zachodniej ci bardzo szczególni związkowcy zaczęli się troszczyć o Europę Wschodnią. George Cabot Lodge, milioner, pracownik naukowy i ambasador USA, zauważył: „Dzisiejszy mało znany związkowiec może być jutrzejszym premierem lub prezydentem”.
AFL-CIO skorzystała również z poparcia National Endowment for Democracy , utworzonej przez Ronalda Reagana w 1983 roku, aby jego zdaniem, „zrobić to, czego CIA nie mogła zrobić”. George Meany, poprzednik Kirklanda, już wcześniej założył American Institute for Free Labor Development (AIFLD), dysponujący środkami finansowymi przeznaczonymi na penetrację ruchów związkowych.
W połowie lat 70. wiele osób z różnych krajów Europy Wschodniej skorzystało ze szkoleń Departamentu Pracy USA. Wszystkie te programy zostały zainicjowane już w latach 50. przez nazistowskiego generała Reinharda Gehlena, który stanął na czele zachodnioniemieckiej służby szpiegowskiej i miał otrzymywać na takie działania około 6 mln dolarów rocznie.
Ważny był udział AFL-CIO i prozachodniego reformistycznego międzynarodowego ruchu związkowego w przejęciu Solidarności, a także pomoc CFDT, Francuskiej Demokratycznej Konfederacji Pracy. Wiemy dziś, o jak istotne sumy chodziło, nawet jeśli wiele pozostaje jeszcze do odkrycia. Ostatecznie zarówno w Polsce, jak i na świecie Solidarność była jednym z instrumentów osłabienia walki o prawa pracujących, wzmocnienia polityki antyspołecznej oraz quasi-religijnej promocji NATO, UE i zachodniej polityki interwencji wojskowej, ze szkodą dla suwerenności narodów.
Bilans „zwycięstwa”
Ile milionów Polaków musiało wyemigrować, jaki drenaż mózgów nastąpił od czasu zwycięstwa liderów Solidarności? I co się stało z milionami jej członków z roku 1980? Te kwestie pozostają do omówienia. Przy sporządzaniu bilansu ery Solidarności trzeba będzie je uwzględnić. W naszej książce staramy się prześledzić, co sprawiło, że Polska wbrew woli weszła w świat, na który nie była przygotowana, co pokazują, jeśli dobrze je przeanalizować, wybory z czerwca 1989 roku, podważające legendę Solidarności.
Rozbicie obozu Solidarności po 1989 roku, nawet jeśli opierało się na rywalizacji jednostek i celowo niejasnych zasadach politycznych, nie mogłoby nastąpić, gdyby sytuacja była dobra i zostałby zagwarantowany postęp społeczny. Ale prawdą jest też, że obóz związkowy z przeciwnej strony, czyli OPZZ, był w trudnej sytuacji, sabotowany od wewnątrz przez liberalną ekipę PZPR, która przejęła ster w końcu lat 80. Mimo, że były organizacjami kilkumilionowymi – Solidarność w roku 1980 i OPZZ w 1989 – oba związki po 1989 roku jednocześnie stopniały jak śnieg na słońcu. Dziś to jedynie skromny aparat, najczęściej uzupełniony siecią działaczy w kilku zakładach pracy.
To samo zjawisko można zresztą zaobserwować w większości krajów, gdzie wyrzeczenie się walki klasowej przez przywódców związkowych doprowadziło do utraty ich legitymacji i reprezentatywności, nawet jeśli WFTU, mającej komunistyczne korzenie, udało się odbudować część swojej siły, skoro obecnie liczy 100 mln członków w 135 krajach – wobec reformatorskiej ITUC, która przez pewien czas marzyła o byciu jedynym związkiem zawodowym na świecie. Siłą ITUC i ETUC, Europejskiej Konfederacji Związków Zawodowych, pozostaje ich zdolność do finansowania liderów związkowych na całym świecie, dzięki środkom, które otrzymują od lobbystów, fundacji, instytucji publicznych i prywatnych, na szczeblu krajowym, europejskim i światowym.
Bruno Drwęski
Powyższy tekst jest przedmową autora do wydania polskiego. O książce pisaliśmy w SN 11/20 - Zagrabiona historia Solidarności
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji SN.